Miłość ponad miłość - Sandi Lynn - ebook

Miłość ponad miłość ebook

Sandi Lynn

0,0
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tom 2 serii Love autorki bestsellerowego cyklu NA ZAWSZE sprzedanego w ponad 700 00 egzemplarzy


Miłość wierzy w nas, ale spełnia się tylko wtedy, kiedy w nią uwierzymy…

Lily i Luke znów uwierzyli…


Lily Gilmore i Luke Mattews pogrążeni w rozpaczy po zdradzie i stracie przestali wierzyć w miłość. Spotkali się i oboje nieufni, pokaleczeni przez los, znów uwierzyli. Zostali ze sobą. On ma swój bar, ona swoje fotografowanie. Zapowiada się wspólne szczęśliwe życie. Ale zła przeszłość ciągle jest z nimi i zagraża ich miłości. Przypadkowe zdjęcie rodzi wątpliwości i obawy Luke’a. Lily nie przebaczyła, nie wyzwoliła się z katastrofy swojego niedoszłego ślubu. Czy to, co razem stworzyli, uratuje ich? Czy będzie raczej ciągle jątrzyć bolesne rany?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 208

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rozdział 1

LILY

– Luke’u Mat­thews, mó­wi­łam ci, jak bar­dzo cię ko­cham? – Mu­snę­łam pal­cem jego tors.

– Mó­wi­łaś, skar­bie, ale nie chcę, że­byś kie­dy­kol­wiek prze­stała mi to po­wta­rzać.

Ode­rwa­łam głowę od jego piersi i po­ca­ło­wa­łam go w usta – te usta, które w nocy po­że­rały każdy cen­ty­metr mo­jej skóry, od stóp do głów. Te usta ogrze­wały mnie, kiedy było zimno, i da­wały mi po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, któ­rego tak bar­dzo po­trze­bo­wa­łam.

Mi­jały dwa mie­siące od wy­padku Sama i Gret­chen. Noga Gret­chen ład­nie się go­iła, a Sam ska­kał nad nią i prak­tycz­nie nie od­stę­po­wał jej na krok. Luke wła­ści­wie się do mnie wpro­wa­dził, a Gret­chen za­miesz­kała z Sa­mem. Lucky miesz­kał u Gi­selle, bo jego miesz­ka­nie zo­stało za­lane i prze­cho­dziło re­mont. Ich zwią­zek nie prze­stał być dziwny. Cho­ciaż Gi­selle no­siła w so­bie dziecko Lucky’ego, oboje spo­ty­kali się z in­nymi. Dziw­nie się czu­łam, kiedy któ­reś z nich, spo­ty­ka­jąc się z nami, przy­pro­wa­dzało ko­goś in­nego.

– Chyba po­wi­nie­nem wstać i po­je­chać do baru. – Lu­ke wes­tchnął.

Ści­snę­łam go moc­niej za rękę, bo nie chcia­łam, żeby mnie zo­sta­wiał.

– Nie – po­wie­dzia­łam.

– Jak to? – ro­ze­śmiał się.

– Po­win­ni­śmy spę­dzić cały dzień w łóżku i nie zaj­mo­wać się ni­czym in­nym niż dziki seks – za­pro­po­no­wa­łam ra­do­śnie, a moja dłoń po­wę­dro­wała w dół do jego sztyw­nego członka.

– Ty wiesz, jak mnie roz­pa­lić, skar­bie. – Od­wró­cił się i po­ło­żył na mnie. – Mu­szę je­chać do baru. Ty mu­sisz wy­wo­łać zdję­cia dla pani Bra­xton, a na lunch je­ste­śmy umó­wieni z Char­ley – ro­ze­śmiał się i zdjął mi majtki.

– Masz ra­cję. Ale obie­caj mi, że za­pla­nu­jemy so­bie je­den taki dzień, kiedy nie wyj­dziemy z łóżka i nic nie bę­dzie nas ob­cho­dzić.

– Za­ła­twione. – Znowu się uśmiech­nął i wsu­nął we mnie pa­lec. – Daj się po­ca­ło­wać i bądź ci­cho. Będę się z to­bą słodko ko­chał.

Po se­an­sie czu­łego seksu Luke wziął prysz­nic, a ja wsta­wi­łam dzba­nek kawy. Cze­ka­jąc, aż się za­pa­rzy, pa­trzy­łam przez okno na nie­ska­zi­tel­nie nie­bie­skie niebo i na słońce, któ­rego ja­sne pro­mie­nie wpa­dały do mo­jego sa­lonu.

Prze­pro­wadzka do Santa Mo­nica była naj­lep­szą decy­zją, jaką w ży­ciu pod­ję­łam. Po­grą­żona w roz­my­śla­niach po­czu­łam, że obej­mują mnie silne ra­miona. Od­chy­li­łam głowę do tyłu i zo­ba­czy­łam ra­do­sną twarz Luke’a.

– Co ro­bisz? – spy­tał.

– Za­chwy­cam się pięk­nym dniem.

Miał na so­bie tylko dżinsy, a włosy były na­dal wil­gotne. Moim zda­niem był naj­sek­sow­niej­szym ży­ją­cym fa­ce­tem i chyba ni­gdy nie mia­łam go dość.

– A ja po­dzi­wiam piękno, które mam przed sobą. – Po­chy­lił się i de­li­kat­nie po­ca­ło­wał mnie w szyję.

– Trzeba przy­znać, że masz ła­twość słowa – za­chi­cho­ta­łam.

– A ty masz ku­szące usta – uśmiech­nął się i znów mnie po­ca­ło­wał.

Pod­szedł do czaj­nika, na­lał kawy do kubka i usiadł przy stole.

– Zro­bić ci śnia­da­nie? – spy­ta­łam.

