Ptaki, które śpiewają nocą - Marta Łabęcka - ebook + książka

Ptaki, które śpiewają nocą ebook

Łabęcka Marta

0,0
49,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Opowieść o tym, że nie zawsze musisz mieć plan na przyszłość, a największe błędy czasami piszą najciekawsze historie

Savannah nie planowała rujnować sobie życia. Ucieczka w dniu ślubu, by ruszyć w podróż po kraju starym różowym kamperem siostry, była błędem z rodzaju tych, których zwykle za wszelką cenę się wystrzega. Do czasu. Zostawiwszy za sobą to, co znane i bezpieczne, dziewczyna zdaje sobie sprawę, że nie ma odwrotu, a jedyna droga, jaką może podążyć, prowadzi naprzód i jest pełna niespodzianek. Takich jak Austin Hale.

Austin ponad wszystko kocha podejmować złe decyzje i opowiadać dobre historie. Uwielbia głośną muzykę, nie boi się mówić co myśli i nigdy niczego nie planuje - jest chodzącym przeciwieństwem Savannah. Jednak gdy chłopak dołącza do niej w podróży, Savannah zaczyna dostrzegać, że życie nie składa się wyłącznie z planów i rozsądnych wyborów. A Austin okazuje się być nie tylko ucieleśnieniem tego, czego ona się boi, ale może stać się wszystkim, czego potrzebuje.

Bo nie wszystkie ptaki śpiewają za dnia

Książka dla czytelników powyżej czternastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 574

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Marta Łabęcka

Ptaki, które śpiewają nocą

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Justyna Wydra

Redakcja: Anna Skóra

Grafikę na okładce oraz grafiki wewnątrz książki wykorzystano

za zgodą Shutterstock.

Helion S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: beya.pl

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:

beya.pl/user/opinie/ptakto_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-3542-6

Copyright © Marta Łabęcka 2025

Kup w wersji papierowejPoleć książkę na Facebook.comOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » Nasza społeczność

Playlista do książki

The Lumineers – Sleep On The Floor

Russell Dickerson – Happen To Me

Matthew Gold – Far From Home

Tors – Happy Enough

Dawson Anderson – Yours for the Breaking

Keane – Somewhere Only We Know

Forest Blakk – Fall Into Me

James Blunt – Bonfire Heart

REUNIØN – Way Out West

Maël & Jonas – simp

Forest Blakk – If You Love Her

Zak Abel – My Way

The Beatles – Blackbird

The Outfield – Talk To Me

Forest Blakk – IChoose You

Ashe, FINNEAS – Till Forever Falls Apart

Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!

W trosce o Was informujemy, że w książce „Ptaki, które śpiewają nocą” pojawiają się wątki takie jak: utrata bliskiej osoby, przyjmowanie substancji odurzających, agresja oraz przemoc, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.

Pamiętajcie — jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.

Rozdział 1

Austin Hale ponad wszystko kochał w życiu dwie rzeczy – złe decyzje i dobre historie.

A szczególnym upodobaniem darzył sytuacje, gdy te drugie wynikały z tych pierwszych. Sprawiało to, że był chodzącą katastrofą – ale za to najciekawszą w niemal każdym towarzystwie. Czasami nawet w całym stanie, w zależności od tego, gdzie akurat go poniósł jego ostatni błąd.

Na przykład obecnie – czyli od jakichś trzech, może czterech dni, bo odrobinę stracił rachubę czasu – przebywał w Pringle w Dakocie Południowej. Austinowi wystarczyła sama nazwa miejscowości, by uznać, że tutaj również nie znajdzie nikogo ani niczego bardziej interesującego od siebie. Po części właśnie dlatego postanowił zostać na dłużej – poczucie, że jest największą lokalną atrakcją, zawsze podnosiło go na duchu, a desperacko potrzebował pocieszenia. Jego przekonanie zamieniło się w pewność, gdy się dowiedział, że najciekawszą rzeczą w tej dziurze liczącej trochę ponad stu mieszkańców jest góra starych, zardzewiałych rowerów, którą ktoś w przypływie twórczej weny, upojenia alkoholowego bądź w ramach żartu nazwał rzeźbą.

I może był nieobiektywny, ale uważał, że wygrał w cuglach ten konkurs istniejący wyłącznie w jego głowie. To nieco narcystyczne przekonanie wynikało nie tylko z jego zbyt wysokiego mniemania o sobie, ale również z reakcji każdej osoby w Pringle, której opowiedział historię, jak znalazł się w tej zapomnianej przez świat mieścinie.

Prawie każdej osoby. Bo był jeden człowiek, na którym absolutnie nie robiło wrażenia, że Austin przebył połowę drogi z Kalifornii do Dakoty Południowej wraz z trupą cyrkową, zanim w końcu jej członkowie porzucili go na stacji benzynowej, bo zorientowali się, że wcale nie jest znakomitym pirofagiem, umiejącym żonglować kulami ognia.

– Hej, Rey – zagaił starego barmana, będącego właścicielem zarówno baru, jak i połączonego z nim motelu, w którym Austin spędził ostatnich parę nocy. – Zapłacę ci podwójnie za następną kolejkę, jeśli zmienisz stację radiową.

Mężczyzna, który wyglądał na dokładnie tak zgorzkniałego i burkliwego, jak był w rzeczywistości, spojrzał na niego przez ramię, wzruszył ramionami i powiedział:

– To jedyna stacja, jaka tu odbiera.

A potem, jak można się było spodziewać, ponieważ był zgorzkniały i burkliwy, podszedł do odbiornika i zwiększył głośność. Wyludniony bar wypełniły dźwięki dobrze znanej Austinowi rockowej ballady.

Iwant to tattoo your breath on my skinIwant your whisper to be my favorite sinBaby, Ineed to feel you like asummer rain and screamForever mine, only mine…

– Wielkie dzięki, Rey! – rzucił Austin, przekrzykując muzykę.

Starzec jedynie skinął głową, jakby chciał powiedzieć „do usług” bez konieczności użycia słów. Jak Austin zdążył się przekonać, Rey odzywał się wyłącznie wtedy, kiedy nie znał gestu, który mógłby zastąpić słowa.

Przeklinając w myślach właściciela baru, uniósł do ust szklankę z alkoholem. Liczył, że palenie taniego, paskudnego w smaku trunku stłumi nieprzyjemne emocje, które ogarniały go za każdym razem, gdy słyszał tę konkretną piosenkę.

To dopiero była historia. Nie mógł się doczekać, aż pozbędzie się tego cholernego kłucia w sercu i będzie mógł bez przeszkód opowiadać, jak to został wyrzucony z zespołu, którego piosenka stała się hitem absolutnie wszędzie. To był numer z rodzaju tych, dzięki którym ich wykonawcy mają swoje pięć minut. Pięć minut, o które walczy każdy w muzycznym biznesie i które – dobrze wykorzystane – otwierają drzwi do kariery, o jakiej marzy wielu. Austin na pewno.

Ale to nie jego gitara grała w tle, gdy wokalista śpiewał o niemal obsesyjnym uwielbieniu dla swojej ukochanej. Dźwięki jego instrumentu zostały zamienione na grę innego gitarzysty, mimo że mieli już nagraną piosenkę w wersji z Austinem. Niewątpliwie była to decyzja Dave’a – wokalisty zespołu. Uznał on zapewne, że skoro ukochana, na której cześć powstała piosenka, zdradziła go z gitarzystą, w wyniku czego stracił i członka zespołu, i dziewczynę, to przynajmniej dopilnuje, żeby Austin nie zarobił na ich wspólnym hicie ani centa.

Co prawda gdyby Hale się uparł, i tak mógłby się ubiegać o należne mu pieniądze, bo współtworzył muzykę do piosenki, która teraz praktycznie wyskakiwała ludziom z lodówki, ale postanowił odpuścić. Albo raczej wolał nie ryzykować pokazywania się byłemu przyjacielowi na oczy, bo po tym, jak skończyła się ich ostatnia rozmowa, bał się, że przy kolejnej mógłby stracić coś więcej niż miejsce w zespole.

Austin może i był dupkiem, skoro wbił nóż w plecy kumplowi, ale przynajmniej zdawał sobie z tego sprawę. Zasłużył na wyrzucenie z zespołu i wymazanie jego wkładu w sukces, jaki odnosił obecnie The Moonburn.

Takie jest ryzyko podejmowania złych decyzji – nie z każdej wynika dobra historia.

Dlatego właśnie spędzał wczesne popołudnie na zapijaniu smutków w barze pośrodku niczego.

– Możesz nalać mi jeszcze jedną kolejkę? – zagadnął Reya, gdy ten odwrócił się przodem do niego, by wyjrzeć przez okno za jego plecami na parking, gdzie coś najwyraźniej przykuło jego uwagę. – Rey? – Pokiwał mężczyźnie przed twarzą swoją pustą szklanką. – Wiesz co? Sam sobie naleję, po prostu dodaj to do mojego rachunku – oznajmił zniecierpliwiony i odrobinę ciekawy, jak Rey na to zareaguje.

Ten był jednak zbyt zajęty obserwowaniem czegoś, co działo się na zewnątrz, by zwrócić na niego uwagę, nawet gdy Austin przechylił się przez bar i sięgnął po butelkę rumu.

– Co, do jasnej cholery… – mruknął do siebie Rey tonem pełnym niedowierzania.

Austin nie podzielał jego zainteresowania, był skupiony na tym, by jak najszybciej się upić. Tego popołudnia miał do wykonania jedną misję i nawet atak kosmitów nie byłby w stanie go od niej odciągnąć. Dlatego dopiero gdy jego szklanka znowu była pełna, odwrócił się, by sprawdzić, co wywołało tę niezwyczajną reakcję człowieka, na którym – jak sądził – absolutnie nic nie robiło wrażenia.

