Sędzia Schreber - Krzysztof Wolański - ebook

Sędzia Schreber ebook

Krzysztof Wolański

0,0

Opis

Od śmierci Daniela Paula Schrebera minęło niemal równo sto lat, trudno więc o lepszą okazję, by przyjrzeć się bliżej ?najczęściej opisywanemu przypadkowi w historii psychiatrii, człowiekowi cierpiącemu na ? jak sam twierdzi ? chorobę nerwów, o którym Freud orzekł, że byłby doskonałym dyrektorem zakładu psychiatrycznego, Lacan zaś ? że wykazuje się talentem i pasją teologa. ?Przypadek Schrebera? to nie tylko fascynujący swoją złożonością system urojeń byłego sędziego, ale również wyzwanie rzucone rodzącej się tradycji psychoanalitycznej. Co więcej, wyzwanie to towarzyszy psychoanalizie w całej dotychczasowej historii jej rozwoju, za każdym razem zmuszając ją do zrewidowania własnych założeń, zakwestionowania dogmatów i przemyślenia na nowo fundamentalnych pojęć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 764

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja Andrzej Lesiakowski

Korekta Monika Baranowska, Tomasz Krzyżak

Indeks Maria Piasecka

Łamanie Robert Oleś / d2d.pl

Projekt okładki i stron tytułowych Kinga Pniewska

Wydanie publikacji dofinansowane

przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego

© Copyright by Krzysztof Wolański, 2012

ISBN 978-83-61757-61-0

Moja ograniczoność skazała mnie na powściągliwy liryzm cytowania

M. Foucault, Żywoty ludzi niegodziwych, tłum. P. Pieciążek, w: M. Foucault, Szaleństwo i literatura. Powiedziane, napisane, tłum. B. Banasiak i in., Warszawa 1999, s. 275

Prolog – z wizytą w Sonnenstein

Zakład Sonnenstein pod Pirną okazał się zaskakująco niewielki. W deszczu kwietniowego poranka sprawiał wyjątkowo przygnębiające wrażenie. Odbywające się w sali konferencyjnej (na pierwszym piętrze) międzynarodowe spotkanie miało na celu uczczenie dwóch okrągłych rocznic: dwustulecia samego zakładu oraz stulecia śmierci jednego ze swych pacjentów – Daniela Paula Schrebera. Wewnątrz budynku czysto, choć nie sterylnie – raczej dom kultury niż szpital. Jesteśmy lekko spóźnieni.

Sala wypełniona niemal po brzegi. Towarzystwo zróżnicowane pod względem narodowości, wykształcenia, a nawet celu wizyty. Wśród obecnych dominują prelegenci – wystąpienia trwają dwa dni, więc jest ich sporo. Kilka sław światowej humanistyki, większość znanych schreberologów, afiliowani i nieafiliowani fascynaci, wolontariusze oprowadzający gości po zakładzie, paru przypadkowych turystów. Referaty obejmowały zarówno prezentacje postaci Schrebera w świetle własnych teorii (w przypadku sław humanistyki), jak i analizy szczegółowych kwestii schreberologicznych (w przypadku fascynatów). Zgodne z wymogami sztuki po każdym wystąpieniu następowały pytania i dyskusja.

Wczesnym popołudniem ogłoszono przerwę. Uczestnicy konferencji, razem z nielicznymi turystami, podzieleni zostali na dwie grupy – angielsko- i niemieckojęzyczną – a następnie poprowadzeni na dół, do piwnicy, lub do góry, na drugie piętro. W piwnicach znajdowały się zainstalowane tam we wczesnych latach 30. komory gazowe oraz krematorium (zakłady psychiatryczne posłużyły nazistom jako przestrzeń testów rozwiązań zastosowanych kilka lat później w Auschwitz), na drugim piętrze zaś niewielka wystawa prezentująca dwa stulecia historii zakładu w Sonnenstein. W jednej z szuflad odnaleźć można fotografię Daniela Paula Schrebera i krótką notkę mu poświęconą. Towarzyszący uczestnikom wolontariusze cierpliwie odpowiadali na wszystkie pytania. Następnie, już wszyscy razem, udaliśmy się do jadalni na obiad. Podano potrawkę z kurczaka, na deser zaś kandyzowane owoce. Przy stołach toczyły się mniej formalne rozmowy. Poznawano się.

Po obiedzie zeszliśmy na parter, gdzie w dużej pustej sali odbył się artystyczny performance inspirowany postacią Schrebera i historią zakładu Sonnenstein. Występ miał charakter awangardowy: ubrana w strój do jogi artystka, poruszając się sztywno i kompulsywnie, co przywodzić miało widzowi na myśl ruchy marionetki, za pomocą szarej taśmy malarskiej (naprawdę ma ona kolor brązowy) pieczołowicie tworzyła geometryczną i zamkniętą przestrzeń świata swego szaleństwa, by następnie zniszczyć go, zmiąć i cisnąć przed siebie w geście radykalnego zerwania. Po krótkim i nieformalnym omówieniu sensu performance’u wszyscy skierowali się w stronę sali konferencyjnej.

Być może to ponowne zanurzenie się w znajomy rytm wystąpień, pytań i dyskusji zadziałało rozleniwiająco. Być może sprawił to obfity obiad. Poczuliśmy się sennie. Deszcz nadal padał i powoli zapadał zmrok. Niebezpieczne warunki do prowadzenia samochodu. Postanowiliśmy wracać.

I. Uwagi wstępne: przypadek

1. „Najczęściej opisywany przypadek historii psychiatrii”

Zamiast zabierać głos, wolałbym raczej być objęty przez mowę i niesiony poza wszelki możliwy początek. Pragnąłbym zobaczyć się dopiero w chwili, gdy mówię głosem bez imienia poprzedzającego mnie od dawna[1].

Co powiedziałby ów głos, gdyby miał wymienić nazwisko Daniela Paula Schrebera? Usłyszelibyśmy zapewne iście Flaubertowski, a zarazem mający coś z reklamowego sloganu komunał: „Przypadek Schrebera – najczęściej komentowany przypadek w historii psychiatrii”. Jak w wypadku większości komunałów, również i tu trudno wskazać autora zacnej frazy. Zważywszy na fakt, że wraz z drugą – następującą blisko pół wieku po ukazaniu się fundamentalnej interpretacji autorstwa Freuda – falą publikacji poświęconych przypadkowi Schrebera komunał ten powraca zazwyczaj w formie pozbawionego źródła cytatu gdzieś na pierwszych stronach tekstu, uznać należy, że stanowi on deklarację przynależności do pewnej tradycji, nie zaś – jak można by sądzić – stwierdzenie empirycznego faktu. Jakkolwiek sformułowanie „przypadek Schrebera” dość często powraca w literaturze psychoanalitycznej, zwłaszcza w kontekście psychoanalitycznych rozważań nad problemem psychozy, to jednak wartościowych i nowatorskich komentarzy poszerzających zakres naszej biograficznej albo faktologicznej i teoretycznej wiedzy na ten temat wciąż jest stosunkowo niewiele. W pozostałych entuzjazm dla przedmiotu opisu zdecydowanie góruje nad zdolnością do trzymania się nawet najbardziej podstawowych informacji[2]. Doskonałą, łączącą absolutną obłość oraz skłonność do przerysowań formę uzyskuje ów komunał w tekście R. Dinnage’a, będącym wprowadzeniem do angielskiego wznowienia przekładu wspomnień Schrebera z 2000 roku. Tekst ów zaczyna się od słów:

Pamiętniki nerwowo chorego muszą być najczęściej opisywanym dokumentem w całej literaturze psychiatrycznej. Przez lata rozrastała się ogromna biblioteka książek i artykułów – przede wszystkim w językach niemieckim i angielskim. Kolejne pokolenia psychiatrów wykorzystywały ową książkę jako sedno następujących po sobie teorii. Od czasu publikacji słynnego artykułu Freuda w 1911 każdy miał coś do powiedzenia na temat Schrebera.[3]

Jedną z podstawowych funkcji komunału jest ukrycie przez mówiącego faktycznego braku jakiejkolwiek ugruntowanej wiedzy na poruszany temat. W przypadku komunału dotyczącego Schrebera również mamy do czynienia z taką właśnie sytuacją – jego imię (i niewiele więcej) znane jest większości psychiatrów i psychoanalityków. Pojawia się ono zresztą nie tylko w literaturze dla specjalistów, ale przenika nawet do kultury popularnej (grany przez Kiefera Sutherlanda psychiatra na usługach rasy Obcych w filmie Dark Sun Aleksa Proyasa z 1998 roku). Inspirację stanowić może przy tym zarówno sama treść jego Pamiętników… (przypadek spektaklu RadioSchreber, Soliloquies for Schizophonic voices, opracowanego przez Sound Treshold i wykonanego w Muzeum Freuda w Londynie w kwietniu 2011 roku), jak i ogólne impresje pojawiające się u artysty w czasie ich lektury (tutaj przykładem może być Schrebers suit, składająca się z siedmiu „schreberologicznych” elementów instalacja Naylanda Blake’a[4]). Najczęściej jednak przypadek Schrebera pojawia się w kontekście legendy „domowego tyrana”, w której treść Pamiętników… jest świadectwem sadystycznych machinacji, jakich dopuszczał się na ich autorze jego ojciec – Moritz Schreber, innowator pedagogiki, twórca urządzeń terapeutycznych i wychowawczych, bezlitosny prześladowca dzieci. Choć legenda ta, będąca zresztą elementem szerszej narracji na temat fenomenu „czarnej pedagogiki”, w wielu miejscach odstaje od historycznej prawdy, to jednak właśnie w jej kontekście przypadek Schrebera pojawia się najczęściej. W efekcie prawdziwy Schreber, nawet pozbawiony biografii i występujący wyłącznie jako autor Pamiętników…, znika pod nawarstwiającymi się wraz z kolejnymi publikacjami pokładami półprawd, domniemań, a wreszcie zwykłych konfabulacji.

Z innym problemem konfrontujemy się w przypadku poważnych komentarzy. Wiąże się on bezpośrednio ze sposobem funkcjonowania wynalazku nauk klinicznych, jakim jest „przypadek” jako taki.

Relacja paranoika Schrebera, nigdy nie uznana za „dzieło wyobraźni” – choć wydaje się, że nic nie może być bardziej wyobrażone – stała się, od momentu jej wydania w 1903 roku, obiektem szczególnego zainteresowania psychiatrów, po publikacji zaś artykułu Freuda w 1911 roku, również psychoanalityków. Dokument służył jako przykładowy przypadek, a jego urojeniowa zawartość zapewniła podstawy dla licznych prób sformułowania teorii psychozy paranoicznej.[5]

Przypadek Schrebera zostaje tu sprowadzony do skarbnicy przykładów potwierdzających uprzednio opracowane teorie. Obszerny materiał wspomnień Daniela Paula Schrebera wykorzystywany jest w zależności od teoretycznego zapotrzebowania – serie elementów wyrwanych z kontekstu i łączonych na nowo w ramach teoretycznego paradygmatu stojącego za poszczególnymi interpretacjami przestają mieć cokolwiek wspólnego ze źródłem, z którego pochodzą.

Tym, co najbardziej szokujące w książkach psychiatrycznych, a nawet psychoanalitycznych, jest perwersyjny rozdźwięk między tym, co opisywany pacjent mówi, a tym, co przekazuje lekarz – między „przypadkiem” a komentarzem do przypadku, jego analizą. Logos przeciw patosowi: od psychicznie chorego pacjenta oczekuje się jakiejś wypowiedzi, lekarz zaś mówi, co ona oznacza w kategoriach symptomów lub sensu. Umożliwia to zgniecenie mowy pacjenta.[6]

Pierwszym zadaniem, jakiego podejmujemy się w niniejszej rozprawie, jest zatem wydobycie Daniela Paula Schrebera, to znaczy faktów z jego życia oraz rzeczywistej treści jego Pamiętników…, spod warstw, które zakryły je wraz z kolejnymi interpretacjami. Dopiero wtedy możliwa stanie się krytyczna analiza teorii stojących za poszczególnymi interpretacjami. Z tym pierwszym zadaniem wiąże się więc bezpośrednio zadanie drugie: prześledzić, w jaki sposób przypadek Schrebera funkcjonuje w ramach owych wykładni, kluczowych z punktu widzenia ewolucji dyskursu psychoanalitycznego. Uprzednie ustalenie faktów dotyczących biografii Schrebera, a także zawartości spisanych przez niego wspomnień pozwoli przede wszystkim dostrzec każdorazowo pracę ugruntowanej w teorii selekcji materiału i co za tym idzie – dotrzeć do założeń i mechanizmów fundamentalnych dla poszczególnych rozstrzygnięć. Celem jest przy tym nie tyle samo zrozumienie poszczególnych interpretacji przypadku Schrebera oraz stojących za nimi założeń teoretycznych, ile raczej, przy jego pomocy, odsłonięcie aporii, w które popadają. Jest to zadanie o tyle istotne, że przypadek ów każdorazowo stanowi dla interpretacji wyzwanie, odsłania niejako granice stosowanych do niego teorii.

2. Od Lancelota do sędziegoSchrebera

Jeśli wierzyć Foucaultowi, wynalazek przypadku wiązać trzeba z pojawieniem się w XVIII wieku szerokiego wachlarza nauk „klinicznych”, mających swe źródło w archiwum nauk o człowieku w ogóle.

Egzamin, wspomagany owymi technikami dokumentacji, czyni z każdej jednostki przypadek: przypadek dla poznania stanowiący przedmiot, natomiast dla władzy zdobycz. Przypadek nie jest już, jak dotąd w kazuistyce albo w orzecznictwie, zestawem okoliczności kwalifikujących czyn i mogących zmodyfikować stosowane reguły; to jednostka, taka jaką można opisać, wymierzyć, ocenić, porównać z innymi, zachowując całą jej indywidualność; a zarazem jednostka, którą trzeba tresować lub korygować, trzeba klasyfikować, normalizować, wykluczać itd.[7]

Jak wiadomo, wraz z pojawieniem się reżimu dyscyplinarnego odwróceniu uległy podstawowe koordynaty władzy: zamiast czynić się widzialną, manifestować swoją obecność w kronikach opiewających czyny władców, znika ona, zmieniając się, zgodnie z logiką panoptyzmu, we wszechwidzące oko. Dokonując opisu swych poddanych za pomocą najnowszych wynalazków w rodzaju statystki czy społecznych urządzeń normalizacyjnych, władza nowego typu ujarzmia ich, to znaczy jednocześnie poddaje kontroli i subiektywizuje.

Momentem, gdy dokonało się przejście od historyczno-rytualnych mechanizmów formowania indywidualności do mechanizmów naukowo-dyscyplinarnych, gdy normalność zluzowała dynastyczność, a ocena pojawiała się zamiast statusu, pozostawiając tym samym miejsce indywidualności godnego pamięci człowieka, indywidualności człowieka wymiernego, moment ów, w którym nauki o człowieku stały się możliwe, jest zarazem momentem, gdy została wprawiona w ruch nowa technologia władzy i inna anatomia politycznego ciała.[8]

Przedmiotem narracji przestaje być władca, a zaczyna nim być poddany – im bardziej odległy od centrum władzy, tym wdzięczniejszy jako przedmiot opisu. „Pieczołowicie kolekcjonowane żywoty chorych umysłowo lub przestępców, podobnie jak kroniki królewskie lub epopeje o ludowych bandytach, ujawnia pewną polityczną funkcję pisania, choć w zupełnie odmiennych technikach władzy”[9].

Dziedziną nauk o człowieku, w której pierwotnie pojawia się figura przypadku, jest rodząca się medycyna kliniczna. To tutaj po raz pierwszy pojawia się szczególnego rodzaju spojrzenie, uzbrojone oko, którego sposób funkcjonowania stanie się z biegiem czasu modus operandi władzy w ramach społeczeństwa dyscyplinarnego.

Wszystkie zdolności – począwszy od oświetlania ciemności, ciągłego ostrożnego odczytywania tego, co istotne, obliczania czasu i oceniania szans, aż po zawładnięcie sercem i odwołanie się do ojcowskiej godności – są formami, na których opiera się suwerenność spojrzenia. Oka, które wie i które decyduje, oka, które rządzi.[10]

W ten sposób już u swojego zarania przypadek stanowi kronikę pewnego klinicznego spojrzenia, pewnej władzy i pewnej interpretacji. Przede wszystkim jednak jest kategorią nieodzowną dla funkcjonowania nauk o człowieku w ich nowoczesnej postaci.

Co ciekawe, pierwotne, pochodzące z końca XVIII wieku i pojawiające się najpierw w medycynie ujęcie tego, czym jest przypadek, niemal nie uległo zmianie w momencie, w którym z kategorii tej skorzystała psychiatria, a później psychoanaliza – ujęcie to aktualne jest być może nawet po dziś dzień. Condillac definiuje przypadek przez wskazanie czterech momentów charakterystycznych dla związanej z nim formy percepcji: złożoności kombinacji, zasady analogii, percepcji częstości, a wreszcie rachunku stopnia pewności. Złożoność kombinacji oznacza, że choroba może zostać uchwycona i poznana o tyle, o ile zastosuje się wobec niej zasadę kombinatoryki, a zatem zdefiniuje się całość określających ją elementów oraz formę ich połączenia. Zasada analogii wskazuje na zależności wiążące w system relacje i wzajemne oddziaływania pomiędzy poszczególnymi elementami składającymi się na całość choroby. Moment percepcji częstości odnosi się do mechanizmu, dzięki któremu swą pewność medycyna uzyskuje nie przez odniesienie do dokładnie przebadanej jednostki, lecz na całości przemierzonej wielością jednostkowych faktów – punktem odniesienia będą zawsze wszyscy nie w pełni zanalizowani chorzy, nigdy zaś jeden pacjent przebadany do końca. Ostatni moment to rachunek stopnia pewności, a zatem „rachunek, który z definicji ma zastosowanie do dziedziny idei, będąc zarówno zasadą ich rozbioru na konstytutywne elementy, jak i metodą indukcyjną wychodzącą od częstości”[11]. Wszystkie te momenty zawarte w pojęciu przypadku umożliwiają uchwycenie tego, co jednostkowe, w kategoriach elementów składowych i ich relacji oraz zasad identyczności, częstotliwości i prawdopodobieństwa.

Kliniczna diagnoza medyczna jest podstawową procedurą opisu przypadku. Narzędziem, w którym skupia się logika ujmowania jednostki w kategoriach przypadku (lub – jak ująłby to sam Foucault – „procedur, które konstytuują jednostkę jako skutek i przedmiot władzy”), jest przy tym, rzecz jasna, egzamin, z badaniem psychiatrycznym i następującą po nim nieuchronnie diagnozą jako jedną z jego wielu form.

Egzamin jako rytualne i „naukowe” zarazem utrwalenie różnic indywidualnych, jako przyszpilenie każdego do jego własnej pojedynczości (w przeciwieństwie do ceremonii, gdzie status, pochodzenie, przywileje i funkcje manifestowane są z całym przepychem należnych im oznak) wskazuje wyraźnie na pojawienie się nowej modalności władzy, gdzie statusem każdego jest jego własna indywidualność, on zaś urzędowo przypisany zostaje cechom, miarom, odchyleniom od normy i „notom”, które charakteryzują go i czynią zeń, tak czy owak, „przypadek”.[12]

Radykalnej zmianie ulega tu narracyjna forma, w jakiej człowiek odnajdować będzie odniesienie dla własnej subiektywności. „Już nie »dobry Henryczek«, ale nieszczęścia małego Hansa są opowieścią o przygodach naszego dzieciństwa. Le roman de la Rose pisze dziś Mary Barnes, a zamiast Lancelota mamy przewodniczącego trybunału Schrebera”[13]. W proponowanej w Nadzorować i karać perspektywie przypadek Schrebera mógłby odrywać rolę modelu ujednostkowienia przez społeczeństwo dyscyplinarne, ze stojącymi za nim „naukami o człowieku” (oraz psychoanalizą jako jedną z ostatnich ich aktualizacji).

Swoiste kariery psychotyków lub neurotyków wskazują na dziwne powiązanie między Freudowską mapą psychiki oraz legendami o sławnych banitach. Zredukowani do en soi i pokrywający się całkowicie z własną chorobą protagoniści studiów przypadku takich jak Schreber posiadają swoje impulsy nerwowe w sposób absolutny, tak że stają się one ich cechą gatunkową, radykalną nawet w świetle XVII-wiecznych standardów.[14]

Lub też przykładem sposobu, w jaki fenomen ów podlega społecznie usankcjonowanej dyskursywizacji – indywiduacja w świecie feudalnym, indywiduacja w świecie nauk o człowieku.

Pojawiający się wraz z narodzinami kliniki wynalazek przypadku powoli, przez cały wiek XIX, wkracza do innych nauk o człowieku. To, co jawiło się jako konieczny element teorii w ramach medycyny klinicznej, a zatem szereg procedur normalizujących (z podstawową binarną opozycją normalnego i patologicznego jako jednym z warunków możliwości XVIII- i XIX-wiecznych nauk pozytywnych), w innych dziedzinach ujawnia swój naddatek moralny. Psychiatria XIX-wieczna, z której później wyłoni się psychologia (potwierdzając jedynie logikę ówczesnej nauki, zgodnie z którą to, co normalne, poznać możemy jedynie na drodze analizy stanów patologicznych), stanowi doskonały przykład utożsamienia patologii z tym, co uznawane za niemoralne w danym momencie historycznym, w tym wypadku – w epoce mieszczaństwa.

Wynalazek przypadku od samego początku podporządkowany był grze dwóch dominujących figur – Nadzoru i Osądu – jednak dopiero w XIX-wiecznym domu dla obłąkanych uzyska, jak powiada Foucault, „osobowość”. To tutaj, na dalece mniej neutralnym gruncie, powtórzony zostaje fundujący gest medycyny klinicznej – pacjent ujęty w kategoriach przypadku choroby traci swój ludzki wymiar i zostaje uprzedmiotowiony. Kliniczne spojrzenie dokonujące absolutnego uprzedmiotowienia chorego na drodze normalizacji (ujęcia w abstrakcyjne kategorie interpretowane przez pryzmat pewnej statystycznej i probabilistycznej normy) stanowi warunek rozpoznania zaburzenia, a następnie wyleczenia. Wraz z rozwojem XIX-wiecznej psychiatrii ów proces uprzedmiotowienia pacjenta w kategoriach przypadku nabiera stopniowo, jak to określa Foucault, „stylu moralnego”, zmieniając następnie relację pomiędzy lekarzem a pacjentem.

W miarę jak pozytywizm narzuca się medycynie, a w szczególności psychiatrii – omawiana praktyka staje się coraz bardziej zagadkowa, zdolność psychiatry coraz cudowniejsza, a lekarz coraz głębiej pogrąża się w świat dziwów. W oczach chorego lekarz jest cudotwórcą; autorytet, który zdawał się czerpać ze społecznego ładu, moralności, rodziny, teraz jakby pochodził z niego samego; wiara w jego moc przypada mu jako lekarzowi i chociaż Pinel i Tuke podkreślali, że moralne oddziaływanie niekoniecznie musi się wiązać z kompetencją naukową, ludzie – a nasamprzód sam chory – uwierzą, że niemal demoniczne sekrety wiedzy ezoterycznej dają lekarzowi siłę rozwiązania szaleństwa; coraz bardziej ochoczo będzie się chory powierzał bosko-satanicznym rękom lekarza, istoty w żadnym razie nie na zwykłą miarę; w lekarzu będzie rosnąć wyobcowanie pacjenta, zawczasu udzielona całkowita akceptacja jego uroków, gotowość poddania się woli, odczuwanej jako magiczna, oraz o nauce, która ukazuje się jako wróżebna wiedza o przyszłości. W ostatecznym rozrachunku chory współpracuje z tymi mocami, przenosząc je na lekarza – sam zaś dosłownie zmienia się w obiekt, stawiając opór jedynie siłą bezwładu.[15]

Figura XIX-wiecznego psychiatry ma więc moce przypisywane zazwyczaj dopiero psychoanalitykom.

„Styl moralny” i związane z nim uprzedmiotowienie pacjenta dochodzi do głosu nie tylko w relacji chorego i lekarza, ale przede wszystkim w tzw. moral insanity, jednej z trzech figur kluczowych dla psychiatrii końca XIX wieku. Terminem tym opisywane były przypadki ludzi wykazujących całkowitą jasność osądu oraz charakteryzujących się zdrowym rozsądkiem, a mimo to dopuszczających się czynów niezgodnych z ładem moralnym i niewytłumaczalnych w możliwych do społecznego zaakceptowania kategoriach („pobił, a niczego nie zrabował”, „bez żadnej przyczyny wrzeszczał jak opętany”).

Lepiej niż jakakolwiek inna choroba psychiczna zdradzała ciekawą dwuznaczność, że szaleństwo jest elementem wewnętrzności upostaciowionym na zewnątrz. W tym sensie moral insanity pełni zdanie modelu dla wszelkiej możliwej psychologii: na widzialnym poziomie ciał, postępowań, mechanizmów i przedmiotu ukazuje niedosiężny moment podmiotowości; i podobnie jak ów subiektywny punkt nie może być jako konkretna egzystencja poznany inaczej niż poprzez obiektywizację, także i ta obiektywizacja jest nie do przyjęcia i nie do pojęcia tylko dlatego, że wyraża podmiot.[16]

W sposobie, w jaki przypadek człowieka owładniętego moralinsanity staje się przedmiotem osądu medycznego oraz moralnego, widać wyraźnie podwójny ruch uprzedmiotowienia, którego dokonuje XIX-wieczna psychiatria. Ów podwójny ruch widoczny jest wyraźnie zwłaszcza u Krafft-Ebinga (skupiającego się przede wszystkim na symptomatologii, będącego jednak autorem niejednego studium przypadku), który badał formy szaleństwa szczególnie negatywnie oceniane pod względem moralnym, a mianowicie perwersje. Homoseksualizm i transwestytyzm (w przypadku Schrebera mamy do czynienia bądź z jednym, bądź z drugim, zależnie od autora interpretacji oraz teorii, do której się odwołuje) stanowią obiekt podwójnego, od samego początku rozmytego i często niemożliwego do rozpoznania w swej dwoistości wykluczenia – na drodze diagnozy medycznej oraz moralnej chory zostaje wykluczony poza nawias społeczeństwa, gdzie czeka go zawsze tylko jeden z przewidzianych przez Arystotelesa nie-ludzkich losów: los bestii. Nie sposób zostać Bogiem w zakładzie zamkniętym.

Tym, co charakteryzuje styl Krafft-Ebinga, jest absolutne uprzed­miotowienie obiektu, będącego wyłącznie pretekstem dla stworzenia opisu.

Z tych obszernych rejestrów podwójnego i niesławnego życia, z których Krafft-Ebing wybiera wszystkie metamorfozy, psychiatra ten buduje ohydny obraz, wywołujący odruch współczucia pomieszanego z doznaniem śmieszności. Nigdy postacie, które opisuje, nie wiążą się z żadną – osobistą lub zbiorową – historią. Nie mają zresztą genealogii, ani przeszłości, a ich dewiacje nie znają innych przyczyn niż te, które przypisuje im nauka.[17]

Statyczność jego opisów, wrażenie całkowitej nieobecności życia, przywodzą na myśl kolekcję sześciuset przypadków zawartą, zgodnie z wymogami encyklopedii, w 120 dniach Sodomy de Sade’a (wykazującego, w okresie poprzedzającym przymusowe i chroniczne pozbawienie wolności, wszystkie cechy obiecującego klinicysty). Paralelny charakter dyskursów obu autorów trudno podać w wątpliwość, a w świetle rozważań Foucaulta trudno mu się nawet dziwić. Mimo to drugiego z wymienionych fanatyków klasyfikacji skłonni jesteśmy na podstawie lektury jego dzieła uznać raczej za potencjalnego pacjenta, podczas gdy spuścizna pierwszego nadal stanowi żywą inspirację dla psychiatrycznej nozologii.

Wydawać by się mogło, że odkrycie psychoanalizy zaznacza radykalny przełom w rozumieniu przypadku, implikującego nie tylko pewną metodę, rodzaj spojrzenia, ale również matrycę relacji lekarz–pacjent (XIX-wieczną relację psychiatry do badanego przypadku Roudinesco trafnie określa jako „voyeryzm”, akcentując perwersyjny wymiar owego spojrzenia, przekształcającego żywą istotę w obserwowany przedmiot). Tam, gdzie XIX-wieczny szaleniec zamknięty w zakładzie porozumiewał się całkowicie nieznanym mu językiem symptomów ze swoim lekarzem, pacjent poddany terapii psychoanalitycznej zdaje się odzyskiwać podmiotową zdolność mówienia własnym głosem, wypowiadania najgłębiej skrywanych prawd, dla których psychoanalityk ma być jedynie czymś w rodzaju ekranu, neutralnej płaszczyzny odbicia. Zdaniem Foucaulta w rzeczywistości mamy tu jednak do czynienia z czymś zupełnie innym.

Nauka o chorobach umysłowych w postaci rozwijającej się w domach dla obłąkanych zawsze będzie tylko obserwować i klasyfikować. Nie stanie się, nie będzie się mogła stać dialogiem, dopóki psychoanaliza nie wyegzorcyzmuje właściwego XIX wiekowi oglądu i nie zastąpi jego milczącej magii możliwościami wypowiedzi. Z większą jednak słusznością powiedzmy, że podwoi ona bezwzględnie spojrzenie nadzorcy nieokreślonymi słowami nadzorowanego monologu. Zachowa dawną, zrodzoną w przytułku strukturę nieodwzajemnionego spojrzenia, ale w niesymetrycznej wzajemności zrównoważy ją nową strukturą mowy bez odpowiedzi.[18]

Wynalazek psychoanalizy, zamiast zwrócić pacjentowi zakładu psychiatrycznego podmiotowość, utraconą wraz z ujęciem w kategoriach przypadku, zdaje się jedynie pogłębiać jego alienację.

Freud przesunął w stronę lekarza wszystkie struktury utworzone przez Tuke’a i Pinela w domach zamkniętych. Uwolnił chorego z zakładowego bytowania, w jakim wyobcowali go „wyzwoliciele”; nie wyswobodził go wszakże z istotnych tego bytowania treści; przegrupował siły, napiął je do maksimum i połączył w rękach lekarza; stworzył sytuację psychoanalityczną, gdzie w genialnym spięciu alienacja dezalienuje, ponieważ, w lekarzu, staje się podmiotem. Jako postać alienująca, lekarz okazuje się punktem kluczowym psychoanalizy.[19]

Zrodzone w zamkniętej przestrzeni kliniki medycznej wieku XVIII i rozwijające się w zakładzie zamkniętym wraz z XIX-wieczną psychiatrią, spojrzenie kierujące się na przypadek swą dojrzałą formę uzyskuje wraz z wyjściem poza wysokie mury kliniki – najpierw w gabinecie psychoanalityka, później zaś unieśmiertelniona w postaci kolejnego artykułu w czasopiśmie naukowym lub wystąpienia na branżowej konferencji.

3. Opis przypadku i psychoanaliza

Historia przypadku od samego początku była klasyczną formą dokumentacji w literaturze psychopatologicznej. Kategoria ta obejmuje szeroki zakres świadectw, począwszy od klinicznych szkiców, wykonywanych często w czasie trwania terapii, aż po niezwykle szczegółowe i obszerne opisy, jak choćby dwutomowe De langoisse à l’extase Pierre’a Janeta, poświęcone przypadkowi Madeleine. Rozwój psychoanalizy w oczywisty sposób wpłynął na kształt owej formy dyskursywnej, kierując ją w stronę „raportu z analizy”. Zgodnie z psychoanalitycznymi założeniami lekarz piszący historię przypadku stara się przekazać wszystko, co usłyszał z ust pacjenta, aby ponownie nadać sens wytworom jego życia psychicznego, a także udokumentować proces terapii, z konstytutywnymi dla niego grami przeniesienia i przeciw-przeniesienia. Zgodnie z psychoanalityczną wykładnią samo pragnienie spisania raportu jest zresztą efektem przeciw-przeniesienia analityka – zaburzenie pacjenta, które staje się przedmiotem rozważań analityka oraz motywem podejmowanej przezeń komunikacji, może odesłać go również do jego własnej, niepoddanej analizie przeszłości. Z punktu widzenia teorii psychoanalitycznej heurystyczna konieczność raportów z analizy, a zatem spisywania historii przypadku, jest oczywista, wiąże się bowiem z tą fazą refleksji, w której pojawia się możliwość odwołania się do teorii, co w ramach praktyki klinicznej nie jest możliwe i prowadzi często do fatalnych w skutkach przeoczeń, a w ostatecznym rozrachunku do nieprawidłowej interpretacji. Mówiąc wprost, wynalazek przypadku pozwala lekarzowi sformułować diagnozę w kategoriach prawdopodobieństwa, przez odniesienie do teorii. Mimo zakorzenienia w terapeutycznej klinice psychoanalityczna historia przypadku (raport z analizy) przynależy do domeny teorii. Wreszcie nie bez znaczenia pozostaje fakt, że spisana historia przypadku pełni w polu psychiatrii mniej lub bardziej skodyfikowaną rolę instytucjonalną jako element kapitału społecznego.

Sam Freud, choć otwarcie deklarował niechęć do spisywania historii, oddawał się owej aktywności z niezwykłą pasją. Co ciekawe, naukową konieczność owej pracy uzasadniał właśnie poprzez odniesienie do klasycznego modelu spojrzenia klinicznego, rozpoznającego w chorej jednostce przypadek.

Publikowanie historii chorób to zadanie, z którym trudno się uporać. […] zaiste, nie ulega wątpliwości, że chorzy ci nigdy by nie przemówili, gdyby przyszła im do głowy możliwość naukowego wykorzystania ich wyznań, tak jak nie sposób wątpić co do tego, że na próżno prosilibyśmy ich o zgodę na ich publikację. […] Cóż, jeśli o mnie chodzi, uważam że lekarz bierze na siebie obowiązki wobec indywidualnych pacjentów, lecz także wobec nauki, czyli w gruncie rzeczy wobec tak wielu innych chorych, którzy cierpią lub cierpieć będą na tę samą przypadłość.[20]

W dalszej części wywodu Freud zapewnia, że opis historii w żadnym razie nie ma nic wspólnego z „powieścią z kluczem” dla wiedeńskiej socjety, nie może stać się źródłem pozbawionej subtelności rozrywki „środowiska”, starającego się, niczym ulubiony bohater ojca psychoanalizy, z niepełnych opisów postaci poddawanych terapii wydedukować, z którym z bohaterów lub bohaterek życia wyższych (lub nie tak wysokich) sfer ma do czynienia. A jednak sam konstruuje swoje historie przypadków niczym powieści, czego wręcz uderzającym przykładem może być jego pierwszy opis – nowelistyczna w swej formie analiza przypadku histerycznej córki karczmarza – Kathariny C.[21]

Przypadek chorej na nerwy, jak sama twierdzi, karczmareczki Kasi, mimo jego dojmująco tragicznego charakteru (Katharina C. zachorowała na nerwy w efekcie traumy, której doznała, gdy ojciec próbował ją zgwałcić), Freud raportuje z niezwykłym wprost zadowoleniem i nowelistycznym zacięciem. Oto profesor medycyny na wakacyjnej wycieczce w górach pragnie oderwać się od swych codziennych trosk (a zatem rozwiązywania skomplikowanych problemów związanych z możliwościami terapii hipnotycznej lub „terapii mową”), podziwia cudowne pejzaże, a w końcu trafia do karczmy – górskiego schroniska. Nie dane jest mu jednak zaznać wytchnienia po trudnej wspinaczce, albowiem jedna z kelnerek, urodziwa młoda dziewczyna, dowiedziawszy się o profesji odpoczywającego amatora pieszych wycieczek, prosi go o pomoc. Ten zaś diagnozuje i – z dużym prawdopodobieństwem, jak sam twierdzi – rozwiązuje trapiący ją problem. A wszystko to w ramach wartkiego dialogu między prostą, niemającą pojęcia o świecie i życiu dziewczyną oraz dowcipnym, błyskotliwym, a przede wszystkim spełniającym wszelkie normy obyczajności porte-parole autora. Trzeba uczciwie przyznać, że z biegiem czasu skłonności nowelistyczne Freuda ujawniające się w trakcie spisywania historii przypadków znacząco osłabły. W czasie ich lektury zawsze pamiętać należy jednak o napięciu, jakie pojawia się między (związaną przede wszystkim z pracą przeciw-przeniesienia) tendencją do „fabularyzacji” (której najprostszą, a zarazem szeroko rozpowszechnioną formę stanowi spójna narracja przyczynowo-skutkowa) oraz zasadą wierności słowom pacjenta z jednej, a założeniom teorii z drugiej strony.

Główną trudnością, z jaką Freud – a także jego uczniowie – musiał borykać się w pracy na historiami przypadków, jest jednak stricte prawna przeszkoda uniemożliwiająca publikację danych samych pacjentów bez ich zgody. Gdy Freudowi nie udawało się uzyskać zgodny pacjenta, zmuszony był – aby zapobiec wszelkim próbom odkrycia jego prawdziwej tożsamości – wprowadzać na tyle daleko idące zmiany, że albo zdecydowanie zmniejszała się wartość naukowa opracowania, albo sporządzenie spójnego i spełniającego wszelkie wymogi sztuki opisu okazywało się ostatecznie niemożliwe (np. w pierwotnej wersji opisu przypadku Kathariny C. histeryczna dziewczyna obsadzona zostaje w roli siostrzenicy karczmarza). Innym czynnikiem ograniczającym możliwość precyzyjnego opisu, zarazem dającym świadectwo nowatorstwa metody psychoanalitycznej, była silnie akcentowana seksualna geneza zaburzeń psychicznych. Autor historii przypadku zmuszony był brać pod uwagę nie tylko ograniczenia prawne związane z obowiązywaniem tajemnicy lekarskiej, ale również – zazwyczaj niepisane – reguły obyczajowe. Zważywszy na fakt, że psychoanaliza w konfliktach o charakterze seksualnym doszukuje się przyczyn większości zaburzeń psychicznych, praca spisywania (cenzura wewnętrzna) oraz publikacji (cenzura zewnętrzna) historii przypadków napotykała nieustające trudności.

4.Schreber jako przypadek

W tym kontekście przypadek Schrebera jest wyjątkowy. Po pierwsze nie pojawia się tu problem zdobycia zgody pacjenta na publikację poświęconej mu analizy. W końcu sam Schreber usilnie naciskał na publikację własnych wspomnień, Pamiętników…, uznając je wręcz za ważne świadectwo przemawiające na jego korzyść w ramach sądowej walki o odzyskanie pełnej swobody prawnej. „Doktor Weber wziął na siebie obowiązek zaprezentowania ich trybunałowi. Dla niego stanowiły dokument kliniczny dołączony do jego raportu medycznego, dla podsądnego zaś – dowód sądowy, wzmacniający jego apelację”[22]. Po drugie był to pierwszy uznawany za pełnoprawny opis psychoanalitycznego przypadku, który nie powstał jako podsumowanie pracy analityka, ale opierał się na jednym dokumencie, uznanym przez Freuda za interesujący. Po trzecie Freud po raz pierwszy podejmuje się tu opisu przypadku psychozy w kategoriach teorii libido. Po czwarte wreszcie w żadnym innym wypadku Freud nie odczuwa równie silnego „lęku przed wpływem” ze strony przedmiotu własnej analizy[23].

Ten ostatni wymiar przypadku Schrebera odsyła bezpośrednio do aktu założycielskiego psychoanalizy – autoanalizy samego Freuda, która zapoczątkowała tradycję. Jak wiadomo, mitotwórczy akt założycielski nie może zostać powtórzony – stąd wymóg, by każdy, kto pragnie zostać psychoanalitykiem, poddał się analizie u innego terapeuty. Jak wskazuje Reich, a później Deleuze i Guattari, Freud nie lubi psychotyków, nie rozumie ich, oni zaś nieustająco poddają jego teorię próbom, lub – co znacznie gorsze – sami oddają się teoretyzowaniu na temat własnego stanu, ukazując groteskowy rewers procedury zastosowanej przez twórcę psychoanalizy.

Obok mitycznej i prowizorycznej autoanalizy samego Freuda, ze wszystkimi rekwizytami zapożyczonymi od innych autorów, pojawia się również inne, „mroczne” znaczenie autoanalizy w jego problematycznych badaniach nad psychozą. Związany z autoanalizą przełom jawi się jako rewers Freudowskiej koncepcji percepcji endopsychicznej. Jeśli system urojeń pozwala dostrzec, jak w przypadku Daniela Paula Schrebera, wewnętrzny obraz funkcjonowania aparatu psychicznego, to również ślepota psychozy musi zostać uznana za instruktywną. W ramach rozwoju procesu psychozy mamy do czynienia z wyścigiem między przełomem autoanalitycznym oraz psychotycznym wyłączeniem. Wyłączenie tożsame jest z psychotycznym zanikiem, zatrzymaniem życia. Może jednak pojawić się również nadzwyczajna projekcja nowego świata oraz porządku słów, mająca zastąpić utracony habitat libido podmiotu. Nowy ład powstaje z percepcji endopsychicznych.[24]

Mówiąc bardzo ogólnie, „w psychozach nic nie jest wyparte, a tym samym nie ma sekretów, które by można przed samym sobą ukrywać”[25]. W tym sensie psychotycy bliscy są filozofom (którym Freud również nie do końca ufa, ze względu na „nienaukowy” charakter ich dociekań oraz skłonność do spekulacji), ten ostatni może bowiem „śledzić swoje myśli, jak gdyby należały do innej osoby”[26]. Przypadek Schrebera jest w tym kontekście o tyle wyjątkowy, że mamy do czynienia nie tylko z psychotykiem, ale również z człowiekiem doskonale wykształconym, a przede wszystkim wykazującym ogromną wolę zrozumienia stanów, które go dotykają, oraz mającym zdolności interpretacyjne godne utalentowanego teologa (Lacan). Z punktu widzenia Freuda najistotniejsze jest jednak to, że sam Schreber stara się uchwycić własny stan w kategoriach do złudzenia przypominających pojęcia i mechanizmy teorii libido. Lektura Pamiętników… bezsprzecznie „ukazuje Schrebera jednocześnie jako pacjenta i lekarza, stawiającego heretycką diagnozę oraz tworzącego własną etiologię dotykającej go choroby”[27].

To właśnie ten ostatni moment wprawia Freuda w zaskakujące swą siłą zmieszanie. Przede wszystkim jednak przekształca centralny problem w procesie sporządzania psychoanalitycznego opisu przypadku.

Po siedemdziesięciu pięciu stronach interpretacji Freud ogłasza, że była ona niemal niepotrzebna. Odnajduje bowiem również u Schrebera założenia własnej teorii libido. Trudno o wyraźniejszy przykład literackiego długu jednego autora wobec drugiego. Psychoanaliza natrafia tu na przeszkody prawne odmienne od tych, które zazwyczaj napotkała w trakcie spisywania historii przypadków: tam analityk zmuszony był chronić tożsamość opisanych osób, natomiast w przypadku Schrebera mamy do czynienia z autorem chroniącym swoje prawa autorskie (copyright).[28]

Dalej czytamy zaś:

Aby uczynić Schrebera wyłącznie świadkiem i nie cedować na niego praw autorskich do psychoanalizy, Freud zmuszony jest powołać się na innego świadka. Przyjaciel psychiatra gotów jest zaświadczyć, że pacjent i jego analityk (sytuacja pojawiająca się zazwyczaj w fikcyjnych oficjalnych sprostowaniach) niezależnie od siebie doszli do analogicznych odkryć.[29]

Z kolei na poziomie recepcji Freudowskiego opisu przypadku Schrebera do głosu dochodzi inny spór dotyczący praw własności intelektualnej, a mianowicie ten odnoszący się do samej kategorii psychozy.

Stosowanie pojęcia własności w odniesieniu do Schrebera i paranoi w oczywisty sposób problematyzuje fakt, że w ostatecznym rozrachunku, to nie Schreber […] ma paranoję, lecz paranoja posiada Schrebera, Freud zaś, przez interpretację, wziął owo posiadanie na własność. Z całą pewnością istnieją inni paranoidalni schizofrenicy, jest jednak tylko jeden Daniel Paul Schreber, twórca dyskursu wokół paranoi, uczyniony znakomitością właśnie przez interpretację Freuda, pozostawiający po sobie upiorne świadectwo cielesnych wyrobisk i kosmicznych transgresji.[30]

Tym, co budzi największe zdziwienie w związku z użytkiem, jaki z opisu przypadku Schrebera czyni ojciec psychoanalizy, jest trudna do zrozumienia – i z całą pewnością nieuświadomiona – gotowość Freuda, by dostroić się do treści Pamiętników… i odnaleźć w nich przykłady potwierdzające nie tylko poszczególne hipotezy, ale wręcz całość teorii.

Freud odbiera to, co Schreber nadaje; Schreber nadaje to, co Freud odbiera. Tym, co pozostaje niewypowiedziane, jest cała sieć dyskursywna działająca właśnie wokół pojedynczego ciała. Freud był zbyt skupiony na dowodowej wartości odbieranych wiadomości, by badać logikę kanałów, którymi nadchodziły. To, co pisze Schreber, co zapisuje pisarz – wszystko to staje się dla Freuda antycypacją psychoanalizy.[31]

Do skomplikowanej relacji między Freudem a opisanym przezeń dla potomności przypadkiem Schrebera przyjdzie nam jeszcze powrócić. Podobnie zresztą jak do wszystkich zasygnalizowanych tu zaledwie problemów.

Podejście psychoanalityczne nakierowane jest na interpretację zaburzeń psychicznych pacjenta przez pryzmat historii jego życia, zwłaszcza historii rodzinnej. Co za tym idzie – każda interpretacja przypadku Schrebera łączy określone fragmenty jego wspomnień z rzeczywistymi wydarzeniami, w których brał udział lub które mogły nań oddziaływać. Zarazem jednak już w punkcie wyjścia teoria determinuje selekcję poddanych badaniu empirycznych treści. Innymi słowy, większość autorów skłonna jest traktować zarówno Pamiętniki…, jak i historię życia ich autora jako poręczne źródło przykładów potwierdzających określone, przyjęte z góry teoretyczne założenia. Właśnie ze względu na selektywny charakter wszelkiej interpretacji zapośredniczonej w mocnej teorii musimy podjąć próbę odtworzenia biografii Daniela Paula Schrebera (rozdział II) oraz szczegółowej problemowej rekonstrukcji treści jego wspomnień (rozdział IiI). Ma to umożliwić przyjrzenie się, w części drugiej, rozmaitym wykładniom przypadku Schrebera z niezbędnego dystansu, a także wydobycie na jaw założeń za każdym razem inaczej ukierunkowujących interpretację. Analiza Freuda, stosując teorię libido do przypadku psychozy, otwiera przed psychoanalizą nowe, dotychczas nieeksplorowane terytoria (rozdział IV). Idąc dalej wyznaczonym przez niego tropem, Niederland uwypukla szczególną rolę konkretnych relacji rodzinnych, w szczególności relacji Schrebera z jego ojcem (rozdział V). Z kolei interpretacja Lacana wprowadza perspektywę strukturalną, zarówno w wymiarze nozologii i diagnostyki, jak i w wymiarze teorii, wiążąc język z nieświadomością (rozdział VI). Próba krytyki perspektywy psychoanalitycznej i stojących u jej podstaw założeń dokonana przez Deleuze’a i Guattariego (rozdział VII) ma wyprowadzić myślenie psychoanalityczne poza zamknięty krąg rodziny nuklearnej w stronę szerszej analizy społecznej, której zarys odnaleźć można zresztą w samej pionierskiej interpretacji Freuda.

II. Schreber i jego losy: życie, rodzina, walka sądowa

1.Daniela Paula Schrebera wspomnienia z dzieciństwa

Daniel Paul Schreber przyszedł na świat 25 lipca 1842 roku w Lipsku jako drugi syn Daniela Gottloba Moritza Schrebera, słynnego już lekarza, oraz Louis Henriette Pauline Haase, nazywanej zazwyczaj Pauline, wywodzącej się z rodziny lipskich lekarzy i profesorów medycyny. Oprócz starszego brata, Daniela Gustawa, jego najbliższą rodzinę tworzyły trzy siostry: Anna, Klara oraz Sydonia.

Znajomość historii własnej rodziny, jej drzewa genealogicznego, a także losów poszczególnych jej członków zaznacza się wyraźnie w Pamiętnikach…, dziele życia Paula. Nie ulega wątpliwości, że głównym elementem współtworzącym poczucie dumy członka mieszczańskiego rodu było jego dziedzictwo, traf zaś chciał, że Schreberowie mieli rzeczywiste podstawy do wysokiego mniemania o sobie. „W XVII i XVIII stuleciu Schreberowie byli częścią intelektualnej wyższej klasy mieszczańskiej, czego dowodem podejmowane przez nich profesje: radca prawny, burmistrz, adwokat, rektor. Ojciec Moritza Schrebera określił swych przodków mianem »uczonych«”[32].

Sławni byli zwłaszcza dwaj przodkowie-akademicy ze strony ojca: pradziadek Daniela Paula, lipski profesor ekonomii Daniel Gottfried Schreber (1708‒1777) oraz jego syn Johann Christian Daniel von Schreber (1739‒1810), który doktoryzował się u Linneusza, a w nagrodę za zasługi dla nauki niemieckiej obdarzony został tytułem szlacheckim i do dziś pojawia się w dziełach poświęconych historii nauki.

Ojciec Daniela Paula, Moritz, urodził się w 1808 roku w Lipsku jako syn Johanna Gotthilfa Daniela Schrebera, adwokata, oraz Frederique Carolinne z domu Grosse. Nie będąc bogatym z domu, Moritz w celu sfinansowania studiów ubiegał się skutecznie o Stypendium Rodziny Schreberów (o które później nieskutecznie występować będą jego synowie). Po ukończeniu studiów i odbyciu podróży w charakterze lekarza towarzyszącego pewnemu rosyjskiemu szlachcicowi Moritz powraca do Lipska, by w 1844 roku otworzyć tam klinikę ortopedyczną[33].

W 1838 roku Moritz ożenił się z Pauline Haase, córką Wilhelma Andreasa Haase, jednego ze swych profesorów i wieloletniego rektora lipskiego uniwersytetu. Pauline pochodziła zatem z rodziny o zdecydowanie wyższym statusie majątkowym i społecznym niż jej mąż. Nie oznaczało to wcale, że mogła się poszczycić lepszą genealogią – co prawda również jej dziadek był profesorem medycyny, ale już jego ojciec trudnił się wyrobem brandy. Urodziła się przedwcześnie 28 czerwca 1815 roku, dziesięć dni po bitwie pod Waterloo, zgodnie z jej własnymi słowy: „z radości z odniesionego zwycięstwa”. Rodzina Haase’ów żyła na wysokim poziomie – córki miały guwernantki, synowie zaś prywatnego nauczyciela. Specjalizacja medyczna ojca rodziny nie wykluczała zainteresowań kulturalnych – rodzinna plotka głosiła, że gościem domu bywał, będący wówczas jeszcze kawalerem, Felix Mendelsohn-Bartholdy. Z Moritzem Schreberem połączyła ją między innymi wspólna żałoba – oboje rok przed ślubem, a zatem w 1837 roku, stracili ojców.

Pierwsze lata małżeństwa to częste zmiany zamieszkania w Lipsku, związane przede wszystkim z powiększaniem się rodziny Schreberów. Pierworodny Gustaw przychodzi na świat 27 lipca 1839 roku, a córka Anna – 30 grudnia roku następnego. Trzeci z kolei Daniel Paul rodzi się niemal równo półtora roku później. W owym czasie Moritza spotykają dwa dotkliwe niepowodzenia. Najpierw bezskutecznie stara się założyć szpital dziecięcy, następnie podejmuje nieuwieńczone sukcesem wysiłki uzyskania tytułu profesorskiego.

Dla rodziny Schreberów przełomowy okazuje się rok 1844, w którym Moritz przejmuje lipską klinikę ortopedyczną doktora E. A. Carusa. Jako że dla Carusa klinika stanowiła źródło jedynie dodatkowego dochodu, nigdy nie była zbyt duża. Moritz sprowadził do niej nowoczesne urządzenia do ćwiczeń – w tym celu kilkakrotnie podejmował podróże do kolejnych europejskich krajów. Chciał wyposażyć klinikę w najnowocześniejsze narzędzia terapeutyczne.

W 1847 roku Schreberowie przenieśli się do domu na Zeitzer Strasse w Lipsku, który miał stać się areną większości istotnych dla losów Daniela Paula wydarzeń. Żona Moritza – Pauline – żyła w nim aż do śmierci w 1907 roku, najmłodsza zaś spośród jej córek – Sabine – do momentu jego wyburzenia w roku 1915. Dom ten stał się centrum życia rodziny Schreberów również w czasach, gdy jej głowa – Moritz – już nie żył, większość zaś dzieci usamodzielniła się. Do dziś bez odpowiedzi pozostaje pytanie, w jaki sposób Moritz Schreber uzyskał nagle środki pozwalające mu na zakup dużej posesji i otwarcie własnego zakładu medycznego (musimy pamiętać, że zaledwie dwadzieścia lat wcześniej zmuszony był poszukiwać zewnętrznych źródeł środków umożliwiających mu podjęcie studiów). Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie głosi, że nabycie nowej posesji, a także wyposażenie i otwarcie prywatnej kliniki umożliwił spadek po niedawno zmarłej matce żony Moritza. O zmianach sytuacji finansowej Schreberów najlepiej świadczy fakt, że Moritz ubiegał się w 1855 roku dla synów o to samo stypendium, którego sam był beneficjentem w latach studenckich, a fakt, iż jego prośba została odrzucona, w żaden sposób nie wpłynął na tok ich nauki (jak pisze H. Israëls: „Ktoś, kto tak łatwo radzi sobie bez stypendium, nie może być ubogi”[34]). Mimo to nie sposób nie zauważyć, że w ostatecznym rozrachunku Moritzowi nie udało się sprostać społecznym oczekiwaniom jego żony.

Warto nadmienić, że już od początku lat 50. Moritz Schreber pełnił wiele publicznych funkcji, w tym również radcy miejskiego. Jego poglądy polityczne scharakteryzować można jako umiarkowanie liberalne i zdecydowanie propruskie. Jako członek Straży Cywilnej (Communalgarde) aktywnie uczestniczył w najistotniejszych dla swojego miasta wydarzeniach, jak na przykład antykatolickie zamieszki z 1845 roku, a także w zamieszaniu politycznym roku 1848.

Otoczony ogrodem budynek przy Zeitzer Strasse mieścił nie tylko rodzinne stadło Schreberów, ale również klinikę ortopedyczną kierowaną przez Moritza, w późniejszym zaś czasie także kwaterę mieszkalną jego współpracownika, Schildbacha wraz z rodziną. Nie oznacza to wcale, że klinika ortopedyczna kierowana przez Moritza Schrebera była przedsięwzięciem na ogromną skalę. W rzeczywistości Schreber świadomie ograniczał liczbę pacjentów stałych (a zatem takich, którzy przebywali w zakładzie bez przerwy i często pochodzili z najdalszych zakątków świata: Jawy, Rosji, Egiptu czy Ameryki Południowej[35]), tak że nie przekraczała ona nigdy siedmiu. Większość pacjentów stanowiły dzieci w wieku od dziesięciu do osiemnastu lat. Niemal wszystkie pochodziły z bogatych lub bardzo bogatych rodzin. Apologeci działalności medycznej Moritza Schrebra utrzymywali, że zdecydował się on ograniczyć liczbę przyjmowanych pacjentów w celu utrzymania „rodzinnej” atmosfery w klinice. Nie oznacza to oczywiście, że nie leczył innych osób – przebywały one jednak w klinice jedynie w czasie zabiegów terapeutycznych. Mali pacjenci mieszkający w klinice jedli wspólnie z rodziną Schreberów, choć ich sypialnie znajdowały się na innym piętrze niż mieszkanie rodziny Moritza. „Trudno powiedzieć, do jakiego stopnia ich dolegliwości (przede wszystkim anomalie kręgosłupa) oraz długotrwała terapia ortopedyczna oznaczały, że dzieci te wiodły życie odmienne od potomstwa Schrebera”[36]. Zgodnie z niektórymi świadectwami (Bormann) Moritz Schreber prowadził dla nich specjalne lekcje.

Klinika prowadzona przez Moritza Schrebera przeznaczona była przede wszystkim dla osób cierpiących na dysfunkcje i deformacje kręgosłupa, choć przyjmowano do niej również pacjentów z paraliżem mięśniowym, chorych na reumatyzm, a także wiele innych dolegliwości uznawanych wówczas za możliwe do wyleczenia terapią ruchową. W swoich wspomnieniach o byłym pracodawcy C. H. Schildbach wspomina wyposażenie sali, w której odbywały się zajęcia terapeutyczne. Czytamy w nich:

W sali gimnastycznej znajdowały się cztery zestawy drążków równoległych, trzy zestawy drążków poziomych, dwie ukośne drabiny, jedna drabina pionowa do ćwiczeń pleców, jedna drabinka sznurowa, jedna para lin z węzłami, jedna para pierścieni, jedna drabina obrotowa (opisana w pismach Schrebera), jedna korba ślimakowata, dwa wyściełane kozły: jeden wysoki i wąski oraz jeden niski i szeroki, jedna spiralna drabina Delpech, jedno podwieszenie Glissona, jedna maszyna rozciągająca Kundego z ośmioma ramionami, jedna karuzela z czterema szprychami, a także duża ilość hantli najróżniejszej wagi oraz laski zróżnicowanej długości. Poza tym znajdowały się w niej, choć nie dla celów ortopedycznych, jedna para połączonych ze sobą teleskopów oraz dodatkowy koń do przeskoków. W dormitorium była również jedna dodatkowa para drążków równoległych oraz jedna pochyła drabina.[37]

Jak łatwo się zorientować, terapeutyczna działalność kliniki skupiała się więc przede wszystkim wokół ćwiczeń gimnastycznych. Innowacyjność metod wykorzystywanych w klinice Schrebera polegała na tym, że tradycyjnej terapii gimnastycznej (w której pacjent korzystał z różnych, mniej lub bardziej skomplikowanych urządzeń mechanicznych) towarzyszyła tzw. gimnastyka szwedzka, w której pacjent we wszystkich ćwiczeniach korzysta z pomocy fizjoterapeuty.

We wspomnieniach sióstr o domu rodzinnym z czasów wczesnego dzieciństwa powraca obraz harmonijnego szczęścia: troskliwej i opiekuńczej matki pozostającej w cieniu odnoszącego sukcesy ojca, znanego nie tylko ze swej praktyki medycznej, ale również z aktywności na polu naukowym. Skoncentrowane wokół prawidłowego rozwoju cielesnego i higieny zainteresowania teoretyczne Moritza Schrebera znajdowały bezpośrednie odzwierciedlenie w życiu rodzinnym – z jednej strony starał się on w ramach procesu wychowywania swych dzieci wprowadzać w życie ideały harmonijnego rozwoju duszy i ciała powiązanego z rygorystycznymi wymogami etycznymi, z drugiej zaś jego zawodowe sukcesy wyznaczały niezwykle wysoki poziom aspiracji wpajanych od najmłodszych lat synom. Swym przykładem i naukami ojciec zaszczepiał u nich niepohamowaną ambicję oraz pragnienie sukcesu. We wspomnieniach córek powraca obraz ojca dającego całej rodzinie przykład wcielania w życie własnych teorii wychowawczych:

Nasz ojciec wiódł życie czyste, zdyscyplinowane i silne, którego istotą było zdrowie i energia witalna. Ruch na świeżym powietrzu, kąpiele i pływanie, a także inne formy wysiłku fizycznego stanowiły dlań życiową konieczność… Nie znosił wygód i nazywał je zmiękczaniem ciała… Nasz ojciec nigdy sobie nie folgował i wykazywał się silną samodyscypliną i samokontrolą w obliczu pokus fizycznych i umysłowych…[38]

Postawa życiowa Moritza Schrebera przekładała się bezpośrednio na sposób życia całej rodziny:

Ojciec był zwolennikiem maksymy: „zdrowie ciała przede wszystkim, bowiem stanowi ono warunek wstępny zdrowia duszy” i kierował się nią w wychowaniu dzieci. Ćwiczył z nami w zimie, o zmroku, uczył nas gimnastyki w domu… żałował, że w owych czasach kobietom nie wolno było kąpać się publicznie. Nauczył nas jeździć na łyżwach; często chodziliśmy na łyżwy całą rodziną […]. Był zwolennikiem prostoty, jeśli chodzi o jedzenie i ubranie. Z powodów zdrowotnych nie podawano u nas mięsa przynajmniej raz w tygodniu, prawie nigdy zaś wieczorami, poza niedzielami i dniami świątecznymi […] w nagrodę za osiągnięcia nigdy nie dostawaliśmy słodyczy, co najwyżej jakąś piękną zabawkę.[39]

Dyscyplinie i surowemu wychowaniu towarzyszyć miał duch zabawy i zaufanie do sprawiedliwego i konsekwentnego rodzica.

Rodzice Daniela Paula byli ludźmi silnie religijnymi, choć nieangażującymi się w instytucjonalne formy kultu. Schreberowie byli luteranami, podobnie jak większość ich rodaków (katolikami była przede wszystkim duża część saksońskiej arystokracji). Religia, szczególnie dla Moritza, stanowiła kwestię postawy moralnej, „dobrego” sposobu życia, które podsumowuje credo, jakie przekazał swym dzieciom: „Żyj z umiarem, spokojnie i w zadowoleniu. Walcz o pełną kontrolę nad samym sobą”.

Z tej perspektywy, rozpowszechnionej i utrwalonej przez literaturę skupiającą się na postaci Moritza Schrebera jako pedagoga, jego życie rodzinne jawi się jako świadectwo kultywowania zdrowego życia i wartości burżuazyjnych: „wielość ćwiczeń fizycznych, zdrowy ascetyzm, znaczenie domowych obowiązków, duch chrześcijański, a także dobroczynność względem tych, którzy znaleźli się w gorszym położeniu”[40]. Wysoka ranga ćwiczeń fizycznych wiązała się rzecz jasna z wykształceniem i profesją ojca rodziny; ascetyzm stanowił urzeczywistnienie ideału panowania umysłu nad ciałem i charakteryzującym je dążeniem do komfortu; kult domowego zacisza dotyczył nie tylko żony i dzieci oraz ich zobowiązań wobec rodzinnej wspólnoty, ale również stylu życia samego Moritza, który ponad aktywności społeczne preferował zacisze ogniska domowego. Duch chrześcijański oznaczał dla niego raczej świadomość etyczną (zarówno w sensie relacji z innymi, jak i z sobą samym) niż przestrzeganie przepisów zinstytucjonalizowanej ortodoksji; wreszcie współczucie i szczodrość wobec ludzi gorzej sytuowanych wiązała się przede wszystkim nie tyle z wymogami narzucanymi przez religię, ile z żywionym przez Schrebera seniora przekonaniem o hierarchicznej strukturze społeczeństwa oraz specyficznych obowiązkach i przywilejach związanych z przynależnością do danej klasy. Rodzina, stanowiąca dla konserwatysty, jakim bez żadnych wątpliwości był Moritz Schreber, model dla dobrze funkcjonującego społeczeństwa, również rządziła się jasno określoną hierarchią, na szczycie której stał, rzecz jasna, ojciec.

2. Schreberowie: dzieje upadku pewnej rodziny

Gdy Daniel Paul ma dziewięć lat, obraz idyllicznego dzieciństwa zburzy wypadek, któremu uległ Moritz. W pierwszej połowie 1851 roku, podczas zajęć w sali ćwiczeń spadła nań ciężka żelazna drabina, poważnie raniąc go w głowę. W konsekwencji urazu czaszki (choć trudno o pewność co do związku przyczynowo-skutkowego między oboma faktami) Schreber senior zaczyna cierpieć na chroniczne bóle głowy i depresję. Po kilku miesiącach od wypadku daleko idącym zmianom ulega jego osobowość, charakter, a co za tym idzie również i tryb życia. Stale pogarszający się stan zdrowia sprawia, że dezorganizacji ulega funkcjonowanie całego domu – jego żona, Pauline, musi poświęcać mu niemal cały swój czas kosztem opieki nad dziećmi, nie mówiąc już o codziennych trudnościach płynących z drażliwości obłożnie chorego. Coraz silniej dokuczają mu choroby żołądka i jelit. Bliska relacja z dziećmi ulega osłabieniu. W wyniku kłopotów ze zdrowiem Moritz zmuszony jest również wycofać się z życia publicznego.

Konsekwencje wypadku Moritza uznane zostały zgodnie przez wszystkie jego dzieci za wydarzenie kluczowe dla życia rodziny. Córki wspominają, że w efekcie kontuzji ich ojciec pogrążył się w izolacji i samotności, odcinając się zarówno od spraw zawodowych, jak i od życia rodziny (wspomnienia Klary); pojawiły się także obawy o jego poczytalność, wynikające z radykalnej zmiany jego sposobu życia (wspomnienia Anny). Daniel Paul dał wyraz swym emocjom związanym z owym wydarzeniem wiele lat później, w wierszu napisanym dla swej matki:

Lecz wtedy niebo nagle się zachmurzyło,

Przewlekła choroba wgryzła się w twego męża;

Od tej chwili, kamień probierczy twojej miłości

Rzucił głęboki cień na ścieżkę twego życia.

To, co wycierpiałaś i czego zostałaś pozbawiona w tych dniach,

Utraciłaś świat, nawet w domu pojawiły się bariery –

Tego, rzecz jasna, nikt nie musi mówić,

Choć ty sama nadal często o tym rozmyślasz.[41]

Wypadek ma wpływ nie tylko na stan zdrowia Moritza oraz życie jego rodziny, ale zmienia również obszar jego zainteresowań z ortopedii i terapii na ortopediatrię i teorię wychowania dzieci. Faktycznemu oddaleniu od własnej rodziny towarzyszy wzmożona, niemal obsesyjna refleksja teoretyczna nad kwestiami wychowania dzieci w ogóle. Lekarz skupiony na praktycznej pracy z pacjentem ustępuje miejsca teoretykowi.

Fakt, że literacka produktywność Schrebera nie ucierpiała w wyniku urazu głowy, a wręcz przeciwnie: to właśnie w okresie owych dziesięciu lat życia napisał on większą część swego dzieła, zdaje się wskazywać, że nie mieliśmy do czynienia ze zwyczajnym bólem głowy, ale że występowały w nim jakiegoś rodzaju napięcia, utrudniające mu relacje społeczne.[42]

Z oczywistych względów Moritz Schreber zmuszony został przez okoliczności życiowe do rezygnacji z pracy w swej klinice. W związku z tym starał się znaleźć rozwiązanie, które pozwoliłoby mu poświęcić cały swój czas nowo odnalezionej pasji edukatora, a jednocześnie nie oddać ważnego osiągnięcia życiowego, jakim była dlań klinika, w obce ręce. Na szczęście udało się znaleźć wyjście z sytuacji – Moritz Schreber sprzedał klinikę swemu długoletniemu współpracownikowi, Schildbachowi. W ten sposób w sierpniu 1858 roku Moritz Schreber przestał być właścicielem kliniki ortopedycznej przy Zeitzer Strasse w Lipsku. Obaj panowie uzgodnili jednak, że Schreber w dalszym ciągu będzie reprezentował klinikę w kontaktach ze światem jako jej szef, by prestiż, jaki udało mu się osiągnąć w ciągu minionych lat, nadal działał na korzyść wspólnego przedsięwzięcia.

Śmierć Moritza Schrebera 10 listopada 1861 roku, choć przez długi czas przewidywana przez członków rodziny, w rzeczywistości okazuje się jednak nieoczekiwana. Okres ją poprzedzający charakteryzowała poprawa stanu zdrowia ojca rodziny, jego zwiększona aktywność zarówno na polu literackim, jak i towarzysko-społecznym. Lekarze orzekają zgon z powodu niedrożności jelit, jednak późniejsza sekcja zwłok, wykonana przez niejakiego prof. Wagnera, wykazała ich poważne naruszenie, co wskazywało na ostre zapalenie ślepej kiszki jako bezpośrednią przyczynę śmierci. Córka Anna wspomina, że tuż po śmierci swego męża jego żona, a jej matka, Pauline, zniszczyła wszystkie należące do nieboszczyka przedmioty, które mogłyby jej go przypominać.

Choroba ojca, podobnie jak jego śmierć, a także związane z nimi zmiany sytuacji w domu rodzinnym z pozoru nie wpływają na życie Paula. Nie zmieniają się jego wyniki w nauce, zawsze wyśmienite. W 1853 roku rozpoczyna edukację początkową. Uczęszcza między innymi do słynnej – założonej przez augustianów w 1202 roku – Thomasschule (jednej z najstarszych szkół na świecie, do której najsłynniejszych absolwentów zalicza się Richard Wagner). Kończy ją w 1860 roku, z doskonałymi wynikami. W latach 1860‒1863 odbywa studia prawnicze na lipskim uniwersytecie, które kończy z wyróżnieniem i drugim najlepszym wynikiem na roku. W czasie nauki na wydziale prawa Daniel Paul należy do rozmaitych stowarzyszeń studenckich, sympatyzuje z polityką pruską oraz Bismarckiem. Bliskie są mu marzenia o zjednoczeniu Rzeszy Niemieckiej (należy pamiętać, że w owym czasie większa część społeczeństwa Saksonii wyrażała raczej sympatie proaustriackie).

Poglądy polityczne sprawiły, że Daniel Paul związał się z Burschenschaft Wartburg, konserwatywną organizacją zrzeszającą studentów, i odgrywał w niej znaczącą rolę. Umożliwiły mu to z jednej strony wyniki w nauce i mające z nimi związek zdolności prawnicze, z drugiej zaś wysoka pozycja jego ojca w miejskiej socjecie. Schreber wstąpił w szeregi Wartburgu 4 listopada 1860 roku, a zatem w okresie, gdy nadal podtrzymywano fikcję, że jest on niczym więcej niż stowarzyszeniem studenckim o celach ograniczających się do życia uniwersyteckiego i wzajemnej pomocy w nauce. W rzeczywistości była to jednak organizacja o charakterze politycznym, czego wyrazem było dokonane w roku 1861 połączenie się z innym Burschenschaftem – Germanią, stanowiące potwierdzenie politycznych aspiracji towarzystwa (fakt, że Daniel Paul był jednym z trzech negocjatorów owej fuzji, sugeruje jego wysoki status w organizacji). Polityczny kierunek nadawali Wartburgowi przede wszystkim jego honorowi członkowie, powszechnie znani ze swego nacjonalistycznego i propruskiego nastawienia. Do obowiązków członków stowarzyszenia należało uczestnictwo w ćwiczeniach gimnastycznych oraz zajęciach z fechtunku, ale również uczęszczanie na organizowane przez Wartburg odczyty, na których słuchacze mogli poszerzyć swoją znajomość historii i zapoznać się z „odpowiednią” jej interpretacją. Jednym ze statutowych celów stowarzyszenia było też utrwalanie zasad moralności, z wymogiem czystości na czele. Wraz z zakończeniem studiów 7 grudnia 1863 roku Daniel Paul przestaje być również członkiem studenckiego stowarzyszenia i wypisany zostaje z ksiąg Burschenschaft Germania. Jakiś czas później mianowano go członkiem honorowym.

Od razu po zakończeniu studiów Daniel Paul Schreber zostaje zatrudniony w lipskiej kancelarii prawnika Moritza Henniga. Rok później zwraca się do saksońskiego Ministerstwa Sprawiedliwości o umożliwienie mu przystąpienia do egzaminu wymaganego do rozpoczęcia samodzielnej praktyki prawniczej. W czerwcu 1865 zdaje ów egzamin z wyróżnieniem. W dniu 10 października 1865 roku, wraz z wypowiedzeniem prawniczej przysięgi – Richtereid – rozpoczyna się kariera zawodowa Daniela Paula. Pierwszym miejscem pracy jest dlań sąd w Kamienicy Saskiej (Chemnitz). W 1865 roku uzyskuje tytuł doktora nauk prawniczych, a 22 stycznia 1870 roku zdaje egzamin państwowy, po raz kolejny z wyróżnieniem. W latach 1870‒1877 pracuje w kolejnych lipskich sądach, choć zatrudniony jest również jako sędzia w Strasburgu (w czasie wojny prusko-francuskiej). Jego status społeczny, podobnie jak majątkowy, rośnie w niezwykle szybkim tempie – wystarczy powiedzieć, że w owym okresie jego dochody roczne potroiły się. Pozostając cały czas kawalerem, mieszka w owym czasie z matką, w domu na Zeitzer Strasse (abstrahując rzecz jasna od krótkiego okresu wojennej służby we Francji).

Trzy ostatnie lata ósmej dekady dziewiętnastego wieku zdają się być szczególnie istotne dla biografii Daniela Paula: w 1877 roku samobójstwo popełnia jego starszy brat Gustaw, w 1878 roku odbywa się jego własny ślub, w roku 1879 zaś mianowany zostaje prezesem Sądu Apelacyjnego w Kamienicy Saskiej (Chemnitz). Śmierć brata rzuca cień na następujące po niej szczęśliwe wydarzenia, stanowi swego rodzaju mroczną zapowiedź tego, co ma nastąpić.

Daniel Gustaw, trzy lata starszy od Daniela Paula, najpierw studiował chemię i biologię w Lipsku (lata 1857‒1858); później przeniósł się do Getyngi, a następnie do Heidelbergu, by znowu powrócić na uniwersytet w Getyndze. Z początku jego specjalizacją i głównym przedmiotem zainteresowań wydawała się chemia. Po jakimś czasie widocznie stracił jednak zainteresowanie studiami przyrodoznawczymi; w końcu powrócił do Lipska (1860 r.), gdzie rozpoczął studia filozoficzne, zakończone obroną doktoratu 24 stycznia 1861 roku.

Prawdopodobnie pod wpływem męża swej siostry Anny – Carla Junga, przemysłowca z Lipska, który pracował w przedsiębiorstwie swego ojca – Gustaw zdecydował się otworzyć niewielką fabrykę produktów chemicznych (w aktach miejskich z tego okresu Gustaw figuruje jako chemik z wykształcenia). Jak wskazuje Israëls[43], lata 60. to w życiu Gustawa okres podejmowania aktywności wzorowanych na działaniach młodszego rodzeństwa – najpierw na mężu siostry, potem na młodszym bracie. W latach 1867‒1869 Gustaw studiuje prawo na uniwersytecie lipskim i – podobnie jak jego brat kilka lat wcześniej – kończy je z wyróżnieniem. Również dalsze losy Gustawa przebiegają analogicznie do kariery młodszego brata – do listopada 1872 roku Gustaw pracował w lipskim sądzie, zaliczając kolejne awanse.

Podobieństwa pomiędzy braćmi nie ograniczały się do ścieżeki kariery, ale dotyczyły również poglądów społeczno-politycznych – tak jak Daniel Paul, również Gustaw w owym czasie zaangażowany był politycznie po stronie mniej popularnych w Saksonii zwolenników pruskiej koncepcji zjednoczenia Niemiec. Wydaje się, że zaangażowanie to miało w jego przypadku nawet poważniejszy charakter.

W owym czasie cała rodzina mieszka znowu razem w domu na Zeitzer Strasse 43 – trzydziestotrzyletni Daniel Gustaw, Daniel Paul, ich dwie młodsze siostry oraz matka rodu, Pauline. Anna wraz z mężem mieszkała nieopodal na tej samej ulicy. Dwa następne lata Gustaw spędził w Zwickau, pracując w sądzie apelacyjnym. W październiku 1874 roku powrócił do domu rodzinnego, by ponownie podjąć pracę w sądzie. W roku 1877 przeniesiony został do sądu w Bautzen, skąd 7 maja napisał do matki kartkę pocztową, utrzymaną w pogodnym nastroju, zapowiadając rychłą wizytę. Tej samej nocy Daniel Gustaw Schreber odebrał sobie życie strzałem w głowę. Rodzina sprowadziła jego ciało do Lipska, gdzie je pochowano. Gazety informujące o tym tragicznym wydarzeniu jako przyczynę podają silne skłonności do melancholii, inne źródła karzą podejrzewać, że powodem samobójstwa mogła być katastrofa, jaka spotkała jego małżeńskie plany. Rodzina (zgodnie ze świadectwem jednej z sióstr) podejrzewała, że przyczyną była choroba psychiczna (psychoza) wywołana syfilisem lub strach przed nią – Gustaw w swym studenckim okresie prowadził hulaszczy tryb życia i miał się jakoby zarazić „francuską chorobą”. Inne wyjaśnienia każą szukać przyczyn w stresie związanym z awansem zawodowym – tuż przed tym, jak skutecznie targnął się na swoje życie, najstarszy syn Moritza Schrebera powołany został na stanowisko Gerichtsrat.

Wydarzenie to odcisnęło silne piętno na matce i Danielu Paulu, który przez następny rok przejawia symptomy depresji – przede wszystkim zaś skłonność do hipochondrii. Śmierć brata była dla Daniela Paula doświadczeniem traumatycznym: prócz bólu związanego ze stratą kogoś bliskiego los Gustawa jawi mu się jako przestroga i przypomnienie własnych problemów życiowych, także tych związanych z seksualnością (obawy dotyczące własnej przyszłości małżeńskiej, a także widmo zagrożenia płynącego z studencko-dekadenckiej młodości). W późniejszym losie Daniela Paula dostrzec można elementy identyfikacji z – powiązanymi ze sobą – hipotetycznym syfilisem i psychicznymi symptomami Gustawa.

Daniel Paul żeni się 5 lutego 1878 roku z Ottilie Sabine Behr. Niewiele wiadomo o tym, gdzie i w jakich okolicznościach doszło do ich pierwszego spotkania, ani też co sprawiło, że postanowili spędzić razem życie. Małżonków dzieli 15 lat – w dniu ślubu Daniel Paula ma 36 lat, Sabine zaś 21. W lokalnym środowisku związek ten uważany jest za mezalians, panna młoda pochodziła bowiem z rodziny tradycyjnie związanej z teatrem, co sytuowało ją w hierarchii społecznej niżej od potomka familii lekarzy i prawników. Stanowiło to wyraz pewnego konserwatyzmu otoczenia Schreberów, jednym z przejawów przemian społecznych XIX wieku była bowiem właśnie zmiana statusu symbolicznego aktora (w wieku XVIII zawód aktor uznawany był za dalece mniej prestiżowy niż profesja lekarza bądź prawnika, podczas gdy w drugiej połowie wieku XIX ludzie teatru zaczynają cieszyć się estymą porównywalną, a często większą, niż pracownicy sądu czy kliniki). W rzeczywistości jednak to rodzina Behrów była bogatsza i szerzej znana, ojciec Sabine zaś był człowiekiem sławnym, wystawiającym dzieła Wagnera, pod koniec życia wręcz milionerem (jego śmierć w 1897 roku zbiega się w czasie z początkami drugiego epizodu chorobowego Daniela Paula, będącego tematem jego Pamiętników…). Wszelkie świadectwa każą sądzić, że Sabine nigdy nie została w pełni zaakceptowana przez rodzinę swojego męża, nigdy nie została dopuszczona do ścisłego kręgu najbliższej rodziny i nie była zapraszana na ich częste spotkania.

Do momentu ślubu Daniel Paul żył wraz z matką w rodzinnym domu przy Zeitzer Strasse, później przeprowadził się wraz ze świeżo poślubioną małżonką do mieszkania na trzecim piętrze, kilkaset metrów dalej. Choć Daniel Paul opierał swą egzystencję na dwóch podstawach – pracy zawodowej i przywiązaniu do żony – to jednak silne przywiązanie Sabine do ojca, a także jej problemy zdrowotne sprawiały, że życia rodzinnego Schreberów nie sposób uznać za idealne. Nieporozumienia dotyczące spraw finansowych, a także poczucie, że żona nie odwzajemnia jego uczuć i starań, były dla Daniela Paula mniejszym problemem niż niemożność dochowania się potomka. Sabine sześciokrotnie poroniła, co prawdopodobnie wiązać należy z cukrzycą, na którą cierpiała. Problem jest dla Daniela Paula tym boleśniejszy, że w tym samym czasie jego siostra Anna doczekała się już piątki dzieci. Natomiast na płaszczyźnie zawodowej Daniel Paul osiąga szybkie sukcesy: w latach 1878‒1879 pracuje w Berlinie, w Ministerstwie Sprawiedliwości, przy projekcie ujednolicenia sądownictwa w federacji pod przywództwem Prus. W 1879 roku zostaje przeniesiony do Kamieńca Saskiego, na stanowisko wiceprzewodniczącego tamtejszego sądu okręgowego. Wspinaczce po drabinie kariery towarzyszy stały wzrost uposażenia. W 1883 roku Daniel Paul zarabia rocznie już 6600 marek, co czyni go członkiem elitarnego grona najlepiej zarabiających Saksończyków (z powyższymi zarobkami rocznymi Daniel Paul Schreber należał do jednego procenta najlepiej zarabiających rodaków).

Harmonijnie i szybko rozwijającej się karierze prawniczej Daniela Paula zaczynają towarzyszyć ambicje polityczne, choć sama świadomość polityczna oraz związane z nią poglądy kształtują się już, jak pamiętamy, na etapie studiów. Kamieniec Saski (Chemnitz), miasto, w którym Daniel Paul zostaje prezesem sądu apelacyjnego i w którym zamieszkał wraz z żoną, stanowi doskonały przykład procesów industrializacji, jakim w XIX wieku, a zwłaszcza w jego drugiej połowie, ulegała większość rozwijających się niemieckich miast. Wraz z rozwojem przemysłu i pojawieniem się coraz liczniejszej klasy robotników rośnie również siła partii socjaldemokratycznej i jej znaczenie w lokalnej polityce.

Daniel Paul, podobnie jak większość ludzi z jego środowiska, z niepokojem przyjmował zachodzące wokoło zmiany, interpretując je nierzadko jako przejawy degeneracji, której wskutek zmian cywilizacyjnych miała jakoby podlegać kultura. Ambicja każe mu stanąć do walki w wyborach do Reichstagu z ramienia konserwatystów. Jego bezpośrednim konkurentem w Kamieńcu Saskim był socjalista Bruno Geiser, znany i doświadczony polityk, cieszący się szerokim poparciem i uznawany za murowanego faworyta. Trzeci kandydat reprezentował partię liberalno-narodową. W obawie przed zwycięstwem kandydata socjalistów dwie mniejsze partie próbowały zawrzeć kompromis i wystawić wspólnego kandydata, plany te spełzły jednak na niczym. Strategia i postulaty wyborcze Daniela Paula koncentrowały się wokół walki z radykalnym socjalizmem. Silnie wykorzystywanym przezeń obrazem była figura socjalisty żydowskiego jako wroga Bismarckowskiej wizji Niemiec. To właśnie poparcie polityki Bismarcka stanowiło główny punkt programu politycznego Daniela Paula – w owym czasie rząd Bismarcka zmuszony był nieustannie ścierać się z parlamentem, dążącym do jego obalenia. Partie takie jak ta, do której należał Schreber, dążyły do wsparcia kanclerza w ramach gry parlamentarnej i stworzenia popierającego go środowiska. Inne punkty programu Daniela Paula są również zbieżne z linią polityczną prezentowaną przez Bismarcka, na którą składały się elementy konserwatywne (postulat wsparcia dla cechów rzemieślniczych), progresywne (jak choćby postulat dotyczący tworzenia państwowej opieki zdrowotnej), a wreszcie także związane z polityką kolonialną.

W wyborach, które odbyły się 28 października 1884 roku, zwyciężył rzecz jasna (biorąc pod uwagę specyfikę okręgu wyborczego) kandydat socjaldemokratów, Daniel Paul zaś winą za swoją porażkę obarczył Żydów i katolików. Dotkliwość porażki wyraża stosunek głosów oddanych na obu kandydatów – za Schreberem oddano 5672 głosy, natomiast jego przeciwnik uzyskał ich niemal trzy razy więcej: 14 512. Stres związany z kampanią wyborczą, a także przegraną, wraz z towarzyszącymi jej nieprzyjemnościami (jak choćby wyśmiewające jego kandydaturę artykuły w gazetach, z których jeden zatytułowany był Kto w końcu zna Dra Schrebera?) prowadzi Schrebera do pierwszego załamania nerwowego, które następuje w listopadzie tego roku. Trwa ono około półtora roku, a sam Daniel Paul w swych Pamiętnikach… wspomina o owym okresie względnie rzadko.

3.Daniel Paul i jego lekarze

Pierwszym specjalistą, do którego zwrócił się