– Nie, nie trzeba, skar­bie. Zjem coś w ba­rze.

Roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi i gromki głos Sama, gło­śny i wy­raźny.

– Stary, wsta­łeś? Je­steś ubrany?

Luke wes­tchnął, wstał i otwo­rzył drzwi.

– Cześć, Sam. Cześć, Gret­chen.

Uśmiech­nę­łam się, kiedy moi przy­ja­ciele we­szli do miesz­ka­nia. Wzię­łam dwa kubki i na­la­łam im kawy.

– Sia­daj – po­wie­dzia­łam do Gret­chen, chwy­ci­łam ją lekko za rękę i za­pro­wa­dzi­łam do stołu.

– Dzięki, Lily.

– Roz­ma­wia­łaś z Gi­selle? – spy­ta­łam.

– Tak, po­wie­działa, że jadą z Luc­kym do sklepu po me­belki do po­koju dziecka.

– Do obu miesz­kań? – spy­tał Luke.

– Nie wiem. Tego nie mó­wiła, wiem, że jego miesz­ka­nie nie jest jesz­cze go­towe. Szcze­rze mó­wiąc, wy­daje mi się, że po­doba jej się, że jest przy niej.

– Dziwni są – ro­ze­śmia­łam się.

Luke wstał od stołu.

– Do­bra, moi mili. Faj­nie było was zo­ba­czyć, ale mu­szę się ubie­rać i le­cieć do baru. Mu­simy spraw­dzić z Mad­die kilka prze­sy­łek z al­ko­ho­lem.

– Gramy dzi­siaj? – spy­tał Sam.

– Tak. Ga­da­łem już z Luc­kym, po­wie­dział, że bę­dzie z Gi­selle. Roz­ma­wiam też z kil­koma ze­spo­łami, które gra­łyby w week­endy po na­szym wy­stę­pie. Chcę, żeby wy­stą­piła Lily, ale nie chce się zgo­dzić. – Wy­dął wargi.

– Za­po­mnij, Mat­thews. – Pu­ści­łam do niego oko.

Po­szedł do sy­pialni, żeby do­koń­czyć się ubie­rać, a Sam i Gret­chen wstali.

– Nie mogę się do­cze­kać, żeby mieć tę dzi­siej­szą se­sję z głowy. Kiedy mnie zo­ba­czysz wie­czo­rem, będę się za­ta­czać.

Ro­ze­śmia­łam się i ją uści­ska­łam.

– Nie mogę się do­cze­kać dnia, kiedy będę się mógł z nią ko­chać i nie prze­szko­dzi nam ja­kaś se­sja. – Sam się uśmiech­nął.

– Pil­nuj się, stary! – krzyk­nął z sy­pialni Luke.

– Re­wanż, przy­ja­cielu, re­wanż.

Nie mo­głam zna­leźć no­wej po­sady na­uczy­cielki, więc po­sta­no­wi­łam za­jąć się na pe­łen etat fo­to­gra­fią. Pra­cowa­łam głów­nie poza do­mem, ale chcia­łam wy­na­jąć mały lo­kal i stwo­rzyć w nim stu­dio. My­śla­łam o tym wła­ści­wie od paru mie­sięcy i Luke bar­dzo mnie w tym wspie­rał. Po­wie­dział, że po­win­nam re­ali­zo­wać ma­rze­nia i od­wa­żyć się, tak jak on z ba­rem. Zro­bi­łam se­sję zdję­ciową Rory Bra­xton i jej bliź­nia­czek. Była to nie­spo­dzianka na uro­dziny jej męża. Sfo­to­gra­fo­wała je na plaży, a po­tem chciała kilka swo­ich sek­sow­nych zdjęć dla Iana. Zor­ga­ni­zo­wa­łam sce­no­gra­fię w miesz­ka­niu. Ni­gdy wcze­śniej nie ro­bi­łam zmy­sło­wej se­sji i z po­czątku się de­ner­wo­wa­łam, ale po obej­rze­niu kilku zdjęć wie­dzia­łam, że bę­dzie za­chwy­cona. Rory po­zna­łam przez Gi­selle. Przy­ja­ciółka męża Rory, Ada­lynn, była wła­ści­cielką cza­so­pi­sma „Prim”, dla któ­rego czę­sto po­zo­wała Gi­selle. Kiedy usły­szała, jak Rory i Ada­lynn roz­ma­wiają o tym, żeby zna­leźć fo­to­grafa ko­bietę, na­tych­miast po­myś­lała o mnie. Po­nie­waż na zdję­ciach, które Rory chciała zro­bić dla Iana, była prak­tycz­nie naga, po­my­ślała, że naj­le­piej bę­dzie, je­żeli sfo­to­gra­fuje ją ko­bieta, żeby nie de­ner­wo­wać męża.

Kiedy sie­dzia­łam przy kom­pu­te­rze i ob­ra­bia­łam zdję­cia, pod­szedł do mnie Luke i dał mi bu­ziaka.

– Cześć, skar­bie. Baw się do­brze, do zo­ba­cze­nia póź­niej w ba­rze na lun­chu z Char­ley.

– Cześć, ko­cha­nie.

Pa­trzy­łam na zdję­cia Ash­ley i Ariel Bra­xton i uśmiech­nę­łam się, kiedy wy­obra­zi­łam so­bie, że pew­nego dnia będę mieć ro­dzinę taką jak Rory i Ian. Wzię­łam te­le­fon z biurka i za­dzwo­ni­łam do Rory.

– Halo – ode­brała.

– Cześć, Rory, tu Lily. Twoje zdję­cia będą go­towe wie­czo­rem, po­my­śla­łam, że mo­gły­by­śmy się spo­tkać ju­tro na lunch, po­ka­za­ła­bym ci osta­teczną wer­sję.

– Świet­nie, Lily. Ju­tro bę­dzie ide­al­nie. Je­żeli masz ochotę na mek­sy­kań­skie po­trawy, mo­żemy się spo­tkać w Bor­der Grill koło po­łu­dnia.

– Su­per, Rory, do zo­ba­cze­nia ju­tro.

Wśród wy­świe­tla­nych zdjęć po­ja­wiło się zdję­cie Luke’a. Uśmiech­nę­łam się i mu­snę­łam jego ka­lo­ry­fer na ekra­nie. Na tym zdję­ciu le­żał na łóżku tylko w roz­pię­tych dżin­sach. Rękę trzy­mał pod głową i wy­glą­dał przez okno.

By­łam naj­szczę­śliw­szą dziew­czyną pod słoń­cem dzięki temu, że mnie ko­chał i moje ży­cie było ide­alne. Bar­dziej ide­alne niż mo­gła­bym kie­dy­kol­wiek ma­rzyć.

Rozdział 2

LUKE

Wsze­dłem do baru i zo­ba­czy­łem Adama roz­ma­wiają­cego z Mad­die. Na ra­zie do­trzy­my­wał słowa, zmie­nił się. Pod­jął stu­dia, tak jak za­po­wie­dział, i pra­co­wał na pe­łen etat w dziale in­for­ma­tycz­nym Roc­ket Corp. Wi­dy­wał się z Char­ley i Mad­die tak czę­sto, jak tylko mógł, i wi­dzia­łem, że Mad­die za­czyna się w nim na nowo za­ko­chi­wać. Wła­ści­wie ni­gdy nie prze­stała go ko­chać. Moim zda­niem mógł zaj­mo­wać się kom­pu­te­rami, ale on chciał być tera­peutą uza­leż­nień al­ko­ho­lo­wych i nar­ko­ty­ko­wych. Do­póki do­trzy­my­wał słowa, nic do niego nie mia­łem. Char­ley była za­chwy­cona tym, że ma go przy so­bie tak bli­sko. A skoro ona była szczę­śliwa, nic in­nego się nie li­czyło.

– Cześć – po­wie­dzia­łem, pod­cho­dząc do baru.

– Cześć, stary – od­po­wie­dział Adam.

Mad­die spoj­rzała na mnie z uśmie­chem.

– Char­ley strasz­nie się cie­szy, że spo­tka się dziś z to­bą i z Lily.

– My też się cie­szymy. Le­piej sprawdźmy do­stawę al­ko­holu, za­nim zjawi się mała.

Adam dał Mad­die bu­ziaka na po­że­gna­nie, a do mnie rzu­cił, że zo­ba­czymy się póź­niej.

Wzią­łem fak­turę za al­ko­hol i za­czę­li­śmy z Mad­die spraw­dzać kar­tony.

– Mogę spy­tać, o czym roz­ma­wia­li­ście?

– Nie bar­dzo, ale i tak ci po­wiem. Chce za­brać Char­ley i mnie do Di­sney­landu na week­end. Po­je­dziemy we troje, jak ro­dzina.

– Co o tym my­ślisz? – spy­ta­łem.

– Ko­cham go, Luke. Za­wsze go ko­cha­łam. Chcę, że­by­śmy byli ro­dziną.

– Pro­szę, po­wiedz, że on u cie­bie nie sy­pia. Nie chcę, żeby Char­ley na­ro­biła so­bie na­dziei.

– Nie sy­pia. – Spoj­rzała na fak­turę.

– Jedź­cie do Di­sney­landu i bądź­cie ro­dziną – uśmiech­ną­łem się i po­ca­ło­wa­łem ją w po­li­czek. – Char­ley bę­dzie za­chwy­cona.

Kiedy wy­pa­ko­wy­wa­łem bu­telki z al­ko­ho­lem z kar­to­nów, te­le­fon za­brzę­czał mi w kie­szeni. Wy­cią­gną­łem go i zoba­czy­łem wia­do­mość z nu­meru, któ­rego nie roz­po­zna­łem.

„Cześć, wujku Luke. To ja, Char­ley. Hehe”.

Spoj­rza­łem na sio­strę i po­ka­za­łem jej te­le­fon.

– Co to ma być, do cho­lery?

– Wczo­raj wie­czo­rem ku­pi­li­śmy Char­ley te­le­fon ko­mór­kowy, za­nim coś po­wiesz: wolno jej pi­sać tylko do mnie, Adama, do cie­bie, Lily, mamy i taty. Jest tylko do na­głych spraw.

– Po­waż­nie, Mad­die? Nie są­dzisz, że jest tro­chę za mała, żeby być od­po­wie­dzialna za te­le­fon ko­mór­kowy?

Prze­wró­ciła oczami.

– Wszyst­kie dzie­ciaki w jej wieku mają te­le­fony, lu­bię mieć świa­do­mość, że mogę się z nią skon­tak­to­wać, kiedy tylko ze­chcę.

– To zna­czy, że gdyby wszyst­kie dzieci w jej wieku miały ko­nie, ku­pi­ła­byś jej ko­nia?

Skrzy­wiła się i spoj­rzała w su­fit.

– Tak, ja­sne. Ko­cham ko­nie – uśmiech­nęła się. – Wy­lu­zuj, wujku Luke, wszystko pod kon­trolą.

– Nie przy­chodź do mnie z pła­czem, jak prze­kro­czy abo­na­ment i bę­dziesz pła­ciła for­tunę za po­łą­cze­nia.

– Nie zrobi tego. Od­pisz jej. – Pu­ściła do mnie oko.

„Wspa­niale, żabko. Do zo­ba­cze­nia na lun­chu, po­ka­żesz mi swój nowy te­le­fon”.

„Okej”.

Do­koń­czy­li­śmy z Mad­die roz­pa­ko­wy­wa­nie al­ko­holu i po­sze­dłem do biura. Mia­łem mnó­stwo za­le­głej pa­pier­ko­wej ro­boty. Ciężko mi było na­dą­żyć ze wszyst­kim sa­memu. Ow­szem, Mad­die mi po­ma­gała, ale ob­słu­gi­wała bar z Candi. Żadna z nich nie nada­wała się do pracy se­kre­tarki. Za­czą­łem my­śleć, że przy­da­łoby się za­trud­nić ko­goś na część etatu. Może ktoś przy­cho­dziłby trzy razy w ty­go­dniu, zaj­mo­wał się pa­pie­rami i po­ma­gał w księgo­wo­ści. Wsta­łem i kiedy otwo­rzy­łem drzwi, zo­ba­czy­łem w progu moje dwie piękne dziew­czyny.

– O, wi­tam piękne damy.

– Wujku Luke! – krzyk­nęła Char­ley i ob­jęła mnie w pa­sie.

– Cześć, Char­ley, cześć, skar­bie – uśmiech­ną­łem się, po­chy­li­łem i po­ca­ło­wa­łem Lily w po­li­czek. – Zro­bi­łaś te zdję­cia?

– Tak, umó­wi­łam się ju­tro z Rory na lunch, żeby jej po­ka­zać.

– Świet­nie. Zjedzmy coś, umie­ram z głodu.

– Po­win­nam była zro­bić ci rano śnia­da­nie. – Lily się uśmiech­nęła.

– O ile do­brze pa­mię­tam, mia­łem rano wspa­niałe śnia­da­nie. – Pu­ści­łem do niej oko.

Wy­szli­śmy z baru i Lily rzu­ciła mi klu­czyki od explo­rera.

– Gdzie chce­cie zjeść?

– Na plaży! – za­wo­łała Char­ley.

– Na plaży? Nie mo­żemy zjeść lun­chu na plaży.

– Pew­nie, że mo­żemy, wujku Luke. Mo­żemy się gdzieś za­trzy­mać, ku­pić ka­napki na wy­nos i zjeść je na plaży. Lily ma z tyłu koc.

– Mała spry­ciara. – Lily mru­gnęła po­ro­zu­mie­waw­czo i spoj­rzała na mnie.

– W po­rządku, w ta­kim ra­zie: plaża.

Roz­ło­ży­li­śmy koc i wy­ję­li­śmy ka­napki z torby.

– Biały chleb z szynką i se­rem dla cie­bie. – Po­da­łem ka­napkę Char­ley. – Peł­no­ziar­ni­sta z tuń­czy­kiem dla cie­bie, skar­bie.

– Dzię­kuję.

Dzień był wy­ma­rzony, żeby spę­dzić go na plaży. Ma­rzy­łem, że­by­śmy mo­gli po­sie­dzieć tu aż do wie­czora. Ale w ba­rze cze­kało mnó­stwo spraw. Kiedy skoń­czy­li­śmy lunch, Char­ley po­bie­gła ba­wić się nad wodę. Uwiel­biała, kiedy fale roz­bi­jały jej się o stopy. Po­chy­li­łem się i wsu­ną­łem Lily wło­sy za ucho. Po­ło­żyła dłoń na mo­jej i splo­tła palce z mo­imi.

– Co się stało? Wi­dzę, że coś cię mar­twi – po­wie­działa.

Wes­tchną­łem.

– Chyba mu­szę za­trud­nić se­kre­tarkę albo asy­stentkę, która za­ję­łaby się pa­pier­kową ro­botą w ba­rze. Za dużo te­go wszyst­kiego, że­bym sam dał radę.

Uśmiech­nęła się lekko i unio­sła moją dłoń do swo­ich ust.

– Więc ko­goś przyj­mij. Skoro po­trze­bu­jesz po­mocy, zrób to. Nie chcę wi­dzieć cię ta­kiego spię­tego.

– Może tak zro­bię. – Po­chy­li­łem i po­ca­ło­wa­łem ją zmy­słowo w usta.

– Ej, nie ca­łuj­cie się przy lu­dziach. – Char­ley się uśmiech­nęła.

– Co ty po­wiesz, mała? – ro­ze­śmia­łem się, chwy­ci­łem ją i za­czą­łem ła­sko­tać na pia­sku.

Wzię­li­śmy koc, wy­trze­pa­li­śmy go i Lily pod­wio­zła mnie do baru.

– Pa, skar­bie. Do zo­ba­cze­nia. Po­proś Sama, żeby przy­wiózł cię wie­czo­rem do baru, wró­cimy moim mo­to­rem.

– Nie wpad­niesz się prze­brać? – spy­tała roz­cza­ro­wana.

– Mam mnó­stwo za­le­gło­ści w pa­pie­rach, mu­szę się tym za­jąć. Je­steś zła?

– Nie. Za­dzwo­nię do Sama i go po­pro­szę. – Po­słała mi uśmiech.

Po­chy­li­łem się, da­łem jej bu­ziaka, a po­tem po­ca­ło­wa­łem Char­ley w po­li­czek. Po­sze­dłem pro­sto do biura i za­mkną­łem za sobą drzwi. Nie chcia­łem, żeby mi prze­szka­dzano do wie­czora, kiedy zjawi się cała paczka.

– Można wejść? – spy­tała Lily, wsu­wa­jąc głowę za drzwi.

Unio­słem wzrok i uśmiech­ną­łem się.

– Pew­nie, ko­cha­nie. Wchodź.

Po­de­szła i usia­dła mi na ko­la­nach, ob­jęła mnie za szyję i po­ca­ło­wała mocno w usta.

– Tę­sk­ni­łam za tobą – po­wie­działa.

– Ja za tobą też.

– Zwo­jo­wa­łeś coś?

– Coś. Nie­wiele. Da­łem ogło­sze­nie w ga­ze­cie, że szu­kam po­mocy. Ukaże się ju­tro, więc trzy­maj kciuki, żeby ktoś się zgło­sił. Wszy­scy już są?

– Wszy­scy z wy­jąt­kiem Gi­selle i Lucky’ego. Dzwoni­łam do nich, już jadą.

Wstała z mo­ich ko­lan, a ja pod­nio­słem się z krze­sła. Wy­szli­śmy ra­zem do baru i zo­ba­czy­łem Gret­chen i Sama sto­ją­cych i roz­ma­wia­ją­cych z Candi.

– No i zo­bacz. – Po­ca­ło­wa­łem Gret­chen. – Już po se­sjach. Jak to jest?

– Nie mogę się oswoić z tą my­ślą – ro­ze­śmiała się.

– Wy­glą­dasz wspa­niale, Gret­chen – po­wie­dzia­łem.

– Dzięki, Luke.

– Sammy, roz­sta­wiajmy sprzęt. Dla­czego Lucky’ego jesz­cze nie ma?

– Nie pa­ni­kuj stary. Je­stem. – Lucky uśmiech­nął się i wy­ciąg­nął ręce.

Po­szli­śmy we troje roz­sta­wiać sprzęt na sce­nie. Spoj­rza­łem na Lily, która stała i roz­ma­wiała z przy­ja­ciółmi. Nie my­śla­łem, że będę w sta­nie tak ko­goś ko­chać po Cal­lie. Lily wszystko od­mie­niła. Tchnęła we mnie na nowo ży­cie, te­raz każdy od­dech bra­łem dla niej.

Rozdział 3

LILY

De­ner­wo­wa­łam się tym, że mam po­ka­zać Rory zdję­cia. Wie­dzia­łam, że nie mam po­wodu, bo wy­szły cu­dow­nie, ale za­wsze się stre­so­wa­łam, kiedy mia­łam po­ka­zy­wać moje prace. Za­pa­ko­wa­łam zdję­cia do explo­rera i po­je­cha­łam do Bor­der Grill. Kiedy przy­je­cha­łam, Rory sie­działa już przy sto­liku i cze­kała na mnie.

– Cześć, Lily. – Wstała i mnie uści­skała.

– Cześć, Rory.

– Po­zwo­li­łam so­bie za­mó­wić ci mar­ga­ritę. Mam na­dzieję, że nie masz nic prze­ciwko temu.

– Ja­sne, że nie. Uwiel­biam mar­ga­ritę – uśmiechnę­łam się.

Usia­dłam i po­sta­wi­łam na stole kar­ton ze zdję­ciami.

– Umie­ram z cie­ka­wo­ści, żeby zo­ba­czyć moje zdję­cia – po­wie­działa.

Zdję­łam po­krywę kar­tonu i naj­pierw wy­ję­łam jej zdję­cia z dziew­czyn­kami. Roz­ło­ży­łam je przed nią ład­nie na stole. Spoj­rzała na nie, a po­tem na mnie.

– Są ab­so­lut­nie cu­downe! Och, Lily, będą pięk­nie wy­glą­dać w moim domu.

– Cie­szę się, że ci się po­do­bają.

– Nie tylko po­do­bają, je­stem nimi za­chwy­cona! – krzyk­nęła. – A...? – za­gad­nęła z uśmie­chem.

Wy­ję­łam zdję­cia, które zro­biła dla Iana.

– Może wo­lisz trzy­mać je na ko­la­nach, kiedy bę­dziesz oglą­dać – ro­ze­śmia­łam się.

– Fakt – za­wtó­ro­wała mi śmie­chem.

W pierw­szej chwili mil­czała. Pa­trzyła tylko na swoje roz­ne­gli­żo­wane zdję­cia. W końcu spoj­rzała na mnie ze łzami w oczach.

– Te zdję­cia są nie­sa­mo­wite. Uchwy­ci­łaś moje serce i du­szę, Ian bę­dzie za­chwy­cony. Prawdę mó­wiąc, boję się, żeby nie do­stał ataku serca.

– Miejmy na­dzieję, że nic ta­kiego się nie sta­nie – ro­ze­śmia­łam się.

– Mo­żesz wło­żyć dla mnie te zdję­cia do al­bumu w twar­dej opra­wie? I, je­żeli to moż­liwe, chcia­ła­bym, żeby wy­tło­czone było na niej imię Iana. Nie, wła­ści­wie chcia­ła­bym na­pis: Mi­ło­ści mo­jego ży­cia, mo­jemu mę­żowi, przy­ja­cie­lowi i ko­chan­kowi.

– Oczy­wi­ście, że jest taka moż­li­wość. Nie martw się, Rory, ja się tym zajmę.

Po­chy­liła się i chwy­ciła mnie za rękę.

– Je­steś nie­sa­mo­wi­tym fo­to­gra­fem, cie­szę się, że Gi­selle mnie z tobą po­znała.

– Dzię­kuję. Je­stem szczę­śliwa, że za­ufa­łaś mi na tyle, żeby za­trud­nić mnie do se­sji two­jej i dziew­czy­nek.

Zło­ży­ły­śmy za­mó­wie­nie u kel­nerki i roz­ma­wia­ły­śmy da­lej, po­pi­ja­jąc mar­ga­ritę.

– My­śla­łaś o tym, żeby otwo­rzyć stu­dio? – spy­tała.

– Tak. My­ślę o tym od kilku mie­sięcy, ale nie wiem, gdzie za­cząć szu­kać.

Wzięła szklankę i wy­piła łyk drinka.

– Mój mąż, Ian, zaj­muje się nie­ru­cho­mo­ściami i jest wła­ści­cie­lem ma­łego pa­sażu han­dlo­wego na końcu ulicy. Przy­pad­kiem wiem, że ma je­den lo­kal do wy­na­ję­cia, za­raz przy sa­lo­nie fry­zjer­skim, gdzie się cze­szę. Miej­sce jest ide­alne, jest duży ruch. Wy­daje mi się, że świet­nie nada­wa­łoby się na stu­dio fo­to­gra­ficzne. Je­żeli chcesz, mogę za­dzwo­nić do Iana i mu po­wie­dzieć, żeby spo­tkał się tam z nami po lun­chu.

Sie­dzia­łam, oszo­ło­miona tą nie­sa­mo­witą pro­po­zy­cją, którą zło­żyła mi Rory.

– By­łoby świet­nie, Rory. Dzię­kuję.

Się­gnęła do to­rebki i wy­jęła te­le­fon. Za­dzwo­niła do męża i po­pro­siła, żeby spo­tkał się z nami za pół go­dziny.

– Je­żeli za­pyta, skąd się znamy, po­wiemy, że po­zna­ły­śmy się przez Gi­selle w „Prim” i że się zga­da­ły­śmy. Nie chcę, żeby wie­dział, że fo­to­gra­fo­wa­łaś mnie i dziew­czynki.

– Nie ma sprawy. Twój se­kret jest u mnie bez­pieczny.

Rory za­pła­ciła ra­chu­nek, cho­ciaż pró­bo­wa­łam zro­bić to ja, i po­je­cha­łam za nią do pa­sażu. Ian cze­kał na nas w lo­kalu. Kiedy we­szły­śmy, od­wró­cił się, a ja nie mo­głam nie zwró­cić uwagi na to, że był za­bój­czo przy­stojny.

– Ian, to moja nowa zna­joma, Lily Gil­more. To ona chce otwo­rzyć stu­dio fo­to­gra­ficzne.

– Bar­dzo miło cię po­znać, Lily. Ian Bra­xton – uśmiech­nął się i wy­cią­gnął rękę.

– Dzię­kuję, że tak eks­pre­sowo się pan zja­wił, pa­nie Bra­xton.

– Mów mi Ian. Nie ma sprawy.

Uśmiech­nę­łam się, kiedy po­ka­zy­wał mi lo­kal. By­łam so­bie w sta­nie wy­obra­zić, że otwo­rzę tu stu­dio. Wiel­kość i lo­ka­li­za­cja były ide­alne.

– Świet­nie. Może zjesz z Rory i ze mną dziś u nas ko­la­cję, ja przy­go­tuję umowę i omó­wię z tobą szcze­góły? Za­bierz męża.

– Nie mam męża, tylko chło­paka – po­wie­dzia­łam.

– Su­per. Przyjdź z nim, zjemy we czwórkę miłą kola­cję i po­ga­damy. Mu­szę le­cieć. Pa, ko­cha­nie. – Po­ca­ło­wał żonę. – Za­dzwo­nię do Char­lesa i po­wiem mu o ko­la­cji. Miło było cię po­znać, Lily, cie­szę się, że zo­ba­czę cie­bie i...

– Luke’a.

– Cie­bie i Luke’a wie­czo­rem – uśmiech­nął się i po­dał mi rękę.

Wy­szli­śmy z lo­kalu, on wsiadł do li­mu­zyny i od­je­chał. Spoj­rza­łam na Rory, która uśmie­chała się od ucha do ucha.

– Mó­wi­łam ci, że bę­dzie ide­alne.

– Dzię­kuję, Rory. Nie masz po­ję­cia, ile to dla mnie zna­czy. – Uści­ska­łam ją.

– Nie ma za co. Je­steś nie­sa­mo­wi­tym fo­to­gra­fem i po­win­naś mieć wła­sne stu­dio. Wi­dzimy się wie­czo­rem. O siód­mej?

– Ide­al­nie. Do zo­ba­cze­nia, Rory.

Wsia­dłam do explo­rera i za­dzwo­ni­łam do Luke’a.

– Cześć, skar­bie. Co tam? – ode­zwał się.

– Pro­szę, po­wiedz, że mo­żesz dziś wcze­śniej wyjść.

– Dla­czego? Co się stało?

By­łam prze­jęta wia­do­mo­ścią, którą mia­łam mu prze­ka­zać.

– Je­ste­śmy dzi­siaj za­pro­szeni na ko­la­cję do Bra­xto­nów, do domu.

– Z po­wodu?

– Zna­la­złam ide­alne miej­sce na stu­dio fo­to­gra­ficzne, tak się składa, że jego wła­ści­cie­lem jest Ian Bra­xton.

– Aha, su­per. W po­rządku. Je­steś tam te­raz?

– Tak, wła­śnie wy­cho­dzi­łam.

– Po­daj mi ad­res i nie ru­szaj się stam­tąd, za­raz tam będę. Chcę to zo­ba­czyć.

– Do­brze, ko­cha­nie. Po­cze­kam na cie­bie.

Wy­sła­łam mu ad­res, sie­dzia­łam w sa­mo­cho­dzie i cze­ka­łam na niego. Ja­kieś dzie­sięć mi­nut póź­niej pod­je­chał na mo­to­cy­klu. Wy­sia­dłam z auta i ob­ję­łam go.

– Dzię­kuję, że przy­je­cha­łeś.

– Dla cie­bie wszystko, skar­bie. Po­każ mi lo­kal.

– To ten tu­taj. – Wska­za­łam pu­sty sklep na środku pa­sażu.

Zaj­rzał przez szybę i ro­zej­rzał się po oko­licy.

– Wy­daje mi się, że to fajne miej­sce na po­czą­tek. Spora prze­strzeń, świetna lo­ka­li­za­cja, fajne sklepy obok. Do­bra de­cy­zja, ko­cha­nie – uśmiech­nął się i mnie po­cało­wał. Spoj­rzał na ze­ga­rek, a po­tem na mnie. – Chyba po­jadę do domu. Chcę się z tobą słodko ko­chać, a po­tem wziąć prysz­nic.

– Na­prawdę? – spy­ta­łam, pod­nie­cona.

– Tak. My­śla­łem o to­bie cały dzień i strasz­nie chcę cię za­cią­gnąć do łóżka.

– Prze­cież ro­bi­li­śmy to rano – za­chi­cho­ta­łam.

– Wła­śnie, i było tak nie­ziem­sko, że chcę wię­cej. Wiesz, że ni­gdy nie mam cię dość, skar­bie.

– Ja cie­bie też nie. Jedźmy.

Luke wsko­czył na mo­to­cykl i od­je­chał, a ja ru­szy­łam za nim. Pod­je­cha­li­śmy na par­king przed blo­kiem, Luke ze­sko­czył z mo­toru i otwo­rzył mi drzwiczki. Po­chy­lił się do środka i zmiaż­dżył war­gami moje. Od­wró­ci­łam się i ob­ję­łam go mocno no­gami w pa­sie, a on wziął mnie na ręce i za­niósł do środka. Jego po­ca­łu­nek był za­bor­czy i pe­łen mi­ło­ści. Prze­cze­sa­łam pal­cami jego włosy, a on przy­su­nął mnie do ściany bloku. Po­że­rał moje wargi, a po­tem szyję, a ja się­gnę­łam do kie­szeni jego spodni i wy­ję­łam klu­cze. Jedną ręką przy­trzy­my­wał mnie przy ścia­nie, a drugą wsu­nął klucz, żeby otwo­rzyć drzwi. Za­czę­łam chi­cho­tać, bo nie mógł so­bie po­ra­dzić.

– Na mi­łość bo­ską, czy wy nie mo­że­cie po­cze­kać, aż wej­dzie­cie do miesz­ka­nia? – Sam otwo­rzył drzwi i przy­trzy­mał je nam.

– Nie ma czasu, stary. My­śla­łem o tym cały dzień. – Luke mnie po­ca­ło­wał.

– Otwo­rzę wam. – Sam prze­wró­cił oczami.

Wziął klu­cze i otwo­rzył drzwi do mo­jego miesz­ka­nia.

– Pro­szę. Mi­łej za­bawy.

Luke za­niósł mnie pro­sto do sy­pialni i ra­zem pa­dli­śmy na łóżko. Prze­rwał po­ca­łu­nek, wstał i zdjął ko­szulę przez głowę. Roz­piął dżinsy i zdjął je, a ja usia­dłam, ro­ze­bra­łam się i rzu­ci­łam ubra­nie na pod­łogę.

– Nie ścią­gaj jesz­cze sta­nika, ko­cha­nie. Ja chcę to zro­bić – uśmiech­nął się.

Sie­dzia­łam, a on stał przede mną nagi. Wy­glą­dał jak bóg. Po­chy­lił się, roz­piął mi biu­sto­nosz na ple­cach i zsu­nął po­woli oba ra­miączka.

– Boże, ni­gdy nie znu­dzi mnie pa­trze­nie na cie­bie. Z każ­dym dniem je­steś pięk­niej­sza. – Jego wargi przysu­nęły się do mo­ich.

Uniósł mi bio­dra i zsu­nął majtki. Jego wargi po­żera­ły każdy cen­ty­metr mo­jego ciała, aż w końcu wsu­nął we mnie dwa palce, spraw­dza­jąc, czy je­stem go­towa.

– Ko­cha­nie, je­steś taka wil­gotna. Boże, mu­szę cię mieć w tej chwili.

Roz­chy­li­łam sze­roko nogi, a on po­chy­lił się nade mną i za­czął się we mnie za­nu­rzać i wy­su­wać. By­łam tak pod­nie­cona, że wy­da­wało mi się, że zbli­żam się do or­ga­zmu. Jego jęki były ni­skie i zmy­słowe, kiedy po­ru­szał się we mnie płyn­nie. Ob­ję­łam go no­gami w pa­sie, a on ugnia­tał moje piersi. Moje jęki sta­wały się co­raz gło­śniej­sze, kie­dy czu­łam, jak we mnie na­brzmiewa. Jego pa­lec do­tknął mo­jej łech­taczki i za­czął za­ta­czać kręgi wo­kół niej, do­pro­wa­dza­jąc mnie na szczyt.

– Już, ko­cha­nie, wiem, że za­raz doj­dziesz. Cho­lera, dojdź dla mnie, bo dłu­żej nie wy­trzy­mam.

Za­ci­snę­łam nogi wo­kół niego, kiedy moim cia­łem wstrzą­snął or­gazm. Luke jęk­nął, za­nu­rzył się we mnie głę­biej i wy­peł­nił mnie swoją roz­ko­szą, aż do ostat­niej kro­pli. Opadł na mnie i oboje pró­bo­wa­li­śmy zła­pać dech.

– Ko­cham cię, Lily.

Uśmiech­nę­łam się i przy­ci­snę­łam wargi do jego szyi.

– Ja cie­bie też.

Kiedy od­dech nam się uspo­koił, Luke usiadł i spoj­rzał na mnie.

– Je­steś go­towa na drugą rundę pod prysz­ni­cem?

– Tak, je­żeli ty je­steś go­towy.

Spoj­rzał mię­dzy nogi.

– A jak ci się wy­daje? – Pu­ścił do mnie oko.

– Wejdź­cie. Miło cię znów wi­dzieć, Lily. – Ian się uśmiech­nął i po­ca­ło­wał mnie w po­li­czek.

– Ia­nie, to mój chło­pak, Luke Mat­thews – po­wie­dzia­łam, a oni po­dali so­bie ręce.

– Rory bę­dzie za mi­nutę. Pro­szę, sia­daj­cie, Luke, ty mi wy­glą­dasz na fa­ceta, który pije piwo.

– To prawda. – Luke za­chi­cho­tał.

– Chciał­bym ci dać spró­bo­wać pew­nego im­por­towa­nego piwa.

– Z przy­jem­no­ścią się na­piję.

Ian spoj­rzał na mnie i się uśmiech­nął.

– Lily, a ty lu­bisz czer­wone wino.

– Zga­dza się, Ia­nie.

Rory we­szła do sa­lonu i lekko się uści­snę­ły­śmy. Przed­sta­wi­łam jej Luke’a i we czwórkę usie­dli­śmy na ta­ra­sie do ko­la­cji. Roz­ma­wia­li­śmy, śmia­li­śmy się i je­dli­śmy wspa­niały po­si­łek, który przy­go­to­wał dla nas Char­les. Ian nie prze­sta­wał mi się przy­pa­try­wać. Szcze­rze mó­wiąc, czu­łam się strasz­nie nie­zręcz­nie i chyba to wi­dział.

– Prze­pra­szam, że tak ci się przy­glą­dam, Lily. Ale wyda­jesz mi się bar­dzo zna­joma, a nie bar­dzo mogę sko­ja­rzyć skąd.

Luke spoj­rzał na mnie i się uśmiech­nął. Od­wró­cił się do Iana.

– Pew­nie ko­ja­rzysz ją jako córkę Johnny’ego Gil­more’a.

Ian pstryk­nął pal­cami.

– Ra­cja! Wie­dzia­łem, że skądś znam twoje na­zwi­sko. Twój oj­ciec był wy­bit­nym mu­zy­kiem. Tak mi przy­kro z po­wodu jego śmierci.

– Dzię­kuję, Ia­nie.

– Wiesz, jego zdję­cie wisi na ścia­nie w Piano Bar. Jego wła­ści­cie­lem jest oj­ciec Rory.

– Chwi­leczkę – prze­rwał Luke. – Jimmy O’Ro­urke jest twoim tatą? – Spoj­rzał na Rory.

– Tak. – Rory się uśmiech­nęła. – Znasz go?

– Tak. Znam go od lat. On i Ber­nie przy­jaź­nią się od dawna. Przy­cho­dził bez prze­rwy do Ber­niego do baru. Nie wie­dzia­łem, że ma córkę.

Głowa cho­dziła mi na boki, kiedy słu­cha­łam roz­mowy.

– To długa hi­sto­ria – wy­ja­śnił Ian.

– Świat jest mały.

Po skoń­czo­nej ko­la­cji Ian i ja wsta­li­śmy i po­szli­śmy do jego ga­bi­netu omó­wić szcze­góły i pod­pi­sać umowę naj­mu. Kiedy oma­wia­li­śmy sprawy, do środka wbie­gły Ariel i Ash­ley. Za­trzy­mały się, kiedy mnie zo­ba­czyły.

– Ta pani ro­biła nam zdję­cia – po­wie­działa Ash­ley.

Ariel po­de­szła do mnie i po­ło­żyła mi rękę na po­liczku.

– Cześć – uśmiech­nęła się.

Ian spoj­rzał na mnie dziw­nie.

– Dziew­czynki, naj­wyż­sza pora spać. Daj­cie ta­tu­sio­wi bu­ziaka i bie­gni­cie do po­koju. Wejdę za parę mi­nut was przy­kryć.

– Do­brze, ta­tu­siu. – Za­chi­cho­tały i po­ca­ło­wały go w po­li­czek.

Ariel od­wró­ciła się do mnie.

– Zro­bisz nam jesz­cze zdję­cia?

– Z przy­jem­no­ścią – uśmiech­nę­łam się.

Wy­bie­gły z ga­bi­netu, za­trza­snęły za sobą drzwi, a Ian prze­chy­lił głowę na bok. Nie zdą­żył nic po­wie­dzieć, bo ja ode­zwa­łam się pierw­sza.

– Po­słu­chaj, Rory chciała ci zro­bić wielką nie­spo­dzian­kę, więc pro­szę, nie zdradź się, że wiesz. By­łoby jej przy­kro.

– Z oka­zji mo­ich uro­dzin, tak?

Ski­nę­łam głową

– Nie pi­snę sło­wem, obie­cuję.

– Masz piękne dziew­czyny – uśmiech­nę­łam się.

– Są mi­ło­ścią mo­jego ży­cia. Wszyst­kie trzy.

Sie­dzia­łam i my­śla­łam o tym, ja­kim nie­sa­mo­wi­tym męż­czy­zną jest Ian Bra­xton i jak bar­dzo ko­cha Rory. Wi­dzia­łam to w jego oczach za każ­dym ra­zem, kiedy wcho­dziła do po­koju. Pod­pi­sa­łam pa­piery, a Ian uśmiech­nął się do mnie i po­dał mi rękę.

– Gra­tu­luję, Lily.

– Dzięki, Ia­nie. Dzię­kuję za wszystko.

– Nie ma za co. Kiedy już urzą­dzisz stu­dio, chęt­nie wpadnę je zo­ba­czyć.

Uśmiech­nę­łam się i wró­ci­li­śmy na ta­ras do Luke’a i Rory. Wy­pi­li­śmy jesz­cze kilka kie­lisz­ków wina i wró­ci­li­śmy do domu.