Powód osłupienia Reya wszedł do środka przy akompaniamencie starego dzwonka nad drzwiami, akurat gdy Austin uniósł szkło do ust, by upić łyk rumu. I prawie wypluł alkohol na brudną drewnianą podłogę, kiedy dostrzegł dziewczynę w sukni ślubnej idącą w ich kierunku.

Co za paskudztwo – rzecz jasna miał na myśli suknię, nie dziewczynę.

Młoda kobieta była ładna, chociaż bardziej w typie dziewczyny z sąsiedztwa niż gwiazdy filmowej. Jej uroda raczej nie sprawiała, że mężczyzna potykał się na chodniku, zbyt skupiony na niej, żeby patrzeć pod nogi.

A przynajmniej tak Austin ocenił ją na pierwszy rzut oka, chociaż musiał wziąć pod uwagę, że ogólny obraz mógł być zakrzywiony przez tę nieszczęsną suknię ślubną, wyglądającą jak wielka, wykonana z tiulu i przyozdobiona kokardkami beza. Panna młoda, drobnej budowy, praktycznie się w niej topiła.

– Dzień dobry – odezwała się do Reya, ignorując zarówno Austina, jak i troje stałych bywalców siedzących przy stoliku w kącie pomieszczenia.

Austin, z umysłem nieco spowolnionym przez wypity alkohol, nadal rozmyślał głównie nad suknią, której biel niemal raziła go w oczy. A dokładnie zastanawiał się, jak w ogóle dziewczyna zmieściła się w niej do samochodu. To z kolei kazało mu się odwrócić, by sprawdzić, jakim autem przyjechała.

– W czym mogę pomóc? – odezwał się Rey tonem ani trochę nieprzypominającym burkliwych odzywek, do których Austin zdążył się już przyzwyczaić.

Ale Austin nie zwrócił na to uwagi. Zagapił się na jaskraworóżowego kampera zaparkowanego przed wejściem. A ponieważ był synem największego zapaleńca starych aut i motoryzacji w całej Wirginii i nieważne, jak bardzo się przed tym wzbraniał, godziny spędzone z ojcem w warsztacie wciąż głęboko w nim tkwiły, bez większego trudu rozpoznał volkswagena T2, najprawdopodobniej z lat siedemdziesiątych.

To wszystko razem – dziewczyna ze swoją suknią i autem oraz fakt, że ze wszystkich miejsc na świecie znalazła się akurat w Pringle – doprowadziło go do bardzo dołującego wniosku, że właśnie przestał być najciekawszą osobą przebywającą obecnie w miasteczku.

– Wydaje mi się, że się zgubiłam – wyjaśniła, rozglądając się po barze, trochę jakby była w szoku. – Moja nawigacja przestała działać.

– Taa, to normalne tutaj – przyznał Rey, obserwując ją uważnie z miną, którą Austin mógł określić jedynie jako zaniepokojoną. – Gdzie próbujesz się dostać?

– Góra Rushmore.

Austin musiał udać kaszlnięcie, by zamaskować śmiech. Cała ta sytuacja była niedorzeczna. Tak bardzo, że aż nie mógł powstrzymać zaciekawienia. Chciał się odezwać, zadać z tysiąc pytań, by poznać historię, która musiała być świetna, ale nagle zapomniał języka w gębie. Zupełnie jak nastolatek, który spotyka swojego największego sportowego idola.

Rey skinął głową na znak, że rozumie, ale wstrzymał się z odpowiedzią. Wyglądał przy tym, jakby się zastanawiał, czy powinien jej pomóc, czy też zadzwonić po policję.

– Cóż, jesteś na właściwej drodze. Powinienem mieć gdzieś mapę, pokażę ci trasę – oznajmił w końcu i już chciał ruszyć na zaplecze, ale zatrzymał się i zapytał: – Chyba że potrzebujesz skorzystać z telefonu. Może po kogoś zadzwonić?

– Mapa wystarczy, dziękuję.

Starzec pokiwał głową raz jeszcze i zniknął na zapleczu, zostawiając dziewczynę w towarzystwie Austina.

Chłopak nie był typem osoby, która przepuściłaby taką okazję. Gdy tylko zostali sami – nie licząc Alfreda, Harry’ego i Edwarda, siedzących przy swoim stoliku i obserwujących dziewczynę, jakby miała dwie głowy – sięgnął za bar po czystą szklankę i nalał do niej rumu z butelki, którą poniekąd sobie przywłaszczył.

– Orientuj się – uprzedził, zanim przesunął szklankę po barze w stronę panny młodej.

Dziewczyna zatrzymała naczynie, gdy znalazło się przed nią, i popatrzyła na nie, jakby spodziewała się trucizny. W końcu podniosła wzrok i spojrzała na Austina, który dopiero teraz zauważył, że jej makijaż jest rozmazany pod oczami, jakby płakała. To tylko zwiększyło jego ciekawość.

– Nie mogę, prowadzę – odmówiła uprzejmie, z wymuszonym uśmiechem, i chciała odesłać szklankę z powrotem do niego, ale Austin powstrzymał ją gestem dłoni.

– Mogę być trochę pijany – zaczął, starając się znaleźć wystarczająco przekonujący argument, by zatrzymać nieznajomą w barze na dłużej. Przynajmniej dopóki nie wyciągnie z niej jej historii. – I mogę też się mylić, ale wyglądasz, jakbyś potrzebowała się napić. Rushmore ma… ile? Sto lat? Jestem pewien, że poczeka do jutra.

To była żałosna próba, zrozumiał to, gdy tylko wypowiedział te słowa. Dlatego ostatnie, czego się spodziewał, to głośny, niekontrolowany i lekko histeryczny śmiech, który wyrwał się z ust dziewczyny.

Śmiała się tak długo, że z jej oczu pociekły łzy, i Austin sam nie był już pewien, czy to nadal jest śmiech, czy już płacz.

– Słyszałem wiele razy, że jestem zabawny, ale teraz chyba przesadziłem. – Nieco panicznie spojrzał na drzwi na zaplecze, jakby wzrokiem mógł przywołać Reya, który pewnie wcale nie szukał żadnej mapy, ale po prostu się ukrywał. – Co dokładnie było takie zabawne?

Nieznajoma otarła wierzchem dłoni mokre od łez policzki, rozmazując sobie tusz jeszcze bardziej.

– To długa historia – przyznała w końcu, spuszczając wzrok na stojącą przed nią szklankę. Nie wzięła jej, ale zajęła miejsce na wysokim krześle i położyła przed sobą małą, błyszczącą torebkę.

– Mam dużo czasu. – By zaakcentować swoje słowa, położył łokieć na barze i oparł głowę na dłoni, jakby szykował się do słuchania opowieści.

Dziewczyna posłała mu nieco sceptyczne spojrzenie.

– Zdajesz sobie sprawę, że to naprawdę nieodpowiedni moment, żeby mnie podrywać? – spytała, wskazując na swoją suknię.

Austin parsknął śmiechem i nachylił się odrobinę w jej kierunku, ale ponieważ dzieliły ich trzy stołki barowe, niewiele to zmieniało.

– Złotko, gdybym cię podrywał, już byśmy byli w drodze do mojego pokoju – rzucił z pewnym siebie uśmieszkiem i dla dodatkowego efektu puścił do niej oczko.

Nie spodziewał się, że ją tym do siebie przekona, chociaż wyjątkowo mówił prawdę – nie próbował jej poderwać. Chciał tylko wiedzieć, co sprawiło, że tu wylądowała, bo taki po prostu był. Od dziecka miał w sobie niewytłumaczalną fascynację ludźmi, chciał poznać historię każdej osoby, którą spotkał na swojej drodze, dowiedzieć się, jakie wydarzenia ją ukształtowały i co doprowadziło ją do punktu, w którym była, gdy jej ścieżka skrzyżowała się ze ścieżką Austina. Ludzie byli jego największym źródłem inspiracji, zwłaszcza ci ciekawi.

A stojąca przy barze dziewczyna, w swojej białej sukni i z różowym kamperem, była najbardziej fascynującą zagadką, jaką napotkał od bardzo dawna. Była jak powiew świeżego powietrza w tym zatęchłym, starym barze.

– Istnieje spore prawdopodobieństwo, że zabrzmię nachalnie – uprzedził, bo nie miał zamiaru poddać się tak łatwo. – Ale nawet nie opłaca ci się jechać zobaczyć Rushmore dzisiaj. – Chryste, naprawdę brzmiał jak natręt. – Zanim dotrzesz na miejsce, zacznie się robić ciemno, a parking pod górą nie jest całodobowy. I szczerze? Nie ubrałaś się odpowiednio na zwiedzanie.

Niedoszła, jak zgadywał, panna młoda znowu parsknęła śmiechem, ale tym razem cichym i trochę zmęczonym. Zaraz potem, jakby podjęła jakąś decyzję, chwyciła szklankę i opróżniła ją duszkiem.

Austin musiał przyznać, że jest pod wrażeniem. Nie tylko tempa, w jakim dziewczyna wyzerowała alkohol, ale i spontaniczności, z jaką to zrobiła. Nie zastanawiała się niepotrzebnie nad konsekwencjami – tym, że jest sama w obcym miejscu, nie ma gdzie spać, zapewne nie ma też żadnych rzeczy na przebranie i tak dalej. To było zachowanie w stylu Austina i nie mógł nie docenić tej lekkomyślności w innej osobie.

– Jestem Austin – przedstawił się, uświadomiwszy sobie, że pewnie powinien zrobić to na samym początku.

Postanowił zaryzykować i licząc, że dziewczyna nie odbierze tego negatywnie, wziął butelkę oraz swoją szklankę i przesiadł się na miejsce obok niej, po czym nalał im obojgu następną kolejkę. Był przekonany, że Rey go zwyzywa za to panoszenie się, ale sam był sobie winien.

– Savannah.

– Cóż, Savannah, miło mi cię poznać. – Poczekał, aż Savannah przyjmie zaserwowany jej alkohol, i stuknął się z jej szklanką na znak toastu. – A teraz – zaczął, upiwszy spory łyk – skoro już jesteśmy przyjaciółmi, powiedz mi, co cię tu sprowadza. Jaka jest twoja historia? Zostałaś porwana przez UFO, rodzice próbowali cię wydać za mąż wbrew twojej woli i uciekłaś czy to po prostu twoje normalne ubranie i włożyłaś na siebie pierwszą rzecz, jaka ci wpadła w ręce, gdy postanowiłaś wybrać się na zwiedzanie najbardziej przereklamowanej atrakcji turystycznej w naszym kraju?

Na komentarz o przyjaźni dziewczyna pokręciła głową z nieśmiałym rozbawieniem, ale uniosła szkło do ust i się napiła, zanim krzywiąc się, oznajmiła:

– Chyba popełniłam dziś największy błąd w swoim życiu. Może to nawet był największy błąd w historii ludzkości, a ja jestem najgorszą osobą, jaka chodzi po ziemi.

Austin był już praktycznie zakochany.

– Zapewniam cię, że nie był. I nie jesteś.

– Nawet nie wiesz, co zrobiłam.

– Prawda – przyznał spokojnie, popijając rum i udając obojętnego na palący smak. – Ale wiem, że to ja jestem mistrzem świata w podejmowaniu złych decyzji, więc cokolwiek zrobiłaś, nie może być gorsze od tego, co zrobiłem ja.

Trochę się z nią droczył, trochę próbował sprowokować ją do opowiedzenia, co takiego strasznego zrobiła, ale w gruncie rzeczy mówił szczerze. W jego opinii nic nie mogło być gorsze od zaprzepaszczenia prawdopodobnie jedynej szansy na odniesienie sukcesu, bo nie potrafił utrzymać rąk przy sobie.

Savannah rozważała przez moment jego słowa, zanim zadecydowała:

– Powiem ci, co zrobiłam, jeśli ty powiesz, co ty zrobiłeś.

– Czyli zakład? – upewnił się, a gdy skinęła głową, dodał: – Przegrany płaci za butelkę rumu, którą wypiliśmy. – Wziął butelkę i pomachał nią na potwierdzenie, że jest pusta.

– To niesprawiedliwe – oburzyła się, próbując bez powodzenia przygładzić warstwy tiulu na swoich kolanach. – Większość z tej butelki wypiłeś sam, ja wzięłam tylko kilka łyków.

– Okej, niech będzie. – Westchnął z udawaną frustracją. – Przegrany płaci za następną butelkę, w porządku?

– W porządku.

– A więc panie przodem – zachęcił z prześmiewczym ukłonem, którego wykonanie sprawiło, że Austin prawie spadł ze swojego stołka.

Savannah złapała go za ramię, by pomóc mu odzyskać równowagę. Potem, może żeby dodać sobie odwagi, jednym haustem wypiła resztę swojego rumu.

– Zostawiłam przed ołtarzem mężczyznę, z którym byłam w związku dziesięć lat i miałam zaplanowaną resztę życia, bez żadnego konkretnego powodu poza tym, że tęskniłam za moją zmarłą siostrą – wyznała pospiesznie z miną, jakby dopiero w miarę wypowiadania tych słów na głos docierało do niej, że to się stało naprawdę.

Chyba znalazłem swoją bratnią duszę – pomyślał, patrząc na nią z mieszanką szoku i fascynacji.

Istniało spore prawdopodobieństwo, że coś jest z nim nie w porządku, bo właściwszą reakcją na tak zaskakujące wyznanie wydawało się współczucie, ale Austin był jedynie pod wrażeniem. Spapranie sobie życia w tak imponujący sposób to sztuka, a Austin był w tej dziedzinie prawdziwym koneserem.

– Masz rację – przyznał, kiwając głową z powagą. – Jesteś okropnym człowiekiem.

Dziewczyna fuknęła urażona, jakby się spodziewała, że Austin zaprzeczy i będzie ją pocieszał, choćby z grzeczności. Nie skomentowała jednak jego wypowiedzi w żaden sposób, może w porę zreflektowała się, że nie ma podstaw, by tego od niego oczekiwać.

– Twoja kolej.

To była ta mniej przyjemna część ich małego zakładu, ale nie widział sposobu, żeby jej uniknąć, zwłaszcza że wciąż miał całą masę pytań do Savannah. W przeciwieństwie do niej nawet nie miał już drinka, żeby wypić na odwagę przed swoim wyznaniem, więc po prostu to z siebie wyrzucił:

– Zostałem wykopany z zespołu tuż przed podpisaniem kontraktu z dużą wytwórnią, bo przespałem się z dziewczyną wokalisty i jednocześnie mojego przyjaciela.

– To okropne! – Savannah nawet nie próbowała ukryć oceniającego wyrazu twarzy.

To oczywiście nie była cała historia i gdyby opowiedział ją dokładniej, prawdopodobnie znalazłyby się jakieś argumenty na usprawiedliwienie jego zachowania, ale jaki miałoby to sens? Liczył się rezultat, a ten przedstawiał się tak, że podczas gdy jego były zespół pewnie pracował teraz w studiu nad debiutancką płytą i kolejnymi hitami, on upijał się w towarzystwie uciekającej panny młodej w dziurze, której nazwy nawet nie ma na mapach.

– Taa… Cóż, za porzucenie faceta przed ołtarzem też cię raczej żywcem do nieba nie wezmą – odburknął półżartem, posyłając jej spojrzenie, którym chciał przekazać, że nie ma prawa go oceniać.

– Touché. – Skrzywiła się ze skruchą. – Co to za zespół? Znam ich?

– The Moonburn – odparł, starając się zignorować cyniczną myśl, że Dave zrobił wszystko, by usunąć jego istnienie z historii zespołu, ale zostawił nazwę, którą on wymyślił. – Mają teraz taką jedną piosenkę, która ciągle leci w radiu.

Austin był już gotowy zanucić jej melodię, ale Savannah zbiła go z tropu, parskając śmiechem.

– Wiem, o którą piosenkę chodzi. – Jej uśmiech stał się odrobinę smutny. – Miałam do niej tańczyć swój ostatni taniec na weselu.

Chłopak zmarszczył brwi zdziwiony.

– Chyba pierwszy taniec.

W odpowiedzi Savannah najpierw posłała mu spojrzenie, które wyrażało mniej więcej: „Czy ty w ogóle wiesz coś o życiu?”, a dopiero później przystąpiła do wyjaśniania:

– To dwie zupełnie inne rzeczy – obwieściła, jakby to była oczywistość. – Pierwszy taniec jest na początku wesela, a ostatni…

– Niech zgadnę – wtrącił się. – Na końcu.

– Czasami para młoda życzy sobie, żeby jej ostatni taniec był prywatny, gdy już wszyscy goście wyjdą i tylko ona zostanie na sali – dodała, a na jej twarz wrócił smutek. – My tak planowaliśmy zrobić.

– Cóż, jeśli się postarasz, to może jeszcze zdążysz – zażartował, ostentacyjnie wystawiając nadgarstek, na którym nie miał zegarka, i udając, że sprawdza godzinę. – Chociaż obawiam się, że ten pociąg odjechał ze stacji w momencie, w którym zwiałaś sprzed ołtarza.

– Tak właściwie to nie uciekłam dosłownie sprzed ołtarza – poprawiła, krzywiąc się z zażenowaniem. – Byłam wciąż w swoim rodzinnym domu. Plan był taki, że spotkam się z Landonem w kościele, moi rodzice mieli mnie zawieźć Rosalindą. Kamperem – dodała pospiesznie, kiwając głową w stronę parkingu. – Chcieliśmy w ten sposób… a zresztą nieważne. Chodzi mi o to, że nie byłam w kościele. Po prostu wsiadłam w Rosie i… – Urwała ze wzruszeniem ramion, jakby dokończenie historii nie było konieczne.

– I postanowiłaś zwiedzić Rushmore – dopowiedział za nią, śmiejąc się. – No nie, to niszczy cały obraz ciebie wybiegającej z kościoła, walczącej, żeby nie potknąć się o własną suknię, a potem odjeżdżającej z piskiem opon wściekle różowym kamperem. Przepraszam, ale wyrzucam z pamięci wszystko to, co przed chwilą powiedziałaś, i będę się trzymał swojej wersji wydarzeń.

Savannah próbowała się zaśmiać, ale jasne było, że nie czuje się jeszcze komfortowo z myślą o własnym błędzie. Austin to rozumiał, bo wiedział z doświadczenia, że zaprzyjaźnienie się ze swoimi złymi decyzjami wymaga czasu.

– Tak czy inaczej – kontynuował, czując, że musi rozluźnić atmosferę – chętnie wypiłbym z tobą toast za nasze prawie, które oboje mieliśmy w związku z tą piosenką. Wiesz, ty prawie zatańczyłaś do niej na swoim weselu, ja prawie jestem jej współtwórcą – wyjaśnił mimochodem, bo sam powątpiewał w sens tych słów. – Ale nie mamy więcej alkoholu.

Rey, zupełnie jakby słyszał, że ktoś go woła, wybrał akurat ten moment, by do nich dołączyć.

– Trochę ci to zajęło – skomentował z ironią Austin. – Rysowałeś tę mapę czy co?

Rey nie zaszczycił go odpowiedzią, ograniczył się jedynie do nieprzyjemnego spojrzenia, zanim skierował uwagę na Savannah.

– Nie mogłem znaleźć żadnej na zapleczu, więc poszedłem poszukać u siebie w domu – wyjaśnił z grzecznością, z jaką nigdy nie potraktował Austina. – Mogę pokazać ci drogę albo nawet zaznaczę…

– Właściwie… – przerwała mu uprzejmym tonem – o wiele bardziej potrzebowałabym jeszcze jednej butelki tego rumu. – Savannah uniosła butelkę i uśmiechnęła się rozbrajająco do Reya. – I pokoju dla jednej osoby na jedną noc.

Właściciel baru spojrzał na Austina.

– Zostawiłem cię z nią samego na piętnaście minut – rzucił, oskarżycielsko wskazując na niego palcem. – I już ją upiłeś?

Austin posłał mu najbardziej szelmowski uśmiech, na jaki potrafił się zdobyć w obecnym stanie, i wzruszył beztrosko ramionami.

– Co mogę powiedzieć? Ja po prostu mam talent. – Talent do podejmowania złych decyzji i nakłaniania do nich innych.

Chociaż chyba nawet on się nie spodziewał, jak dobra historia wyniknie akurat z tej złej decyzji.

Rozdział 2

Audrey Rivers zwykła mówić, że to życie układa za nią plany – ona je tylko realizuje. I żyjąc w zgodzie ze swoim mottem, wszystkie decyzje podejmowała spontanicznie, pod wpływem chwili, kaprysu czy też innych czynników, które znane były wyłącznie jej samej. Każdy dzień spędzała na poszukiwaniu wrażeń i przygód, bo ponad wszystko ceniła wolność i szczęście. W jednym tygodniu mogła pracować jako kelnerka i nocami chodzić na nielegalne wyścigi, organizowane pod jej rodzinnym miastem, w następnym zaś – bez uprzedzenia rzucić wszystko i wyjechać na całe lato, bo zgłosiła się do roli opiekunki na obozie katolickim na drugim końcu kraju. A po dwóch tygodniach wrócić z nowym kolorem włosów i tatuażem na pośladku.

Jej młodsza siostra, Savannah, dla równowagi planowała w życiu wszystko. W siódmej klasie wiedziała już, jakie przedmioty wybierze w liceum, na początku szkoły średniej miała wybrany college i kierunek, jaki będzie studiować, a nawet była pewna, co będzie robić, gdy już skończy studia.

Z podobnym wyprzedzeniem zaplanowała sobie życie prywatne – Landon był jej pierwszym i jedynym chłopakiem, bo po mniej więcej roku związku wiedziała już, że to z nim chce wziąć ślub i założyć rodzinę. Była zorganizowana i stateczna aż do przesady, tak bardzo niespontaniczna i przewidywalna, że aż nudna.

A przynajmniej do wczoraj. Bo teraz, po obudzeniu się w obcym pokoju, w samej bieliźnie, z okropnym bólem głowy i lukami w pamięci, musiała przyznać, że tego nie planowała.

Audrey byłaby ze mnie dumna – pomyślała, rozdarta pomiędzy paniką a rozbawieniem.

W końcu wygrał śmiech. Nie pozostało jej nic innego – jej narzeczony, były narzeczony, zapewne jej nienawidził, podobnie jak jego rodzice. To z kolei znaczyło, że straciła pracę, bo jej pracodawcą był ojciec Landona. Nie miała gdzie mieszkać, jej rodzice zamartwiali się na śmierć albo byli wściekli – ewentualnie jedno i drugie – znalazła się w kompletnie obcym miejscu bez żadnego planu czy perspektyw i w skrócie: zniszczyła sobie życie. Musiała się śmiać, bo inaczej by oszalała. A może śmiała się dlatego, że oszalała.

Jej mały napad trwał w najlepsze, gdy drzwi od łazienki przylegającej do pokoju się otworzyły, a w progu stanął mężczyzna jedynie w ręczniku owiniętym wokół bioder. Ten widok skutecznie ją uspokoił.

Austin – przypomniała sobie wydarzenia z poprzedniego wieczoru.

– Wiesz, ten twój wariacki śmiech zaczyna mnie trochę niepokoić – oznajmił wprost, obserwując ją ze zmarszczonymi brwiami. – Często to robisz?

Savannah musiała wyglądać jak ryba wyciągnięta z wody, gdy walczyła z szokiem, by znaleźć odpowiedź. Ze wszystkich rzeczy, jakie mógł powiedzieć, ta była najbardziej absurdalna.

– Tylko jak uciekam sprzed ołtarza, niszcząc sobie tym życie – odparła w końcu, odwracając wzrok.

Austin pokiwał głową z powagą, jakby uznał jej wyjaśnienie za całkiem rozsądne, chociaż rozsądek był ostatnią rzeczą, o jaką by siebie posądzała w obecnych okolicznościach.

W przeciągającej się ciszy Savannah znów zaczęła ogarniać panika, bo pośród mglistych pijackich wspomnień dziewczyna nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na pytanie, jak dokładnie znalazła się w jednym pokoju z nowym znajomym.

– Czy my… – Urwała. Nie mogła zdobyć się na powiedzenie tego na głos. Niemożliwe, żeby zdradziła Landona marnych kilka godzin po tym, jak go upokorzyła, wystawiając do wiatru w dniu ich ślubu. – Dlaczego ja… tu jestem?

– W Pringle? – upewnił się z uśmieszkiem, który zdradzał, że mężczyzna wie, o co Savannah tak naprawdę pyta. – Bo zatrzymałaś się w drodze do…

– Mam na myśli ten pokój – sprecyzowała nieco zirytowana.

– Ach, tak. Bo jak już się upiliśmy drugą butelką rumu, to wkurzyliśmy Reya i nie chciał ci wynająć pokoju. Więc poszliśmy do mnie. – Jego mina sugerowała, że dwuznaczność tych słów była celowa. – Nic się nie wydarzyło, spałem na fotelu. – Skinął głową na stary fotel pod oknem. – Za co, swoją drogą, powinnaś być mi dozgonnie wdzięczna. Przyjmę podziękowanie w formie śniadania, jak miło z twojej strony, że oferujesz.

– Więc dlaczego jestem w bieliźnie? – dopytała, kurczowo trzymając pościel pod szyją.

– Bo uznałaś, że nie będziesz spać w tej wielkiej białej bezie – wyjaśnił, robiąc cudzysłów w powietrzu na znak, że to jej słowa. – Pomogłem ci ją zdjąć, ale sama nalegałaś. Ja byłem książkowym przykładem dżentelmena. Słowo skauta, że nawet nie zerknąłem.

Nie była pewna, czy mu wierzy. Nie wiedziała nawet, czy się tym przejmuje, jeśli kłamał. Głowa jej pękała, w myślach panował chaos, irytowało ją, że nie pamięta części wczorajszego wieczoru, podczas gdy Austin najwyraźniej zniósł wypity alkohol o wiele lepiej niż ona.

Potrzebowała planu. Pieprzyć życie, jakie wiodła Audrey, musiała wrócić do bycia poukładaną i rozsądną wersją siebie. Przynajmniej dopóki nie uporządkuje całego tego bałaganu i – przede wszystkim – dopóki nie pozbędzie się Austina ze swojego otoczenia. Niezwykle niepokojące było, że obcy mężczyzna zdołał nakłonić ją do spędzenia całej nocy w swoim towarzystwie, upicia się i dzielenia z nim pokoju.

Co ona sobie w ogóle myślała? Rozmawiali może dziesięć minut, zanim zaczęła z nim pić. Kompletnie nic o nim nie wiedziała poza drobnym faktem, że do niedawna grał w zespole i był okropnym człowiekiem. Swoją drogą to, jak potraktował przyjaciela, powinna uznać za ogromną czerwoną flagę, a nie zachętę, żeby dalej się z nim upijać i zwierzać mu się z historii swojego życia.

Nie miała pojęcia, w jaki sposób Austin zinterpretował wyraz jej twarzy, ale okrążył łóżko i z szuflady w szafce nocnej wyciągnął aspirynę, po czym z napoczętej butelki nalał wody do dwóch szklanek i do każdej wrzucił po tabletce. Wszystko to zrobił, nadal mając na sobie wyłącznie ręcznik.

– Na ból głowy – wyjaśnił, podając jej szklankę, a gdy przyjęła ją sztywno, stuknął się z nią szkłem w ironicznym geście toastu, zanim wypił duszkiem swoją wodę. – Wczoraj byłaś o wiele bardziej ufna – zauważył, jakby uznał tę zmianę za dziwną.

– Skąd mam wiedzieć, że nie próbujesz mnie naćpać i skrzywdzić? – spytała wprost, co może nie należało do najmądrzejszych pomysłów, jeśli naprawdę miał złe zamiary, ale nie była w najlepszej formie.

– Aspiryną? – Posłał jej rozbawione spojrzenie.

– Jaką mam pewność, że to faktycznie aspiryna? Albo że czegoś nie dosypałeś, jak nie patrzyłam?

– Niemożliwe. Obserwowałaś mnie jak jastrząb. Aż dziwne, że nie wypaliłaś mi dziur w plecach. – Obrócił się przez ramię, udając, że próbuje dojrzeć, czy na pewno nie ma śladu po jej spojrzeniu.

Z tej odległości i przy jego gimnastykowaniu się nie sposób było nie zauważyć, jak dobrze jest zbudowany. Kiedy tylko Savannah się zorientowała, że gapi się na mięśnie na jego brzuchu, odwróciła głowę, chcąc ukryć wypieki wypełzające jej na policzki.

– Gdybym naprawdę chciał zrobić ci krzywdę, już dawno bym zrobił – stwierdził i jeśli miało ją to uspokoić albo zaskarbić jej zaufanie, to mu się nie udało. – Wierz mi, miałbym wczoraj bardzo łatwe zadanie, jeślibym był typem faceta, za jakiego mnie uważasz, ale nie jestem. No bo spójrz tylko na mnie – zachęcił i obrócił się powoli wokół własnej osi. – Czy ja wyglądam na kogoś, kto musi wykorzystywać pijane dziewczyny?

Savannah z trudem zmusiła się, żeby spojrzeć mu w oczy.

– Może wyglądałbyś odrobinę porządniej, gdybyś nie paradował przede mną w ręczniku – burknęła, wskazując palcem na biały materiał.

Austin podążył wzrokiem za jej palcem, jakby dopiero się zorientował, co ma na sobie.

– Słuszna uwaga, już go ściągam – rzucił i sięgnął do wetkniętego do środka rogu ręcznika.

– Nie! – pisnęła nieco zbyt dramatycznie, zasłaniając sobie oczy dłońmi.

Odpowiedział jej śmiech chłopaka.

– Żartowałem, mówiłem ci już, że nie jestem żadnym zboczeńcem. Pójdę się ubrać. Przepraszam, jeśli sprawiłem, że poczułaś się niekomfortowo.

Szczerość i skrucha w jego głosie zaskarbiły mu nieco jej przychylności. Najpierw kontrolnie rozsunęła palce, by się upewnić, że chłopak nie zdjął ręcznika, zanim całkiem odsunęła dłonie od twarzy.

Austin posłał jej przyjacielski uśmiech i najwidoczniej chwilowo postanowił oszczędzić jej docinków, bo bez słowa wziął z podróżnej torby ubrania i poszedł do łazienki. Dopiero gdy zamknęły się za nim drzwi, Savannah odetchnęła z ulgą.

Towarzystwo Austina – jego ewidentna natura flirciarza, beztroskie podejście do wszystkiego, powalająca pewność siebie i cała reszta jego osobowości, jaką zdążył pokazać – okazało się dla niej za dużo. Zawsze omijała tego typu chłopaków szerokim łukiem. Nie żeby to było szczególnie trudne, bo na szczęście w szkole raczej nie cieszyła się ich zainteresowaniem. Audrey była o wiele bardziej w ich guście.

Savannah nie miała pewności, czy w ogóle jest jakiś typ mężczyzn, który ją interesuje, bo jej życie uczuciowe ograniczało się do jednego chłopaka, z którym spędziła dziesięć lat. Ale wiedziała, że jej były narzeczony jest całkowitym przeciwieństwem Austina.

Gdy się poznali, Landon był cichym i skromnym szesnastolatkiem z nosem wiecznie utkwionym w książce. Tak jak ona, w liceum miał już jasno określony cel, wiedział, co chce robić w przyszłości, i skupiał się przede wszystkim na nauce.

Właściwie dzięki temu się poznali – oboje godzinami przesiadywali w szkolnej bibliotece, ucząc się albo odrabiając lekcje. Najpierw przez bardzo długi czas mijali się bez słowa albo siedzieli przy jednym stole w czytelni, sporadycznie napotykając swoje ukradkowe spojrzenia. Któregoś razu Landon zapytał, z jakiego przedmiotu robi notatki. Wdali się w dłuższą rozmowę, przy następnym spotkaniu w kolejną, a im więcej rozmawiali, tym więcej odkrywali między sobą podobieństw. W końcu Landon zdobył się na odwagę i zaprosił Savannah na randkę. Od tamtej pory byli właściwie nierozłączni.

Wspomnienie początków ich związku obudziło w niej tęsknotę za mężczyzną, która z kolei sprawiła, że dziewczyna poczuła się idiotycznie. W końcu to ona rozbiła ich związek i zraniła Landona w niewybaczalny sposób. Nie zasługiwał na takie potraktowanie i chociaż Savannah wiedziała, że żadne przeprosiny tego nie naprawią, ledwo opanowała chęć, by złapać za telefon, zadzwonić i błagać o przebaczenie.

Nie zrobiła tego głównie dlatego, że była tchórzem – bała się przekonać, co eksnarzeczony ma jej do powiedzenia. Nie wiedziała nawet, co mogłaby mu powiedzieć, żeby usprawiedliwić swoje postępowanie. Nie istniały takie słowa, dzięki którym zrozumiałby, co działo się w jej głowie i sercu, gdy w chaosie przygotowań wymknęła się z rodzinnego domu i wsiadła do auta siostry; że wcale nie planowała nim odjechać, chciała jedynie spędzić pięć minut w miejscu, gdzie duch Audrey wciąż był żywy. Myślała, że jeśli poczuje ją blisko, to zapełni tym pustkę w sercu odczuwaną od samego rana – zamiast tych wszystkich emocji, które powinny towarzyszyć pannie młodej w dniu jej ślubu.

Nie była pewna, czy sama rozumie, dlaczego dokładnie to zrobiła. Wiedziała jednak, że nie żałuje swojej decyzji. Istniało milion lepszych sposobów, jak postąpić, i z tego powodu miała ogromne wyrzuty sumienia, ale czuła, że sama decyzja o wyjeździe była najwłaściwszą, jaką podjęła od lat.

I na tym postanowiła się skupić. Nie miało sensu zadręczanie się przeszłością, której nie mogła zmienić, nawet gdyby chciała. Pozostało jej jedynie iść dalej i wyciągnąć z tej katastrofy coś dobrego.

Z perspektywy Austina, który wyszedł z łazienki, nie ruszyła się nawet o milimetr, kiedy go nie było, ale w środku Savannah czuła, jakby przez te kilka minut wszystko się zmieniło.

– Mogę cię prosić o przysługę? – odezwała się, spoglądając na niego.

– Wiedziałem, że jednak wolisz mnie w samym ręczniku. Mam się z powrotem przebrać?

Dziewczyna ostentacyjnie przewróciła oczami, zanim wyjaśniła:

– Potrzebuję ubrań. Są w kamperze, ale żeby po nie iść, musiałabym znów włożyć suknię, a wejście w niej do przydrożnego baru było upokarzające nawet za pierwszym razem i bardzo nie chciałabym tego powtarzać. – Poza tym nie chciała więcej widzieć na oczy ani tej sukni, ani tym bardziej siebie w niej, ale tę kwestię wolała przemilczeć. – Mógłbyś po nie pójść?

Pełen samozadowolenia uśmiech chłopaka sprawił, że prawie pożałowała, że w ogóle wpadła na ten pomysł.

– Proszę, proszę, czyli jednak trochę mi ufasz.

– Jestem zdesperowana i nie mam żadnej alternatywy – sprostowała, nie chcąc dawać mu tej satysfakcji.

– I mi ufasz – dodał uradowany. Wyciągał z tej sytuacji wyłącznie wnioski, które mu odpowiadały, i kompletnie ignorował całą resztę. – W porządku, nie ma problemu. Gdzie masz kluczyki?

– W torebce. – Gdy tylko to powiedziała, uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, gdzie jest jej torebka. – Czy ja ją w ogóle zabrałam z baru?

– Nie jestem pewien. – Austin zmarszczył brwi. Chyba pierwszy raz całkowicie spoważniał. – Miałaś ją ze sobą, jak poszliśmy zobaczyć rowerową górę…

– Co poszliśmy zobaczyć?! – wykrzyknęła, przestraszona tym, że nic z tego nie pamięta.

Austin, być może słusznie, spojrzał na nią, jakby przybyła z innej planety.

– No wiesz, tę rzeźbę z rowerów. Poszliśmy ją zobaczyć, gdy Rey wyrzucił nas z baru i oznajmił, że mamy nie wracać, dopóki nie wytrzeźwiejemy – podpowiedział, rozglądając się po pokoju, najpewniej za jej torebką. – Biedny Rey, nie wiedział, że zabierzemy ze sobą naszą niedokończoną butelkę i wrócimy w gorszym stanie, niż wyszliśmy.

Chłopak mówił to wszystko z beztroską człowieka, którego niewiele rzeczy w życiu martwi. Savannah tymczasem z każdym jego słowem stawała się coraz bardziej przerażona.

– Co takiego zrobiliśmy, że nas wyrzucił? – zapytała, choć nie była do końca przekonana, czy chce wiedzieć.

Przez całe swoje życie nigdy nie została wyproszona z lokalu za niewłaściwe zachowanie. Rzadko kiedy w ogóle bywała w barach, do klubu poszła może dwa razy, oba za namową znajomych i w obu przypadkach wyszła wcześniej niż pozostali i wróciła do domu. A przede wszystkim nigdy się nie upijała, a już na pewno nie do tego stopnia, żeby nie pamiętać połowy wieczoru. To w ogóle nie było do niej podobne.

Ale z drugiej strony absolutnie nikt, nawet ona sama, nie spodziewał się po niej, że ucieknie z miasta w dniu swojego ślubu. Całą minioną dobę zachowywała się, jak ktoś kompletnie inny – i może ta Savannah, która akurat wczoraj obudziła się po dwudziestu siedmiu latach snu, była dziewczyną, którą wyrzucają z baru.

– Myślę, że złożyło się na to kilka drobnych rzeczy, ale czarę goryczy przelało twoje naleganie, żeby puścił z głośników Single Ladies Beyoncé – odparł zwyczajnie. – A może to byłem ja? Nie jestem pewien… Ha! – wykrzyknął zwycięsko, gdy ze sterty tiulu na podłodze wyciągnął wysadzaną diamencikami kopertówkę. – Mam sobie wyciągnąć kluczyki czy… – Zamiast dokończyć, wykonał ruch ręką, udając, że rzuca torebkę w jej stronę.

– Weź sam. – I tak nie miała w niej wiele, bo ledwo zmieściły się tam portfel i kluczyki.

– Zaraz wracam – obiecał, machając kluczykami, zanim wyszedł z pokoju.

To, że w ogóle miała ze sobą torebkę, zawdzięczała czystemu przypadkowi. No i odrobinę swojej mamie, która chciała znaleźć ojcu zajęcie, więc kazała mu pozanosić wszystkie potrzebne rzeczy do Rosalindy, by później w pośpiechu niczego nie zapomnieli. Dzięki temu miała też buty na przebranie, które zmieniła na stacji benzynowej, gdy wyjechała z Lakewood – zaraz po tym, jak kupiła nową kartę SIM, żeby telefon przestał dzwonić co pięć sekund.

Właściwie wiele rzeczy, które sprawiły, że jej ucieczka była skuteczna, należało przypisać czystemu przypadkowi. To, że postanowiła spędzić noc przed ślubem w domu rodzinnym. To, że jej ojciec kilka miesięcy wcześniej zasugerował, by pojechali do kościoła Rosalindą, żeby Audrey chociaż w ten sposób mogła być częścią tego dnia – inaczej auto dalej stałoby niesprawne w garażu, jak przez ostatnie siedem lat.

Nawet to, że Theresa – jej przyszła-niedoszła teściowa – uparła się, by pomóc jej w przygotowaniach, skoro Savannah nie chciała ani fryzjerki, ani makijażystki. Bo gdyby nie ona, dziewczyna nie dowiedziałaby się, że podróż poślubna – powód, dla którego Savannah w ogóle zgodziła się na wielkie, wystawne wesele – została odwołana.

„Przełożona” – tego słowa użył Landon, gdy zadzwoniła do niego, by potwierdzić to, co powiedziała jego matka. „Nie mogłem im przecież odmówić, Savannah. Zapłacili za całe nasze wesele, zasłużyli na wakacje”.

Rodzice Landona byli właścicielami największej w północnej części Kolorado sieci myjni samochodowych. Małego imperium, na którym dorobili się fortuny. Landon, jako ich jedyne dziecko, był prawą ręką i następcą ojca. W praktyce chłopak był na każde jego zawołanie, często wykonywał za niego pracę, bo „musiał zdobywać doświadczenie”, jak argumentowała głowa rodziny Monroe.

Savannah szczególnie nie zaskoczyło, że jej niedoszli teściowie kupili bilety last minute na rejs po Karaibach, choć doskonale wiedzieli, że państwo młodzi planują w tym czasie wyruszyć w podróż poślubną. W ich opinii podróżowanie po kraju starym kamperem, mycie się na stacjach benzynowych i jedzenie w przydrożnych barach było uwłaczające. Nie po raz pierwszy uniemożliwili Savannah spełnienie marzenia.

Starała się nie mieć im tego za złe i pamiętać, że nie rozumieją, dlaczego to jest dla niej tak ważne. Nie spodziewała się jednak, że posuną się do tego, by z powodu głupich uprzedzeń nie dopuścić do ich podróży poślubnej. Nie spodziewała się także, że Landon im na to pozwoli, bo akurat on wiedział doskonale, co kryło się za jej układanymi przez lata planami i dlaczego czuła, że musi to dla siebie zrobić.

Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się niepochlebnych myśli na temat rodziny Monroe. Zrzucanie na nich winy za jej decyzję nie było w porządku – znała Landona i wiedziała, jakim typem ludzi są jego rodzice. Była świadoma, do jakiej rodziny wchodzi, i nie powstrzymało jej to przed przyjęciem oświadczyn i planowaniem ślubu.

Odpowiedzialność za swój wyjazd ponosiła wyłącznie ona sama. I musiała nauczyć się żyć dalej ze świadomością, że – jak powiedział jej Austin – jest okropnym człowiekiem.

Miała tylko cichą nadzieję, że to, co zyska w efekcie swoich wyborów, okaże się tego warte.

Rozdział 3

Istniały pewne rzeczy w życiu, co do których Austin był święcie przekonany, że jego opinia jest jedyną właściwą, a wszyscy, którzy mają odmienne zdanie, są w błędzie. Czasami chodziło o przekonania całkiem uzasadnione – przynajmniej w jego ocenie – takie jak to, że najpierw sypie się do miski płatki, a dopiero potem leje mleko. Innym razem nie kryło się za nimi ani trochę logiki, ale i tak nic nie skłoniłoby go do zmiany zdania – na przykład że szympansy są przerażające i budzą niepokój albo że ludzie tylko udają, że lubią muzykę klasyczną, a rzekoma popularność tego gatunku to swego rodzaju spisek na skalę światową.

Na szczęście nie czuł potrzeby narzucania swojego zdania innym i wykłócania się o swoje racje, ale zdecydowanie oceniał ludzi, którzy się z nim nie zgadzali – po prostu dla własnego spokoju wolał zachować dla siebie niepochlebne opinie o innych.

I z podobną niezachwianą pewnością, z jaką wygłaszał wszystkie inne przekonania, uznał, że patrzy właśnie na najbrzydsze auto na świecie.

Z daleka przez brudną szybę baru czy w ciemności po spożyciu alkoholu kamper Savannah nie wyglądał aż tak źle, ale stojąc tuż przed nim w środku dnia, Austin miał wrażenie, że patrzenie na niego boli. Volkswagen został pomalowany na dwa odcienie różu – w większości był fuksjowy, tak intensywny, że w pełnym słońcu wydawał się neonowy, a wykończenia, zderzaki i dach oszpecono pastelowym odcieniem tego samego koloru. Wszystko to zwieńczał wielki, biały napis Rosalinda otoczony drobnymi kwiatkami.

Siostra Savannah, bo wnioskował, że to jej dzieło, musiała być daltonistką. Albo wariatką. Niemożliwe, żeby w pełni poczytalna osoba tak skrzywdziła ten motoryzacyjny klasyk.

To przekonanie tylko się pogłębiło, gdy otworzył boczne drzwi i zajrzał do środka. Rosalinda nie była autem – to było mieszkanie na czterech kółkach. Odrestaurowane wnętrze miało praktycznie wszystko, czego można potrzebować do życia – minianeks kuchenny z lodówką i kuchenką, szafki do przechowywania rzeczy, dwuosobowe siedzisko, które rozkładało się do spania, w panelu pod kanapą znajdowały się nawet gniazdka elektryczne. Austin dziwił się, że przy tym wszystkim nie zobaczył tu jeszcze łazienki.

Zrobiło na nim wrażenie, jak przemyślana i funkcjonalna była ta ograniczona przestrzeń. Do tego w po­równaniu z wyglądem z zewnątrz wydawała się nawet estetyczna – z zabudową z jasnobrązowego drewna, jasnym linoleum na podłodze i beżowymi zasłonami pod kolor kanapy. Jego ojciec padłby z zachwytu, gdyby to zobaczył.

On sam, ku wielkiemu rozczarowaniu obojga rodziców, nigdy nie połknął bakcyla, a im dłużej przesiadywał w warsztacie ojca, tym większą niechęcią darzył przyszłość, która na niego czekała. Wiedział, że stać go na więcej niż bycie prostym mechanikiem, chciał od życia czegoś więcej, niż mieli jego rodzice. Dlatego uciekł z domu. Chociaż może „uciekł” to niewłaściwe słowo, bo był już wtedy pełnoletni i dawno skończył szkołę. Trzymał się jednak tej wersji i w ten sposób opowiadał swoją historię, bo brzmiała ciekawiej niż prawda.

Uciekł, gdy miał dwadzieścia lat, po tym, jak po raz drugi rzucił studia i został zwolniony z pracy. Nie miał pieniędzy, perspektyw ani nic, co byłoby źródłem szczęścia w jego nudnym, przyziemnym życiu. I to ostatnie przeraziło go najbardziej, zwłaszcza kiedy rozejrzał się wkoło i nie dostrzegł pośród najbliższych ani jednej osoby, której życie byłoby warte pozazdroszczenia. Chciał dla siebie czegoś więcej niż nudnej, nielubianej pracy, domu z ogródkiem, żony i dzieci. Wiedział, że stać go na to, żeby zostać kimś. Więc wyjechał, bo tylko w ten sposób mógł znaleźć drogę, która go do tego doprowadzi. I ostatnie osiem lat spędził na nieustannym poszukiwaniu.

Za każdym razem gdy miał już swoje marzenie na wyciągnięcie ręki, wyślizgiwało mu się ono z rąk – najczęściej z jego własnej winy – ale nigdy nie zwątpił, że kiedyś mu się uda. Podnosił się po każdym upadku, otrzepywał po kolejnej porażce i szedł dalej, nieważne, jak mocno wiatr wiał mu w oczy albo jak głośno rozsądek podpowiadał, że czas zejść na ziemię i porzucić dziecinne marzenia o światowej sławie i sukcesie.

Dopiero ostatnia katastrofa z zespołem zmusiła go, by spojrzeć prawdzie w oczy – miał prawie trzydzieści lat, nie osiągnął absolutnie nic i nie zapowiadało się, żeby w najbliższym czasie cokolwiek miało się zmienić. Odkąd z podkulonym ogonem uciekł z Kalifornii, nic już nie wzbudzało w nim tej ekscytacji co kiedyś, a bez radości z nomadycznego życia okazywało się, że brak własnego miejsca na stałe jest męczący. Wciąż miał jeszcze pieniądze, które zarobił, koncertując z chłopakami, ale nie wiedział, co będzie, gdy się skończą.

Kiedyś to lubił – tę ciągłą niepewność, co go czeka w przyszłości, życie z dnia na dzień i wieczne kombinowanie, jak przetrwać. Dziś był już tym zmęczony – chociaż nikomu nie zwierzyłby się z tej części swojej historii.

Powoli zaczynał myśleć, że może osiem lat ciekawego życia wystarczy, że powinien się ukorzyć, przyznać rację wszystkim, którzy w niego nie wierzyli, i w końcu się ustatkować.

Po ośmiu latach tułania się po kraju Austin wracał do domu.

Chyba że… – nieproszona myśl wpadła mu głowy, gdy po kolei przeszukiwał szafki, próbując znaleźć ubrania, o których mówiła Savannah. Dziewczyna nie dała mu żadnych wskazówek poza informacją, że są w aucie.

Gdyby miał takiego kampera, może nie musiałby wracać do domu. Miałby gdzie spać i mógłby sobie gotować, więc zaoszczędziłby sporo pieniędzy, rezygnując z hoteli i jadania w knajpach. Jego największym wydatkiem byłoby paliwo, jeśliby postanowił dalej podróżować, ale kiedy pieniądze zaczęłyby się kończyć, mógłby się osiedlić w jakimś miejscu na dłużej i dorobić przez parę miesięcy bez płacenia za wynajem.

Obracając kluczyki w dłoni, Austin rozejrzał się wkoło po tylnej części pojazdu, zanim jego wzrok spoczął na miejscu kierowcy. Myślami był już daleko, wyobrażał sobie, o ile łatwiejsze stałoby się jego życie, gdyby był właścicielem takiego samochodu.

Nie mógł go ukraść. Nie upadł przecież tak nisko. Prawda?

Znalazł w końcu szafkę z ubraniami i wyciągnął z niej dżinsy i T-shirt, po czym z szuflady obok wziął jeszcze czyste majtki i stanik. Chociaż Savannah go o to nie prosiła, zakładał, że nawet jeśli pominąć kwestie higieny, będzie chciała zmienić biały komplet koronkowej bielizny, który miała pod suknią, kupiony ewidentnie z myślą o nocy poślubnej.

Być może nie był do końca szczery, gdy przysięgał Savannah, że nie patrzył, pomagając jej się rozebrać. Możliwe, że zerknął przelotnie, czystym przypadkiem, zanim bardzo szybko odwrócił wzrok i wymazał z pamięci wszystko, co zobaczył – oraz że podobało mu się to, co zobaczył.

Normalnie nie miałby problemu z przyznaniem się do czegoś podobnego. Skłamał wyłącznie dla jej dobra – bo widział, jak niekomfortowo czuła się z powodu całej tej sytuacji. Zastanawiał się, czy będzie zawstydzona tym, że grzebał w jej bieliźnie. Wyglądała na taki typ dziewczyny i Austin czuł odrobinę ekscytacji na myśl, że wyprowadzi ją z równowagi.

Zdecydowanie była zbyt porządna, żeby przebywać w jego towarzystwie. I to mu się w niej najbardziej podobało.

Ciekawiło go, skąd w ogóle ma w aucie ubrania, skoro zarzekała się, że nie planowała ucieczki. Za późno wpadł na to, że najpewniej wcale nie należały do niej.

Jego dłonie zatrzymały się w powietrzu, gdy podczas składania bordowej koszulki w kostkę pomyślał o byłej właścicielce zarówno ubrań, jak i auta. Zastanawiał się, czy duch zmarłej siostry Savannah by go nawiedzał, gdyby ukradł jej volkswagena. Obawiał się, że tak.

Poza tym, nawet bez potencjalnego ryzyka rozgniewania ducha, chyba nie miał serca tego zrobić. Lubił Savannah. Znał ją niecałą dobę, ale zdecydowanie, czy darzy kogoś sympatią, nigdy nie zajmowało mu dużo czasu, a ona wkupiła się w jego łaski. Była zabawna, imponowało mu, że uciekła przed ślubem, nie mówiąc już o tym, że w jej historii kryło się dużo więcej, niż mu opowiedziała.

Odrobinę przypominała mu jego samego sprzed ośmiu lat. Była tak samo zagubiona jak on. Wiedział też, jak trudna jest decyzja o zostawieniu za sobą wszystkiego, co się zna, by spróbować odnaleźć coś lepszego. Nie mógł być pierwszą osobą, która podłoży jej nogę na drodze – i tak będzie wystarczająco wyboista.

Przez chwilę czuł się rozczarowany swoim postanowieniem, by dla odmiany stać się porządnym człowiekiem. Bycie zepsutym egoistą było o wiele łatwiejsze. Jednak zaraz przyszedł mu do głowy inny pomysł.

Nie mógł ukraść auta Savannah. Ale może mógł zabrać się z nią.

– Puk, puk. Obsługa hotelowa – oznajmił Austin, gdy wszedł do pokoju z ubraniami złożonymi w schludną kostkę, trzymając je na dłoni jak kelner tacę.

– Nie było cię tak długo, że zaczęłam się bać, czy nie wziąłeś Rosalindy i nie uciekłeś – oskarżyła go żartobliwie, choć naprawdę kamień spadł jej z serca na jego widok. Miała nadzieję, że tego po niej nie widać.

Zdążyła już stworzyć co najmniej trzy scenariusze, co zrobi, jeśli się okaże, że zaufanie Austinowi było błędem i że utknęła w Pringle. Każdy z nich zakładał zadzwonienie do kogoś z Lakewood, żeby przyjechał i ją ratował, a wolałaby zapaść się pod ziemię, niż tego doświadczyć. Kiedy więc Austin jednak wrócił, i to z ubraniami, jak go prosiła, miała ochotę rzucić mu się z wdzięczności na szyję.

Chłopak wziął przesadnie głośny wdech i oburzony położył wolną dłoń na piersi.

– Czuję się urażony, że masz o mnie tak niskie mniemanie. Dałem ci jakikolwiek powód, żeby podejrzewać mnie o coś takiego?

W jego głosie pobrzmiewało wyłącznie niegroźne rozbawienie, ale Savannah musiała przyznać, że może była dla niego odrobinę zbyt surowa. Jak na razie skutecznie udowadniał, że jest w porządku. W pewien sposób zajął się nią wczoraj, kiedy zjawiła się w barze, mimo że nakłonił ją do upicia się. Nigdy nie uważała alkoholu za dobre rozwiązanie, ale chyba była wdzięczna, że wieczór potoczył się w ten sposób. W przeciwnym wypadku, gdy tylko zeszłaby z niej adrenalina, pewnie wpadłaby w kompletną panikę i zawróciła.

Nie musiał też dotrzymywać jej towarzystwa przez całą noc, zabierać do swojego pokoju ani odstępować swojego łóżka, żeby miała gdzie spać. Fakt, że zrobił to wszystko kompletnie bezinteresownie i pozostał równie pomocny i przyjacielski nawet dzisiaj, na trzeźwo, świadczył, że jest lepszą osobą, niż mogło się wydawać na pierwszy rzut oka.

– Przepraszam, masz rację – przyznała otwarcie. – I dziękuję, że mi pomogłeś, chociaż nie musiałeś. Nie mówię tylko o przyniesieniu ubrań, ale też o wczorajszym wieczorze. To było bardzo miłe z twojej strony.

Z niezrozumiałego dla niej powodu Austin wyglądał na zszokowanego jej słowami. Przynajmniej w pierwszej chwili, bo później, ku jej jeszcze większemu zaskoczeniu, wydawał się wręcz zawstydzony. Mogłaby przysiąc, że na jego policzki wypłynął rumieniec.

– No już, dobrze, nie przesadzajmy z tą wdzięcznością. Nie wyniosłem cię z płonącego budynku, tylko upiłem i użyczyłem łóżka – zbagatelizował swą przysługę, przestępując z nogi na nogę. – Pozwoliłem sobie poszperać trochę więcej i przyniosłem ci też czystą bieliznę.

Teraz nadeszła jej kolej, by się zarumienić. Wynikało to wyłącznie ze sposobu, w jaki została wychowana, i to idiotyczne, ale jej mózg wybrał akurat ten moment, żeby przypomnieć, że w gruncie rzeczy są sobie kompletnie obcy. Niemniej musiała docenić, że o tym pomyślał, nawet jeśli przekraczało to jej granice komfortu w kwestii intymności w kontaktach z nieznajomymi.

– Doceniam, dzięki – mruknęła z wymuszonym uśmiechem, nie wiedząc, dlaczego nagle rozmowa z nim stała się taka trudna. Wcześniej nie mieli takiego problemu, jakby wczoraj ominęli fazę niezręczności tylko po to, by dopadła ich z opóźnieniem.

Kolejny powód, żeby się pospieszyć i opuścić Pringle, gdy tylko poczuje, że jest w stanie prowadzić.

– Okej, jeśli niczego więcej nie potrzebujesz, to cię zostawię, żebyś mogła się przebrać – odezwał się i zaczął iść w stronę drzwi. – W łazience są czyste ręczniki, gdybyś chciała wziąć prysznic.

Savannah jedynie pokiwała głową.

– A, i… – Austin był już na korytarzu, ale zanim zamknął za sobą drzwi, wychylił się i zajrzał z powrotem do pokoju – jeśli chodzi o tę bieliznę, co ci przyniosłem… Postanowiłem zachować się dojrzale i powstrzymać od dwuznacznych komentarzy, bo jak sądzę, należała do twojej siostry, więc to by pewnie było nie na miejscu – wyznał bez ogródek, jakby nie miał w głowie żadnego filtra wyłapującego rzeczy, które należy zostawić dla siebie. – Ale tak tylko dla twojej informacji: jest tyle niestosownych rzeczy, które mógłbym powiedzieć, że nawet nie masz pojęcia.

Savannah chyba nie zareagowałaby na to wyznanie nawet, gdyby Austin stał tam dłużej, ale na jej szczęście chłopak jeszcze tylko puścił do niej oczko, podkreślając powrót do tej wersji siebie, z którą miała już do czynienia – bezwstydnie flirciarskiej i przesadnie pewnej siebie – zanim w końcu zostawił ją samą.

Ona jednak, mimo determinacji, by jak najszybciej opuścić zarówno ten pokój, jak i miasteczko, jeszcze przez kilka sekund była w zbyt dużym szoku, żeby się ruszyć.

Kto mówi takie rzeczy do osoby, którą zna kilkanaście godzin? Na jego szczęście nie czuła się urażona nietaktowną wzmianką o Audrey, bo nie lubiła traktowania tematu jej śmierci jak tabu. Z tą częścią jego wypowiedzi miała najmniejszy problem, choć on nie mógł o tym wiedzieć. A jednak wszystko, co powiedział, było tak nie na miejscu, że…

Że nie mogła powstrzymać rozbawienia. Austin miał dziwny talent – sprawiał, że wcale nie czuła, że są sobie obcy. Przeciwnie, miała wrażenie, jakby byli starymi przyjaciółmi. Jasne, wprawiał ją w zakłopotanie, ale raczej nieodpowiednimi komentarzami i żartami, a nie dlatego, że poznali się wczoraj.

Wciąż z głupawym uśmiechem na ustach pokręciła głową i wyszła z łóżka. To było absurdalne – gdyby wszystko poszło według planu, obudziłaby się dzisiaj u boku swojego męża jako Savannah Monroe. Zamiast tego spędziła noc w przydrożnym motelu, dzieląc pokój z byłym gitarzystą zespołu rockowego, a wcześniej się upiła, została wyrzucona z baru i poszła oglądać pomnik starych rowerów czy cokolwiek to było.

Audrey byłaby dumna.

Rozdział 4

Pierwszy moment, kiedy Savannah na poważnie zaczęła żałować swojej spontanicznej decyzji, nastąpił w łazience, gdy uświadomiła sobie, że nie ma nawet podstawowych produktów do higieny. Prawie się popłakała, gdy zmywając wczorajszy makijaż ciepłą wodą z mydłem, pomyślała o całej półce kosmetyków do pielęgnacji czekających na nią w domu jej i Landona.

Ale nie pozwoliła sobie na łzy nawet, kiedy dotarło do niej, że musi umyć zęby bez szczoteczki. Głównie dlatego, że płacz zwyczajnie nie miał sensu, ale też po części ze strachu, co poczuje, kiedy dopuści do siebie wszystkie emocje, które dotąd spychała na drugi plan.

Strach – przed nieznanym, przed podjęciem ryzyka, przed konsekwencjami słuchania głosu serca zamiast rozsądku – zawsze był jej największym wrogiem.

Nigdy nie rozumiała, skąd Audrey brała te swoje nieskończone pokłady odwagi, jakim cudem ciągle działała, zanim pomyślała, nieważne, ile razy odbijało jej się to czkawką. Była taka, odkąd tylko Savannah pamiętała, ale dopiero gdy skończyła osiemnaście lat, gdy rodzice nie mogli jej już niczego zabronić ani grozić szlabanem, w pełni rozwinęła skrzydła.

Rosalinda to jej urodzinowy prezent od dziadków i nagroda za zdany egzamin na prawo jazdy, a odkąd tylko Audrey zaczęła zarabiać, wkładała wszystkie oszczędności w renowację starego kampera. Prawie dwa lata zajęło jej doprowadzenie auta do stanu, w jakim jest teraz – zdążyła akurat na swoje osiemnaste urodziny. Pierwszy raz wyruszyła w drogę dzień po urodzinach i nie było jej tydzień. Od tamtego czasu, aż do swojej przedwczesnej śmierci, była nie do zatrzymania. A Savannah obserwowała to z boku, pełna podziwu i zazdrości.

Po prysznicu i ubraniu się postanowiła zejść na dół, by odhaczyć kolejny punkt z listy rzeczy przybliżających ją do wyjazdu. Liczyła, że porządne śniadanie pomoże jej szybciej pozbyć się kaca, który dzięki aspirynie od Austina stał się odrobinę bardziej znośny.

Miała nadzieję, że bez sukni ślubnej nie będzie ściągać na siebie uwagi klientów baru, ale gdy zeszła na dół, okazał się on kompletnie pusty, nie licząc Reya. Chociaż pewnie nie powinno jej to dziwić, bo Pringle nie wyglądało na miejsce, gdzie kwitnie biznes hotelarski. Ona i Austin byli jedynymi gośćmi, a było za wcześnie, żeby miejscowi przesiadywali w lokalu.

– Dzień dobry – przywitała się, podchodząc do baru, za którym Rey stał pochylony nad gazetą.

Siwowłosy mężczyzna podniósł wzrok i zmierzył ją nieprzyjemnym spojrzeniem, zanim burknął coś, co chyba miało być powitaniem.

– Serwuje pan może tutaj też jedzenie? – spytała nieco urażona jego zachowaniem, ale nie miała innego wyjścia, jak je zignorować. – A jeśli nie, to mógłby mi pan polecić jakieś miejsce, gdzie mogę zjeść śniadanie?

Rey westchnął ciężko, jakby obsługiwanie swoich własnych gości było wielką niedogodnością, i zamiast odpowiedzieć, odwrócił się za siebie. Chwycił z półki menu i rzucił je na blat przed nią.

– Dziękuję – odpowiedziała z nadzieją, że uprzejmość pomoże zatrzeć złe wrażenie, jakie wczoraj zrobiła.

Bo przecież na samym początku Rey był dla niej miły i nawet chciał jej pomóc. Jego nastawienie zmieniło się dopiero, gdy postanowiła zostać i pić z Austinem.

– Poproszę omlet z serem i pieczarkami. Do tego czarną kawę – dodała z niezręcznym uśmiechem. – I chciałabym też przeprosić za nasze wczorajsze zachowanie, jeśli byliśmy za głośno albo sprawialiśmy problemy… – Urwała. Trudno było przepraszać, nie wiedząc dokładnie za co.

Rey odpowiedział jej jedynie kolejnym niewyraźnym mruknięciem, zanim podszedł do ekspresu i zajął się przygotowywaniem kawy.

– Idę zrobić twojego omleta – oznajmił, kiedy postawił przed nią kubek, i nie czekając na odpowiedź, zniknął za drzwiami.

Gdy została sama, zaczęła się zastanawiać, gdzie właściwie zniknął Austin. Zakładała, że znajdzie go tutaj, ale nie było po nim śladu, a nie chciała pytać Reya. Poza tym to nie jej sprawa i nie powinno jej to nawet interesować. Co prawda miała ze sobą klucze od jego pokoju, ale uznała, że jeśli nie natknie się na niego do czasu swojego wyjazdu, zostawi je u Reya.

Nie trwało długo, nim mężczyzna przyniósł jej zamówione danie, po czym wziął swoją gazetę i przeniósł się z nią na drugi koniec baru, jasno dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru z nią rozmawiać. Savannah nie była pewna, czy ma problem z nią w szczególności, czy zwyczajnie nie lubi ludzi, ale uszanowała jego niewypowiedzianą prośbę, by zostawić go w spokoju.

Sama też była wdzięczna za ciszę – dawała jej szansę, by poukładać sobie w głowie wszystko, co się wydarzyło, oraz zaplanować, co dalej.

Plany i listy od zawsze stanowiły jej koła ratunkowe, gdy miała wrażenie, że tonie w chaosie. Dzięki nim odzyskiwała kontrolę nad sytuacją, podejmowała każdą poważniejszą decyzję i pokonywała życiowe trudności.

A choć teraz nie miała przed sobą żadnego wyboru do dokonania ani problemu do rozwiązania, bo powrotu do domu w ogóle nie brała pod uwagę – w grę wchodziła jedynie droga przed siebie – to i tak potrzebowała planu.

W oryginalnym pomyśle podróży, tym, który obejmował Landona, nie było żadnego planu. Mieli po prostu wyruszyć przed siebie i zobaczyć, dokąd ich poniesie. Tak zawsze robiła Audrey, a skoro ta podróż miała być w pewien sposób dla niej, to taka koncepcja wydawała się właściwa.

Zbyt wiele się jednak zmieniło, odkąd siedem lat temu w jej sercu zrodziło się to marzenie. Przede wszystkim została sama, a świadomość braku poduszki bezpieczeństwa w postaci Landona czy rodziców przerażała ją bardziej, niż Savannah była skłonna przyznać. Nigdy nie musiała liczyć wyłącznie na siebie albo raczej: nigdy nie odważyła się sprawdzić, czy potrafi sobie poradzić sama. Dlatego w wieku dwudziestu siedmiu lat nie miała nawet pewności, czy może na siebie liczyć.

Czekająca ją podróż mogła być jedyną szansą, żeby się przekonać, na co ją stać. Bo jedno było pewne – jeśli teraz wróci do domu, nigdy nie zbierze się na odwagę, by wziąć życie w swoje ręce. Nie pozbędzie się strachu, który rządzi jej życiem, tylko dalej będzie tkwić w letargu, czekając na coś, co ma nigdy nie nadejść.

Może ta podróż okaże się błędem. Może Savannah bardzo szybko dojdzie do wniosku, że takie życie nie jest dla niej, co wydawało się bardzo prawdopodobne, ale musiała chociaż spróbować. Chciała w końcu poznać siebie, a nie dziewczynę wiecznie zajętą spełnianiem oczekiwań innych i stawianiem ich szczęścia ponad własne.

Zaczęła więc tworzyć plan. Nie miała przy sobie kartki, więc wzięła papierową serwetkę z podajnika oraz długopis zostawiony przez Reya po tym, jak skończył rozwiązywać krzyżówkę w gazecie, i spisywała miejsca, które chciałaby zobaczyć. Górę Rushmore wpisała jako pierwszy punkt. Nie kierowała się żadną szczególną logiką przy selekcji kolejnych pozycji na liście, umieszczała na niej głównie największe turystyczne atrakcje, jak wodospad Niagara czy Wielki Kanion. Uznała, że zanotuje wszystko, co wpadnie jej do głowy, a później będzie się zastanawiać, czy odwiedzenie tych wszystkich miejsc jest wykonalne albo co jeszcze chce zobaczyć. Powiedziała sobie też od razu, że nie musi odhaczyć każdego punktu z listy, bo nie o to chodzi. Potrzebowała jedynie kierunku, względnie jasnego planu działania, żeby odzyskać jakiekolwiek poczucie kontroli nad sytuacją – nieważne, jak byłoby złudne.

Podziałało niemal od razu, bo gdy stwierdziła, że lista jest wystarczająco długa na początek, wstąpiła w nią nowa energia. Nadal miała w sobie taką samą determinację, by ruszyć w drogę, ale teraz nie było to uczucie podszyte paniką, że musi się spieszyć, zanim stchórzy i zawróci, lecz pełna opanowania chęć dążenia do celu.

Kiedy dopiła kawę, odważyła się oderwać Reya od lektury, żeby zapłacić za posiłek, po czym wróciła do pokoju Austina po swoje rzeczy. Przez moment kusiło ją, by zostawić tam suknię, bo nie miała najmniejszej ochoty więcej jej oglądać, ale nie chciała robić nikomu problemu. Dlatego ostatecznie zwinęła ją w kulkę i zaniosła do samochodu. Postanowiła, że pozbędzie się jej przy najbliższej okazji.