Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Początek bywa trudniejszy niż koniec
Iwona Stopniewska próbuje poradzić sobie z życiową stratą. Codzienność wypełniają jej rutynowe obowiązki i samotność, której nie potrafi już dłużej ignorować. Z początkiem chińskiego Roku Psa – czasu przyjaźni oraz życzliwości – zapisuje się na kurs ceramiki. Tam poznaje przebojową Dorotę i sarkastycznego Jacka, z którymi niespodziewanie tworzy silną więź.
Po raz pierwszy od lat czuje się częścią czegoś ważnego. Zaczyna wracać do życia – odzyskuje spokój i otwiera się na innych. Ale kiedy dochodzi do groźnego incydentu na ulicy, staje się jasne, że jej przeszłość nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa…
Wkrótce Iwona będzie musiała stawić czoło nie tylko bolesnym wspomnieniom, ale też śmiertelnemu zagrożeniu. W obliczu narastającego niebezpieczeństwa i nieoczekiwanie rodzących się uczuć przyjdzie jej zdecydować, jak chce żyć – i co jest gotowa zostawić za sobą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 279
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Monika Karkosza
Rok psa
Iwona nigdy nie sądziła, że wyprowadzi się na stałe z Wrocławia. Nigdy – aż do momentu, gdy półtora roku temu Tomek zaczął pomału nakreślać wizję wspólnej przyszłości.
– Za trzydzieści lat nadal będziemy młodzi – zapewniał albo pytał rozpromieniony: – Czy za dwadzieścia pięć lat będziesz mnie nadal kochała?
W końcu się oświadczył. Romantycznie, w walentynki. Iwona wiedziała, że w tych życzliwych oczach i mocnym głosie, pozbawionym wszelkich oznak braku pewności siebie, znajdzie oparcie na całe życie.
Niestety wiadomo było, że Tomek będzie musiał prędzej czy później przeprowadzić się do Warszawy. Jego kancelaria adwokacka otwierała tam swoją siedzibę i coraz więcej czasu spędzał w stolicy. Dodatkowo miał w stolicy własne mieszkanie – duże, czteropokojowe lokum w kamienicy z lat pięćdziesiątych, odziedziczone po babci, która zmarła w zeszłym roku. Matka Tomka nigdy nie zgodziłaby się na sprzedaż nieruchomości, w której się wychowywała i której wartość ustawicznie rosła. Nie było więc szans, aby mogli kontynuować wspólne życie we Wrocławiu. Na dodatek Adam, najbliższy kumpel Tomka w kancelarii, przebąkiwał po cichu coś o odejściu z firmy i założeniu własnego biura w stolicy. Chciał włączyć Tomka w interes, a ten, jak na razie, nie mówił „nie”.
Iwonie nie podobała się wizja przeprowadzki do Warszawy. Nie chciała jednak stawiać przyszłego męża w sytuacji bez wyjścia. Ostatecznie nie wyjeżdżała przecież na drugi koniec świata. Obydwa miasta dzieli około 350 kilometrów, to zaledwie trzy i pół godziny jazdy autem i tylko godzina więcej autobusem. We Wrocławiu zostawała jej matka i brat z rodziną. Planowała, że na pewno będzie ich często odwiedzać.
Tomek twierdził, że Warszawa nie jest taka zła. Poza tym do wszystkiego można się przyzwyczaić. Iwonie stolica wydawała się ponurym miastem: przesiadkowym, z ogromnym dworcem i parkingiem w samym centrum. Jakby każdy chciał stamtąd uciekać. Na dodatek ze wszystkich stron ciągnęły się złowrogie sznury samochodów, z których ulatywały duszące dymy. Była do tej pory w stolicy dwa razy: na wycieczce szkolnej na początku liceum i niedawno, w lutym, gdy Tomek chciał jej pokazać mieszkanie po babci, do którego mieli się przeprowadzić. Miasto wyglądało przygnębiająco. Tomek powtarzał, że centrum – tam, gdzie głównie spędzali czas – to nie wszystko. Przekonywał, że wiosną i latem Warszawa jest naprawdę piękna, są Łazienki, Kampinos, Las Kabacki, a Starówka, choć niewielka, pełna jest turystów, przyjemnie jest też przespacerować się brzegiem Wisły. Słowa narzeczonego trochę ją uspokajały.
Zatem Iwona powoli żegnała się z ukochanym Wrocławiem. Coraz intensywniej przyglądała się ludziom i budynkom. Jakby wszystkie kamienice, mosty, tramwaje i chodniki były jej i miała je za chwilę stracić. Usilnie zatapiała się w teraźniejszości z nadzieją, że wystarczająco nacieszy się miastem. Że zabierze jego część ze sobą w nieznane.
Był upalny początek maja. Dopiero co kończyła się perfidna w tym roku dla pracodawców majówka, która spowodowała, że w poprzednim tygodniu każdy kolejny dzień był na zmianę wolny i roboczy. Iwona wybierała się na przedostatnią przymiarkę sukni ślubnej do salonu na Drobnera. Mogła wybrać krótszą drogę do salonu, ale specjalnie wysiadła przy Kazimierza Wielkiego, aby trochę nacieszyć się miastem. Świdnicką udała się na Rynek. Minęła pomnik Aleksandra Fredry, obeszła swoje ulubione kamienice i uśmiechnęła się do najbliższych sercu krasnali, bezceremonialnie wystających z ziemi. Następnie dotarła do Starej Pączkarni, gdzie kupiła kilka smacznych wypieków na wieczór dla siebie i dla mamy. Później Szewską weszła na Plac Nankiera, przekroczyła kilka małych mostów i urokliwych wysepek i Bulwarem Słonecznym dotarła do celu, przechodząc najpierw przez drewnianą Żabią Kładkę. Intuicja jej podpowiadała, że bez względu na to, co mówił jej przyszły mąż, Warszawa nie może być tak malowniczym miastem jak stolica Dolnego Śląska.
Anka dostrzegła ją zza szyby salonu i radośnie jej pomachała. Iwona odpowiedziała mdłym uśmiechem.
– Hej, co to za smutna mina w taki piękny dzień? – spytała krawcowa, gdy tylko jej klientka weszła do środka.
Salon poleciła Iwonie jedna z koleżanek, jakieś pół roku wcześniej. Od razu się na niego zdecydowała, sama nie wiedząc, z jakiego właściwie powodu. Może dlatego, że momentalnie poczuła pewną wspólnotę dusz z właścicielką, ciepłą i energiczną. W ponury listopadowy wieczór, podczas ich pierwszego spotkania, ta wysunęła do Iwony rękę i szczerząc zęby w gigantycznym uśmiechu, przedstawiła się:
– Anka jestem.
Tak naprawdę nie zależało jej na sukni i na całej uroczystości, trochę wymuszonej i oczekiwanej przez rodzinę. Przyszła teściowa nie wyobrażała sobie innej możliwości, jak wesele na co najmniej sto – sto pięćdziesiąt osób. Ona zaś chciała mieć ceremonię i „wątki poboczne” jak najszybciej za sobą. Uważała się za introwertyczkę, nie chciała być główną bohaterką imprezy, podczas której wszyscy będą na nią patrzeć. Liczył się dla niej tylko Tomek oraz to, że od tego ślubu będzie w końcu tak, jak pragnęła: miłość, rodzina, małżeństwo, do końca i na zawsze razem.
– Usiądź sobie tutaj wygodnie. Zaraz przyniosę to, co już mamy. – Anka ruszyła na zaplecze. – Może chcesz kawy?! – krzyknęła stamtąd.
– Nie, dzięki.
Wróciła po chwili, trzymając przewieszoną przez ramię koronkową białą suknię, a w drugiej ręce pospinany szpilkami materiał, który przypominał marynarkę.
– Suknia jest już gotowa, przymierzaj. Jakby coś było nie tak, poprawimy – zapewniła.
Iwona spojrzała w lustro z onieśmielonym zachwytem w oczach. Mimo swoich poglądów na temat wesela musiała stwierdzić, że nigdy nie miała na sobie tak pięknego ubrania. Tkanina delikatnie opinała jej ciało, podkreślając walory szczupłej sylwetki. Biel natomiast uwypuklała czarne, długie włosy oraz ciemne brwi i piwne oczy przyszłej panny młodej. Kilka tygodni wcześniej, gdy Iwona była tu ostatni raz, suknia wymagała jeszcze kilku przeróbek i dopasowań: gdzieniegdzie wystawały nitki i szwy, talia i góra były za szerokie. Teraz wyglądało na to, że kreacja jest już skończona.
– Anka, jest super! Wyśmienicie! – krzyknęła, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze.
– Fajnie, fajnie – odpowiedziała krawcowa. – Tylko chyba tren musimy wyrównać. – Anka schyliła się, przyczepiając dwie szpilki w sobie wiadomych miejscach. – Włóż teraz bolerko. A raczej to, co nim będzie – powiedziała z uśmiechem i pomogła klientce nałożyć delikatną konstrukcję.
Następnie zajęła się mierzeniem rękawów i notowaniem.
– Kiedy ten ślub dokładnie? Ósmego czerwca? – zapytała.
– Szesnastego.
– Czyli w samym środku Euro. Nie rezygnują wam goście? – W jej głosie słychać było i ciekawość, i troskę.
– Mają jeszcze trochę czasu na decyzję. Poza tym w domu weselnym będzie można obejrzeć mecz.
– Ekstra. – Spojrzała na nią i dodała z westchnieniem – Masz smutne oczy, widzę to… Pewnie zaczęłaś się zastanawiać, czy to na pewno „ten jedyny” i czy chcesz z nim przeżyć całe życie… Wszystkie tak macie, a później okazuje się, że jest dobrze. Rodzą się dzieci, życie płynie…
– Nie, nie nad tym się zastanawiam… – odparła Iwona. – Po prostu szkoda mi wyjeżdżać z Wrocławia. Za kilka miesięcy wyprowadzamy się do Warszawy. Ale Tomek to „ten jedyny”, nie mam wątpliwości – zapewniła, uśmiechając się przekonująco.
– To dobrze. – Anka poklepała ją po ramieniu. – Będziemy musiały się jeszcze przynajmniej raz zobaczyć. Myślę, że mniej więcej za jakieś dwa, trzy tygodnie. Zadzwonię do ciebie.
Gdy Iwona wyszła z salonu, dookoła tętniło życie słonecznego, prawie letniego dnia. Wsiadła do tramwaju i oparła głowę o szybę. Mocne promienie rozgrzewały okna pojazdu. Nie odsunęła się, tylko delektowała się ciepłem. Jakże mogłaby mieć wątpliwości co do swojego narzeczonego? Przypomniała sobie chwile sprzed pięciu lat, gdy pierwszy raz go spotkała. A raczej po raz pierwszy zauważyła, bo była wtedy tak skoncentrowana na pracy, że mogło ją od niej oderwać tylko trzęsienie ziemi.
Pracowali w tej samej firmie konsultingowej. On pisał opinie do przejęć firm, a ona wypruwała żyły w audycie. Gdy go pierwszy raz zobaczyła, pomyślała, że ten chłopak stanowi ucieleśnienie jej marzeń o idealnym wyglądzie mężczyzny, nawet tych, których do tej pory sobie nie uświadamiała. Był wysoki, umięśniony, miał burzę czarnych, lekko kręconych włosów. Okulary nadawały jego twarzy inteligentny wyraz. Iwona postanowiła, że nie może zmarnować takiej okazji. Zebrała siły na uśmiech, poprawiła sukienkę i ruszyła w kierunku automatu z kawą, przy którym stał.
– Nie za dużo jak na jeden poranek? To już chyba kolejna dzisiaj? – zaczepiła go z błyskiem w oku.
– Ciężki wtorek – odparł z uśmiechem.
– Powinieneś przestawić się na zieloną herbatę.
– Jeśli tak, to co ty tu robisz? Zielona herbata chyba w takim razie nie zawsze pomaga? – Obydwoje się roześmieli.
Wkrótce od znajomej dowiedziała się, że był zajęty. Zaczęła go więc traktować po koleżeńsku, usunęła z ich relacji ciężar oczekiwań. Flirt był tylko flirtem, ale kontakt mieli regularny. Miała do Tomka pewien sentyment, więc zawsze uśmiechała się na jego widok. Rozmawiali czasem w biurze, spotykali się na projektach lub na wspólnych firmowych wyjściach.
Mniej więcej rok później poczuła, że wpadła w głęboką, czarną dziurę. Przez kilkanaście miesięcy pracowała do utraty sił, po dwanaście, szesnaście godzin dziennie i dodatkowo w weekendy. Gdy przypadkiem zdarzał się jakiś wolny dzień, nie była w stanie wstać z łóżka. Po corocznej ocenie nie dostała awansu – w przeciwieństwie do większości swoich kolegów i koleżanek. Jedna z menedżerek obciążyła ją odpowiedzialnością za niewykonanie części badania. Zapomniała, że podzieliła pracę na Iwonę i jej koleżankę, której akurat rozchorowało się dziecko, w związku z czym większość czasu przeznaczonego na projekt spędziła na zwolnieniu lekarskim. Iwona proponowała współpracowniczce, że wykona za nią zadanie, ale ta w swojej ambicji do końca była przekonana, że wywiąże się z obowiązków zawodowych. Czas przeznaczony na pracę u klienta nagle się skończył i menedżerka zaczęła sprawdzać dokumentację. Iwona nie chciała narazić na kłopoty koleżanki, samotnie wychowującej dziecko, więc nie przedstawiła rzeczywistego biegu wydarzeń. W ogóle nic nie powiedziała. Menedżerka nie zreflektowała się, nie przypomniała sobie wydanego przez siebie polecenia, tylko zgłosiła niesubordynację pracownika do dyrekcji. To przelało czarę goryczy. Iwona postanowiła rzucić posadę.
Chciała zbuntować się przeciwko światu. Plany kariery w audycie legły w gruzach. Brakowało jej pomysłu na siebie. Poza tym miała już dwadzieścia sześć lat i do tej pory nie stanął na jej drodze żaden mężczyzna, w którym z wzajemnością by się zakochała. Czuła się bezsilna i bezradna. W połowie lipca wyprowadziła się od matki i zamieszkała w squacie.
W opuszczonym budynku fabryki na obrzeżach Wrocławia brakowało prądu i bieżącej wody, ale była za to gromada życzliwych i przyjaznych ludzi. W ciągu dnia hodowali zwierzęta, uprawiali rośliny, malowali obrazy i murale oraz przygotowywali dania, które sprzedawali na wynos. Wieczorami siedzieli przy piwie i winie, słuchając płyt Jimiego Hendrixa albo wypocin któregoś squattersa grającego na gitarze czy innym instrumencie. Niektórzy podawali jej coś mocniejszego, ale nie brała. Bała się.
Przez pierwszy miesiąc jej matka przychodziła trzy razy w tygodniu, błagając, żeby wróciła. Starszy brat pojawił się raz i nie wrócił, zostawiając rzeczy własnemu biegowi. „Jesteś inteligentna, zrozumiesz, że to miejsce nie dla ciebie” – powiedział, odchodząc. W końcu, po wizycie jednej z koleżanek z byłej firmy, przyszedł Tomek. Na początku trochę żartował i drwił: „Luksusowy lokal sobie znalazłaś. Wygodne mieszkanko”. Często wracał. Siedział długo, więc wkrótce zaprzyjaźnił się z kilkoma osobami. Iwona przyglądała się, jak grał na tamburynie z wychudzonym Darkiem przypominającym jogina. Ujęło ją to. Po kilkunastu dniach i on zaczął przekonywać: „Iwona, nie czeka cię tu żadna przyszłość. Jesteś wykształcona, inteligentna. Ocknij się i zrób coś ze swoim życiem”.
Trochę denerwowały ją te argumenty, ale podświadomie rozumiała ich zasadność. Poza tym zaczynało się robić zimno, nadchodził październik. Poranki i wieczory stawały się coraz mniej przyjemne. Ciepły sweter i lniana długa suknia już nie wystarczały. Przestawała wierzyć w sens samoudręki bez żadnej ideologii. Powoli zaczynała tęsknić za normalnym życiem.
Któregoś wrześniowego wieczora Tomek znów za długo przesiadywał w squacie. Następnego dnia szedł normalnie do pracy, więc Iwona powoli zaczęła go wyganiać.
– No idę już, idę. Pewnie się już domyśliłaś… – powiedział nieśmiało w drzwiach.
– Czego miałam się domyślić?
– Jestem już sam… Więc może umówisz się ze mną kiedyś?
Ucieszyło ją to i w pewien sposób otrzeźwiło. Poczuła przypływ motywacji do prowadzenia „normalnego” życia na zewnątrz.
– Musiałabym się umalować i porządnie ubrać… – odparła zalotnie.
– To wróć do domu.
– OK – poddała się, ale jednocześnie poczuła ulgę.
Zamieszkała z powrotem z matką i zaczęła rozglądać się za nową pracą. Po kilku miesiącach znalazła posadę, może nie tak rozwojową i dobrze płatną jak poprzednia, ale na pewno spokojniejszą. Regularnie spotykała się z Tomkiem; zostali parą. Sama nie wiedziała, kiedy dokładnie.
Sobota, kiedy prawie dwa lata później powiedzieli sobie „tak”, była upalna. W ciągu dnia termometry pokazywały ponad trzydzieści stopni, późnym wieczorem temperatura nie schodziła poniżej dwudziestu pięciu. Po ceremonii w niedużym kościele w dzielnicy Muchobór goście wraz z parą młodą przyjechali do domu weselnego oddalonego kilkanaście kilometrów od miasta. Po drugiej stronie ulicy kwitło na żółto zasiane rzepakiem pole, a na horyzoncie rozpościerał się las. Najbliższy dom majaczył się daleko, gdzieś między drzewami obrastającymi aleję prowadzącą do miejsca zabawy.
Gdy wszyscy dotarli, w ruch tradycyjnie poszły kieliszki szampana, a potem noże i widelce. Kelnerzy i kelnerki uwijali się między ponad setką gości, usadowionych po obu stronach podłużnego stołu. Po wstępnej rundzie posiłków młodzi rozpoczęli pierwszy taniec – walc, okraszony oklaskami gości. Niezdarnościom towarzyszyły przepraszające miny świeżo upieczonego małżonka oraz śmiech panny młodej, która najwyraźniej nie traktowała występu zbyt poważnie.
Zespół zaczął grać największe polskie i zagraniczne przeboje. Większość gości ruszyła na parkiet. Iwona z radością przyjmowała zaproszenia wujków, brata, kuzynów i kolegów. Ramię Tomka górowało na sali, prowadząc najpierw matkę, później teściową, a potem inne znajome partnerki. Taniec przeplatał się z jedzeniem, brzęk kieliszków z gwarem rozmów i śmiechem.
Gdy na zewnątrz zaczęło szarzeć, wokalista zaprosił wszystkich gości na parkiet, wskazując przede wszystkim na rodziców Tomka i mamę Iwony, aby wystąpili na środek. Z tyłu wyłonili się państwo młodzi. Trzymali w rękach kwiaty i torby z prezentami. Z głośników popłynęły czułe słowa podziękowania, a na twarzy rodziców i dzieci można było dostrzec wzruszenie.
Około dwudziestej drugiej goście rozproszyli się: część została na sali weselnej, część oglądała mecz w dużym holu, a reszta usytuowała się w obszernym ogrodzie z tyłu domu. Zespół miał przerwę, a z głośników dolatywała spokojna jazzowa muzyka. Dwoje małych dzieci biegało tam i z powrotem po marmurowej posadzce holu i drewnianym parkiecie sali. W okolicach telewizora słychać było westchnienia i komentarze gości-kibiców oraz energiczny głos komentatorów piłkarskich. Iwona powoli kierowała się w stronę ogrodu, rozmawiając po drodze z gośćmi. Na jej twarzy gościły radość i szczęście, jedynie w przelotnych momentach ujawniał się lekko niedowidzący wzrok – oznaka zmęczenia.
Julia, koleżanka z firmy konsultingowej, złapała ją w przejściu.
– Moja droga, gratulacje jeszcze raz. – Ucałowała ją w policzek. – Wspaniałe wesele, bardzo eleganckie, a ty jesteś prawdziwą gwiazdą.
– Dzięki – odpowiedziała panna młoda z promiennym uśmiechem. – Miałam tremę, obawiałam się bycia na pierwszym planie, ale gdy przychodzi co do czego, okazuje się, że się w ogóle o tym nie myśli. Cieszę się, bo wszystko poszło do tej pory zgodnie z planem. No i wygląda na to, że goście dobrze się bawią…
– Tak, goście zdecydowanie dobrze się bawią – odparła krótko Julia, nie chcąc psuć ceremonii pannie młodej narzekaniami na swojego partnera, którego zresztą sama sobie wybrała. Wiedziała, że Tadek się zgodzi pójść z nią na wesele, nie oczekując niczego w zamian. Poza tym świetnie tańczył. Szybko okazało się jednak, że nie ma z nim o czym rozmawiać.
Iwona w końcu weszła do ogromnego ogrodu, usianego drzewami i altankami. Zajęło jej chwilę, zanim w świetle jednej z lamp solarnych dostrzegła męża. Rozmawiał ze swoim kuzynem, trzymając w ręce kieliszek białego wina. Podeszła i od tyłu dotknęła jego barku.
– Tu cię mam! – krzyknęła wesoło, kokieteryjnie.
Tomek z uśmiechem objął ją ramieniem. Kuzyn zakończył szybko rozmowę, skinął głową i odszedł.
– To nasze wesele, mężu… – westchnęła, wtulając głowę w ogromną klatkę piersiową mężczyzny.
Tomek pocałował ją w czoło.
– Coś ci pokażę. – Odstawił kieliszek na drewniany stół w altance i wyciągnął z kieszeni swojego samsunga, drugim ramieniem cały czas obejmując Iwonę. – Zrobiłem je dziś rano z okna mojego pokoju. To gołębie grzywacze – powiedział, pokazując żonie galerię zdjęć.
Iwona zobaczyła kilkanaście fotografii ptaków przytulających się do siebie, ocierających piórkami i dotykających ciemnopomarańczowymi dzióbkami, jakby się całowały. Para gołębi siedziała na dużej i mocnej gałęzi lipy stojącej przed domem rodziców Tomka.
– Ojej, jakie to urocze – szepnęła zachwycona. – Już rozumiem, dlaczego mówi się czasem „gołąbeczki”.
– To będą nasze ptaki. – Tomek wyjął telefon z dłoni żony, usiadł na ławce, posadził na kolanach i zaczął całować. Po kilku chwilach ich przyspieszone oddechy ustały. Mężczyzna przeciągnął rękami po tylnej części sukni Iwony, dotykając przez białą koronkę jej pleców, pośladków i ud. Następnie przesunął się w głąb ławy, robiąc jej miejsce obok siebie. Iwona usiadła i położyła głowę na jego ramieniu, a on ją objął.
– Kocham cię, wiesz? – spytała.
– Ja też cię kocham – zapewnił.
Siedzieli już jakiś czas, przytuleni, wpatrując się w bezchmurne niebo pełne gwiazd. W którymś momencie dało się słyszeć chrzęst gałęzi. Tomek odwrócił głowę.
– Dziwne, miałem wrażenie, że ktoś się we mnie wpatruje – oznajmił, a w jego głosie słychać było niepokój.
– To pewnie któryś z gości. Ta altanka jest dość oddalona od reszty, ale jeszcze pół godziny temu całkiem dużo ludzi chodziło po ogrodzie – stwierdziła Iwona, bagatelizując sytuację.
Czyjś cień, przez nikogo niedostrzeżony, przesuwał się bezgłośnie po wybrukowanej ścieżce w stronę domu weselnego. Młodzi zapomnieli już o tym, co przed chwilą tak bardzo zaniepokoiło Tomka. Ale cień miał konkretne ciało, a to – umysł, ten z kolei… pewne plany.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Rok psa
ISBN: 978-83-8423-005-3
© Monika Karkosza i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Dagmara Ślęk-Paw
KOREKTA: Patrycja Borek, Anna Grabarczyk
OKŁADKA: Karolina Urbaniak
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek