Przytul się do mnie. Tom 1 - Sandi Lynn - ebook

Przytul się do mnie. Tom 1 ebook

Sandi Lynn

0,0
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ile jesteś w stanie poświęcić, by być z kimś, kto jest ci pisany?

„Ból był nie do zniesienia, ale nie mogłam się zatrzymać. Musiałam uciekać, bo inaczej on by mnie znalazł. Biegnąc ulicą, spojrzałam za siebie. Byłam przerażona i samotna. Wokół panowała ciemność, krople deszczu uderzały mnie po twarzy. Nie było czasu, żeby się zatrzymać ani pomyśleć.

Nazywam się Rory Sinclair. Noc, kiedy zostałam brutalnie napadnięta, na zawsze zmieniła moje życie. Pewien mężczyzna, Ian Braxton, postawił sobie za cel uratować mnie, wyleczyć i pokazać świat, który wcześniej istniał tylko w mojej wyobraźni. Ian Braxton daleki jest od ideału. To arogancki egocentryk, gardzący innymi. Kobieciarz i milioner. Bardzo łatwo go znienawidzić, ale równie trudno mu się oprzeć.

Pochodzimy z dwóch różnych światów. Jednak kiedy się ze sobą zderzyły, jego demony stały się moimi, a moje jego”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 300

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wszyst­kim fa­nom mo­ich po­wie­ści. Bez Was ta książka ni­gdy by nie po­wstała.

Mam na­dzieję, że hi­sto­ria Iana i Rory sprawi Wam

tyle samo przy­jem­no­ści, ile mia­łam ja, gdy ją pi­sa­łam!

Mi­łej lek­tury!

Miłość

On nie jest ide­alny. Ty też nie i ni­gdy nie bę­dzie­cie. Ale je­śli po­trafi cię cza­sem roz­śmie­szyć, spra­wić, że po­my­ślisz, za­nim coś zro­bisz, i przy­zna, że jest tylko czło­wie­kiem i może po­peł­niać błędy, trzy­maj się go i daj mu z sie­bie wszystko. Nie bę­dzie de­kla­mo­wał ci wier­szy i nie myśli o to­bie w każ­dej se­kun­dzie dnia, ale po­da­ruje ci cząstkę sie­bie, którą mo­żesz zła­mać. Nie krzywdź go, nie próbuj go zmie­nić i nie ocze­kuj wię­cej, niż może ci dać. Nie ana­li­zuj. Uśmie­chaj się, gdy cię uszczę­śli­wia, krzycz, kiedy cię de­ner­wuje, i tę­sk­nij, kiedy go nie ma. Ko­chaj mocno, kiedy jest mię­dzy wami mi­łość. Bo ide­alni fa­ceci nie ist­nieją, ale za­wsze znaj­dzie się taki, który jest twoim ide­ałem.

Bob Mar­ley

Za­ko­chałem się w jej od­wa­dze, szcze­ro­ści i ogrom­nym sza­cunku do sa­mej sie­bie. I w te rze­czy wła­śnie wie­rzę, na­wet je­śli cały świat bę­dzie po­dej­rzewał, że nie jest tym, kim po­winna być. Ko­cham ją, i to jest po­czą­tek wszyst­kiego.

F. Scott Fit­zge­rald

Rozdział 1

Ból był nie do znie­sie­nia, ale nie mo­głam się za­trzy­mać. Mu­sia­łam ucie­kać, bo ina­czej on by mnie zna­lazł. Bie­gnąc ulicą, spoj­rza­łam za sie­bie. By­łam prze­ra­żona i sa­motna. Wo­kół pa­no­wała ciem­ność, kro­ple desz­czu ude­rzały mnie po twa­rzy. Nie było czasu, żeby sta­nąć ani po­my­śleć. Prze­mo­czone buty chlu­po­tały w ka­łu­żach, gdy szłam przez słabo oświe­tlone ulice. Mi­ja­jący mnie lu­dzie dziw­nie mi się przy­glą­dali. Przy­ci­ska­łam rękę do boku, czu­jąc pul­su­jący ból. Za­krę­ciło mi się w gło­wie i za­trzy­ma­łam się w bocz­nej alejce. Usia­dłam, opie­ra­jąc się o ścianę. Za­czę­łam szybko od­dy­chać. Pod­nio­słam rękę, żeby obej­rzeć ją w bla­dym świe­tle. Jęk­nę­łam na wi­dok krwi, która za­częła ka­pać na zie­mię. Trzę­słam się i czu­łam, że za chwilę stracę przy­tom­ność, ale mu­sia­łam iść da­lej. Wsta­łam i opar­łam się o ścianę. Przy­ci­snę­łam rękę do boku i wy­szłam z alejki.

Za­czę­łam so­bie przy­po­mi­nać, w jaki spo­sób się tu zna­la­złam. Sza­mo­ta­nina, wście­kłość, wy­raz jego twa­rzy, któ­rego ni­gdy nie za­po­mnę, i nóż wbity w mój bok. Chod­nik za­wi­ro­wał, ból na­ra­stał. Nie wie­dzia­łam, gdzie je­stem ani do­kąd idę, aż w końcu wpa­dłam na ja­kie­goś fa­ceta i osu­nę­łam się w jego ra­miona.

– Hej, pa­nienko. Wszystko w po­rządku?

Nie mo­głam wy­do­być z sie­bie głosu i za­czę­łam osu­wać się na zie­mię. Czu­łam, jak wziął mnie za rękę, pod­niósł i za­niósł na tylne sie­dze­nie sa­mo­chodu.

– Co to ma, do dia­bła, zna­czyć, Jo­shua? – Usły­sza­łam czyjś ni­ski głos.

– Ona jest ranna i po­trze­buje po­mocy. Wy­gląda na to, że do­stała no­żem.

– Za­dzwoń do dok­tora Gra­hama i po­wiedz mu, co się stało. Niech przy­je­dzie do domu.

– Może po­win­ni­śmy ją za­wieźć na po­go­to­wie?

– Do domu do­je­dziemy szyb­ciej. Jedź.

Męż­czy­zna ob­jął mnie ra­mie­niem i po­ło­żył na swo­ich ko­la­nach. Po­czu­łam, jak kła­dzie mi rękę na ra­nie, i wzdry­gnę­łam się, gdy prze­szył mnie ból.

– Spo­koj­nie, za­raz się tobą zaj­miemy – po­wie­dział ni­skim gło­sem. – Kto ci to zro­bił?

Pró­bo­wa­łam na niego spoj­rzeć, ale wi­dzia­łam tylko ciem­ność. Po­woli za­mknę­łam oczy, aż po­czu­łam na bro­dzie silny uścisk jego dłoni.

– Zo­stań ze mną. Nie za­my­kaj oczu, mu­sisz być przy­tomna.

– Nie… nie mogę – wy­szep­ta­łam.

Wziął mnie pod brodę i prze­su­nął moją głowę w prawo i w lewo.

– Mo­żesz i bę­dziesz. To nie prośba, to roz­kaz. Ro­zu­miesz?

Za­nim się obej­rza­łam, sa­mo­chód za­trzy­mał się i ktoś otwo­rzył drzwi. Męż­czy­zna wy­cią­gnął mnie z wozu i za­niósł na górę.

– Po­łóż ją tu­taj, Ian, i po­zwól mi się nią za­jąć. – Usły­sza­łam ko­lejny mę­ski głos.

– Wyj­dzie z tego? – za­py­tał ni­ski głos.

– Zro­bię, co będę mógł, ale wy­gląda na to, że stra­ciła sporo krwi – od­parł, roz­ci­na­jąc mi ko­szulę.

Pró­bo­wa­łam sku­pić się na tym, co się działo, ale nie mo­głam. Po­kój za­wi­ro­wał, twa­rze się roz­ma­zały, a ja chcia­łam je­dy­nie za­mknąć oczy. Po­czu­łam ukłu­cie, i to była ostat­nia rzecz, jaką za­pa­mię­ta­łam.

Po­woli otwo­rzy­łam oczy i od razu za­uwa­ży­łam ogromne łóżko, w któ­rym le­ża­łam. Po­ściel była przy­jemna, a po­duszka miękka. Wi­dzia­łam piękny zie­lony ma­te­riał udra­po­wany mię­dzy czte­rema mi­ster­nie rzeź­bio­nymi słu­pami łóżka.

– Nie śpisz – po­wie­dział męż­czy­zna o ni­skim gło­sie, wcho­dząc do po­koju.

– Gdzie ja je­stem? – wy­szep­ta­łam.

Wszedł do środka i usiadł na brzegu łóżka.

– Je­steś w moim domu.

– Co się ze mną stało? – za­py­ta­łam, bo ni­czego nie pa­mię­ta­łam.

– Może za­czniesz od tego, że po­wiesz mi, jak masz na imię? – Usiadł na łóżku i na­chy­lił się nade mną.

Spoj­rza­łam w jego błę­kitne oczy i po­wie­dzia­łam:

– Rory. Mam na imię Rory.

– Rory? – za­py­tał ze zdu­mie­niem.

– To skrót od Au­rory – od­par­łam.

– Miło mi cię po­znać Rory. Je­stem Ian Bra­xton – po­wie­dział, wsta­jąc i na­le­wa­jąc mi szklankę wody. – Na­pij się.

Unio­słam głowę, kiedy przy­sta­wił mi szklankę do ust. Czu­łam w boku pul­su­jący ból, który przy­po­mniał mi o tam­tej okrop­nej nocy.

– Grzeczna dziew­czynka. A te­raz po­wiedz mi, kto cię skrzyw­dził? – za­py­tał.

Od­wró­ci­łam wzrok, bo nie mia­łam za­miaru opo­wia­dać mu o swo­ich pro­ble­mach. W końcu był zu­peł­nie ob­cym fa­ce­tem, mimo że mi po­mógł.

– Jak długo spa­łam?

– Ja­kieś dwa dni. Za­py­tam cię raz jesz­cze. Kto ci to zro­bił i dla­czego?

– Nie wiem – skła­ma­łam.

– Kła­miesz – po­wie­dział. – Nie lu­bię lu­dzi, któ­rzy kła­mią.

– A ja nie lu­bię lu­dzi, któ­rzy są wścib­scy i my­ślą, że mu­szą wszystko wie­dzieć.

Uniósł brew.

– Hm – mruk­nął, wpa­tru­jąc się we mnie. – Do­brze, Au­roro. Po­wiesz mi, kiedy przyj­dzie czas. – Wstał z łóżka i ru­szył w stronę drzwi. Po­ło­żył rękę na okrą­głej klamce, ale za­nim ją prze­krę­cił, od­wró­cił się w moją stronę. – Oca­li­łem ci ży­cie i je­steś mi coś winna. Tak to działa. Zro­bi­łem coś dla cie­bie, a ty zro­bisz coś dla mnie.

Wy­szedł z po­koju i za­mknął za sobą drzwi. Pró­bo­wa­łam usiąść, ale ból był nie do znie­sie­nia. Kiedy za­mknę­łam oczy, wi­dzia­łam tylko jego, wy­raz jego twa­rzy i nóż wbity w moje ciało. Od­wró­ci­łam głowę i spoj­rza­łam w duże okno. Okna bal­ko­nowe, które pro­wa­dziły na ze­wnątrz, były piękne. Ale je­dyne, co wi­dzia­łam z mo­jej po­zy­cji, to błę­kitne niebo. Nie mia­łam po­ję­cia, gdzie je­stem, poza tym, że dom na­le­żał do męż­czy­zny, który na­zy­wał się Ian Brax­ton. Sek­sow­nego męż­czy­zny. Męż­czy­zny, który miał ja­kieś metr osiem­dzie­siąt cen­ty­me­trów wzro­stu, ja­sno­brą­zowe włosy i błę­kitne oczy, przy­po­mi­na­jące wi­doczne za oknem niebo. Lekki gry­mas na twa­rzy do­da­wał mu tylko uroku. Ni­gdy nie za­po­mnę jego głosu. Ni­ski, głę­boki, nie­zno­szący sprze­ciwu, już na za­wsze po­zo­sta­nie w mo­jej pa­mięci. Je­dyny głos, jaki sły­sza­łam, gdy by­łam prze­ra­żona, ranna i opusz­czona. Czu­łam, że po­wieki ro­bią mi się cięż­kie, ale kiedy je za­mknę­łam, usły­sza­łam lek­kie skrzyp­nię­cie drzwi. Otwo­rzy­łam oczy i uj­rza­łam sto­ją­cego nade mną Iana.

– Mu­sisz wziąć an­ty­bio­tyk – po­wie­dział.

– An­ty­bio­tyk? Na co?

– Żeby nie wdała się in­fek­cja. Pa­mię­tasz może, co to był za nóż?

Za­mknę­łam oczy i za­miast ciem­no­ści uj­rza­łam dłu­gie ostrze, które trzy­mał w dłoni, gdy mnie dźgnął. Otwo­rzy­łam oczy, czu­jąc pul­su­jący ból w ra­nie.

– Wszystko w po­rządku, Au­roro?

– Nic mi nie jest – rzu­ci­łam, od­wra­ca­jąc wzrok.

– Chcesz mi coś po­wie­dzieć?

– Nie. Co niby mia­ła­bym ci po­wie­dzieć?

Ian usiadł na brzegu łóżka i wpa­try­wał się we mnie.

– Nie po­wie­dzia­łaś mi, jak masz na na­zwi­sko – przy­po­mniał, wy­cią­ga­jąc rękę z dużą czer­woną pi­gułką.

Kiedy chcia­łam wziąć pi­gułkę, za­ci­snął dłoń na mo­jej ręce.

– Nie masz po­wodu, by się mnie oba­wiać. Ze mną je­steś bez­pieczna, ale mu­sisz mi za­ufać.

Po­ki­wa­łam głową, a on uśmiech­nął się lekko, otwie­ra­jąc dłoń, bym mo­gła wziąć pi­gułkę. Po­dał mi szklankę wody. Wsu­nę­łam ta­bletkę do ust i po­łknę­łam ją.

– Sinc­lair. Na na­zwi­sko mam Sinc­lair – przed­sta­wi­łam się. – A na imię mam Rory. Nie­na­wi­dzę imie­nia Au­rora, więc pro­szę na­zy­waj mnie Rory.

Ką­ciki jego ust unio­sły się lekko.

– Pew­nie umie­rasz z głodu. Po­pro­szę ku­cha­rza, żeby coś ci przy­go­to­wał. Co lu­bisz jeść?

– Nie je­stem głodna – po­wie­dzia­łam, wy­glą­da­jąc przez okno.

– Nie­ważne, czy je­steś głodna, czy nie. Mu­sisz jeść.

Za­czy­nał mnie de­ner­wo­wać. Chcia­łam zo­stać sama.

– Mo­żesz mnie po pro­stu zo­sta­wić? – za­py­ta­łam po­iry­to­wa­nym gło­sem.

– Do­brze. Na ra­zie cię zo­sta­wię. Ale nie myśl, że już z tobą skoń­czy­łem.

Wstał i wy­szedł. O co mu cho­dziło? Wy­glą­dało na to, że miał bzika na punk­cie kon­troli. Gdyby nie był tak cho­ler­nie przy­stojny, bez pro­blemu mo­gła­bym się mu oprzeć. Ach Rory, za­po­mnij o tym, upo­mnia­łam samą sie­bie. Ktoś taki jak on ni­gdy nie za­in­te­re­suje się kimś ta­kim jak ja. Ja­kąś go­dzinę póź­niej męż­czy­zna w bia­łej ko­szuli, czar­nych spodniach i czepku ku­cha­rza przy­niósł mi tacę z mi­ską zupy i chle­bem.

– To dla pani, panno Rory. Przy­go­to­wa­łem do­mowy ro­sół z ma­ka­ro­nem i do­mowy chleb. Wszystko, czego pani po­trze­buje, jest na tacy – po­wie­dział, sta­wia­jąc tacę na mo­ich ko­la­nach.

W po­wie­trzu uniósł się za­pach ro­sołu.

– Dzię­kuję. Pach­nie wspa­niale.

– Bar­dzo pro­szę. Gdyby cze­goś pani po­trze­bo­wała, pro­szę tylko na­ci­snąć przy­cisk, a dzwo­nek ode­zwie się w kuchni – po­in­for­mo­wał.

– Dzię­kuję. Jak ma pan na imię?

– Na­zy­wam się Char­les, pro­szę pani – po­wie­dział i wy­szedł z po­koju.

Pa­trząc na uno­szącą się z ta­le­rza parę, wzię­łam łyżkę i za­czę­łam nią mie­szać w mi­sce. Nie­na­wi­dzi­łam ro­sołu i mia­łam ku temu po­wody, ale by­łam głodna, a po­nie­waż nie po­wie­dzia­łam, co lu­bię jeść, Char­les po­my­ślał, że ro­sół bę­dzie do­brym roz­wią­za­niem. Pod­nio­słam łyżkę do ust i po­dmu­cha­łam, żeby ostu­dzić zupę. Nie była zła. Je­stem pewna, że była fe­no­me­nalna, ale po­nie­waż nie­na­wi­dzi­łam ro­sołu, mo­głam je­dy­nie stwier­dzić, że nie była zła. Ba­łam się tego miej­sca. Ba­łam się jego. Po­wie­dział, że mogę mu za­ufać, ale nie ufa­łam już ni­komu.

Rozdział 2

Mu­sia­łam wziąć prysz­nic. Ro­zej­rza­łam się po po­koju i do­strzeg­łam drzwi do ła­zienki. Ostroż­nie opu­ści­łam nogi i po­sta­wi­łam je na pod­ło­dze. Przy­ci­snę­łam rękę do zra­nio­nego boku i wsta­łam z łóżka. Chwilę sta­łam w miej­scu i cze­ka­łam, aż miną za­wroty głowy. Wol­nym kro­kiem ru­szy­łam w stronę ła­zienki i za­trzy­ma­łam się przed ol­brzy­mim lu­strem, które stało w rogu. Moje dłu­gie, brą­zowe włosy były splą­tane i prze­tłusz­czone, a brą­zowe oczy za­pad­nięte. Wy­glą­da­łam tak, jak­bym nie spała od kilku dni. Moja ja­sna skóra wy­da­wała się po­sza­rzała i wy­glą­da­łam jak kupa nie­szczę­ścia. Nie mia­łam po­ję­cia, skąd wzięła się nocna ko­szula, którą mia­łam na so­bie, ale była ładna. Się­ga­jąca do ko­stek sa­ty­nowa ko­szula z ko­ronką była je­dyną rze­czą, która od­róż­niała mnie od osoby bez­dom­nej. Ro­ze­śmia­łam się w du­chu, po­nie­waż tak na­prawdę by­łam bez­domna. We­szłam do ol­brzy­miej ła­zienki, która była więk­sza niż moje po­przed­nie miesz­ka­nie, i opu­ści­łam ra­miona ko­szuli, po­zwa­la­jąc jej opaść na pod­łogę. Ostroż­nie zdję­łam ban­daż, który za­kry­wał skutki tam­tej okrop­nej nocy. Po­czu­łam mdło­ści na wi­dok rany, która już na za­wsze miała szpe­cić mój prawy bok. Znowu za­częło mi się krę­cić w gło­wie, więc usia­dłam na to­a­le­cie, cze­ka­jąc, aż za­wroty miną. Czy będę w sta­nie wziąć prysz­nic? Po­woli wsta­łam z to­a­lety, od­krę­ci­łam kran pod prysz­ni­cem i we­szłam do środka. Prze­je­cha­łam ręką po be­żo­wej mar­mu­ro­wej ścia­nie i spoj­rza­łam na prze­szklone trzy­skrzy­dłowe drzwi. Gdyby ktoś wszedł do środka, zo­ba­czyłby mnie cał­kiem nagą. W środku były półki, na któ­rych stały żele pod prysz­nic, szam­pony, od­żywki, ma­szynki do go­le­nia, gąbki i pe­eling do ciała z mor­skiej soli. Kiedy pró­bo­wa­łam umyć włosy, na­gle usły­sza­łam za drzwiami czyjś głos.

– Ja­kim cu­dem udało ci się wejść pod prysz­nic? Wiem, że nie mo­żesz umyć so­bie wło­sów. Je­stem pe­wien, że gdy uno­sisz ręce, ból jest nie do znie­sie­nia.

Miał ra­cję. Ból był nie­zno­śny.

– Nic mi nie jest.

– Wcale nie. Nie po­win­naś być tam sama. A co je­śli się prze­wró­cisz albo stra­cisz przy­tom­ność?

– Nic mi nie jest.

– Au­roro, prze­stań! Wcho­dzę do środka, żeby ci po­móc.

– Po moim tru­pie! Nie waż się otwie­rać tych drzwi! – krzyk­nę­łam.

– To owiń się ręcz­ni­kiem. Po­zwól mi cho­ciaż umyć ci włosy.

– To po­proś jedną ze swo­ich słu­żą­cych.

– Wszyst­kie już wy­szły na noc.

Wzię­łam głę­boki wdech, a po­nie­waż mu­sia­łam umyć włosy, nie mia­łam wy­boru. Mu­sia­łam po­zwo­lić mu wejść i mi po­móc. Otwo­rzy­łam drzwi od prysz­nica i wy­su­nę­łam głowę, się­ga­jąc po ręcz­nik. Owi­nę­łam go wo­kół ciała, sy­cząc z bólu, gdy ręcz­nik do­tknął rany.

– Do­bra, za­kry­łam się. Mo­żesz wejść.

Otwo­rzył oczy i spoj­rzał na mnie, od­pi­na­jąc gu­ziki od ko­szuli.

– Co ty ro­bisz?

– Zdej­muję ko­szulę, żeby się nie zmo­czyła.

Od­piął ostatni gu­zik, zsu­nął ko­szulę i po­ło­żył ją na szafce. Nie mo­głam prze­stać się na niego ga­pić. Wi­dzia­łam przed sobą mu­sku­lar­nego fa­ceta. Każdy mię­sień w jego ciele był wy­raź­nie wi­doczny, po­dob­nie jak ka­wa­łek sli­pek wy­sta­ją­cych z ni­sko opusz­czo­nych spodni. Prze­je­cha­łam wzro­kiem po ide­al­nie umię­śnio­nych, sil­nych ra­mio­nach. Czu­łam je tam­tej nocy, kiedy niósł mnie po scho­dach.

– Po­doba ci się, to co wi­dzisz? – uśmiech­nął się.

Chrząk­nę­łam z za­kło­po­ta­niem.

– Ja­sne. A te­raz, czy mo­żesz mi po­móc?

Pod­szedł bli­żej, otwo­rzył drzwi i po­pro­sił o szam­pon.

Po­da­łam mu bu­telkę, a on wy­ci­snął nie­wielką ilość płynu i za­czął myć mi włosy. Za­mknę­łam oczy, czu­jąc jego silne dło­nie ma­su­jące mi głowę. Po­czu­łam w brzu­chu ła­sko­ta­nie, a serce za­częło mi ło­mo­tać. Kiedy skoń­czył, się­gnął po słu­chawkę od prysz­nica i za­czął spłu­ki­wać pianę. Sta­łam tam w prze­mo­czo­nym ręcz­niku, roz­ko­szu­jąc się tym, co ro­bił mi zu­peł­nie obcy fa­cet.

– Po­daj mi od­żywkę. Kiedy ją spłu­czę, mo­żesz się umyć. Chyba że wo­lisz, że­bym ja to zro­bił?

– Nie, mogę się sama umyć – po­wie­dzia­łam, po­da­jąc mu od­żywkę.

Spłu­kał mi włosy, za­mknął drzwi od prysz­nica i wy­szedł z ła­zienki. Skoń­czy­łam brać prysz­nic i znowu po­czu­łam się jak czło­wiek. Się­gnę­łam po su­chy ręcz­nik, owi­nę­łam się nim i otwo­rzy­łam drzwi. By­łam za­sko­czona, wi­dząc Iana sie­dzą­cego na brzegu łóżka.

– Je­zus, my­śla­łam, że już wy­sze­dłeś.

– Na imię mam Ian, nie Je­zus, skar­bie. – Uśmiech­nął się. – Po­zwo­li­łem so­bie przy­nieść ci ja­kieś ubra­nia i rze­czy oso­bi­ste, po­nie­waż nic nie masz. W tam­tej szu­fla­dzie znaj­dziesz sta­niki i majtki.

– Skąd wiesz, jaki roz­miar no­szę?

– Zer­k­ną­łem na sta­nik, który mia­łaś na so­bie, kiedy cię tu przy­wio­złem. Tak przy oka­zji, tam­ten wy­rzu­ci­łem, był okropny.

Jak on śmie?!

– Wyjdę z po­koju, że­byś mo­gła się ubrać, a po­tem roz­cze­szę ci włosy.

– Dzię­kuję, ale dam so­bie radę – oświad­czy­łam, rzu­ca­jąc mu wście­kłe spoj­rze­nie.

– Jak so­bie chcesz, ale sama się prze­ko­nasz. Nie mo­głaś so­bie umyć wło­sów, dla­czego więc są­dzisz, że dasz radę je roz­cze­sać? – Wes­tchnął.

Wy­szedł z po­koju, a ja zaj­rza­łam do szu­flady, w któ­rej le­żało pięć prze­pięk­nych sta­ni­ków w róż­nych ko­lo­rach. Dwa były zwy­czajne, ale po­zo­stałe były z ko­ronki i błysz­czą­cego ma­te­riału. Każdy sta­nik miał dwie pary do­pa­so­wa­nych maj­tek. Stringi i w stylu bi­kini. Wło­ży­łam ko­ron­kowy sta­nik i po­de­szłam do dwu­skrzy­dło­wych drzwi, za któ­rymi uj­rza­łam gar­de­robę z pół­kami cią­gną­cymi się od pod­łogi aż po su­fit. Ni­gdy cze­goś ta­kiego nie wi­dzia­łam, chyba że w fil­mach. Na pół­kach le­żało kilka ele­gancko zło­żo­nych par spodni, a na wie­sza­kach wi­siało kilka ko­szul. Wy­szpe­ra­łam czarne leg­ginsy i się­gnę­łam po długą, ró­żową ko­szulę. Naj­pierw wło­ży­łam ko­szulę, leg­ginsy oka­zały się spo­rym wy­zwa­niem, ale da­łam radę. Po chwili roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi i Ian zaj­rzał do środka.

– Może być?

– Tak, my­śla­łam, że już so­bie po­sze­dłeś.

– Zo­sta­łem, żeby zo­ba­czyć, jak roz­cze­su­jesz włosy. W szu­fla­dzie to­a­letki są szczotki i grze­bie­nie.

Po­de­szłam do to­a­letki i usia­dłam przy lu­strze. Otwo­rzy­łam szu­fladę i wy­cią­gnę­łam dużą szczotkę. Za­czę­łam od koń­có­wek, żeby nie uno­sić rąk wy­żej, niż to było ko­nieczne.

– Do cho­lery ja­snej, Rory, daj mi tę szczotkę – rzu­cił. Pod­szedł i wy­rwał mi szczotkę z rąk.

– Mu­sisz prze­kli­nać?

– Prze­pra­szam – po­wie­dział, de­li­kat­nie roz­cze­su­jąc moje dłu­gie włosy.

Wy­glą­da­łam przez okno i czu­łam, jak przy każ­dym ko­lej­nym po­cią­gnię­ciu szczotki od­prę­żam się.

– Sma­ko­wała ci zupa? – za­py­tał.

– Nie­na­wi­dzę ro­sołu, ale mu­szę przy­znać, że Char­les do­brze go przy­rzą­dził.

– Jak to nie­na­wi­dzisz ro­sołu? Każdy uwiel­bia ro­sół.

Tak bar­dzo się roz­luź­ni­łam, kiedy cze­sał mi włosy, że nie zda­wa­łam so­bie sprawy z tego, co mó­wię.

– Kiedy by­łam małą dziew­czynką, też go lu­bi­łam. Ale kiedy ro­sół staje się je­dy­nym po­ży­wie­niem, które mu­sisz jeść każ­dego dnia, do­cho­dzisz do mo­mentu, kiedy nie chcesz go wię­cej wi­dzieć.

Prze­stał mnie cze­sać i za­czął wpa­try­wać się w moje od­bi­cie w lu­strze. Nie zda­wa­łam so­bie z tego sprawy, do­póki nie zer­k­nę­łam w lu­stro i nie za­uwa­ży­łam jego hip­no­ty­zu­ją­cych oczu.

– Czemu to ro­bisz? – do­cie­ka­łam.

– To zna­czy co? – za­py­tał i znowu za­brał się do cze­sa­nia.

– Ku­pu­jesz mi ubra­nia i po­ma­gasz przy wło­sach. Czemu?

– Wpa­dłaś do mo­jej li­mu­zyny. Co mia­łem zro­bić? Wy­rzu­cić cię i po­zwo­lić ci umrzeć?

– Mo­głeś mnie pod­rzu­cić do szpi­tala i znik­nąć.

– Być może, ale bio­rąc pod uwagę oko­licz­no­ści, po­my­śla­łem, że tu­taj bę­dzie ci le­piej. Nie każ­dego dnia znaj­duję w swo­jej li­mu­zy­nie piękną ko­bietę z raną od noża. By­łem za­in­try­go­wany, a poza tym nie masz żad­nych ubrań, nie masz ni­czego.

Uśmiech­nę­łam się i spoj­rza­łam na niego. Na­zwał mnie piękną. Nikt mnie tak ni­gdy nie na­zy­wał, poza mamą.

– No pro­szę, ona się uśmie­cha.

Zer­k­nął na ze­ga­rek, odło­żył szczotkę, wziął mnie za rękę i za­pro­wa­dził do łóżka.

– Mam spo­tka­nie, i je­śli za­raz nie wyjdę, to się spóź­nię. Wy­bacz, Rory, zo­ba­czymy się ju­tro.

I już go nie było. Ian Bra­xton miał randkę. Cie­kawe, co by po­wie­działa jego dziew­czyna, gdyby wie­działa, że ukrywa w domu ranną ko­bietę, po­maga jej pod prysz­ni­cem i ku­puje jej sek­sowną bie­li­znę? Ale to nie miało zna­cze­nia. To nie był mój świat. Po­ło­ży­łam się i od­wró­ci­łam głowę do okna. Za­mknę­łam oczy i za­snę­łam, wsłu­chu­jąc się w szum fal ude­rza­ją­cych o brzeg.

Obu­dzi­łam się parę go­dzin póź­niej i nie mo­głam za­snąć. By­łam nie­spo­kojna i czu­łam się jak zwie­rzę w klatce. Kiedy zer­k­nę­łam na ze­ga­rek, oka­zało się, że była pierw­sza w nocy. Ostroż­nie wsta­łam z łóżka i ci­cho otwo­rzy­łam drzwi. Spoj­rza­łam na długi ko­ry­tarz i na spi­ralne schody. Za­mknę­łam za sobą drzwi i po­woli ze­szłam po scho­dach. Prze­szłam na tył domu i wy­szłam na ze­wnątrz. Sta­nę­łam na pa­tio, wdy­cha­jąc za­pach oce­anu i lekką bryzę. Usia­dłam na le­żaku, usta­wio­nym w stronę plaży. Za­sta­na­wia­łam się, czy Ian wró­cił już do domu, kiedy na­gle usły­sza­łam śmiech. Po­woli od­wró­ci­łam głowę i za­uwa­ży­łam Iana i jego dziew­czynę, jak wcho­dzili po scho­dach. Od­wró­ci­łam głowę i spoj­rza­łam na gwiazdy roz­świe­tla­jące nocne niebo. Po raz pierw­szy od dwu­dzie­stu trzech lat po­czu­łam spo­kój. Za­mknę­łam oczy i po­my­śla­łam o Ia­nie, wcho­dzą­cym po scho­dach w to­wa­rzy­stwie tam­tej ko­biety.

Otwo­rzy­łam oczy i zo­ba­czy­łam, że je­stem przy­kryta ko­cem. Wciąż le­ża­łam na le­żaku. Po­woli usia­dłam, kiedy Ian wy­szedł na pa­tio z kub­kiem w dłoni.

– Mam na­dzieję, że lu­bisz kawę, bo wła­śnie ci ją niosę.

– Dzię­kuję – po­wie­dzia­łam, bio­rąc od niego ku­bek.

– Śmie­tanki? – za­py­tał, po­ka­zu­jąc na kar­to­nik.

– Odro­binę – od­par­łam.

Po­ranne po­wie­trze było rów­nie znie­wa­la­jące jak wie­czorne. Spoj­rza­łam na spo­kojny ocean. Na czy­stym błę­kit­nym nie­bie świe­ciło już słońce. Ian usiadł obok mnie, po­pi­ja­jąc swoją kawę.

– Kiedy wró­ci­łem ze­szłej nocy, za­uwa­ży­łem, że tu śpisz. Wy­glą­da­łaś tak spo­koj­nie, że nie chcia­łem ci prze­szka­dzać. Nie ma nic pięk­niej­szego, niż obu­dzić się cie­płym ran­kiem na dwo­rze.

– Tu jest pięk­nie – uśmiech­nę­łam się.

– Jak się czu­jesz, Au­roro?

Prze­szy­łam go wzro­kiem, po­nie­waż pro­si­łam, żeby mnie tak nie na­zy­wał.

– Prze­pra­szam, ale Au­rora to imię księż­niczki, a kiedy śpisz, wy­glą­dasz jak Śpiąca Kró­lewna.

Po­czu­łam ła­sko­ta­nie w brzu­chu, a serce za­częło mi szyb­ciej bić. Czemu mó­wił mi ta­kie rze­czy? Czemu wciąż na­zy­wał mnie piękną? Nie je­stem piękna, je­stem zwy­czajną dziew­czyną z po­pie­przo­nym ży­ciem.

– Dzię­kuję, ale da­leko mi do księż­niczki – ro­ze­śmia­łam się.

Ian uśmiech­nął się i spoj­rzał na ocean, a ja za­da­łam mu py­ta­nie, które nie da­wało mi spo­koju.

– Jak udała się wczo­raj­sza randka?

– Wspa­niale. Czemu py­tasz?

– Pró­buję je­dy­nie na­wią­zać roz­mowę, to wszystko.

– A czemu chcesz roz­ma­wiać o mo­jej randce, Rory? Czemu nie za­czniesz od tego, że po­wiesz mi, kim je­steś, skąd je­steś i, co naj­waż­niej­sze, czemu zo­sta­łaś ranna i kto ci to zro­bił? To był twój chło­pak?

Nie pa­trzy­łam na niego. Są­czy­łam kawę i wpa­try­wa­łam się w ot­chłań oce­anu.

– A skąd wiesz, że mam chło­paka? – za­py­ta­łam.

– Do dia­bła, Rory. Czemu uni­kasz od­po­wie­dzi? – za­py­tał, wsta­jąc z miej­sca. Uklęk­nął obok mnie i ob­jął moją brodę rę­koma.

– Je­śli mi nie po­wiesz, sam się wszyst­kiego do­wiem – po­wie­dział, po czym wstał i od­szedł.

Tak się składa, że kiedy do­ra­sta­łam, nie mo­głam ni­komu nic o so­bie po­wie­dzieć. Całe moje ży­cie było owiane ta­jem­nicą. By­łam po­grą­żona w my­ślach, gdy Ian oznaj­mił:

– Pora na śnia­da­nie i chcę, że­byś się do nas przy­łą­czyła, więc wejdź do środka.

Pa­trzy­łam za nim, jak wy­cho­dził. Wsta­łam z miej­sca i we­szłam do domu. Mandy, jedna z po­ko­jó­wek, za­pro­wa­dziła mnie do ja­dalni, gdzie sie­dział Ian i ja­kaś ko­bieta. Spoj­rzał na mnie, gdy wcho­dzi­łam, i po­pro­sił, bym usia­dła.

– Rory, chciał­bym ci przed­sta­wić Ada­lynn.

– Cześć, Rory. Miło mi cię po­znać. – Ko­bieta uśmiech­nęła się, wy­cią­ga­jąc do mnie rękę.

– Cześć.

To nie była ko­bieta, którą wi­dzia­łam ze­szłej nocy. Ada­lynn była piękna. Miała dłu­gie ciemne włosy i nie­bie­skie oczy z do­mieszką sza­ro­ści, co nada­wało im nie­sa­mo­wity od­cień. Wy­so­kie ko­ści po­licz­kowe, mig­da­łowe oczy i pełne usta spra­wiały, że wy­glą­dała eg­zo­tycz­nie. Mandy po­sta­wiła przede mną mi­skę z owo­cami i do­lała mi kawy.

– Mam na­dzieję, że lu­bisz owoce. Nie wiem tego, po­nie­waż nic mi nie chcesz wy­ja­wić – po­wie­dział Ian.

– Daj jej spo­kój, Ian. Dziew­czyna prze­szła przez pie­kło i nie musi czuć się jesz­cze go­rzej. – Ada­lynn mru­gnęła do mnie okiem.

– Lu­bię owoce, Ian – przy­zna­łam.

– Cóż, do­bre i to. Przy­naj­mniej wiem, co lubi – po­wie­dział z bo­jo­wym na­sta­wie­niem.

Mia­łam już dość jego za­cze­pek. Spoj­rza­łam na niego i prze­chy­li­łam głowę.

– Czemu tak bar­dzo chcesz mnie po­znać? Je­steś mi­lio­ne­rem. Przy­naj­mniej tak mi się wy­daje, pa­trząc na ten dom i spo­sób, w jaki się ubie­rasz. Od­no­szę wra­że­nie, że lu­bisz wszystko kon­tro­lo­wać. Wy­da­jesz się aro­gancki i nie mam za­miaru opo­wia­dać ci o moim pod­łym ży­ciu i dziu­rze, z któ­rej po­cho­dzę.

– Do dia­bła! – krzyk­nął, wa­ląc pię­ścią w stół. – Ura­to­wa­łem ci ży­cie!

Rzu­ci­łam ser­wetkę i od­par­łam ostrym to­nem:

– To może nie po­wi­nie­neś.

Po­woli wsta­łam z miej­sca i trzy­ma­jąc się za bok, wy­szłam na ze­wnątrz, kie­ru­jąc się w stronę plaży. Pia­sek był taki, jak so­bie za­wsze wy­obra­ża­łam. Był miękki i cie­pły. Usia­dłam, żeby go do­tknąć. Czy mó­wi­łam prawdę, gdy po­wie­dzia­łam Ia­nowi to, co po­wie­dzia­łam? Że nie po­wi­nien ra­to­wać mi ży­cia? Nie wiem. Może po­wie­dzia­łam tak tylko po to, żeby dał mi spo­kój.

Rozdział 3

Ian pod­szedł do mnie i usiadł obok. Pod­cią­gnął ko­lana pod brodę i wes­tchnął.

– Trzeba ci od­dać, że wiesz, jak zro­bić wiel­kie wyj­ście.

– Na­zy­wam się Au­rora Jean Sinc­lair. Mam dwa­dzie­ścia trzy lata i po­cho­dzę z ma­łego mia­steczka w In­dia­nie. Chcia­ła­bym panu po­dzię­ko­wać, pa­nie Ia­nie Bra­xto­nie, za to, że ura­to­wał mi pan ży­cie.

Ian spoj­rzał na mnie i się uśmiech­nął.

– Miło mi cię po­znać, Rory, i nie ma za co.

Wzię­łam garść pia­sku i za­czę­łam prze­sy­py­wać go mię­dzy pal­cami. Ian przy­glą­dał mi się przez chwilę i po­wie­dział:

– Pa­trząc, jak ba­wisz się pia­skiem, można by po­my­śleć, że ni­gdy wcze­śniej go nie do­ty­ka­łaś.

– Tylko raz.

– Aku­rat – ro­ze­śmiał się lekko.

Po­pa­trzy­łam na niego po­waż­nym wzro­kiem.

– To prawda. Pierw­szy raz wi­dzę ocean i po raz drugi do­ty­kam pia­sku.

Po­pa­trzył na mnie, krę­cąc po­woli głową.

– Ty mó­wisz po­waż­nie – szep­nął.

– To wszystko, cu­downe mor­skie po­wie­trze, cie­pły, miękki pia­sek i de­li­katny szum fal, to dla cie­bie nor­mal­ność. Dla mnie to coś, co na za­wsze za­pa­mię­tam, po­nie­waż nie my­śla­łam, że kie­dy­kol­wiek tego do­świad­czę.

Spu­ści­łam wzrok, gdy uj­rza­łam w jego oczach li­tość. Nie po­trze­bo­wa­łam li­to­ści. Moje ży­cie było, ja­kie było, ale to nie miało wpływu na to, kim by­łam.

– To tylko nie­wielki frag­ment mo­jego ży­cia, Ian. Nie je­stem pewna, czy chcesz usły­szeć resztę.

Na­chy­lił się i chwy­cił mnie za rękę. Spoj­rza­łam na niego zdzi­wiona.

– Do­ty­ka­łem two­jej krwa­wią­cej rany. My­łem ci włosy pod prysz­ni­cem. Cze­sa­łem je. Za­pew­ni­łem ci bez­pieczne miej­sce. Mogę cię chyba po­trzy­mać za rękę – uśmiech­nął się.

Szcze­rze mó­wiąc, wcale nie chcia­łam, by trzy­mał mnie za rękę, gdyż uczu­cie, które mną za­wład­nęło, gdy mnie do­tknął, było znie­wa­la­jące i prze­ra­ża­jące. Po­sła­łam mu lekki uśmiech i de­li­kat­nie ści­snę­łam jego dłoń.

– A co z two­imi ro­dzi­cami? – za­py­tał z wa­ha­niem.

– Ojca ni­gdy nie po­zna­łam, po­nie­waż je­stem owo­cem jed­no­ra­zo­wej przy­gody. Sam wi­dzisz, od po­czątku nie mia­łam szans.

– Nie mów tak, Rory.

– Moja mama umarła na za­pa­le­nie płuc, kiedy mia­łam dzie­sięć lat. Nie mie­li­śmy pie­nię­dzy na le­ka­rza, więc po pro­stu do niego nie po­szła i umarła – po­wie­dzia­łam, czu­jąc, że oczy wy­peł­niają mi się łzami. – Ciotka za­brała mnie i mo­jego brata do sie­bie po tym, jak za­jęło się nami pań­stwo. Naj­pierw od­mó­wiła, ale kiedy do­wie­działa się, że do­sta­nie za to pie­nią­dze, zmie­niła zda­nie. Miesz­ka­li­śmy w dwu­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu i mu­sia­łam dzie­lić po­kój z bra­tem. Ciotka była nar­ko­manką, a za pie­nią­dze, które do­sta­wała na opiekę, ku­po­wała nar­ko­tyki. Miesz­ka­nie było okropne i po­pa­dało w ru­inę. Pró­bo­wa­łam je sprzą­tać, ale to nie miało sensu. Ro­biła ba­ła­gan szyb­ciej, niż na­dą­ża­łam sprzą­tać. Każ­dej nocy przy­pro­wa­dzała in­nego fa­ceta. Upra­wiała z nim seks, a oni jej za to pła­cili albo go­tówką, albo ko­lej­nymi dział­kami. Nie zwra­cała na nas uwagi. Cały czas po­wta­rzała, że je­ste­śmy tam tylko dla­tego, że nie mamy się gdzie po­dziać, a ona nie ma za­miaru ba­wić się w mat­ko­wa­nie. Ale ni­komu nie mo­gli­śmy o tym po­wie­dzieć. Nie mo­gli­śmy mó­wić o na­szym ży­ciu.

Ian ści­snął moją dłoń i spu­ścił wzrok.

– Chry­ste, Rory.

– Nie mo­gli­śmy przy­pro­wa­dzać przy­ja­ciół, po­nie­waż zo­ba­czy­liby, jak ży­jemy, a ciotka nie chciała ry­zy­ko­wać. Za­ję­łam się więc na­uką i pró­bo­wa­łam do­wie­dzieć się wszyst­kiego, co tylko mo­głam o świe­cie, żeby któ­re­goś dnia wy­rwać się z tej dziury.

– Kto cię skrzyw­dził? – za­py­tał Ian.

Za­mknę­łam oczy i uwol­ni­łam rękę.

– Mój brat, Ste­phen. Wiesz co, je­stem na­prawdę zmę­czona i chyba wrócę do swo­jego po­koju – po­wie­dzia­łam, wsta­jąc z miej­sca i zo­sta­wia­jąc Iana na pia­sku. Ru­szy­łam w stronę domu.

Po­ło­ży­łam się na łóżku, a po po­licz­kach cie­kły mi łzy. Moje ży­cie było okropne, ale jesz­cze gor­sze było to, że mu­sia­łam o nim ko­muś opo­wia­dać. Było mi wstyd, ale da­łam radę i czu­łam się sil­niej­sza. Wresz­cie się stam­tąd wy­rwa­łam i nie mia­łam za­miaru wra­cać. Na chwilę przy­snę­łam, a kiedy się ock­nę­łam, ra­nek już mi­nął, a po­po­łu­dnie przy­nio­sło ze sobą ciemne chmury i deszcz. Wsta­łam z łóżka i po­szłam pod prysz­nic. Uklę­kłam na pod­ło­dze i na­chy­li­łam głowę, żeby umyć włosy. Kiedy skoń­czy­łam, ubra­łam się i ze­szłam na dół. Skie­ro­wa­łam się do kuchni, w któ­rej Char­les coś go­to­wał. Przy stole sie­dział ja­kiś męż­czy­zna. Od razu przy­po­mnia­łam so­bie tam­ten wie­czór.

– Dzień doby, panno Rory – po­wie­dział Char­les, który stał nad ku­chenką i mie­szał coś w garn­kach.

– Wi­taj, Char­les – od­par­łam.

– Rory, na­zy­wam się Jo­shua. – Męż­czy­zna uśmiech­nął się, wy­cią­ga­jąc do mnie rękę.

Po­de­szłam do stołu i się przy­wi­ta­łam.

– To na cie­bie wpa­dłam wtedy na ulicy.

– Zga­dza się.

– Dzię­kuję za po­moc.

– Nie ma pro­blemu. – Uśmiech­nął się. – Przy­szedł­bym się z tobą przy­wi­tać, ale do­piero wró­ci­łem z kil­ku­dnio­wego urlopu.

– Panno Rory, pro­szę usiąść, przy­go­tuję kilka ka­na­pek – po­wie­dział Char­les.

– Dzię­kuję, Char­les, chęt­nie. Wiesz może, gdzie jest Ian? – za­py­ta­łam.

– Chyba w swoim ga­bi­ne­cie. Idź przez sa­lon, to po le­wej stro­nie – po­in­for­mo­wał Jo­shua.

– Dzięki, Jo­shua.

Wy­szłam z kuchni i zna­la­złam ga­bi­net Iana. Sie­dział za ogrom­nym wi­śnio­wym biur­kiem i pi­sał coś na kom­pu­te­rze. Kiedy we­szłam, spoj­rzał w górę.

– Nie śpisz – po­wie­dział, pod­no­sząc wzrok znad kom­pu­tera.

– Mój brat Ste­phen jest schi­zo­fre­ni­kiem. Przy­wio­złam go do L.A. na spo­tka­nie z le­ka­rzem, który robi te­sty z eks­pe­ry­men­tal­nym le­kiem.

Ode­rwał wzrok od kom­pu­tera i spoj­rzał pro­sto na mnie.

– Mów da­lej.

– Żeby wziąć udział w ba­da­niu, mu­siał mie­siąc wcze­śniej od­sta­wić wszyst­kie leki. By­li­śmy w mo­telu i po­pro­si­łam go, by po­oglą­dał te­le­wi­zję, kiedy ja będę brała prysz­nic. Całą drogę do L. A. był po­iry­to­wany i wie­dzia­łam, że lada chwila pęk­nie. Mia­łam jed­nak na­dzieję, że zdąży wziąć udział w ba­da­niu. Po­wie­dział mi, że głosy, które sły­szy w gło­wie, nie po­zwa­lają mu włą­czyć te­le­wi­zora, więc po­de­szłam i sama go włą­czy­łam. Ode­pchnął mnie i wy­łą­czył od­bior­nik. Ka­za­łam mu się uspo­koić i po­ło­żyć, żeby tro­chę od­po­czął. Za­czął na mnie wrzesz­czeć i po­wie­dział, że­bym prze­stała mu mó­wić, co ma ro­bić. Mó­wił, że głosy w jego gło­wie każą mu mnie uci­szyć. Od­wró­ci­łam się i za­nim się zo­rien­to­wa­łam, po­czu­łam, jak wbija we mnie nóż.

Za­czę­łam się trząść, przy­po­mi­na­jąc so­bie tamtą noc. Ian sko­czył na równe nogi i chwy­cił mnie w ra­miona, że­bym nie upa­dła. Osu­nę­li­śmy się na pod­łogę.

– Te­raz je­steś bez­pieczna – po­wie­dział, tu­ląc mnie do piersi. – On już cię nie skrzyw­dzi.

Jak tylko od­zy­ska­łam rów­no­wagę, pod­nio­słam głowę i spoj­rza­łam na Iana. Wi­dzia­łam jego ide­alne usta i mia­łam ogromną ochotę go po­ca­ło­wać.

– Prze­pra­szam – po­wie­dzia­łam, wsta­jąc z pod­łogi i uwal­nia­jąc się z jego uści­sku.

– Nie prze­pra­szaj, Rory, nie masz za co.

Wzię­łam głę­boki wdech.

– Char­les szy­kuje dla mnie ka­napkę. Chyba po­win­nam spraw­dzić, czy jest już go­towa.

Ian się uśmiech­nął.

– Po­proś Char­lesa, żeby przy­go­to­wał jedną dla mnie. Za­raz do cie­bie do­łą­czę.

Wy­szłam z ga­bi­netu. Znowu po­czu­łam wstyd. Kiedy we­szłam do kuchni, ka­napka cze­kała już na mnie na stole.

– Dzię­kuję, Char­les. Ian pro­sił, że­byś przy­go­to­wał jedną dla niego.

– Oczy­wi­ście, panno Rory – uśmiech­nął się.

– Mów mi Rory.

Mi­nęło kilka dni, a ja z każ­dym dniem czu­łam się sil­niej­sza. Więk­szość dnia spę­dza­łam na plaży lub przy ba­se­nie Iana. Ian spę­dzał ten czas w biu­rze, a ja wciąż nie wie­dzia­łam, czym się zaj­muje. Nic mi nie mó­wił, a ja nie py­ta­łam. Po po­wro­cie do domu brał prysz­nic, prze­bie­rał się i wy­cho­dził na te swoje dłu­gie spo­tka­nia. Czę­sto przy­pro­wa­dzał ze sobą ko­biety, ale do rana już ich nie było. Za każ­dym ra­zem, gdy wy­ru­szał na swoją wie­czorną eska­padę, dziw­nie na mnie pa­trzył, jakby chciał za coś prze­pro­sić. My­śla­łam o nim w każ­dej se­kun­dzie dnia.

Sie­dzia­łam przy ba­se­nie, gdy na­gle usły­sza­łam głos Ada­lynn.

– A, tu je­steś. Szu­ka­łam cię.

– Na­prawdę? Czemu? – za­py­ta­łam, otwie­ra­jąc jedno oko.

– Bo chcia­łam wie­dzieć, czy czu­jesz się na si­łach, by gdzieś wyjść?

– Wyjść? Gdzie?

– To nie­spo­dzianka. Po­wiedz mi tylko, tak czy nie? – po­pro­si­łam.

Po­my­śla­łam, że faj­nie by­łoby gdzieś się wy­rwać. Ale oba­wia­łam się tego, co Ada­lynn wy­my­śliła, a wi­dzia­łam ją tylko raz, wtedy przy śnia­da­niu. Zgo­dzi­łam się, po­nie­waż mia­łam wielką ochotę wy­rwać się z domu i pra­gnę­łam mieć przy­ja­ciółkę.

– Pójdę tylko na górę, żeby się prze­brać – po­in­for­mo­wa­łam.

Prze­bra­łam się i spo­tka­łam z Ada­lynn pod do­mem, gdzie cze­kał już na nas sa­mo­chód.

– Naj­pierw po­je­dziemy do fry­zjera. Po­my­śla­łam, że zro­bimy so­bie dziew­czyń­ski dzień, za­kupy i inne tego typu przy­jem­no­ści.

– Ale ja nie mam pie­nię­dzy – przy­zna­łam.

– Ach, skar­bie, nie za­przą­taj so­bie tym głowy. Ian za wszystko płaci. – Mru­gnęła okiem.

– On o tym wie?

– Jesz­cze nie – ro­ze­śmiała się.

Za­czy­na­łam ją lu­bić. Była za­bawna i ema­no­wała z niej przy­ja­zna aura.

– Skoro o tym nie wie, to w jaki spo­sób za­płaci? – za­py­ta­łam, lekko sko­ło­wana.

– Ian Bra­xton ma ra­chunki w ca­łym mie­ście. Nie martw się, skar­bie. Nie bę­dzie miał nic prze­ciwko.

– Od jak dawna je­ste­ście przy­ja­ciółmi?

Ada­lynn spoj­rzała na mnie i uśmiech­nęła się, ści­ska­jąc mnie za rękę.

– Znamy się z Ia­nem od col­lege’u. Je­stem pewna, że ci nie mó­wił, ale je­stem jego byłą żoną.

Po­czu­łam, jak żo­łą­dek pod­cho­dzi mi do gar­dła.

– Ty i Ian by­li­ście mał­żeń­stwem?

– Bar­dzo krótko. Tylko przez dwa dni.

– Czemu? Prze­pra­szam, ale nic nie ro­zu­miem. Czemu nie po­wie­dział mi, że je­steś jego byłą żoną?

Ada­lynn się ro­ze­śmiała.

– Nie roz­ma­wiamy o tym. Od lat je­ste­śmy naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi. I nie tylko, je­śli chcesz znać prawdę. Któ­re­goś dnia po­je­cha­li­śmy do Ve­gas. Upi­li­śmy się i Ian stwier­dził, że po­win­ni­śmy się po­brać. Zgo­dzi­łam się, bo by­łam kom­plet­nie pi­jana, po­je­cha­li­śmy do ka­plicy i się po­bra­li­śmy. Kiedy obu­dzi­li­śmy się na­stęp­nego dnia i zda­li­śmy so­bie sprawę z tego, co się stało, od razu anu­lo­wa­li­śmy ślub. To był tylko wy­bryk, efekt pi­jac­kiej nocy.

– Ile jesz­cze ta­kich przy­ja­ció­łek ma Ian? – wy­pa­li­łam.

– Cóż, je­śli py­tasz, czy wciąż sy­piam z Ia­nem, od­po­wiedź brzmi nie. Da­li­śmy so­bie z tym spo­kój parę lat temu. Spo­ty­kam się te­raz z kimś in­nym i je­stem bar­dzo za­ko­chana – uśmiech­nęła się.

Po­czu­łam ogromną ulgę. Nie czu­łam się przez nią za­gro­żona, ale cie­szy­łam się, że nie śpi z Ia­nem. Jedna ko­bieta mniej w tym mie­ście bo­ga­czy, o którą mu­sia­łam się mar­twić. Za­trzy­ma­ły­śmy się pod sa­lo­nem i jak tylko prze­kro­czy­ły­śmy próg, za­jęli się nami sty­li­ści. Ada­lynn przed­sta­wiła mnie swo­jej sty­li­stce, Re­nee. Usia­dłam w fo­telu obok niej i usły­sza­łam za sobą ha­ła­śliwy głos.

– Ty mu­sisz być Rory! – krzyk­nął, ści­ska­jąc mnie za ra­miona. – Na­zy­wam się Benny i zajmę się dzi­siaj twoją sty­li­za­cją. Po­wiedz mi, o czym my­ślisz.

– Miło mi cię po­znać, Benny. Przed chwilą do­wie­dzia­łam się, że tu przy­jeż­dżam, nie mia­łam więc czasu, żeby się za­sta­no­wić. A jak ty my­ślisz? – za­py­ta­łam.

Prze­cią­gnął pal­cami po mo­ich dłu­gich, brą­zo­wych wło­sach, uważ­nie przy­glą­da­jąc się koń­ców­kom.

– Hm… my­ślę, że skró­cimy je o ja­kieś pięć cen­ty­me­trów i damy kar­me­lowe pa­semka. Przy two­jej bu­do­wie ko­ści bę­dziesz wy­glą­dać bo­sko.

– To brzmi cu­dow­nie, Benny – po­wie­działa Ada­lynn.

– A ty co o tym są­dzisz, skar­bie? – za­py­tał.

– Ja­sne. Brzmi wspa­niale – uśmiech­nę­łam się.

Dwie go­dziny póź­niej Benny skoń­czył pra­co­wać nad mo­imi wło­sami. Od­wró­cił krze­sło, a ja wes­tchnę­łam, wi­dząc swoje od­bi­cie w lu­strze.

– Boże słodki, Rory. Wy­glą­dasz wspa­niale – ode­zwała się Ada­lynn.

– I jak? – za­py­tał Benny.

Po po­licz­kach cie­kły mi łzy.

– Cu­dow­nie.

Benny po­mógł mi wstać z krze­sła i za­pro­wa­dził do in­nej czę­ści sa­lonu.

– Usiądź, skar­bie. Joey za­raz się tobą zaj­mie. Zer­k­nę­łam na Ada­lynn, która usia­dła na­prze­ciwko mnie.

– Co się dzieje?

– Za­raz zro­bią ci ma­ki­jaż – uśmiech­nęła się.

Po chwili zja­wił się Joey. Ada­lynn mó­wiła, że był naj­lep­szym fa­chow­cem od ma­ki­jażu w ca­łej Ka­li­for­nii. Kiedy skoń­czył, spoj­rza­łam na Ada­lynn, która miała łzy w oczach.

– Wy­glą­dasz prze­pięk­nie.

Spoj­rza­łam w lu­stro, przy­glą­da­jąc się dziew­czy­nie, którą wi­dzia­łam. Mia­łam ochotę się roz­pła­kać i Joey do­sko­nale o tym wie­dział, bo ka­zał mi spoj­rzeć na su­fit, żeby łzy nie znisz­czyły ma­ki­jażu.

– Je­steś uro­cza. Na­tu­ralna pięk­ność. Nie po­trze­bu­jesz żad­nego ma­ki­jażu, ale te­raz niech męż­czyźni le­piej mają się na bacz­no­ści. – Joey się uśmiech­nął.

– Dzię­kuję, Joey.

Kiedy wy­szły­śmy z sa­lonu, Ada­lynn mnie ob­jęła.

– Wy­glą­dasz cu­dow­nie. Je­steś piękną ko­bietą i nie po­zwól, by kto­kol­wiek wmó­wił ci coś in­nego. To co? Idziemy na za­kupy.

By­łam jej wdzięczna, ale czu­łam się jak że­braczka i nie bar­dzo mi się to po­do­bało. Całe ży­cie by­łam za­leżna od in­nych. Moja ciotka wma­wiała lu­dziom, że nie­za­leż­nie od tego, jak się sta­rała, ni­g­dzie nie mo­gła zna­leźć pracy. Więc Ste­phen i ja cho­dzi­li­śmy w uży­wa­nych ciu­chach, a lu­dzie się nad nami li­to­wali.

Ada­lynn ze­brała ubra­nia, które przy­mie­rzy­łam, i za­nio­sła je do kasy.

– No nie wiem, Ada­lynn. Są na­prawdę dro­gie.

– Po­słu­chaj mnie, Rory. Ian za to płaci. Jemu nie za­leży. Fa­cet ma tyle forsy, że nie wie, co z nią zro­bić.

– A czym on się wła­ści­wie zaj­muje?

Po­słała mi zdu­mione spoj­rze­nie.

– Nie po­wie­dział ci?

Po­krę­ci­łam głową.

– Nic o nim nie wiem. Wiem tylko, że ma pie­nią­dze.

– Cóż, z pew­no­ścią jest bo­gaty. – Uśmiech­nęła się. – Cho­dzi o to, że Ian jest bar­dzo skryty. Lubi roz­ma­wiać o in­te­re­sach, ale nie o ży­ciu pry­wat­nym. Je­ste­śmy bli­skimi przy­ja­ciółmi, a wciąż są sprawy, o któ­rych nie wiem.

– Lubi ko­biety – po­wie­dzia­łam, spusz­cza­jąc wzrok.

– Tak, Ian lubi wiele ko­biet.

– Co wie­czór przy­pro­wa­dza do domu inną – do­da­łam.

Ada­lynn spoj­rzała na mnie uważ­nie i prze­chy­liła głowę.

– Chyba się w nim nie za­du­rzy­łaś, co?

– Oczy­wi­ście, że nie. A na­wet je­śli, ale tylko hi­po­te­tycz­nie, męż­czy­zna taki jak Ian Bra­xton ni­gdy by na­wet na mnie nie spoj­rzał.

– Ależ, co ty opo­wia­dasz, Rory. Je­steś piękną ko­bietą i je­steś miła. Cho­ciaż może masz ra­cję. Ko­biety, z któ­rymi się spo­tyka, to chciwe suki z ki­jem od szczotki w tyłku – ro­ze­śmiała się.

Za­czę­łam się śmiać, aż w końcu roz­bo­lał mnie bok. Przy­ci­snę­łam rękę do rany i usia­dłam na naj­bliż­szym krze­śle.

– Nic ci nie jest? – za­py­tała.

– Nie, tylko tro­chę mnie boli.

Ada­lynn wzięła mnie za rękę i po­mo­gła mi wstać z krze­sła.

– Chodź, za­wie­ziemy cię do domu, że­byś mo­gła od­po­cząć.

Kiedy we­szły­śmy do domu, Ian wła­śnie wy­cho­dził ze swo­jego ga­bi­netu. Za­trzy­mał się w pół kroku i za­czął się we mnie wpa­try­wać. Wy­glą­dał tak, jakby zo­ba­czył mnie po raz pierw­szy.

– Co się stało, Ian? Mowę ci od­jęło? – Ada­lynn się uśmiech­nęła.

Ian chrząk­nął i pod­szedł do mnie. Prze­chy­lił głowę, a ką­ciki jego ust unio­sły się lekko.

– Rory, wy­glą­dasz cu­dow­nie. – Wy­cią­gnął rękę i do­tknął mo­ich pa­se­mek. – Twoje włosy wy­glą­dają wspa­niale. Wi­dzę, że je ob­cię­łaś i zro­bi­łaś pa­semka.

– Tak, to był po­mysł Benny’ego.

– A więc po­zna­łaś Benny’ego. On ob­cina i moje włosy.

Spoj­rza­łam na Ada­lynn, która mru­gnęła do mnie okiem.

– Mu­szę już iść. Mam dziś go­rącą randkę. – Po­de­szła do Iana, uści­snęła go i po­ca­ło­wała.

Kiedy zbli­żyła się do mnie, ob­ję­łam ją i po­dzię­ko­wa­łam za wszystko, co dla mnie przy­go­to­wała. W ciągu jed­nego dnia zro­biła dla mnie wię­cej niż kto­kol­wiek w ciągu ca­łego mo­jego ży­cia. Za­wsze będę jej za to wdzięczna. Po raz pierw­szy w ży­ciu po­czu­łam się piękna, a na­wet tro­chę sek­sowna.

– Po­ka­żesz mi, co ku­pi­łaś? – Ian uśmiech­nął się, wska­zu­jąc na torby, które trzy­ma­łam w ręku.

– Ja­sne. Chodźmy do mo­jego po­koju.

Wziął ode mnie torby i po­szli­śmy na górę. Usiadł na krze­śle, za­ło­żył nogę na nogę, a ja po­ka­zy­wa­łam mu za­kupy. Sie­dział tam z chy­trym uśmiesz­kiem na twa­rzy.

– Czemu tak mi się przy­glą­dasz? – uśmiech­nę­łam się.

– Nic ta­kiego. Po­dzi­wiam tylko to, co wy­bra­łaś. Wy­glą­dasz na szczę­śliwą, Rory, i mam wra­że­nie, że tro­chę się do tego przy­czy­ni­łem.

Od­wró­ci­łam się od niego i po­wie­si­łam ubra­nia w sza­fie. Nie wie­dzia­łam, co mu po­wie­dzieć, po­nie­waż na­prawdę czu­łam się szczę­śliwa, i to z jego po­wodu. Po­wie­si­łam ostat­nie ubra­nie, po­de­szłam do niego i zro­bi­łam coś, co mnie kom­plet­nie za­sko­czyło. Po­ca­ło­wa­łam go w po­li­czek.

– Dzię­kuję, Ian. Dzię­kuję za wszystko. Oca­li­łeś mi ży­cie i chcę, że­byś wie­dział, że je­stem ci za to wdzięczna.

Po­gła­skał mnie po po­liczku i spoj­rzał mi w oczy.

– Z przy­jem­no­ścią ura­to­wa­łem ci ży­cie. – Uśmiech­nął się. – A te­raz mu­szę cię prze­pro­sić. Mu­szę jesz­cze do­koń­czyć pracę, za­nim wyjdę na ko­la­cję. – Pod­szedł do drzwi, za­trzy­mał się, od­wró­cił i spoj­rzał na mnie. – Bę­dziesz mi dziś wie­czo­rem to­wa­rzy­szyć. Pój­dziemy do jed­nej z mo­ich ulu­bio­nych re­stau­ra­cji. Po­win­naś się prze­brać w któ­ryś z tych no­wych stro­jów. Wy­cho­dzimy punkt siódma, więc bądź go­towa – po­wie­dział, wy­cho­dząc z po­koju.

Sta­łam w miej­scu, pró­bu­jąc zro­zu­mieć to, co po­wie­dział. Za­bie­rał mnie na ko­la­cję. Nie któ­rąś ze swo­ich licz­nych ko­biet, ale mnie. Po­czu­łam mie­szankę pod­nie­ce­nia i zde­ner­wo­wa­nia. Mie­li­śmy być tylko we dwoje. Był nie­zwy­kle przy­stojny, ale i onie­śmie­la­jący. Ni­gdy wcze­śniej nie zna­łam ko­goś, kto był rów­nie pewny sie­bie. Cho­dził z wy­soko unie­sioną głową, jakby był naj­waż­niej­szą osobą na świe­cie. Ian Bra­xton wie­dział, że był sek­sowny, i umiał ocza­ro­wać ko­bietę. Jego urok za­czy­nał dzia­łać i na mnie. Po­czu­łam coś, co mnie prze­stra­szyło. Coś, czego ni­gdy wcze­śniej nie czu­łam.