Sabotażysta z Auschwitz - Colin Rushton - ebook + książka

Sabotażysta z Auschwitz ebook

Rushton Colin

4,6

Opis

W 1943 roku angielski żołnierz Arthur Dodd dostał się w Afryce Północnej do niewoli i po pobycie w kilku kolejnych obozach jenieckich znalazł się ostatecznie w obozie na obrzeżach małego polskiego miasta. Spędził tam prawie dwa lata. Kiedy wojna się skończyła, próbował opowiedzieć o swoich doświadczeniach jenieckich, ale niezwykle trudno przychodziło mu opisać to, czego był świadkiem. Wkrótce okazało się, że niewiele osób mu uwierzy. Obóz znajdował się w pobliżu pięknego niewielkiego miasta niedaleko Krakowa, znanego jako Oświęcim. Niemcy nadali mu inną nazwę, która stała się synonimem najbardziej potwornych i najciemniejszych momentów w historii ludzkości.

Nazwali je Auschwitz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 204

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (13 ocen)
9
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pavi09

Dobrze spędzony czas

Wojna Światowa jej wydarzenia odcisnęły się piętnem zostawiły długie i trwałe rany i blizny nie tylko na ciele ale także na duszy.Tortury, przemoc w obozach koncentracyjnych były piekłem na ziemi Głodzeni,zmuszani do niewolniczej pracy i zabijani przez nazistowskie Niemcy Dla nich to nie byli ludzie to byli więżniowie i numery bez względu na pochodzenie, wiek czy płeć okrutnie traktowali i zabijali Historia o której nikt nie powinien zapomnieć o przeszłości warto pamiętać aby nie powtórzyć wszystkich jej błędów. Bardzo bolesna opowieść o krzywdach której nie da się przeczytać bez łez przede wszystkim ze względu na naszych przodków. Książka którą warto przeczytać pełna wspomnień ale również drastycznych opisów.
00
Malpeczka123

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
edyta19701970

Nie oderwiesz się od lektury

Sabotażysta z Auschwitz to autentyczna historia angielskiego jeńca Arthura Dodda, który w 1942 roku dostał się w Tobruku do niemieckiej niewoli. Młody żołnierz brytyjski został wywieziony do Oświęcimia, nazwanego przez niemieckich okupantów Auschwitz – nazwa ta stała się wkrótce synonimem najciemniejszych wydarzeń w historii ludzkości. Zmuszony do niewolniczej pracy przy budowie zakładów chemicznych Buna Werke, wiecznie głodny i brutalnie bity, Arthur był już przekonany, że jego życie zakończy się w obozie koncentracyjnym. Jednak wrodzona determinacja skłoniła go do ryzykowania własnym życiem, by ulżyć cierpieniom żydowskich więźniów. Pomagał też działającemu w obozie ruchowi oporu w przeprowadzeniu masowej ucieczki. Ta szokująco prawdziwa historia rzuca nowe światło na życie w Auschwitz, ujawnia nieludzką hierarchię więźniów ustanowioną przez SS i przedstawia w dużej mierze nieznane losy przetrzymywanych tam jeńców wojskowych.
00
aryia91

Nie oderwiesz się od lektury

"Sabotażysta z Auschwitz" Colin Rushton Książkę przeczytałam dzięki @wyd_bellona (współpraca) Ciężko mi się pisze o takich książkach naprawdę. Lubię je i to bardzo. Jednak Świadectwo tamtych czasów, które zapisały się na kartach historii trzeba znać. Bardzo mnie z resztą interesują czasu II Wojny Światowej. Nasze pokolenie jest ostatnim, którzy mogą dowiedzieć się o tym bezpośrednio od źródła, a i tak świadków tych okropności jest coraz mniej. Dlatego dobrze, że takie pozycje powstają. Dzięki nim możemy uczyć przyszłe pokolenia, by nie zapomniały. Arthur Dodd młody żołnierz, który w roku 1943 trafił do niewoli. Przeszedł przez kilka obozów jenieckich by ostatecznie trafić do małej miejscowości w Polsce. Obóz ten nazywał się Auschwitz . Spędził tam niespełna dwa lata. Po wojnie próbował opowiedzieć to co widział jednak nie dość, że było mu trudno powiedzieć czego był świadkiem, to niestety mało kto mu wierzył. Cieszę się jednak, że udało mu się w końcu to opowiedzieć i zostało...
00

Popularność




Colin Rush­ton

SABO­TA­ŻY­STA Z AUSCHWITZ

Praw­dziwa histo­ria bry­tyj­skiego żoł­nie­rza, więź­nia Auschwitz

PODZIĘ­KO­WA­NIA

Wydaw­nic­two pra­gnie podzię­ko­wać za udo­stęp­nie­nie foto­gra­fii Wie­ner Holo­caust Library oraz Natio­nal Archi­ves and Records Admi­ni­stra­tion.

Podzię­ko­wa­nia należą się Dun­ca­nowi Lit­tle, dzien­ni­ka­rzowi i bada­czowi, za wiele godzin spę­dzo­nych na prze­szu­ki­wa­niu archi­wów kra­jo­wych w celu zna­le­zie­nia istot­nych fak­tów potwier­dza­ją­cych opo­wieść Arthura Dodda.

Dzię­ku­jemy Natio­nal Archi­ves za udo­stęp­nie­nie ich reje­strów, ponad stu pięć­dzie­się­ciu kilo­me­trów rega­łów, w któ­rych znaj­duje się nie mniej niż dzie­więć milio­nów doku­men­tów.

Cho­ciaż doło­ży­li­śmy wszel­kich sta­rań, aby nawią­zać kon­takt ze wszyst­kimi wła­ści­cie­lami praw autor­skich, z góry prze­pra­szamy za wszel­kie nie­za­mie­rzone zanie­dba­nia i z przy­jem­no­ścią dołą­czymy odpo­wied­nie infor­ma­cje doty­czące firm lub osób fizycz­nych w każ­dym kolej­nym wyda­niu tej publi­ka­cji.

PRO­LOG

Pociąg zatrzy­mał się, a prze­su­wane drzwi wagonu otwo­rzyły się z hur­go­tem. Około dwu­dzie­stu ludzi w środku unio­sło ręce, by osło­nić oczy przed bla­skiem słońca i zesko­czyło z progu wagonu. Przy­wi­tał ich chór straż­ni­ków Wehr­machtu ocze­ku­ją­cych na ich przy­by­cie. – Bewe­gen sie! Bewe­gen! Schnell!

Męż­czyźni, po kilku godzi­nach spę­dzo­nych w ciem­no­ści, powoli przy­zwy­cza­jali się do jasnego świa­tła dzien­nego i rozej­rzeli dookoła. Roz­ta­czała się przed nimi wizja wiej­skiej idylli. Po pra­wej stro­nie roz­cią­gały się łąki, a po lewej ujrzeli roman­tyczny mały zagaj­nik, ide­alne miej­sce dla zako­cha­nej pary.

W zasięgu wzroku nie było żad­nych fabryk, ani śladu prac budow­la­nych. Nic nie wska­zy­wało na obec­ność jakie­go­kol­wiek prze­my­słu. Poprzed­niej nocy prze­kro­czyli gra­nicę Nie­miec i domy­ślili się, że praw­do­po­dob­nie są teraz w oku­po­wa­nej Pol­sce. Pod­czas dys­ku­sji na temat nowej loka­li­za­cji, zgo­dzili się co do tego, że zostali przy­dzie­leni do pracy w gospo­dar­stwie rol­nym. Byłaby to dobra wia­do­mość – cze­kało ich mnó­stwo świe­żego powie­trza i owo­ców oraz warzyw.

Patrząc wzdłuż pociągu, Arthur dostrzegł bez­ładne sterty ubrań i butów leżą­cych obok torów. Były tam spodnie, koszule, spód­nice, nie­które bez wąt­pie­nia nale­żały do małych dzieci. Nie poświę­cił tej obser­wa­cji zbyt wiele czasu – naj­waż­niej­sze, że nie ziściły się jego naj­gor­sze obawy doty­czące kolej­nego etapu jeniec­kiej podróży.

Po krót­kim mar­szu zna­leźli się w obo­zie i jeśli Arthur czuł jakieś obawy, po przej­ściu przez bramę od razu się roz­wiały. Wewnątrz ogro­dze­nia znaj­do­wało się dzie­sięć drew­nia­nych bara­ków. Jeńcy zostali wpro­wa­dzeni do naj­bliż­szego i byli mile zasko­czeni wido­kiem suchego i czy­stego wnę­trza. Dal­sze docho­dze­nie ujaw­niło rury cen­tral­nego ogrze­wa­nia bie­gnące wzdłuż ścian baraku, bie­żącą cie­płą i zimną wodę w kra­nach nad umy­wal­kami oraz solidne łóżka pię­trowe, na któ­rych znaj­do­wały się czy­ste i porządne mate­race.

Przez następne dwa tygo­dnie męż­czyźni prze­by­wali w obo­zie, który – jak mieli nadzieję – będzie ich miej­scem zakwa­te­ro­wa­nia do końca wojny, a wio­sną 1943 roku nikt nie miał poję­cia, jak długo ona potrwa.

Tydzień póź­niej Arthur obu­dził się powoli, sły­sząc odgłosy straż­ni­ków kro­czą­cych cen­tral­nym kory­ta­rzem baraku, walą­cych w drzwi kara­bi­nami. W ciągu ostat­nich kilku dni liczba więź­niów bry­tyj­skich w obo­zie zwięk­szyła się z dwu­dzie­stu kilku do pra­wie dwu­stu. Jak dotych­czas nie przy­dzie­lano im żad­nej pracy i byli dość dobrze kar­mieni.

Straż­nicy uśmie­chali się i dobrze się bawili, ale nie było w tym nic przy­ja­znego. Działo się coś zło­wro­giego i jeńcy mieli się nie­ba­wem dowie­dzieć co.

– Der Feier­tag endig! Arbe­iten sie jetzt!

Tych, któ­rzy tro­chę znali nie­miecki, pytano co się dzieje. Arthur dowie­dział się że idą dziś do pracy. Wie­dząc, że ten moment nadej­dzie prę­dzej czy póź­niej, jeńcy wzru­szyli ramio­nami i wyszli przed barak.

Po utwo­rze­niu kolumny zostali wypro­wa­dzeni z obozu na polną drogę bie­gnącą przez las. Arthur wraz z kole­gami szedł z przodu. Po dro­dze natknęli się na grupę Ukra­inek kopią­cych rowy pod czuj­nym okiem kilku uzbro­jo­nych straż­ni­ków, trzy­ma­ją­cych w dło­niach zwi­nięte pej­cze. Strach i napię­cie w oczach kobiet były wręcz nama­calne. Wcze­śniej angiel­scy jeńcy prze­by­wali przez jakiś czas w Fara­sa­bri­nie we Wło­szech, a Arthur prze­ga­pił wów­czas dosko­nałą oka­zję do ucieczki. Zasta­na­wiał się teraz, jak bar­dzo przyj­dzie mu tego poża­ło­wać.

Kilka minut póź­niej dotarli do fabryki. Na pobo­czu zoba­czyli młodą dziew­czynę w wieku około pięt­na­stu lat, którą bru­tal­nie chło­stał pej­czem ofi­cer SS. Klę­czała bez­rad­nie przed nim, uka­zu­jąc nad­cią­ga­ją­cym jeń­com grozę nie­miec­kiego bestial­stwa. Włosy miała nie­chluj­nie krótko ostrzy­żone, a skórę głowy pokrytą bli­znami. Świeże rany zadane przez nie­miec­kiego eses­mana krwa­wiły, a małe strużki krwi pły­nęły z jej czoła na pod­bró­dek.

Była naga do pasa, a Arthur widział po jej ster­czą­cych żebrach i zapad­nię­tych policz­kach, że od dawna nie była wła­ści­wie kar­miona. Eses­man zatrzy­mał się na chwilę, żeby zła­pać oddech, a młoda dziew­czyna pod­nio­sła wzrok. Jej wiel­kie oczy bła­gały sady­stycz­nego potwora, by prze­stał ją kato­wać. Zaśmiał się gło­śno i krzyk­nął coś do dwóch straż­ni­ków sto­ją­cych obok, po czym znów zaczął bez­li­to­śnie okła­dać ją pej­czem po gło­wie i ramio­nach.

Dla nie­któ­rych bry­tyj­skich jeń­ców było to zbyt wiele. Jeden z żoł­nie­rzy klep­nął Arthura po ramie­niu i zro­bił krok do przodu. – Chodź­cie ze mną, chło­paki – powie­dział. – Trzeba dać nauczkę temu małemu dra­niowi!

Arthur i trzej inni poszli za nim w stronę ofi­cera SS. Arthur krzyk­nął, żeby zosta­wił dziew­czynę w spo­koju. Nie­przy­zwy­cza­jony do kwe­stio­no­wa­nia swo­jej wła­dzy ofi­cer przez chwilę wyglą­dał na zasko­czo­nego, ale po chwili prze­ło­żył pejcz do lewej dłoni i się­gnął po pisto­let. W tym samym cza­sie żoł­nierz Wehr­machtu pod­niósł kara­bin, wyce­lo­wał go w Angli­ków i krzyk­nął: – Halt! Ich werde schießen!

Tłu­ma­cze­nie nie było konieczne; gdyby zro­bili kolejny krok, ofi­cer by ich zastrze­lił. Pomię­dzy dwoma Niem­cami nie było czuć kole­żeń­stwa. Naj­wy­raź­niej żoł­nierz chciał ich ostrzec.

– Zurück in der Schlange!

Jeńcy zatrzy­mali się, a ofi­cer uśmiech­nął się do żoł­nie­rza z kara­bi­nem. Wciąż trzy­ma­jąc pisto­let w dłoni, pod­szedł do jeń­ców.

Ponie­waż to Arthur krzyk­nął, sta­nął przed nim i spoj­rzał mu chłodno w oczy. Ofi­cer był typem hitle­row­skiego, aryj­skiego ado­nisa: wysoki, przy­stojny, o blond wło­sach i sta­lowo-nie­bie­skich oczach. Arthur patrzył mu pro­sto w oczy. Jego wstręt do nazi­stów prze­wyż­szał strach, który go ogar­nął. Eses­man poki­wał głową z cynicz­nym uśmie­chem i cof­nął się.

– Ein ande­rer Zeit – wyszep­tał do Arthura. „Innym razem”.

Arthur nie miał wąt­pli­wo­ści, że wkrótce się spo­tkają. Anglicy wró­cili z powro­tem do kolumny. Ponow­nie masze­ru­jąc, spoj­rzeli za sie­bie i zoba­czyli, że ich inter­wen­cja nie pomo­gła dziew­czy­nie. Ofi­cer bił ją teraz z więk­szą zacie­kło­ścią niż wcze­śniej. Arthur zaci­snął pię­ści i skrzy­wił się. Wie­dział, że jej jedyną zbrod­nią było bycie Żydówką. Nie zostało jej wiele życia.

Arthur obu­dził się nagle z krzy­kiem. Dygo­tał i cały był spo­cony. Znów ten kosz­mar! Kolejny z wielu, które mu się śniły od pra­wie czter­dzie­stu lat. Jego żona Olwen dawno już przy­zwy­cza­iła się do nagłych krzy­ków w nocy. Wstała bez słowa i zeszła na dół do kuchni. Kilka minut póź­niej wró­ciła z fili­żanką her­baty i kil­koma tablet­kami aspi­ryny. Przy­ło­żyła do jego czoła fla­nelę nasą­czoną octem i szep­nęła słowa pocie­sze­nia.

– Znowu ten sam stary kosz­mar, kocha­nie?

Arthur ski­nął głową, ale dla niego było to coś wię­cej niż zły sen. Prze­ży­wał na nowo zda­rze­nia, z któ­rymi do tej pory nie potra­fił się pogo­dzić.

W 1943 roku dostał się w Afryce Pół­noc­nej do nie­woli i po poby­cie w kilku kolej­nych obo­zach jeniec­kich zna­lazł się wresz­cie w obo­zie na obrze­żach małego pol­skiego mia­sta. Spę­dził tam pra­wie dwa lata. Kiedy wojna się skoń­czyła, pró­bo­wał opo­wie­dzieć o swo­ich doświad­cze­niach, ale nie­zwy­kle trudno przy­cho­dziło mu opi­sać to, co widział. W każ­dym razie zda­wał sobie sprawę, że nie­wiele osób mu uwie­rzy; nie było tam angiel­skich żoł­nie­rzy, tylko Żydzi.

Ale Arthur tam był. Obóz znaj­do­wał się w pobliżu pięk­nego nie­wiel­kiego mia­sta nie­da­leko Kra­kowa, zna­nego jako Oświę­cim. Niemcy nadali mu inną nazwę, która stała się syno­ni­mem naj­bar­dziej potwor­nych i naj­ciem­niej­szych momen­tów w histo­rii ludz­ko­ści.

Nazwali je Auschwitz.

CZĘŚĆ PIERW­SZA

HISTO­RIA ARTHURA

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Arthur Dodd uro­dził się i wycho­wał w dziel­nicy Castle w Nor­th­wich, małym mia­steczku w hrab­stwie Che­shire nad rzeką Weaver. Pierw­szy mąż jego matki zgi­nął w oko­pach Fran­cji pod­czas I wojny świa­to­wej, a ona tuż po zawie­sze­niu broni poślu­biła przy­szłego ojca Arthura, zawo­do­wego pod­ofi­cera pułku Che­shire. Arthur przy­szedł na świat 7 grud­nia 1919 roku.

Jego ojciec był suro­wym, peł­nym dystansu czło­wie­kiem. Wal­czył w woj­nie bur­skiej na prze­ło­mie wie­ków i jako sier­żant dostał się do nie­woli pod­czas I wojny świa­to­wej. Jako rodzic pre­fe­ro­wał wycho­wa­nie mili­tarne w stylu wik­to­riań­skim i w kon­se­kwen­cji nie spę­dzał zbyt wiele czasu z Arthu­rem i jego młod­szą sio­strą.

W wieku pięt­na­stu lat Arthur zakoń­czył szkolną edu­ka­cję i zatrud­nił się jako prak­ty­kant w Nor­th­wich Trans­port Com­pany. Tam nauczył się jeź­dzić samo­cho­dem i zaczął zgłę­biać taj­niki sil­nika spa­li­no­wego pod czuj­nym, przy­ja­znym okiem swo­jego szefa, Harolda Isher­wo­oda. Otrzy­my­wał wyna­gro­dze­nie w wyso­ko­ści dzie­się­ciu szy­lin­gów (pięć­dzie­siąt pen­sów) tygo­dniowo. Firma wyko­rzy­sty­wała samo­chód oso­bowy marki Ford, który słu­żył do trans­portu mecha­ni­ków do zepsu­tych cię­ża­ró­wek. Arthur zako­chał się w nim od pierw­szego wej­rze­nia. Wła­śnie w tym samo­cho­dzie nauczył się jeź­dzić, a we wnio­sku o wyda­nie prawa jazdy dodał sobie rok, by móc zdać egza­min na początku 1935 roku. Rok póź­niej skła­mał ponow­nie i otrzy­mał licen­cję na pro­wa­dze­nie samo­cho­dów cię­ża­ro­wych.

Wcze­sne dni pracy były dla Arthura praw­dziwą przy­jem­no­ścią. Harold zaprzy­jaź­nił się z chło­pa­kiem i czę­sto razem cho­dzili na ryby nad jeden z wielu sta­wów w hrab­stwie Che­shire. Zgod­nie z pra­wem Arthur powi­nien przez sie­dem lat ter­mi­no­wać i kiedy Harold otwo­rzył wła­sną firmę trans­por­tową w 1937 roku, zapro­po­no­wał mu dokoń­cze­nie ter­mi­no­wa­nia pod jego okiem.

Choć pro­po­zy­cja była kusząca, dzie­sięć szy­lin­gów tygo­dniowo nie pozwa­lało na utrzy­ma­nie miesz­ka­nia poza domem, więc Arthur musiał odmó­wić. Poza tym jego matka nie chciała, by zaj­mo­wał się trans­por­tem. W tam­tych cza­sach kie­rowca musiał sam znaj­do­wać sobie prze­syłki i spę­dzał poza domem nawet trzy tygo­dnie.

Pod nie­obec­ność Harolda Arthur szybko się znu­dził i zaczął szu­kać innej firmy, która mogłaby go przy­jąć. Gdy ukoń­czył osiem­na­ście lat, poznał świat zło­mia­rzy, zatrud­nia­jąc się jako kie­rowca sza­no­wa­nego lokal­nego przed­się­biorcy Jimmy’ego Caf­freya. Caf­frey miał tylko jedną cię­ża­rówkę, a więk­szość zle­ceń otrzy­my­wał od rady gminy Mid­dle­wich. W związku z tym Arthur wra­cał do domu co wie­czór na her­batkę i zara­biał pię­ciu fun­tów tygo­dniowo, co było wów­czas nie­małą kwotą.

Caf­frey był przy­zwo­itym czło­wie­kiem i czę­sto udo­stęp­niał swoją cię­ża­rówkę miej­sco­wym, któ­rzy wybie­rali się do szpi­tala Clat­ter­bridge w dys­tryk­cie Wir­ral. Za tę dodat­kową pracę pła­cił Arthu­rowi pięć szy­lin­gów, czyli połowę tego, co zara­biał w Nor­th­wich Trans­port Com­pany przez cały tydzień. Dla wielu cię­ża­rówka Caf­freya była jedy­nym środ­kiem trans­portu, któ­rym mogli dostać się do szpi­tala, aby odwie­dzić cho­rych krew­nych, ale nie odma­wiał też trans­portu tym, któ­rzy chcieli się wybrać na jed­no­dniową wycieczkę do mia­sta.

– Zabierz swoją mamę ze sobą – zwykł mawiać do Arthura. – Prze­jażdżka dobrze jej zrobi.

Pomimo hoj­no­ści i życz­li­wo­ści Caf­freya, pani Dodd na­dal była nie­za­do­wo­lona z pracy jaką wyko­ny­wał jej syn i osta­tecz­nie prze­ko­nała go, by zatrud­nił się w Weaver Navi­ga­tion Com­pany. Jego dzia­dek pły­wał bar­kami Salt Union po rzece, a jego wujek Jack był tam bry­ga­dzi­stą. Aby uszczę­śli­wić matkę, Arthur musiał porzu­cić uko­chaną pracę i zado­wo­lić się dużo niż­szymi zarob­kami. W WNC zaczy­nał od wyna­gro­dze­nia zale­d­wie jed­nej gwi­nei (jeden funt i pięć pen­sów) tygo­dniowo, w wieku dwu­dzie­stu jeden lat docho­dząc do trzy­dzie­stu ośmiu szy­lin­gów (jeden funt i dzie­więć­dzie­siąt pen­sów).

Więk­szość swo­ich zarob­ków prze­ka­zy­wał matce, tak jak to robił kiedy pra­co­wał dla Caf­freya, więc w rze­czy­wi­sto­ści to ona cier­piała z powodu jego niż­szych docho­dów. Uwa­żała jed­nak, że syn ma w WNC lep­sze per­spek­tywy zawo­dowe niż w fir­mie trans­por­to­wej.

Przez pierw­sze trzy mie­siące pra­co­wał w Weston Point w Run­corn, gdzie zaj­mo­wał się budową warsz­ta­tów garn­car­skich. Musiał codzien­nie dojeż­dżać do pracy dwa­dzie­ścia kilo­me­trów na sta­rym dam­skim rowe­rze, a gdy wiatr wiał mu w twarz, podróż trwała nawet pół­to­rej godziny. Doro­śli dosta­wali na koszty podróży dzie­więć pen­sów dzien­nie, ale Arthur nie skoń­czył jesz­cze dwu­dzie­stu jeden lat, otrzy­my­wał więc tylko sześć pen­sów. Jako że cena biletu w obie strony wyno­siła dzie­więć pen­sów, droga bie­gnąca z Run­corn do Nor­th­wich była zawsze pełna chłop­ców, któ­rzy dojeż­dżali rowe­rami do pracy i z powro­tem.

W 1938 roku sytu­acja w Niem­czech zaczęła wyglą­dać naprawdę groź­nie i wszy­scy roz­pra­wiali o kolej­nej woj­nie.

Hitler był już u wła­dzy od pię­ciu lat, gdy w marcu Niemcy zaanek­to­wali Austrię. Ned Beb­bing­ton, dobry kolega Arthura z WNC, posta­no­wił zacią­gnąć się do Armii Tery­to­rial­nej. Arthura zachę­cał do pój­ścia w jego ślady, ale matka sta­now­czo się temu sprze­ci­wiła. Prze­wi­du­jąc w nie­da­le­kiej przy­szło­ści wybuch wojny, wie­działa, że żoł­nie­rze tery­to­rialni będą pierw­szymi powo­ła­nymi i chciała zatrzy­mać swo­jego jedy­nego cen­nego syna w domu tak długo, jak to moż­liwe. (Traf chciał, że Ned został sier­żan­tem w pułku Che­shire i spę­dził całą wojnę jako szef kan­tyny w Irlan­dii Pół­noc­nej!).

Pod koniec lata 1938 roku Arthur odpro­wa­dzał w towa­rzy­stwie swo­jego bli­skiego przy­ja­ciela Alana Parksa do domu dwie dziew­czyny. Szli brze­giem rzeki w pobliżu Hart­ford.

– Chcę się zacią­gnąć do mary­narki wojen­nej, Arthur – oznaj­mił Alan. – Może też się zacią­gniesz?

Ala­nem powo­do­wał patrio­tyczny zapał ogar­nia­jący cały kraj, ale Arthur nie miał jesz­cze dwu­dzie­stu lat i wciąż potrze­bo­wał zgody matki, która po raz kolejny odmó­wiła. Wojna oka­zała się być tra­gicz­nym cza­sem dla rodziny Park­sów, gdyż zarówno Alan, jak i jego brat Geo­rge zgi­nęli. Alan stra­cił życie na pokła­dzie HMS „Repulse” w Sin­ga­pu­rze, pod­czas gdy Geo­rge zgi­nął pod­czas służby w RAF.

We wrze­śniu 1939 roku dzia­ła­nia rzą­dów Fran­cji i Wiel­kiej Bry­ta­nii były postrze­gane przez wielu jako ugo­dowe w sto­sunku do agre­syw­nych dzia­łań nazi­stow­skich Nie­miec. Hitle­rowi pozwo­lono bez żad­nego oporu zająć Kraj Sude­tów, zamiesz­kany przez mniej­szość nie­miecką region Cze­cho­sło­wa­cji.

W tym samym mie­siącu wyda­wało się, że Arthur nie weź­mie udziału w żad­nej woj­nie. Pew­nego dnia poma­gał w sli­po­wa­niu łodzi, kiedy jego lewa stopa utknęła mię­dzy jej dnem a rol­kami. Minęło kilka chwil, zanim pozo­stali człon­ko­wie bry­gady zdali sobie z tego sprawę, wsku­tek czego pra­wie urwało mu stopę; trzy­mała się nogi tylko ścię­gnami pod­bi­cia. Ścię­gno Achil­lesa zostało zerwane, a pięta poważ­nie oka­le­czona.

Stopę ura­to­wał przed ampu­ta­cją dok­tor Booth w szpi­talu w Nor­th­wich, ale oznaj­mił mu bez ogró­dek, że po zakoń­cze­niu dłu­giego i bole­snego pro­cesu reha­bi­li­ta­cji i tak przez resztę życia będzie inwa­lidą. Arthur codzien­nie cho­dził na bole­sną fizjo­te­ra­pię, aby roz­cią­gnąć ścię­gno Achil­lesa i móc cał­ko­wi­cie posta­wić piętę na ziemi. Cza­sami ból był nie do znie­sie­nia, ale w ciągu zale­d­wie sze­ściu tygo­dni zakres ruchów powięk­szył się do takiego stop­nia, że mógł powró­cić do pracy jako maga­zy­nier w skle­pach fir­mo­wych.

Latem 1939 roku, pomimo wielu ustępstw, Wielka Bry­ta­nia została jed­nak wcią­gnięta w wojnę. 1 wrze­śnia Niemcy zaata­ko­wały Pol­skę, demon­stru­jąc światu mor­der­czą sku­tecz­ność wojny bły­ska­wicz­nej. Nie było już miej­sca na nego­cja­cje. Hitler był gotowy na wojnę z Europą i rzu­cił ręka­wicę sprzy­mie­rzeń­com Pol­ski. Wielka Bry­ta­nia z dużym nie­po­ko­jem ją pod­nio­sła, wypo­wia­da­jąc wojnę III Rze­szy.

Dla Arthura pierw­sze mie­siące wojny były ogrom­nym roz­cza­ro­wa­niem, na doda­tek w lutym 1940 roku zmarła jego matka. Zara­ziła się grypą, która ogar­nęła kraj tej zimy i zmarła na zapa­le­nie opłuc­nej. Jedyną pocie­chą był fakt, że ode­szła z tego świata szczę­śliwa, myśląc, że Arthur nie weź­mie czyn­nego udziału w woj­nie.

Przez cały ten czas, z pomocą dra Bootha, pro­ces reha­bi­li­ta­cji Arthura trwał dalej. Arthur ni­gdy nie przy­jął do wia­do­mo­ści, że jego kalec­two jest trwałe. Kraj potrze­bo­wał ochot­ni­ków, a Arthur zna­lazł spo­sób, by dołą­czyć do armii. Jego lekarz oczy­wi­ście wie­dział, że nie ma szans na pozy­tywną opi­nię komi­sji lekar­skiej, ale chciał, by Arthur myślał pozy­tyw­nie.

– Szcze­rze mówiąc, może to tro­chę potrwać, Arthu­rze – powie­dział mu – ale może spró­bu­jesz szczę­ścia? Kraj może wkrótce potrze­bo­wać wielu mło­dych ochot­ni­ków.

W gabi­ne­cie lekar­skim zba­dał go spe­cja­li­sta orto­peda, dok­tor Hay, który uważ­nie obser­wo­wał Arthura, gdy ten roze­brał się do spode­nek i cho­dził ner­wowo po pokoju. Dr Hay doko­nał oceny i wrę­czył raport sze­fowi komi­sji lekar­skiej, wete­ra­nowi I wojny świa­to­wej, który nosił szkar­łatną wstęgę na piersi i miał sumia­ste siwe wąsy. Spoj­rzał na wyniki medyczne Arthura i powoli pokrę­cił głową.

– Przy­kro mi, chłop­cze – powie­dział – ale nie możemy cię przy­jąć. Dosta­łeś kate­go­rię B2 i oba­wiam się, że to nie wystar­czy.

Widząc bez­denną roz­pacz Arthura, na próżno pró­bo­wał go pocie­szyć.

– Słu­chaj, chłop­cze, to nie jest ocena osta­teczna. Może solid­nie weź­miesz się za reha­bi­li­ta­cję nogi i spró­bu­jesz za rok lub dwa?

Arthur spoj­rzał na pod­łogę i poki­wał głową w mil­cze­niu, po czym odwró­cił się. Już miał przejść przez drzwi wyj­ściowe, gdy ofi­cer zawo­łał go:

– Pocze­kaj chwilę, czy masz prawo jazdy?

Naj­wy­raź­niej robił wszystko, co mógł, aby pocie­szyć Arthura. Chło­pak odpo­wie­dział, że ma prawo jazdy na samo­chód cię­ża­rowy, a twarz ofi­cera roz­ja­śniła się w sze­ro­kim uśmie­chu.

– Cóż, chłop­cze, nie wiem, czy możemy dać ci kara­bin, ale możesz się przy­dać jako instruk­tor jazdy.

Zapew­nił Arthura na poże­gna­nie, że armia wkrótce się z nim skon­tak­tuje. Arthur był wnie­bo­wzięty. Będzie nosić mun­dur i słu­żyć kra­jowi! Uśmiech­nął się, myśląc o matce. Będzie słu­żyć w armii i na dokładkę kie­ro­wać samo­cho­dami! Matka byłaby wście­kła!

– Nie martw się, mamo – powie­dział do sie­bie. – Będę daleko od pola walki.

ROZ­DZIAŁ DRUGI

Centrum Szko­le­nia Kie­row­ców Armii znaj­do­wało się przy Foun­dry Street w Whit­ting­ton Moor, nie­da­leko Che­ster­field. Kwa­te­ro­wało tam około 150 męż­czyzn. Kapral Saxby z pułku East Lan­ca­shire pro­wa­dził musz­trę, puł­kow­nik Cope był sze­fem mecha­ni­ków, a sier­żant Edwards pro­wa­dził szko­le­nie strze­lec­kie. Instruk­to­rami jazdy oprócz Arthura byli trzej eme­ry­to­wani lon­dyń­scy kie­rowcy auto­bu­sów, z któ­rych jed­nego nazy­wano Sier­żan­tem Pic­ke­tem. Pojaz­dami uży­wa­nymi do szko­le­nia były trzy­to­nowe cię­ża­rówki Albion WD.FT11N z napę­dem na obie osie. Pierw­szego dnia szko­le­nia Arthu­rowi pole­cono usta­wić się w kolejce z innymi kur­san­tami. Następ­nie został wepchnięty z pół tuzi­nem innych przy­szłych kie­row­ców do szo­ferki albiona, gdzie każdy z nich kolejno prze­cho­dził szko­le­nie. Więk­szość chło­pa­ków ni­gdy wcze­śniej nie pro­wa­dziła samo­chodu, a tym bar­dziej cię­ża­rówki. Jakimś cudem nikt nie zgi­nął pod­czas jazdy po placu manew­ro­wym, za co Arthur z całego serca podzię­ko­wał Panu pod koniec dnia.

Kiedy przy­szła jego kolej, pro­wa­dzący szko­le­nie od razu zorien­to­wał się, że Arthur zna się na rze­czy. Sier­żant Pic­ket rzu­cił mu prze­cią­głe spoj­rze­nie.

– Co umiesz jesz­cze pro­wa­dzić? – zapy­tał.

– Wszystko – odpo­wie­dział Arthur. – Sądzi­łem, że jestem tutaj by uczyć, a nie się szko­lić! – Pomyłka została szybko napra­wiona, a pod­czas roz­mowy z Pic­ke­tem oka­zało się, że został skie­ro­wany do Cen­trum Szko­le­nia, by uczyć mło­dych ofi­ce­rów pro­wa­dze­nia samo­cho­dów oso­bo­wych. W tym celu armia dostar­czyła sta­rego hum­bera snipe’a, ale Pic­ket oznaj­mił zasko­czo­nemu Arthu­rowi, że umie pro­wa­dzić tylko auto­bus.

– Żar­tu­jesz sobie! – powie­dział ze śmie­chem Arthur.

– Oba­wiam się, że nie – odpo­wie­dział Pic­ket. – Nauczy­łem się pro­wa­dzić lon­dyń­skie pię­trusy i ni­gdy nie mia­łem oka­zji pro­wa­dzić niczego innego. Nie wie­dział­bym od czego zacząć.

– Od początku – zażar­to­wał Arthur. Od dawna marzył, by zasiąść za kie­row­nicą snipe’a, więc szybko wyko­rzy­stał oka­zję. – Wiesz co, może ja cię nauczę? Jeśli potra­fisz pro­wa­dzić auto­bus, szybko nauczysz się pro­wa­dzić limu­zynę. Mogę szko­lić ofi­ce­rów w pro­wa­dze­niu hum­bera.

Zostali przy­ja­ciółmi.

Zaję­cia z musz­try odby­wała się codzien­nie i cho­ciaż Arthur był zwol­niony z ćwi­czeń fizycz­nych, dołą­czał ile­kroć mógł, by reali­zo­wać pro­gram reha­bi­li­ta­cji zale­cany przez dra Bootha. Wojna i wizja zbli­ża­ją­cego się nie­bez­pie­czeń­stwa nie opusz­czały rekru­tów, a wkrótce mieli zade­mon­stro­wać swoje nowo nabyte umie­jęt­no­ści na fron­tach na całym świe­cie, prze­wo­żąc broń i dostar­cza­jąc zaopa­trze­nie. Pro­blemy te jed­nak nie zaprzą­tały głowy Arthura. Pew­nie i tak spę­dzi wojnę w Peak District.

Mimo napię­cia zda­rzały się też chwile wesel­sze. Pew­nego razu kie­rowca kur­sant o nazwi­sku Wil­son kich­nął na para­dzie i wypluł sztuczną szczękę na pokryty żuż­lem plac musz­try. Kapral Saxby przez cały ranek był w fatal­nym nastroju, ale nawet on nie mógł powstrzy­mać się od śmie­chu.

– Wiem, że wszy­scy chce­cie dobrać się do Niem­ców – powie­dział, zwra­ca­jąc się do żoł­nie­rzy – ale wygląda na to, że Wil­son chciałby zato­pić w nich swoje kły!

Kom­pa­nia skrę­cała się ze śmie­chu, gdy Wil­son sta­rał się dopro­wa­dzić do porządku swoją pro­tezę.

W Whit­ting­ton ist­niało wiele róż­nych form roz­rywki, w tym regu­larne wizyty pew­nego nie­wi­do­mego wete­rana z lokal­nego klubu Legionu Bry­tyj­skiego, który oka­zał się mistrzem war­ca­bów. Wygry­wał z każ­dym, pod warun­kiem, że ochot­nik naj­pierw prze­ka­zał daro­wi­znę na fun­dusz klubu.

Po około mie­siącu Pic­ket został prze­wie­ziony do szpi­tala z sil­nymi bólami żołądka i po kilku dniach zmarł na zapa­le­nie otrzew­nej. W trak­cie szko­le­nia stał się bli­skim przy­ja­cie­lem Arthura, więc chło­paka bar­dzo to dotknęło. Jed­nak w całej Euro­pie działy się straszne rze­czy i musiał o tym zapo­mnieć. W momen­cie wybu­chu wojny w Wiel­kiej Bry­ta­nii bra­ko­wało wykwa­li­fi­ko­wa­nych kie­row­ców. Tylko sze­ściu ochot­ni­ków wysła­nych do Whit­ting­ton miało wcze­śniej oka­zję pro­wa­dzić samo­chód, a jesz­cze mniej kie­ro­wało cię­ża­rówką. W związku z tym umie­jęt­no­ści Arthura oka­zały się bar­dzo pożą­dane. Powie­dziano mu, że armia potrze­buje kie­row­ców cię­ża­ró­wek ochot­ni­ków, któ­rzy uda­dzą się do Fran­cji, by pomóc Bry­tyj­skim Siłom Eks­pe­dy­cyj­nym, które roz­pacz­li­wie wal­czą na kon­ty­nen­cie euro­pej­skim. Losy wojny poto­czyły się źle i Bry­tyj­czycy zostali zepchnięci do kanału La Man­che przez dywi­zje pan­cerne Wehr­machtu.

W kwiet­niu 1940 roku Niemcy zajęły Nor­we­gię i Danię, a mie­siąc póź­niej bry­tyj­ski pre­mier Neville Cham­ber­lain podał się do dymi­sji. Cham­ber­lain był zwo­len­ni­kiem poli­tyki appe­ase­mentu i po jej sro­mot­nym fia­sku musiał odejść. Utwo­rzono rząd koali­cyjny, a Win­ston Chur­chill został pre­mierem, ale sytu­acja we Fran­cji nie ule­gła popra­wie. Bel­gia bro­niła się dwa tygo­dnie i pod koniec maja wielu uwa­żało, że inwa­zja na połu­dniowe wybrzeże Anglii jest nie­uchronna. To były mroczne chwile.

W tym cza­sie abso­lut­nym prio­ry­te­tem dla War Office było ura­to­wa­nie jak naj­więk­szej liczby żoł­nie­rzy Kor­pusu Eks­pe­dy­cyj­nego. W poprzek kanału La Man­che wędro­wała chmara cywil­nych jach­tów, ratu­jąc tylu żoł­nie­rzy bry­tyj­skich, ile tylko mogła. Na fran­cu­skim wybrzeżu sytu­acja sta­wała się kry­tyczna. Siły eks­pe­dy­cyjne roz­pacz­li­wie potrze­bo­wały kie­row­ców, więc Arthur zgło­sił się na ochot­nika. W cza­sach kry­zysu jego nie­peł­no­spraw­ność oka­zała się nie­istotna. Póź­nym wie­czo­rem prze­wie­ziono go na połu­dnie i zakwa­te­ro­wano w dużym maga­zy­nie tek­styl­nym, w któ­rym spę­dził dwie noce. Nie miał naj­mniej­szego poję­cia gdzie jest. Dołą­czyli do niego żoł­nie­rze z róż­nych jed­no­stek sta­cjo­nu­ją­cych w całym kraju, a ich zewnętrzny wygląd prze­czył ner­wo­wemu nie­po­ko­jowi w ich ser­cach. Z kon­ty­nentu docie­rało nie­wiele wia­do­mo­ści lub nie było ich wcale – wszy­scy byli pra­wie cał­ko­wi­cie zależni od plo­tek i pogło­sek. Tej nocy sza­lone napię­cie dopro­wa­dziło do tra­ge­dii: jeden z żoł­nie­rzy cał­ko­wi­cie stra­cił pano­wa­nie nad sobą i zaczął strze­lać we wszyst­kich kie­run­kach. Trzech ludzi zostało tra­fio­nych, jeden z nich zmarł. Sza­le­niec został w końcu obez­wład­niony, ale incy­dent ten nie pomógł w uspo­ko­je­niu już zszar­ga­nych ner­wów, zwłasz­cza gdy nade­szła wia­do­mość, że za kilka godzin wyru­szają.

Prze­rzu­cono ich pocią­giem na wybrzeże, a męcząca podróż trwała ponad dwa dni. Ich wagon prze­ta­czano z jed­nej bocz­nicy na drugą, gdy poja­wiała się kolejna grupa ochot­ni­ków lub prze­pusz­czano pociągi o więk­szym prio­ry­te­cie. Póź­nym popo­łu­dniem dru­giego dnia pociąg zatrzy­mał się w por­cie, któ­rym był – jak przy­pusz­czał Arthur, choć ni­gdy tego nie potwier­dzono – Southamp­ton. Wsiadł na prom i zna­lazł się w towa­rzy­stwie ludzi z róż­nych puł­ków: arty­le­rzy­stów, sape­rów i żoł­nie­rzy róż­nych puł­ków pie­choty. Arthur roz­ma­wiał z wie­loma z nich, ale ni­gdy wię­cej ich już nie spo­tkał.

Około 5 czerwca 1940 roku wylą­do­wali na pustej plaży w St. Valery-en-Caux, 30 kilo­me­trów na zachód od Dieppe, wyraź­nie sły­sząc odgłosy pola bitwy. Bro­dzili w stronę brzegu, ale kiedy już do niego dotarli, nie mieli poję­cia co robić ani gdzie się zgło­sić – nie dowo­dził nimi żaden ofi­cer. W końcu pod­szedł do nich sier­żant nio­sący pod pachą pod­kładkę do pisa­nia z uchwy­tem na kartki, który pró­bo­wał stwa­rzać pozory porządku.

– Czy ktoś umie jeź­dzić na moto­cy­klu? – zapy­tał, wyraź­nie zakło­po­tany. Kiedy Arthur odpo­wie­dział twier­dząco, odniósł wra­że­nie, że była to pierw­sza dobra wia­do­mość, którą sier­żant sły­szał od wielu dni. Wciąż sto­jąc w wodzie, Arthur otrzy­mał przy­dział do służb kurier­skich.

Wspo­mnia­nym moto­cy­klem oka­zał się ariel o pojem­no­ści 350 cm3 ze zwi­sa­ją­cym na prze­wo­dach reflek­to­rem. Sier­żant wrę­czył mu prze­syłkę i wska­zał kie­ru­nek, w któ­rym powi­nien się udać. Arthur uru­cho­mił moto­cykl i od razu stwier­dził, że jest zatan­ko­wany pali­wem niskiej jako­ści, ma zamu­lony bak i bar­dzo nie­re­gu­lar­nie pra­cu­jący gaź­nik. Nada­wał się bar­dziej do pcha­nia niż do jeż­dże­nia.

Pro­stym sys­te­mem prze­ka­zy­wa­nia wia­do­mo­ści w ramach obszaru ope­ro­wa­nia pod­od­dzia­łów 51. Gór­skiej (High­land) Dywi­zji Pie­choty była grupa kurie­rów wysy­ła­nych w szta­fe­tach wzdłuż wybrzeża. W przy­padku Arthura wyglą­dało to tak, że jechał (lub pchał) moto­cykl wzdłuż wybrzeża, dopóki nie spo­tkał kuriera jadą­cego z prze­ciw­nej strony. Wymie­niali się wtedy prze­sył­kami i zawra­cali. Ten sam sys­tem dzia­łał wewnątrz trzy­ki­lo­me­tro­wego pasa tery­to­rium fran­cu­skiego, wciąż utrzy­my­wa­nego przez Bry­tyj­czy­ków. W trak­cie tych kur­sów Arthur widział resztki 51. Dywi­zji: zmal­tre­to­wa­nych, wykoń­czo­nych i zała­ma­nych żoł­nie­rzy oraz ofi­ce­rów. Cały czas nękały ich naloty Luft­waffe i nacie­ra­jące czołgi 7. Dywi­zji Pan­cer­nej Rom­mla. Bez­ładne grupy żoł­nie­rzy peł­zły powoli w kie­runku plaży w poszu­ki­wa­niu wytchnie­nia.

Został zatrzy­many przez jed­nego z ofi­ce­rów ocze­ku­ją­cych roz­ka­zów, ale nie mógł mu nic powie­dzieć; nie miał roz­ka­zów doty­czą­cych jego oddziału. Ofi­cer opo­wie­dział Arthu­rowi, że po wylą­do­wa­niu na fran­cu­skim wybrzeżu przez kilka tygo­dni pro­wa­dzili zacięte walki, ale ich dni były poli­czone. Arthur poje­chał w swoją stronę, myśląc „Jak to dobrze, że nie widzą tego ludzie po dru­giej stro­nie Kanału”. Bry­tyj­czycy nie mogliby po tym spo­koj­nie spać.

W miarę upływu dni odgłosy kano­nady arty­le­ryj­skiej zbli­żały się coraz bar­dziej. Wkrótce Rom­mel zepchnął armię bry­tyj­ską do morza. Nie­równe star­cie mię­dzy wyczer­paną 51. Dywi­zją Gór­ską, wspie­raną przez fran­cu­ski 9. Kor­pus Armijny a potężną nie­miecką 7. Dywi­zją Pan­cerną, 2. Dywi­zją Zmo­to­ry­zo­waną oraz 5. i 31. Dywi­zją Pie­choty zbli­żało się do nie­unik­nio­nego końca. Cię­żar nie­uchron­nej porażki wisiał nad Bry­tyj­czy­kami, drę­czo­nymi w odwro­cie przez prze­ra­ża­jące ataki bom­bow­ców nur­ku­ją­cych Stuka, zrzu­ca­ją­cych swoje śmier­cio­no­śne bomby, które eks­plo­do­wały na piasz­czy­stych wydmach plaż St. Valery, dzie­siąt­ku­jąc oddziały.

Gdy wycie samo­lo­tów sztur­mo­wych uci­chło w oddali, zastą­piły go bole­sne krzyki ciężko ran­nych lub umie­ra­ją­cych ludzi. Arthur stra­cił rachubę, ile razy zeska­ki­wał z motoru do rowu, gdy kolejny Stuka ata­ko­wał jego pozy­cję. Wła­śnie wtedy, gdy wyda­wało się, że nic gor­szego nie może ich spo­tkać, na kli­fach poja­wiła się nie­miecka pie­chota i rów­no­cze­śnie roz­po­czął się pre­cy­zyjny ostrzał arty­le­ryj­ski. W ostat­niej chwili przy­były wszel­kiego auto­ra­mentu okręty i łodzie, a żoł­nie­rze otrzy­mali roz­kaz, by pły­nąć w ich stronę. Było to 12 czerwca.

Więk­szość popły­nęła do naj­bliż­szych jed­no­stek, ale jako dobry pły­wak, Arthur posta­no­wił dotrzeć do holow­nika znaj­du­ją­cego się około 500 metrów od plaży. Doszedł do wnio­sku, że dalej od brzegu będzie miał więk­sze szanse na wej­ście na pokład. Prze­pły­nął przez gęsty olej pokry­wa­jący powierzch­nię morza, a kiedy w końcu dotarł do holow­nika, zoba­czył, że zwi­sa­jące z burt opony słu­żące za odbi­ja­cze są nim pokryte. Za każ­dym razem, gdy pró­bo­wał wyjść z wody, tra­cił przy­czep­ność i wpa­dał do niej z powro­tem. Pró­bo­wał gorącz­kowo, raz za razem, ale śli­ska powierzch­nia nie pozwa­lała na wcią­gnię­cie się na pokład. Czuł, że zaraz zemdleje z wyczer­pa­nia, pomy­ślał o swo­jej matce i przy­go­to­wał się na spo­tka­nie ze stwórcą.

„Już nie­długo, mamo, już nie­długo”.

Po raz kolejny ześli­zgnął się pod wodę i życie prze­le­ciało mu przed oczami. Nie­zli­czone obrazy z prze­szło­ści wyda­wały się bły­skać w jego umy­śle: rodzice, sio­stra, pastor z kościoła Świę­tej Trójcy, Harold Isher­wood, Jimmy Caf­frey, szkolni kole­dzy, człon­ko­wie chóru kościel­nego, sprze­dawca w skle­pie ze sprzę­tem węd­kar­skim. Poczuł, że po raz ostatni wypływa na powierzch­nię.

Ale nagle… coś nowego. Ktoś cią­gnął go za włosy i po chwili wynu­rzył się na powierzch­nię. Patrząc przez oczy pokryte ole­jem, zoba­czył niskiego, krę­pego męż­czy­znę w fil­co­wym kape­lu­szu. Wizja wyda­wała się absur­dalna, ale nie­zna­jomy naj­wy­raź­niej posta­no­wił ura­to­wać Arthu­rowi życie – nie był jed­nak w sta­nie w poje­dynkę wcią­gnąć go na pokład. Po chwili Arthur dostrzegł kolejną twarz, jakieś silne ramiona chwy­ciły go pod pachami i wcią­gnęły na pokład przez reling. Arthur zwy­mio­to­wał mor­ską wodą z ole­jem i patrzył w oszo­ło­mie­niu, jak jego wymio­ciny, czarne od oleju, spły­wają po jego nogach, a potem zemdlał.

ROZ­DZIAŁ TRZECI

Arthur szczę­śli­wie wylą­do­wał w Rams­gate i szybko doszedł do sie­bie. Oprócz połknię­cia dużych ilo­ści oleju nic mu się nie stało. Przez pół­tora dnia tar­gały nim tor­sje, ale po dobrze prze­spa­nej nocy poczuł się o wiele lepiej.

Po bada­niu lekar­skim dołą­czył do żoł­nie­rza o imie­niu Per­kins i oby­dwaj zostali wysłani do Over­strand, nie­da­leko Cro­mer na wschod­nim wybrzeżu Anglii. Tam włą­czono ich w skład lokal­nej jed­nostki Home Guard i wrę­czono kara­bin Lewis pozba­wiony amu­ni­cji. Do 1935 roku lewis był stan­dar­do­wym lek­kim kara­binem maszy­no­wym armii bry­tyj­skiej, ale od tego czasu został zastą­piony bar­dziej uni­wer­sal­nym kara­binem maszy­no­wym Bren. Nad­wyżki armii zostały podzie­lone mię­dzy inne oddziały Home Guard. Po zała­do­wa­niu mógł strze­lać 550 poci­skami kali­bru 0,303 cala na minutę, ale w obec­nym sta­nie był jedy­nie deko­ra­cją. Miał jedy­nie spra­wiać na pilo­tach nie­miec­kich samo­lo­tów zwia­dow­czych wra­że­nie, że Wielka Bry­ta­nia w peł­nej goto­wo­ści czeka na inwa­zję, co było bar­dzo dale­kie od prawdy.

Po szczę­śli­wej ewa­ku­acji z Dun­kierki sytu­acja Wiel­kiej Bry­ta­nii w woj­nie nie ule­gła popra­wie. Do końca czerwca Niemcy zajęli Paryż, a Fran­cuzi wywie­sili białą flagę, zry­wa­jąc jed­no­cze­śnie sto­sunki dyplo­ma­tyczne z Anglią. Fran­cja nie doszła do sie­bie po gigan­tycz­nych stra­tach ponie­sio­nych dwie dekady wcze­śniej, kiedy na jej wła­snej ziemi zgi­nęło ponad trzy miliony Fran­cu­zów. Nie była też przy­go­to­wana psy­chicz­nie, eko­no­micz­nie ani mili­tar­nie na kolejną wojnę i Hitler o tym wie­dział. Cho­ciaż Chur­chill i jego mini­stro­wie na­dal wywie­rali nacisk na ame­ry­kań­ski rząd, licząc na pomoc finan­sową i dostawy uzbro­je­nia oraz surow­ców, Wielka Bry­ta­nia w razie inwa­zji musia­łaby sama bro­nić swo­ich brze­gów.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki