Prorok - Zbigniew Jarek - ebook

Prorok ebook

Jarek Zbigniew

5,0

Opis

Świat się zmienił, w mrokach dziejów było słychać wrzaski: pokój i dobrobyt. Ludzkość zjednoczyła się pod sztandarem zła. Wiara stała się uciążliwa i znienawidzona. Ludzi prawych prześladowano, sprawiedliwym kneblowano usta. Wiele z tego, co było prawdziwe, zostało wymazane, kłamstwo stało się chlebem powszednim. Bramy piekielne coraz mocniej dobijały się do kościoła Chrystusowego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 189

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Świat się zmienił, w mrokach dziejów było słychać wrzaski: pokój i dobrobyt. Ludzkość zjednoczyła się pod sztandarem zła. Wiara stała się uciążliwa i znienawidzona. Ludzi prawych prześladowano, sprawiedliwym kneblowano usta. Wiele z tego, co było prawdziwe, zostało wymazane, kłamstwo stało się chlebem powszednim. Bramy piekielne coraz mocniej dobijały się do kościoła Chrystusowego.

Przez tysiące lat Bóg posyłał proroków, aby szli i upominali, aby byli jego ustami i przedłużeniem jego ręki. Marny ich czekał los, nic tak nie dzieliło ludzi jak prawda.

Los Angeles roku pańskiego 2028. Dawid Wachowski, prosty robotnik mieszkający na przedmieściach, wrócił z pracy do domu. Zaparkował samochód w garażu, wszedł do przedpokoju. Jego dwie córki i najmłodszy syn rzucili mu się na ręce.

— Tata. — przytuliły ojca.

— A wy koty, dlaczego nie śpicie?

Wyszła z kuchni żona, która usłyszała wrzask dzieci.

— Szybko do łóżka. Jutro do szkoły. — kobieta pogoniła gromadkę na górę, po czym podeszła i pocałowała męża.

— Jak było w pracy?

— Ciężko. A jak u ciebie?

— Ciężej.

— Co na obiad dzisiaj?

— Gotowałam spaghetti. Odgrzać ci?

— Nie powinien przed spaniem, ale jestem taki głodny.

Dawid usiadł przy stole. Żona zalała gorącą wodą makaron i zaczęła podgrzewać sos na patelni.

— Dzwoniła twoja mama, narzekała znów na twojego brata. Nasłuchałam się.

— Wyszłaś za mnie, a rodzinkę dostałaś w gratisie. Co ja im poradzę? Nie chcą mnie słuchać. Wyprowadziłem się z Little Rock, a mimo to dalej mi się obrywa za nich.

— Wiesz dobrze, że tam nigdzie nie dostałbyś pracy. — żona podała danie mężowi.

— Dziękuję.

— Może zrezygnujesz z tych nadgodzin? Kredyt już spłacony. Musisz uważać na swój kręgosłup.

— Chcieliśmy zmienić samochód?

— I ten będzie, jeszcze się kółka kręcą. Dzieci cię potrzebują w domu.

— Pomyśle o tym.

— Idę zobaczę, czy są już w łóżkach? — żona poszła do dzieci.

Mężczyzna, gdy zjadł, wszedł na piętro, udał się do pokoju syna. Zauważył jak jego jedynak modlił się przy łóżku.

— I zbaw nas ode złego. Amen. Panie Boże chroń mojego tatę, moją mamę, moje siostrzyczki i wszystkich ludzi. I spraw by tata częściej z nami się bawił. I jak mi się coś przypomni, powiem ci jutro. Amen.

— Jeszcze nie w łóżku?

Dawid chwycił syna i zrobił z nim samolot.

— Leci mój superbohater. Taki mały, a tyle wiary. Skąd to w tobie?

— Podobno wiarę dziedziczy się po ojcu. — odpowiedział syn.

— Ja… Ja jestem człowiek słaby, ale ty. Ty będziesz wielkim człowiekiem. Idę do twoich siostrzyczek. Kocham Cię. Słodkich snów.

Mężczyzna wszedł do sypialni córek, dziewczynki już spały. Zamknął drzwi. Żona szła do łazienki.

— Idę się kąpać.

— Umyć ci plecy?

— Poradzę sobie.

— To może pośladki?

— Nie trzeba.

— To może będę stał z boku i kontrolował, czy dobrze…

— Na razie…

Kobieta zamknęła drzwi przed nosem męża. Dawid udał się do sypialni.

Nazajutrz mężczyzna w pracy naprawiał auto, pracował w renomowanym warsztacie samochodowym. Wraz z kolegą męczyli się z wymianą przewodów hamulcowych, Dawid zauważył jak przyjaciel urwał jedną część przy przykręcaniu.

— Nie zauważy tego, to baba. Nie będziemy mówili o tym szefowi. — zwrócił się z prośbą kolega.

— Ok. — Dawid zgodził się na krycie przyjaciela.

Po pracy poszli razem do sklepu, jego znajomy kupił mu piwo w nagrodę. Dawid wrócił do domu późno. Wszedł, przywitał się z żoną i córkami.

— Część. — powiedziała żona.

— Część, a gdzie mój jedynak?

Chłopak podszedł od tyłu, chciał przestraszyć tatę.

— Ręce do góry!

— Masz mnie.

Dawid podniósł ręce, po czym się odwrócił i chwycił swego syna. Podniósł go wysoko.

— Szymon. Szymon Piotr. Jak było w szkole?

— Może być. Pani trochę krzyczała.

— Na ciebie?

— Nie na Sebastiana, ja jestem grzeczny.

— I prawidłowo, tak trzymaj. Teraz na górę, wyszczotkuj zęby.

Syn pobiegł do łazienki. Żona przytuliła się do Dawida.

— Stęsknił się za tobą. Gdzie tak długo byłeś?

— Byłem z Mackiem.

— Kiedy go zabierzesz na mecz? Upomina się o to codziennie, ten twój jedynak.

— W przyszłym tygodniu. Wiesz, że facet bez syna to jak żołnierz…

— Bez karabinu. Tak, tak słyszałam to już tysiące razy. Jedz, ja idę spać. Jak będziesz szedł na górę, odłącz mi telefon od ładowarki i mi go przynieś.

— Pomyślę, a jak nie przyniosę?

— Nie radzę. — żona udała się do sypialni.

Dawid po kolacji wyszedł na zewnątrz wyrzucić śmieci, było ciemno. Psy szczekały, gdy nagle ich głos zamilkł, wiatr przestał wiać. Gwiazdy, jakby znikły. Mężczyzna odwrócił się i ujrzał płonące drzewo, płonęło, a mimo to się nie spalało. Podszedł bliżej przyjrzeć się temu niecodziennemu zjawisku. Nagle usłyszał głos, ktoś wypowiedział jego imię. Ujrzał Boga. Nogi mu się zgięły, upadł na kolana. Rozłożył ręce.

— Tak Panie… Dlaczego ja? Niechaj tak się stanie. — odpowiedział Bogu.

Płomień zgasł. Wszystko wróciło do normy. Dawid podniósł się z kolan, wrócił do domu. Klęknął przed krzyżem i modlił się do rana. Rano zastała go żona, zdziwił ją widok modlącego się męża.

— Dawid? Co robisz? Nie pojechałeś do pracy?

Dawid, zrobił znak krzyża i wstał.

— Żono, czy ty wierzysz?

— Tak. Coś się stało?

— Czy wierzysz całym sercem?

— Tak.

— Czy wierzysz całym swym duchem?

— Tak. Co się stało? Znowu cię prześladują w pracy?

— Musisz mi zaufać.

Dzieci zeszły na dół.

— Zrób dzieciom śniadanie, pewnie są głodne.

Mężczyzna poszedł na górę trochę się przespać. Żona po wydelegowaniu dzieci do szkoły, wróciła do domu i poszła porozmawiać z mężem. Dawid siedział na łóżku i trzymał zdjęcie całej rodziny. Do sypialni weszła kobieta.

— Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.

— Ducha? Tak. Wprawdzie masz rację. Boga ojca, Syna i Ducha Świętego. Objawił mi się w całej swej mocy i dał mi misję, mam iść i głosić dobrą nowinę.

— Masz głosić dobrą nowinę? Dlaczego ty?

— Nie wiem jak, nie wiem kiedy, nie wiem, od czego mam zacząć? Wiem jak to brzmi…

— Brzmi… Brzmi to dziwnie, nie prawdopodobnie.

— Wybrał mnie, mnie. Przecież nie jestem święty.

— Sam wiesz, że Bóg wybiera słabych i znienawidzonych przez świat, aby zrobić z nich mocarzy i przyćmić przebiegłość mędrców.

— Dlaczego ja? Dlaczego teraz?

— Musimy z tym iść do proboszcza, zaczniemy od niego.

— Wierzysz mi?

— Znam cię nie od dziś. Skoro Bóg wybrał ciebie, kim ja jestem, żeby się przeciwstawić jego woli. Jestem twoją żoną. Gdzie ty tam i ja. Jedźmy do kościoła.

Małżeństwo pojechało do ostatniego kościoła w ich dzielnicy. Nie wyglądał okazale, mury były oblane czarną farbą. Odkąd ludzie odwrócili się od Boga, próbowali zniszczyć wszystko, co należało do jego owczarni. Para weszła do kancelarii. W gabinecie, wielebny wysłuchał Dawida na osobności i sporządził notatkę.

— Aha. Tak. Był pan pod wpływem?

— Nie. — odpowiedział pewnie Dawid.

— Musiałem zapytać. Tak, wiem już wszystko. Dawidzie pewnie jesteś zmęczony. Bóg nie objawia się jako płonący krzak. Za dużo naczytałeś się Biblii. Założę się to wpływ zmęczenia. Życie w stresie mogło wpłynąć na twoje postrzeganie…

— To prawda.

— Prawda to złożone pojęcie. Prawdą jest, że to sprawa między tobą a Bogiem. Skonsultuje to z moimi przełożonymi, proszę o tym nikomu nie rozpowiadać. Żyjemy w trudnych czasach.

— Dobrze, szczęść Boże.

Dawid wyszedł na zewnątrz. Żona zwróciła się do księdza.

— Proszę księdza, ja mu wierzę.

— Bardzo dobrze, wiara to podstawa. Wracajcie do domu i żyjcie jak dotąd. To nie koniec świata.

— Szczęść Boże.

Dawid wrócił z żoną do samochodu. Proboszcz spisaną notatkę wyrzucił do kosza.

— Płonący krzew. Mało oryginalnie. — zignorował to objawienie.

Nagle zgasło światło, znak z Nieba. Proboszcz się tym wystraszył. Wyjął papier z pojemnika.

Po objawieniu Dawid przygotowywał się do misji i czekał na znak. Rzucił pracę i sprzedał samochód, spędzał dużo czasu z dziećmi. Zabrał wreszcie swego syna na mecz. Przez te miesiące nadrobił ten stracony czas, pojechał do swoich braci i matki, pozamykał wszystkie zobowiązania. Szykował się, jakby wiedział, że jutro miał umrzeć i chciał się do tego przygotować i swą rodzinę. W głębi serca czuł, że jeśli opuści rodzinę, już nigdy ich nie ujrzy. Po trzech miesiącach od objawienia, do ich drzwi zapukał proboszcz.

— Szczęść Boże. Zapraszam do środka. — Dawid otworzył szeroko drzwi.

Ksiądz nie chciał wchodzić. Rozglądał się na boki, chciał jak najszybciej wrócić do samochodu. Jego sułtana działała na ludzi jak płachta na byka.

— Spieszę się, proszę. — wręczył kartkę z wezwaniem do kurii.

— Trochę im to zeszło. — żartował Dawid.

— Kościół Boży uczy cierpliwości. Życzę powodzenia, widzimy się na mszy. Szczęść Boże.

Dawid otworzył i przeczytał wiadomość.

— Wzywają mnie do kurii.

— Pójdę z tobą. — żona przytuliła się do męża.

— Dziękuję, przyda mi się wsparcie.

Dawid wstawił się do kurii diecezjalnej, aby odbyć rozmowę z biskupem. Czekał na poczekalni z żoną, wyszedł do niego jeden z księży zasiadających w sądzie biskupim.

— Zapraszam panie Dawidzie.

Żona puściła rękę męża.

— Odwagi.

Dawid wszedł do środka.

— Szczęść Boże.

— Daj Boże. Proszę usiąść. — odezwał się biskup. — Ksiądz Mateusz, ksiądz Jan i ja. Taka mała komisja do spraw prywatnych objawień. Panie Dawidzie spotykamy się, gdyż ponieważ dostaliśmy wiadomość od pańskiego proboszcza. Pisze, że objawił się panu Bóg. Czy to prawda?

— Tak.

— To było… — Biskup spojrzał w notatki. — Siódmego kwietnia.

— Zgadza się.

— Kościół katolicki bardzo… Jakby to powiedzieć? Krytycznie podchodzi do objawień prywatnych. Nie, że uważamy z góry, że są od złego ducha, uważamy raczej…

— Próbujemy być roztropni, licho nie śpi. — wyręczył z odpowiedzi biskupa ksiądz Jan.

— Rozumiem. To bardzo dobrze, też jestem nieufny.

— Czy dalej utrzymuje pan swoją wersję? — zapytał biskup.

— Tak.

— Więc słuchamy. Proszę powiedzieć, co przekazał panu Stwórca?

— Głównie to… to wszystko tyczyło się mnie osobiście.

— Jakieś proroctwo, wskazówka, wiadomość dla kościoła?

— Nie. Usłyszałem…

— Jest pan katolikiem? — przerwał wypowiedz ksiądz Jan.

— Tak od urodzenia.

— Czemu miałoby to służyć. Miałby pan się nawrócić? — drążył dalej temat jeden z księży.

— Nie. Jezus Chrystus dał mi misję. Mam iść w świat i głosić dobrą nowinę, nieść światło tam, gdzie inni nie zdołali i otwierać drzwi tam, gdzie nikt ich nie otworzył.

— To widział pan Jezusa czy Boga w końcu? — odezwał się ksiądz Mateusz ze swoim bzdurnym pytaniem. Jego pytanie zostało pominięte przez biskupa.

— Wiesz Dawidzie, że od tego Bóg ma nas. Kościół tutaj na Ziemi. Głosimy chwałę Bożą i zbawienie w Jezusie Chrystusie. Czy pan nie uważa, że to mogło być zwiedzenie? Dlaczego pan? Dlaczego teraz?

Uśmiechnął się Dawid.

— Pan Jezus wypowiedział moje imię, lecz nie brzmiało to po ludzku, było inne. Dla mnie też to było zaskoczeniem. Pierwsze, o co zapytałem się Pana, dlaczego ja? Są przecież inni, lepsi, ja mam rodzinę, swoje życie. Jestem człowiekiem słabym, mam swoje problemy…

— I co odpowiedział Pan?

— Z moją pomocą dokonasz tego dzieła.

— Jeśli tak, to musisz nam udowodnić, dać nam znak żebyśmy uwierzyli w to co mówisz. — żaden z księży nie wierzył w słowa Dawida.

— Mam czynić to, do czego zostałem powołany.

— Skoro to od Boga pochodzi, musi być poparte cudem. — domagał się biskup dowodów namacalnych.

— Cuda będą się dziać na waszych oczach, lecz nie teraz, nie tutaj.

— Aha. Nie na zawołanie. Jakieś stygmaty?

— Nie.

— To było jednorazowe objawienie?

— Tak.

— Dlaczego Dawidzie nie poszedł pan od razu głosić Ewangelię.

— Chrystus nakazał mi najpierw przyjść po błogosławieństwo.

— Nie dostał pan od samego Boga?

— Taka musi być kolej rzeczy. — usprawiedliwiał swą powściągliwość mężczyzna.

— I jaki masz plan Dawidzie?

— Plan?

— Musisz mieć plan działania.

— Mój plan pochodzi z Nieba. Oddanie się woli Bożej, Bóg mnie poprowadzi i podpowie, co czynić i co mówić?

— Leczył się pan kiedyś psychiatrycznie? — wtrącił się w przesłuchanie ksiądz Mateusz.

— Tak. Jeszcze przed ślubem, przechodziłem depresję.

— Aha. Choroba duszy, brał pan leki?

— Tak.

— Jakie?

— Eucharystię.

— Więc masz odwagę panie Wachowski. Rosyjskie nazwisko?

— Polskie.

— Twierdzisz i słyszę po głosie, że wierzysz w to, co mówisz, lecz to wszystko może być… Może wynikać z zaburzeń emocjonalnych, skrywanych pragnień, może marzeń o tym, aby zostać apostołem Chrystusa. Te czasy dawno minęły. Teraz Bóg ma nas. Oczywiście może pan założyć wspólnotę, głosić słowo Boże, tutaj w Los Angeles.

— Nie. Mam iść w świat. Mam zaświadczać o prawdzie. Nie mogę się ograniczać tylko do tego miasta.

Biskup złożył ręce i rzekł:

— Śmiem twierdzić, po tym, co usłyszeliśmy, że to może być zjawienie złego. Jeżeli dalej pan będzie w to wierzył, może to doprowadzić do rozłamu pomiędzy panem a kościołem. Dokąd pan się wtedy uda?

— Nie mam innego domu. Wiem, że wasza decyzja będzie słuszna i sprawiedliwa.

— Panie Dawidzie, proszę poczekać na korytarzu, naradzimy się.

Dawid wstał i odwrócił się plecami do kapłanów. Miał już wychodzić, Duch Święty go natchnął i przemówił:

— Widziałem Pana naszego Jezusa Chrystusa, królującego na tronie w Niebie. Niezliczone chóry aniołów i świętych. Widziałem Niebo otwarte szeroko, w nim mieszkań wiele. Mieszkania przygotowane dla was bracia i dla mnie. Nie jest słuszne, rozdzielać rodzeństwo.

Po tych słowach wyszedł. Przemowa nie wywarła wrażenia na kapłanach.

— No to wszystko jasne. Chyba nie mamy wątpliwości. Głosujemy. Bracie co robisz? — biskup zwrócił się z pytaniem do ojca Jana.

— Modlę się. — ksiądz miał zamknięte oczy, w ręku trzymał różaniec.

— Tak. Pomódlmy się w ciszy. Jeśli usłyszycie głos za, podnieście prawą rękę, lewą na znak sprzeciwu.

Kapłani dali sobie chwilę na interwencję Ducha Świętego. Po chwili jeden po drugim podnosili prawą rękę. Otworzyli oczy, spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Poznali prawdę, wyszli do Dawida i jego żony.

— Panie Wachowski, podjęliśmy decyzję, nie w trójkę, ale w czworo. Dawidzie, miej nasze błogosławieństwo. Niech Jezus Chrystus cię strzeże, abyś zaświadczył o nim, jak najlepiej. Mocą daną mi od pierwszych apostołów błogosławię cię, w imię Ojca, Syna, i Ducha Świętego. Idź w świat i głoś Ewangelię. Bądź odważny jak lew i wolny jak ptak. Pokój z tobą. — biskup pobłogosławił Dawida i jego apostolskie dzieło.

— I z wami bracia. Bóg zapłać.

Mężczyzna ucałował pierścień na ręce biskupa. Wyszedł z żoną z kurii.

— Co teraz? — zapytał się biskupa, ksiądz Mateusz.

— Będziemy się przyglądać temu dziełu. Będziemy się, bacznie przyglądać.

Po wizycie w kurii, Dawid siedział w domu przy stole z żoną. Ukochana trzymała go za dłonie, rzekła do męża:

— Bóg cię wybrał, bo wie, że go nie zawiedziesz.

— Kiedy cię pierwszy raz ujrzałem, myślałem, że jesteś aniołem. Wyciągnęłaś do mnie dłoń.

— A ty tą dłoń chwyciłeś.

— I powstałem z kolan. Bóg mi ciebie zesłał. Kocham cię. Musisz wiedzieć, że jeżeli mnie znienawidzą, znienawidzą wszystko, co należy do mnie.

— Nie boimy się.

— Proch. Pozostanie po nas tylko proch.

— Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Mam tak naprawdę już dość tych upałów i tych porannych trzęsień.

— Pan Jezus by ci powiedział przeprowadź się.

— Nie, powiedziałby przeprowadź się do mnie.

— Nikt nie opuszcza domu, nie pozostawia swoich braci dla Chrystusa, aby nie otrzymać braci i siostry w Niebie. Zostawiam was, mój największy skarb na Ziemi, o ile większy otrzymam w Niebie. A jeśli wykonam wolę Ojca, chwała spłynie na mnie, a jeżeli na mnie, na wszystko, co należy do mnie. I o co go tylko poproszę, da mi to. I razem będziemy się radować w Królestwie Bożym.

— Już mówisz jak apostoł. Dasz radę, wierzymy w ciebie.

Nazajutrz, Dawid spakował tylko kilka ubrań i jedzenie do plecaka. Wyszedł z całą rodziną przed dom. Córka podała ojcu drewniany kij do ręki.

— Znalazłam go w parku.

— Dziękuję Gabrielo, mój aniołku. Zwiastunie dobrej nowiny.

Druga córka dała mu różaniec.

— Czym by był żołnierz bez karabinu?

— Dziękuję Święta Zuzanno.

— Weź, przydadzą ci się. — żona próbowała przekonać męża, aby wziął pieniądze.

— Zostaw dla siebie. Pan Jezus wysyłał apostołów bez pieniędzy i bez jedzenia. Wart jest robotnik strawy.

— Tatusiu musisz odchodzić? — zapytał syn.

— Nie muszę synu, nic nie muszę, ale tego chcę. Kocham was. Chodźcie tu wszyscy. Jeden za wszystkich…

— Wszyscy za jednego.

— Czy jeszcze się spotkamy? — żona zapytała męża.

— Spotkamy się wszyscy razem. Wytrwajcie w wierze. Będę się za was modlił, a wy módlcie się za mną.

Rzekła żona:

— Kochamy Cię, nieważne co ludzie będą o tobie mówili. Niech Bóg cię prowadzi.

— Pa tatusiu.

Mężczyzna wyruszył w drogę. Pobiegł za nim syn, Dawid odwrócił się, przyklęknął przed swym dziedzicem:

— Szymonie Piotrze, będziesz wielkim człowiekiem, Bóg da ci władzę nad wieloma. Odwagi synu. Nigdy się nie bój. Nigdy się nie poddawaj. — szepnął mu do ucha. Szymon wrócił do mamy.

Dawid wyruszył w swoją misję. Jak pierwsi apostołowie wyruszył pieszo, mając ze sobą wiarę i nadzieję. Gdy spacerował ulicami Los Angeles spoglądał na mijających go ludzi. Nie widział tego wcześniej w ich oczach aż do dziś. Ujrzał smutek, ujrzał brak nadziei. Przechodząc obok bezdomnych dał im wszystkie bułki, co przygotowała mu żona. Pod wieczór sam poczuł głód. Poszedł do restauracji, usiadł przy stoliku. Podeszła do niego kelnerka.

— Co pan zamawia?

— Dzień dobry. W sumie… w sumie nic. Nie mam pieniędzy.

— Aha rozumiem.

— Mogę tu posiedzieć?

— Jak pan musi.

Kelnerka odeszła od niego, przyszedł właściciel i ujrzał Dawida siedzącego przy oknie.

— Kto to? — zapytał się swojej pracownicy.

— Jakiś turysta. Cwaniaczek nie ma pieniędzy. Mam go wyprosić?

— Nie, w żadnym wypadku.

Właściciel podszedł do mężczyzny.

— Witam. Turysta?

Dawid odpowiedział:

— Nie.

Po krótkim zastanowieniu, jednak zmienił zdanie.

— Tak.

— Jak my wszyscy tu na Ziemi. — uśmiechnął się właściciel. — Jesteś głodny bracie?

— Tak, zjadłbym coś, ale nie mam pieniędzy.

— Dobrze się składa, bo ja pieniądze mam, ale nie mam apetytu. Stephanie daj temu panu obiad, na koszt firmy.

— Dziękuję. Bóg zapłać dobry człowieku.

— Dobry jest tylko Bóg. — odrzekł właściciel i odszedł od gościa.

Kelnerka przyniosła zupę i zwróciła się do Dawida:

— Napiwku to pewnie nie dostanę.

Dawid jej odpowiedział:

— Dostaniesz coś więcej. Niech cię Bóg błogosławi siostro.

— To na mnie nie działa, jestem niewierząca. To miasto mnie całkiem dobiło.

— Będę się modlił o twoje nawrócenie.

— Lepiej się pomódl od nowe ciuchy. — odgryzła mu się kobieta i odeszła.

Dawid zjadł zupę i drugie danie. Gdy wychodził podszedł jeszcze do kelnerki i powiedział:

— Bóg zapłać.

Wyszedł przed restaurację, spojrzał w niebo i zapytał:

— Gdzie teraz Boże?

Podjechał autobus, ludzie wsiadali. Dawid uznał to za znak, wszedł do pojazdu. Gdy dojechał na koniec trasy, była już noc. Wszyscy wysiedli, Dawid obudził się, zobaczył jak kierowca odpiął kasę, miał wychodzić, nie zauważył, że nie wszyscy pasażerowie wysiedli.

— Proszę zaczekać jeszcze ja. Nie zapłaciłem za bilet. — krzyknął do kierowcy Dawid.

— Za późno, kasa już zamknięta, na koszt firmy.

Dawid wyszedł z autobusu, rozejrzał się po okolicy? Znalazł się w San Francisco. Przespał się do rana na ławce. Podszedł do niego facet, obudził go.

— Panie przesuń się! To nie jest ławka do spania.

— Przepraszam. Piękny dzisiaj dzień mamy, bracie.

— Piękny? Żona nie chce mnie słuchać, dzieci mam narkomanów, pracę lichą. Ledwo co wiąże koniec z końcem, a ty mówisz o dniu. Nie, nie jest piękny, jest taki, jak wczoraj, jak przedwczoraj i taki zasrany będzie jutro. Z czego tu się cieszyć?

— Z każdego dnia, z każdej chwili, którą Bóg nam daje.

— Jesteś hipisem? Czy co…

— Raduję się, bo wierzę całym sercem, ty też uwierz, a będziesz szczęśliwy.

Podjechał autobus. Mężczyzna spojrzał na Dawida ostatni raz i rzekł:

— Muszę jechać. A tobie radzę, nie ćpaj.

Gdy odjechał nieznajomy, Dawid usłyszał policyjne syreny, poszedł za ich dźwiękiem. Dotarł na sąsiednią ulicę, ujrzał demonstrację kobiet, walczących o nieograniczone prawo do aborcji. Kordon policji, który blokował im przemarsz zaczynał nie dawać rady. Policjant nawoływał:

— To jest nielegalna demonstracja, rozejdzie się albo użyjemy siły.

Dawid podszedł do policjanta i powiedział:

— Czy mogę gramofon? Proszę.

Policjant bez słów mu go dał. Dawid wszedł na samochód i przemówił do kobiet:

— Kobiety na miłość bożą, przestańcie szczekać! Nie jesteście zwierzętami tylko ludźmi. Nie mordujcie swoich dzieci, te dzieci was kochają. Bóg was kocha. Szatanie, który przemawiasz ustami tych kobiet, zamilcz! Rozkazuję ci w imię Jezusa Chrystusa, wyjdź z tych kobiet, nie należą do ciebie. Zostaliśmy odkupieni, nie masz do nas prawa. Gadzie plamisty, żmijo pręgowata! Opuść te kobiety w imię Jezusa Chrystusa, nakazuję ci!

Dawid skończył odprawiać egzorcyzm, kobiety przestały krzyczeć. Wszyscy byli zdziwieni jego wyczynem. Policjant spojrzał na mężczyznę i go zapytał:

— Kim ty jesteś?

— Bracie, nie walczcie bronią, bo ducha złego tym nie pokonacie. Walczcie słowem prawdy. One mają kamienie i nienawiść, wy miejcie słowo i miłość.

Dawid opuścił to zgromadzenie i poszedł do pobliskiego kościoła, aby tam się wyspowiadać i uczestniczyć we mszy świętej. Usiadł w ławce i przysłuchiwał się kazaniu proboszcza.

— Dzisiejsze słowo Boże mówi nam: Po owocach poznacie. Opowiem wam historię pewnego mężczyzny. Biedny był, wszyscy go wytykali palcami. Miał żonę i siedmiu synów. Użalał się nad swoim losem i w alkoholizm popadał. Nie chodził do kościoła, nie raz chciał ze sobą skończyć. Bardzo biedny człowiek, bardzo samotny. Pozostawiony na pastwę losu, żyjący wśród chrześcijan, a dla ich oczu niezauważalny. Jaki wyrok wydacie na tego człowieka? Czy był dobry, czy zły?

Odpowiedzieli wszyscy:

— Zły.

— Wiecie tak niewiele, a już wydajecie na niego wyrok. Ten człowiek dał życie siedmioro istnień, jeden z jego synów stoi przed wami. Teraz, wiedząc, że ten człowiek był moim ojcem, jak teraz go postrzegacie? Jaki wyrok na niego wydacie? Czy sprawiedliwy? Wiedzcie, że mimo że był grzesznikiem i upadł nisko, przez swoje czyny pokazał mi jak nie postępować? Czym smakuje odejście od Boga? Ujrzałem, czym jest upadek. Dzięki niemu poznałem zło i wiedziałem, że skoro istnieje, istnieje też dobro, a jeżeli istnieje dobro, istnieje Bóg. Czy był dobrym ojcem? Nikt nie jest dobry tylko Bóg. Dziękujcie Bogu, że dzięki mojemu ojcu, jestem tutaj z wami. Uczcie się na podobieństwach, bo gdy widzicie ogień, który spala trawę mówicie zły jest, bo niszczy. A na popiele wyrasta świeża piękna trawa, coś lepszego, coś piękniejszego. Czy ogień prze to może być zły, skoro został powołany i stworzony, aby palić? Czy woda, która go gasi, może być zła skoro, została do tego powołana? Wiedźcie, że gdy miałem 5 lat i odprowadziliśmy z moją mamą mego ojca na autobus, jechał do więzienia. Stanęli i zaczęli się całować, mimo wszystkiego złego co uczynili sobie. Pamiętam to do dziś, pamiętam, że miłość nie jest tylko słodka. Miłość ma w sobie cierpienie. Kto wydaje wyrok na moich rodziców wydaje taki sam osąd na siebie. Kto ich potępia, potępia sam siebie. Cieszę się, że jest was tak dużo bracia. To trudne w dzisiejszych czasach, czasach, w których jesteśmy prześladowani. Świadczycie o mnie, jesteście owocami mojej pracy duszpasterskiej. Musicie wierzyć we mnie, chcę dla was dobrze, chcę was pojednać z Chrystusem. Wszyscy chcemy zamieszkać w naszym wspólnym domu, jakim jest Niebo i tak nam dopomóż Panie Boże wszechmogący i wszyscy święci.

— Amen. — odpowiedzieli wierni.

Dawid po mszy spacerował po mieście. Ściemniało się, poszedł do zaułka, chciał tam przeczekać noc. Przechodził tamtędy bogaty człowiek, gdy nagle podszedł do niego bandyta z nożem. Zablokował mu przejście.

— Dawaj kasę!

— Spokojnie bracie, co tylko zechcesz.

Bogacz wyciągnął z kieszeni swój portfel i mu go oddał.

— Proszę mam jeszcze złoty zegarek. — zdjął z ręki i wręczył napastnikowi, jakby wręczał mu prezent.

— Dawaj.

— Proszę, pewnie ci chłodno masz mój płaszcz. Jeżeli coś ci potrzeba bracie, to mów.

— Wariat.

Bandyta uciekł. Spojrzał bogacz na Dawida.

— Zimno dzisiaj. Chodź ze mną bracie, ogrzejesz się, zjesz coś.

Poszli razem do restauracji i zamówili jedzenie. Nieznajomy powiedział:

— Jedz, czeka cię dużo pracy.

Dawid spojrzał na talerz z pieczoną rybą.

— Kim jesteś…? Panie.

Podniósł oczy do góry, mężczyzny nie było przy nim. Gdy zjadł i wyszedł z lokalu, podjechał do niego kierowca, myśląc, że jest autostopowiczem.

— Dokąd jedziesz koleś?

— Dokąd Bóg poprowadzi.

— Jadę do Seattle.

— Niechaj tak będzie.

Dawid wsiadł i pojechał z nieznajomym. Gdy dotarł na miejsce następnego dnia i wysiadł, ujrzał duży park. Udał się do niego. Przechodził alejkami między drzewami, ujrzał grupkę ludzi, którzy zawieszali transparent z napisem: „Czemu Boże milczysz?”. Podszedł do nich i zaczął ich pouczać:

— Bracia, Bóg nigdy nie milczy, to ludzie czasem nie słuchają jego głosu. Wkładają oni korki do uszu i wystawiają Boga na próbę. Obłudnicy. Bóg mimo swojej wszechmocy nie wyjmie sam tych korków, to byłoby złamanie wolnej woli człowieka. Jak Bóg może przeciwstawiać się swoim prawom? Kto buduje świątynię, a później wyjmuje z nich cegły jedną po drugiej, w końcu ta świątynia runie. I wy bracia nie wyjmujcie cegieł, tylko je dokładajcie. Bądźcie budowniczymi, nie burzycielami, gdyż wszystko, co materialne przeminie, ale Niebo i Bóg są wieczne.

Przysłuchiwał się temu wszystkiemu pewien mężczyzna, podszedł do Dawida i powiedział:

— Witam, pięknie pan przemawia.

— Witam bracie. Pięknie mówię? Piękne to jest Królestwo Niebieskie.

— Widział je pan? Był pan tam, poza przestrzenią i czasem?

— Do czego zmierzasz bracie?

— Możemy chwilę porozmawiać? Tu niedaleko jest knajpa, mam coś ważnego do przekazania.

Dawid się zgodził. Poszli razem do lokalu, usiedli przy stoliku. Naukowiec zdjął kapelusz.

— Ja stawiam, co bracie lubisz?

— Danie dnia, niech będzie. — odpowiedział skromnie Dawid.

Kelnerka przyniosła danie. Gdy Dawid skończył jeść zaczepił naukowca.

— Słucham cię uważnie.

Naukowiec odparł:

— Ja też słuchałem uważnie co mówiłeś, Święty Paweł kazał innym sprawdzać wszystko to, co on mówił. Tak i ja sprawdzam wszystkie słowa naukowców. Sam nim jestem. Skończyłem prestiżową uczelnię i interesuję się czasem i powstaniem wszechświata.

— Bóg stworzył wszechświat, to już wszyscy wiedzą, nie ma co odkrywać.

— Ale jak? Jak to się krok po kroku działo? Chcę znać szczegóły, mamy tylko skrawki informacji, reszta to teorie niepoparte dowodami. Biblia też opisuje tylko stworzenie naszej planety, a nie wszystkich galaktyk.

— Mamy wierzyć, a nie wiedzieć wszystkiego. Bóg zna całą prawdę.

— Tak wiem, ale oni nas okłamują, fizycy, astronomowie. Wmawiają nam, że wszechświat ma około 14 miliardów lat, ale wiedząc, że najszybsza materia, jaka się porusza to foton. Pędzi z prędkością światła 300 000 km/s, i to jest maks i stała. A ja wiem, że antymateria istnieje. Ta czarna materia wpływa na prędkość światła spowalnia ją. To jak, jakbyś chciał szorować łyżwami po ciepłym lodzie, zimna stal a gorąco. Dlatego uważam, że naukowcy się mylą.

Dawid odpowiedział mu:

— Czy ty nie jesteś jednym z nich?

— Księża też są po jednej szkole, a każdy ma inny światopogląd i pełno heretyków wśród kapłanów.

— Masz rację, ale dlaczego myślisz, że inni się mylą, a ty masz akurat pełną rację?

— Odkryłem, że teleportacja jest możliwa. Podróże w czasie są możliwe. Wiem myślisz, że jestem obłąkany.

— Zły duch chce, żebyś był jak Bóg, żebyś panował nad czasem. Nikt tego nie potrafi tylko Stwórca. Co się wydarzyło, nie zmieniajmy tego, bo jeżeli zmienimy przeszłość zmienimy przyszłość, a naszą przyszłością jest życie w Niebie.

— Tak, ale wcześniej Apokalipsa. Możemy się uchronić przed katastrofami, jeżeli damy informację w przeszłość.

— Materię możesz przenosić i kopiować, ale dusza ludzka jest jedna. Przenosząc ją w przeszłość, zabijasz samego siebie, gdyż nie mogą istnieć dwie dusze w jednym czasie. Jak daleko chcesz sięgnąć ręką Boga? Czyż, wiedząc to wszystko, cofnąłbyś się do czasów Chrystusa? Czy nie byłbyś skłonny uratować Boga przed ukrzyżowaniem, a potępić nas wszystkich. To jest niewyobrażalna układanka, której nasz umysł, pojąć nie może. Nie bawmy się czasem, nie cofniemy ręką nurtu rzeki. Tego się nie da i tak popłynie woda z góry na dół do przyszłości. Nie ma takich sił, aby cofnąć ją do źródła. Czas ma swoje systemy obronne, Boża ręka czuwa, aby nikomu nie udało się odkryć wszystkich sekretów wszechświata.

— Wiem, że czas ma kod genetyczny 3, 6, 9. Grawitacja, elektryczność, światło. Tesla miał rację, wystarczy odszyfrować ten kod. — naukowiec nie odpuszczał, stał twardo przy swoich przekonaniach.

— Porzuć te plany bracie dla twojego dobra i dobra całej ludzkości. Dobrze ci radzę.

— Nie poddam się, to jest całe moje życie. Jeszcze będę sławny i bogaty. Wesprę twoją misyjną działalność.

— Mnie wspiera Bóg, nie potrzeba mi nic więcej. Posłuchaj jego głosu i porzuć pychę, gdyż nie jeden przez nią upadł nisko, a mierzył wysoko.

— Nie zrezygnuję ze swoich marzeń.

— A więc przykro mi bracie, nie mamy o czym rozmawiać. Idę dalej swoją ścieżką. Skoro nie chcesz podążać ścieżką prawdy, zagubisz się prędzej czy później.

— Nie, znajdę odpowiedź i cała ludzkość pozna prawdę. — naukowiec był rozgoryczony postawą Dawida.

— Czym jest prawda? Jezus Chrystus jest prawdą. Szukasz tam gdzie szatan cię kieruje.

— Zazdrościsz mi, myliłem się co do ciebie. Jesteś, taki jak reszta. Do widzenia.

Naukowiec wyszedł w gniewie z lokalu, nie płacąc za obiad.

— Chwila, a kto zapłaci? — kelnerka zwróciła się do oddalającego się naukowca, gdy ten był już daleko, jej wzrok zwrócił się ku siedzącemu przy stole mężczyźnie.

— Nie mam ani centa. Odrobię to. — Dawid odparł kelnerce.

— Ja myślę, bo zadzwonię na policję.

Mężczyzna pracował w knajpie do wieczora. Wyrzucił śmieci i umył podłogę. Właścicielka wpatrywała się na jego tyłek, zapytała mężczyznę:

— Dobrze operujesz tym mopem, jeszcze nie widziałam faceta, który tak dobrze myje podłogę. Czy czym jeszcze dobrze operujesz?

— Jestem żonaty. — Dawid szybko zrozumiał aluzję.

— A ja jestem mężatką. Z mojego starego nie mam pożytku. — kobieta nie dawała za wygraną, podrywała Dawida.

— Niech każdy służy temu, komu złożył przysięgę.

— Nie daje mi szczęścia, co mam robić w życiu?

— Twoim jedynym obowiązkiem w życiu jako żony, jest to, aby dbać o twojego męża, aby był szczęśliwy. A gdy on będzie szczęśliwy, to i ty będziesz.

— Nie może być na odwrót, gdzie równouprawnienie? — kobieta widocznie była feministką.

— Jesteście jednym ciałem, dlaczego dzielisz budowle na pół?

— Dobra filozofie jesteś wolny. Możesz iść dalej w świat, wciskać kit ludziom, nie mi.

Dawid oddał mopa kobiecie.

— Dziękuję i niech cię Bóg błogosławi i twoją pracę.

— Już ksiądz błogosławił, i to jeszcze nie za darmo. — odpowiedziała kobieta, zamykając drzwi lokalu.

Dawid przechodził ulicą, gdy zauważył bezdomnego. Biedak siedział pod sklepem, nikomu nie wadził, nikogo nie zaczepiał. Gdy przechodziło obok niego dwóch ortodoksyjnych Żydów, jeden i drugi plunął na bezdomnego. Widząc to Dawid podszedł do nich, aby ich upomnieć.

— Bracia, czemuż to zrobiliście? Cóż, wam on uczynił?

— To pies, nie człowiek.

Dawid usiadł obok mężczyzny i im odrzekł:

— Wy Żydzi szanujecie tych, co stoją, a z pogardą przechodzicie obok leżących, lecz i leżący kiedyś powstaną, a wy upadniecie.

Po tych słowach plunęli mu w twarz i odeszli. Dawid odpowiedział:

— Dziękuję.

Bezdomny zwrócił się do swego obrońcy:

— To zwierzęta.

Dawid podał dłoń biedakowi.

— Dawid jestem.

— John FK. Dziękuję, że stanąłeś w mojej obronie. Większość przechodzi obok mnie obojętnie.

— Jesteśmy równi bracie. Nie mają prawa cię tak traktować.

— Kiedy umiera król żegnają go miliony, lecz kiedy ja umrę, na mój pogrzeb przyjdzie niewielu. Jesteśmy równi w oczach Boga, nie ludzkich. Chciałbym ci coś dać przyjacielu, ludzie teraz nie chcą rzucać jałmużny biednym. Ktoś mi rzucił te dwa bilety. Może ci się przydadzą? Ja nigdzie się nie wybieram.

Dawid przyjął prezent, były to bilety lotnicze do Las Vegas. Wstał i podziękował:

— Bóg zapłać dobry człowieku. Skoro tak ma być, niechaj tak będzie. Z Bogiem.

— Z Bogiem.

Mężczyzna udał się drogą przeznaczenia. Gdy dotarł na miejsce i czekał na lotnisku, przed nim kłóciło się małżeństwo, gdyż żona w pośpiechu zgubiła jeden bilet. Nie mogła lecieć z mężem.

— Podróż poślubna, a ty gubisz bilet? — krzyczał rozgoryczony mężczyzna.

— Byłam pewna, że spakowałam. — żona się popłakała.

Dawid wtrącił się w ich kłótnię.

— Przepraszam, proszę. Mam dwa, a lecę sam. — wręczył kobiecie jeden bilet.

— Dziękuję.