Rzym, Kościół, cesarze - Aleksander Krawczuk - ebook + książka

Rzym, Kościół, cesarze ebook

Aleksander Krawczuk

0,0

Opis

Rzym, Kościół, cesarze, trylogia złożona z części „Konstantyn Wielki”, „Ród Konstantyna” i „Julian Apostata”, stanowi panoramiczny obraz imperium rzymskiego w III i IV wieku.

Dioklecjan przeprowadził szereg reform mających na celu wzmocnienie państwa. Najpierw powołał na współrządcę Maksymina, a w 293 roku wprowadził system rządów zwanych tetrarchią, który zapoczątkuje późniejszy rozpad państwa na wschodnie i zachodnie. W tym też czasie chrześcijaństwo zdobywa coraz więcej wyznawców, czemu Konstantyn Wielki oficjalnie daje wyraz w słynnym edykcie tolerancyjnym. Nim jednak religia chrześcijańska zatriumfuje, młody cesarz, Julian Apostata, będzie próbował przywrócić dawne kulty i odrodzić kulturę, w której się wychował. Starcie dwóch epok i tradycji, przemiany polityczne i światopoglądowe, intrygi pałacowe i przewroty ‒ wszystko to zostało opisane przez Aleksandra Krawczuka jak zwykle żywo i barwnie.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1036

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WARSZAWA 2023

Projekt obwoluty, okładki i stron tytułowych

Jolanta Barącz

Na obwolucie

Konstantyn Wielki, Archiwum ISKRY

Pieczątka z chleba z symbolami nowej wiary, Archiwum ISKRY

Wydanie I w tej edycji

Wydanie elektroniczne 2023

ISBN: 978-83-244-1157-3 (EPUB), 978-83-244-1157-3 (MOBI)

Copyright© by Wydawnictwo ISKRY, Warszawa 2000

Wydawnictwo ISKRY,

ul. Smolna 11, 00-375 Warszawa.

Dział handlowy – tel./fax (0-22) 827-33-89.

e-mail: [email protected]

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Barbaraeconiugi optimae         maritus
Wstęp

W ciągu zaledwie osiemdziesięciu lat, licząc od roku 284 do 363 n.e., taki bowiem okres omawia ta książka, zmieniła się całkowicie i na trwałe postać świata rzymskiego. Człowiek urodzony około roku 290, jeśli dane mu było przekroczyć siedemdziesiąty rok życia, co nie było przecież nawet wówczas czymś wyjątkowym, był świadkiem i uczestnikiem wydarzeń prawdziwie epokowych – choć może sam nie zawsze zdawał sobie sprawę z ich historycznego wymiaru i nieodwracalności skutków.

Chrześcijaństwo stało się z religii prześladowanej wyznaniem najpierw tolerowanym, a wkrótce wspieranym przez państwo i nawet prześladującym. Przypadkowy splot wydarzeń udaremnił w sposób dramatyczny próbę odrodzenia dawnej wiary i związanej z nią kultury. Natomiast w łonie zwycięskiego Kościoła wyrosły potężne, jak nigdy dotychczas, herezje i pogłębiły się różnego rodzaju rozłamy. Nie powiódł się zamysł przywrócenia rzeczywistej jedności wiary poprzez pierwszy w dziejach sobór powszechny i ustalone tam, a do dziś obowiązujące, „credo”.

Pod względem politycznym cesarstwo zmieniło swe podstawowe założenia ustrojowe; miejsce tej formy, którą przyjęło się nazywać pryncypatem, zajął dominat. Załamała się wielka koncepcja współrządów i po kilkunastoletnim okresie krwawych wojen domowych zasiedli na tronie na niemal pół wieku przedstawiciele nowej dynastii. Utrzymał się natomiast nowy system administracji państwowej i nowa struktura armii. I wreszcie nowe imię otrzymało miasto, któremu przeznaczone było stać się wkrótce drugą stolicą Imperium, a potem dziedzicem chwały Rzymu pierwszego – Konstantynopol.

Nie tak często zdarza się w dziejach ludzkości, by tak wiele stało się w okresie tak krótkim.

Konstantyn Wielki
Dioklecjan
Flawiusz Wopiskus: wydarzenia pomiędzy Ktezyfontem a Nikomedią

W roku 283 cesarz Karus wyprawił się przeciw Persom wraz ze swym młodszym synem, Numerianem. Bez trudu zajął Mezopotamię i dotarł aż do Ktezyfontu, miasta na wschodnim brzegu Tygrysu; Persowie bowiem, pochłonięci wewnętrznymi sporami, nie stawiali oporu. Karus więc zasłużył na tytuł „Persicus Maximus” – Największy Zwycięzca Persów. Zapuścił się jednak zbyt daleko, ponieważ pożądał sławy, a jego prefekt pretorianów, Aper, jeszcze go zachęcał; pragnął bowiem zguby cesarza, aby samemu zagarnąć władzę.

Niektórzy twierdzą, że Karus zmarł skutkiem choroby. Większość wszakże utrzymuje, że raził go piorun. I nie da się zaprzeczyć, że w tym momencie, gdy śmierć go dosięgła, uderzył grom tak potężny, iż wielu wyzionęło ducha z samego strachu; przynajmniej tak się mówi.

Juliusz Kalpurniusz, kierownik cesarskiego sekretariatu, wystosował do prefekta Rzymu list w sprawie okoliczności zgonu Karusa. Pisze w nim między innymi:

„Gdy Karus, nasz cesarz prawdziwie drogi, chorował i leżał w namiocie, niespodziewanie rozpętała się taka nawałnica, że świat pokryły ciemności i człowiek nie widział człowieka. Potem nieustanna wibracja błyskawic i piorunów, niby gwiazdy ognistej, wszystkim nam odebrała świadomość tego, co się dzieje. Nagle rozległ się krzyk: Cesarz nie żyje! A stało się to właśnie po tym piorunie, który najbardziej przeraził wszystkich. Dołączyło się to jeszcze, że pokojowi, bolejąc z powodu śmierci swego pana, podpalili jego namiot. Stąd zaraz poszła pogłoska, że zginął od pioruna, choć, o ile nam wiadomo, przyczyną śmierci była choroba”.

Ten list przytoczyłem dlatego, że wielu powiada:

– Jest w tym jakiś niezłomny wyrok przeznaczenia, że cesarz rzymski nie może pójść dalej na wschód poza Ktezyfont. Karus zginął od pioruna, ponieważ chciał przekroczyć tę granicę przez los ustanowioną!

Pozostawmy jednak te wybiegi tchórzostwu, na własny jego użytek; męstwo i tak je podepta. Z pewnością można i zawsze będzie można zwyciężać Persów, a nawet iść dalej, poza ich ziemie. Dowiódł tego przenajświętszy cezar Galeriusz, a powtórzy się to i w przyszłości. Bylebyśmy tylko nie zaprzepaścili łaskawej przychylności bóstwa!

Po śmierci ojca Numerian uznał wojnę za zakończoną i poprowadził wojsko z powrotem. Ponieważ cierpiał na bóle oczu – tej chronicznej choroby nabawił się pracując do późnej nocy – niesiono go w lektyce. Wówczas to zdradziecko zamordował go Aper, wspomniany już prefekt pretorianów, a zarazem teść Numeriana. Przez wiele dni żołnierze zapytywali, jak ze zdrowiem cesarza, Aper zaś niezmiennie oświadczał na wiecach:

– Nie pokazuje się, bo chorym oczom szkodzi wiatr i słońce!

Dopiero smród rozkładających się zwłok wydał zbrodnię; stało się to już pod Nikomedią. Tłum rzucił się na Apra. Wyciągnięto go na główny plac obozowy, gdzie sztandary i dowództwo. Zebrały się masy żołnierzy, w mgnieniu oka wzniesiono też trybunę. Szukano człowieka, który by najwłaściwiej pomścił śmierć Numeriana i najlepiej władał państwem. Wówczas to, z bożego natchnienia, zgodnie okrzyknięto cesarzem Dioklecjana. Już przedtem, jak powiadano, wiele znaków wskazywało, że będzie panować; w owym czasie sprawował dowództwo cesarskiej straży przybocznej. Był to mąż znamienity, bystry, oddany zarówno państwu, jak też swoim bliskim, przygotowany na wszystko, co niesie zmienność sytuacji. Zamysły żywił zawsze głębokie, choć czasem postępował bardzo bezwzględnie; roztropnością zaś i aż nadmiernym uporem tłumił porywy niespokojnego serca.

Gdy tylko wszedł na trybunę i przyjął tytuł augusta, zaraz zaczęto pytać, w jaki to sposób zginął Numerian. Wówczas Dioklecjan wyciągnął miecz, wskazał na Apra i przebił go, wołając:

– Oto jest sprawca zabójstwa!

Mój dziad opowiadał, że uczestniczył w tym wiecu; i że Dioklecjan dodał wtedy te słowa:

– Możesz się szczycić, Aprze! Powaliła cię prawica wielkiego Eneasza!

To ostatnie zdanie jest cytatem z Eneidy Wergiliusza. W ustach żołnierza wydaje się dość niezwykłe. Ale z drugiej strony wiem doskonale, że wielu wojskowych potrafi posługiwać się bardzo umiejętnie powiedzeniami komediopisarzy i poetów, zarówno greckich, jak i rzymskich.

Dziad mój przekazał również, czego dowiedział się od samego Dioklecjana:

Swego czasu przebywał on w Galii, w kraju Tungrów, jako oficer niższej rangi. Stał kwaterą w jakiejś gospodzie. Gdy płacił za utrzymanie, gospodyni, która zarazem była kapłanką-druidką, powiedziała:

– Zbyt jesteś chciwy, zbyt oszczędny!

On zażartował:

– Jako cesarz będę bardzo szczodry! Na co kapłanka:

– Zostaniesz cesarzem, gdy zabijesz dzika. Mówię poważnie.

Dioklecjan, jako człowiek bardzo skryty, roześmiał się tylko i zamilkł. Ale potem, ilekroć nadarzała się sposobność w czasie polowań, zawsze zabijał dziki własnoręcznie. A tymczasem cesarzem został Aurelian, potem, Probus, potem Tacyt, wreszcie Karus. Toteż Dioklecjan mawiał:

– Ja zabijam dziki, ale ich mięsem pożywia się ktoś inny. Wiadomo też powszechnie, że gdy przebił mieczem Apra, prefekta pretorianów, westchnął:

– Wreszcie zabiłem dzika, którego los mi wyznaczył! (W języku łacińskim „aper” znaczy dzik).

Tenże, mój dziad powtarzał taką wypowiedź Dioklecjana:

– Nie miałem żadnej innej przyczyny, by zabić go własnoręcznie, prócz tej, że chciałem wypełnić słowo druidki. Przecież całkiem nie pragnąłem, żeby miano mnie za okrutnika, zwłaszcza w pierwszych dniach rządów. Zabiłem i wyroku losu[1].

Czy istniał Flawiusz Wopiskus?

Rozdział poprzedni został oparty, jak zaznaczono w jego tytule, na opowieści niejakiego Flawiusza Wopiskusa. Nie jest to wszakże dosłowne tłumaczenie tekstu łacińskiego, lecz raczej swobodna parafraza; aby bowiem ułatwić zrozumienie biegu wydarzeń, dodano kilka szczegółów z innych źródeł[2] i wprowadzono do tekstu nieco wyjaśnień.

Kimże był ów Wopiskus, którego dziad ponoć uczestniczył w wypadkach pod Nikomedią i osobiście znał Dioklecjana? Odpowiedź nie jest prosta.

W czwartym wieku naszej ery powstało łacińskie dziełko, zwane Scriptores Historiae Augustae (Pisarze historii cesarskiej)[3]. Zawiera ono biografie cesarzy rzymskich od Hadriana do Numeriana, czyli od roku 117 do 284, choć z pewnymi lukami. Dziełko jest rzekomo zbiorową pracą aż sześciu autorów; Powiadamy „rzekomo”, ponieważ pewne dane wskazują, że w istocie wyszło spod pióra tylko jednego człowieka, który – dla sobie wiadomych celów – przybrał aż sześć różnych nazwisk i masek. Flawiusz Wopiskus figuruje jako autor ostatniej części zbioru, to jest żywotów od Aureliana do Numeriana włącznie. Mistyfikacja doprawdy dziwaczna! Ale i treść dziełka jest niezwykła; wiele w niej fałszerstw i przeinaczeń, wiele też anachronizmów. Bo też, jak się wydaje, powstało ono głównie po to, by pod pozorem relacji historycznej o dawno minionych czasach przemycać aluzje do spraw aktualnych. Trudno jednak określić, o jakie to chodzi wydarzenia i sprawy, do dziś bowiem, mimo wielu badań, nie udało się ustalić dokładnej daty napisania owego zbioru żywotów. Autor (czy też autorzy) stara się wywołać wrażenie, że publikuje za panowania Dioklecjana lub Konstantyna, a więc w pierwszych dziesięcioleciach wieku czwartego, co jest oczywistą fikcją. Najbardziej prawdopodobny wydaje się pogląd, że dziełko skomponowano za rządów cesarza Juliana Apostaty, a więc w latach 361-363.

Powyższe uwagi me oznaczają wszakże, by wszystko, co podaje historia augusta, należało uznać za bezwartościowe i zmyślone. Autor niewątpliwie opierał się na cennym materiale, który jednak swobodnie dostosowywał do swych potrzeb i zamierzeń. Jego relacji nie wolno ani bezkrytycznie przyjmować, ani też z góry i całkowicie odrzucać, lecz w każdym przypadku trzeba ją badać i konfrontować z innymi przekazami. Człowiek o nazwisku Flawiusz Wopiskus zapewne w ogóle nie istniał, lecz opowieść przekazana pod jego imieniem, może być w dużym stopniu prawdziwa[4].

Trzeci wiek cesarstwa

Tajemnicza śmierć władcy w czasie wojennej wyprawy; równie tajemnicze morderstwo popełnione na jego synie; zabicie prefekta pretorianów na oczach całej armii – wszystko to wydać by się mogło wymysłem powieściopisarza, i to lubującego się w piętrzeniu dramatycznych sytuacji. A jednak zasadniczy zrąb wypadków, jak przedstawia go Flawiusz Wopiskus, jest wiarygodny; inne bowiem źródła, choć krótkie i pobieżne, potwierdzają tę relację. Oczywiście pewne szczegóły opowieści same siebie osądzają przez swoje nieprawdopodobieństwo i tendencyjność. Wolno też sądzić, że współcześni patrzyli na wydarzenia roku 284 jako na coś niemal normalnego; były bowiem zgodne z doświadczeniem już prawie dwóch pokoleń.

Przed pięćdziesięciu laty, w roku 235, cesarz Aleksander Sewer zginął z rąk swoich żołnierzy. Odtąd Imperium było niemal co roku widownią krwawych zamachów stanu. W ciągu półwiecza przewinęło się na tronie dwudziestu dwóch cesarzy – nie licząc tych, którzy nie zdołali zdobyć uznania w całym państwie. Prawie wszyscy zostali wyniesieni przez wojsko i poza kilkoma wszyscy zeszli ze świata śmiercią gwałtowną. Zabójcami byli ich właśni żołnierze lub żądni władzy ludzie z najbliższego otoczenia; tylko niektórzy cesarze padli na polach bitew.

Od wewnątrz wstrząsały Imperium walki o tron, bunty namiestników, próby oderwania się prowincji, powstania uciskanej ludności. Z zewnątrz natomiast napierały na jego granice hordy barbarzyńców, zwłaszcza Germanów. Alamanowie przekraczali Dunaj i górny Ren; pustoszyli Galię, kraje alpejskie, północną Italię. Frankowie zza Renu docierali poprzez Galię aż do Hiszpanii. Goci znad Morza Czarnego oraz ich sprzymierzeńcy przechodzili dolny Dunaj; żeglowali też śmiało po morzach; łupili prowincje bałkańskie i azjatyckie. Na wschodzie, za Eufratem, wyrosło wielkie mocarstwo: monarchia Sassanidów; Rzymianie zwali ich po prostu Persami. Ponieważ Sassanidzi pragnęli opanować wszystkie krainy Bliskiego Wschodu, krwawe zmagania z nimi toczyły się prawie nieprzerwanie; ich przebieg rzadko był dla Rzymian tak pomyślny, jak w czasie owej wyprawy Karusa, która doszła aż do Ktezyfontu.

Wojny rujnowały gospodarkę, a tymczasem od ludności miast i wsi żądano coraz większych świadczeń, ponieważ utrzymanie wojsk kosztowało coraz więcej. Biurokracja państwowa, bardzo rozwinięta, nakładała ogromne podatki, choć pola leżały odłogiem, miasta podupadały, handel zamierał i powracał do form prymitywnych. Skarb, pozbawiony wszelkich rezerw, imał się środków niemal samobójczych: raz po raz fałszował monetę, zgoła nie zważając, że dla doraźnego zysku wyrządza nieodwracalne szkody całej gospodarce. Brakowało rąk do pracy. Ziemię uprawiali głównie drobni dzierżawcy; koloni, osobiście wolni, lecz w istocie niewiele różniący się od niewolników; tych z kolei było nieco mniej, nie, prowadzono bowiem wojen zaborczych. Ludzi należących do warstw niższych, „humiliores”; ciemiężyli i wyzyskiwali przedstawiciele warstw wyższych, „honestiores”; państwo wszakże traktowało w razie potrzeby jednych i drugich z tą samą brutalnością.

Tak więc w ciągu wieku trzeciego cesarstwo przechodziło kryzys głęboki i długotrwały. Próżno by szukać jego głównej przyczyny, wszystkie bowiem zjawiska – gospodarcze, społeczne, ustrojowe, wojskowe – były wzajem sprzężone; różne czynniki nakładały się na siebie i przez to potęgowały swe zgubne skutki. Wydawało się, że nic już nie przerwie łańcucha zbrodni, klęsk i katastrof. Imperium widomie chyliło się ku przepaści. Wydawało się również, że czyn Dioklecjana jest tylko jednym z ogniw tego łańcucha i pociągnie za sobą nowy zamach, nowe zabójstwo, nowy akt gwałtu i uzurpacji. A przecież – wyczuwa to każdy Czytelnik – Flawiusz Wopiskus jest zdecydowanie przychylny nowemu cesarzowi. Twierdzi, że obwołano go cesarzem z „bożego natchnienia”; utrzymuje, iż przyszłą jego wielkość zapowiadały wieszcze znaki, Apra zaś zabił tylko dlatego, by wreszcie spełniły się słowa druidki.

Kimże więc był ów człowiek? Jakie drogi i stopnie wprowadziły go na trybunę w obozie wojskowym pod Nikomedią? Czemu przypisać tak pochlebną o nim opinię historyka?

Kariera Dioklecjana

Zabójca Apra pochodził z niskich warstw społecznych, jak zresztą większość cesarzy wieku trzeciego. Urodził się w Dalmacji, a więc na ziemiach byłej Jugosławii, prawdopodobnie w okolicach Salony, czyli obecnego Solinu. Może nawet w pobliżu miejscowości, w której później wzniósł swój pałac, to jest tak sławnego dziś Splitu? Przyszedł na świat zapewne w roku 245; kiedy więc sięgnął po władzę w roku 284, liczył lat niespełna czterdzieści. O jego rodzicach nawet współcześni niewiele wiedzieli; bo oficjalnie w ogóle o nich nie wspominano. Większość twierdziła, że ojciec Dioklecjana był skromnym urzędnikiem; rzymska biurokracja zatrudniała całe zastępy ubogich pisarczyków. Inni natomiast utrzymywali, że późniejszy cesarz w czasach młodości pracował jako wyzwoleniec w dalmackich dobrach pewnego senatora; ta wszakże wersja wydaje się zupełnie nie do przyjęcia[5].

Aż do chwili wstąpienia na tron nazywał się Gaius Valerius Diocles. Ten ostatni człon nazwiska wskazywałby, że któryś z jego; przodków był Hellenem, nosił imię Diokles i został wyzwolony przez jakiegoś Waleriusza. Dopiero jako cesarz przybrał sobie nazwisko Gaius Aurelius Valerius Diocletianus. Aurelius dlatego, że tak zwało się wielu poprzednich władców; końcówka zaś – tianus, dodana do greckiego imienia Diokles, sprawiła, że całość brzmiała dostojniej i bardziej po rzymsku.

Diokles wstąpił w szeregi armii jako młody człowiek. Widocznie odznaczał się wyjątkową odwagą i energią; skoro tak szybko przeszedł szczeble kariery oficerskiej, aż do wysokiej godności w przybocznej straży cesarza.

Historyk starożytny, ów Wopiskus, na którego relacji oparliśmy się poprzednio, ujmuje bieg wypadków pomiędzy Ktezyfontem a Nikomedią w ten sposób, by czyn nowego władcy jawił się jako akt sprawiedliwej pomsty i dopełnienie wyroków losu. Czytelnikowi wszakże od razu nasuwają się wątpliwości:

Okoliczności śmierci Karusa, tak samo jak Numeriana, wydają się co najmniej podejrzane. Jakimże jednak sposobem Aper, prefekt pretorianów, mógłby dokonać tych zabójstw bez wiedzy i pomocy oficera straży przybocznej, a więc Dioklesa? Może więc zabójcami byli obaj? Jeśli tak, to śmielszy z nich musiał w odpowiednim momencie usunąć swego wspólnika i rywala, wskazując go jako mordercę. Tak właśnie postąpił Diokles. Może zresztą Numerian zmarł śmiercią naturalną? Może Aper strzegł zwłok i głosił, że cesarz żyje, tylko po to, by w spokoju przekazać armię spadkobiercy tronu? Owym spadkobiercą był Karinus, starszy syn Karusa, przebywający w Italii. Jeśli rzecz tak się przedstawiała, to lojalność Apra obróciła się przeciw niemu samemu; powstało bowiem podejrzenie, że on jest skrytobójcą; kto wie, czy oskarżenia nie wysunął Diokles.

Dalej: kto właściwie okrzyknął Dioklesa cesarzem? Nasze główne źródło, Wopiskus, powiada ogólnikowo, że wszyscy, jednomyślnie, z bożego natchnienia. Inna wszakże relacja, choć krótka i pobieżna, twierdzi, że Dioklesa wybrali oficerowie[6]. Nasuwa się więc przypuszczenie, że w powracającej ze wschodu armii zawiązał się spisek oficerski, skierowany zarówno przeciw Numerianowi, jak też i jego teściowi, prefektowi Aprowi.

Inny fakt godny uwagi: wbrew temu, co głosi Wopiskus, Dioklecjan nigdy nie mienił się mścicielem śmierci Numeriana. Wręcz przeciwnie. Dokładał starań, by wymazać go z pamięci współczesnych. Dowodnie świadczą o tym napisy, z których starannie usunięto zarówno imię Numeriana, jak też jego brata, Karinusa; stało się to oczywiście na polecenie władz. Dioklecjan twierdził też, że zgodził się objąć rządy tylko po to, by położyć kres krwawej tyranii.

Jest więc wiele pytań, wiążących się z wyniesieniem Dioklecjana na tron, trudno zaś udzielić na nie konkretnej odpowiedzi.

Nowego władcę obwołano w obozie wojskowym pod Nikomedią w dniu 17 lub 18 września roku 284. Poddani, a chyba i sami obwołujący, spodziewali się zapewne, że jego panowanie będzie równie krótkie i efemeryczne jak wszystkich cesarzy w minionym półwieczu. Sytuacja przedstawiała się groźnie również dlatego, że Zachód pozostawał w ręku Karinusa.

Tymczasem wszystko potoczyło się inaczej. Dioklecjan zwyciężył Karinusa, choć nie przyszło to łatwo. Bitwa, stoczona latem roku 285 niedaleko ujścia Morawy do Dunaju, a więc na ziemiach dawnej północnej Jugosławii, miała przebieg niezbyt korzystny dla Dioklecjana. Jednakże potem Karinusa zamordowali jego właśni żołnierze, był bowiem powszechnie znienawidzony z powodu swej rozpusty i okrucieństw; tak przynajmniej utrzymują źródła.

Odtąd Dioklecjan panował przez lat dwadzieścia, a więc dłużej niż którykolwiek cesarz od prawie półtora wieku. Już to samo uznać trzeba za fakt niezwykły. Co jeszcze znamienniejsze, po owych dwudziestu latach Dioklecjan zrzekł się władzy całkowicie dobrowolnie; schyłek życia spędził jako człowiek prywatny, choć otoczony wielkim szacunkiem, podobno zajęty wyłącznie hodowlą warzyw w ogrodach swego dalmatyńskiego pałacu. W dziejach cesarstwa owa nieprzymuszona abdykacja stanowiła fakt bez precedensu.

Jakież to przyczyny sprawiły, że po okresie nieustannych burz i przewrotów przyszło tyle lat stabilizacji? Jaki był obraz długotrwałych rządów Dioklecjana, jaki wpływ ich na sytuację Imperium?

Aby przybliżyć tamtą epokę, najpierw oddamy głos świadkowi i dziejopisowi wydarzeń, Laktancjuszowi. Życiorys i poglądy tego człowieka będą odsłaniać się przed nami stopniowo, w miarę zapoznawania się z jego wypowiedziami. Na razie wystarczy wskazać, że chodzi o profesora wymowy łacińskiej w wyższej uczelni w Nikomedii; stanowisko to zawdzięczał właśnie Dioklecjanowi, ale nie odpłacił mu wdzięcznością; wydał bowiem dziełko poświęcone głównie oczernieniu tego cesarza, jego współrządców i następców; nosi ono tytuł De mortibus persecutorum (O śmierciach prześladowców). Ten pamflet polityczny pisany jest z nie ukrywaną pasją. Nienawiść oczywiście zniekształca widzenie, sprawia wszakże, że nawet po wiekach obraz przez nią kreślony jest żywy i barwny, a namiętne słowa potępienia najlepiej wprowadzają w problemy i konflikty czasów odległych.

Laktancjusz: portret cesarza

Dioklecjan, pełen pomysłów zbrodniczych, sprawca nieszczęść, niszczył wszystko: nawet od Boga rąk swych nie powstrzymał. On to sprowadził zgubę na okrąg ziemski, i to zarówno przez swoją chciwość, jak też bojaźliwość. Uczynił bowiem trzech jeszcze ludzi wspólnikami władania. Świat podzielono na cztery części, a liczbę armii pomnożono, bo każdy z rządzących pragnął mieć więcej wojsk niż cesarze poprzedni, którzy panowali sami. Toteż liczba utrzymywanych tak bardzo przewyższała liczbę utrzymujących, że ogrom świadczeń wyczerpał siły kolonów; opuszczali swoje ziemie, uprawne pola zamieniały się w lasy.

Ażeby zaś terror stał się wszechobecny, także prowincje podzielono na małe części. Mnogość namiestników i urzędników obsiadła poszczególne kraje, a nawet i miasta: ciżba funkcjonariuszy finansowych, przewodniczący agend rządowych, zastępcy prefektów. A wszyscy oni bardzo rzadko zajmowali się sprawami cywilnymi, często natomiast skazywali, konfiskowali, wyjmowali spod prawa. Najprzeróżniejsze zaś zobowiązania egzekwowano, żeby tak rzec, nie często, lecz bezustannie. A w trakcie tych czynności dopuszczano się oburzających nadużyć. Trudno też było ścierpieć to wszystko, co się wiązało z poborem żołnierza, Tenże sam Dioklecjan, powodowany nienasyconą chciwością, nigdy nie zezwalał na uszczuplanie zasobów skarbca. Bez przerwy gromadził dodatkowe zapasy i bogactwa, aby rezerwy trwały nie uszczknięte i nie tknięte. On także, gdy jego przeróżne krzywdzące posunięcia doprowadziły do niezmiernej drożyzny, usiłował narzucić ustawę o maksymalnych cenach wszelkich towarów. Drobiazgi bez wartości stawały się przyczyną wielkiego przelewu krwi, tak że ze strachu w ogóle nie wystawiano niczego na sprzedaż. Drożyzna szalała jeszcze srożej, póki konieczności życiowe nie usunęły ustawy. Przedtem jednak przyniosła ona zgubę wielu.

Była też w Dioklecjanie jakaś bezgraniczna żądza budowania. Toteż prowincje znosiły ucisk niemały, musiały bowiem dostarczać robotników, rzemieślników, wozów, materiałów. Tu powstawały bazyliki. Tam cyrk. Tu mennica. Tam zakład płatnerski. Tu dom dla żony, tam dla córki. Niespodziewanie burzy się dużą dzielnicę miasta. Wszyscy wywędrowują z żonami i dziećmi, jakby uciekając przed barbarzyńcami. A kiedy ukończono już dzieło za cenę ruiny wielu prowincji, cesarz orzeka:

– To źle wykonane, trzeba inaczej!

Znowu więc burzy się i zmienia – po to by może raz jeszcze wszystko obalić. Tak szalał bez przerwy. Pragnął bowiem, aby jego Nikomedia dorównała Rzymowi.

Pomijam już, że wielu ludzi zginęło tylko z powodu swych posiadłości i majątków; to bowiem stało się, przez nawyknięcie do nieszczęść, praktyką częstą i niemal dozwoloną. W Dioklecjanie wszakże to było szczególne, że gdy tylko ujrzał ziemię lepiej uprawną lub zdobniejszą budowlę, właściciel natychmiast stawał przed sądem, oskarżony o przestępstwo zagrożone karą śmierci; jakby nie potrafił zagarniać cudzej własności bez przelewu krwi![7]

Tetrarchia

Czytając powyższe słowa, chciałoby się uznać, ze panowanie Dioklecjana stanowiło tylko przedłużenie wszystkich nieszczęść i plag, które gnębiły cesarstwo w poprzednim półwieczu. Jednakże w sprzeczności z takim poglądem pozostaje fakt zasadniczy: cesarz, jak wspominaliśmy, władał lat ponad dwadzieścia, to jest do roku 305; purpurę cesarską złożył dobrowolnie, zmarł śmiercią naturalną. Widocznie więc sprawy przedstawiały się inaczej, niż to maluje Laktancjusz w swym traktacie. Obraz był na pewno bardzo złożony; poczynania Dioklecjana, choć surowe, niewątpliwie spotykały się ze zrozumieniem ze strony mieszkańców Imperium.

Powołanie czterech współrządców Laktancjusz wysuwa na czoło oskarżeń, niemal jako źródło wszelkiego zła, więc i my zajmijmy się tą sprawą w pierwszej kolejności, konfrontując zarzuty z faktami.

Podane przez pamflecistę sformułowanie: „świat podzielono na cztery części” nie jest ścisłe; Wprawdzie Dioklecjan wprowadził system czwórwładzy, co zwykle określa się greckim terminem „tetrarchia”, ale doszło do tego stopniowo i nigdy nie było mowy o rzeczywistym podziale Imperium.

W roku 286 do godności augusta podniesiony został Maksymian. A więc posiadał on ten sam tytuł co Dioklecjan, nie mógł się jednak mierzyć ze swym kolegą autorytetem – ani w teorii, ani też w praktyce. Przejawiało się to nawet w przydomkach, które dodali do swych nazwisk. Dioklecjan zwał się Jovius, czyli Jowijski, od najwyższego bóstwa Rzymu, Jowisza. Maksymian natomiast otrzymał miano Herculius, czyli Herkulijski; jak wiadomo, Herkules był synem Jowisza i tylko dzięki swym bohaterskim czynom dostał się na Olimp.

W roku 293 ci dwaj przybrali sobie młodszych kolegów; zwano ich cezarami. Przy Dioklecjanie został nim Galeriusz, przy Maksymianie zaś Konstancjusz; pierwszy z nich nosił odtąd przydomek Jovius, jak i jego august, drugi zaś Herculius. Biorąc jednak rzecz ściśle, można by co, najwyżej mówić o podziale Imperium na dwie części, wschodnią i zachodnią; pierwszą z nich władał Dioklecjan, drugą zaś Maksymian. Bo tylko wyłącznie ci dwaj, augustowie, wydawali ogólne zarządzenia i podejmowali zasadnicze decyzje. Cezarowie ograniczali się w gruncie rzeczy do wprowadzania w życie woli augustów, przede wszystkim zaś stali na straży najbardziej zagrożonych krain i rubieży. Owszem, dla ułatwienia nadzoru wyznaczono pewne strefy wpływów. Dioklecjan zajmował się sprawami Azji Mniejszej, Syrii, Palestyny, Egiptu; jego cezar Galeriusz czuwał nad prowincjami bałkańskimi: Maksymianowi podlegała Italia, Hiszpania, Afryka Północna, a Konstancjuszowi Brytania i Galia. Mimo to Imperium stanowiło jedność, przed Dioklecjanem bowiem wszyscy trzej chylili się kornie.

Tetrarchowie połączyli się również związkami rodzinnymi. Galeriusz rozwiódł się ze swoją żoną i poślubił córkę Dioklecjana, Walerię. Podobnie Konstancjusz rozstał się z Heleną, która dała mu już syna, Konstantyna, i wziął pasierbicę Maksymiana, Teodorę. Niezależnie od tego obaj cezarowie zostali adoptowani przez swych augustów, aby w przyszłości, jako ich synowie, przejąć spadek polityczny. A więc cezarowie byli zarazem i synami, i zięciami augustów, którym podlegali! Podział władzy nie wynikał ze strachliwej małoduszności Dioklecjana, jak to utrzymuje Laktancjusz. Wprost przeciwnie. Dioklecjan postąpił prawdziwie jak człowiek, któremu chodzi nie tyle o chwałę i blask własnej osoby, lecz o dobro państwa jako całości. To poprzedni cesarze pragnęli kurczowo trzymać wszystko w swym ręku – i dlatego też tak łatwo i szybko tracili wszystko. Dioklecjan dał dowód wielkiego rozumu politycznego. Okazał, że nie jest małostkowy i że stać go na ryzyko. Pojął, że Imperium jest zbyt wielkie, aby jeden człowiek mógł sprostać wszystkim obowiązkom. Zadania administracyjne i wojskowe przerastały możliwości nawet najbardziej energicznych jednostek. Od dziesiątków lat cesarstwo było wstrząsane buntami namiestników prowincji, ludzi z reguły ambitnych, zdolnych, przedsiębiorczych, dysponujących wojskami. Sięgali po władzę, ponieważ nie uważali się za gorszych od tych, których jako cesarzy wysunęły armie innych prowincji. Należało więc rozładować te ambicje, dzieląc się władzą z kilkoma. System współrządów zrodził się z konieczności. Był realizacją i podniesieniem do godności zasady tej praktyki, która sporadycznie pojawiała się już wcześniej.

Z wprowadzeniem tetrarchii ściśle wiąże się inna reforma: nowy podział administracyjny państwa. Twierdząc, że prowincje zostały wówczas rozdrobnione, Laktancjusz ma rację, ale tylko częściowo; proces ten bowiem rozpoczął się już znacznie wcześniej, a Dioklecjan tylko przyspieszył go i systematycznie przeprowadził niemal do końca. Przed jego panowaniem było, jak się zdaje, pięćdziesiąt prowincji, później zaś, w ciągu wieku czwartego, liczba ich wzrosła do ponad stu.

Jakie przyczyny zadecydowały o nowym porządku? Laktancjusz ma oczywiście odpowiedź gotową: „aby terror stał się wszechobecny”. Naprawdę jednak chodziło głównie o ukrócenie potęgi namiestników oraz o sprawiedliwy podział zadań między poszczególne krainy cesarstwa. Kilka prowincji tworzyło większą jednostkę, tak zwaną diecezję, „dioecesis”. Było ich sześć na wschodzie i tyleż na zachodzie. Nazwy zachodnich same przez się wskazują, o jakie chodzi krainy. A więc:

Dioecesis Britanniarum – Brytania; Galliarum – Francja północna i wschodnia z ziemiami przyległymi aż po Ren; Viennensis – Francja południowa i basen Garonny; Hispaniarum – cały Półwysep Pirenejski oraz w Afryce część Mauretanii; Italiciana – cała Italia wraz z częścią krain alejskich aż po górny Dunaj; Africae – Algieria i Tunezja wraz z trypolitańską częścią Libii. Jest rzeczą uderzającą, że podział ten w znacznej mierze odpowiada późniejszemu rozłożeniu się narodowości w Europie średniowiecznej.

Natomiast na wschodzie sytuacja była bardziej skomplikowana. Dioecesis Pannoniarum obejmowała część dzisiejszych Węgier, byłej Jugosławii i Austrii; Moesiarum – południową i wschodnią część Jugosławii, Albanię i Grecję; Thraciae – Bułgarię, część Rumunii, Turcję europejską. Półwysep małoazjatycki dzielił się na dwie diecezje. Pierwsza z nich, Pontica, obejmowała jego krainy północne i wschodnie, druga zaś, Asiana, zachodnie i południowe. Najrozleglejsza była dioecesis Oriens, bo w jej granicach znalazł się Egipt wraz z Libią, Palestyna, Syria, a ponadto Cypr, część Mezopotamii, część Azji Mniejszej: Cylicja i Izauria.

Na czele diecezji stali „vicarii”, czyli wikariusze, zastępcy. Nazwa pochodziła stąd, że zastępowali oni prefekta pretorianów. Tych ostatnich było obecnie czterech, po jednej u boku każdego z cesarzy.

W większości prowincji dokonano też rozdziału władzy administracyjnej i sądowniczej od wojskowej; w pełni wszakże przeprowadził to dopiero Konstantyn Wielki.

Armia i podatki

Nieścisłe jest także to twierdzenie Laktancjusza, że za Dioklecjana stan liczebny wojsk uległ zwielokrotnieniu. Owszem, ilość jednostek taktycznych i ogólna liczba żołnierzy wzrosły dość znacznie, ale chyba nie więcej niż o połowę; tak na przykład legionów było dotychczas mniej więcej czterdzieści, odtąd zaś sześćdziesiąt. Jednakże bez tego wysiłku zbrojeniowego nie mogło być mowy o skutecznym odpieraniu ataków z zewnątrz. I rzeczywiście, rychło przyniósł on pożądane rezultaty. Utrzymano granice Imperium na całej ich długości, od północnej Brytanii poprzez wybrzeża Renu i Dunaju w Europie Środkowej aż po Eufrat na Bliskim Wschodzie, po katarakty Nilu i pustynie Afryki. Ludność prowincji odetchnęła: hordy grabieżców rzadziej forsowały linie obronne i nie śmiały zapuszczać się zbyt głęboko.

Dioklecjan przystąpił również do reformowania struktury armii. Dzieło to kontynuowali później jego następcy, a przede wszystkim Konstantyn, i nie sposób dziś określić dokładnie, jakie konkretne posunięcia w tej dziedzinie przeprowadził każdy z nich. Wydaje się wszakże, że właśnie Dioklecjan pierwszy zaczął dzielić wojska na dwie kategorie. „Limitanei”, inaczej zwani „ripenses”, stacjonowali na rubieżach państwa i stanowili obsadę ufortyfikowanej linii granicznej, która nosiła miano „limes”. Natomiast doborowe oddziały stały w głębi Imperium, skąd można je było swobodnie przesuwać ku zagrożonym odcinkom; zwały się „comitatenses”, ponieważ należały do otoczenia władcy, czyli do jego „comitatus”. Pomysł wprowadzenia owych dwóch kategorii wypływał z trafnej oceny sytuacji militarnej: zbyt długie granice Imperium nie pozwalały na to, by równomiernie obsadzić je silnymi jednostkami; „limitanei” mieli tylko powstrzymywać pierwsze uderzenia i czekać, póki nie nadejdzie potężna armia polowa, „comitatus”. Należy wszakże pamiętać, że za Dioklecjana ów podział dopiero zaczął się kształtować.

Niewątpliwie przesadny jest pogląd Laktancjusza, że każdy z tetrarchów pragnął mieć armię liczniejszą od wojsk cesarzy poprzednich. Łatwo jednak wykryć źródło tego twierdzenia: jest nim właśnie fakt organizowania swych „comitatenses” przez każdego z czterech władców. Warto przy sposobności zwrócić uwagę, że Laktancjusz, choć jego pamflet dyszy nienawiścią, chyba nigdzie nie mija się z prawdą z gruntu i całkowicie: zniekształca wydarzenia i z reguły wybiera ich interpretację niekorzystną dla Dioklecjana, ale w wyniku analizy zawsze się okazuje, iż każda informacja w jakiś sposób odpowiada faktom.

Trzecim wreszcie czynnikiem, który dopomógł w opanowaniu sytuacji militarnej, była rozbudowa umocnień nadgranicznych. Wznosiło je wielu cesarzy poprzednich, lecz także w tej dziedzinie dzieła Dioklecjana są imponujące; do sprawy tej wrócimy.

Nakładom na wojsko i fortyfikacje, a także na rozbudowany aparat biurokratyczny, musiał odpowiadać wzrost świadczeń ze strony ludności. Jednakże zostały one nie tyle pomnożone, ile ujęte w system, który – w intencji ustawodawcy – miał służyć sprawiedliwemu rozdziałowi ciężarów, a równocześnie zapewnić państwu regularny dopływ zasobów. System uwzględniał różne czynniki, był więc skomplikowany, a dane o nim są skąpe, toteż szczegóły trudno odtworzyć. Zasada przedstawiała się tak:

Każdy posiadacz gruntów płacił podatek, z reguły pobierany w naturze, to jest w płodach rolnych („annona”). Jego wysokość zależała od obszaru i jakości ziemi, ujętej w pewne jednostki podatkowe („jugatio”), oraz od liczby rąk do pracy („capitatio”). Oczywiście brano też pod uwagę pogłowie bydła i rodzaj upraw. Co piętnaście lat wysokość świadczeń poddawano rewizji, przeprowadzając spis i oszacowanie ziemi oraz uprawiającej ją ludności. Spis pierwszy został dokonany w roku 297. Od czasów Dioklecjana zaczęto też ściągać podatek z terenów Italii, która dotychczas, jako kolebka Imperium, była wolna od wszelkich ciężarów. Italia północna dawała normalną daninę, „annonę”, natomiast właściwy półwysep dostarczał żywności i materiałów na potrzeby samego Rzymu.

Wydaje się – wbrew wywodom Laktancjusza! – że ludność odczuła wprowadzenie nowego systemu jako ulgę. Należy bowiem pamiętać, że podobnymi daninami obkładano mieszkańców większości prowincji już od dawna, nie trzymając się jednak żadnych zasad ani co do wysokości, ani też co do terminów. Obecne kryteria były surowe, ale jasne. Na pewno zdarzały się przypadki zbyt twardego egzekwowania, czy to skutkiem samowoli urzędników, czy też w razie lokalnych nieurodzajów; skarb bowiem był nieubłagany i żądał świadczeń zawsze tej samej wysokości. Mogło być i tak, jak twierdzi Laktancjusz, że w niektórych rejonach ciemiężeni chłopi opuszczali swe ziemie. Wszelako podobne zjawiska występowały poprzednio chyba częściej i na większą skalę. A więc i ta informacja pisarza jest tylko w części prawdziwa.

Jeśli podatki pobierano w naturze, to przyczyna tkwiła w inflacyjnej gospodarce pieniężnej, jaką uprawiano od pokoleń. Kryzysowi monetarnemu można było zaradzić tylko przez wypuszczenie dobrego pieniądza w znacznej ilości. Rozumiejąc to Dioklecjan przede wszystkim zwiększył liczbę mennic, niemalże podwójnie. Wybijano w nich dużo monety złotej, srebrnej i miedzianej; podstawową jednostkę obrachunkową stanowił denar; dzisiejsi numizmatycy nie doszli jeszcze, mimo nie kończących się dyskusji, z jaką jednostką obiegową należy go identyfikować.

Cesarz nie poprzestał na tym. Postanowił – jak niektórzy władcy przed nim i bardzo wielu po nim – kierować ekonomiką za pomocą zarządzeń odgórnych; jego kancelaria ułożyła długą i szczegółową taryfę cen maksymalnych na towary i za usługi. Pamiętamy, że Laktancjusz piętnuje ją w najostrzejszych słowach, jako okrutną i nieżyciową. Wypada wszakże zapytać, jakie cele przyświecały Dioklecjanowi, gdy zarządził wprowadzenie taryfy, jakie powodowały nim motywy. Jesteśmy w tym szczęśliwym położeniu, że odpowiedź możemy usłyszeć wprost z ust cesarza; zachowały się bowiem na napisach obszerne fragmenty taryfy, a przede wszystkim wstęp do niej, niezmiernie pouczający.

Taryfa cen maksymalnych

„Czyż jest kto o tak stępiałym sercu i tak pozbawiony zmysłu ludzkości, iżby nie wiedział i nie rozumiał, że przy sprzedaży towarów w wielkim czy drobnym handlu taka się rozpowszechniła samowola w oznaczaniu cen, iż wyuzdana żądza grabienia nie daje się złagodzić ani obfitością rzeczy, ani urodzajem lat? Tym powodowani postanowiliśmy ustanowić nie ceny na towary – bo takie zarządzenie uważamy za niesłuszne wobec faktu, że niekiedy bardzo wiele prowincji chlubi się szczęściem upragnionej taniości – lecz granicę cen, aby w razie pojawienia się jakiejś fali drożyzny chciwość, która nie zna umiaru, znalazła kres w granicach naszego rozporządzenia oraz w wytycznych prawa. Jest więc naszą wolą, aby ceny, które podaje załączony spis, były tak przestrzegane w całym naszym państwie, by wszyscy wiedzieli, że ich przekraczać nie wolno. Przy tym jednak nie usuwa się bynajmniej błogosławieństwa taniości w tych miejscowościach, gdzie daje się stwierdzić obfitość rzeczy. Zarazem postanawiamy, że ten, kto by wbrew brzmieniu tego edyktu zuchwale postąpił, ma być karany śmiercią. Niech nikt nie uważa tego wymiaru kary za srogi, skoro z łatwością może się uchylić od niebezpieczeństwa przestrzegając miary. Od kary tej i ten nie będzie wolny, kto by mając artykuły potrzebne do życia, czy też do użytku, po ogłoszeniu ograniczeń zawartych w tym edykcie pragnąłby je schować; w takim wypadku kara powinna by nawet być sroższa, ponieważ powodowanie braku towarów na rynku jest cięższym przestępstwem niż samo naruszanie zarządzeń.

Odwołujemy się więc do sumienia wszystkich, aby postanowienia tego, służącego dobru ogółu, przestrzegali z życzliwym posłuszeństwem i z należną pilnością. Tym bardziej że ma ono na celu przyjść z pomocą nie pojedynczym miastom, ludom i prowincjom, ale światu całemu, na którego zgubę działa z zaciekłością nadzwyczaj mała grupa ludzi powodowanych chciwością; grupa, której nie nasyci i nie ułagodzi ani obfitość wszystkiego w naszych czasach, ani nawet bogactwa, stanowiące cel jej wysiłków”[8].

Po tym ojcowskim upomnieniu następuje długa lista wszelakich towarów i usług; ceny, jak się już rzekło, podane są w denarach. Pewne fragmenty tej listy przytoczymy w jednym z następnych rozdziałów. Obecnie tylko uwaga ogólna:

Intencje cesarza, jak wynika to z przedmowy, były godne wszelkiej pochwały. Jednakże Laktancjusz ma rację: rezultaty zamierzenia okazały się opłakane. Nie pomogły najsurowsze kary – ustawy nie przestrzegano. Handel zstąpił w podziemia; rozkwitły spekulacje, szerzyła się korupcja aparatu urzędniczego. A tymczasem na rynku brak towarów dawał się we znaki jeszcze dotkliwiej niż poprzednio. Ustawa, choć oficjalnie nigdy i przez nikogo nie anulowana, zmarła śmiercią naturalną. Na jednym z honorowych miejsc zdobi muzeum – niestety, coraz bogatsze – pomysłów chwalebnych, lecz całkowicie nie liczących się z rzeczywistością.

Wielkie budowle

Chyba najbardziej krzywdzące są opinie Laktancjusza o działalności budowlanej Dioklecjana. Owszem, cesarz budował bardzo wiele i niemal z nerwowym pośpiechem, co zresztą cechowało wszystkie jego posunięcia. Ale – wynika to nawet z pobieżnej listy podanej przez Laktancjusza – większość budowli miała służyć dobru państwa i ludności. Cesarz wznosił w miastach bazyliki, czyli ogromne hale, w których odbywały się zebrania, rozprawy sądowe, a nawet targi; urządzał nowe mennice, by zaradzić brakowi monety; zakładał warsztaty płatnerskie, by uzbroić rosnące zastępy żołnierzy. Zupełnym zaś milczeniem pomija Laktancjusz inne dzieła Dioklecjana, poczęte z troski o bezpieczeństwo Imperium: nadgraniczne fortyfikacje. Wznosiło je już wielu poprzednich cesarzy, i to niemałym nakładem środków. Dioklecjan wszakże konsekwentnie rozbudowywał umocnienia nie tylko wzdłuż, lecz i daleko w głąb; utworzył, prócz linii wałów i murów, całą sieć fortów, obozów i twierdz, połączonych drogami. Owszem, wyzyskał pewne wcześniejsze wzory i próby; nikt jednak dotychczas nie dokonał owych prac na tak wielką skalę. Jak już wspomniano, szczególnie imponujące są pozostałości na granicy syryjsko-arabskiej; biegną wzdłuż pustyni od Eufratu po rubieże Egiptu. Ogrom ich i planowość można ocenić dopiero dziś, za pomocą zdjęć lotniczych.

Rzecz prosta, Dioklecjan myślał także o swych rezydencjach, pewne zaś miasta łaskawie wyróżniał. Była już mowa o pałacu koło Solinu; w jego ruinach gnieździ się obecnie malownicze miasteczko Split, tłumnie odwiedzane przez turystów całego świata. Równie troskliwie cesarz dbał o Nikomedię, miasto w Azji Mniejszej, u wybrzeży Propontydy, czyli morza Marmara. Owe względy płynęły częściowo stąd, że właśnie pod Nikomedią został wyniesiony przez wojsko na tron, częściowo zaś były usprawiedliwione doskonałym położeniem miasta granic Azji i Europy, przy morskim szlaku ku Morzu Czarnemu.

Za panowania Dioklecjana powstało w Nikomedii sporo świetnych budowli, jakkolwiek cesarz nigdy nie przebywał tam zbyt długo; dwór bowiem przenosił się nieustannie od Dunaju po Eufrat i Nil, aby nadzorować sprawy olbrzymiego Imperium. W Nikomedii natomiast chętnie dokonywano pewnych ceremonii. Tak więc – fakt godny uwagi! – zaczął się dokonywać proces przenoszenia ośrodka cesarstwa ku prowincjom wschodnim. Przypomnijmy w tym miejscu, że niemal naprzeciw Nikomedii, po stronie europejskiej, leżało miasto Bizantion, czyli Bizancjum; już niedługo miało ono zmienić swoją nazwę i odegrać ogromną rolę w historii.

Jednakże stolicą państwa nadal był tylko Rzym. Dioklecjan Maksymian usilnie dbali o jego uświetnienie. Oto kilka faktów:

Odrestaurowano Forum Romanum, zniszczone przez wielki pożar w roku 283. Przy tymże Forum odnowiono sławną Bazylikę Julijską oraz kurię, salę posiedzeń senatu. Odbudowano teatr Pompejusza. Ulepszono wielki wodociąg, zwany Aqua Marcia. Na wzgórzu Awentynie wzniesiono monumentalną fontannę, zasilaną wodami trzech akweduktów, które w tym miejscu miały swe ujścia. Najsławniejszym jednak dziełem Dioklecjana w Rzymie są ogromne termy, czyli łaźnie, noszące jego imię. Składał się na nie kolosalny zespół sal marmurowych, gdzie można było zażywać kąpieli w basenach z wodą ciepłą i zimną lub uprawiać ćwiczenia sportowe. Do dziś pozostały z nich imponujące resztki, opodal głównego dworca kolejowego; od nich to właśnie nosi on nazwę Stazione Termini. W jednej z sal mieści się od czasów renesansu wspaniały kościół Santa Maria degli Angeli; w innych wystawione są bogate zbiory starożytne rzymskiego Muzeum Narodowego.

Pisząc o Dioklecjanowych budowlach w Nikomedii Laktancjusz czyni uszczypliwą uwagę: „Pragnął, aby jego Nikomedia dorównała Rzymowi”. A przecież sam Laktancjusz przeniósł się na wiele lat do tego miasta, i to właśnie dzięki Dioklecjanowi. Jak to się stało?

Sytuacja inteligencji

Laktancjusz pochodził z Afryki Północnej, z terenów dzisiejszej Algierii lub Tunezji. Tamtejsze miasta były całkowicie zromanizowane i już od dawna dawały rzymskiej literaturze wielu świetnych pisarzy; wystarczy wymienić dwa tylko nazwiska, Apulejusza i Tertuliana. Przenosząc się do Azji Mniejszej Laktancjusz liczył około pięćdziesięciu lat życia. Powołano go do Nikomedii, głównej rezydencji cesarza, ponieważ dał się poznać jako doskonały stylista łaciński; administracja państwowa posługiwała się nadal łaciną i chodziło jej o nauczyciela, który by przygotowywał młode kadry w mieście niemal całkowicie greckim.

W swych pismach Laktancjusz występuje jako gorliwy chrześcijanin, lecz jego poglądy teologiczne nie cechują się głębią, wiara zaś nie płonie fanatyczną żarliwością. Co prawda przeciwników swej religii zwalcza i wydrwiwa z jawną nienawiścią. Nasuwa się pytanie: czy Laktancjusz był chrześcijaninem przybywając do Nikomedii, czy też stał się nim dopiero na Wschodzie? Odpowiedzieć na to trudno, te bowiem jego dzieła, które dotrwały do naszych czasów, pochodzą z późniejszych lat życia, a więc z okresu pracy w Nikomedii i następnie w Trewirze. A przecież chciałoby się wiedzieć, czy doradcy cesarza, przyzywający wykładowcę retoryki z dalekich prowincji afrykańskich, znali jego przekonania. Niejaką poszlakę mógłby stanowić fakt, że w Afryce Laktancjusz należał do uczniów Arnobiusza, chrześcijanina. Pewne natomiast jest co innego: Laktancjusz był wyznawcą nie tylko Chrystusa, lecz także piękna łacińskiej mowy, skarbów literatury, wielkiego dziedzictwa przeszłości. Pod tym względem dwór cesarski uczynił wybór doskonały.

W gruncie rzeczy Laktancjusza można by uznać za dość typowego reprezentanta ówczesnej inteligencji, a więc tej warstwy, która żyje sprzedając usługi swego umysłu, nie posiada bowiem innych dóbr i umiejętności. Mówi się dziś często, i słusznie, o inteligencji w średniowieczu; tym zasadniej wolno tak określać dużą warstwę w epoce cesarstwa, złożoną z przedstawicieli różnych zawodów.

Przede wszystkim należeli do niej nauczyciele. Całe zastępy nauczycieli, wykładających rozmaite przedmioty w szkołach niższych i wyższych. Najliczniejsi byli ci, którzy nauczali podstaw czytania, pisania, rachunków, geometrii. Potem szli tak zwani gramatycy, prowadzący zajęcia na stopniu średnim; ci zapoznawali głównie z literaturą. Stopień trzeci, najwyższy, stanowiła nauka retoryki. Szkoły, zwłaszcza niższe, były w zasadzie prywatne. Jednakże już od dawna poszczególne miasta dbały o opłacanie „gramatyków”, cesarze zaś fundowali w niektórych ośrodkach katedry dla profesorów retoryki i filozofii. Prócz tego, i to też od dawna, ustawodawstwo zwalniało nauczycieli od uciążliwych świadczeń na rzecz gmin i państwa.

Owa powszechność nauczania zdumiewa i budzi szacunek. Jego potrzebę rozumiano we wszystkich kręgach społecznych. Nawet ubodzy nie szczędzili pieniędzy, by zapewnić swym dzieciom jeśli już nie wyższe studia retoryczne i filozoficzne, to przynajmniej ukończenie kursu u gramatyka, prawnika, lekarza. Okres krwawych wojen, barbarzyńskich najazdów i gospodarczej katastrofy w wieku trzecim nie umniejszył powagi i roli wykształcenia. Przeciwnie. Tendencja do biurokratyzowania państwa, która zaczęła się przejawiać już wtedy, dojrzała zaś za Dioklecjana, sprawiła, że zapotrzebowanie na kadry dla aparatu administracyjnego wciąż rosło.

Ile zarabiali nauczyciele? Posiadamy w tej materii różne drobne wskazówki, najcenniejszą wszakże pomocą jest wspomniana taryfa cen maksymalnych. Jeśli bowiem wyznaczone w niej ceny na towary, które dziś nazwalibyśmy deficytowymi, z pewnością nie były przestrzegane, to w przypadku honorariów i opłat za usługi rzecz chyba przedstawiała się inaczej; a w każdym razie tabela odzwierciedla w jakiś sposób ówczesny układ zarobków i kosztów utrzymania.

Taryfa określała wynagrodzenie dla nauczycieli różnych przedmiotów i stopni od jednego ucznia za miesiąc; jednostką pieniężną jest denar. A więc:

Nauczyciel czytania i pisania – denarów 50; gimnastyki – 50; rachunków – 75; stenografii – 75, architektury – 100; literatury – 200; geometrii – 200; retoryki – 250.

Dla porównania:

Robotnik rolny otrzymywał za dzień pracy 25 denarów i utrzymanie; murarz – SO i utrzymanie; cieśla – SO i utrzymanie; poganiacz osłów – 25 i utrzymanie; malarz pokojowy – 75 i utrzymanie; malarz artysta – 150 i utrzymanie; fryzjer za ostrzyżenie – 2 denary.

Funt mięsa wieprzowego kosztował 12 denarów, wołowego – 8, para dobrych butów męskich – 120, a trzewików damskich – 60. Za dziesięć ogórków płacono 4 denary, tyleż samo za dziesięć jabłek gatunku pierwszego; jajko można było dostać po denarze. Natomiast wina były drogie: gatunki najprzedniejsze – 30 denarów za 1 sextarius (nieco ponad pół litra), najlichsze zaś – 2 denary.

Wynikałoby stąd, że nauczycieli, i to nawet najwyższych kategorii, wynagradzano marnie. Retor, gdyby miał tylko dziesięciu uczniów, otrzymywałby miesięcznie zaledwie trzy razy więcej od poganiacza osłów, któremu przecież prócz tego zapewniano całodzienne utrzymanie. Można by to uznać za podważenie twierdzenia o wielkim szacunku, jakim darzono wówczas naukę. Ale sprzeczność to tylko pozorna. Historia bowiem zna wiele epok, kiedy nauczanie było powszechne i poważane, pobory zaś nauczycieli wręcz skandalicznie niskie. Inteligencja wszakże składała się nie tylko z nauczycieli.

Największą jej część stanowili, jak się wydaje, urzędnicy. O rozkwicie rzymskiej biurokracji wspomniano już i do tego tematu będziemy jeszcze kilkakrotnie powracać. Z aparatem urzędniczym mieli ścisły związek prawnicy, zarówno sędziowie, jak i adwokaci. Honoraria tych ostatnich kształtowały się, według taryfy Dioklecjana, zupełnie nieźle: 250 denarów za otwarcie sprawy, 1000 za jej prowadzenie. Adwokaci zarabiali też sporo dzięki istnieniu nieprzejrzanej gęstwy różnych ustaw, dekretów, reskryptów, opinii; wyrosła ona skutkiem wielowiekowej pracy prawników, a szczególnie płodna była działalność cesarskiej kancelarii. Samo wyznanie się w dżungli przepisów wymagało wysokich kwalifikacji. Toteż porad adwokatów zasięgano nawet w sprawach niespornych.

Do warstwy inteligencji należy też zaliczyć architektów i lekarzy, plastyków, aktorów, a nawet kapłanów różnych wyznań i bóstw; niektórzy z tych ostatnich byli ludźmi, jak na owe czasy, prawdziwie wykształconymi.

Wracając do Laktancjusza: jak wynika z powyższych wywodów, jego dochody zależały od liczby uczniów. Tymczasem mieszkańcy greckiej Nikomedii nie wykazali większego zainteresowania dla spraw łacińskiej literatury i retoryki: Jedno ze źródeł stwierdza wyraźnie, że Laktancjusz miał bardzo niewielu słuchaczy i dlatego gorliwie poświęcił się działalności pisarskiej. Zawód, jaki sprawiła Laktancjuszowi Nikomedia, mógłby częściowo tłumaczyć też jego nienawiść do Dioklecjana. Ale podobnie, a może nawet jeszcze ostrzej, pisze on o dwóch jego współrządcach.

Maksymian

Oto sąd Laktancjusza o drugim auguście, władcy Zachodu:

„Cóż rzec o bracie Dioklecjana, Maksymianie; który otrzymał przydomek Herkulijskiego? Ci dwaj nie różnili się niczym. Bo zresztą nie mogliby związać się przyjaźnią tak wierną, gdyby nie identyczność mentalności, tożsamość myśli i pragnień, zgodność poglądów. Odbiegali od siebie w tym tylko, że Dioklecjan był bardziej chciwy, lecz i bardziej trwożliwy, podczas gdy Maksymian, mniej zachłanny, wykazywał więcej zapału – oczywiście nie do tego, by czynić dobrze, lecz do wszelkiego zła. Miał pod swoim władaniem samą stolicę Imperium i Italię, a także prowincje najbogatsze: Afrykę i Hiszpanię. Nie musiał więc tak pilnie jak Dioklecjan czuwać nad zasobami skarbu, skoro miał w bród wszelkiego majątku; A gdy tylko zaczynało brakować pieniędzy, pod ręką byli najbogatsi senatorowie, których łatwo było oskarżać przy pomocy podstawionych donosicieli, że knują spiski antyrządowe. W ten sposób, by rzec obrazowo, ustawicznie wyłupywano najświetniejsze gwiazdy senatu, a okrutny skarbiec Maksymiana zawsze opływał w dobra krwią splamione. Pożądliwość tego potwora zwracała się nie tylko ku mężczyznom, co jest wstrętne i godne przekleństwa, lecz kazało mu również gwałcić córki najwybitniejszych osobistości. Gdziekolwiek się zjawił w czasie swych podróży, natychmiast dostarczano mu dziewczęta, wyrwane z objęć rodziców. Był zdania, że na tym zasadza się jego osobiste szczęście oraz błogosławieństwo rządów, by niczego nie odmawiać swej pożądliwości i zbrodniczej rozpuście”[9].

Tyle Laktancjusz. Jest to, być może, obraz prawdziwy. Należy jednak pamiętać, że w owych czasach oskarżano władców o zwyrodnienia seksualne często i łatwo; stało się to jakby stałym rysem portretu tyrana; wywoływało oburzenie i potępienie, a wiarogodności nie sposób było sprawdzić. Warto też zauważyć ciekawą gradację w oskarżeniach, które Laktancjusz wysuwa przeciw cesarzowi: oto rzekomy fakt, że brał do swego łoża dziewczęta z arystokratycznych rodzin, oburza go bardziej od pederastycznych skłonności. W tym dziwacznym sądzie przejawia się, w sposób niemal humorystyczny, prawdziwy kult, jaki skromny nauczyciel retoryki żywił dla wyższych warstw społecznych, a zwłaszcza dla dostojnych rodów rzymskiego senatu.

Maksymian; podobnie jak Dioklecjan, pochodził z rodziny bardzo ubogiej. Urodził się w okolicach Sirmium, a więc nad dolną Sawą, na ziemiach byłej Jugosławii. W miejscowości, w której przyszedł na świat, zbudował później piękny pałac; mimo to jeszcze w kilkadziesiąt lat potem żywa była tradycja, że jego rodzice pracowali tam jako prości wyrobnicy. Swoją karierę Maksymian zawdzięczał niewątpliwie temu, że jeszcze jako oficer zetknął się z Dioklecjanem i zyskał sobie jego zaufanie. W roku 286 stłumił groźne powstanie chłopów w Galii; w tymże roku, prawdopodobnie w dniu l marca, otrzymał od Dioklecjana godność cezara, a w kilka miesięcy później augusta. Jak była o tym już mowa, w latach późniejszych rezydował głównie w Italii, w Akwilei i w Mediolanie; Rzym bowiem coraz wyraźniej stawał się tylko symboliczną stolicą państwa. Wyprawiał się jednak do Galii i do Hiszpanii, a nawet do Afryki, gdzie odniósł wielkie sukcesy i zreorganizował obronę tamtejszych prowincji przed napadami koczowników z pustyni.

Galeriusz

U boku Dioklecjana stał, jako jego cezar, Galeriusz, władca prowincji bałkańskich. Jego pełne nazwisko brzmiało po łacinie: Gaius Galerius Maximianus; Była już mowa o tym, że rozwiódł się ze swoją pierwszą żoną i poślubił, aby umocnić związki polityczne, Walerię, córkę Dioklecjana. Jakim uczuciem darzył go Laktancjusz, pokazują jego własne słowa:

„Galeriusz był gorszy nie tylko od tych dwóch despotów, którzy dali się poznać naszym czasom [to jest od Dioklecjana i Maksymiana, lecz w ogóle od wszystkich, jacy tylko kiedykolwiek istnieli. Było w tej bestii jakieś przyrodzone barbarzyństwo i dzikość, cechy najzupełniej obce krwi rzymskiej. I nic dziwnego: jego matka pochodziła z terenów zadunajskich. Gdy lud Karpów najechał tamte okolice, przeprawiła się przez rzekę i uciekła do prowincji Dacja Nowa.

Postać Galeriusza odpowiadała jego charakterowi. Cesarz bowiem odznaczał się wysokim wzrostem i ogromną masą ciała, rozlaną i rozdętą do przeraźliwych rozmiarów. Także jego słowa i postępowanie, na równi z wyglądem, wzbudzały u wszystkich lęk i przerażenie. Bał się go nawet teść, Dioklecjan. Przyczyna zaś strachu była ta:

Narses, król Persów, zamierzał zająć nasze prowincje wschodnie; w tym celu zgromadził ogromne wojska. Pobudzał go do tej wyprawy pamiętny przykład zwycięstw dziada, króla Sapora. Dioklecjan bywał w obliczu każdej trudniejszej sytuacji strachliwy i łatwo upadał na duchu; w tym zaś wypadku bardzo się obawiał, że spotka go los cesarza Waleriana [którego król Sapor pokonał i wziął do niewoli]. Toteż nie odważył się wyruszyć przeciw Persom. Wysłał do Armenii Galeriusza, a sam pozostał w tyle i wyczekiwał, jaki będzie rozwój wydarzeń. Tymczasem Galeriusz wciągnął barbarzyńców w zasadzkę. Wyruszają oni na wojnę ze wszystkim, co tylko posiadają, a więc unieruchamia ich sama masa ludzi, obciąża dobytek. Toteż cesarz odniósł zwycięstwo bez trudu. Zmusił króla Narsesa do ucieczki, powrócił z ogromnymi łupami.

Wszystko to sprawiło, że stał się pyszny i zarozumiały. Już nie wystarczał mu tytuł cezara. Gdy posłyszał, że został on użyty w którymś z listów Dioklecjana doń skierowanych, krzyknął z dzikim wyrazem twarzy, głosem strasznym:

– Dokądże to tylko cezar?

Odtąd postępował z niesłychaną arogancją. Chciał, by uważano i głoszono, że został zrodzony z boga Marsa, niby drugi Romulus. Godził się, żeby jego matce, która zwała się Romula, zarzucano cudzołóstwo, byle tylko on sam mógł uchodzić za potomka bogów”[10].

Wywody te wymagają pewnych wyjaśnień dodatkowych. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę, że oceny Galeriusza, podane przez innych pisarzy tego okresu, wypadają znacznie korzystniej; niestety, są to wzmianki tak krótkie, że nie pozwalają na pełną konfrontację z oskarżeniami wyżej przytoczonymi.

Kilka słów trzeba też poświęcić wojnie z Persami. Toczyła się ona prawdopodobnie w roku 297 i rzeczywiście przyniosła zwycięstwo Rzymianom, głównie dzięki szczęśliwym operacjom Galeriusza. Był to sukces tak głośny i sławny, że Laktancjusz nie mógł go przemilczeć. Stara się jednak umniejszyć zasługi Galeriusza; daje do zrozumienia, że odniósł on zwycięstwo dzięki wciągnięciu przeciwnika w zasadzkę oraz skutkiem nieruchawości perskich zastępów. Nie podaje natomiast, że zdobyto wówczas skarbiec króla Narsesa oraz wzięto do niewoli jego harem i rodzinę.

Nie jest też prawdziwe twierdzenie Laktancjusza, że w trakcie tej kampanii Dioklecjan tchórzliwie trzymał się na tyłach. Armia jego zabezpieczała na froncie syryjskim prawą flankę Galeriusza, a zarazem stanowiła osłonę prowincji południowych, na wypadek gdyby Persowie gwałtownie zmienili kierunek marszu. A więc Laktancjusz, godząc w przytoczonym ustępie głównie w Galeriusza, nie odmówił sobie przy okazji złośliwego potraktowania również Dioklecjana.

Rzecz to znamienna, że retor z Nikomedii nie wspomina ni słowem o fakcie znanym z wielu zachowanych źródeł: oto w pierwszej fazie wojny z Persami Galeriusz poniósł dotkliwą porażkę, kiedy wbrew zaleceniom Dioklecjana ruszył na nieprzyjaciela ze zbyt małymi siłami.

Gdy Galeriusz powracał z Armenii po ostatecznym zwycięstwie, Dioklecjan przyjął go bardzo uroczyście w Antiochii, głównym mieście Syrii. Ale nieco wcześniej pomiędzy augustem i jego cezarem doszło w związku z kampanią do pewnego konfliktu. Wydaje się bowiem, że Dioklecjan, ostrożny i przewidujący, powstrzymywał wojownicze zapędy Galeriusza, który pragnął iść dalej na Wschód, aż w głąb Iranu. W każdym razie cezar nie uzyskał wówczas tytułu augusta. Natomiast sława jego zwycięstwa i ogromnej zdobyczy wywarły niezatarte wrażenie na współczesnych. Sądzono i wówczas, i jeszcze dziesiątki lat później, że Galeriusz dokonał czynów porównywalnych z wiekopomnymi podbojami Aleksandra Wielkiego.

On sam gorliwie popierał te wyobrażenia, tak przesadne. Co więcej, upatrywał w sobie – i kazał upatrywać – jakby wcielenie króla Macedończyków sprzed siedmiu wieków. Ale jednocześnie jego chwalcy rozpowszechniali też inną legendę. Opleciono ją wokół faktu, że matka Galeriusza nosiła imię Romula, a założyciel Rzymu miał się zwać Romulus. Ponieważ zaś powszechnie znany mit głosił, że ojcem Romulusa był sam bóg Mars, więc i Galeriusz uznawał w nim swego ojca; podobno zbliżył się on do Romuli pod postacią węża lub smoka.

A na monetach wybijanych przez Galeriusza ukazywały się napisy: „Marti patri semper victori” (Ojcu Marsowi, który zawsze zwycięża).

Konstancjusz

Spośród czterech władców tylko jeden znalazł uznanie i łaskę w oczach Laktancjusza. Mówi o nim krótko, lecz znamiennie: „Konstancjusza pomijam, różnił się bowiem od pozostałych; tylko on był godny, by samodzielnie władać światem”[11].

Trzeba przyznać, że również inne źródła antyczne wystawiają Konstancjuszowi dobre świadectwo. Bardzo ciekawą charakterystykę podaje Eutropiusz, historyk żyjący w połowie wieku czwartego:

„Był to człowiek wybitny, pełen świetnych cnót obywatelskich. Pragnął, by bogacili się mieszkańcy prowincji i w ogóle ludzie prywatni, natomiast niezbyt zabiegał o korzyści dla skarbu państwa. Mawiał bowiem: Lepiej, jeśli zasoby publiczne znajdują się w posiadaniu indywidualnym niż w zamknięciu jednego skarbca. Prowadził dwór tak skromny, że w dniach świątecznych, gdy wydawał ucztę dla większej liczby przyjaciół, stoły zastawiano srebrem, które pożyczano chodząc od domu do domu. Mieszkańcy Galii nie tylko go kochali, lecz wręcz czcili, głównie dlatego, że dzięki jego rządom uniknęli i podejrzanej roztropności Dioklecjana, i cholerycznej lekkomyślności Maksymiana”[12].

Konstancjusz został podniesiony do godności cezara w dniu 1 marca roku 293. Karierę zawdzięczał talentom wojskowym. Trudno dziś określić, jakie były jej szczeble. Wydaje się, że tuż przed otrzymaniem purpury cezara piastował urząd prefekta pretorium.

Pełne nazwisko Konstancjusza brzmiało po łacinie Gaius Flavius Julius Constantius. Maksymian jednocześnie uczynił go cezarem i adoptował, a więc zaliczył do boskiej rodziny Herkuliuszów. Jest prawdopodobne, że Konstancjusz – mimo nazwiska tak pięknego – pochodził z rodziny ubogiej. Później co prawda starano się przydać jej blasku, szukając powiązań z cesarzem Klaudiuszem II Gockim, który zmarł w roku 270, a wsławił się zwycięstwem nad hordami Gotów. Wszelako ów wywód genealogiczny był po prostu wymysłem nadwornych pochlebców; do sprawy tej jeszcze wrócimy.

Wiadomo natomiast z całą pewnością, że Konstancjusz urodził się na ziemiach dawnej Jugosławii. Pamiętamy, że również pozostali tetrarchowie pochodzili z krain północnych Półwyspu Bałkańskiego. Prowincje te dostarczały wówczas cesarstwu najlepszych żołnierzy i najgorętszych patriotów. Czterej władcy byli więc złączeni wspólnotą ojczyzny także w ściślejszym tego słowa znaczeniu.

Zapewne jeszcze jako młody oficer Konstancjusz związał się z kobietą imieniem Helena, właścicielką gospody (czy też tylko posługującą) w mieście Naissos, w prowincji Moesia Superior; jest to dzisiejszy Nisz. Tam przyszedł na świat ich jedyny syn, Konstantyn (Constantinus). Urodził się 27 lutego; później, gdy został cesarzem, obchodzono ten dzień bardzo uroczyście w całym Imperium i z tej racji notowano go w kalendarzach. Natomiast trudno ustalić rok urodzenia. Dane są sprzeczne. Trzeba więc zadowolić się określeniem przybliżonym: prawdopodobnie nieco przed rokiem 280.

Helena nie była legalną żoną Konstancjusza, lecz w owych czasach nie traktowano tej sprawy zbyt formalistycznie, zwłaszcza jeśli chodziło o wojskowych. W każdym razie fakt, że przyszedł na świat ze związku nieślubnego, nigdy nie przyniósł Konstantynowi żadnych kłopotów lub ujmy; zawsze uważano go za naturalnego spadkobiercę wszystkich praw ojca.

Konstancjusz rozstał się z Heleną jeszcze nim go wyniesiono do godności cezara, a więc gdy zaczął piastować wyższe urzędy. Być może już wtedy poślubił Teodorę, pasierbicę Maksymiana. Natomiast Konstantyn był zawsze bardzo oddany swej matce i manifestował to publicznie.

Małżeństwo Konstancjusza z Teodorą należało chyba do udanych, jeśli wolno cokolwiek wnosić z liczby potomstwa. Nowa żona dała swemu mężowi aż sześcioro dzieci. Trzech synów: Dalmacjusza, Juliusza Konstancjusza, Hannibaliana. Trzy córki: Konstancję, Anastazję, Eutropię. Znamienne jest imię drugiej córki. W tym czasie było ono używane tylko przez żydów i chrześcijan, bo też miało swoją wymowę religijną: urobiono je od greckiego wyrazu „anastasis”, czyli zmartwychwstanie. Można na tej podstawie przypuszczać, że cesarzowa Teodora żywiła pewne sympatie do którejś z tych dwóch religii. Do której jednak? Prawdopodobnie sprzyjała żydostwu. Wiadomo bowiem, że matka Teodory, Eutropia – od niej to imię trzeciej córki – popierała Żydów.

Natomiast sam Konstancjusz pozostał do końca swoich dni gorliwym czcicielem bóstwa, które zwano „Sol Invictus”, czyli Słońce Niezwyciężone. Jego kult był już od dawna rozpowszechniony w szeregach rzymskiej armii i w pewnych kręgach warstw wykształconych. Również młody Konstantyn, jak zobaczymy, należał do wyznawców Słońca i przez wiele lat propagował jego cześć wśród swych poddanych.

Nie wiadomo, gdzie spędził Konstantyn lata chłopięce: przy ojcu, czy też z dala od niego. W każdym razie można z wielkim prawdopodobieństwem przypuszczać, że przebywał w prowincjach bałkańskich; stąd jego, późniejsze, tak oczywiste przywiązanie do tych krain. Jednakże wnet po roku 293 Konstantyna odesłano na dwór Dioklecjana; zapewne towarzyszyła mu matka. Pierwszy august niewątpliwie ubrał to w formę zaszczytnego zaproszenia: młody człowiek miał kształcić się u jego boku, poznając bieg spraw całego Imperium. W istocie wszakże Konstantyn stał się zakładnikiem. Służył za rękojmię lojalności swego ojca.

Wkrótce po otrzymaniu tytułu cezara Konstancjusz dokonał wielkich czynów. Zdołał zawładnąć Brytanią i wybrzeżami Galii, gdzie od kilku lat utrzymywał się samozwańczy cesarz Karauzjusz. Rozgromił Franków nad dolnym Renem. Usilnie zabiegał o gospodarczą odbudowę Galii, niszczonej najazdami barbarzyńców oraz powstaniami kolonów. W miastach osiedlał rzemieślników sprowadzanych aż z Brytanii, po wsiach zaś tysiące jeńców germańskich. W latach późniejszych, po krótkim pobycie w Italii, powtórnie wyprawił się przeciw Frankom oraz pokonał zastępy Alamanów, wdzierające się niemal do serca Galii.

Tymczasem jego syn przemierzał wraz z Dioklecjanem wschodnie prowincje Imperium.

Nad Dunajem, Nilem, Eufratem

W ciągu całego roku 293 i aż do listopada roku 294 dwór Dioklecjana przebywał w północnych prowincjach bałkańskich. Także Galeriusz działał w tamtych stronach. Niemal bez przerwy przenoszono się z jednej miejscowości do drugiej. Wędrowano w różnych kierunkach przez ziemie byłej Jugosławii, Węgier, Bułgarii, Turcji europejskiej. Główną przyczyną owej niezmordowanej ruchliwości były ważne zadania wojskowe. Dioklecjan dokonywał osobiście inspekcji terenów nadgranicznych, którym wciąż groziły najazdy ludów zza Dunaju. Należało więc rozbudowywać system fortyfikacji i dróg strategicznych. Dla postrachu czyniono także krótkie, nagłe wypady za wielką rzekę przeciw plemionom Sarmatów, Karpów, Gotów, Gepidów. Później, wiosną roku 297, więc już długo po wyjeździe Dioklecjana, sam Galeriusz rozgromił Bastarnów i Karpów, którzy przeszli przez zamarznięty Dunaj i wtargnęli w głąb rzymskich prowincji. Jest wszakże godne uwagi, że nigdy nie próbowano odzyskać na stałe dawnych rzymskich posiadłości na północ od dolnego Dunaju, to jest Dacji, czyli dzisiejszej Rumunii; utracono tę krainę przed prawie trzydziestu laty. Obecnie ograniczano się tylko do odpierania najazdów na limes naddunajski, co najwyżej przeprowadzając krótkotrwałe kontrataki.

Była też inna przyczyna owego ustawicznego zmieniania miejsca pobytu przez dwór cesarski, a mianowicie trudności aprowizacyjne. Władcy towarzyszyły tysiące osób: służba, urzędnicy, oddziały wojskowe. W ówczesnych warunkach przewożenie i magazynowanie żywności nie należało do zadań łatwych, zwłaszcza w krainach tak wyniszczonych wojnami. Starano się więc rozłożyć ciężar utrzymania wielotysięcznej rzeszy dworskiej mniej więcej równomiernie na różne okręgi. Ludność miejscowa musiała zapewnić nie tylko żywność, lecz także mieszkania i środki transportu; system ten był już od dawna regulowany ustawami i zarządzeniami wielu poprzednich cesarzy.

W trakcie owych podróży w latach 293 i 294 Dioklecjan dwukrotnie zatrzymywał się w Bizancjum nad Cieśniną Bosforską. Wówczas to chyba po raz pierwszy młody Konstantyn ujrzał miasto, które już w niedalekiej przyszłości miało otrzymać jego imię i nosić je przez wieki.

Zimę roku 294-295 Dioklecjan spędził w Nikomedii. Potem przez Azję Mniejszą ruszył na południe, do Syrii. W roku 295 był już w Egipcie; sprawom tego kraju musiał poświęcić wiele czasu i energii, ponieważ rozgorzało tam groźne powstanie. Zamieszki wybuchły najpierw w dolinie Nilu, a więc w Egipcie Górnym, potem zaś rebelia ogarnęła także Egipt Dolny, a nawet Aleksandrię. Powody powstania były przede wszystkim gospodarcze, jako że władze rzymskie nakładały na ten urodzajny kraj szczególnie duże ciężary. Aleksandrię oblegano przez osiemnaście miesięcy. Zdobyto ją dopiero z początkiem roku 297, i to tylko dlatego, że udało się odciąć dopływ słodkiej wody. Przywódców powstania cesarz ukarał z całą bezwzględnością, następnie zaś przeprowadził w Egipcie pewne reformy administracyjne i wojskowe.

W roku 297, jak wiemy, główne niebezpieczeństwo groziło od wschodu, stamtąd bowiem prowadził swoje zastępy król perski Narses. Była też już mowa o tym, że wysłany przeciw niemu Galeriusz odniósł po początkowych niepowodzeniach świetne zwycięstwo. Tymczasem Dioklecjan stał nad środkowym Eufratem, na wypadek nagłego ataku Persów w tym kierunku. W ostatecznym rezultacie wojna przyniosła nabytki terytorialne w północnej Mezopotamii oraz uznanie rzymskiego protektoratu nad Armenią. Dzięki temu pokój na granicy wschodniej trwał odtąd przez prawie pół wieku.

Podróże i działalność Dioklecjana w ciągu owych kilku lat z pewnością wywarły ogromny wpływ na kształtowanie się umysłowości honorowego zakładnika u jego boku, młodego księcia Konstantyna. Wielkim przeżyciem dla kilkunastoletniego chłopca musiał być sam widok tylu krain, tak różnorodnych, barwnych, bogatych. Pamiętamy, że urodził się on w Naissos; to miasto nad dopływem rzeki Morawy było wprawdzie ośrodkiem wojskowym i administracyjnym prowincji Mezja Górna, nie mogło wszakże równać się z metropoliami sąsiednich prowincji bałkańskich, nie mówiąc już o wspaniałych stolicach Azji Mniejszej, Syrii, Egiptu. Wieki i tysiąclecia ozdobiły je monumentalnymi budowlami i szacownymi zabytkami sztuki, a bogactwo ich życia gospodarczego i kulturalnego było, mimo wszelkich klęsk, prawdziwie imponujące. Pod tym względem Wschód ogromnie górował nad Zachodem, nawet nad Italią i Galią. Przed przybyciem na dwór Dioklecjana Konstantyn, być może, zwiedził w towarzystwie ojca niektóre prowincje zachodnie, ale był wtedy jeszcze dzieckiem.

A jednak, rzecz zdumiewająca, prawdziwą i umiłowaną ojczyzną Konstantyna pozostały krainy bałkańskie! Zbyt mało wiemy o osobistym życiu późniejszego cesarza, by móc to wyjaśnić. Nasuwa się przypuszczenie, że Konstantyn był przywiązany do tych stron, ponieważ stanowiły scenerię wspomnień jego najwcześniejszej młodości. W każdym zaś razie pozostaje faktem, że choć później losy i obowiązki władcy długo trzymały go w innych krajach, po ostatecznym zwycięstwie swoją rezydencję ustanowił w mieście leżącym na granicy Bałkanów i Azji Mniejszej.

Lecz chyba jeszcze ważniejsze od poznania owych krain Wschodu, które przesunęły się przed jego oczyma w barwnej panoramie, było dla Konstantyna bezpośrednie zetknięcie się z dworem Dioklecjana, a więc z życiem i funkcjonowaniem serca Imperium.

Ceremonie i urzędy

Według poglądu wciąż jeszcze często powtarzanego, Dioklecjan jako pierwszy cesarz rzymski wprowadził na swym dworze świetny ceremoniał, ściśle wzorowany na perskim. Władca występował w szacie purpurowej, błyszczącej złotem i drogimi kamieniami. Przed jego oblicze dopuszczano tylko najwyższych dostojników, na sali zaś czuwali nad porządkiem i ciszą specjalni urzędnicy; inni unosili zasłonę, za którą się znajdował. Wszyscy, nawet członkowie najbliższej rodziny; padali na kolana i kornie całowali rąbek cesarskiej szaty; ten akt hołdu zwał się adoracją („adoratio”) i miał charakter niemal religijny. Już samo udzielenie audiencji, a tym bardziej zezwolenie na dotknięcie szaty ustami, było dowodem wielkiej łaski.

Podczas narad, nawet z urzędnikami: najwyższej rangi, siedział tylko cesarz; wszyscy inni stali z uszanowaniem. Dlatego też cesarska rada otrzymała później, już po Dioklecjanie, nazwę „consistorium”, od łacińskiego wyrazu „consistere”, czyli stać wespół. Na monetach widnieją nawet takie wyobrażenia: Dioklecjan i Maksymian siedzą na krzesłach, a przy nich stoją bogowie Jupiter i Herkules, wkładając wieńce na głowy panujących. Ażeby pojąć wymowę takiej sceny – śmiertelni siedzą w obliczu stojących bóstw! – należy pamiętać, że jeszcze pierwsi cesarze z uszanowaniem wstawali przed senatem, a nawet przed poszczególnymi senatorami. Obecni władcy uważali się za czcigodniejszych nawet od bogów. Zresztą dbano bardzo usilnie, by nimb niebiańskości otaczał wszystko co cesarskie; Stąd coraz częstsze używanie określenia „sacer”, święty; gdy mowa o sprawach i rzeczach mających styczność z cesarzem. Mówi się więc: święte zarządzenia, święty podpis, święty list, święty pałac, święta komnata, a nawet – święta szczodrobliwość.

W ciągu trzech pierwszych wieków cesarstwa zachowywano przynajmniej pozory, że władca jest tylko najwyższym urzędnikiem Rzeczypospolitej, głową senatu i obywateli. Dlatego też przyjęło się nazywać ten ustrój pryncypatem, od łacińskiego wyrazu „princeps”, czyli przywódca. Natomiast poczynając od Dioklecjana mówi się o dominacie; wyraz ten, pochodny od łacińskiego „dominus”, czyli pan, wskazuje, że cesarz stał się samodzierżcą, który nie dba o żadne preteksty i pozory.

Poglądy te wymagają jednak, w obecnym stanie naszej wiedzy, pewnej modyfikacji[13]. Panowanie Dioklecjana było niewątpliwie bardzo ważne dla rozwoju nowych koncepcji ustrojowych, nie oznaczało wszakże jakiejś gwałtownej przemiany; stanowiło bowiem jakby uw1enczenie procesów, które stopniowo narastały już znacznie wcześniej. Nawet ów ceremoniał dworski – sam przez się może nie tak istotny, ale będący przecież symbolem głębszych zjawisk – wykształcił się za poprzednich cesarzy. Dowodzi tego analiza zarówno świadectw literackich, jak też materiału ikonograficznego, to znaczy scen i wyobrażeń na rzeźbach, płaskorzeźbach, malowidłach, a zwłaszcza na monetach. Strój, adoracja, nimb boskości – wszystkie te elementy kultu osoby panującego występowały choć w różnym stopniu, już w ciągu wieku trzeciego, a sporadycznie nawet wcześniej. Zasługą Dioklecjana było ujęcie owych zaczątków i prób w pewien system; widzieliśmy już zresztą, że pragnął on w wielu dziedzinach tworzyć imponujące, zwarte konstrukcje. Dał temu wyraz, wprowadzając zmiany w zakresie zarówno administracji państwowej, jak też wojskowości; nie mówiąc już o taryfie cen maksymalnych.

A jaki był stosunek młodego Konstantyna do ceremonializmu dworskiego życia? Nie posiadamy w tej materii żadnych bezpośrednich danych, to jest wypowiedzi samego Konstantyna; wydaje się jednak, że blask cesarskiego otoczenia wywarł na nim niezatarte wrażenie. Kiedy bowiem później stał się jedynowładcą, nie tylko zachował wszystko, co widział na dworze Dioklecjana, ale jeszcze uświetnił przepych. W tej sposób wydatnie przyczynił się do budowy i utrwalenia sztywnej etykiety dworskiej, która przez całe wieki stanowiła znamienną cechę najpierw cesarstwa późnorzymskiego, potem zaś bizantyjskiego.

Jednakże cesarza otaczali nie tylko dworacy. Ceremoniał był tylko majestatyczną fasadą, mającą budzić korny strach i uwielbienie w ludziach patrzących z zewnątrz. Właściwym natomiast mózgiem Imperium i forum rzeczywistej pracy panującego były rozliczne sekretariaty i urzędy, cywilne i wojskowe, tak zwane „officia”; ich kierownicy stale przebywali w pałacu. Wszystkie istotne decyzje zapadały w trakcie narad z owymi wysokimi urzędnikami. O strukturze urzędów, zresztą bardzo skomplikowanej, będzie jeszcze mowa na kartach tej książki; skutki zaś ich działalności zostały już częściowo przedstawione.

Była to działalność rzeczywiście niezmordowana. Można by na tej podstawie przypuszczać, że Dioklecjana trawiła gorączka dokonywania ciągłych zmian; że pragnął wszystko burzyć, aby budować od fundamentów nowy gmach Imperium. A tymczasem sprawa przedstawiała się inaczej. Z temperamentu Dioklecjan był konserwatystą, szczerze przywiązanym do wielkiej przeszłości Rzymu. Owszem, przeprowadzał reformy, lecz tylko takie, które – w jego rozumieniu – miały ratować i zachować spadek szacownej tradycji.

Posiadamy niezwykle wymowny przykład owych intencji Dioklecjana. Jest nim edykt w sprawie manichejczyków. Sprawie tej warto poświęcić nieco uwagi, ponieważ pomoże ona także przy ocenie religijnej polityki cesarza.

Manichejczycy

Wiosną roku 297, w dniu 31 marca, a więc wnet po zajęciu Aleksandrii, z kancelarii Dioklecjana wyszło pismo, którego zasadnicza treść – po usunięciu retorycznych ozdób i powtórzeń – brzmi tak:

Zdarza się, że głęboki pokój zachęca ludzi, aby przekraczali miarę wyznaczoną przez naturę; wprowadzają wtedy całkowicie bezsensowne i wręcz odpychające rodzaje wierzeń, a lekko traktując swój błąd pociągają za sobą rzesze innych, A przecież bogowie nieśmiertelni raczyli sprawić w swej opatrzności, że myśl i działalność wielu znamienitych, mądrych mężów przeszłości wypróbowała i ustanowiła, co dobre i prawdziwe; temu nie wolno się sprzeciwiać i opierać. Nowe wierzenia nie powinny zwracać się przeciw starym. Naj większą bowiem zbrodnią jest ganić to, co ustanowili i określili już przodkowie, a co wciąż zachowuje swój stan i bieg. Dlatego dokładamy wszelkich starań, aby ukarać zatwardziałą przewrotność ludzi niegodziwych; to jest tych, którzy przeciwstawiają nowe wyznania starym wierzeniom, a na podstawie swego dowolnego osądu odtrącają dawny dar bogów.

Manichejczycy przybyli do naszego świata od Persów, wrogiego nam ludu, w czasach ostatnich, jako nowe i niezwykłe cudactwo. Popełniają wiele zbrodni. Wprowadzają zamieszanie wśród spokojnego ludu i wyrządzają ogromne szkody w miastach. Należy się obawiać, że z biegiem czasu będą usiłowali zatruć ludzi niewinnych, to jest naród rzymski, skromny i spokojny, oraz cały nasz świat, jadem przeklętych obyczajów i wstrętnych praw perskich.

Toteż rozkazujemy, by ogień pochłonął przywódców manichejskich i ohydne ich pisma. Wyznawcy, gdyby wciąż zachowywali się krnąbrnie, niech zapłacą za to głową; ich majątki przejmie skarb państwa. Jeśli jacyś urzędnicy lub znamienitsi obywatele przyłączą się do bezecnej, nienawistnej i niesłychanej sekty lub nauki Persów, utracą majątek na rzecz skarbu, sami zaś będą zesłani do kopalń. Zarazę niegodziwości należy z korzeniami wykarczować z najszczęśliwszego naszego wieku![14]

Kim byli manichejczycy? Z jakich powodów cesarz atakuje ich tak gwałtownie? Na czym polegały ich rzekome zbrodnie?

Mani urodził się około roku 215 naszej ery w południowej Babilonii; pochodził z arystokratycznego rodu irańskiego. Jego ojciec żywo interesował się sprawami religii i związał się, być może, z którąś ze wspólnot gnostycznych; było ich wówczas wiele na całym Bliskim Wschodzie. Greckim wyrazem „gnosis”, czyli poznanie, określa się bardzo złożony i różnorodny prąd religijny, który powstał w pierwszym wieku naszej ery i rychło zdobył sobie rzesze zwolenników, nigdy jednak nie wykształcił się w zwarty system wyznaniowy i nie utworzył żadnej organizacji kościelnej. Nauki gnostyków były zgodne pomiędzy sobą tylko w samym jądrze: drogę do zbawienia człowiek może osiągnąć przez mistyczne Poznanie ostatecznej, boskiej Prawdy.

Około roku 240 Mani odbył podróż do Indii, gdzie zetknął się z buddyzmem. Potem powrócił do ojczyzny, Wiernie służył wielkiemu królowi Persów z dynastii Sassanidów, Saporowi. Jak się wydaje, piastował nawet wysoką godność dworską w czasie wyprawy tego króla przeciw rzymskiemu cesarzowi Walerianowi; wyprawa zakończyła się, jak pamiętamy, świetnym zwycięstwem Persów w roku 260 i pojmaniem władcy Imperium. Jednocześnie Mani rozwijał żywą działalność misyjną. Stał się bowiem twórcą nowej religii, która łączyła elementy starych wierzeń irańskich z mistyką gnostyków oraz z pewnymi poglądami, chrześcijan:

We wszechświecie trwa nieprzerwana walka Światła i Ciemności. Rozgrywa się ona również w każdym człowieku, w umyśle bowiem ludzkim zamknięte są cząstki światłości, ukradzione i uwięzione w materii przez szatana. Obowiązkiem naszym jest dopomóc owym elementom jasności i dobra, by osiągnęły wyzwolenie; w tym celu należy prowadzić zbożny tryb życia i stosować praktyki ascetyczne. Prorocy – Budda, Jezus, wreszcie sam Mani – po to właśnie pojawiają się co pewien czas na świecie, by wciąż na nowo wskazywać ludzkości tę prawdę.

Początkowo władcy perscy odnosili się dość tolerancyjnie do działalności Maniego. Później jednak prorok został uwięziony, a nawet, jak się zdaje, poniósł śmierć męczeńską. Ale wówczas jego nauki miały już rzesze zwolenników. Poniesiono je na wszystkie strony świata. Jest rzeczą zdumiewającą, że w krainach cesarstwa rzymskiego, w Syrii, pierwsze ślady znajomości poglądów Maniego spotykamy jeszcze za jego życia. Potem gminy manichejczyków – tak bowiem nazywano na Zachodzie wyznawców nowej religii – pojawiły się we wszystkich prawie prowincjach.

Ta wielka akcja misyjna musiała wywołać zaniepokojenie władz rzymskich. Podejrzewano, że manichejczycy są zwartą organizacją na usługach obcego mocarstwa i prowadzą działalność szpiegowską oraz wywrotową. Zarzucano im również – wówczas traktowano te sprawy całkowicie poważnie – zajmowanie się magią. Toteż gdy w roku 297 doszło do konfliktu zbrojnego z Persją, macierzą manicheizmu, powzięto najostrzejsze środki represyjne.

Jednakże prześladowania nie dały pełnych rezultatów. Religia ze wschodu, choć mocno ograniczona, przetrwała w granicach Imperium w niejednym ośrodku. Pisarz chrześcijański, Euzebiusz z Cezarei, mówi w kilkanaście lat po edykcie Dioklecjana, że manicheizm wciąż się szerzy. Warto zresztą przytoczyć słowa Euzebiusza w tej sprawie, wykazują one bowiem zadziwiającą zbieżność z poglądami cesarza:

„W życiu swym był to barbarzyńca [chodzi o Maniego] i mową, i obyczajem swoim, a w istocie był opętany i szalony, i takie też były zamysły jego. Fałszywe i bezbożne swe zasady pozbierał i połatał z nie policzonych herezji, równie bezbożnych, a już dawno wygasłych, i z Persji wylał je na nasze kraje, jak gdyby śmiercionośną jakąś truciznę. Odtąd też imię bezbożne manichejczyków aż po dzień dzisiejszy wśród wielu się szerzy ludzi”[15].

Można by mniemać, czytając te wywody, że cesarz i chrześcijanie byli wówczas sprzymierzeńcami. Tak – ale tylko wobec wspólnego wroga. Wnet zaś miało dojść pomiędzy nimi do otwartej wojny.

Dioklecjan i wróżbici

Władze rzymskie zawsze bardzo surowo karały wszelkie praktyki magów i astrologów. I to nie dlatego, by uważano je za oszukańcze i zabobonne. Wprost przeciwnie. Traktowano te pseudoumiejętności jak najpoważniej. Lękano się, że mogą wyrządzić zło nie tylko osobom prywatnym, lecz także interesom państwa, ponieważ wróże i znawcy gwiazd potrafią odsłaniać tajemnice rządowe, ą nawet zagrażać życiu władcy i dostojników.

Z drugiej wszakże strony w Rzymie działali od samych początków jego państwowości urzędowi wróżbici, zwani „haruspices”. Rozpoznawali oni wolę bogów z różnych znaków, a zwłaszcza z wnętrzności zwierząt; mieli znaczny wpływ na bieg spraw politycznych zarówno w czasach republiki, jak i cesarstwa. Dioklecjan, wierny i praktykujący wyznawca starej religii, nigdy nie skąpił bydląt ołtarzom świątyń, kapłani zaś i wróżbici tłumaczyli mu, jak zostały przyjęte te dary. W czasie jednego z owych obrządków zdarzyło się ponoć coś niezwykłego. Laktancjusz tak o tym pisze:

„Dioklecjan przebywał na Wschodzie. Strachliwość skłaniała go do ustawicznej troski o przyszłość, toteż stale składał bogom ofiary z bydła; w ich to wątrobach badał, co gotują mu losy. Jednakowoż niektórzy spośród jego służby już znali naszego Pana. Ci, asystując przy ofierze, uczynili na swych czołach znak nieśmiertelny. Sprawił on, że złe duchy pierzchły i ofiara się nie udała. Przerażeni haruspikowie nie mogli dostrzec żadnych znaków we wnętrznościach. Zarzynali ofiary po wielekroć, jakby poprzednich w ogóle nie było, lecz zabijane zwierzęta wciąż nie ukazywały niczego. Wreszcie główny haruspeks, Tages – czy to istotnie coś dostrzegł, czy też tylko podejrzewał – oznajmił:

– Ofiary nie dają odpowiedzi, ponieważ w nabożeństwie uczestniczą ludzie niewierzący!

Dioklecjan, szalejąc z gniewu, rozkazał, by ofiary złożyli nie tylko usługujący, lecz wszystkie osoby w pałacu; kto by odmówił, miał otrzymać chłostę. Wysłał też pisma do oficerów, żądając, by przymusili swych żołnierzy do ofiar, nieposłusznych polecił zwolnić ze służby”[16].

Opowieść ta