Rok rozpusty Klausa Ottona Bacha - Jarosława Łytwyn - ebook

Rok rozpusty Klausa Ottona Bacha ebook

Jarosława Łytwyn

3,0

Opis

Co może przynieść internetowa znajomość z młodą, piękną cudzoziemką? Oczywiście miłość na całe życie! Jest o tym przekonany czterdziestotrzyletni Klaus Otto Bach – spokojny mieszkaniec niemieckiej Kilonii, amator dobrego piwa i damskich rajstop, wykonujący jakże pożyteczny zawód elektryka. Niestety, kobieta na całe życie nagle znika, przestaje odpowiadać na wiadomości. Klaus rzuca wszystko i wyrusza do dalekiej Ukrainy, by odnaleźć obiekt swoich westchnień.

Nieokiełznana ojczyzna ukochanej co rusz go zaskakuje. Stateczny niemiecki elektryk albo się dziwi, albo mierzy z drwinami pod swoim adresem. A los rzuca mu kolejne wyzwania i piętrzy przeszkody. Jednak ten dzielny donkiszot naszych czasów nie rezygnuje z poszukiwań swej dulcynei. W końcu los okazuje mu litość i daje słodką chwilę szczęścia, a czytelnikowi – najbardziej nieoczekiwane ze wszystkich możliwych zakończeń.

Tak, będzie całkiem wesoło.

* * *

"To nie tylko udana powieść, ale także gotowy scenariusz do tragikomicznego i nieco erotycznego serialu. Mam tylko nadzieję, że jego bohater nie zostanie kolejnym prezydentem."

ANDRIJ LUBKA

ukraiński prozaik i poeta

"Nie zrozumiemy w pełni Ukraińców, jeśli nie poznamy ich poczucia humoru. A w tym celu najlepiej sięgnąć po Rok rozpusty Klausa Ottona Bacha."

RYSZARD KUPIDURA

ukrainista, tłumacz

* * *

Jedna z najlepszych ukraińskich powieści 2021 roku. Tytuł znalazł się na długiej liście nagrody "Espresso Wybór Czytelników" za 2021 rok oraz na długiej liście nagrody "Książka Roku BBC Ukraine 2021"

* * *

Jarosława Łytwyn jest autorką pięciu powieści i laureatką wielu prestiżowych ukraińskich konkursów literackich. Większość życia spędziła w ukraińskim mieście Biała Cerkiew. Obecnie mieszka we Wrocławiu. Rok rozpusty Klausa Ottona Bacha jest jej debiutem na rynku polskim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 314

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (9 ocen)
1
2
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
quadd

Z braku laku…

bardzo kiepsko. Autorka bardzo chciała się przewieźć po stereotypach, ale tym razem wybitnie jej to nie wyszło. Inni już dawno zrobili to lepiej.
00
Majster80

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra rzecz. Dowcipna.
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuРік розпусти Клауса Отто Баха
Pro­jekt okładki NA­TA­LIA TWARDY
Fo­to­gra­fie na okładce© pa­blo­prat/Adobe Stock
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuPA­TRYK MŁY­NEK
Re­dak­cjaUR­SZULA ŚMIE­TANA
Ko­rektaCE­LINA RYM­SZA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
© Yaro­slava Ly­tvyn, text, 2020 © Pu­bli­shing Ho­use RA­NOK, Ukra­inian edi­tion, 2022
Po­lish edi­tion pu­bli­shed by Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved
ISBN 978-83-271-6467-4
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

CZĘŚĆ PIERW­SZA

1

Klaus Otto Bach. Ki­lo­nia

Klaus Otto Bach był do­brym sy­nem, od­po­wie­dzial­nym pra­cow­ni­kiem, wzo­ro­wym płat­ni­kiem po­dat­ków. Ni­gdy w ży­ciu nie prze­szedł na czer­wo­nym świe­tle, nie przy­własz­czył so­bie cu­dzej wła­sno­ści ani nie skrzyw­dził słab­szego od sie­bie. Od­porny na drobne przy­kro­ści dnia co­dzien­nego, wrogo na­sta­wiony do ko­tów, Klaus naj­bar­dziej na świe­cie bał się pięk­nych ko­biet i swo­jego szefa.

Klaus Otto Bach miał dwu­po­ko­jowe miesz­kanko w cen­trum Ki­lo­nii, mia­steczku po­ło­żo­nym w pół­noc­nych Niem­czech. Pra­co­wał jako elek­tryk, pro­wa­dził roz­ważny tryb ży­cia, nie włą­czał te­le­wi­zora, czaj­nika ani pralki po dwu­dzie­stej pierw­szej, se­gre­go­wał śmieci i nie chra­pał zbyt gło­śno. Od czasu do czasu zda­rzało mu się wdep­nąć do ka­te­dry w cen­trum mia­sta, żeby po­słu­chać mu­zyki or­ga­no­wej i po­szu­kać swo­jego miej­sca pod słoń­cem oraz pod ko­pułą. Ni­gdy jed­nak ni­czego nie znaj­do­wał, więc wsu­wa­jąc nie­pro­por­cjo­nal­nie drobne dło­nie do kie­szeni dżin­sów, szedł na pa­rówkę w bułce z musz­tardą, na­by­wane w food trucku tuż obok, u Tur­ków. Ich wy­gląd po­zo­sta­wiał wpraw­dzie wiele do ży­cze­nia, za to pa­rówka ład­nie pach­niała i wspa­niale sma­ko­wała jak za te marne dwa i pół euro.

Czter­dzie­sto­trzy­letni Klaus Otto Bach spra­wiał wra­że­nie czło­wieka zde­cy­do­wa­nie nie­żo­na­tego, cho­ciaż do­syć za­dba­nego. Jego styl nie miał jed­nak nic wspól­nego z nie­miec­kim pe­dan­tycz­nym sno­bi­zmem. To było ra­czej jak po­drygi uczniaka chcą­cego unik­nąć uwagi w dzien­niczku od wszech­świata.

Klaus Otto za­ko­chał się dwa razy. I dwa razy uczu­cie to chla­stało go po twa­rzy bo­le­śnie, aż do krwi.

Pierw­szy raz Klaus się za­ko­chał w jed­nej z ostat­nich klas. Obiekt jego wes­tchnień zwał się An­ne­lise Ci­gler. Dziew­czę po­cho­dziło ze wschod­nich Nie­miec, miało dłu­gie, pa­ty­ko­wate nogi, było szyb­kie i psotne. Klaus Otto, kor­pu­lentny i ma­rzy­ciel­ski na­sto­la­tek, uga­niał się za tym cu­dow­nym mo­ty­lem, który ani razu nie ob­da­rzył go spoj­rze­niem czy na­wet uśmie­chem.

Klaus lu­bił te śmieszne ku­cyki, gra­na­tową spód­nicę i za dużą jak na na­sto­latkę torbę na ra­mię. Za­chwy­cały go jej śmiech, pewna nie­zgrab­ność ru­chów, jesz­cze nie do końca ko­bie­cych, i zmienne hu­mory. Ale naj­bar­dziej po­do­bały mu się jej wzo­rzy­ste raj­stopy.

An­ne­lise za­cho­wy­wała się przy­zwo­icie jak na czter­na­sto­latkę – zero uwo­dze­nia, zwod­ni­czych uśmie­chów. Do­my­ślała się, że Klaus da­rzy ją sym­pa­tią, ale trzy­mała się z dala od niego, nie flir­to­wała z nim i za­sad­ni­czo nie da­wała mu żad­nych na­dziei. Ni­gdy go też nie wy­ko­rzy­sty­wała. Nie od­pi­sy­wała od niego prac do­mo­wych ani nie po­ży­czała drob­nych z jego kie­szon­ko­wego.

Czy za­tem An­ne­lise była do­bra dla Ba­cha? W żad­nym wy­padku. Obo­jęt­ność dziew­czyny nie dość, że nie osła­biała cier­pień mi­ło­snych Klausa, to jesz­cze zmu­szała go do szu­ka­nia ko­lej­nych dróg do serca ka­pry­śnej wy­branki.

Pew­nego dnia Klaus Otto umó­wił się z na­uczy­cielką mu­zyki, że wy­kona na lek­cji utwór, do któ­rego sam na­pi­sał słowa i me­lo­dię. Pieśń trak­to­wała o wio­sen­nym wie­trze. Mło­dzie­niec li­czył na to, że w ten spo­sób roz­pu­ści twarde jak lód serce An­ne­lise. A wtedy ona go po­ca­łuje. Żeby tylko – może na­wet po­zwoli mu do­tknąć swo­ich nóg albo piersi... A może jesz­cze... W tym mo­men­cie za­czy­nało mu się krę­cić w gło­wie i trudno mu było od­dy­chać.

Chcąc wpro­wa­dzić w ży­cie swój ge­nialny po­mysł, Bach po­sta­no­wił przy­nieść z domu gi­tarę. Plan wy­da­wał się ide­alny. Je­dyne, czego Klaus nie wziął pod uwagę, to swo­jego wą­tłego sys­temu ner­wo­wego i skłon­no­ści do ata­ków pa­niki. Kiedy bo­wiem sta­nął przed całą klasą i za­czął zmie­niać akordy, na­gle dło­nie prze­stały go słu­chać. Me­lo­dia zu­peł­nie nie przy­po­mi­nała tej, którą stwo­rzył. W ogóle nie przy­po­mi­nała mu­zyki.

– Schaut! Schaut mal! – krzyk­nął któ­ryś z ko­le­gów. – Fette Fin­ger![1]

– Tak, tak, pa­trz­cie, to wszystko przez te jego małe rączki i grube palce! Jak ty w ogóle mo­żesz nimi grać? – Z sali po­sy­pały się py­ta­nia.

Klaus za­marł, czer­wony ze wstydu, po­ni­żony i onie­miały. Nogi od­mó­wiły mu po­słu­szeń­stwa. Na­gle w ca­łym tym zgiełku usły­szał cienki i jakże miły jego sercu gło­sik An­ne­lise.

– Klaus Sän­ger, Klös­schen Fin­ger![2] – za­wo­łała, nie­mal pła­cząc ze śmie­chu.

Cała klasa pod­chwy­ciła jej słowa i na­raz wszy­scy, jak na­wie­dzeni, za­częli je wy­krzy­ki­wać gło­śno i za­pa­mię­tale. Śmiano się z Klausa Ot­tona. Śmiano się tak jak ni­gdy wcze­śniej. A nóż w plecy wbiła mu ta, dla któ­rej był go­tów na wszystko.

To nie było na jego nerwy. Bach wy­biegł z sali mu­zycz­nej, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc łzy. Całą na­stępną lek­cję prze­sie­dział na pa­ra­pe­cie w to­a­le­cie, wbi­ja­jąc pu­sty wzrok w ro­snący na ulicy krzew, po­dobny do drzewa lau­ro­wego.

Tam­tego dnia coś w nim pę­kło i ni­gdy już się nie zro­sło, ale Bach miał praw­dziwy dar ukła­da­nia się z rze­czy­wi­sto­ścią, więc na­uczył się z tym żyć.

Po tym za­wo­dzie mi­ło­snym Klaus Otto bar­dzo wy­do­ro­ślał. Już nie uga­niał się wię­cej za mo­ty­lami i stwier­dził, że to, co wi­dzi w lu­strze, da­le­kie jest od tego, co chciałby w nim zo­ba­czyć. Za­miast wal­czyć z wia­tra­kami, po­sta­no­wił się pod­dać i za­mknąć na świat. I śmiać się z sa­mego sie­bie. Drwić z sie­bie. A nie znaj­du­jąc u sa­mego sie­bie wspar­cia, za­ta­piać się co­raz głę­biej w oce­anie żalu i bez­na­dziei.

Jed­nak Klaus za­ko­chał się po raz drugi. Tym ra­zem mi­łość miała na imię Klara. I zo­stała jego żoną. Kto wie, co nim kie­ro­wało, gdy szedł z nią do ślubu. Być może głos sa­mot­no­ści prze­mó­wił do niego zbyt wy­raź­nie. Być może Klaus po­sta­no­wił, że już czas. A może po pro­stu Klara tak mocno i tak zde­cy­do­wa­nie wzięła sprawy w swoje ręce, że Klaus nie zdo­łał się z tego wy­wi­nąć.

Z dru­giej strony Klaus Otto Bach był bar­dzo za­do­wo­lony, że przy jego boku jest te­raz przed­sta­wi­cielka płci pięk­nej. To nieco pod­no­siło jego sa­mo­ocenę i uatrak­cyj­niało co­dzien­ność. Z Klarą, wa­żącą pra­wie sto dwa­dzie­ścia ki­lo­gra­mów, czuł się lekko i pew­nie.

Poza tym jego wy­eman­cy­po­wane i sa­mo­wy­star­czalne ro­daczki nie­zbyt chęt­nie na­wią­zy­wały sto­sunki z kimś tak skłon­nym do sta­nów de­pre­syj­nych, hi­ste­rii i cią­głego ję­cze­nia jak on, Klaus. Czyli z czło­wie­kiem o jakże de­li­kat­nej struk­tu­rze psy­chicz­nej.

Tym­cza­sem byli z Klarą jak dwa bo­chenki chleba – niby z jed­nego pieca, a jed­nak upie­czeni w ogniu tego wspól­nego ży­cia jakby od nie­chce­nia. Z Klarą Klaus pił piwo, po­chła­niał góry pa­ró­wek i spa­ce­ro­wał wie­czo­rami po oko­licy, trzy­ma­jąc się za ręce. Z Klarą oglą­dał filmy porno przy po­pcor­nie i go­dzi­nami prze­wa­lał się po ka­na­pie, ga­piąc się w ko­lejne talk-show. I cza­sem so­bie my­ślał, że jest na­prawdę szczę­śliwy. Że wresz­cie mu się uło­żyło.

Pew­nej je­sieni Klaus Otto, miesz­ka­niec Pół­nocy, po cięż­kiej za­grywce Klary od­dał wła­sne, zda­wa­łoby się, nie­zdo­byte po­zy­cje i zgo­dził się wziąć kre­dyt, żeby po­je­chać z żoną na Okto­ber­fest. On – do Ba­wa­rii! On – kre­dyt! Spo­nie­wie­rać się!

I pić tam, czyli chlać, za­le­wać się w sztok, na­rą­bać się, na­pruć się, śmiać się, gar­dło­wać, zle­wa­jąc się w jedną wspólną chmie­lową ago­nię z ty­sią­cami współ­o­by­wa­teli i tu­ry­stów. I spę­dzić w tej ha­lu­cy­na­cji może ze trzy dni, a może cały ty­dzień, bu­dząc się po pi­jaku i tra­cąc kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. I byłby to z pew­no­ścią naj­bar­dziej burz­liwy i eks­cy­tu­jący okres w jego ży­ciu. O ja­kim nie śmiał na­wet ma­rzyć. Aku­rat taki ro­dzaj sza­leń­stwa, ja­kie za­wsze go omi­jało. I roz­my­śla­jąc o pi­wie i okrą­glut­kich biu­stach kel­ne­rek, o ich krót­kich su­kien­kach typu dirndl[3], pod któ­rymi – być może, pod któ­rymi – z pew­no­ścią – były raj­stopy, Klaus Otto ła­ko­mie cmo­kał. A po­tem wra­cał do domu, do Klary, z lek­kim po­czu­ciem winy z po­wodu ta­kich my­śli, gła­skał jej stward­niałą od pracy, pulchną rękę i ca­ło­wał ru­miany jak pa­pryczka pep­pe­roni po­li­czek.

Ale Klara wszystko ze­psuła. I kre­dyt, i ma­rze­nia, i ży­cie. Roz­ło­żyła nogi i zdra­dziła Klausa z ku­dła­tym kie­rowcą cię­ża­rówki, któ­rego głę­bo­kie za­kola przy­wo­dziły na myśl la­guny. Na­stęp­nie prze­pro­wa­dziła się do niego, oznaj­miw­szy mę­żowi, że roz­miar ma zna­cze­nie. I Klaus Otto wie­dział, że by­naj­mniej nie cho­dzi o roz­miar jego ko­szul.

Po ta­kim szoku do­cho­dził do sie­bie trzy lata, za­czął pić, spasł się jesz­cze bar­dziej, prze­stał se­gre­go­wać śmieci, przez co do­stało mu się od są­sia­dów, i za­czął jesz­cze bar­dziej za­głę­biać się w od­mę­tach nie­na­wi­ści do sie­bie w szcze­gól­no­ści i do świata ogól­nie. Ni­czym nie gar­dził, cza­sem tylko mu się zda­wało, że ni­żej upaść już się nie da. Upo­ka­rzał się, bła­ga­jąc Klarę na ko­la­nach, żeby do niego wró­ciła, przy­no­sił jej kwiaty, wy­sta­wał wie­czo­rami po pracy pod do­mem swo­jego ry­wala, ciął się, sy­mu­lo­wał próby sa­mo­bój­cze, ska­kał z okna par­teru – skrę­cił przy tym nogę, ale w ża­den spo­sób nie skró­cił swo­jego ży­wota w imię mi­ło­ści. Na­wet wy­zwał kie­rowcę cię­ża­rówki na po­je­dy­nek, po czym sam przed nim zwie­wał, omal nie mdle­jąc ze stra­chu i wy­rzutu ad­re­na­liny. Ro­bił dużo, pra­wie wszystko, co mógł i po­tra­fił. Nic jed­nak nie wskó­rał. Klara nie wró­ciła. A w du­szy Klausa roz­go­ściła się pustka, z którą z cza­sem na­uczył się żyć.

* * *

Klaus Otto Bach był za­ko­chany dwa razy w ży­ciu. Mimo to nikt nie miał po­ję­cia, że naj­bar­dziej na świe­cie Klaus ko­chał raj­stopy.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1]Schaut!... (niem.) ‒ Pa­trz­cie! Pa­trz­cie! Grube palce! [wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od tłu­maczki].
[2]Klaus Sän­ger... (niem.) ‒ Klaus śpiewa, a palce ma jak klu­ski!
[3] Tra­dy­cyjny strój ko­biecy no­szony w Ba­wa­rii, Ty­rolu i Liech­ten­ste­inie: bluzka z gor­se­tem i sze­roka, krótka spód­nica z ja­skra­wym far­tusz­kiem.