Przybądź wraz z północą - Rachel Griffin - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Przybądź wraz z północą ebook i audiobook

Rachel Griffin

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Nastrojowa opowieść dla fanów wiedźmowych historii.

Życie Tany zostało zaplanowane dawno temu – dziewczyna ma poślubić Landona, syna gubernatora, by w ten sposób przypieczętować kruche przymierze między jej rodzinną wyspą, zamieszkiwaną przez czarowników, a mieszkańcami stałego lądu. Ludzi stamtąd magia przeraża, gotowi są wypalić ją żywym ogniem, dlatego mieszkańcy wyspy zdecydowali się zrezygnować z uprawiania czarnej magii i oddawać nadmiar mocy oceanowi.

Przypadek sprawia, że Tanę omija ten morski rytuał, a kiedy z tego powodu grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo, otrzymuje pomoc od Wolfe’a, czarodzieja spoza jej zgromadzenia, który twierdzi, że włada wyklętą przez rodzinę dziewczyny czarną magią. Kiedy chłopak ją przekonuje, że wszystko, co dotychczas wkładano jej do głowy, było kłamstwem, Tana zaczyna wątpić w podstawy swojego świata.

Tymczasem nad wyspą zawisło kolejne niebezpieczeństwo. Wody wokół niej stają się coraz bardziej wzburzone, czarownicy zaczynają tracić kontrolę nad prądami morskimi. Zagrożone jest zatem nie tylko przymierze ze stałym lądem, ale i przyszłość wyspy. Zbliża się chwila, gdy Tana będzie musiała wybrać między lojalnością wobec swojej społeczności a miłością. Ślub z Landonem pomoże jej zgromadzeniu, w zamian będzie musiała jednak wyrzec się szczęścia. Czy stać ją na to poświęcenie?

Rachel Griffin to bestsellerowa autorka „New York Timesa” z dwiema wiedźmowymi powieściami na koncie. Czuje się związana z naturą – od gór, przez oceany, po humorzaste niebo i burze. Ciągle ma nadzieję, że kiedyś na swojej drodze spotka wampira. Kiedy nie pisze, spędza czas na wędrowaniu, czytaniu przy świetle ognia i piciu kawy w szalonych ilościach. Mieszka w Seattle razem z mężem, psem i rosnącą kolekcją roślin doniczkowych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 426

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 42 min

Lektor: Jagoda Małyszek

Oceny
3,9 (10 ocen)
3
5
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
chmielarzga

Nie polecam

to jest pierwsza książka której dałam ocenę 1. Nie mam nic dobrego do powiedzenia na jej temat. Główna bohaterka ma 19 lat a mentalnie zatrzymała się w wieku 11. Cały czas mówi o poświęceniu itd ale nie dostajemy żadnych powodów dla których faktycznie miałaby się poświęcić. Gdyby pozbyć się zbędnych i ciągnących się w nieskończoność opisów uczuć i miejsc mielibyśmy z 30 stron fabuły. Ulubionym powiedzeniem Tany było „ból widoczny na jej/jego twarzy” zostanie już na zawsze głęboko w moim sercu”. Tak, ból po przeczytaniu tego zostanie w moim zdecydowanie. Zmęczyłam to do końca, bo nie potrafię w DNF i muszę wszystko przeczytać jeśli zacznę…. Pierwszy raz żałowałam.
30
agusica69

Dobrze spędzony czas

Magia, trzy światy, miłość, tajemnice, kłamstwa, to wszystko składa się na ciekawą opowieść o życiowych wyborach
00
emciaczyta

Dobrze spędzony czas

Q: jaka książka przeczytana przez ciebie ostatnio sprawił, a że cały czas o niej myślałeś/myślałaś? U mnie taką jedną z książek, jest historia od Rachel Griffin "przybądź wraz z północą". Reklama wydawnictwo Prószyński Co było w niej takiego nadzwyczajnego, że cały czas o niej myślę? Była po prostu dobra. Książka podobała mi się bardzo pomimo tego, że widziałam jej niedoskonałości mankamenty i czasami strasznie mnie denerwowała, to fabularnie bawiłam się świetnie.Z minusów to myślenie bohaterów, ale podczas czytania da się je jakoś usprawiedliwić. I trochę nierzeczywiste dialogi, bo raczej nikt tak do siebie nie mówi. Jest to nastrojowa historia taka magiczna i to wcale nie chodzi o fantastykę czy magię w tej książce, ale o klimat. Ta woda, ten spokój wszystko, co daje taką otoczkę sielanki. Tana jest naszą główną bohaterką i jest to postać bardzo niedoceniona w tym życiu. Od małego wie, że jest ważna, ale nie taki ważności ludzie oczekują w swoim życiu. Bohaterka tutaj jest od mał...
00
DzikieNieogary

Całkiem niezła

Ładna, miła, grzeczna, przewidywalna i trochę nudna.
00
AmandaSays

Nie oderwiesz się od lektury

Lubię książki, które wzbudzają we mnie masę emocji. PRZYBĄDŹ WRAZ Z PÓŁNOCĄ zdecydowanie do takich należy. Magiczna wyspa, na której uprawia się niską magię i wątły sojusz ze stałym lądem, który stawiając szereg ograniczeń czarownikom akceptuje ich istnienie, a jednocześnie się ich obawia. Małżeństwo między czarownicą, a synem burmistrza ze stałego lądu, które ma zapewnić bezpieczeństwo obu stronom. I problemy – nie mogłoby się obyć bez problemów, prawda? Mortana jest typową grzeczną dziewczyną, która poza wymykaniem się by popływać w oceanie, nie sprawia żadnych problemów rodzicom. Jednak pewne wydarzenia sprawiają, że zaczyna poddawać w wątpliwość wszystko, w co wierzyła. Czy świat, w którym dotychczas egzystowała oparty był na kłamstwach? Wątpliwości potęguje spotkanie z Wolfe’m, który symbolizuje wszystko, czego wcześniej się bała. Czy gdyby naprawdę był zły, ciągnęłoby ją do niego? Podobał mi się pomysł na system magiczny i podział na czarowników niskiej i wysokiej magii oraz stał...
00

Popularność




Tytuł oryginału

BRING ME YOUR MIDNIGHT

Copyright © 2023 by Rachel Griffin

All rights reserved

Projekt okładki

Liz Dresner

Ilustracja na okładce

© Elena Masci

Redaktor inicjująca

Jadwiga Mik

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

Korekta

Katarzyna Kusojć

Bożena Hulewicz

ISBN 978-83-8352-771-0

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Tacie.

Dziękuję Ci, bo nauczyłeś mnie,

że moje szczęście jest ważne,

i nie pozwalasz mi o tym zapomnieć

1

Matka powiedziała mi kiedyś, że mam szczęście, ponieważ nigdy nie będę musiała szukać swojego miejsca w świecie. Dzięki temu, że urodziłam się z nazwiskiem Fairchild na małej wyspie położonej na zachód od stałego lądu, znalazłam je, kiedy jeszcze nawet nie myślałam o takich sprawach. Miała rację, jak to z reguły bywa, ja jednak zawsze sądziłam, że gwiazdę przewodnią odnalazłabym raczej w morskiej głębinie.

W przejmującej chłodem słonej wodzie, wśród gęstej ciszy czuję się bardziej na miejscu niż w bogato zdobionym domu z pięcioma sypialniami, raptem o dwie przecznice od brzegu. Morze wita mnie, gdy wchodzę w fale i się zanurzam, dźwięki wyspy cichną, cichną, aż w końcu całkowicie zanikają. Moje długie włosy rozlewają się dookoła, a ja odbijam się od kamienistego dna i płynę z otwartymi oczami. Prądy ostatnio są coraz silniejsze, wypatruję więc wirów, wzburzeń, woda jest jednak spokojna.

Na razie.

Unoszę się na plecach na powierzchni. Słońce wschodzi nad horyzont, przepędzając świt. Mglistą szarość wczesnego poranka zastępują złociste promienie skrzące się na tafli wody. W pobliżu nie ma żywej duszy i niemal mogę sobie wmówić, że nic nie znaczę, jestem nikim, ot, małą kruszynką w niewyobrażalnie wielkim świecie. To drugie niewątpliwie jest prawdą, ale na pewno nie jestem nikim. Moja matka się o to postarała.

Obracam się na brzuch i nurkuję w głębinę, gdzie woda jest chłodniejsza, a światło słońca przyćmione. Tutaj nikt mnie nie znajdzie. Blisko dna nieruchomieję, rozkoszując się świadomością, że jestem daleko od oczekiwań i obowiązków; że nareszcie mogę się poczuć panią swego losu. Płuca boleśnie domagają się powietrza, daję więc w końcu za wygraną i płynę ku powierzchni. Morze wyrzuca mnie, a wtedy gwałtownie łapię oddech.

Mimo wczesnej pory Czarownia budzi się do życia. Wielu z nas wstaje ze słońcem, by w pełni wykorzystać każdą dostępną chwilę magii. Zbliża się zima, dni są coraz krótsze, a długie noce na naszej północnej wyspie oznaczają, że wkrótce będzie jeszcze mniej czasu na czarowanie.

Biorę kolejny głęboki wdech, omywana łagodnymi falami. Już za długo jestem w wodzie, ale kiedy kieruję się do brzegu, coś przyciąga moją uwagę. To chyba kwiat, lekki, delikatny, wznoszący się z toni na spotkanie słońca. Płynę do niego i patrzę, jak się wynurza, a potem łagodnie kołysze się na powierzchni na odległość ramienia ode mnie, zachęcając, bym wzięła go do ręki.

Mrugam i kwiat znika. Rozglądam się, wypatrując go w wodzie, ale nie ma po nim śladu. Musiał mi się przywidzieć. To pewnie przez zbliżający się bal; z tego powodu mam mętlik w głowie i w moim ulubionym miejscu umysł płata mi figle. Zburzył się cały spokój tego poranka i już go nie odzyskam, płynę zatem z powrotem do brzegu.

Kiedy robi się na tyle płytko, że szoruję kolanami o dno, wstaję i ociężale idę po kamienistej plaży, walcząc z pokusą, by jeszcze raz rozejrzeć się za kwiatem. Wyżymam włosy i wyjmuję ręcznik z torby. Sól oblepia mi skórę, ale to coś, do czego się przyzwyczaiłam, nie jest mi więc spieszno, by ją spłukać. Wsuwam stopy w sandały, wiążę włosy w niski kok, zbieram resztę swoich rzeczy.

– Lepiej się pospiesz, Tano – woła pan Kline z chodnika. – Twoja matka już idzie.

– Tak wcześnie? Otwieramy za pół godziny.

– Nie ty jedna dziś wstałaś bladym świtem.

Macham do niego z wdzięcznością i szybkim krokiem ruszam do perfumerii. Myśli o balu, lęk, że się spóźnię – przez to wszystko przewraca mi się w żołądku. Powinnam być już w sklepie, szykować się na przybycie rzeszy turystów, mimo że pierwszy prom przybija dopiero za czterdzieści pięć minut. Nigdy nie byłam tak przywiązana do rozkładu dnia, jak życzyłaby sobie tego mama.

Skręcam w brukowaną ulicę Główną, wzdłuż której, niczym polne kwiaty wiosną, wyrastają dziesiątki magicznych sklepów. Jasnoróżowe, lazurowe, bladożółte, miętowozielone fasady wyłaniają się z posępnej mgły, która często zasnuwa Czarownię, zapraszają do wnętrz, subtelnie dając do zrozumienia, że skryta za nimi magia jest równie słodka i delikatna jak kolory drzwi wejściowych. Za godzinę pasaż będzie pełen turystów i klientów ze stałego lądu, którzy przybywają na naszą wyspę po perfumy, świece, herbatę, wypieki, tkaniny i w ogóle wszystko to, w co możemy tchnąć magię.

Gęste zielone pnącza wspinają się po kamiennych ścianach, nad drzwiami wiszą pęki wisterii, każdy detal przekonuje, że Czarownia to miejsce szczególne, ale niegroźne. Osobliwe, ale nie przerażające. Zaczarowane, ale bezpieczne.

Wobec bujnej zieleni i piękna łatwo zapomnieć, że wyspa była kiedyś polem bitwy.

Uliczne latarnie z brązu otaczają wysokie krzewy wawrzynka, ich intensywny kwiatowy zapach przesyca powietrze magią silniejszą od naszej. Pędzę sprintem po kocich łbach, aż zza rogu wyłania się perfumeria. Moja najlepsza przyjaciółka już na mnie czeka, oparta plecami o drzwi. Trzyma kubki herbaty, po jednym w każdej dłoni.

