Rzym i Jerozolima - Aleksander Krawczuk - ebook + książka

Rzym i Jerozolima ebook

Aleksander Krawczuk

0,0

Opis

Trylogia Aleksandra Krawczuka, na którą składają się książki: Herod król Judei, Tytus i Berenika oraz Rzym i Jerozolima, przedstawia skomplikowane i dramatyczne dzieje stosunków między państwem rzymskim a Judeą w dobie rodzącego się chrześcijaństwa. Jej chronologiczne ramy wyznaczają daty wkroczenia Pompejusza do świątyni jerozolimskiej w 63 roku p.n.e. oraz stłumienia powstania żydowskiego w latach siedemdziesiątych n.e. Losy bohaterów: Heroda, go wnuczki Bereniki oraz przyszłych cesarzy Wespazjana i Tytusa ukazane są na szerokim tle walk o władzę w samym Imperium, a także politycznych i doktrynalnych sporów wśród Żydów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 983

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WARSZAWA 2023

Projekt stron tytułowych, okładki i obwoluty

Jolanta Barącz

Na obwolucie:

Lampa chanukowa, Muzeum Żydowskiego Instytutu Historycznego, Warszawa

Orzeł rzymski, Muzeum Historii Sztuki, Wiedeń

Copyright © by Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa 1996

Wydanie elektroniczne 2023

ISBN: 978-83-224-1158-0 (EPUB), 978-83-224-1158-0 (MOBI)

Printed in Poland

Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa, 1996 r.

Wydanie I (w tej edycji).

Białostockie Zakłady Graficzne,

Białystok, Al. Tysiąclecia PP nr 2.

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Trzy książki, objęte tym wspólnym tytułem, obejmują jeden z najważniejszych i najbardziej dramatycznych okresów w dziejach Rzymu, Judei, chrześcijaństwa. W ciągu nawet nie półtora wieku, licząc od wkroczenia Pompejusza do świątyni jerozolimskiej w 63 roku p.n.e. aż po zdławienie ostatnich ognisk oporu żydowskiego w latach siedemdziesiątych n.e., ówczesny świat uległ ogromnym przeobrażeniom, których skutki trwają do dziś.

Po wielu latach wojen domowych republika rzymska przekształciła się w zupełnie nową formę ustrojową, cesarstwo. Wszystkie kraje wokół Morza Śródziemnego stały się prowincjami Imperium, a więc morze to, po raz pierwszy i jedyny w dziejach, znalazło się całkowicie w granicach tego samego państwa. Także Judea została ostatecznie wchłonięta przez Rzym, choć jej władca usiłował zręcznie opóźnić ów proces, udając całkowitą uległość wobec Imperium, wewnątrz zaś tyrańską ręką umacniając gospodarczo i wojskowo kraj, którego granice wciąż rozszerzał. Ostatecznie zyskał nienawiść poddanych i najgorszą pamięć u potomnych. A losy Judei i jej ludu i tak potoczyły się ku całkowitej katastrofie. Utracono resztki, choćby tylko pozornej, własnej państwowości, świątynia zaś, symbol jedności i trwania wspólnoty, spłonęła w pożodze, wśród gruzów zdobytej przez legiony stolicy. W kilkadziesiąt zaś lat później, po jeszcze bardziej beznadziejnym zrywie powstańczym, cała ludność musiała opuścić ziemię ojców. Równocześnie zaś, jakby pewne rzeczy działy się na zupełnie odmiennym planie, prawnuczka tamtego władcy, Berenika, omal nie została żoną tego wodza, który świątynię spalił, cesarzową Rzymu.

Oto czas i sceneria narodzin chrześcija1istwa. Proces ów nie jest przedmiotem tej książki, jednakże pewne związane z nim wydarzenia i zjawiska, zwłaszcza te mniej znane, są tu stale obecne, choćby tylko pośrednio. Nie ma tu również rozważań historiozoficznych o roli, naturze i przeciwstawności dwóch miast, dwóch stolic, dwóch symbolicznych ośrodków. Mówić winna własnym głosem sama materia faktów.

Herod, król Judei
Szabat i wojna
Machabeusze

– Czy godzi się walczyć w dzień szabatu?

Pobożni, zwani chasidim, mówili:

– Nie! Nigdy, w żadnym wypadku, nawet wówczas gdy wróg mierzy w samo serce!

Kiedy król Antioch Seleucyda, pan Syrii i Palestyny, zakazał świętowania szabatu, pobożni wyszli z Jerozolimy, zajętej przez jego wojska, i schronili się w jaskiniach skalistej pustyni. Ludzie królewscy natychmiast ruszyli w pościg i dopadli ich wołając:

– Wróćcie, spełnijcie wolę władcy, a będziecie żyli w spokoju!

Ale pobożni trwali w uporze. A ponieważ był właśnie szabat, nie podnieśli nawet kamienia, kiedy tamci obnażyli miecze. Mówili między sobą:

– Zginiemy w prostocie serc naszych, a niebo i ziemia będą świadczyły, że umieramy niewinnie!

Wymordowano wszystkich, wraz z żonami i dziećmi, prawie tysiąc osób.

Kiedy wieść o tym rozeszła się po Judei – a był to pierwszy rok wojny z obcym ciemięzcą, Antiochem Seleucydą – przywódcy powstania rzekli:

– Postępując jak owi bracia nasi, zginiemy wszyscy. Dlatego odtąd walczyć będziemy także i w dzień szabatu, jeśliby wróg godził na nasze życie.

Prawie trzydzieści lat trwała walka małego ludu o wolność. Przewodziła powstaniu rodzina Hasmoneuszów: kapłan Matatiasz i jego pięciu synów. Jeden z synów Matatiasza, Juda, otrzymał przydomek „Makkaba” – „Młot”, bo jak młot miażdżył nieprzyjaciół; stąd poszła nazwa całego ruchu – Machabeusze. Powstańcy odnieśli zwycięstwo. Dawid pokonał Goliata, nie pierwszy raz w dziejach i nie ostatni. A od czasu śmierci tysiąca pobożnych w pierwszym roku powstania wiadomo było wszystkim: nie znieważa szabatu, kto walczy w ten dzień, broniąc własnego życia.

Cóż to jednak znaczy: „bronić własnego życia”? Gdzie jest granica jego zagrożenia? Czy tylko cios miecza niesie zgubę?

Minęło lat sto i pięć, a pytania te w całej grozie stanęły przed potomkami powstańców. Bronili oni miejsca dla siebie najświętszego ze świętych, jerozolimskiej świątyni. Bronili przed wrogiem, który był stokroć potężniejszy od Seleucydów.

A oto jak do tego doszło...

Arystobul i Hirkan

Od roku 141[1*], od czasu ostatecznego zwycięstwa nad Seleucydami, Hasmoneusze władali Judeą. Łączyli w swym ręku godność arcykapłanów i książąt, a później i królów. Korzystając ze słabości obu potężnych niegdyś państw sąsiednich, Egiptu Ptolemeuszów i Syrii Seleucydów, zajęli wiele miast i krain Palestyny. Mimo tej zewnętrznej świetności Judeą często wstrząsały walki o tron i krwawe spory stronnictw religijnych.

[1*]W książce tej wszystkie daty roczne, przy których nie zaznaczono: „naszej ery”, odnoszą się do okresu przed naszą erą.

Tak było i ostatnio. Panująca od roku 76 królowa Aleksandra gorąco popierała stronnictwo faryzeuszów, wpływowe wśród szerokich mas ludu; rozumiała bowiem, że walka z faryzeuszami, prowadzona przez jej zmarłego męża, grozi wojną domową i zgubą dynastii. Umierając w roku 67, Aleksandra przekazała tron starszemu synowi, Hirkanowi. Jednakże jego brat, ambitny Arystobul, jeszcze za życia matki zebrał zastępy zbrojnych i opanował ważniejsze twierdze. A miał też poparcie saduceuszów, wielkiej arystokracji kapłańskiej. Żądał tronu.

W trzecim miesiącu swego panowania Hirkan został pokonany w bitwie pod miastem Jerycho. Oblegany później w jerozolimskiej świątyni, musiał pójść na ugodę, która postanawiała: królował będzie Arystobul, natomiast Hirkan zatrzyma wszystkie majętności. Uroczysty układ bracia przypieczętowali uściskiem przed świątynią, na oczach rozradowanych tłumów.

Zgoda nie wszystkim odpowiadała. Rychło znalazł się ktoś, a był to człowiek, który miał odtąd wiele znaczyć na dworze, kto przekonał Hirkana, że źle czyni, ufając bratu; bo ten nie spocznie, póki nie zgładzi prawowitego spadkobiercy królewskiego diademu.

I stało się, że pewnej nocy Hirkan uciekł z Jerozolimy. Uciekł do miasta Petra. Leżało ono o kilka dni drogi przez pustynne okolice, na południe od Morza Martwego. Było stolicą Arabów Nabatejczyków. Doradca Hirkana utrzymywał z nimi dobre stosunki, zdołał więc wyjednać zbrojną pomoc dla uchodźcy. Co prawda, była to pomoc kosztowna: obiecano Nabatejczykom oddanie sporego szmatu ziemi na wschód od Morza Martwego.

Król Petry wyprowadził przeciw Arystobulowi kilkadziesiąt tysięcy jezdnych i pieszych, pokonał go w polu, obległ w jerozolimskiej świątyni. Lud stolicy Judei, wiedziony przez faryzeuszów, od razu stanął po stronie Hirkana. Przy Arystobulu wytrwali tylko saduceusze.

Walczono z fanatyczną zaciekłością. Ludzie Hirkana zwiedzieli się o pewnym człowieku imieniem Oniasz. Powiadano, że kiedyś, w czasie wielkiej posuchy, wymodlił on deszcz. Teraz tłum żądał, aby rzucił klątwę na Arystobula i jego zwolenników. Oniasz zaczął się modlić głośno:

– Panie, ci, co mnie otaczają, są Twoim ludem. Oblegani są Twoimi kapłanami. Dlatego błagam Cię, nie wysłuchuj tego, o co proszą Cię jedni i drudzy, wzajem sobie złorzecząc!

Zginął na miejscu, ukamienowany.

Był to już rok 65. U granic Judei stanął rzymski korpus pod dowództwem Marka Skaurusa. Wysłał go na południe Pompejusz, wówczas walczący w Armenii. Obaj bracia natychmiast zaczęli zabiegać u Skaurusa o pomoc. Ten opowiedział się za Arystobulem. I to nie tylko dlatego, że otrzymał od niego czterysta talentów; bo i Hirkan ofiarowywał niemało. Rzymski oficer trafnie ocenił całą sprawę. Wprowadzić w danej sytuacji na tron Judei Hirkana, to znaczy oddać ten kraj pod wpływy Nabatejczyków. A po cóż ich wzmacniać?

Wystarczyła groźba rzymskiej interwencji, aby sprzymierzeńcy porzucili Hirkana. Uwolniony z oblężenia, Arystobul ruszył w pościg za Nabatejczykami, dopadł ich, położył trupem sześć tysięcy ludzi.

Lecz Hirkan i jego doradca nie tracili nadziei.

Zjazd w Damaszku

Po przejściu gór odsłania się nagle widok na oazę Damaszku. Bujną zieleń szerokiej doliny karmi srebrna sieć tysięcy kanałów, na które dzieli się rzeka Barada. Nieprzerwana gęstwa ogrodów i sadów czyni z daleka wrażenie rozległego lasu. Na tle ciemnej roślinności białe miasto jaśnieje jak klejnot, długi a wąski. Powietrze jest tu czyste, przesycone błękitem i złotym blaskiem słońca. Od ożywczego uroku oazy groźnie odbijają pożółkłe, spalone góry i rozległe łachy pustynnych piasków daleko na horyzoncie.

Była późna wiosna – pora najpiękniejszej zieleni i najłagodniejszego powietrza – roku 63, kiedy zawitał tutaj Pompejusz, naczelny wódz rzymskiej armii Wschodu. Jego wojska zajęły to miasto, prawdziwe i prastare serce Syrii, już przed dwoma prawie laty. W tym też wielkim ogrodzie, rozkosznym, rojnym i bogatym, stawili się owej wiosny przed Pompejuszem dwaj bracia, Hirkan i Arystobul. Nie udało się przekonać Skaurusa; może jednak sam Pompejusz okaże się przystępniejszy? Był on w Syrii już w roku 64. Hirkan i jego doradca wysłali doń wówczas posłów z darami. Ale to sarno uczynił i Arystobul! Teraz, gdy Pompejusz stanął w Damaszku, obaj tam pospieszyli. Obaj też przywiedli do Damaszku swych stronników, aby wywrzeć wrażenie na rzymskim wodzu i zyskać jego poparcie.

Otoczenie Arystobula prezentowało się wspaniale, niemal groźnie. Był to zastęp młodych ludzi w purpurowych płaszczach i w strojnym rynsztunku bojowym; włosy mieli długie, pięknie trefione. Energiczny, zdecydowany Arystobul występował na czele tego orszaku godnie i z powagą. Zdać by się mogło, że nie zabiega o pomoc, lecz tylko wita przyjaźnie nowego sąsiada. Miał zresztą pewne dane po temu, aby sądzić, że u Rzymian można wszystko osiągnąć za pomocą pieniędzy. Toteż i teraz nie przybył z próżnymi rękoma: przywiózł winne grono ze szczerego złota, wielkie i ciężkie, ogromnej wartości!

Hirkan miał przy sobie około tysiąca mężów, dostojnych i poważnych. Pompejusz, doświadczony polityk, dostrzegł bez trudu, że jest to człowiek nader spokojny, a może nawet i gnuśny. Zbieg okoliczności zmusił Hirkana do prowadzenia walki, ale było widoczne, że najchętniej wycofałby się ze wszystkiego i zamknął w zaciszu domowym. Oczywiście, musiałoby to być zacisze dostatnie i prawdziwie bezpieczne.

Tak więc sam Hirkan niewiele znaczył. Ale nie ukryło się przed bystrym wzrokiem wodza, że wśród owego tysiąca towarzyszących Hirkanowi osób jest ktoś wyróżniający się wpływami i żywą działalnością...

Ze sprawami Judei Rzymianie bezpośrednio stykali się wówczas po raz pierwszy. Z wyżyn wielkości Imperium, które sięgało od Atlantyku po Eufrat, wewnętrzne spory małego ludu w Palestynie mogły się wydawać i zagmatwane, i nieważne. Mimo to Pompejusz był zorientowany w przyczynach i przebiegu walki między braćmi. Ich poprzednie poselstwa oraz relacje rzymskich oficerów, którzy bawili w Palestynie, dały mu pewien pogląd na sytuację w tym kraju.

Wodzowi trudno było zająć określone stanowisko. Argumenty obu stron okazały się równie godne uwagi. A tymczasem przybyli też przedstawiciele faryzeuszów. Ci dotąd popierali Hirkana, obecnie jednak pragnęli skorzystać z sytuacji i w ogóle pozbyć się Hasmoneuszów; zarzucali im, że rządzą przy pomocy najmitów, a swych poddanych traktują jak niewolników.

Pompejusz odesłał faryzeuszów z niczym, ale ich petycję zapamiętał dobrze.

Istniała jeszcze jedna trudność uniemożliwiająca Pompejuszowi podjęcie natychmiastowej decyzji. Trudność ta wiązała się z zamierzoną wyprawą przeciw Nabatejczykom.

Włości ich rozciągały się na wschód od Judei, od półwyspu Synaj i granic Egiptu aż po Syrię. Władcy nabatejscy nieraz ingerowali w sprawy krain sąsiednich. Ponieważ Pompejusz przyłączył Syrię do państwa rzymskiego jako osobną prowincję, uważał za konieczne zabezpieczyć ją i od tej strony. Jednakże w drodze na Petrę, stolicę Nabatejczyków, wojska rzymskie musiały przejść przez terytoria Palestyny podległe Hasmoneuszom. Było bardzo ważne, aby ich władca stał po stronie Rzymian z bezwzględną lojalnością, bo armii maszerującej przez pustynne obszary mogło grozić wielkie niebezpieczeństwo w razie trudności w zaopatrzeniu lub zdradzieckiego ataku od tyłu. Ale który z dwu wrogich sobie braci daje lepszą gwarancję wierności? Hirkan wydaje się zbyt słaby. A jego doradca jest ożeniony – życzliwi nie omieszkali o tym donieść! – z kobietą ze znakomitego rodu nabatejskiego; właśnie dlatego zdołał wyjednać w Petrze pomoc dla Hirkana. Rzecz jasna, Arystobul, tak niedawno oblegany przez Nabatejczyków, byłby lepszym sojusznikiem. Poczyna sobie jednak zbyt śmiało i dumnie. Naraził się nawet Skaurusowi, wypominając mu owe czterysta talentów. To budzi wątpliwości, czy stanie się kiedykolwiek prawdziwie powolnym narzędziem Rzymu.

Najlepiej więc, uznał Pompejusz, pozostawić rzecz w zawieszeniu. Obu braciom zapowiedział, że ich sprawę rozpatrzy po powrocie z wyprawy, i ruszył ze swoją armią z Damaszku na południe. Jednakże Hirkan i Arystobul przezornie nie opuszczali rzymskiego wodza. Towarzyszyli mu, zawistnie śledząc się wzajem i obrzucając oskarżeniami.

Ku Judei

Przez pierwsze dni marszu Rzymianie widzieli na zachodzie wysoką górę Hermon. Jej skaliste wierzchołki pokrywał śnieg, a ze zboczy spływał ciemny płaszcz ogromnych lasów.

Zmierzając prosto na południe, kolumna wojsk zostawiała tamte strony po prawej ręce. Droga wiodła przez rozległy, kamienisty płaskowyż, gdzie jednak nie brakowało dobrych pastwisk. Toteż tu i ówdzie spotykano koczujących Arabów. Stopniowo teren zaczął się obniżać, przechodząc w wielką, wydłużoną nieckę; zwano ją Bataneą. Od wschodu zamykał ją olbrzymi płaskowyż spękanej lawy, kraj dziki, nieurodzajny, słabo zasiedlony; Grecy dali mu nazwę Trachonitis. Owa lawa wylała się przed wiekami z kraterów wielkich wulkanów, teraz wygasłych. Widniały one na południowym wschodzie jako potężny masyw górski; nosił imię Auranitis.

Czerwonobrunatna gleba Batanei była także lawą, zwietrzałą jednak i dlatego bardzo urodzajną. Pszenica udawała się tu wspaniale, toteż był to spichlerz całej Syrii. Tylko lasów brakowało zupełnie. Domy budowano z bazaltu, szybko czerniejącego w słońcu, co nadawało miasteczkom i wioskom ponury wygląd. Ku zachodowi wznosiły się wzgórza krainy zwanej Gaulanitis. Za tymi wzgórzami płynął Jordan, tryskający u południowych zboczy Hermonu, i rozciągało się jezioro Genezaret.

Idąc wciąż na południe, Rzymianie przeszli wzdłuż Bataneę i przekroczyli rzekę Jarmuk. Płynie ona łukiem ku zachodowi i wpada do Jordanu nieco poniżej jeziora Genezaret. Od Jarmuku zaczynało się państwo Hasmoneuszów, bo już przed kilkudziesięciu laty podbili oni ziemie leżące na południe od tej rzeki, a na wschód od Jordanu. Tę krainę zwano po grecku Dekapolis, czyli Dziesięć Miast.

Grecy zaczęli osiedlać się na tych ziemiach wkrótce po wielkich podbojach Aleksandra Macedońskiego. Potem, kiedy nad Palestyną panowali Ptolemeusze i Seleucydzi, napłynęli w większej liczbie. Żydzi odnosili się do przybyszów niezbyt przyjaźnie; ci zresztą utrzymali swój język i obyczaj. Powodziło się mieszkańcom Dekapolis świetnie. Bo kraina to było nie tylko piękna, ale i bogata. Stoki porastały lasy, a na rozległych, soczystych łąkach wypasano wielkie stada bydła. Dobrze nawadniane pola przynosiły obfite plony.

W Dion, jednym z miast Dekapolis, Arystobul opuścił obóz rzymski. Był w swoim królestwie i nie uważał za wskazane pokazywać się poddanym w roli hołdownika. Ale Hirkan i jego doradca pozostali. Oczywiście natychmiast wyzyskali ten nieprzemyślany krok przeciwnika, Tłumaczyli Pompejuszowi, że chodzi tu o wyraźnie wrogi akt; Arystobul na pewno porozumie się z Nabatejczykami i skorzysta ze sposobności, aby uderzyć od tyłu na wojsko ciągnące ku Petrze.

Zaniepokojony wódz postanowił zmienić plan wyprawy i najpierw załatwić sprawy Judei. Nie zwlekając pospieszył z całą armią w ślad za Arystobulem.

Maszerując teraz przez wzgórza Dekapolis na zachód, szybko dotarł do miasta Pella. Greccy osadnicy nazwali je tak na cześć macedońskiej miejscowości, w której urodził się Aleksander Wielki. Miasto leżało jakby na tarasie nad doliną Jordanu. Pompejusz, jak i większość jego żołnierzy, po raz pierwszy ujrzał tę sławną rzekę Palestyny. Wiła się w szerokiej dolinie kapryśnymi meandrami; tuż nad wodą ciągnął się pas bujnej roślinności, spośród której strzelały do góry pióropusze wspaniałych palm, ale sarna dolina była uprawna tylko miejscami.

O tej porze roku przeprawa przez Jordan, szeroki na kilkadziesiąt kroków, nie sprawiała trudności. Po drugiej, zachodniej stronie rzeki Rzymianie znaleźli się na ziemiach miasta Scytopolis; i tu mieszkało wielu Greków. Było to jedyne miasto na zachód od Jordanu zaliczane do Dekapolis. Ziemie wokół Scytopolis obfitowały w wodę i dawały bogate plony, ale miasto zawdzięczało swoje znaczenie i zamożność również położeniu w doskonałym punkcie. Tu bowiem krzyżowały się drogi wiodące z Dekapolis i zza Jordanu nad morze, doliną Jezreel, oraz z Galilei na południe, ku Jerozolimie.

Tą właśnie drogą poszli teraz Rzymianie. Posuwali się prawym skrajem doliny, przecinając nadjordański skrawek Samarii. Zbocza jej wzgórz, miejscami uprawne, wznosiły się po prawej stronie maszerujących.

Po kilkunastu godzinach wkroczyli do miasteczka Koreaj. Była to pierwsza miejscowość położona w Judei właściwej. Tu armia musiała się zatrzymać, bo nieco na południe od miasteczka, na szczycie wysokiej, stromej góry, piętrzyły się mury potężnej twierdzy. Zwała się Aleksandrejon. W niej to przebywał Arystobul.

Marsz na Jerozolimę

Rzymski wódz rozkazał królowi Żydów stawić się przed sobą. Arystobul zignorowałby może to polecenie, jednakże w jego otoczeniu przeważył pogląd, że ryzyko jest zbyt wielkie. Wszyscy byli pod wrażeniem niedawnych zwycięstw Pompejusza w Azji Mniejszej, Armenii i Syrii. Arystobul, acz niechętnie, uległ namowom, złożył pychę z serca i zstąpił w dół, aby znowu bronić swoich praw do tronu. Natychmiast po rozmowie wrócił do orlego gniazda. Tak więc dał do zrozumienia, że jest partnerem niezależnym i niebezbronnym.

Jeszcze dwa lub trzy razy powtarzał tę wędrówkę w dół, aby spierać się z bratem i przekonywać Pompejusza o słuszności swej sprawy. Powracającemu na górę nikt nie stawiał przeszkód, bo Rzymianie wciąż jeszcze nie zadecydowali, na kim mają się w Judei oprzeć.

Pompejusz wymógł wreszcie na Arystobulu podpisanie rozkazu polecającego komendantom twierdz wydanie ich Rzymianom; tego dowodu lojalności król nie mógł odmówić.

Po podpisaniu rozkazu król spiesznie wyruszył do Jerozolimy. Wzbudziło to podejrzenie, że tam, w stolicy swego kraju będzie zbierał siły do decydującej rozprawy. Hirkan i jego doradca podsycali owo podejrzenie wszelkimi sposobami. Pompejusz uznał wreszcie, że najrozsądniej będzie iść dalej na południe przez Jerozolimę, aby stwierdzić na miejscu, jak się sprawa przedstawia.

Droga prowadziła wciąż wzdłuż doliny Jordanu. Krajobraz stał się dzikszy, niemal pustynny. Z prawej strony schodziły nagie, skaliste zbocza gór; równoległe pasmo ciągnęło się po drugiej, wschodniej stronie Jordanu. Tylko w dole, nad samą rzeką, biegł nieprzerwany pas drzew i krzewów. Poza tym wszystko było szare, spieczone, martwe. Nic dziwnego: było już lato, a o tej porze roku deszcz prawie nigdy nie pada w Palestynie.

Żołnierzy, znużonych całodziennym marszem przez rozpalone pustkowie, olśnił pod wieczór widok pięknej oazy. Góry ustępowały łukiem ku zachodowi. Amfiteatralną dolinę pokrywał rozległy gaj palm, cyprysów, drzew oliwkowych, sykomor. Miejscami rozciągały się plantacje wonnych krzewów balsamu. Wesołe strumienie, wypływające z silnego źródła u stóp gór, kapryśnie wiły się wśród drzew i zarośli. W dali, na południu, widniała rozległa, ciemnoniebieska tafla Morza Martwego.

Na niskim wzgórku nad ową oazą wznosiły się białe mury miasta. Było to Jerycho.

Rozbito obóz szybko i sprawnie. Zgodnie z regulaminem rzymskiej armii natychmiast otoczono go obwarowaniem, które zabezpieczało przed nagłym atakiem. Tak postępowano zawsze i wszędzie, nawet w kraju przyjaznym.

Pompejusz wyjechał przed obóz, aby zażyć konnej przejażdżki. W tym momencie ujrzano na drodze z Koreaj kurierów wojskowych. Już z daleka wymachiwali włóczniami, wokół których były owinięte gałązki lauru – widomy znak, że przynoszą dobre wieści. Przy wodzu natychmiast zebrał się tłum legionistów. Kurierzy wręczyli zapieczętowane listy; Pompejusz, mimo nalegań żołnierzy, nie spieszył się z ich otwarciem. Podjechał na główny plac obozu. Tu nie było jeszcze trybuny, którą budowano, aby wódz dokonywał z niej przeglądu oddziałów. Nim jednak Pompejusz zsiadł z konia, podwyższenie było już gotowe. Legioniści wznieśli je w mgnieniu oka z tobołków zwierząt jucznych.

List przyszedł z daleka, bo aż z północnych wybrzeży Morza Czarnego, z półwyspu zwanego wówczas Chersonezem Taurydzkim, czyli z dzisiejszego Krymu. Pisał ten list władca owej krainy, Farnaces. Donosił, że jego ojciec, Mitrydates, zmarł, a on sam uznaje się za sługę Pompejusza i ludu rzymskiego.

Kim był Mitrydates? Był królem Pontu w Azji Mniejszej i Chersonezu Taurydzkiego, nieprzejednanym wrogiem Rzymu, z którym toczył trzy krwawe wojny – i trzy przegrał. Ostatnio, przed dwoma laty, pokonał go Pompejusz. Wyparł króla z Pontu i ze sprzymierzanej z nim Armenii ścigał aż po Kaukaz. Mitrydates uciekł do swych posiadłości na Chersonezie, aby zbierać tam siły do czwartej wojny z Rzymem. Ale opuścili go wszyscy, nawet syn Farnaces. Zdradzony, stary król wybrał śmierć.

Teraz Pompejusz miał ręce wolne. Z północy nic nie groziło. Mógł zająć się tylko sprawami Judei.

Następnego dnia rankiem zwinięto obóz w Jerycho i kolumna wojsk ruszyła ku Jerozolimie. Droga prowadziła na zachód, z doliny Jordanu stromo w górę. Krajobraz był ponury: wszędzie nagie, kredowe ściany, urwiska, ani śladu zieleni.

Przednia straż spostrzegła nagle grupę jeźdźców galopujących od strony Jerozolimy. Był to Arystobul ze swym otoczeniem. Przybywał, aby wyjaśnić nieporozumienie; przekonywał, że nie żywi żadnych wrogich zamiarów, na dowód czego ofiarowuje Pompejuszowi znaczną sumę pieniędzy i otwiera bramy stolicy.

Tym razem wódz przezornie zatrzymał Arystobula przy sobie, przodem zaś wysłał jednego ze swych oficerów, Aulusa Gabiniusza. Miał on przywieźć królewskie pieniądze i zbadać sytuację.

Do Jerozolimy nie było daleko, ale Gabiniusz wrócił nadspodziewanie szybko. Zameldował, że nie wpuszczono go do miasta; bramy są zamknięte, mury obsadzone przez zbrojnych.

Zdumiało to i zaskoczyło przede wszystkim samego Arystobula. Był w tej sprawie bez winy. Gdyby Pompejusz pozwolił mu od razu wrócić do swoich, jak pod Aleksandrejon, nikt nie stawiałby oporu wkraczającym Rzymianom. Skoro jednak oficer rzymski przybył sam, zwolennicy i żołnierze króla uznali za swój obowiązek dochować mu wierności – sądzili, że został pojmany – i bronić miasta.

A Pompejusz widział w tym wydarzeniu jaskrawy dowód zdrady. Podejrzewał, że król przygotowywał zasadzkę. Hirkan i jego doradca utwierdzali wodza w owym przekonaniu. Arystobul został oddany pod straż.

Jerozolima

Tymczasem – a był to ten sam jeszcze dzień, w którym wyruszono z Jerycha – armia, wciąż maszerująca naprzód, znajdowała się już prawie u celu. Minęła uroczą oazę, miasteczko Betanię. Droga poczęła wspinać się na zbocza góry, którą Żydzi zwali Oliwną, bo tu i ówdzie rosły na niej gaje oliwek, drzewek o szarym, matowym listowiu.

Ze szczytu roztoczyła się przed Pompejuszem i jego żołnierzami rozległa, wspaniała panorama.

Plan Jerozolimy w czasach Heroda

Wokół, jak okiem sięgnąć, wznosiły się i opadały, niby stężałe fale, szare wzgórza Judei. Były gęsto usiane białymi głazami, co z dala czyniło wrażenie, że kraj ten pokryty jest ruinami lub kośćmi olbrzymów. Nie była to kraina zbyt urodzajna, ale właśnie w jej sercu żyło wielkie, niemal: stutysięczne skupisko ludzi – Jerozolima. Patrzący z Góry Oliwnej, z miejsca zwanego Skopos, czyli widok, mieli jej dachy przed sobą, na nieco niższym wzgórzu, za głęboką doliną. Przejrzystość powietrza sprawiała, że morze wydawało się podchodzić do stóp wzniesienia, na którym stali Rzymianie. Ale w istocie do wybrzeży trzeba by iść co najmniej kilka godzin. Na wschodzie, skąd przyszli, ciągnęła się szeroka, biaława dolina Jordanu. Ciemny pas biegnący jej środkiem oznaczał zarośla nadrzeczne.

Jednakże wielki wódz nie przybył tu, aby rozkoszować się majestatem tego krajobrazu. Patrzył uważnie na miasto i pilnie słuchał objaśnień towarzyszących mu Żydów. Szybko wyrobił sobie jasny pogląd na plan i położenie miasta oraz zorientował się w jego dziejach.

Jerozolima leży na szerokim, pofałdowanym cyplu, wybiegającym z płaskowyżu Judei ku południowi. Cypel ten jest z trzech stron trudno dostępny, bo stromo opada ku kamienistym dolinom. Od wschodu, a więc właśnie między Górą Oliwną a Jerozolimą, ciągnie się dolina Cedron. Niektórzy Żydzi zowią ją doliną Jozafata i wierzą, że w niej to odbędzie się kiedyś sąd ostateczny. Co krok wznoszą się tu grobowce i sterczą kamienie nagrobkowe. Od zachodu i południa otacza miasto łuk równie ponurej doliny Hinnom, która tak samo służy za cmentarzysko. W obu dolinach potoki płyną tylko zimą i wiosną, nic w nich nie rośnie i nikt nie mieszka.

Wódz stwierdził od razu, że takie położenie Jerozolimy pozwala na atak tylko z jednej strony: od północy, tam gdzie cypel łączy się ze wzgórzami Judei.

Przez całe miasto biegnie z północy na południe dolina zwana Tyropojon. Dzieli ona Jerozolimę na dwie części. Zachodnia, między łukiem doliny Hinnom a Tyropojon, jest większa. Tu właśnie od kilku wieków znajduje się środek miasta, jego najludniejsze dzielnice. Natomiast część wschodnia, między Tyropojon a Cedronem, choć mniejsza i nieco niższa, jest starsza i czcigodniejsza. Na wąskim garbie u samego zbiegu obu dolin zbudowali swoje osiedle najdawniejsi mieszkańcy tej ziemi, Jebuzejczycy. Prawie przed tysiącem lat zdobył je król Dawid i tu ustanowił stolicę swego państwa; to właśnie jest ów sławiony przez, Żydów Syjon Dawidowy. Syn i następca Dawida, Salomon, zajął pod, swoje budowle również i północną, nieco wyższą i szerszą część garbu między Tyropojon i Cedronem. Tam wzniósł pałac i świątynię. Cedry na ich budowę sprowadzał aż z gór Libanu. Ogromny czworobok murów, leżący naprzeciw Góry Oliwnej i tak świetnie z niej widoczny, to właśnie zespół zabudowań i dziedzińców świątynnych.

Co prawda nie jest to już świątynia Salomona. Albowiem przed pięciu przeszło wiekami Jerozolimę zdobyli i zburzyli Babilończycy, a jej mieszkańców pognali w niewolę nad Eufrat i Tygrys. W pół wieku później król Persów, Cyrus, zajął Babilon i pozwolił Żydom wrócić do ojczyzny. Odbudowano wówczas miasto i świątynię, choć już nie tak wspaniale. Wtedy też, po powrocie z niewoli babilońskiej, zasiedlono tereny między Tyropojon a doliną Hinnom. Ostatnio, przed stu laty, Juda Machabeusz umocnił obwarowania świątyni. Jest ona twierdzą w twierdzy: może się bronić nawet w przypadku zajęcia samego miasta.

Pompejusz słuchał, objeżdżał Jerozolimę wokół, zbierał informacje. Dnie mijały, a on nie mógł podjąć decyzji. Oblężenie zapowiadało się ciężkie i krwawe. Pomogli Pompejuszowi sami Żydzi.

Zdobycie świątyni

Z lękiem, ale i z podziwem patrzyli mieszkańcy Jerozolimy, jak sprawnie rozwijają się na wzgórzach przed miastem rzymskie legiony. Tam każdy żołnierz znał swoje miejsce w marszu, obozie, walce. Żelazna dyscyplina i stałe ćwiczenia czyniły z tej armii organizm zdolny do boju w każdej chwili, działający z bezwzględną celowością.

Porażało strachem samo imię wielkiego wodza. Przed pięciu laty Pompejusz oczyścił w ciągu kilku miesięcy Morze Śródziemne z plagi piratów. Przed dwoma laty rozgromił Mitrydatesai powiódł orły rzymskie aż po Kaukaz. Przed rokiem zajął Syrię i złożył z tronu ostatniego Seleucydę – potomka prześladowcy Żydów sprzed wieku.

Nim jeszcze rozpoczęły się jakiekolwiek działania zbrojne, w Jerozolimie były już rzesze wołających, że należy się poddać. Gorąco obstawali za tym wszyscy związani z Hirkanem; bo teraz wydawało się, że Pompejusz jemu odda władzę. W mieście wrzało.

Stronnicy Arystobula uznali wreszcie, że sami całej Jerozolimy nie obronią. Zamknęli się w wielkim czworoboku świątynnym, zerwawszy most nad doliną Tyropojon, gotowi walczyć na śmierć i życie. Pozostali mieszkańcy miasta otworzyli szeroko bramy murów.

Tak więc Rzymianie opanowali Jerozolimę, nawet nie dobywając miecza. Mieszkańców nie spotkała żadna krzywda. Powtórzyła się sytuacja sprzed dwu lat: faryzeusze przyłączyli się do oblegających świątynię – z nienawiści do jej obrońców, wiernych Arystobulowi saduceuszów. Ci nawet nie odpowiadali na rzymskie propozycje rokowań. Dostęp do umocnień świątynnych nie był łatwy, nawet od strony północnej, utrudniała go bowiem głęboka fosa i potężne wieże. Legioniści usiłowali zasypać fosę, aby później podsunąć pod mur machiny oblężnicze, sprowadzone aż z Tyru, z Fenicji. Mimo wszelkich wysiłków prace przebiegały opornie. Oblegani walczyli ze straceńczą odwagą. Mijały tygodnie, a o szturmie nie można było nawet myśleć.

I oto w jakimś momencie Rzymianie zwrócili uwagę na dziwną prawidłowość w zachowaniu się przeciwników. Co siódmy dzień ci jakby zamykali się w sobie i zaprzestawali wszelkiej działalności. Można było w te dnie bezpiecznie podchodzić pod same mury, nikt nie rzucił stamtąd nawet małym kamieniem. Zaciekawieni żołnierze zaczęli wypytywać Żydów, czym to wyjaśnić. Dowiedzieli się, że ów siódmy dzień to szabat, kiedy wolno walczyć tylko we własnej obronie.

Pompejusz od razu wyzyskał tę okazję. Co siódmy dzień legioniści zasypywali fosę i przygotowywali rampy do podtoczenia machin wojennych, mieli jednak najsurowszy rozkaz nieatakowania Żydów pod żadnym pozorem. Tak, dzięki kilku kolejnym szabatom, udało się podprowadzić drewniane wieże oblężnicze i machiny pod same mury. Katapulty i balisty mogły teraz zasypywać obrońców gradem pocisków i kamieni, a tarany kruszyły obwarowania od dołu.

Z sąsiednich wzgórz i z platform swych wież oblężniczych Rzymianie mogli swobodnie oglądać wszystko, co się dzieje wewnątrz czworoboku świątynnej twierdzy. Sama świątynia nie była zresztą budynkiem dużym. Jej front zwrócony był ku wschodowi. Na obszernym dziedzińcu przed głównym wejściem stał ogromny ołtarz z nieciosanych kamieni. Na jego szczycie dniem i nocą płonął ogień.

Rzymian zdumiewał spokój, z jakim kapłani odprawiali przy tym ołtarzu Prawem przepisane ofiary i modły. Co rano i co wieczór zabijali tam i palili jednoroczne jagnię, dodając mąki, oliwy, wina. Zachowywali przy tym pradawny, skomplikowany ceremoniał. W dzień szabatu ofiara była podwójna. W czasie jej składania śpiewano psalmy. Przy końcu każdej strofy przenikliwie grzmiały srebrne trąby, a wszyscy przebywający w obrębie świątyni chylili się ku ziemi. Tak było zawsze i nieodmiennie, choć groza śmierci zbliżała się z każdym dniem.

Decydujący szturm Rzymianie przypuścili dopiero po trzech miesiącach oblężenia, w dzień szabatu. Z łoskotem runęła najwyższa wieża. Legioniści w kilku miejscach wdarli się na wyłomy w murach. Kordon rzymskich mieczy błyskawicznie otoczył olbrzymi dziedziniec. Szybko wtargnęli tu również zwolennicy Hirkana. Niektórzy z obrońców usiłowali jeszcze walczyć, w przekonaniu, że teraz – teraz dopiero! – chodzi o życie. Inni rzucali się z murów w urwiska doliny Cedronu. Wielu zginęło w płomieniach pożaru, który sami wzniecili, podpalając drewniane szopy wokół dziedzińców.

Ponieśli śmierć prawie wszyscy zamknięci w świątyni, około dwunastu tysięcy ludzi. Większość zginęła nie z ręki Rzymian, ale Żydów, stronników Hirkana. Tak nieprzejednana była nienawiść dzieląca wówczas żydowskie społeczeństwo.

Choć na dziedzińcu krew lała się prawdziwie strumieniami i wokół szalał pożar, kapłani ani na chwilę nie przerwali składania ofiar. Czynili to ze skupioną uwagą, jak w czasie głębokiego pokoju. Słowa psalmu mieszały się ze szczękiem broni i jękami mordowanych.

Pompejusz ze swoją świtą wszedł do świątyni. Zobaczył tam ołtarz, przy którym dwa razy dziennie czyniono ofiarę z kadzideł, oraz siedmioramienny, szczerozłoty świecznik i równie drogocenny stół; w każdy szabat kładziono na nim dwanaście bochnów chleba. W izbach obok głównego budynku świątyni złożone były stosy monet oraz sterty kosztownych kadzideł.

Wódz pozostawił te skarby nietknięte. Odważył się jednak na krok, który boleśnie wstrząsn4ł wszystkimi Żydami. Uchylił zasłonę i wszedł do drugiej części świątyni, do miejsca najświętszego ze świętych, gdzie tylko raz w roku, w Święto Pojednania, wstępował arcykapłan.

Rzymianin opowiadał później z pewnym zdziwieniem:

– Nie zobaczyłem tam niczego! Cela jest zupełnie pusta!

A mówiono, że są w niej skarby i niezwykłości!

Pełen uznania dla odwagi Żydów, zdobywca rozkazał dnia następnego oczyścić świątynię i podjąć składanie ofiar.

Pamięć tych krwawych dni i niebywałej wprost profanacji przetrwała wieki. W niewiele stosunkowo lat po zdobyciu świątyni przez Pompejusza zaczęły powstawać w Palestynie psalmy, które później nazwano Psalmami Salomona. Zachowały się one do naszych czasów, ale tylko w przekładzie greckim. Ich autor z bólem i zgrozą mówi o najeździe obcych i o znieważeniu świętości, biada nad obojętnością Pana:

„Taran pysznego zdobywcy zburzył potężne mury, a Ty nie przeszkodziłeś temu. Obcy lud wszedł na Twój ołtarz i z pogardą deptał go swymi butami... Chłopcy i dziewczęta dostali się w srogą niewolę, są napiętnowani”[1].

Świątynia została zdobyta jesienią roku 63, kiedy to konsulami rzymskimi byli Marek Cyceron i Gajusz Antoniusz. We wrześniu tegoż roku urodził się w Rzymie chłopiec, który za lat trzydzieści trzy stać się miał panem całego Imperium.

A w świadomości pewnego chłopca z Judei zapisywały się pierwsze niezatarte wrażenia: wojna domowa, rzeź w świątyni, wspaniałość rzymskich legionów. Ów chłopiec, liczący wtedy dziesięć lat, interesował się wszystkim, co działo się wokół, to właśnie jego ojciec należał do głównych postaci wielkiego dramatu Judei.

Był synem doradcy Hirkana. Nazywał się Herod.

Judea rozdzielona
Zwycięzcy i pokonani

Pod koniec września roku 61 Pompejusz odbywał swój triumfalny wjazd do Rzymu. Przed jego rydwanem szli w długim szeregu władcy i wodzowie ludów podbitych w ostatnich kampaniach – łącznie, wraz z członkami rodzin, osób trzysta dwadzieścia cztery. Znajdował się wśród owych dostojnych jeńców i król Judei, Arystobul Hasmoneusz. Niedawny pan Jerozolimy, teraz pośmiewisko rzymskiej gawiedzi, wiedziony był Drogą Świętą na Kapitol. Tam triumfator Pompejusz złożył opiekuńczemu bóstwu rzymskiego państwa, Jowiszowi Najlepszemu Największemu, ofiarę dziękczynną za pomoc w pokonaniu tylu książąt i przysporzenie Imperium tak wiele chwały, bogactw i ziemi. Jako dar dla kapitolińskiej świątyni zwycięski wódz zawiesił przed ołtarzem to samo szczerozłote grono winne, które przed dwu laty otrzymał w Damaszku od Arystobula. A wśród nowo zdobytych krain wymienił też Syrię i Judeę, czyli dawne królestwa Seleucydów i Hasmoneuszów. Potężny zaborca pogodził w ten sposób wczorajszych śmiertelnych wrogów.

Dla pokonanych nie było w Rzymie litości i wyrozumienia, były tylko pogarda i szyderstwo. W dwa lata po wielkim triumfie Pompejusza jeden z najświatlejszych jego współczesnych, Cyceron, tak urągał nieszczęsnemu ludowi Judei:

„Każdy kraj ma swoje wierzenia, jak i my swoje. Lecz nawet wówczas gdy Jerozolima stała nienaruszona i Żydzi zachowywali pokój, ich kult religijny nie odpowiadał wspaniałości naszego Imperium, powadze naszej państwowości, zasadom naszych przodków. A teraz jest tak tym bardziej, ponieważ ów lud pokazał z bronią w ręku, jaki jest jego stosunek do naszego Imperium. Zarazem jednak dowiódł, jak miły jest bogom nieśmiertelnym: został zwyciężony, oddany naszym poborcom danin, obrócony w niewolników”[2].

Osiemdziesiąt lat, licząc od zwycięskiego zakończenia walk Machabeuszów, trwała prawdziwa niezależność Judei. Razem ze zdobyciem świątyni przez Pompejusza na wzgórza i równiny tej pięknej krainy znowu padł cień śmierci.

Lud zamieszkujący ziemie między skalistą pustynią u wybrzeży Morza Martwego a lesistymi górami północnej Galilei już wielekroć w ciągu wieków musiał uginać się pod wrogą przemocą. Zawsze jednak podnosił się, dumny i niezłamany. Granice były zewsząd otwarte i obce zastępy mogły swobodnie wdzierać się do samego serca małego kraju. Kolejno narzucali mu swoje panowanie Egipcjanie, Asyryjczycy, Babilończycy, Persowie, Ptolemeusze z Egiptu, Seleucydzi z Syrii. Niemal każde pokolenie Żydów prowadziło walki z wrogiem stokroć potężniejszym i cierpiało krwawe prześladowania. Miasta i wsie były burzone do fundamentów. Tysiące i dziesiątki tysięcy ich mieszkańców nieprzyjaciel wywoził w odległe strony lub sprzedawał w niewolę. A innych głód i nędza wyganiały z tej krainy małej, niezbyt urodzajnej, przeludnionej. W każdym zakątku ówczesnego świata można było spotkać ludzi stąd pochodzących i wciąż zwracających swe oczy ku dalekiej, nieszczęsnej ojczyźnie.

Runęły ogromne, zaborcze państwa Wschodu. Butni panowie świata, co kładli swe stopy na karkach krnąbrnego ludu Judei, sami obrócili się w proch i pył. Teraz władcami byli Rzymianie. Jak rządzili swym nowym nabytkiem?

Zazwyczaj kraje podbite Rzymianie wcielali do Imperium i organizowali jako prowincje, których ludność płaciła wysokie daniny i podlegała władzy namiestników. W przypadku Judei postąpiono na razie inaczej, może dlatego, że kraj był mały. Podporządkowano ją wprawdzie nadzorowi namiestnika sąsiedniej prowincji, Syrii, i obłożono wysoką daniną, jednakże pozostawiono nędzne resztki dawnej państwowości, wynagradzając zarazem usługi Hirkana.

Bo on to właśnie, brat zdetronizowanego i uprowadzonego do Italii Arystobula, władał z łaski Rzymu w Jerozolimie. Długoletnia walka o tron zakończyła się jego zwycięstwem. Ale jak wielką cenę musiał za to zapłacić – on i cały kraj!

Rzymianie odmówili Hirkanowi nawet tytułu królewskiego. Miał prawo zwać się tylko „etnarchą”, to jest rządcą ludu. Piastował też urząd arcykapłana, ale pod względem politycznym godność ta nie była najistotniejsza. Aby na przyszłość uniemożliwić opór i próby usamodzielnienia się, zwycięzcy rozkazali zburzyć mury stolicy. Co jeszcze ważniejsze, wyjęto spod władzy Hirkana kilkanaście znacznych, bogatych miast, które przed laty jego przodkowie przyłączyli do swego państwa: całą Dekapolis oraz wszystkie miasta nadmorskie. Owe miasta, w większości zresztą zamieszkane przez Greków, zostały uznane za „wolne”. W praktyce oznaczało to tylko autonomię wewnętrzną, bo we wszystkich zasadniczych sprawach miasta musiały się liczyć z wolą i zarządzeniami namiestnika syryjskiej prowincji – tego samego, który sprawował też „opiekę” nad Hirkanem i jego mocno okrojonymi posiadłościami.

Cóż bowiem pozostało potomkowi świetnej dynastii? Tylko trzy krainy Judei w szerokim tego słowa znaczeniu: Judea właściwa, czyli Jerozolima i jej okolice, wraz z przylegającą od południa Idumeą, od północy zaś z małą częścią Samarii, bo sama Samaria również otrzymała od Rzymian „wolność”; Galilea, lecz bez pewnych okręgów przyłączonych do Syrii; Perea, czyli wąski pas ziem na wschód od dolnego biegu Jordanu i od Morza Martwego.

Gospodarka wszystkich tych krain ucierpiała na skutek wojen, które tak często toczyli spierający się o tron przedstawiciele różnych pokoleń dynastii Hasmoneuszów. Zgoła na to nie bacząc, Rzymianie, jak już powiedziano, obłożyli je wysoką daniną.

Władcy świata nie szczędzili krnąbrnemu ludowi w Palestynie bolesnych upokorzeń. Było odwiecznym zwyczajem, że każdy Żyd, w kraju czy też na obczyźnie, który przekroczył dwudziesty rok życia, składał corocznie na potrzeby świątyni niewielki podatek, w wysokości dwóch drachm. Otóż właśnie w tych latach zarówno sam senat rzymski, jak i namiestnicy poszczególnych prowincji wielokrotnie zakazywali odsyłania owych pieniędzy do Jerozolimy. Rzekomo chciano w ten sposób powstrzymać odpływ monety z Italii i innych krain Imperium. Ale tak się jakoś składało, że konfiskowane żydowskie pieniądze trafiały nie do skarbu państwa, lecz do kies namiestników...

A więc słaby Hirkan miał sprostać zadaniom przerastającym siły nawet władcy o wielkiej energii:

Jak zaleczyć rany zadane podczas wojen i jednocześnie zadowolić wciąż niesytych Rzymian? W jaki sposób podtrzymać gospodarkę małego kraju, którego żywy organizm został brutalnie rozerwany, odcięty od morza, pozbawiony wielu miast? A nade wszystko, jak utrzymać się przy władzy, skoro część ludności nadal widzi w Arystobulu prawowitego króla, druga część gardzi obu braćmi, wszyscy zaś zioną nienawiścią do Rzymian?

Jeśli Hirkan nie upadł od razu pod ciężarem tych zadań i wzajem splecionych trudności, to dzięki zarówno działalności swego wielce uzdolnionego doradcy, jak i temu, że ludem, którym rządził, targały głębokie sprzeczności wewnętrzne: społeczne, religijne, etniczne. Osłabiały one wolę walki ze wspólnym wrogiem i pozwalały wygrywać jedną grupę ludności przeciw drugiej.

Kraj i jego mieszkańcy

Palestyna nigdy nie była ziemią mlekiem i miodem płynącą; taką mogła się wydawać tylko przybyszom z pustyni. Okolic o tak bujnej roślinności jak oaza Jerycha ma niewiele. Większość ziem jest kamienista i spragniona wody. Ich urodzajność zależy od opadów w miesiącach zimowych; częste są wówczas ulewne deszcze, a na wyżynach nawet śnieżyce. Wyschłe łożyska potoków wypełnia gwałtownie rwąca woda, pola i pastwiska pokrywają się świeżą zielenią i barwnym kwieciem. Ale już w maju przychodzi wschodni wiatr od pustyni, suchy i gorący, roślinność więdnie. W lecie deszcz jest czymś niezwykłym.

Trzeba wielkiej i nieustannej pracy, aby utrzymać choć część wody, która zimą bezużytecznie spływa do morza, zabierając urodzajną glebę. Dlatego to od niepamiętnych czasów lud zamieszkujący Palestynę wykuwał skalne zbiorniki, przegradzał doliny groblami, cierpliwie umacniał tarasy na zboczach gór. Przy tych nielicznych źródłach, które dawały wodę cały rok, starano się zakładać osiedla.

Opady zimowe nie w całym kraju są jednakowe. Zmniejszają się stopniowo od Jerozolimy ku południowi, nader skąpe są na wschodnich zboczach judejskiego płaskowyżu i w dolinie Jordanu. Dlatego owe tereny to tylko pustynia lub nędzne pastwiska dla kóz i owiec.

Starożytny rolnik palestyński uprawiał każdy skrawek ziemi rokujący jakiś plon. Z roślin zbożowych siano przede wszystkim pszenicę i jęczmień; żniwa, zależnie od okolicy i rodzaju zboża, przypadały na okres od kwietnia do czerwca. Natomiast winobranie odbywało się we wrześniu i październiku, kiedy też dojrzewają oliwki i granaty. Figi zbierano nieco wcześniej, w pełni lata.

Palestyna w czasach Heroda

Jeśli jednak opady zimowe były skąpe, jeśli wiosną lub jesienią szalały zbyt gwałtowne wichury, latem zaś spadła plaga szarańczy, to wtedy cały kraj stawał przed widmem głodu.

Bo i jakież miał on inne bogactwa prócz tych, które dawała ziemia uprawna? Nie było ani rud metali, ani też wielkich lasów. Owszem, wiodły przez Palestynę ważne drogi lądowe, łączące Egipt z Syrią i Mezopotamią. Jednakże w czasach, o których mowa, najzyskowniejsze z tych dróg znajdowały się w ręku nie Żydów, lecz Nabatejczyków i Greków. Ci ostatni przeważali w miastach na wschód od Jordanu i w nadmorskich.

Mimo to handel wzbogacił niejedną rodzinę żydowską w większych miastach. W samej Jerozolimie źródłem poważnych dochodów, zwłaszcza dla kapłanów, kupców i bankierów, był napływ ogromnych rzesz pielgrzymów w dni świąteczne. Przybywali oni nie tylko z całej Palestyny, ale też z wielu krain nad Morzem Śródziemnym.

Spośród różnych gałęzi rzemiosła najlepiej rozwijało się w Palestynie tkactwo. Za surowiec służył len i wełna. W Jerozolimie tkacze zamieszkiwali osobną dzielnicę. Nie brakło też w Judei garncarzy i kowali; wielu także było kamieniarzy, bo nie mając drewna budowano stosunkowo dużo z kamienia.

W kraju małym i ubogim żadna z dziedzin wytwórczości nie osiągnęła imponujących rozmiarów. Ale w latach urodzaju ludność mogła zaspokoić swe potrzeby. Potrzeby te były zresztą prawdziwie niewielkie. Mięso jadano tylko z okazji świąt, nawet ryba suszona uchodziła za przysmak. Podstawę pożywienia stanowiły placki jęczmienne lub pszeniczne, oliwa, wino, daktyle.

Od ubóstwa szerokich mas jaskrawo odbijało bogactwo możnych, starych rodów kapłańskich i arystokracji świeckiej. Było to, co prawda, bogactwo względne; bo nawet najświetniejsze fortuny w Palestynie nie mogły się równać z ogromnymi majątkami senatorów w ówczesnej Italii. Jednakże, przy zachowaniu proporcji obszaru i zamożności ogólnej obu krain, konflikty socjalne występowały równie ostro. Nie sposób dziś stwierdzić, jaką to drogą dokonywał się w Palestynie rozwój wielkiej własności ziemskiej. Jest jednak faktem, że w czasach, o których mowa, obok gospodarstw drobnych rolników istniały wcale pokaźne latyfundia. Zwykle zresztą właściciele nie przebywali w nich stale. Większą część roku spędzali w Jerozolimie, zajęci sprawami świątyni, dworu, polityki i handlu; swoje posiadłości wydzierżawiali lub pozostawiali rządcom.

Wszystkie nadśródziemnomorskie krainy świata starożytnego rozwijały się w ramach formacji niewolniczej. Wiadomo jednak, że nawet w tej samej formacji może występować w różnych krajach dość odmienny układ sił wytwórczych i warstw społecznych. Zależy to od istniejących czynników gospodarki i drogi historycznego rozwoju danego kraju i ludu.

Otóż jedną z charakterystycznych cech gospodarki Palestyny stanowił słabszy – w porównaniu z Italią czy też Grecją właściwą – rozwój niewolnictwa. Oczywiście, niewolników było w Palestynie wielu, tysiące i dziesiątki tysięcy. Nigdy jednak ich praca nie stała się dla życia kraju czynnikiem tak decydującym, jak miało to miejsce w pewnych okresach w Italii. Czemu to przypisać? Odpowiedź nie jest trudna.

Do Italii niewolnicy napływali głównie w wyniku wojen toczonych przez Rzym. Byli siłą roboczą bardzo tanią i opłacalną, a zarazem też niezbędną, brakowało bowiem rąk do pracy. Służba wojskowa odrywała chłopów na całe lata od ziemi i gospodarki, a jednocześnie wiele krain półwyspu wyludniało się, ponieważ ich mieszkańcy ciągnęli do stolicy, aby żyć łatwiej i przyjemniej, lub też wyjeżdżali do zdobywanych prowincji, gdzie nietrudno było o dobrą ziemię, sprytni zaś i bezwzględni mieli duże możliwości zdobycia znacznego majątku przez handel lub zwykły wyzysk podbitych.

W Palestynie sytuacja kształtowała się odmiennie. Hasmoneusze nawet w okresie swej świetności prowadzili wojny przede wszystkim o charakterze pogranicznym. Nie było mowy o zdobywaniu tą drogą jakichś mas niewolników. Co ważniejsze, nie odczuwano też wewnętrznego zapotrzebowania na ten rodzaj siły roboczej. Przecież w kraju panowała bieda i przeludnienie! Nie istniał problem braku rąk do pracy, przeciwnie: szybko wzrastająca ludność nie znajdowała środków do życia. Emigracja rozwiązywała tę palącą kwestię tylko częściowo. W tych warunkach nawet wielcy bogacze nie kupowali zbyt wielu niewolników. Bo i po cóż wydawać pieniądze na człowieka, żywić go i ubierać przez długie lata, skoro w razie potrzeby tak łatwo nająć ludzi za nędzne grosze do wykonania każdej pracy? Na placach i ulicach miasteczek całymi dniami przesiadywały gromady młodzieży, czekając na łaskawy uśmiech losu.

Z tych to powodów niewolnictwo w Palestynie miało zawsze charakter raczej ograniczony. Niewolnikami była przede wszystkim służba w domach wielkich panów; z drugiej zaś strony użytkowano pracę niewolnych przy robotach najcięższych, wymagających masowego wysiłku.

Wobec słabego rozwoju niewolnictwa tym ostrzej występował w Palestynie konflikt między warstwami możnych a masami ubogich rolników i biedoty miejskiej. Ten konflikt przejawiał się w formie ruchów żywiołowych i nie zorganizowanych; będzie o nich nieraz mowa na stronach tej książki. Jak to często się działo w starożytności i średniowieczu, antagonizm klasowy znajdował też swój wyraz w sporach i walkach sekt religijnych. W łonie żydostwa powstało wówczas wiele różnych odłamów i kierunków; kilka z nich, najważniejszych, wystąpi w stosownych miejscach tej opowieści o losach Heroda. Dwie sekty wypada scharakteryzować od razu, ich bowiem uwarunkowanie społeczne jest najwyraźniejsze, a rolę polityczną w życiu kraju spełniały ogromną.

Saduceusze i faryzeusze

Był niegdyś, w czasach Dawida i Salomona, znamienity kapłan imieniem Sadok. Był też w wiekach późniejszych cały ród kapłański tegoż imienia. Stąd, jak sądzi wielu, powstała nazwa „saduceusz” – stronnik wielkiej arystokracji kapłańskiej; Jako wyraźnie polityczno-religijne ugrupowanie saduceusze zaczęli występować dopiero od czasów powstania Machabeuszów.

Saduceusze posiadali duże majątki ziemskie, piastowali wysokie urzędy świątynne i świeckie, zasiadali w radzie zwanej sanhedrynem. To wszystko wyznaczało i określało ich poglądy. Byli zdecydowanie konserwatywni. Sprzyjali rządom, które bezwzględnie utrzymywały uprzywilejowane stanowisko arystokracji, i dlatego to zwykle popierali władców z dynastii Hasmoneuszów. Natomiast nieufnie i niechętnie odnosili się do ludzi z warstw niższych, a wzgardliwie i wyniośle nawet do możnych Żydów z nadgranicznych i nie w pełni zjudaizowanych krain jak Idumea i Galilea.

Religię traktowali saduceusze przede wszystkim jako dobre, bo przez wieki wypróbowane narzędzie władzy i wpływów politycznych. Tora, czyli Pięcioksiąg przypisywany Mojżeszowi, w dostateczny sposób uświęcała i wywyższała pozycję kapłanów, toteż saduceusze nie widzieli żadnego powodu, aby, w czymkolwiek uzupełniać zawarte tam prawa i wierzenia. Dlatego to kategorycznie odrzucali i zwalczali poglądy religijne, które w ciągu stuleci samorzutnie rozwinęły się wśród ludu żydowskiego albo też powstały pod wpływem kontaktów z obcymi wierzeniami, zwłaszcza irańskimi i syryjskimi. Tora nie mówiła nic o nieśmiertelności duszy, o sądzie nad zmarłymi, o zmartwychwstaniu ciała, więc i saduceusze takich poglądów nie uznawali.

A właśnie te wierzenia, jak i wiele podobnych, były szczególnie rozpowszechnione wśród ludu. I nic dziwnego. Działały one na wyobraźnię, dawały prostym i umęczonym ludziom nadzieję na lepszą przyszłość – choćby po śmierci. Były to poglądy już ugruntowane od pokoleń i znalazły swój wyraz nawet w niektórych późniejszych księgach Biblii. Owi chasidim, pobożni, którzy tak wsławili się w powstaniu Machabeuszów, wyszli z ludu, a więc też podzielali jego wiarę i wyobrażenia.

Ruch pobożnych dał później początek wielu ugrupowaniom i sektom, wśród nich i faryzeuszom. Ci, jak cały lud i jak pobożni, wierzyli i twierdzili, że prócz Tory obowiązuje też ustna tradycja i autorytet dawnych nauczycieli. Aby wykazać, że Tora tylko pozornie milczy o wierzeniach tak im drogich, rozwinęli subtelną sztukę wykładu ksiąg Pisma. Poszli jeszcze dalej: utrzymywali, że należy przestrzegać bezwzględnie i skrupulatnie wszystkich zaleceń zarówno świętych ksiąg, jak i tradycji. Oczywiście, tylko niewielu mogło sprostać wysokim wymaganiom formalistycznej prawowierności. Ci oddzielali się od pospolitego ludu, aby nie skalać swej czystości jego grzeszną nieświadomością. Stąd poszła dumna nazwa „peruszim” – oddzieleni, od tego zaś, poprzez grecką, zniekształconą formę, określenie „faryzeusze”. Właściwych faryzeuszy nie było wielu; liczono ich, w różnych okresach, od ośmiu do sześciu tysięcy. Tworzyli zamknięte gminy i wzajemnie nazywali się towarzyszami, „chaberim”. Wywodzili się głównie ze średnich i uboższych warstw społecznych, co już samo przez się decydowało o ich wrogości wobec stronnictwa kapłanów i wielkiej arystokracji.

Znaczenia faryzeuszy nie można mierzyć ich liczbą. Bo właśnie wyniosłe oddzielanie się, zwracanie uwagi na pozory, sława nieustępliwej pobożności i drobiazgowego wypełniania przykazań Prawa – zyskały faryzeuszom niezwykłą powagę wśród ludu. Z reguły z faryzeuszami byli związani „soferim”, czyli uczeni w Piśmie. Stanowili oni wcale liczną i wielce poważaną grupę wykładających i objaśniających Prawo we wszystkich synagogach Palestyny i wychodźstwa.

Rozdźwięk między saduceuszami i faryzeuszami pogłębiał się z pokolenia na pokolenie. Faryzeusze z coraz zaciętszym fanatyzmem zarzucali wielmożom odejście od twardych wymogów Prawa i zbytnią uległość względem wpływów greckiej kultury. Popieranie władzy Hasmoneuszów uważali za zgubne i karygodne; głosili hasło powrotu do idealnego ustroju przeszłości, kiedy to nie było króla, wszystkim zaś – rzekomo – rządziło Prawo objawione.

Jak już powiedziano, pod symboliką konfliktu religijnego krył się antagonizm różnych warstw społecznych. Sami walczący nie zdawali sobie z tego sprawy z należytą jasnością. Mimo to z każdym dziesiątkiem lat spory stawały się coraz bardziej zaciekłe. Stały się wreszcie i krwawe, kiedy splotły się z walką Hasmoneuszów o tron.

Do pewnego momentu faryzeusze byli dość przychylni Hirkanowi i jego doradcy, mieli bowiem wspólnego wroga: Arystobula, popieranego przez saduceuszów. Później stronnictwo faryzejskie usiłowało pozbyć się i Arystobula, i Hirkana; dlatego to wysłało posłów do Damaszku, do Pompejusza, z prośbą o przywrócenie „ustroju ojców”. Ale kiedy Rzymianie stanęli pod Jerozolimą, właśnie faryzeusze przyczynili się do kapitulacji miasta. W rzezi obrońców świątyni na pewno nie wzięli udziału. Było jednak wielu Żydów pod ich pośrednim wpływem, którzy dali wówczas upust swej nienawiści do możnych panów.

Synowie Edomu
Proroctwo

„I obrócą się potoki jego w smołę, a proch jego w siarkę, i będzie ziemia jego smołą gorejącą. W nocy i we dnie nie zagaśnie, ustawicznie będzie występował dym jego; od pokolenia do pokolenia pusty zostanie, na wieki wieczne nie będzie, kto by szedł przezeń. Ale go posiądzie pelikan i jeż, puchacz i kruk będą w nim mieszkać; i wyciągną nań sznur, aby wniwecz był obrócon i prawidło na spustoszenie. Szlachciców jego tam nie będzie, króla raczej wołać będą, a wszyscy książęta jego wniwecz się obrócą. I wzejdą w domach jego ciernie i pokrzywy, i oset po murach jego; i będzie legowiskiem szakali i pastwiskiem strusiów”[3].

W tych słowach przed wiekami Izajasz malował los, jaki czeka kraj Edom. Któż w Judei nie znał i nie pamiętał tego ponurego proroctwa?

Edomici byli spokrewnieni z Izraelitami; jedni i drudzy należeli do hebrajskiej gałęzi Semitów. Ale od tysiąca lat, od czasów Saula i Dawida, oba ludy prowadziły ze sobą krwawe walki. Żydzi wyprawiali się na Edom, ponieważ przez kraj ten – położony na południe od Morza Martwego – przebiegały ważne szlaki łączące Palestynę z Egiptem i Morzem Czerwonym. A Edomici napadali na Judeę, bo ziemię miała żyźniejszą niż ich ojczyzna; byli też zawsze gotowi współdziałać z każdym wrogiem swych północnych sąsiadów. Nienawiść rosła i potęgowała się z każdym pokoleniem. Za czasów proroka Izajasza, a więc w VIII wieku przed naszą erą, była już tak nieprzejednana i dysząca żądzą zagłady jak jego ponure wizje pożaru i pustkowia.

Tylko w części spełniła się przepowiednia, a i to na pewno inaczej, niż wyobrażał sobie sam prorok. Edomici istotnie opuścili swoją ojczyznę. Jednakże nie stała się ona pustynią. Bo na tych właśnie ziemiach osiedlili się Arabowie Nabatejczycy i tam wytworzył się później wspaniały ośrodek ich państwa. Gdybyż, to Izajasz zdołał przewidzieć, dokąd i dlaczego wywędrują Edomici!

Oto zajęli oni południową część Judei, wzgórza między Morzem Martwym a równiną nadmorską, od miasta Hebron na południe. Stało się to w wieku VI przed naszą erą, a więc stosunkowo niedługo po czasach Izajasza.’ Stało się zaś dlatego, że Babilończycy zdobyli Jerozolimę i pognali wiele tysięcy Żydów z Judei nad rzeki Mezopotamii. Tak więc Edomici mogli zająć spokojnie i bez walki znaczną część opustoszałych ziem swych odwiecznych wrogów.

Po kilkudziesięciu latach wygnańcy powrócili z niewoli babilońskiej dzięki nowym panom Wschodu – Persom. Spory i nienawiść między Żydami a Edomitami odżyły natychmiast. I to tym silniej, że swych obecnych siedzib Edomici opuścić nie chcieli; zresztą i nie mogli. Ponieważ oba ludy podlegały odtąd przez kilka wieków tym samym panom – najpierw Persom, później Ptolemeuszom z Egiptu, następnie Seleucydom: z Syrii – otwartych wojen ze sobą nie prowadziły. Ostatecznie jednak dzięki Machabeuszom Żydzi odzyskali niezależność polityczną. Zwycięskie zakończenie powstania przypada, jak pamiętamy, na rok 141, a już w piętnaście lat później Edomici zostali podbici i przyłączeni do młodego państwa Hasmoneuszów. A więc stało się to zaledwie sześćdziesiąt trzy lata przed zdobyciem jerozolimskiej świątyni przez Pompejusza – tyle, ile wypełnia rozkwit dwóch pokoleń. Żydowscy zdobywcy narzucili pokonanym swój obyczaj i wierzenia, ale odnosili się do nich z pogardą. Dawna nienawiść wciąż jeszcze tliła się w ludzkich sercach.

Antypater

Doradca Hirkana, ów człowiek tak przedsiębiorczy i wpływowy, był właśnie Edomitą. W owym czasie najczęściej nazywano ten kraj z grecka Idumeą; stąd i my mówimy o jego mieszkańcach jako o Idumejczykach. Ale w istocie rzeczy jest to tylko inna forma starej nazwy Edom.

Ów idumejski minister Hirkana nosił greckie imię Antypater; nadawanie greckich imion było w całej ówczesnej Palestynie zjawiskiem bardzo częstym, zwłaszcza wśród warstw wyższych. Pochodził Antypater z rodu należącego do najprzedniejszych w tej krainie. Już jego ojciec był tak gorliwym sługą nowych panów, Hasmoneuszów, że otrzymał urząd namiestnika Idumei. Później piastował tę godność i sam Antypater.

Choć rodzina Antypatra zachowywała wszystkie przykazania żydowskiego Prawa i obyczaju, dumna arystokracja kapłańska z Judei właściwej okazywała jej jawną wzgardę. Kiedy Antypater doszedł później do wielkiego znaczenia w Jerozolimie, jego stronnicy rozgłaszali, że wywodzi się ze świetnego starożytnego rodu; który przed pięciu wiekami wiódł Żydów z niewoli babilońskiej na powrót do Judei. Wrogowie natomiast zapewniali, że jeszcze ojciec Antypatra był niewolnikiem, i to – o zgrozo! – w świątyni pogańskiego boga Apollona w mieście Askalon, u wybrzeży Palestyny; sam Antypater miał zostać porwany stamtąd jako chłopiec przez rozbójników z sąsiedniej Idumei i później dopiero, w niewiadomy sposób, dojść w tej krainie do bogactw i, świetności.

Tak więc już samo pochodzenie wystarczało, aby zrazić do Antypatra wielu Żydów. A w młodości uczynił on pewien krok, który również wywołał sporo oburzenia. Oto ożenił się z Araoką – zresztą ze znakomitej rodziny nabatejskiej. Zwała się Kufra, co Grecy przekształcili na Kypros. Dała swemu mężowi czterech synów: Fazaela, Heroda, Józefa, Ferorasa, i córkę Salome. Rzecz ciekawa, z pięciorga tych dzieci tylko jedno nosiło greckie imię, właśnie Herod; imię to wywodziło się od wyrazu „heros” – bohater. Ponoć tak samo nazywał się ojciec Antypatra.

Skoligacenie się z Nabatejczykami warte było wszelkich urągań. Bo przecież był to wówczas lud bogaty i możny, a zręczny Antypater umiał wykorzystać stosunki nawiązane w Petrze, stolicy Nabatei, przez rodzinę żony.

Kto wie, czy nie marzyły mu się jakieś wielkie, olśniewające plany polityczne? Może myślał o zjednoczeniu Palestyny, rozdartej na część żydowską i nabatejską? Było przecież oczywiste, że w Palestynie zjednoczonej znaczną rolę musiałaby odegrać, choćby z racji swego położenia i związków z obu stronami, właśnie Idumea.

Nikt nie stwierdzi, co naprawdę zamierzał idumejski możnowładca. Jedno jest pewne: jego ambicje były bardzo śmiałe, a towarzyszyła im energia godna podziwu.

Antypater, Hasmoneusze, Rzymianie

To zrozumiałe, że Antypater chciał wyzyskać do wzmocnienia swej pozycji waśń, która rozgorzała między Arystobulem a Hirkanem. Przewidywał, że w razie zwycięstwa Arystobula Idumea straci na znaczeniu. Przede wszystkim dlatego, że był to książę umiejący prowadzić własną, zdecydowaną politykę. Ale również i dlatego, że Arystobul był związany z saduceuszami; a właśnie arystokracja kapłańska z całą bezwzględnością okazywała swoją pogardę wszystkim, którzy nie byli Żydami z krwi i kości.

Uznał więc Antypater, że trzeba za wszelką cenę wzniecić na nowo spór między braćmi, przygasły po ugodzie w roku 67. Wiedział, że Hirkan będzie uległy i ustępliwy, a z konieczności oprze się na wrogach saduceuszów. Dlatego to skłonił go do ucieczki z Jerozolimy i zapewnił mu pomoc Nabatejczyków. A kiedy Hirkan, Antypater i król Nabatei stanęli w roku 65 pod murami stolicy Judei, natychmiast, zgodnie z przewidywaniami, przyłączyło się do nich wielu Żydów, zwłaszcza faryzeuszów.

Jednakże właśnie wówczas, kiedy sprawa była na najlepszej drodze, pojawił się czynnik nieoczekiwany: Rzymianie.

Odtąd poczęła się toczyć lawina wydarzeń, pociągając Antypatra w kierunku, o którym przedtem chyba nie myślał. Jeśli Arystobul szukał pomocy u Rzymian, to on i Hirkan nie mogli pozostać w tyle! A kiedy później tenże Arystobul naraził się Pompejuszowi, to jego przeciwnicy byliby głupcami, gdyby nie wyzyskali sytuacji i nie podsycali podejrzeń Rzymian. Wreszcie, skutkiem zarówno niezręczności Pompejusza, jak i fanatyzmu stronników Arystobula, doszło do oblężenia Jerozolimy i samej świątyni. Od chwili zdobycia przybytku i rzezi jego obrońców Hirkan i Antypater nie mieli już wyboru. Na śmierć i życie związali się z Rzymem.

Antypater stał się odtąd najwierniejszym sojusznikiem Rzymian, podporą i ostoją ich panowania nad Judeą. Sposobność wykazania swej użyteczności nadarzyła mu się wkrótce.

Skaurus i Nabatejczycy

Pompejusz wyjechał z Judei zaraz po zdobyciu świątyni, bo odwołały go sprawy Azji Mniejszej, a przede wszystkim samego Rzymu. Zbyt długo już bawił poza stolicą Imperium, musiał znowu wziąć bezpośredni udział w wielkich toczących się tam rozgrywkach politycznych. Tak więc nie starczyło już Pompejuszowi czasu na zrealizowanie pierwotnego planu, dla którego w ogóle podjął marsz przez Palestynę: wyprawy na Petrę.

Zadanie to podjął od razu w roku następnym, to jest 62, jego oficer, Marek Skaurus, pozostawiony na Wschodzie jako namiestnik prowincji Syrii.

Droga do Petry wiodła przez krainę prawie pustynną, toteż trudności aprowizacyjne sprawiły, że wojska Skaurusa nie dotarły do samego miasta. Leżało ono zresztą w miejscu tak niedostępnym, że o ataku nie mogło być mowy. W ostateczności rzymski wódz zadowolił się grabieniem co urodzajniejszych okolic. Ale tych nie było wiele i w armii szybko począł się szerzyć głód. Skaurus nie bardzo wiedział, jak wycofać się spod Petry, zachowując przynajmniej pozory zwycięstwa. Bo całkowite nieudanie się wyprawy zostałoby skomentowane w Rzymie nader kąśliwie i z pewnością odbiłoby się źle na jego dalszej karierze politycznej.

Wówczas to właśnie Antypater zajaśniał swym talentem. Jako niedawno pozyskany sojusznik Rzymian brał osobiście udział w tej ekspedycji, choć była wymierzona przeciw jego dotychczasowym przyjaciołom. Otóż obrotny Idumejczyk, widząc bezradność Skaurusa, zaoferował swoje usługi. Wyjechał do Petry jako poseł i pośrednik. W krótkim czasie doprowadził do ugody, korzystnej dla obu stron. Król Nabatejczyków zgodził się wypłacić Rzymianom trzysta talentów, Skaurus zaś wycofać swoje wojska i najazdów nie ponawiać. A więc jeden odchodził z pieniędzmi i honorem, drugi pozostawał z dobrodziejstwami pokoju, Antypater zaś zyskiwał sławę przyjaciela obu i sprawcy pojednania. Jego stosunki z Petrą stały się tak dobre, że w kilka lat po wyprawie Skaurusa, kiedy w Judei znowu wybuchła wojna, tam właśnie, do stolicy Nabatei, wysłał na pewien czas całą swoją rodzinę.

Jakżeż przedstawiało się owo miasto, które przez dwa lub trzy lata gościło młodziutkiego Heroda, jego matkę i rodzeństwo? Miasto, które leżało w samym sercu dawnego Edomu, praojczyzny wszystkich Idumejczyków? Ziemia, której Izajasz groził ogniem i siarką, opustoszeniem i zdziczeniem na wieki?

Petra

Strumień wyżłobił wąwóz w potężnym masywie czerwonawych skał. Wzdłuż jego łożyska wiedzie droga. Wąwóz staje się coraz węższy, a jego ściany coraz wyższe. Miejscami tylko dwa konie mogą iść obok siebie. Gładkie skały opadają prawie prostopadle. Gdzieniegdzie niemal schodzą się u góry, czyniąc z wąwozu mroczny tunel. Ale tam gdzie padają promienie słońca, skały mienią się wszelkimi barwami: czerwieni, zieloności, fioletu.

Nagle wąwóz gwałtownie skręca. Na tle szarej skały wznosi się jaskrawożółta fasada dwupiętrowej świątyni. Zdobią ją wdzięczne kolumny, łuki, frontony, posągi i urny w niszach. Sama sala świątynna jest wykuta w głębi skały.

Wąwóz, nieco szerszy, wiedzie teraz łagodnym łukiem w lewo. Po jego obu stronach widnieją kute w skalnych ścianach groby, setki grobów, jedne nad drugimi. Wejścia do nich są pięknie zdobione.

Wreszcie wąwóz wychodzi na rozległą dolinę. Po przeciwnej, zachodniej stronie zamyka ją dziko poszarpany masyw skalny, podobny do tego, który przebył podróżny idący od wschodu. Natomiast od południa i północy dolina wydaje się otwarta, ale w istocie opada tam stromo, jest więc rodzajem płaskowyżu.

W dolinie leży miasto wielkie, wspaniałe, gęsto zabudowane. Osłaniają je dwa równoległe mury obronne, przecinające dolinę w poprzek. Potok wypływa z wąwozu i biegnie środkiem miasta ku przeciwległemu masywowi skalnemu, gdzie znowu żłobi sobie przejście, jeszcze ciaśniejsze. Wzdłuż wodnej strugi wiedzie główna ulica. W dzielnicy południowej, po lewej stronie strumienia, wznoszą się okazałe świątynie i wielkie budynki. Są tam też zajazdy dla karawan i składy. Natomiast dzielnicę północną zajmują ciasno skupione domy mieszkalne. Na wzgórzu u stóp zachodniego masywu skalnego wznoszą się mury potężnego zamku.

Urwiste ściany górskie zamykają miasto od wschodu i zachodu, pokryte są prawie do połowy wysokości rzeźbionymi fasadami grobowców. Wydają się one bezładnie spiętrzoną i na wieki zastygłą w kamieniu dekoracją sceniczną powstałą z kaprysu orientalnego króla-fantasty. Karkołomne ścieżki wiodą na najwyższe okoliczne szczyty. Tam wykuto w skale i pobudowano z olbrzymich głazów ołtarze oraz przedmioty kultu, symbole słońca i ciał niebieskich.

Wszystkie barwy są tutaj intensywne, gorące. Od skał złotych i czerwonych jaskrawo odbija zieleń drzew i ogrodów w samym mieście i jego najbliższym otoczeniu. Zraszają tę roślinność wody strumienia, rozprowadzane kanałami.

Miasto tętni życiem bogatym, głośnym, kolorowym. Tu zbiegają się drogi karawanowe z Arabii południowej, Syrii, Palestyny, Fenicji, Egiptu. Ta oaza, tak obronnie położona wśród skał i pustyń, jest punktem zbornym oraz miejscem przeładunku i wymiany produktów z dalekich krain. Dlatego też mieszkają tu Arabowie różnych szczepów, Grecy, Syryjczycy, Fenicjanie, Żydzi. Spotyka się nawet przybyszów z dalekiej Italii, rzymskich kupców. Dominuje jednak żywioł grecki. Świadczy o tym choćby architektura świątyń, pałaców, grobowców; wszędzie widać motywy czysto helleńskie, co prawda dziwacznie przeplatane staroegipskimi, a nawet asyryjskimi.

To miasto było jakby wielkim portem na pustyni. Herod i jego bracia stykali się tu z barwnym i skomplikowanym życiem światowego handlu, poznawali język i obyczaj rozmaitych ludów. Ale nie była to oaza całkowitego pokoju. Judea leżała zbyt blisko. Echa tego, co działo się w odległej o kilka dni drogi Jerozolimie, docierały tu szybko i znajdowały żywy oddźwięk, zwłaszcza w domu rodziny Antypatra.

A działy się w Judei przez kilka lat, poczynając od roku 58, rzeczy straszne.

Judea walcząca
Powstanie Aleksandra

Wywieziony do Rzymu były król Arystobul miał dwóch synów: Aleksandra i Antygona. Obu uwięziono wraz z ojcem. Jednakże starszy, Aleksander, zdołał uciec z niewoli, zanim jeszcze armia Pompejusza opuściła Wschód. Przez kilka lat żył w ukryciu. Dopiero w roku 58 wystąpił z hasłem zbrojnego powstania. Począł organizować w Palestynie oddziały złożone zarówno z dawnych stronników ojca, jak i ze wszystkich wzburzonych utratą niezależności, oderwaniem od Judei wielu miast, rzymskim uciskiem, wszechwładzą Idumejczyka. Młody książę rychło zebrał wokół siebie dziesięć tysięcy pieszych i tysiąc pięciuset jezdnych. Miał też w swym ręku trzy potężne twierdze: Aleksandrejon koło Koreaj, Hirkanię u północnych wybrzeży Morza Martwego, Macheront na wschód od tegoż morza. Ich komendanci zachowali wierność pokonanemu królowi i jego synom.

Hirkan i Antypater byli bezsilni. Wprawdzie Aleksander wprost ich nie atakował, ale swobodnie krążył po całym kraju i zachowywał się jak prawdziwy władca. Zwolennicy księcia zamierzali nawet przystąpić do odbudowy murów Jerozolimy, zburzonych na rozkaz Pompejusza przed pięciu laty.

Rzymianie zdecydowali się wkroczyć w sprawy Judei dopiero w roku 57. Aulus Gabiniusz, ówczesny namiestnik Syrii, ruszył ze swoją armią na południe. Ale szedł powoli, przodem więc wysłał korpus złożony głównie z jazdy, pod wodzą młodego oficera, Marka Antoniusza. Wybór okazał się trafny. Antoniusz miał wprawdzie dopiero dwadzieścia pięć lat, od razu jednak wykazał niepospolite talenty wojskowe. Do jego oddziałów przyłączyli się Żydzi wierni Hirkanowi. Bo nadal nie było zgody i jedności wśród mieszkańców Judei. Groza nowej wojny miast wygasić nienawiść i dawne spory, jeszcze je podsyciła.

Aleksander, pokonany przez Antoniusza w bitwie koło Jerozolimy, wycofał się do najsilniejszej ze swych twierdz, do Aleksandrejon. Leżała ona na wierzchołku stromej góry, była więc trudna do zdobycia. Nie mogła pomieścić wszystkich, którzy przybyli z księciem. Część ludzi musiała obozować na zewnątrz murów, u stóp góry. Choć ich pozycja nie była do utrzymania, odmówili Rzymianom poddania się. Zostali wycięci w pień.

Ale sama twierdza stawiała silny opór. Kiedy przybył Gabiniusz, zorientował się, że oblężenie potrwa długo. Aby nie tracić czasu, pozostawił pod Aleksandrejon część wojsk, z resztą zaś udał się na objazd Palestyny. Chciał zapoznać się na miejscu z sytuacją w różnych jej krainach. Szczególną uwagą darzył te miasta, które dzięki Pompejuszowi uzyskały przed kilku laty wolność. Przekonał się, że większość z nich jest zrujnowana, a nawet częściowo opuszczona przez ludność. Było to spowodowane zarówno wcześniejszą, niechętną Grekom polityką Hasmoneuszów, jak i ostatnimi wojnami. Trzeba przyznać, że Gabiniusz uczynił sporo, aby ożywić te niegdyś kwitnące miejscowości i dać ich obywatelom poczucie stabilizacji. W dowód wdzięczności mieszkańcy jednego z miast, Samarii, przybrali oficjalnie piękny przydomek łaciński: „Gabiniani”. Za kilkadziesiąt lat mieli go zmienić na jeszcze zaszczytniejszy, a również urobiony od imienia żyjącej osoby!

Wreszcie Gabiniusz wrócił pod twierdzę. Jej mury szturmowano coraz energiczniej, lecz wciąż bezskutecznie. Sytuacja obu stron nie była najlepsza. Obleganym brakowało żywności, gasła też nadzieja na odsiecz; oblegających zaś zniechęcała niedostępność Aleksandrejonu. Dlatego też wszyscy z radością przyjęli pośrednictwo matki księcia; choć jej mąż, dawny król, Arystobul, był więziony w Italii, ona wraz z dwiema córkami przebywała w Palestynie i cieszyła się zaufaniem Rzymian.

Rokowania powiodły się. Aleksander i jego ludzie skapitulowali, zachowując jednak swobodę osobistą; książę musiał wydać i te twierdze, gdzie jeszcze stały jego załogi. Wszystkie zostały przez Rzymian zburzone.

Od razu po stłumieniu powstania Gabiniusz pokazał z całą brutalnością, jakie są prawdziwe zamiary Rzymian w stosunku do Judei. Hirkanowi odebrano wszystkie uprawnienia polityczne; odtąd potomek królewskiego rodu Hasmoneuszów miał być tylko arcykapłanem. Cały kraj, dotąd mu podległy, został podzielony na pięć okręgów, zarządzanych przez rady miejscowych wielmożów; Jerozolima straciła swoje uprzywilejowane stanowisko i odtąd stała się stolicą tylko jednego z okręgów.

Te posunięcia Gabiniusza nie były jego nowatorskim pomysłem. Takie zasady stosowali Rzymianie we wszystkich krajach zależnych. Likwidowali dawne, rodzime ośrodki władzy. Dzielili większe krainy na małe jednostki organizacyjne, które miały pewną autonomię wewnętrzną. Popierali warstwy posiadające, oddając w ręce ich przedstawicieli urzędy lokalne. Nie za darmo: miejscowych dostojników i bogaczy czynili odpowiedzialnymi za spokój na swych ziemiach i za regularne wpływy danin. Ale poborcami podatków byli rzymscy przedsiębiorcy, dopuszczający się wszelkich możliwych nadużyć. A jeszcze uciążliwsze dla ludności były przemarsze i zimowe kwatery wojsk.

Zniesienie ostatnich szczątków dawnej niezależności i politycznej wspólnoty Judei zostało uroczyście ogłoszone przez Rzymian jako... wyzwolenie tego kraju! Albowiem, jak wyjaśniano, Żydzi zostali dzięki tym posunięciom oswobodzeni spod władzy etnarchy.

Powrót Arystobula

To prawda, że Hirkan nie cieszył się obecnie popularnością. Był słaby i niezdecydowany, dawał się powodować Idumejczykowi, Rzymianom zaś ulegał we wszystkim. A mimo to i on mógł liczyć na wielu wiernych stronników, bo przecież piastował godność arcykapłana i należał do rodu Hasmoneuszów. O ileż jednak goręcej wielbiony był przez rzesze mieszkańców Judei Arystobul, opromieniony nimbem walecznego obrońcy wolności!

Pokazało się to już w rok po „wyzwoleniu”. Arystobul uciekł z Italii wraz ze swym młodszym synem Antygonem. Kiedy tylko stanął na palestyńskiej ziemi, natychmiast skupiły się wokół niego masy gotowych do walki – masy tak wielkie, że nie dla wszystkich chętnych starczyło broni.

Arystobul zamierzał przede wszystkim odbudować zburzoną niedawno przez Gabiniusza twierdzę Aleksandrejon, która broniła drogi z północy do centrum Judei, do Jerycha i Jerozolimy. Ale rzymski korpus pacyfikacyjny już maszerował z Syrii. Jednym z jego dowódców był znowu Antoniusz. Na wieść o tym Arystobul rozpuścił tych swoich ludzi, którzy nie mieli broni, i tylko z ośmiu tysiącami wycofał się na wschód, za Jordan.

Do bitwy doszło u wschodnich wybrzeży Morza Martwego. Żydzi walczyli z niesłychaną zaciekłością. Pięć tysięcy bojowników o wolność Judei legło na polu zmagań. Na czele tysiąca ocalałych Arystobul przebił się przez żelazny pierścień Rzymian i zajął ruiny twierdzy Macheront, zburzonej przed rokiem. Ten dzielny, twardy człowiek nawet teraz nie stracił nadziei. Wierzył, że w razie przedłużania się walk wybuchnie w Judei powstanie. Ale wkrótce pokazało się, że garstka Żydów nie zdoła utrzymać gruzów fortecy. Po dwu dniach rozpaczliwej obrony Arystobul poddał się. Odesłano go do Rzymu w kajdanach.

Obaj synowie podzielili los ojca. Wkrótce jednak zwrócono im wolność dzięki interwencji Gabiniusza. Ten stwierdził, że w czasie rokowań pod Aleksandrejon przyrzekł matce: – Dzieciom nic się nie stanie. Być może jednak, że ta słowność rzymskiego namiestnika została kupiona za złoto.

Góra Tabor

Wiosną następnego, 55 roku, Gabiniusz wyprawił się do Egiptu. Zamierzał wprowadzić na tron wygnanego stamtąd króla Ptolemeusza XII. Lud Aleksandrii dał temu władcy niezbyt zaszczytny przydomek „Auletes” – Fletnista, bo gra na owym instrumencie zajmowała go bardziej niż sprawy państwowe. Nic też dziwnego, że przed trzema laty król tak kochający muzykę został przegnany ze swej stolicy. Gabiniusz udzielał mu zbrojnej pomocy z miłości do pieniędzy, którymi Auletes szafował hojnie, a przyrzekał sypać jeszcze szczodrzej po zwycięstwie.

Wielkie usługi oddał tej wyprawie Antypater. Szedł razem z rzymskimi oddziałami, zapewniał dostawy uzbrojenia i żywności. Sprawił, że załoga granicznej twierdzy egipskiej Peluzjum, złożona głównie z Żydów, nie stawiała oporu.

Cel osiągnięto. Auletes znowu bawił się w swym pałacu, a Gabiniusz wrócił do Syrii jako pan milionowej fortuny. Jednakże nieobecność Antypatra i rzymskiego namiestnika wykorzystał Aleksander. Porwał za sobą tysiące ludzi i jak burza szedł przez Palestynę. Wyganiał lub mordował Rzymian, których sporo już przebywało w tym kraju, zbijając pieniądze na wszelki sposób – najczęściej niegodziwy. Ci, co zdołali uratować się z pogromu, zajęli płaski, szeroki wierzchołek góry Gerizim w Samarii, świętej góry mieszkańców tej krainy. Stamtąd rozpaczliwie bronili się przed masami oblegających.

Antypater był za słaby, aby skutecznie walczyć z powstańcami. Zdołał jednak w drodze namów i układów odciągnąć od Aleksandra sporo zwolenników. Mimo to wierne księciu zastępy liczyły jeszcze prawie trzydzieści tysięcy ludzi. Na ich czele zaszedł on drogę nadciągającemu z północy Gabiniuszowi i jego legionom.

Kopulasta góra Tabor wyrasta wprost z równiny Jezreel, u granic Galilei. Przed dziesięciu lub więcej wiekami na tej właśnie górze wodzowie izraelskich szczepów zebrali swych wojowników i rozgromili wrogie zastępy Kananejczyków. Obecnie ta sama góra widziała straszliwą rzeź Żydów. Dziesięć tysięcy powstańców legło na polu bitwy. Jakże bowiem mogli oni, źle uzbrojeni i jeszcze gorzej wyćwiczeni, stawić czoło legionistom?

Aleksandrowi i tym razem darowano życie. Zawdzięczał to zapewne nie tylko matce, ale i swemu stryjowi, Hirkanowi, bo właśnie w tych latach poślubił jego córkę, noszącą również imię Aleksandra. Wziął więc za żonę swoją siostrę stryjeczną. Małżeństwa między tak bliskimi krewnymi w owych czasach nie były rzadkością na Wschodzie, zwłaszcza w rodzinach panujących; w ten sposób starano się zażegnać spory o tron. Taki też był cel małżeństwa syna Arystobula z córką Hirkana. Miało ono położyć kres waśni, która ściągnęła na Judeę bezmiar nieszczęść.

Po kilku latach przyszła na świat córeczka, która otrzymała imię Mariamme, później zaś syn, nazwany jak dziadek – Arystobul. Rodzeństwo przebywało wraz z matką na dworze Hirkana.

Marek Krassus

Główną przyczyną powstań rokrocznie wybuchających w Judei było postępowanie Rzymian. Sam namiestnik dawał najlepszy przykład, jak wyzyskiwać i łupić ten niedawno uzależniony kraj. Bezwzględność i nadużycia Gabiniusza wywoływały oburzenie nawet w Rzymie, gdzie na ogół przez palce patrzono na poczynania namiestników.

Po Gabiniuszu zarząd Syrii objął w roku 54 Marek Krassus. Zmienił się człowiek, ale nie zmieniły metody. Krassus przygotowywał wielką wyprawę przeciw Partom. To potężne wówczas państwo obejmowało cały obszar dzisiejszego Iraku i Iranu. Granicę między posiadłościami Rzymian i Partów stanowił środkowy bieg rzeki Eufrat. Krassus dążył do wojny z całą premedytacją. Był najbogatszym człowiekiem w ówczesnym Rzymie, ale kto wiele posiada, pragnie jeszcze więcej. Marzyły mu się baśniowe skarby Wschodu, stosy złota, diamentów, pereł. A jeszcze bardziej pożądał Krassus sławy wielkiego wodza. Z całego serca zazdrościł Cezarowi, który właśnie dokonywał ostatecznego podboju Galii, opanowując obszary między Atlantykiem a Renem, i nawet dwukrotnie wyprawił się przez cieśninę morską do Brytanii. Krassus, Pompejusz i Cezar zawarli w roku 60 tajne, prywatne porozumienie, zwane triumwiratem. Zjednoczyli swoje wpływy i uzgodnili plany. Dzięki temu stali się faktycznymi panami życia politycznego w Rzymie. Ale wzajemnych zawiści i niechęci między triumwirami to porozumienie nie usunęło.

Wojna jest rzeczą kosztowną. Dlatego Krassus gromadził pieniądze, jak tylko się dało. Ofiarą jego przedsiębiorczości stała się i Judea, tak srodze doświadczona w ostatnich latach.

Namiestnik nie oszczędził nawet świątyni. Zabrał złożone w niej pieniądze, których nie tknął zdobywca Pompejusz, a także prawie wszystkie cenniejsze przedmioty. Jeden z wyższych kapłanów, mający pieczę nad kobiercami i zasłonami, pragnął uratować przynajmniej świętości. Wyjawił więc Krassusowi tajemnicę: ogromna belka, z której zwisa kosztowna zasłona dzieląca główną nawę przybytku na dwie części, jest wydrążona i kryje w sobie szczerozłotą sztabę. Rzymianin uroczyście przyrzekł, że to go zadowoli i nie tknie już niczego, co jest związane z kultem religijnym. Wziął jednak i tę sztabę, i wszystko, co uznał za wartościowe.

W rok później, ścigany przez Partów, Krassus błądził z resztkami swej wspaniałej armii po pustkowiach północnej Mezopotamii. Tysiące legionistów przypłaciło śmiercią lub niewolą nieudolność i zbytnie ambicje swego wodza. Wreszcie, otoczony przez przeważające siły wroga, Krassus musiał wdać się w układy. Pojechał osobiście na rozmowę z wysłannikami Partów. Został zamordowany. Jego głowę posłano na dwór królewski.

Jezioro Genezaret

Na wieść o klęsce Rzymian i śmierci łupieżcy wybuchło w Judei powstanie. Chwila wydawała się sposobna. Na Bliskim Wschodzie nie było żadnej rzymskiej armii. Tysiące Żydów poszło za wezwaniem Pejtolaosa, który wsławił się już w poprzednich powstaniach. Bo tym razem ani Arystobul, ani jego synowie, więzieni przez Rzymian, nie mogli objąć dowództwa.

Ale klęska jednej armii nie była jeszcze klęską całego Rzymu. Po śmierci Krassusa dowództwo nielicznych oddziałów nad Eufratem objął jego oficer, Gajusz Kasjusz Longinus. Działał energicznie i zdecydowanie. Mimo szczupłości swych sił nie dopuścił Partów do Syrii. Zabezpieczył granicę i nadspodziewanie szybko zjawił się tam, gdzie biło wtedy serce żydowskiego powstania – nad jeziorem Genezaret.

To piękne, wielkie jezioro zwano też wówczas Morzem Galilejskim. Jego wody są czyste, słodkie i chłodne, bogate w ryby. U brzegów wschodnich wzgórza opadają stromo, miejscami piętrzą się skały, zieleń jest skąpa. Natomiast po stronie zachodniej, galilejskiej, pagórki chylą się łagodnie, gdzieniegdzie otwierają się równiny; właśnie od jednej z nich, ziemi Genezar, pochodzi nazwa całego jeziora. Roślinność tu wszędzie bujna i soczysta. Były to więc okolice ludne i zamożne. Idąc od północy, od ujścia Jordanu, spotykało się miasteczka Betsaida, Kafarnaum, Magdala. To ostatnie Grecy nazywali Tarycheą, bo tu znajdował się ośrodek suszenia i solenia ryb, co po grecku brzmi „taricheuein”; stąd wysyłano ryby na całą Palestynę.