Rok obrzędowy na wsi kociewskiej - Jan Wespa - ebook

Rok obrzędowy na wsi kociewskiej ebook

Jan Wespa

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Fundacja Krajowy Depozyt Biblioteczny

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 214

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Jan Wespa

ROK OBRZĘDOWYNA WSIKOCIEWSKIEJ

 

1880 - 1920 - 1974 - 2021

 

 

ROK OBRZĘDOWY

NA WSI KOCIEWSKIEJ

Jan Wespa

 

Redakcja

Maria Pająkowska-Kensik

Jan Wespa - syn

Lech J. Zdrojewski

 

Przepisanie tekstów z rękopisu i korekta

Jan Wespa – syn

 

Projekt okładki i layoutu

Lech J. Zdrojewski

 

DTP i łamanie tekstu

Lech J. Zdrojewski

Kinga KEENYS Geldon Czech

 

Finansowe wsparcie publikacji

Gmina Morzeszczyn

Stowarzyszenie DRABKA

Agnieszka i Paweł Szczodry-Wespa

Fundacja OKO-LICE KULTURY

 

ISBN 978-83-65365-66-8

Wydawca:

Fundacja OKO-LICE KULTURY

ul. Modrzewiowa 5,83-210 Zblewo

Wydanie 1, 2021 rok, nakład 1000 egz.

 

Pracę dedykuję

żonie Marii Walerii,

która serce swe Kociewiu oddała.

 

Portret autora z czasu gdy pisał niniejszą pracę.

 

Od autora

Przez długie lata dojrzewało we mnie, aż w końcu stało się czymś brzemiennym, co wyładowało się na papierze jak dojrzały owoc. Było nim utrwalenie obrazu życia dawnych mieszkańców Kociewia, który w szybkim tempie ulegał zanikowi, nié pozostawiając za sobą śladu. Wielką szkodą byłoby ostateczne zaginięcie starych kociewskich obyczajów, które stanowiły tutejszą kulturę od wieków sprawowaną. Nic łatwiejszego, gdy się ma jeszcze w żywej pamięci ludzi, którzy w swym czasie obcując ze mną, dzielili się posiadaną wiedzą na temat jakże barwnej kultury tego zakątka Pomorza. Mam więc możliwość czerpać całymi garściami z posiadanej wiedzy pochodzącej ze wczesnej swej młodości, kiedy to przysłuchiwałem się gawędom, legendom, wspominkom starszych już osób, których młodość przypadła na lata osiemdziesiąte XIX wieku. Dzisiaj w całej okazałości utrwalam je, by służyły dalszej potomności, dla dobra czasu i tradycji.

 

Morzeszczyn, dnia 15 sierpnia 1974 roku.

 

Niezwykła opowieść

 

Autor tekstu, Jan Wespa zaprosił nas do dawnej kociewskiej wsi. Zatrzymał nas w niej, by spokojnie opowiedzieć o codziennym życiu i odświętnych radościach. Opowieść jest bardzo autentyczna. Cała napisana gwarą, prostym językiem, bez trywializmów. Nié ma w niej sensacji, realizmu magicznego. Rok z życia młodych bohaterów - Aneczki i Franka, jest okazją do ciekawego i wiernego przedstawienia wielu obrazów kultury materialnej, społecznej i duchowej Kociewia z przełomu XIX i XX w. Przywołane zostały obrzędy doroczne, jak wielkanocny szmaguster, Boże Ciało, Zielone Świątki. Z obrzędów rodzinnych wesele. Oprócz ogólnie znanych, np. przygotowywanie kraszanek do święconki, oczepiny podczas wesela, polowanie, przedstawione zostały liczne, dawne i zapomniane już zwyczaje... Opowieść ocala od zapomnienia - Boże Rany (zwyczaj wielkopiątkowy), święcenie wianków z macierzanki na Oktawę Bożego Ciała, majenie chałup kalmusem na Zielone Świątki, sylwestrowe psoty itd.

Młodych pewnie zadziwi obraz kopania torfu, by ogrzać chatę, okadzanie domostwa okruchami bursztynu, by pachniało przed kolędą czy zapalanie gromnicy podczas burzy... Starszych skłonią do wspomnień opowieści snute kiedyś przez babcie i dziadków. Tak bywało... Jo, tak było...

Niezwykłość tej opowieści kryje się też w jej języku, czyli północnej odmianie gwary starokociewskiej. Jan Wespa świetnie znał mowę dawnych Kociewiaków i wybrał jako formę przekazu konsekwentną stylizację. Dla badaczy kultury ludowej na Kociewiu, archaiczne gwaryzmy są bardzo ciekawe. W spokojnej narracji o losach bohaterów trzeba zauważyć tęsknotę ludowego twórcy, by zwyciężało wżyciu dobro. Dobrotliwy stosunek do życiowych trudności prowadzi czytelnika do świata przypominającego długą, prawie baśniową opowieść o życiu, w którym oprócz rozpisanego na pory roku, pracowitego trudu, były i wzruszające radości... Bogata tradycja obrzędowa, gwarowa opowieść o niej - powinna być na zawsze zachowana w skarbcu kultury Pomorza... Dzięki staraniom syna, też Jana, miłośnicy Kociewia w czasie trwającego VI Kongresu Kociewskiego ucieszą się zapewne z kolejnej ważnej książki...

Maria Pająkowska - Kensik

 

W ROKU SIĘ DZIAŁO

 

Wiosna jidzie

Przed siewem - przysłowia

Bielenie chaty

Tydzień do Wielginocy

Rózgi

Święconka

Kraszanki

Psièrsze świanto

Wielganocy

Poszczenie

Post z intencją w pierwszy dzień wielkanocny i gwiazdkowy

Opowieść o godzeniu się na służbę w Dzień św. Marcina

Wyjazd „za robotą” do Alzacji

Po dyngusie

Gościna

„Boże rany”

Dawne gawańdy

Sadzenie kartoflów

Praca w lesie

Kopanie torfu

Podczas burzy

Zielone Świóntki

Potańcówka

Nabożeństwo w kościółku

W ogródku

Zielone Świóntki

Łupalne lato, msza o deszcz

Zabawa

W starej chacie

Pożar

Nowiny, czyli plotki

Prace w gospodarstwie

Boże Ciało

Procesja

Suplikacje gdy głód, choroby

O zbójniku opowieść

Boże Dómki

Oktawa Bożego Ciała

Wianki z macierzanki

Wigilia św. Jana

Wianki na wodzie - wróżby...

Skoki przez ogień

Po kwiat paproci

Gdy burza

Lato

Żniwa

Ostatnia fura zboża

Korowód żniwny (dożynki)

Święto Matki Boskiej Zielnej ..

Leczenie krowy

Młócenie zboża

Wykopki

Zabawy dzieci

Zakończenie prac po wykopkach

O kipsiarzu

Jasiań

Pogrzeb gbura

Czarownica

Do kuźni na uczba

U złotnika

Wszystkich Świętych

Na cmentarzu

Pamięć o zmarłych, nieszpory

Zaproszenie na wesele

Wesele

Oczepiny

Gęsiobicie

Okrasa

Służba u gbura

Adwent

W chorobie

Kradzież

Święto Matki Boskiej Śnieżnej

Święto Barbary

Z szopką

Gwiazdy

Przed Gwiazdką

Wyprawa po choinkę

Choinka

Wigilia, opłatek

Zwierzęta przemawiają w Wigilię ludzkim głosem

Saniami do kościoła

Zaręczyny

Drugi dzień świąt, poświęcenie owsa

Chodzą Herody po wsi

W Sylwestra: wróżby, strzelanie z bata

Nowy Rok 1889; wieś po nocnych psotach

Trzej Królowie chodzą po wsi

Zapowiedzi

Czas karnawałowy

Kuligi

Na Matkę Boską Gromniczną

Świniobicie przed weselem

Przed weselem

Brama na powitanie gości

Pultrowanie

Błogosławieństwo Młodej Pary

Tańce

Obiad o północy i oczepiny

OJ, DZIAŁO

 

Wieś, jakich wiele na Kociewiu, leżała wysoko na wzgórzu, jakby królowała nad okolicó, a uroku ji dodawał przepsiankny wjidok, któran sia wokoło roztaczał. Dołam płynyła rzéczka, a tuż za nió rosnył żywjicó pachnóncy las. We wiosenny poranek, kedy słénce ze za lasu wschodzi, a mgła nad rzéczkó rozciónga sia po cały dolinie, wyglónda jakby széroko rozlana woda. Wjidać jano czubki sosan ji śwérków. Sprawia to wjidok jakby powódź wew dolinie była. Wew taki wiosenny poranek słónyszko zajrzało wew łokno Łukaszów ji óno to obudziło Łukaszowa zez pościeli. Wstawszy odmówjiła swoje paciérze. Potam po cichutku, żeby nié obudzić dzieci, którne eszcze speli, zaśpiéwała „Zawitaj ranna jutrzenko, ty grzéchów naszych lékarko”. Poczam dała sia wew zaduma, a myślała o tych codziennych kłopotach, chtórnych było co niemniara. Ciangam na myśl przychodził jeji móż, chtóran przed rokam zginył wew lesie zabity przez powalone drzewo. Eszcze słyszy to wołanie, że Łukasza wjezó na wozie zabjitégo. Co to wtédy była za rozpacz, kedy leżał skrwawióny na wozie, a wokoło niégo było tyla ludzi. Był to straszny cios dla ni ji dla jeji dzieci. Pochowała go już rok tamu, ale ciańgle zmówjiała za jegó dusza zdrowaśka, co łuczyniła. Tak siedzóna wew łóżku medytowała eszcze nad swemi dzieciarni. Aneczka ma już osiemnaście lat ji da sobie rada, jano Stasiek -ostatni rok do szkoły chodzi ji o nigo sia martwsiła. Trza pomyslić dla niégo o jaki łuczbie1. Równak2 najwiankszy kłopot, to tan dług zacióngniónty u tego Kopra na pogrzeb mónża.

Nad tym rozmyślaniem zastała jó Aneczka już prawie wyspana, choć eszcze dość wczas było. Za to Stasiek spał wew najlepsze, bo ón najmni mniał kłopotów. Panianka wchodzónc pochwaliła Boga, po czym trocha przyganiła matka za to, że bez potrzeby sia zamartwsia ło wszytko - ji tak cudów nié wymyślicie. - Cudańków ja tam, moja zawdy córka, już nié wymyśla, ale troskać to sia troskóm, Uważ jano. Wiosna jidzie ji pole równak trzeba łobsiać, a chto lepsi sia zna jak nié tan Koper. - Dajta wy mnia spokój zez tym oczajduszó. Ja tam dó nigo nié póda na wyróbki, znańda jinkszego choćby tego Grzóna. On téż gbur, ale łuczciwy. Ji na tym rozmowa sia skóńczyła, bo już żiwjizna3 dopóminała sia o żercie, a ji trzeba téż béło oprzóntnóńć obora. Tedy każde wziano sia za swoje. Jednó futrowało, drugie oprzóntało. Dopsiéru przy śniadaniu już razam zez Staśkam se pogwarzyli trocha. A że pogoda była psiankna to ji humor wszytkim dopsisywał. Nawet ptastwo na podwórku po swojamu sia radowałó ji jak wiejska kapela rospsiéwała sia, że ji Burkowi przy budzie zrobiło sia wesoło. Wszytko by było dobrze, żeby nié tan sómsiad Koper, którnego Aneczka tak bardzo nié lubiała. Wszedłszy pochwalił Boga ji bez żadnych wstampów zaczón od córki ji zasiéwów. - Czas, Łukaszowa, wew pole ruszać. Ja to tam wszystko zrobią, bo sia na tym znóm. Za to Aneczka jak zawdy4 pódzie latam na wyróbki wew moje pole. A eszcze lepsi, żeby óna zes mojim Bolkam sia łożaniła, a wy Łukaszowa byście te para morgów jeji przepsiseli, bo ji tak tégo do grobu ni weźmnieta, zaś Staśka data na łuczba. Zróbta jak jó wóm radza, to bańdzie najlepsi. Mówił to tak jakby był pewian, że Łukaszowa sia na to wszytko zgodzi. Pomylił sia jednak stary Koper. Do tego Aneczka była już przygotowana. Od razu też odpaliła staremu to, co od dawna wew nié sia jóntrzyło. Matka patrzała na nió jakby pytała wzrokam co powji. Aneczka jak bómba wybuchnyła: nareście wiam o co wóm tera chodzi. Te morgi was wew, łoczy koló? Jano granica przorać ji by byli wasze, ji do tego eszcze chceta waszego zézowatégo Bolka mnia wkrańcić, ji ze mnie zrobjić swoja służónca. Wielam to potu na waszym polu wylała, a eszcze za mało? Chiba ślepsiów we łbie ji wstydu nié mata. Nasi ojcowjizny wóm sia chce ji tani robocizny?! Niech nasza krzywda gardłam wom wyńdzie! Koper nié ostał sia jeji dłużny. Ze złośció cisnył5 czapka ło podłoga ji wyzwał Aneczka od smarkatych. Wygrażajónc palcam powiedział, żeby swoja gamba zamknyła, bo może eszcze pożałować. Tego już Aneczce było za wiele. Wzburzóna wielce otwarła dźwiérze ji krzyknyła: - wynośta sia, nié buntujcie mnia matki. Jestóm już dość stara. Wiam co robią ji mówią.

Wyszedł stary Koper wściekły ji wew ti złości sprawjił Bolkowji lanie, żeby swój gniew wyładować. Odtónd pomniandzy sómsiadami nastała cicha wojna. Jedno do drugego słowa nié przemówiło.

Życie we wsi szło swojo drogo. Słonce osuszało ziamnia ji chto żyw ruszał wew pole. Aneczka jak powiedziała tak téż zrobjiła. Poszła do Grzóny wew prośba na co tan sia wielce zdziwjił, ale sia chantnie zgodził. Już na drugi dziań zabrał sia do roboty, a że nié było tego wiele, do podwieczorku ziamnia był gotowa do siania. Nim zaczanto siać, ziarka musieli być pokropsióne świncónó wodo, co też Łukaszowa zez nabożnośció zrobjiła. Pocieszny był tan Grzóna. Lubiał pożartowć ji znał wiele przysłowiów. Każdego śwóntego o co jinsze trzeba prosić, mówił. Ji tak: na śwóntego Józwa przez pole bruzda, zaś Roztworna dobra była ji robakóm ziamnia otworzyła, chto prandko sieje najlepsi sia śmnieje, zaś suchy kwiaciań ji mokry maj bańdzie zboże niczym gaj. Kiedy Grzóna skończył zasiéw Łukaszowa psianknie podziankowała mu ji zaprosiła go na podwieczorek choćby dla samy grzéczności, a przy tam chciała zapytać ło zapłata ji sobie ździebko pogadać. Jak zapytała sia, co bańdzie żóńdał, sómsiad odper, żeby sia nié troskała, bo ji tak na psianóndzach na pewno nié siedzi, a zresztó przyńdzie Aneczka na jeden dziań pomóc ji kóniec, bo na co ma jedan z drugégo skóra zdzierać.

Pewno mniał na myśli tego Kopra. - Dobrze gadacie sómsiedzie, żeby to tak wszytkie byli to ji lepsi by było na tym świecie. Tedy opowiedziała jak to Aneczka sia rozprawjiła zez tam Koprem. Pochwalił Grzóna dziewczyna. - Dobraś dziéwucha ji też charaktérna. Jak bańdzieta co eszcze potrzebować, to wiéta, gdzie ja mieszkóm.

Po podwieczorku kedy stary Grzóna odjechał córka zez matkó zabrali sia do sprzóntania, przy tym mniéli sobie czas do pogadania. - Dobrześ, moja córo zrobiła, żeś poszła do tego Grzóny. Wjidać, że poczciwa dusza zez niégo. A co to bańdzie zez tami Koprami?. Óny nóm tego tak letko nié podarujó ji bando sia mścić ło tan dług. - Nié tan dług jim wew głowie, ale te para morgów staremu wew głowie je, a sprzedać to ja sia nié dóm, zresztó nié ma sia czego troskać. Póda do lasu, zarobia, to mu oddóm ji zamkna jim te gamby. - Wjidać, że ji Staśkowi spodobała sia siostry gadka, bo sóm mniał chańć jiść do lasu na zarobek ano szkoła skończy. Kedi uż po wieczerzy udeli sia na spoczynek, Łukaszowa eszczy raz przemiślała wszytko, czy aby Aneczka dobrze zrobiła. Kusiło jednak matka, żeby córka była samo gospodinió na gospodarce. Na drugi dziań spadł deszcz. Prawdziwy wiosenny deszcz totéż ji zara pozieleniało wew polu ji łogrodzie. - Prawdziwe błogosławiaństwo moje dzieci na te zasiewy ji nawet wew sóm czas tan Grzóna nóm to pole obsiał. A tera niech zez Bogiem ano rośnie. Kóńczył sia wielgi post, uż ano tydzień ostało do Wielginocy, to ji wiele roboty wew każdam dómu było. Bo to trzeba było - jak co rok chadyrka6wybilić tak zewnótrz jak ji wewnótrz. Tym zajała sia Aneczka, bo przez wiele lat czegoś sia od matki nałuczyła. Wprzód przyniésła wapna, którne zez wodo rozrobiła na mleko ji już wziana sia do bielenia. Kedi znadworza było gotowe wziana sia do jizbów. Nastampnie już zez matkó wziała sia do robiania bortów7. Zez tym było trocha gorzy, bo to trzeba było kolorowo malować, ale ji żeby prosto to wyszło. Choć sia trocha przy tym nabiedzili, byli oba zadowolniante ze swoji roboti. Potym uż ano pozmywali wszytkę jizby ji meble, które eszcze pitraszkó8 dobrze trza było natrzyć, żeby robak nié gryzł. Nazajutrz Aneczka zez Staśkam pojecheli wózkam do młyna dać zemleć ziarka na mónka. Do tego młyna było strasznie daleko ji niam przyjecheli, był już ciemny wieczór.

Przywieźli dobra mónka, akuratna do psieczenia kołaczów. Zez dobri mónki kliczu9 nié bańdzie powiedziała matka. Pomniantano ji o rózgach, żeby do świónt zdónżyły listki rozpuścić. To byłauż Stasiowa sprawa. Im bliżej było świóntów, tym wiancy było robóti, bo ji trzeba było powścielać świeży słomy wew łóżka, psiec kołacze jak ji oprzóntnóńć całe obejście. Przy wielgim pśióntku trza jiść do kościoła, totyż matka zez Staśkom pośli a Aneczka wziana sia za kolejno robota. Nawet wesoło dziewczynie było, to ji sobie zaśpsiewała, kedy wtam chtoś wszedł do kuchni. Zza dźwiów zobaczyła Franka tego od Ryśków.

Nieśmniały to był chłopak, ale szczérégo serca ji nawet był do lubienia. Wjidocznie mniał coś do powiedzenia, totéż zaczón od tego, że Bolek od Koprów rozpowiada, że chce Aneczka porzóndnie wysmagać, niby za te wszytkie fónfry10. Wianc strzeż sia go, bo to zez Bolam nié ma żartów ji może ci krzywda jaka wyrzóńdzić. - Dobrześ mnie to powiedział Franku, ale ja po prawdzie aż tak sia znówki Bola nié boja. A teraz kawalérze weź ano tan plajtezer11 ji na wietrze rozdmuchaj, bo móm wiele eszcze do prasowania a ciemno wnet téż bańdzie. - Chantnie wzión sia chłopak do roboty, bo ji ło wzglandy Aneczki jemu chodziło. Aneczka, żeby matka go tu nié zastała, wyprawiła chłopaka do dóma ji to wew sama pora, bo ji zez kościoła wnet téż sia znaleźli wielce zmanczóne ji wygłodniałe. - Nó, to moje dzieci, Jezuska żam pochoweli. Ale żam sia spłakała nad tym jego grobem. Ale proboszczulek mniał psiankne kazanie. Tera uż ano trzeba bańdzie te jajka pomalować ji koszyk przygotować. A jutro znów wew droga na to pośwóncanie. Wziani sia wszytkie do malowania jajków. Zastawióno trygielki na ogań ji wew każdim gotowano jinkszy kolor. Wew jednym łupsiny zez cébuli, to czerwony burak ji na kolor zielony młode eszcze zboże. Tak wew to kładzóno jajka na dziesióntka zdrowasiek, aż żeby byli twarde.

Kedy jajka były ugotowe kładzóno do koszyka jg wszytko to, co mniało być na śwóntecznym stole jak kołacz, wandzónka no i jajka. A wszystko to eszcze Łukaszowa przystrojiła zielónym barwinkam.

Na drugi dziań, kedy matka wybrała sia do kościoła na to poświancanie, Aneczka zez Staśkam wziani sia do sprzóntania podwórka, bo jak mówi matka - podwórko świadczy o gospodarzach, musiało być czysto zamniecióne ji psiaskam posypane. Potém Aneczka poszła gotować obiad, a Stasiek zez Burkiem zaczónli dokazywać ji tak wpadli do jizby. Za to brat dostał od siostry ściéro po łbie. Na to akurat naszła jich matka. Zamniast synka skarcić wziónła go eszcze wew obrona. Że to niby czemu chłopca bjije, przecia to siérotka, bez ojca chowany. - Siérotka, siérotka, ale różki wyłażó odrzekła Aneczka. Stasiek przeprosił siostra, zaś Burka uwiónzał z powrotam do budy ji razam zasiedli do łobiadu w czasie którnego matka opowiadała co sia wew kościele przydarzyło. - Zważta jano, kedym zdyszana weszła do kościoła uż wiele tam ludziów czekało za tym poświacaniem. Ale coś nasz proboszcz nié bardzo sia zez tym spieszył. Widocznie kogoś łoczekiwał a ji téż sia doczekał, bo wtam weszła pani dziedzicowa zez wielgim tortam, a za nió służónca zez koszam. Ji tak sobie jidzie, gdy w tam sia o coś zawadziła ji jak długa rozcióngnyła sia na posadzce zez nosam prosto wew tym torcie. Mata pojancie, jak óna wyglóndała? Tu ludzie wew śmniéch, choć to wew bożym dómu było, bo ji wyglóndała jak ta legumninka, że ano jó lizać. Tak to sia łufajtała, że już ji sia łodechciało ty parady ji wsiadła do swoji briczki ji odjechała. Tak to moje dzieci przyńdzie tym co to pycha majó wew sércach a nié cnotliwość ji pobożność. Przez to jó Bóg pokarał. A tera, mój synku, weź jano tan szakłak12 ji zawieś pod belka, bo przecia dalóm go poświancić, żeby brónił nas przed jakimi dolegliwościami, a ji wody świóncony przyniosłóm ji téż naléj do kropelnicy bo pómaga przed złami duchami ji nieszczańściami. Nié ważta sia bez przeżegnania wyńść na dwór, bo tam zawdy złe jakeś czeka na was.

Po wieczerzy eszcze to ji łowo było do zrobienia, a potym pośli spać, bo wiadómo było, że rano trzeba bańdzie prańdko wstać na ta Jutrznia13. Psiérsze świanto Wielganocy szczególnie było obchodzóne. Wszytko co żyw odświantnie sia łubrało ji na ta Jutrznia uż przed świtem szło, bo ji kawałek drogi do tego kościoła było. Ji Łukaszowa słoje dzieci łobudziła, daliże pogónić je, bo to Staśkowi nié bardzo chcianło sia wstać zez ciepłégo wyrka, a przecia mniéli eszcze przed Jutrznió jiść do spowiédzi. Pode drogó Stasiek niby wew tajemnicy opowiédział, co słyszał na wsi, że to niby wew druge śwónto Bolek obiécał Aneczka porzóndnie wysmagać. Siostra zez tego serdecznie się uśmniała. Lepsi - powiada do brata - żebyś sia skupsił ji pomyślał co téż poWiész ksiandzu na ti spowiédzi. Co zaś tego tam Bolka, to sia nié martsij, uż ja sobie zez nim poradza. Tak dośli do kościółka, gdzie uż sporo ludzi czekało na spowiedź. Jinksze zaś całoweli Chrystusa złóżonego wew grobie. Potém szła procesyja zez zapalónami śwécami śpsiwajónc „Chrystus zmartwychwstan jest”.

Uroczysta msza, wew którny to siostra zez bratam przystómpsili do kómuniji świótej kończyła sia. Eszcze zaśpsiewali „Królowo niebieska wesel sia o Maryja” ji do dómu uż śli głodne jak wjilki, wiele do siebie nié gadali. Ano Aneczka wjidocznie zez głodu była coś zbuńtowana nié wjidzieli14 ji sia te briczki co jich mijeli zez tami panami, którni nié dość, że wew kościele wygodami ji to przy ołtarzu sobie siedzó, to eszcze wygodnie sobie jedó. A przecia ksióndz prawjił na kazaniu, że Chrystus ciérpsiał, bo só bogate ji biédaki. Czekała matka na dzieciów zez śniadanióm. Skoro weśli ji pochwalili Boga wygłodniałe rzucili sia do jedzenia, aż matka musiała ich mnityngować15, żeby sia nié pochoroweli. Ale ji ciekawa wypytywała, jak tam wew kościele sia odbywało. - A cóż mateczko, jak co roku to samo, jano że pogoda psiankna - odpowiedziała Aneczka. - To nié to samo moja córko, bo uważ jano, jak na Jutrznia wiatram zimnym dmucha, to bańdzie dmuchać aż do Śwóntego Ducha. Matka zachancała dzieciów słój ich do jedzenia, sama zaś pościła za jakaś tam intencyja. Tak było od niepamniantnych lat, tak zostało ji poszczenie wew psiérszy dziań świóntów wielganocych ji gwiazdkowych. Było też przyjante, że wew psiérszy dziań świónt wew gościna sia nié wychodziło. Tak też u Łukaszów cały dziań sia spandzało wew dóma, a zresztó Aneczka nié chcianła gdzieś iść, bo tylko by ji Bolka przygadywano. Na pewno uż roztrómbił o tym smaganiu, a co bardzo Aneczka bolało.

Wieczoram, kedy było po sprzańcie ji po wieczerzy, dzieci poprosili matka, żeby opowiedziała jim coś zez swojégo życia. A potrafsiła Łukaszowa psianknie snuć łopowieść o swy biedzie ji spandzónym żywocie. Tedy wszytkie rozsadowili sia kole psieca. Matka zaczona łopowiadać. - Wew dziań Świóntégo Marcina wasza babka ze mnó wybrała sia godzić mnia na służba, bo dóma biéda była, że aż piszczało. Ja jako najstarsza, bo mniałóm tedy akurat psiantnaście lat, musiałóm zarabiać na życie. Ji tak ślim przez jedna ji druga wioska aż wew trzeci doślim do jednégo gbura. Pochwaliwszy Boga moja matka zapytała czy potrzebna im je służónca. Tedy gburka pyta sia matki czy téż potrafsia co robić? Jak matczysko zaczano mnie wychwalać, to ji by nié było kóńca. Wreście dośli do ługody. Sprzedała mnia matka za psiańć talarów, korzec grochu ji dwa korce żyta, do tego do sukni ji to na cały rok. Po ty ługodzie gburka dała nóm jeść chleb zez marmeladó ji kawa zez mlékam. Óna sia mnia długo przyglóndała, a ja jadłom jano mnia sia uszy trzyńśli, bo byłóm głodna. Gburka myślała péwno, że bańda dobro robotnica, bo chto prandko ji, to ji prańdko robji. Jano gorzy było, kedy matka sia ze mnó żegnała. To ja tedy wew ryk aż gburka musiała mnia łuspakajać. Oj cianżko ja mniała na ty służbie. Eszcze ciamno było na dworzu, a ja musiała wstawać krowy dojić, świnie futrować, a eszcze do tego bachory zabawiać. Ji tak co dziań to samo wew kółko przez okróngły rok. A kedy mniałóm wolna niedziela, gburka dawała mi kawałek słoniny ji pół bochna chléba. Do dóma lejciałóm jak na skrzydłach. A co to za radość była dóma. Matka zez ojcam byli dumne, że już majó pomóc wew żywianiu rodziny. Tak to, moje dzieci, nié było mnia letko przez tan roczek. Kedy byłom uż starsza pojechałóm zez drugimi na robota wew Pómry, żeby wiancy zarobjić. Tam poznałóm waszégo tata, zez którnym po roku żam sia ożenili ji tedym to odkupsili ta nasza chateczka, wew chtórny tyś Aneczkó sia urodziła. Ji było nóm dobrze jano ta wojna wybuchła ji nasz tatek musiał nas pożégnać zez łzami wew łoczach, bo mu żal było nas ostawjić ji jiść na ta straszna wojna. Wjele ja łzów tedy wylała proszónc Boga, żeby nasz tatko szczanśliwie wrócił zez ty wojny, bo ji wjele tam padło, a dzieci zez matkami osteli siérotami. Żyłom wew trwodze, ale ji przy tam musiałóm na rodzina cianżko zarabjać, aby za co żyć ji co jeść. A kedy wojna sia skończyła, tato przyszedł Bogu dzianki - zdrowy ji cały. Tedy poszłóm dać na msza za to jego ocalenie. Po roku łurodził sia Stasiek ji wtenczas tatko musiéł wyjechać do Alzacyji za roboto, bo u nas była biéda nié do łuciańcia. Zresztó co ja bańda wóm gadać, kedy samni to uż wiéta. Nieletke ja miałóm życie uż od samni moji młodości do tera. Jedno dobre to to, że żam kupsili ta chadyrka, że na starość móm swój dach nad głowó.

Na tym skończyła swoje łopowiadanie biedna wdowa. Staśkowi spać sia uż chciało, wianc téż zmówjili pacierze ji pokłedli sia na spoczynek, bo wiadomo co jutro ze samego ranka bańdzie sia wyrabiało.

Kedy matka ze Staśkem uż speli, Aneczka wstała ji po cichutku poszła do siani. Odstawił drabka16 od luki co szła na góra17. Wew to mniejsce postawiła beczka ji zalała jó wodó. Wiela jó wysiłku to kosztowało, ale była kóntantna zez tego. Tera bańdzie ano tylko nasłuchweła, co bańdzie sia działo rankam. Eszcze ciamno było na dworze a uż Bolek Koprów zez rózgami pod pachó szedł szmagać Aneczka. Po cichutku obszedł dookoła chatkę, ale wszańdzie okna ji drzwierza były pozamykane. Jeno luka wew dachu ta zez nadworza odchylona. Poszedł po drabka ji wlazł na góra, a tu ciamno, że oko wykol. Szedł wianc po łomacku, gdy wtam ni stónd ni z owónd rujnéł do beczki zez wodo, a tak sia przestraszył, że aż rykneł niczam woleć zarzynany. Wszytkich co speli od razu postawjił na nogi. Wiedziała Aneczka czego to narobjiła, to téż psiérsza nié wstała. Za to matka wylejciała na koszulsku wielce poruszona. Zapaliła lampa, weszła do sieni ji obaczyła owégo nieszczańśnika gramolóncego sia zez beczki, całego zmoczonego. Odchyliła drzwi od nadworza ji wypuściła kawalera, gdzie już tymczasam cała gromada chłopaków czekała na niégo. Śmniéchu był co niemniara, a tan rwał do dóma, bo ji wstyd mu była zez takiégo smagania. Co zaś do Aneczki, to chłopaki jó pochwalili, że tak rezolutnie ji dzielnie sobie poradziła zez nielubianym przez chłopaków Bolkam. - Aleś to kawaléra urzóndziła. Wygłóndał ón jak nieboskie stworzenie, że ledwo trzymał sia na nogach, a jakiego to mniał guza na tym łbie. Bańdzie ón pamniantał to smaganie chyba do końca życia. Ale i ty pomniantaj, że ji ón nié zapómni tego coś my wystrojiła. Wstyd dziewczynie było, nawet ji trocha żałowała swojégo czynu. Nic nié mówione posprzóntała siań, psiaskam posypała, śweży wody do beczki nanosiła, bo uż dziań sia robjił ji dziaciaki zez koszykami chodzili po smagustrze18. Co jedne wyśli, druge weśli ji tak wew kółko. Aż ji parobki sia na wsi pokazeli. Jak stary obyczaj kazał słojich panów chodzili smagać ji to wszytkie razam zez wjelgó kipó19 od sieczki zaWiészonó na dróngu. Wjelgi tedy był rejwach wew całej wsi. Chodzili od gbura do gbura, a jak smageli, to aż psiórzska zez psiernatów fsiureli. Pana ji panió, synów ji córki, nié oszczandzajónc nawet ji stary lólki20. Potamu móweczka eszcze powjedzieli, co to od dawna wszytkie znali jó na pamniańć:

Chodzim tu po dyngusie, powiadamy o Chrystusie

Chrystus leżał trzy dni wew grobie, odpoczywał sobie

Dajta, dajta co Bóg każę po jajeczku ji po parze.

Jak byśta nóm wjancydeli to bym wóm podziankoweli

 

Ji tedy to gburka kładła, co ano, jak wandzóny kełbasy, kołacza, szyneczki, nó ji jajków malowanych na czerwono, zielóno ji żółto. Za to parobki psianknie podziankoweli ji łudeli sia wew dalszo droga do jinnych gburów, a gdy po drodze na dziewczyna natrafsili, téż jeji nié daroweli, bo jak dziewczyna wew tan dziań nié była wysmagana to był dla ni wstyd. A przecia ożenić téż by sia chciała, a nogi pokazać chłopakom to téż nié wstyd. Po tym całym smaganiu parobki szli do karczmy ji tam sia dzielili tym co dostali a ji gorzałki sobie prosili za te napsiwki co od gburów dosteli. Druge świanto wesoło sia rozpoczynało, ale czas uż było jiść do kościoła. Łukaszowa wybrała sia wraz zez Staśkam. Aneczka ostała dóma, żeby posprzóntać ji żywjizna obfutrować21. Przy tam sprzóntaniu eszcze raz só przemyślała, czy aby dobrze zrobjiła, uż ji nawet trocha żałowała, bo przecia ji krzywda jamu wyrzóndziła. Przy tam rozmyślaniu nié spostrzegła, że chtoś wszedł do izby. Srodze sia zdziwiła, kedy obaczyła Bolka zez wjelgim guzam na łbie. Uż chciała go przeprosić, ale tan doskoczył dó ni, obłapał jó ji rzucił na łóżko. Dziewczyna zaczała krzyczeć wianc tan jeji ranko buzia zatchał. Tedy Aneczka mocno wgryzła sia wew jego palec, że tan aż zez bólu krzyknył ji czym prendzy golnył22 do swego dóma. Eszcze czuła smak jego krwsi. Zez obrzydzaniam jó wypluła. Umyła sia, ale przy czesaniu sia rozpłakała nad swojim losam. Coś jó prześladuje. Wreście wziana sia do kupy, a że mniała eszcze wiele do roboty wziana sia do sprzóntania ji przecia trzeba łobiad ługotować zanim óni przyńdó zez kościoła. Jak przyśli objad stał uż na stole gotowy. Przy łobiedzie Aneczka musiała mninó nadrabiać ji sia psilnować, żeby sia nié wydać, zez tym co tu sia działo. Nié chciała matce zrobić zjadowiania23a Bolek choć głupkowaty chyba téż pysk zamknie. Zresztó nié mniał sia czym chwalić, ano by só wstydu narobjił. Wielce sia Kopry zdziwjili kedy obaczyli Bolka zez owiniantó rankó. Nawet ji pożartował stary zez syna, że to chto wjidział wew take śwónto frymarczyć24. Tym razam Bol mnilczał jak zaklanty choć ji ranka bolała. Nawet śwóntecznégo łobiadu nié ruszył. - Coś, mój synie, nié bardzo wglóndasz przy tym śwóncie. A jak to mówió: chto wew śwónto frymarczy tamu na sól nié starczy. Lepsi żebyś zez nami do kościółka pojechał ji sia pomodlił. Bol wstydził sia przyznać do wjiny. Wołał mnilczyć, zresztó stary by mu ji tak nié darował, choć sóm nié był lepszy.

Po łobiédzie do Łukaszów zawjiteli goście, a byli to wuj zez ciotkó. Mało sia krewnili, najwyżej raz wew roku, bo ji daleko od siebie mnieszkali ji jak to kowal mniał zawdy25 pełne rance roboty. Tym sérdeczniejsze było przywitanie. Najwiancy wuj Teofsil cieszł sia dziecióm, że tak podrośli, Aneczka wypsiankniała. - Patrzaj, jano Wersia, jake psiankne ma dzieciaki ta nasza szwagerka, niéwiela a bańdzie zez nich uż pociecha. Jak to było wewzwyczaju Aneczka zez Staśkem wujostwo wew ranka pocałoweli jak dobrym dziecióm przystało. Po tym przywitaniu oba siostry pośli do kuchni podwieczórek przyszykować, przy tym o ji só pogadać, dzieci zaś ostéli zez wujem, bo ji ón mniał sia czym pochwalić, choć sóm nié wjidział czy to je do chwalby. - Uważta sobie, spsieralim sia my zez ciotkó chto kogo wysmaga. A było to tak: zez samego wieczora coś żam nié mógł zasnóńć, za to cioteczka spała, że aż chrapsiała. Nad rankam jó spał, a óna mnia dała szmaguster, że mnia do tera kulpacje26 paló. Mało tego, że psiernacisko przy tym smaganiu poderlim, to eszcze zakład żam przegrał. Tera mniarkuja, że to przez ta kawa, co to mnia raczyła cioteczka. Mówjiła: ano psij, óna ci dobrze zrobji, a sama cukeriji27 so naparzyła, ra Ji tak ja dostał za te „Boże rany”.

Już ji siostrzyczki sia dość nagadeli. Wnieśli dzban kawy, talerze jeden zez kołaczem a drugi zez jajkami smażonymi na szynce. Nawet ji kwaterka zez gorzałko sia znalazła. Cioteczka sia do Aneczki uśmniechała ji powjada do wuja: to nasze smaganie to eszcze nic, ale Aneczka to naprawda sprawjiła kawlérowi szmagustra. Ji łopowiedzieli wujowi wszytko, tak sia łuśmniał do łez ji ło mało sia nié kulał ze śmniéchu. Wew kóńcu pochwalił jó, że dzielnie sia sprawjiła. - A ty stara nié masz sia tak czym chwalić, bo Aneczka to lepsi potrafsi. Po podwieczórku wyśli wszytkie na pole pooglóndać jak rośnie zboże, bo choć wuj był kowalem, mniał przy tym eszcze para morgów ziamni, co mu gbury obrabjieli. Jak to kowalowji to ji chantnie zrobjić, bo ji tak zez tym czy łowym dó niégo przyńdó. - Wjidzisz mój szwagrze ze mnó je co jinkszego, zaczénła prawić Łukaszowa. My tu musim za wszytko cianżko łodrabiać. Choćby tan nasz sómsiad. Aneczka przez te wszytkie lata musianła za ta obróbka wew polu cianżko łodrabiać ji tedy to swojemu szwagrowi łopowiedziała wszytko zez kretesem, co tutaj sia działo, nawet ło tym jak to Koper chciał Aneczka zez tym Bolkam łożenie, a te ich morgi do siebie przygarnóńć. - Wjidzisz mój szwagrze, taka już jestaj nasza dola, kedy ni e ma wew dóma chłopa. Zez babami, to każdy robji co chce. Łoburzyło to wuja ji przyrzekł, że bańdzie tu czanści zaglóndał, służył rado ji pómocó.

Pod wieczór wujostwo zaczani sia żegnać. Eszcze na odchodnym trocha wuj pożartował zez Aneczki, bo to uż ji panianka była ji czas jeji poszukać kawaléra. - Zaś Staśka to jó wezmą do siebie wew łuczba, bo to przecia chodzisz łostatni rok do szkoły ji jak matka cia chwali, że dobrze sia łuczysz, to ja bańda mniał zez ciebie pociecha wew moji kuźni. A ty Aneczko bierz se chłopa do chałupy, żebyśta nié osteli same. Byle był robotny ji łuczciwy. A tera ostańta zez Bogam moje drogę, a my wew droga, przyńdźta ji nas łodwiedzta kej.

Kedy uż goście odeszli, wziani sia do oprzantu, a matka wieczerza przyrzóndzała, przy chtórny łopowiedeli sobie o tych dzisiejszych gościach. - Uważta sobie, to była moja najmłodsza siostra Rozalka ji óna chyba ma tera najlepsi, jano szkoda, że nié majó żądnych dzieciaków ji smutno jim bez nich. Ciotka mnia napómknyła, że ta kuźnia chcó zdać na Staśka, totéż wuja chce, żeby Stasiek sia wyłuczył kowalstwa. Co zaś do tych drugich zez mojego rodzeństwa, to jedne pojechali do ty tam Ameryki ji wcale nié dajó sia czuć, jeden brat na wojnie zginył. Ji tak to sia wszytko porozlatywała po tym Bożym świecie, że jedno ło drugim nic nié wji, a przecia nas było aż dziesiancioro.

Czansto po wieczerzy siedzieli wew kupce, a matka łopowiadała dawne gawańdy, którnych lubjeli chantnie słuchać. - Tym razam łopowiam wóm ło ty psiankny dziedziczce ji ło psianknym młodym łowczym. Było to uż bardzo dawno, kedy te bory ciongli sia aż pod sóm Gniew. Wew nich rosnył potanżny dómb, którnego po dziś dzień nié wolno ściońć, aji żadna siekera nié chce go jońć. Mniał dziedzic łowczego, któren psilnował tych borów. Psiankny to był młodzian, totéż ji nié dziw, że dziedziczka zakochała sia wew tym młodzieńcu. A było to tak: jednego psianknégo dnia owa panianka wybrała sia na koniu wew las nó ji pobłóndziła a do tego kóń jeji sia spłoszył. Ji chto wié co by sia zez nió stało, żeby nié ów łowczy. Ón to jó łuratował. Złapał za łuzda jeji kónia ji go zatrzymał, ale nasza panna zemdlała ji spadła z kónia. Nó ji musiał ón jó ratować, a kedy przyszła trocha do siebie, zaprawadził jó do niedaleko stojóncej chaty, wew której mnieszkał. Co to tedy było szukania. Cały dwór, wszystka służba, przez cała noc szukała zaginióny dziedziczki, ale na darmo. Dopsiéru rano owa panianka sia pokazała zdrowa ji cała. Najwiancy cieszyli sia rodzice, bo przecia jano jednó jó mniéli. Ale uż jinsza była ta panianka, bardzi skryta. Odtónd na swojim kóniu jeździła wew tamta stróna, gdzie to ów młodzieńjec mnieszkał. Trwało to dość długo aż sia stary dziedzic zaciékawił dokónd to óna co dzień jeździ. Ji téż raz za nió sia wybrał, tak po znikómu. To co zobaczył starczyło, że zbił owego młodzieńca, a córka wzión ze sobó ji wiancy jó tam nié puszczał. Oj, tanskniło to dziewczę za swojim kochanym, ale ojciec był niéuganty, nawet postanowjił łóżanić swoja córka zez bogatym sómsiadam, ale już starszym dziedzicam. Dziewczynie ani to było wew głowie. Skoro ojca nié było wew dóma, pognała na koniu do swojégo ukochanego. Zez nim czuła sia najlepsi. Nicht nié mógł jeji odgadać, nawet matka, którna najwiańcy słoja córka kochała. Ji wtedy postanowiono jó ożenić. Wyznaczono dziań ślubu. Óny nocy po cichu wyprowadziła swjego kónia ji pognała tam do niégo. Na psiérsiach kochanégo zez płaczam sia wyżaliła. Ji tedy óni postanowjili odebrać só życie. Tak téż łucznjili. Na drugi dziań strójno panna młoda do owégo ślubu, gościów wjele sia pozjéżdżało, a óna chodziła jak tan ciań śmnierci wew welonie na głowie. Wszytkie sia radoweli, a óna była smutna. Ji tedy sia stało, czego nicht nié łoczekiwał ji to nagle. Kedy uż mniéli jechać do ślubu ji karéty na nich czekeli, óna sia wyrwała zez szlocham ji poleciała do stajni. Wzianła swégo kónia ji jak szlona pognała a wyglóndała niaczm anioł śmierci. Welón jeji sia rozwiewał. Wszytkie, co patrzeli na to wjidowjisko zdumnióne wielce byli ji nicht nié próbował nawet jó zatrzymać. Óna pandziła pod tan wjelgi dómb, gdzie uż czekał na nió jeji umniłowany psianknie wystrojony, téz jak do ślubu. Ji tedy usłyszano dwa strzały. Wew miłosnym łuścisku żyć przesteli. Wszytko, co ano żyło - cały dóm weselny polejciał wew ślad ty panny młody aż znaleźli pod owym dómbam nieżywych kochanków. Co to wówczas była za rozpacz. Wszytko tam nad nimi lamentowało, najwiancy biédna matka. Ojciec choć skruszóny nié przyznał sia do wjiny, ale kazał ich oboje pod tam wjelgim dómbam pochować, bo - jak wiéta moje dzieci - kedyś takich co sobie życie odbiérali na smantarzach nié chowano. Ji tamój do dzisiaj jestaj jejich mogiłka. Eszcze dzisiaj łopowiadajó, że wjidujó czasami jich tam. Słyszyć sia dajó janki oweś ji płacz. Niechantnie tam ludzie zaglóndajó ji to mniejsce zez daleka łomnijajó. Zasłucheli sia dzieci, kedy mateczka skończyła tó smutne łopowjadanie, zamyślili sia. Aneczce dało wjidocznie wiele do myślenia. - Tak to, moje dzieci, niezbadane só wyroki Boskie ji nicht nié ma prawa sia jim sprzeciwjać bo tedy niészczańście gotowe.

Na drugi dziań, a było to uż po świóntach, przyjechał Grzóna robjić rejki28 do sadzania kartoflów, którne po przebraniu uż czekeli. Nié było przy tam wiele roboty. Do świeży ziamni powrzucano te sadzéniaki, a potém ano były jeno zapuszkowane.

Po sadzaniu kartoflów Aneczka poszła krowa dojić, zaś matka zabrała sia do gotowanja łobiadu. Wtam przylejciał Stasiek ze szkoły zapłakany zez niédobró nowjinó, że Bol Koprów był u dochtora zez rankó, bo niby jich Burek mniał go pogryźć. - Wygrażajó Kopry, że nasz Burek bańdzie poWiészony. Wójt sia o tym dowiedział ji przyszedł całó gromadó żebym psa powiesili, a stary Koper wyszedł na przyglóndy. Tego było uż Aneczce za wiele. Burek tworzył zez nimi jédnó rodzina ji lubjała tego psa niewinnégo, totéż wybuchnyła płaczam ji zez całó złośció wszytkim na głos powiedziała prawda ło Bolu. Tedy to zrobjił sia krzyk ji łoburzenie na Koprów. Starégo téż złapała złość, poszedł szukać wjinowajca aż znalazł go łukrytégo wew stodole. Przyprowadził go za kołmniérz, żeby przeprosił Aneczka przy wszytkich, ale ta łuciekła do dóma, bo wzianła jó obrzydliwość jak tan sia mazgał. - Aneczko, córuchno - łuspakajała jó matka, wjam ja tera, co to só za łoczajdusze ji szkoda, żeś mnie nié łopowiedziała prandzy. Wtém wpadł jak burza Stasiek uradowany, że siostra mu Burka łuratowała. Chłopak był bardzo przywiónzany do swojégo psa. Niebawam ji Koper zawjitał. Wyglóndał na skruszónégo ji zaczón zara Aneczka przepraszać. - A tamu szelmnie to jó dał pamniantne ji móm nadzieja, że tera sia łuspokoji. Po tam co było bańdó ludzie po wsi plotkować ji nic wjańcy nié ostało jak sia łożenie, abym nié dęli sia na ludzkie janzyki. Tego już dziewczynie było za wiele. Wszytko wszytkim, ale tego sia po starym nié spodziewała. Wstała zez ławy blada a wew łoczach mniała łzy ji tedy wszytko staremu wygarnyła co przez długi czas wew sobie tłumniła. - Chciałóm mnilczeć o tam ji nié robić wóm wstydu, a mogłóm waszego Bola do sóndu łoddać, ale brzydzą sia zez takami brudami po sóndach włóczyć. Dóm jó só bez was rada ji nié wciskajta mnie waszego Bola, którnego nienawjidza ji na łajdaka żeśta go wychowali. Tego uż staremu było za wiele, bo aż czapka o ziamnia cisnył ji palucham przed łoczyma pogroził. - Ty mnia bańdziesz łuczyła dzieciów chować. Żebyś ty czasam nié pożałowała, a sódam to ty mnia nié strasz, bo to ja bym mógł prandzy was do sóndu łoddać, nié wy mnie. Podniósł czapka i trzasnół dźwierzami aż tynk polejciał.

Zlankła sia wdowa pogróżków Kopra, to ji córce przygadała: Dziewczyno, co ty tera narobjiła. Nié dość żeś ło mało tego Bolka wew beczce łutopsiła to tera eszcze tamu staremu sia tak stawiła. Ón tego ci nié wybaczy ji eszcze bańdzie o swoje sia dopómninał. Co ja biédna tera poczna? Mogłaś uż ji mu wybaczyć, kedy przyszedł wew przeprosiny. Mówią ci dziewucho, że zez twojim charaktérem to byś ji takich Bolków dziesiańć krótko trzymała. Aneczka już ji matce nié mogła darować ji zez płaczam wybuchła - Chyba wy nié mata łoczów matko. Nié wjidzita jakiégo to óni nóm wstydu narobili. Czy jó bańda mogła tera ludziom wew łoczy spojrzeć? Poznałom sia uż na nich. Wtam Stasiek wszedł łuradowany.Łopowiadał jak tu na wsi gadeli ji wychwaleli Aneczka, że tym łoczajduszóm gilóna29 łuterła.

Kedy Łukaszowa wyszła zez izby, po cichu zwierzył sia, że zez Frankem łod Ryśków gadał. Tak ciebie wychwalał ji chciałby zez tobó pogadać.

Po robocie na swojim polu Aneczka jak ji jinsze ludzie zez wsi poszli za rzeka do lasu robić, bo ji grosz był dóma potrzebny. Cianżka to była robota. Przez cały dziań trzeba było te flance30 sadzić. Psiérsze dnie przyszła tak narobióna, że jedzenie ji nié smakowało, ale rada była, że wreście bańdzie mogła łoddać tén dług Kopróm. Po para dniach sia uż nałuczyła ji wcale niéźle ji szło. Przy tam Franek łod Ryśków jak mógł tak jeji pómagał. Mniły to był chłopak ji Aneczka go polubiła, tak że zawdy razem śli do roboty jak ji zez roboty. Wiele czasu tedy mniéli na rozmowy, a tak jakoś wyszło, że ón był bez ojca ji óna. Jego ojciec zginył uż dawno na wojnie zez Francjó, zaś jeji rok tamu zabjity przez drzewo, co go przygniotło. Dobrze sia przecia zneli, bo ji chodzili razem do szkoły. Cichy to był chłopak. Matula jego chorowała na sérce ji musiał wiele pómagać przy gospodarce. Mniéli mała chateczka ji para morgów ziamni. Ta samo musiał odrabiać za obróbka gburowji. Zwierzeli sia wzajemnie zez słojich kłopotów ji razem chodzili do tego lasu aż przyszedł czas kopania torfu.