Unosi brew, kiedy zginam się wpół i opieram ręce o kolana, łapiąc oddech.

– Masz. – Ivy podsuwa mi herbatę pod nos. – Napar na rozbudzenie.

– Obejdę się bez twoich czarów – odpowiadam, ignorując poczęstunek. Wsuwam klucz do zamka i otwieram drzwi, schylając głowę pod kaskadą lawendowej wisterii.

– Jesteś pewna? Bo fatalnie wyglądasz.

– Aż tak źle? – pytam.

– Masz wodorosty we włosach i skorupę soli na brwiach – oznajmia.

Biorę od niej herbatę i pociągam duży łyk. Napar rozkosznie spływa przez gardło do żołądka, zawarta w nim magia zaczyna działać od razu. Przejaśnia mi się w głowie, wzbiera we mnie energia. Biegnę na zaplecze i przebieram się z przemoczonych ubrań w prostą niebieską sukienkę.

– Siadaj – mówi Ivy i spoglądam na nią z wdzięcznością. Z błyskiem w ciemnobrązowych oczach przesuwa dłońmi po mojej twarzy. Czuję, jak sól wyparowuje ze skóry, a na jej miejsce osiada dyskretny makijaż. Nie mam takiego daru do nakładania makijażu jak Ivy; mama zawsze narzeka, że w moim wydaniu wychodzi zbyt krzykliwie. Za to przyjaciółka jest w tym mistrzynią. Kiedy ona robi swoje, ja ujarzmiam włosy, migiem je suszę i pozwalam, by opad­ły luźnymi falami na plecy. Ivy unosi lusterko, żebym się przejrzała.

Sukienka podkreśla błękit moich oczu, kasztanowe włosy skręcone w loki nie wyglądają tak pospolicie jak zwykle. Nie widać po mnie, że dopiero co wyszłam z wody. Matkę ten efekt zadowoli, sama jednak wolałabym być bardziej naturalna, jak człowiek, a nie portret, który aż strach czymkolwiek oszpecić.

– Dzięki za pomoc – mówię.

– Jak się pływało? – pyta Ivy.

– Za krótko.

Dźwięczy mały dzwonek nad drzwiami wejściowymi i do sklepu wsuwa się matka.

– Dzień dobry, dziewczynki – rzuca, wchodząc na zaplecze. Odruchowo prostuję plecy na jej widok.

– Dzień dobry, pani Fairchild – mówi Ivy z uśmiechem.

Mama jak zawsze wygląda wytwornie, jej jasne włosy są spięte w prosty kok, opalona skóra lśni za sprawą jakiegoś nowego kosmetyku z salonu piękności pani Rhodes. Umalowała wargi na różowo, jej niebieskie oczy skrzą się życiem.

Zawsze poukładana. Idealna czarownica nowego ładu.

Podłoga jest mokra i zasłana wodorostami. Mama spogląda pod nogi.

– Ivy nie będzie wiecznie tuszować twoich niedoskonałości, Tano. Posprzątaj to – mówi i wychodzi.

Wyciągam mop ze schowka i przecieram podłogę, ignorując nieprzyjemne ukłucie w sercu wywołane słowami matki. Wyrzucam wodorosty, których naniosłam do sklepu, i upewniam się, że płytki są suche, zanim odstawiam mop na miejsce. Magią można oddziaływać tylko na to, co żywe, a posadzka niestety nie mieści się w tej kategorii.

– Prawie się nabrała – szepczę. – Jeszcze raz dzięki.

– Zawsze do usług – mówi Ivy, biorąc łyk herbaty. Ona też jest poukładana, nigdy nie spóźnia się do pracy w herbaciarni rodziców, nie przychodzi poczochrana ani rozespana. Jej smagła skóra lśni bez udziału magii, ciemne loki lekko podskakują na ramionach z każdym jej ruchem.

Biorę garść suszonej lawendy ze szklanego słoika na półce, po czym wyjmuję moździerz z szafki pod wyspą roboczą. Blat zrobiliśmy z tatą z dużego kawałka drewna wyrzuconego przez morze na brzeg. Przesuwam dłonią po jego gładkiej powierzchni.

Poranne słońce wsącza się przez witryny sklepu na zaplecze, oświetlając składowane tu odmiany roślin i ziół. Ivy ze smakiem popija herbatę, a ja w tym czasie przygotowuję bazę olejku do kąpieli; zamykam oczy i wyobrażam sobie, jakie to uczucie, gdy człowiek zasypia, gdy spływa na niego spokój, powieki mu ciążą i pomału zapada w nieświadomość. Pozwalam, by to wyobrażenie wsączyło się w lawendę, czekam, aż nasiąkną nim wszystkie jej płatki. Uprawianie magii jest moim ulubionym zajęciem. Powstający olejek ma uspokajać, ale tak samo działa na mnie praca nad nim. W takich chwilach jak ta jestem najszczęśliwsza, czuję, że jestem na swoim miejscu.

Znów dźwięczy dzwonek i niechętnie otwieram oczy. Jeszcze zanim podnoszę wzrok, rozpoznaję głos pani Astor. To stała klientka z lądu, na Czarownię przybywa dla dwóch rzeczy: magii i plotek.

– Dzień dobry, Ingrid – szczebiocze do mojej matki i bierze ją za rękę w geście przyjaźni, który, jak do znudzenia przypomina mi mama, zawdzięczamy trudom i wyrzeczeniom poprzednich pokoleń magów.

– Jak się masz, Sheilo?

– To ja powinnam cię o to zapytać. – Pani Astor patrzy wymownie na moją matkę. – Jak zapewne wiesz, krążą u nas pewne plotki.

– Ach tak? – dziwi się mama, zaprzątnięta jakimiś buteleczkami na ladzie.

Odwracam się plecami do drzwi i usiłuję skupić uwagę na lawendzie.

Ivy szturcha mnie w ramię i wskazuje klientkę ruchem głowy.

– Słuchaj – szepcze.

– Nie udawaj niewiniątka, moja droga. Chodzi o coś w związku z twoją córką i synem gubernatora.

Wstrzymuję oddech, ciekawa odpowiedzi. Ta plotka oczywiście jest zgodna z prawdą, ale, jak mawia mama, wszystko we właściwym czasie.

– Wiesz doskonale, że nie lubię mówić o tym, co jeszcze nieustalone.

– A czy możemy się wkrótce spodziewać jakichś… ustaleń?

Mama robi pauzę.

– Tak, myślę, że tak – mówi.

Pani Astor wydaje cichuteńki pisk radości, składa gratulacje i cała w skowronkach kupuje dwa flakoniki świeżych perfum.

Delikatnie zamykam drzwi na zaplecze i opieram się o nie, przymykając oczy.

– Wieści szybko się rozchodzą – stwierdza Ivy.

– Wieści rozchodzą się tak szybko, jak tego chce moja matka – uściślam.

Dopiero co pływałam, ale mam ochotę uciec ze sklepu i wskoczyć do morza, żeby nie słyszeć pani Astor i mamy, nie czuć przygniatającego barki brzemienia oczekiwań.

Ivy wysącza resztkę swojej herbaty i podaje mi moją.

– Lepiej to dopij.

Biorę od niej kubek i wychylam do dna.

– Zanim pójdę, powiedz, jak sobie z tym wszystkim radzisz. Co innego wiedzieć, że matka postanowiła wyswatać cię z Landonem, a co innego obserwować, jak to się dzieje.

– To dla nas wielka rzecz – mówię. – Po raz pierwszy małżeństwo czarownicy z mieszkańcem stałego lądu odbije się tak głośnym echem. Na dobre umocni pozycję naszego zgromadzenia w społeczeństwie.

Ivy przewraca oczami.

– Nie pytałam o to, jak matka cię do tego przekonała. Pytałam, jak się z tym czujesz.

Wypuszczam powietrze i przysuwam się do niej.

– Czytałaś o pożarze przystani? – mówię tak cicho, że nie jestem pewna, czy Ivy usłyszała, po chwili jednak powoli kręci głową.

– Tylko to, co pisali w naszej gazecie.

– Popłynęłam na ląd i przejrzałam wszystkie czasopisma, jakie wpadły mi w ręce – mówię, patrząc w stronę drzwi, czy przypadkiem mama nie wchodzi. – I wiesz co? Ledwo raczyli o tym wspomnieć.

Ivy robi zdumioną minę. Pożar wybuchł miesiąc temu, kiedy mieszkaniec lądu, który nie ufał magii ani magom, przypłynął drewnianą łódką na naszą wyspę i podpalił przystań, aby zniszczyć przeprawę promową między lądem a Czarownią. Chciał odciąć nas od świata. Jak tylko mama poznała szczegóły tego zajścia, stwierdziła, że już czas, byśmy się z Landonem zaręczyli.

– Po co tam byłaś? – pyta przyjaciółka.

– Nie wiem. Chyba po prostu chciałam się przekonać, co o tym myślą ludzie na lądzie, jak mocno potępiają ten występek. Nie przypuszczałam, że znajdę raptem trzy krótkie wzmianki, w których nawet nie nazwali rzeczy po imieniu. Wiem, że tylko garstka źle nam życzy, ale takie incydenty będą się powtarzać, dopóki władze lądu nie zajmą stanowczego stanowiska w sprawie Czarowni, a czy może być bardziej wymowny gest niż ślub przyszłego władcy z czarownicą? Myślisz, że podpaliliby przystań, gdyby Landon już teraz był moim mężem, gdyby Czarownia oficjalnie dostała gwarancje bezpieczeństwa? Nie wiemy nawet, jak surowo ukarzą sprawcę, jeśli w ogóle. Łatwo sobie wmawiać, że jesteśmy bezpieczni, bo oddziela nas od nich morze, ale to tylko złudzenie.

Ivy kiwa głową zasłuchana.

– Tamtej nocy mama zamknęła dom na cztery spusty. Pierwszy raz za mojej pamięci.

– Czas, żebyśmy z Landonem ogłosili zaręczyny. Jestem gotowa.

Prawda jest taka, że pożar tylko wszystko przyspieszył. Moje życie było zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, odkąd przyszłam na świat. Taka jest moja rola – muszę zapewnić zgromadzeniu bezpieczeństwo, umacniając nasze relacje z mieszkańcami lądu. Z dumą ją odgrywam, mimo że sama jej sobie nie wybrałam.

– No cóż – mówi Ivy, obejmując mnie ramieniem. – Dobrze choć, że jest przystojny.

– Jeszcze jak – odpowiadam ze śmiechem.

Zabiera mój pusty kubek i rusza do drzwi.

– Dziękuję, że zapytałaś – mówię. Odwraca się. – Zawsze to miło, kiedy ktoś się o mnie troszczy.

– Cieszę się, że tak mówisz, bo jeszcze nie raz wrócę do tematu. – Szczerzy się w uśmiechu i wychodzi, żegnając się z moją matką.

Od maleńkości wiedziałam, że rodzice planują ten ślub. A Landon jest dobrym człowiekiem. Przyzwoitym, życzliwym. Oficjalnie ogłosimy nasze zaręczyny w dniu Balu Przymierza, kiedy to nierozerwalnie, do końca życia, zwiążę się z moim zgromadzeniem. Każda czarownica i każdy czarownik musi przejść ten rytuał, podjąć decyzję, której nie można zmienić. Oświadczę, czy wybieram moje zgromadzenie, czy świat zewnętrzny, przypieczętuję swoje postanowienie czarami i nie będzie od tego odwrotu. Bez dokonania tego wyboru magia staje się nieobliczalna, niebezpieczna.

Nawet magia musi mieć dom.

Pod wieloma względami przygotowywałam się do tego balu od dziewiętnastu lat. To logiczne, że Landon powinien być tam ze mną.

Matka nigdy nie zapytała, co sądzę o planach, które już moi dziadkowie zaczęli urzeczywistniać. Nie interesowało jej, czy nie mam nic przeciwko temu, by opuścić Czarownię i zostać członkiem rodziny panującej na lądzie. Czy skłonna jestem zamienić magię na klejnoty, pływanie na spotkania towarzyskie.

Od czasu do czasu myślę sobie, że miło byłoby takie pytania usłyszeć, choćby po to, żebym mogła spojrzeć jej w oczy i powiedzieć z niewzruszoną pewnością, że tak, jestem zdecydowana iść drogą, którą mi wyznaczono.

Całym sercem kocham rodziców i moje zgromadzenie. Całym sercem kocham naszą wyspę. I zrobię, co konieczne, aby zapewnić nam bezpieczny byt. Ochronię to, co kocham, choćbym w tym celu musiała wyjść za mężczyznę, do którego nic nie czuję.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI