Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książka przeznaczona wyłącznie dla osób pełnoletnich. Kabaret Absurdu Teatralnego w swoim dziele wyśmiewa paradoksy tego świata, nie ma tu miejsca na tabu. Książka zawiera 40 oryginalnych skeczy. Lektura ma charakter komiczny, zwraca uwagę na wady współczesnego społeczeństwa. Celem kabaretu nie jest wyśmiewanie konkretnych osób, cel jest jeden, śmiejemy się z samych siebie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 136
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Cyganka Zosia
Wchodzi prezenter na scenę, obok niego facet przebrany za Cygankę.
PREZENTER: Witam państwa. Mam przyjemność przedstawić państwu, najlepszą wróżbitkę świata, Nostradamusa 21 wieku, miss mokrego podkoszulka, Cygankę Zosię.
CYGANKA: Powitać.
PREZENTER: Niech pani tu usiądzie, a ja poproszę kogoś z publiczności. Ochotniczkę. Najlepiej pannę, która chciałaby poznać swoją przyszłość. Proszę się nie bać, ona nie gryzie.
CYGANKA: Ze sztuczną szczęką to sobie mogę.
PREZENTER: Jest ochotniczka. Jak masz na imię?
ASIA: Asia.
PREZENTER: Brawa dla Asi za odwagę. Proszę się nie denerwować. ( Prezenter przyprowadza kobietę z widowni do Cyganki. )
CYGANKA: Idź pan już. Ten facet działa mi na uzębienie. Zośka jestem. ( Podaje dłoń na przywitanie, rzuca okiem na dłoń Asi z myślą, że ukradnie z jej ręki pierścionek lub obrączkę. ) Ani pierścionków, ani obrączki. Też mi wybrał. A więc masz na imię? Nie mów! Zgadnę. Asia. Mieszkasz? Nie mów! Zgadnę. W Polsce. Wiek? Nie, nie mówmy. No dobra kochaniutka. ( Siadają. ) Powróżę ci najpierw z ręki. ( Asia podaje prawą dłoń. ) Uuu, aaa. Serce miłości. Widzę, dużo kresek, odcinków, cięciw. Nic z tego nie wynika, ale ta linia tutaj jest długa. Będziesz długo żyć. Nawet dożyjesz emerytury. A tu linia frontu Polsko — Ruskiego… będzie cud w twoim życiu. I ciemność, widzę ciemność. Rzuć dyszkę. ( Cyganka zakrywa ręką swoje oczy. Czeka chwilę. ) Nie masz. Dobra. Bez pieniędzy, bez obrączek, ale mi wybrał dziad jeden. Teraz rzucę kośćmi. ( Cyganka wyjmuje atrapę kości z nogi człowieka. Wyrzuca za siebie. ) Nie, to resztki z obiadu. ( Później znajduje zwykłe kości do gry. ) Gdzie ja je schowałam… a są. ( Rzuca Cyganka kostkami. ) Pięć dodać sześć razem dwanaście, parzyście. Niedobrze, znowu wrócę późno do domu. Teraz ty. ( Rzuca Asia, a Cyganka znowu liczy błędnie. ) Pięć plus trzy razem dziewięć. Sama radość czeka na ciebie w życiu. Pranie, gotowanie, sprzątanie. Dobra kochaniutka, może powróżymy teraz z kart, 100% sprawdzalności. ( Cyganka wyjmuje talie kart i pojedynczo rozkłada. ) Zobaczmy, co cię czeka? Zakonnica. ( Pierwsza karta wizerunek zakonnicy. ) Uuu. Będziesz kochana bezrobotna. Królik. ( Następna karta. ) Dużo, dużo dzieci urodzisz. Nic dziwnego, że nie będzie chciało się pracować. ( Wyjmuje swoją kartę z banku. ) A to? Ups. To moja karta kredytowa z Amber Gold. Tak Tusk reklamował ten bank, że taki cygański, więc brałam kredyty i miał rację. Do tej pory nie muszę oddawać pieniędzy. Kowalewski. ( Kolejna karta. ) Brunet odwiedzi cię wieczorową porą. Rekin. ( Kolejna karta. ) Nie je ryb. Wegetarianin. Księżyc. ( Kolejna karta. ) Raz w miesiącu wyje. Coś nie ma wzięcia. ( Wyjmuje kartę z wizerunkiem piosenkarki Britney Spears. ) Nic dziwnego. Britni Śpirs. Brzyydalll. Wąż. ( Karta z wężem ogrodowym. ) To tego moczy się nocą. Karzeł. ( Kolejna karta. ) Ma niski poziom cukru we krwi. Martini. ( Kolejna karta. ) Przed użyciem wstrząśnij. ( Mówi po cichu do Asi. ) Gucci. ( Kolejna karta. ) Znaczy, ma styl. A nie. Gutti. Lubi podróbki. Warcaby. ( Kolejna karta. ) Bystry to nie jest. Pies z pizzą? ( Kolejna karta. ) Aaa, wabi się Giuseppe. Papieros. ( Kolejna karta. ) Poliglota. Byk. ( Kolejna karta. ) Zakolczykowany. Rower. ( Kolejna karta. ) Tak wiem, pierwsze skojarzenie, lubi pedałować, ale po prostu, może nie dorobił się samochodu. Zdjęcie z Wojewódzkim. Kolejna karta. ) No to już wiemy, że jest po nieudanym związku. ( Cygance dzwoni telefon. Dzwonek Cyganeczka Zosia. Wyjmuje stary model urządzenia. ) O mężulek dzwoni. Przepraszam na chwilę. Czego?! W pracy jestem. Obiad? W lodówce! Wiem, że nie mamy lodówki. Idź do Żabki i weź coś dla mnie. Wolno, wolno. Co nam mogą zrobić? Jesteśmy mniejszością narodową. I zgarnij dzieci z ulicy. Narka. Mąż. Siedzi w domu nierób, a ja muszę wciskać ludziom kit, żeby zarobić na chleb. Lecimy dalej. Teletubisie. ( Kolejna karta. ) Komuniści staną wam na drodze. ( Cyganka pluje na kartę. ) Nie lubię komunistów, internowali mnie za komuny. Wszystkich zabierali z mieszkań, a mnie zgarnęli z ulicy. Krowa i Red Bull? ( Kolejna karta. ) Twój kochany da ci ptasie mleczko. Róże. ( Kolejna karta. ) I bukiet tulipanów. Smok. ( Kolejna karta. ) Niedobrze. Urząd skarbowy będzie się domagał podatku od darowizny. Osioł. ( Kolejna karta. ) Ale kolega twojego Shreka okiełzna, to zło. Michałowa. ( Kolejna karta. Kobieta z serialu Ranczo. ) Wyjdzie z tego niezły bigos. Łyżka. ( Kolejna karta. ) Utoniecie w swoich ramionach. Sałata. ( Kolejna karta. ) Nie mam zielonego pojęcia. I ostatnia karta. ( Pisze na niej ODWRÓĆ SIĘ. ) Odwróć się. Gdzie? Nic nie widzę. A nie, to ty kochaniutka masz się odwrócić.
( Odwraca się Asia za siebie i widzi wywróżonego faceta z kart. Mężczyzna zaczyna śpiewać. )
KAWALER: Ti Amo, to znaczy kocham. Ti Baccio, całuję ciebie. Gdy jestem z tobą dziewczyno, tak dobrze mi, jak w Niebie. ( Mężczyzna ma w ręku ptasie mleczko i tulipany. Podchodzi do Cyganki zamiast do Asi. )
CYGANKA: Kurde, coś w tym prawdy jest.
Cyganka ucieszona wychodzi razem z facetem. Asia zostaje sama przy stole. Podchodzi prezenter i dziękuje jej za występ.
Cyrograf
Z dyskoteki ochroniarz wyrzuca otyłego faceta o imieniu Gabriel.
OCHRONIARZ: Sezon na misia już się skończył!
GABRIEL: Oddałbym wszystko, żeby moje życie się zmieniło. ( Mężczyzna mówi z płaczem. )
Odgłos spłuczki z WC. Pojawia się diabeł, wychodzi z łazienki. Ciągnie za sobą papier toaletowy jak ogon.
DIABEŁ: Wzywałeś mnie biedaku?
GABRIEL: Kim jesteś?
DIABEŁ: Dla przyjaciół Kubuś. Zawodowo zajmuję się pomaganiem ludziom. ( Diabeł daje mężczyźnie swoją wizytówkę. )
GABRIEL: A skąd ten ogon?
DIABEŁ: Diabelstwo się przykleiło. ( Diabeł odwraca się i wyjmuje papier z majtek. )
GABRIEL: A te rogi?
DIABEŁ: Stare dzieje. To przez Ewę.
GABRIEL: Tę Ewę? Z raju?
DIABEŁ: Złamała sankcje, a mi się oberwało, a ja jestem Bogu ducha winny. Przyznaję się, trochę zaniżyłem cenę jabłek, ale mamy przecież wolny rynek. Jestem niewinny. Przysięgam na Boga. ( Trzyma skrzyżowane palce podczas przysięgi. )
GABRIEL: Jasne, a jak było z Ablem?
DIABEŁ: No jak? Mówiłem Kainowi, żeby go tylko postraszył. Krzyczałem w nogi! W nogi! Rąbnął w łeb, zgon na miejscu i czyja wina? Trenera.
GABRIEL: I za karę siedzi się w Piekle.
DIABEŁ: Nie, ja tylko nadzoruję. Taki anioł stróż.
GABRIEL: Pewnie kochasz tę robotę?
DIABEŁ: Nienawidzę. Mam już dość tego zapachu spalonego mięsa, tego szkodzenia ludziom…
GABRIEL: Dobrze cię rozumiem, też pracowałem w fast foodzie.
DIABEŁ: Jak podpiszesz mi deklarację członkowską do naszego klubu, to spełnię twoje cztery życzenia.
GABRIEL: Jak złota rybka?
DIABEŁ: To cienias, spełnia tylko trzy.
GABRIEL: A są tam? No wiesz…
DIABEŁ: Laseczki? Człowieku! Z całego świata. Cudzołożnice, nimfomanki, białe, czarne.
GABRIEL: No nie wiem. Chciałbym, ale miałem inne plany na życie. Chciałem pójść na studia…
DIABEŁ: Papierek chcesz mieć. Rozumiem. Zapiszę cię do naszego uniwersytetu.
GABRIEL: Macie tam uczelnię?
DIABEŁ: Jeszcze jaką? Uniwersytet potworów, wykładają najlepsi. Taki np. Judasz, specjalista od kontrwywiadu, Neron — BHP i ochrona przeciwpożarowa. Amadeusz…
GABRIEL: Muzykę?
DIABEŁ: Nie, seksuologię. Od muzyki mamy Mansona. Napoleon… nie ten teraz wykłada w Carrefourze. Hitler — ochrona środowiska, Jelcyn…
GABRIEL: Ten też?
DIABEŁ: Oczywiście. Współpracuje z nami od lat, ale nadużywa alkoholu.
GABRIEL: To źle?
DIABEŁ: Na miłość Boską! Alkohol to zło wcielone. Przy tej temperaturze, chcesz, żeby mi wszyscy odlecieli?
GABRIEL: No… nie wiem, czy warto?
DIABEŁ: Ale proszę, zobacz moje rekomendacje. ( Diabeł pokazuje mu na kartce cytaty. ) Lady Gaga — dobry jak diabli. Nergal — nie taki diabeł straszny jak go malują. Pan prezes — idź do diabła. Mam klientów na całym świecie. Zgódź się. ( Zbliża się i szepce mu do ucha. ) Zgódź się. Kurde, ile miodu.
GABRIEL: A w wolnych chwilach co robicie?
DIABEŁ: Czytamy Biblię. Żartuję. Nie, nie podajemy się propagandzie. Jemy bigos i oglądamy M, jak miłość, a w radiu leci diabelska muzyka.
GABRIEL: Heavy metal?
DIABEŁ: Nie, disco polo. No i opalanie, non stop.
GABRIEL: I to ma być Piekło? To są wczasy pod gruszą. Dobra. Zgadzam się, umowa stoi.
( Podaje diabłu rękę na zatwierdzenie umowy. )
DIABEŁ: Stoi to sołtysowi po dożynkach, mi to trzeba podpisać.
GABRIEL: Masz długopis?
DIABEŁ: Mam. Wczoraj jeszcze miałem. ( Szuka i nie może znaleźć. )
GABRIEL: Zginął? Diabli wzięli?
DIABEŁ: Możliwe. Wczoraj byłem w trójkącie.
GABRIEL: Bermudzkim?
DIABEŁ: Nie, akademickim. Jest.
GABRIEL: Gdzie mam podpisać?
DIABEŁ: Chwila. Co nagle to po diable, nie chcę wyjść na oszusta. Zapoznaj się najpierw z regulaminem. ( Daje mężczyźnie do ręki regulamin i zabiera od razu. ) Zaznacz też zgody marketingowe.
GABRIEL: A co tu jest drobnym druczkiem?
DIABEŁ: Diabeł tkwi w szczegółach. Takie postanowienie końcowe.
GABRIEL: Dobra podpisuję.
DIABEŁ: Czekaj! Jesteś pewien? Może chcesz wykonać telefon do przyjaciela?
GABRIEL: Nie mam przyjaciół.
DIABEŁ: Ofiara losu. Podpisuj.
GABRIEL: Zaraz, a nie powinienem podpisać własną krwią?
DIABEŁ: A po co mi twoja krew? Co to ja jestem centrum krwiodawstwa?
GABRIEL: Ale w filmach… ( Podpisuje mężczyzna. )
DIABEŁ: Ta telewizja to mi psuje tylko wizerunek. A ja jestem zwykłym biznesmenem. Podpisz jeszcze kopie.
GABRIEL: Po co?
DIABEŁ: Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Wałęsa też podpisał, a później mi zarąbał oryginał. Dobrze, że Kiszczak miał kopie. Do was Polaków trzeba mieć anielską cierpliwość.
GABRIEL: Dobra podpisane.
DIABEŁ: No chłopie będziesz miał jak w Niebie.
GABRIEL: I co teraz?
DIABEŁ: Koncert życzeń.
GABRIEL: Chcę być szczupły.
Diabeł podchodzi i palcem przebija mu brzuch. Gabriel pod bluzką ma balon, od razu jest szczuplejszy.
DIABEŁ: Jak palcem odjął.
GABRIEL: Chcę być przystojny.
Diabeł wyjmuje z kieszeni maskę z podobizną Di Caprio i wkłada mężczyźnie na głowę.
GABRIEL: Chcę być bogaty.
Diabeł idzie na bok, bierze cztery lalki dzieci i kładzie mu po dwie na rękach.
DIABEŁ: ( Zaciera ręce. ) I ostatnie?
GABRIEL: Chcę coś niemożliwego. Drożdżówkę, którą nikt nie dotykał przede mną.
DIABEŁ: Na jakim świecie ty żyjesz? ( Daje mu 7 Days’a. ) Łatwo poszło. Teraz ciesz się życiem. Jak umrzesz przyjdę po twoją duszęęęęę!
Gabriel daje diabłu dzieci do podtrzymania.
GABRIEL: Poczekaj. ( Wyciąga diabłu ze spodni umowę, żeby mu pokazać jeden zapis. ) Zobacz, co tu jest napisane? Mam prawo zrezygnować z umowy w ciągu 14 dni, więc bądź miły.
DIABEŁ: Kurde zauważył. Jak chcesz, mogę ci dzieci pobawić?
GABRIEL: Możesz?
DIABEŁ: Bogatemu to zawsze diabeł dzieci kołysze.
GABRIEL: OK. Ja lecę cieszyć się życiem.
DIABEŁ: Tylko uważaj na siebie.
GABRIEL: Spokojnie. Złego diabli nie biorą.
Doktor lepka rączka
Na ulicy przed domem spotyka się doktor ze swoim sąsiadem.
SĄSIAD: A co to za nieszczęście idzie?
DOKTOR: Cześć, sąsiad.
SĄSIAD: Cześć. Jak tam w pracy?
DOKTOR: A spoko, wyspałem się.
SĄSIAD: Działo się coś?
DOKTOR: Skoro mnie nie budzili, to chyba nikt nie umarł, ale przedwczoraj musiałem operować.
SĄSIAD: I co?
DOKTOR: Zgroza. Zamiast pacjentowi nerkę wyciąć, to wyciąłem mu śledzionę.
SĄSIAD: Jak to mogło się stać?
DOKTOR: Obok stołu operacyjnego stał spirytus i tak non stop myślałem o śledziu.
SĄSIAD: To sąsiad operuje, to pewnie kardiochirurg?
DOKTOR: Nie, operator koparko ładowarki. No pewnie, że chirurg, ale serc to nie wycinam, to jest poważna sprawa. Wiesz, że jak się je wytnie, to trzeba włożyć drugie i jeszcze podpiąć, a ja na hydraulice się nie znam.
SĄSIAD: A co z tym pacjentem, co mu płuca wyciąłeś?
DOKTOR: Żyje do tej pory. Na ssaniu zamontowałem mu odkurzacz, a na tłoczeniu dmuchawę. Tylko że jest jeden mały problem. Musi leżeć przy gniazdku.
SĄSIAD: To pewnie się nudzi?
DOKTOR: Nie, cały czas się modli, żeby mu prądu nie wyłączyli.
SĄSIAD: A jak z zarobkami, sąsiad? Dychę wyciągniesz?
DOKTOR: Dychę to z samych kopert wyciągam. Słuchaj sąsiad, przychodzi ostatnio do mnie taka babka, daje mi kopertę i pyta się, czy jej mąż wyjdzie z tego? Ha, ha.
SĄSIAD: I co? Wyszedł?
DOKTOR: Tak, nogami do przodu. Od dwóch godzin już leżał w kostnicy, ale jak tu nie wziąć? Przecież się starałem, nawet leki kazałem mu podać, ale ciężko, ciężko sąsiad wyżyć za te 20 tysięcy.
SĄSIAD: Trzeba żyć oszczędnie. Zamiast szynki kupić parówkę.
DOKTOR: Nie jadam parówek.
SĄSIAD: Od kiedy?
DOKTOR: Od kiedy obejrzałem Galileo. Poza tym mam dużo osób na utrzymaniu.
SĄSIAD: Przecież masz tylko żonę.
DOKTOR: Żonę, kochankę, o dzieciach nie wspomnę.
SĄSIAD: Masz, sąsiad dzieci? Nie wiedziałem.
DOKTOR: Kilkanaście nieślubnych, błędy młodzieńczych lat. Naiwny byłem, myślałem, że jak będę uprawiał seks na strzeżonych parkingach, to będzie bezpieczny. A teraz trzeba płakać i płacić.
SĄSIAD: No dobra. Kobiety, alimenty i na co jeszcze?
DOKTOR: Tabletki uspakajające.
SĄSIAD: Żartujesz. Bierzesz je za darmo ze szpitala.
DOKTOR: Taką truciznę, co tam dają? W życiu. Pacjenci, jak to biorą, to później wariują. Na przykład jeden taki próbował popełnić samobójstwo. Skakał z parapetu na podłogę.
SĄSIAD: I udało mu się?
DOKTOR: Tak, ale dopiero, jak mu podpowiedziałem, żeby skoczył na główkę. Normalnie dom wariatów. Jak nie wypiję przed operacją pół litra, to mi ręka normalnie tak, tak lata ( Pokazuje. ) Albo ostatnio to mało zawału nie dostałem. Robię sekcję zwłok, a tu gościu wstaje i pyta się mnie, która godzina?
SĄSIAD: I co zrobiłeś?
DOKTOR: A co miałem zrobić? Uśpiłem go i dokończyłem. Akt zgonu już wypisany, rodzina już czekała na ciało… nie mogłem ich rozczarować. Ja to ogólnie idę ludziom na rękę, żeby nie powiedzieć, do każdego rękę wyciągnę.
SĄSIAD: Ten kraj schodzi na psy.
DOKTOR: Ma sąsiad rację, ludzi nie opłaca się leczyć. Dlatego teraz otwieramy nowy oddział dla psów, kotów i surykatek.
SĄSIAD: A skąd te surykatki?
DOKTOR: Z reklamy Wedla, najadły się za dużo czekolady.
SĄSIAD: Ty sąsiad, to masz dopiero ciekawą pracę. Nie to, co ja.
DOKTOR: A właśnie sąsiad, gdzie ty w ogóle pracujesz?
SĄSIAD: W Najwyższej Izbie Kontroli. ( Sąsiad pokazuje odznakę. Doktor ucieka. )
Dracula
Zamek Draculi. Słońce zaszło, hrabia dopiero co wstał, rozciąga ręce. Przychodzi do niego jego sługa, garbaty Igor.
IGOR: Dobry wieczór, panie. Blado pan coś wygląda.
DRACULA: Martwiłbym się, jakbym nie wyglądał.
IGOR: Nie wyspał się pan?
DRACULA: Takie spanie w ciągu dnia, w nocy nie powinno się pracować.
IGOR: No właśnie. Chciałbym porozmawiać z panem o dodatkach nocnych.
DRACULA: Ty niewdzięczniku! Wyciągnąłem cię z hipermarketu. Robiłeś w świątek, piątek i w niedziele…
IGOR: Tak, ale tam mi chociaż płacili.
DRACULA: A ja ci najlepsze dziewki z okolicy przyprowadzam. Konsumuje tylko raz, a ty tam z nimi w lochach… strach pomyśleć, co wyprawiasz?
IGOR: ( Uśmieszek na twarzy. ) Gram w szachy.
DRACULA: Takie szachy, że maty słyszę co drugie posunięcie.
IGOR: To chociaż panie daj mi urlop. Pojechałbym sobie na Ibizę, wygrzewałbym się w słońcu. Może pan jechać ze mną?
DRACULA: Teraz to spaliłeś. Głupcze, niby po co ja śpię w ciągu dnia?!
IGOR: Bo cię Bóg opuścił?
DRACULA: Po prostu ten typ tak ma. A ty co robisz, jak ja śpię?
IGOR: Otworzyłem firmę produkcyjną, dobrze prosperuje.
DRACULA: Co wytwarzasz?
IGOR: Kołki.
DRACULA: Jakie?! ( Dracula patrzy z wściekłością. )
IGOR: ( Kłamie. ) Budowlane. Budowlane. Nie te ciosane.
DRACULA: Lepiej byś się przyjął w centrum krwiodawstwa, nie musiałbym z domu wychodzić.
IGOR: Mdleję na widok krwi.
DRACULA: To chociaż trumnę mi zbij, przydaj się na coś.
IGOR: A ktoś umarł?
DRACULA: Do spania.
IGOR: Większą, czy amerykankę?
DRACULA: Śpię sam.
IGOR: To najwyższy czas się hajtnąć. Żona by panu śniadanie do trumny przynosiła.
DRACULA: Do trumny to już mnie jedna doprowadziła. Zaprosiła mnie na kolację, tylko nie powiedziała, że to ja mam być głównym daniem. Ja jestem singlem i tak mi dobrze. Chodzę, gdzie chcę, jem, kogo chcę, wracam nad ranem.
IGOR: Żyć nie umierać.
DRACULA: ( Hrabia sprawdza swój oddech. ) Masz miętówki? Nie wiem, co ci ludzie jedzą? Czuć chemię.
IGOR: A gdzie pan się stołuje?
DRACULA: Na onkologii.
IGOR: To pan hrabia bierze pod ząb pierwsze lepsze?
DRACULA: Nie, pytam się, czy szczepione.
IGOR: Miętówek nie mam, ale panie? Kurier przyniósł wczoraj paczkę. ( Igor idzie po paczkę. )
DRACULA: To prezent na moje urodziny. Od Stacha. Otwórz.
IGOR: ( Otwiera paczkę. ) To lustro.
DRACULA: A to żartowniś. Stłucz je.
IGOR: Ale to 7 lat nieszczęścia.
DRACULA: Nieszczęście to moje drugie imię. ( Igor bierze młotek, wychodzi. Słychać tłuczone szkło. Wraca. )
IGOR: To który już roczek przeleciał?
DRACULA: Nie wiem, jak to liczyć? Od narodzin, czy od zgonu?
IGOR: Normalnie go zabili, a on uciekł. Jeszcze pan hrabia ma zaproszenie na pogrzeb sołtysa.
DRACULA: Nie idę. On nie był na moim, ja nie idę na jego. A poza tym muszę iść do dentysty, coś mi utknęło w zębach.
IGOR: Pokaż pan. ( Podchodzi, zagląda mu do ust i wyjmuje złoty łańcuszek. ) O naszyjnik. Złoty.
DRACULA: To tej Cyganki.
IGOR: A prosiłem, zdejmować przed jedzeniem.
DRACULA: Wkurzyła mnie normalnie.
IGOR: Coś złego wywróżyła?
DRACULA: Strach mówić. Ponoć będę żył tylko 100 lat i będę miał dużo dzieci.
IGOR: A pan hrabia nie ma dzieci?
DRACULA: Chyba z tobą.
IGOR: Jest pan niezdolny?
DRACULA: Nie, nieżywy. Muszę się z tego wszystkiego napić. Co tam nam zostało w spiżarni?
IGOR: Pusto.
DRACULA: A gdzie dziewki?
IGOR: ( Mówi z uśmieszkiem sadysty. ) Zaszachowałem je, ale, ale panie. Wczoraj przyszli do nas Świadkowie Jehowy. Chcieli porozmawiać o życiu wiecznym i zamknąłem ich w wieży.
DRACULA: Nie mam czasu na teorie. Gryziemy albo nie? Niech się zdecydują. A gdzie ten mój ulubiony rocznik ’32?
IGOR: Ta babunia? Zeszła z tego świata.
DRACULA: A ja specjalnie ją trzymałem na święta. Teraz muszę lecieć na miasto, upolować coś krwistego.
IGOR: Podwójnego McBurgera?
DRACULA: Kogoś z nadciśnieniem, a później wpadnę sobie do kina na noc grozy.
IGOR: A co grają?
DRACULA: Dzwoneczek i bestia z Nibylandiiiii… wrócę przed świtem.
IGOR: W to nie wątpię. Krzyż na drogę.
DRACULA: Weź, nie wspominaj mi o krzyżach. Jestem uczulony.
IGOR: Na krzyże?
DRACULA: Nie, na pyłki. Widziałeś w zamku, chociaż jeden krzyż?!
IGOR: No nie, ale hrabia to tak śpi. ( Igor rozciąga ręce, robiąc krzyż. )
DRACULA: To na znak protestu.
IGOR: Mnie jak coś wkurza, to palę.
DRACULA: Igorze. Igorze. ( Podchodzi do niego i kładzie rękę na jego barku. ) Ja to jestem zły z natury, ale ty jesteś urodzonym sadystą. ( Igor jest z tego dumny. ) Erotomanem… i garbusem.
IGOR: ( Igor wstaje, prostuje się. Nie ma garba, tylko specjalnie chodzi zgarbiony. ) Tylko nie garbus. Ja po prostu lubię stąpać nisko ziemi. No i rentę sobie załatwiłem.
DRACULA: Ładnie, firma, renta. Żyć nie umierać.
IGOR: To co? Może hrabia dziabnie?
DRACULA: W życiu, choćbyś był ostatnim człowiekiem na Ziemi.
IGOR: Szkoda, niepotrzebnie się ponacinałem. ( Wychodzi. )
DRACULA: ( Widząc krew na szyi Igora, hrabia zrywa się i biegnie za nim. ) Igorku! Zaczekaj.
Dreamliner
Kokpit Dreamlinera lecącego do Moskwy. Dwóch polskich pilotów wpatrzonych w niebo.
STACHU: Dobrze lecimy kapitanie?
KAPITAN: Bo ja wiem. Podaj mi mapę.
STACHU: Proszę.
KAPITAN: ( Przegląda mapę, jest rozłożona do góry nogami. ) Szkoda, że nie ma tu znaków. ( Łączy się przez CB radio. ) Mobile, mobile, jak tam droga na Moskwę?
CB: Czysto masz.
KAPITAN: Dzięki, na Ostrołękę też masz czysto. Widzisz prosto przed siebie.
STACHU: To ja sobie zapalę.
KAPITAN: Otwórz okno, bo mi zadymisz w całej kabinie.
STACHU: ( Otwiera. Wieje silny wiatr i gasi mu zapalniczkę. ) Zamknę, bo przeciąg się robi.
KAPITAN: A ja się napiję.
STACHU: To wolno?
KAPITAN: Jestem kapitanem, mi wszystko wolno. Zobacz, Okocim. Tylko dla orłów. Aaa, niebo…
STACHU: W gębie.
KAPITAN: Nie, przed nami.
STACHU: Nie boi się kapitan kontroli?
KAPITAN: A kto mnie skontroluje w powietrzu? Bocian? Bocian jest zajęty rozdawaniem pożyczek. Zobacz, bez trzymanki.
( Puszcza kierownicę, leci myśliwiec i go wystrasza. Wkurzony wstaje z fotela. )
KAPITAN: Jak lecisz bałwanie!? Nie widzisz, że to jednokierunkowa? Piją za kierownicą, a później pchają się na czołówkę.
STACHU: Włączmy może autopilota.
Włączają, odzywa się Krzysztof Hołowczyc: Leć cztery kilometry prosto, później wleć na rondo…
KAPITAN: Może lepiej nie. Jeszcze nas wyprowadzi w pole.
STACHU: ( Dzwoni telefon. ) Tak? Kapitanie, Mariola.
KAPITAN: Jaka Mariola?
STACHU: Ta od lodów.
KAPITAN: Aha, daj. Co tam Mariola? Terrorystę masz. Zakładników wziął. Co żąda? PlayStation. Aaa, niepełnoletni jest. Co, swoich rodziców wziął za zakładników? To powiedz mu, że w sprawy rodzinne się nie wtrącamy. ( Odkłada słuchawkę. )
STACHU: No kapitanie! Szacun, nerwy ze stali.
KAPITAN: Dlatego jestem kapitanem, a ty myjesz podłogę.
STACHU: Znowu? ( Myje podłogę. ) Kapitanie, coś znalazłem. ( Znalazł urwany kabel po serwisowaniu. Sabotaż Rosjan. )
KAPITAN: A to Ruscy zostawili po tym ostatnim serwisowaniu. Jak wylądujemy, to im oddamy.
Odzywa się wieża rosyjska.
WIEŻA: Tu wieża. Lecicie kursem kolizyjnym.
KAPITAN: Co ten Ruski szwargocze?
STACHU: Nie wiem. Nie rozumiem po rusku.
WIEŻA: W górę! W górę!
KAPITAN: Da. Haraszo. ( Pokazuje kciukiem do Stacha, że będzie dobrze. )
WIEŻA: Odpalamy.
KAPITAN: My też was lubimy. ( Kapitan rozkłada ręce do Stacha, nie wiedząc, o co Rosjanom chodziło. )
STACHU: Kapitanie! Rakieta nam przed nosem przeleciała!
KAPITAN: Że oni zawsze muszą nas witać fajerwerkami.
STACHU: Dostaliśmy! Pali mi się skrzydło.
KAPITAN: Gdzie? Nie widzę.
STACHU: Już zgasiłem.
Paliło się ramię Stachowi, ale je ugasił.
KAPITAN: Mayday, Mayday.
STACHU: Jaki mejdej?
KAPITAN: W filmach tak mówili, jak spadali.
STACHU: A mówią, że to ja jestem głupi. Daj. ( Przejmuje mikrofon. ) Houston! Mamy problem.
KAPITAN: Nikt nam już nie pomoże.
STACHU: Skoro mamy zginąć, to muszę ci coś wyznać.
KAPITAN: Tylko nie miłość.
STACHU: No to może następnym razem.
KAPITAN: ( Mówi do pasażerów. ) Witam. Tu wasz Kapitan. Spadamy. Prawdopodobnie wszyscy zginiemy, ale proszę się nie martwić. Spadniemy w malowniczy górski krajobraz, który zamieszkują misie i wiewiórki.
STACHU: Co kapitan robi?
KAPITAN: Odwracam ich uwagę.
STACHU: Czy nie jest czas na panikę?
KAPITAN: Masz rację, panikujmy.
STACHU: Aaa…
KAPITAN: Aaa…
Stachu, się zakrztusza. Kapitan daje mu Halsa, ten się nim dławi.
KAPITAN: Weź Halsa. Lepiej? ( Kapitan uderza Stacha w plecy, ale po tym jeszcze gorzej. Kolega zakrztusił się na amen. ) Oddychaj! No nie, w katastrofie to niesztuka zginąć? Bądź solidarny z załogą. Co mówisz? Nie dasz Ruskim satysfakcji.
Stachu, macha głową, że nie to. Pokazuje na gardło.
KAPITAN: Masz ich tu, a ja ma ich tu. ( Pokazuje palcem na tyłek. ) Masz rację, nie wezmą nas żywcem. ( Wyciąga scyzoryk szwajcarski, pomału wyciąga po kolei nożyczki, pilnik, aż w końcu nóż. ) Polsko, ojczyzno moja. Ten tylko cię ceni, kto cię stracił…
Ma już sobie wbić nóż w serce, a tu w radiu odzywa się losowanie lotto. Bierze kupon z kieszeni, uważnie czeka na wyniki. Stachu siedzi nieżywy.