Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Początek lat sześćdziesiątych. Zimna wojna się zaostrza, na świecie wrze, a Polacy próbują odnaleźć się w gomułkowskiej „małej stabilizacji”. Dla bohaterów nadszedł jednak czas, gdy życie zaczyna wystawiać rachunek za popełnione błędy. Niektórzy, szargani wyrzutami sumienia, starają się naprawić sytuację, innym los nie pozostawia wyboru. Jedynie najbliższe sercu osoby rozumieją motywy postępowania, a okoliczności często nie wydają się jednoznaczne. Mimo swoich wad i przewinień każdy z nich szuka oparcia w drugim człowieku i akceptacji. Czy uda się im wybrnąć z problemów, czy przyjdzie im za swe występki płacić przez resztę życia?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 512
Rok wydania: 2020
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Anna Seweryn
Projekt okładki
Anna Slotorsz
Ilustracja na okładce
© Grażyna Rutowska / szukajwarchiwach.gov.pl | SeDmi / shutterstock.com
Redakcja techniczna, skład i łamanie
Damian Walasek
Opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Bańcerek
Wydanie I w tej edycji, Siemianowice Śląskie 2025
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-100 Siemianowice Śląskie, ul. Olimpijska 12
tel. 600 472 609
www.videograf.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2019
Tekst © Joanna Jakubczak
ISBN 978-83-8293-342-0
Nawet gdy krzyczę i wołam,
On tłumi moje błaganie;
głazami zagrodził mi drogi,
a ścieżki moje poplątał.
(Lm 3 8,9)
Mojemu Synowi, Marcinowi
Do niewielkiego, dwupokojowego mieszkania Wielopolskich na warszawskich Bielanach wpełzły promienie wiosennego słońca. Był niedzielny poranek i Szymek nie musiał zrywać się o świcie. Mimo to codzienne wstawanie o szóstej rano weszło mu w krew, więc nawet kiedy miał wolne, budził się o tej godzinie. Zerknął na cicho pochrapującą Zosię i wstał z wersalki. Umył się, zaparzył sobie kawę i otworzył drzwi wychodzące na mikroskopijny balkon. Poranki bywały jeszcze bardzo chłodne, ale czuć było w powietrzu, że nadchodzi czas, gdy drzewa okryją się kwieciem, trawa nabierze jeszcze bardziej soczystego koloru, a popołudniami coraz częściej będzie słychać krzyki dzieciaków bawiących się na pobliskim placu zabaw. Jego Krzysia także.
Zostawił otwarte drzwi balkonowe i wszedł z powrotem do pokoju. „Mała stabilizacja” – pomyślał z przekąsem, rozglądając się po mieszkaniu. Cena, jaką za nią zapłacił, była wysoka. Wciąż czuł się jak ostatnia świnia, chociaż musiał przyznać, że w ostatnim czasie SB go nie nękało. Najpewniej osiągnęli swój cel, Hanka Lewin i Alicja Rosińska, postawione pod ścianą, zgodziły się na współpracę z bezpieką, a on mógł cieszyć się z własnego kąta i bycia adwokatem. Pamiętał, gdy był małym chłopcem i nazywał ludzi podobnego fachu „papugami”. Pragnął wówczas stać się kimś takim, bowiem przedwojenni adwokaci kojarzyli mu się z elitą. Byli zamożni i eleganccy, zwłaszcza gdy wśród ich klientów znajdowali się bogacze i przemysłowcy. Spełnił swoje marzenie, ale nie był ani specjalnie szanowany, ani też zamożny. Nastały inne czasy i należało nieco zweryfikować swoje pragnienia, a od pewnego czasu nieco narzucał je model gomułkowskiej „małej stabilizacji”.
Nowy przywódca zawiódł wielu ludzi. Kiedy w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku doszedł do władzy, Polacy mu kibicowali i niemal nosili na rękach, licząc, że teraz wszystko się zmieni. Szymek, podobnie jak wielu innych, marzył o wolności i swobodzie. I w istocie ów przełomowy rok dawał na to nadzieję. Potem zaś z każdym następnym owa nadzieja gasła i na powrót nastały czasy obłudy, hipokryzji i jedynej słusznej opcji politycznej.
Na swoje życie Szymek patrzył także z innej perspektywy. Bardziej osobistej. Nie tylko zeszmacił się w imię wygodnego życia, ale także stracił osobę, którą kochał i która pewnego dnia stała się jego najlepszym przyjacielem – Nelę Domosławską. Nie stać go było na poświęcenie, na zaczynanie wszystkiego od początku i na rozbicie swojej rodziny, która coraz mniej ją przypominała. Niby żyli z Zosią razem, ale właściwie obok siebie i jedyne, co w pewnym momencie ich łączyło, to Krzysio i małe mieszkanie na Bielanach.
– Jest niedziela, a ty się tłuczesz od rana – jęknęła zaspana Zosia i po chwili nakryła głowę kołdrą.
– Przepraszam – mruknął. – Nie mogłem spać.
– To następnym razem idź na spacer – warknęła.
Po chwili jednak zerwała się z wersalki i ciskając w stronę małżonka mordercze spojrzenia, udała się do łazienki.
„Jakiż miły poranek w mieszkaniu kochającego się małżeństwa” – pomyślał z ironią. Nie kierował tego stwierdzenia jedynie w stronę Zosi, on też miał wiele na sumieniu. Jego żona męczyła się w tym związku tak samo, jak on i zastanawiał się niekiedy, czy pewnego dnia nie dojdzie w ich domu do jakiejś tragedii, bo jedno z nich w końcu wybuchnie. Jedynie przy Krzysiu udawali kochającą się parę, chodzili razem na jego występy w szkole czy na wspólne spacery. Szymek zdawał sobie jednak sprawę, iż pewnego dnia, gdy chłopiec będzie trochę starszy, spostrzeże, że rodzice jedynie odgrywają spektakl, który niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.
Pokręcił się jeszcze chwilę po mieszkaniu, ale nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić, więc wyszedł w końcu z domu, zgodnie z sugestią Zosi. Nie chciał psuć tego pięknego poranka kolejną kłótnią. Zanim wróci, jego żona ochłonie, rozbudzi się, a gdy wstanie Krzysio, ponownie staną się dla siebie mili i kulturalni.
Nowe osiedle, na którym zamieszkali, nie było idealnym miejscem na spacery. Pomiędzy blokami rosły rachityczne drzewka, stało zaledwie kilka ławek i wciąż można było natknąć się na pozostałości po placu budowy, który po obfitych deszczach zamieniał się w bagnisko. Przy pryzmie ziemi zalegały stosy pustych butelek po piwie, wódce i tanim winie. Znak czasów i rozpitego społeczeństwa.
Patrzył na wciąż powstające budynki i te, które już były zamieszkane, wyobrażał sobie, jak będzie wyglądało to miejsce za kilka lat, gdy nagle dostrzegł siedzącego na jednej z ławek mężczyznę. Zapewne omiótłby go wzrokiem, odnotował jego obecność i poszedł dalej, gdyby nie to, że ów człowiek bardzo przypominał mu Tadka, jego kompana z sierocińca. Wpatrywał się intensywnie, chcąc się upewnić, czy na pewno widzi swojego przyjaciela, gdy ten poderwał się z ławki i ruszył w jego kierunku, mówiąc głośno:
– Cholera, zgubiłem się od razu. Pociąg przyjechał w nocy, nawet nie miałem kogo zapytać, gdzie jest piętnastka. I tak czekałem, aż ludzie zaczną się kręcić.
– Tadek, przyjacielu, co ty tutaj robisz? Telegramu nie przysłałeś, nie zadzwoniłeś ani do mojej kancelarii, ani do Zosi na uczelnię. Przecież wyszedłbym po ciebie na dworzec – niemal z pretensją powiedział Szymon, widząc nieco przemarzniętego kolegę.
– Nie mogłem – wydukał.
– No chodźże, herbaty ci zrobię, Krzysio zaraz wstanie, to położysz się w jego pokoju i prześpisz trochę. Opowiadaj, co cię tu znowu przygnało. I dlaczego, do cholery, tyle czasu mnie nie odwiedzałeś? – Szymek mówił niemal na jednym wdechu, jakby pragnął uzyskać jak najszybciej odpowiedzi.
Tadeusz zatrzymał się na chodniku i pociągnął Szymka za rękaw.
– Antka zatrzymała milicja. W związku z morderstwem Gaubera – szepnął drżącym głosem.
– Po takim czasie? – zdziwił się Szymek.
Tadeusz jedynie pokiwał głową i dodał, łkając:
– On… On zrobił to dla mnie, a ja wciąż nie mogę znaleźć sposobu, by trzasnąć „Francę”. Taki ze mnie przyjaciel…
– Uspokój się. To nie twoja wina, że nie możesz teraz wyjechać do RFN-u. Mało kto może sobie jeździć na tamtą stronę.
– Jestem strasznym przyjacielem… – Tadeusz całkiem się rozkleił. – Błagam, Szymek, pomóż mu. Wyciągnij go z tego.
– Oczywiście, Tadek. Nawet nie pomyślałbym, że mogę postąpić inaczej. Więc daj już spokój.
– Szymek, ale to przeze mnie. Przez moją chęć zemsty…
– Obaj jej chcieliście. I gdyby „Szmata” żył, ja także przyłączyłbym się do tej waszej krucjaty.
– Jestem świnia, nie przyjaciel!
– Nie mów tak.
– A jeśli ci powiem, że nie przyjeżdżałem do ciebie przez tyle czasu, bo zakochałem się w twojej żonie, też byś mnie pocieszał? Bo taka jest prawda… Przespałem się z Zosią, Szymek. Potem zerwałem tę znajomość, ale… stało się. Jednego przyjaciela wpakowałem do pierdla i grozi mu teraz stryczek, a z drugiego zrobiłem rogacza.
Szymek zamilkł. Wiadomość o romansie Zosi z Tadeuszem nieco nim wstrząsnęła. Jednak nie z powodu zazdrości, tylko z uwagi na to, że niczego nie zauważył. Rozumiał Zosię, on także się jej nie zwierzał ze swoich romansów, ale miał żal do Tadka, że tak długo taił przed nim prawdę.
– Możesz mi dać po mordzie, nie odezwać się do mnie nigdy więcej, ale, na Boga, pomóż Antkowi, bo przecież on nie jest winny tego, że jestem zwykłą gnidą. Przepraszam, Szymon. Nie wiem, co mi do łba strzeliło. Chyba wydawało mi się, że ją uszczęśliwiam, bo promieniała przy mnie i na moment znikał ten smutek, który widziałem w jej oczach, gdy mówiła o tobie.
– Pomogę Antkowi – wydukał Szymek i ruszył w stronę domu.
Tadeusz, ze spuszczoną głową i miną zbitego psa, poszedł za nim.
Mimo iż Nela Domosławska, odkąd skończyła się wojna, nie była za granicą, praca w „Polityce” sprawiała, że mogła wyobrażać sobie dalekie wojaże i pisanie reportaży o miejscach, które znała jedynie z przesyłanych przez korespondentów informacji. A na świecie wrzało. Afryka zrzucała jarzmo kolonializmu, trwała zimna wojna między dwoma mocarstwami, podbijano kosmos i walczono w Ameryce z segregacją rasową, a ona wciąż tkwiła wśród kłębów dymu papierosowego, pomiędzy maszyną do pisania i niewygodnym krzesłem. Jednak fakt, iż dowiadywała się o pewnych rzeczach szybciej niż inni, napawał ją dumą. Wierzyła, iż pewnego dnia zostanie korespondentką zagraniczną i będzie mogła te wszystkie wydarzenia obserwować z bliska, a nawet być w ich centrum.
– Najjaśniejszy wzywa – powiedział do niej kolega redakcyjny, siorbiąc przy tym parującą jeszcze kawę.
Bez lęku, ale i bez specjalnej ekscytacji Nela wstała zza biurka i udała się do gabinetu przełożonego. Była tam częstym gościem. Niekiedy szef działu ją ganił, czasami dostała pochwałę. Mogłaby się bardziej postarać, ale nie była pewna, jak zadowolić Bernarda, u którego nastrój odgrywał pierwszoplanową rolę w ocenie sytuacji.
Jej zadanie polegało na kompletowaniu wiadomości od korespondentów, śledzeniu doniesień w zagranicznych mediach i preparowaniu notek o najważniejszych wydarzeniach na świecie. Niekiedy dość wiernie odtwarzała informacje z serwisów zagranicznych i wtedy dostawała burę, ale czasami potrafiła napisać naprawdę żarliwy artykuł o ruchach narodowo-wyzwoleńczych w Afryce. I czekała. Na dzień, w którym wyślą ją na pierwszą zagraniczną misję.
Kiedy zaprzedała duszę diabłu i zapisała się do PZPR-u, sądziła, że w domu Błażeja dojdzie do awantury. Zarówno Gabrysia i Błażej, jak również Nina Ossowiecka wraz z mężem byli kiedyś zażartymi antykomunistami, ale w życiu Piotrowskich wiele się zmieniło. Odkąd Błażej został dyrektorem fabryki i sam zhańbił się wstąpieniem do partii, nikt nie śmiał czynić jej wyrzutów. Jedynie mąż Niny, Grzegorz, syczał przez zaciśnięte zęby, że pewnego dnia wszyscy się doigrają tymi dziwnymi układami z władzą. Nie omieszkał przypomnieć, że wciąż pierwsze skrzypce w Europie Wschodniej gra Związek Radziecki, a ze strony tego państwa nie można się spodziewać niczego dobrego.
– Mamo, ja już nie chcę walczyć, ja chcę żyć – westchnęła Nela po jednej z awantur w domu Ossowieckich. – Mnie też wiele rzeczy nie odpowiada, także chciałabym, żeby było inaczej, bo wolność najbardziej cenią ci, którzy ją stracili, ale nie widzę już światełka w tunelu. Kiedyś byłam bardziej buńczuczna, buntowałam się i wierzyłam w „odwilż”. Chcę spełniać swoje marzenia i jeśli świat nie może dopasować się do mnie, ja dopasuję się do świata. Nigdy nie zapomnę tego, co przeżyłam i kogo straciłam przez Sowietów, ale mam dosyć wiecznego stawiania się. Kiedyś, nawet gdy było ciężko, nie opuszczał mnie humor. Teraz stałam się przygnębiona, bo okazało się, iż na nic się zdało to moje miotanie się. A ja pragnę być taka jak kiedyś i brać życie takim, jakie jest.
– Kochanie, rozumiem cię. Grzegorz mentalnie nigdy nie przestał być żołnierzem, ale i on pewnego dnia zrozumie, iż musi się poddać. Nie potępiam cię. Ani Błażeja. Każdy z nas pragnie jeszcze coś wycisnąć z tego życia. I niech rzuci kamieniem ten, kto nie ugiął karku w imię świętego spokoju.
– Grzegorz nie ugiął – westchnęła Nela.
– I co z tego, kiedy wiecznie musimy oglądać każdą złotówkę, zanim ją wydamy? Mieszkamy w okropnych warunkach, a przecież proponowano Grzegorzowi powrót do wojska. Wtedy mielibyśmy wszystko. Nie namawiam go jednak, dla mnie ważne jest, że jesteśmy razem, żyjemy i zdrowie nam dopisuje.
– Tak, wy nie poszliście na żadne kompromisy – mruknęła Nela, bo wciąż dziwnie się czuła, chodząc na zebrania partyjne, na których miała ochotę wykrzyczeć wszystko, co ją uwierało.
– Jesteś młoda, życie przed tobą długie. Ja spełniłam swoje marzenia, grałam w najlepszych sztukach, pisano o mnie w gazetach, kocham i jestem kochana. Ty nie zdążyłaś spełnić jeszcze żadnego.
– Ale gdybyś musiała się wtedy… – zaczęła Nela niepewnie.
– Zeszmacić? – prychnęła. – Grałam w teatrze, gdy salę wypełniali sami Rosjanie. I cieszyłam się, że w ogóle mogę grać. A potem… Nieważne, Nelu. Po prostu nie robisz niczego złego, nikt przez ciebie nie musi płakać i to jest najważniejsze. A Grzegorz zawsze był idealistą, chociaż być może dlatego, że nigdy nie musiał dokonywać drastycznych wyborów.
– Dziękuję, mamo. Masz rację. Nie robię niczego złego, nie donoszę na kolegów, nie wygłaszam płomiennych przemów i staram się być obiektywna w tym, o czym piszę. Po prostu gdybym nie zapisała się do partii, nigdy nie zostałabym korespondentką zagraniczną.
Nina Ossowiecka uśmiechnęła się.
– Kochanie, zapewniam cię, że ja też nie mam zamiaru przerywać spektaklu, by krzyknąć: „Cyrankiewicz, pachołek Moskwy”. – Pogłaskała Nelę po piegowatym policzku i zapytała ciepło: – A jak twoje sprawy sercowe?
Nela odwróciła wzrok, po czym wzruszyła ramionami.
– Nijak. Widocznie jeszcze na mnie nie pora – powiedziała, głośno przełykając ślinę.
Nie chciała martwić Niny i opowiadać jej znowu o niespełnionej miłości do pewnego żonatego adwokata. To był temat zamknięty i poukładała to sobie jakoś w głowie, pomna słów Niny, które ta wypowiadała bardzo często: „Byleby nikt przez ciebie nie płakał”. Cóż z tego, jeśli nie umiała poukładać sobie tego w swoim sercu.
Ta rozmowa jednak bardzo jej pomogła i pewnego dnia Nela postanowiła, że będzie żyła pełną piersią, bezczelnie patrząc życiu w twarz. Przestała nawet chować pod poduszką chleb, chociaż zawsze dbała, by zostawić w kuchni dwie kromki na następny dzień. Stwierdziła, że uczucie do Szymka Wielopolskiego kiedyś jej minie, tak jak odeszły lęki dotyczące głodu. Życie było przed nią, jak powiedziała Nina, i Nela pragnęła wycisnąć z niego, co się da, uważając jedynie, by nikogo przy tym nie skrzywdzić.
– Miałam się do was zgłosić – powiedziała spokojnie Nela, wchodząc do gabinetu redaktora naczelnego.
Mężczyzna podniósł wzrok i popatrzył na nią znad okularów.
– A tak, tak… Wejdźcie.
Nie wyczuła w jego głosie ani entuzjazmu, ani też wrogości.
– Dostaniecie pod opiekę nową pracownicę. Jest na ostatnim roku studiów i tuż po ich zakończeniu otrzyma u nas etat. Wprowadzicie ją.
– Dobrze.
Nela dygnęła niczym pensjonarka, chociaż wcale nie była zadowolona z faktu, że będzie musiała przyuczać jakiegoś nowicjusza. Tym bardziej iż dziewczyna nigdy wcześniej nie pracowała w tym fachu. Swoją drogą musiała mieć naprawdę szerokie plecy, jak to się mawiało, jeśli od razu dostała pracę w tak poważanej gazecie i w dodatku w dziale zagranicznym.
– Jutro, o ósmej, zgłosi się do was. Tylko tyle chciałem… – mruknął i ponownie pochylił się nad stertą papierów.
***
Następnego ranka, gdy Nela siedziała już za biurkiem i piła drugą tego dnia herbatę, usłyszała za plecami głos:
– Podobno masz mnie przyuczać? – Po tym pytaniu dziewczyna ziewnęła przeciągle.
Nela zerknęła na zegar wiszący na ścianie redakcji. Była prawie dziesiąta. Odwróciła się ze złością i ujrzała przed sobą nieco zaspaną Nadię Niechowską. Piękną dziewczynę o urodzie Bardotki i wrednym charakterze. Przewróciła oczami i powiedziała zimno:
– Ach, to ty… Spóźniłaś się. Szef mówił, że masz być o ósmej.
– Zaspałam – prychnęła i przysunęła krzesło do biurka Neli. – No to mów, co mam robić.
Nela Domosławska położyła przed dziewczyną pokaźny plik maszynopisów i powiedziała:
– Tu masz depesze z różnych stron świata. Najpierw je posegreguj według problemów.
– Jakich problemów? – Nadia kolejny raz ziewnęła.
– O święci pańscy! – jęknęła Nela. – W takim razie poukładaj je według krajów. Jakie znasz języki?
– Angielski dobrze, niemiecki bardzo dobrze i francuski średnio.
– To się dobrze składa, bo ja niemieckiego prawie wcale – mruknęła Nela.
– Posłuchaj… mam córeczkę, Majkę. Zachorowała na szkarlatynę. Już trzecią noc nie śpimy – wypaliła Nadia.
Zaskoczona Nela nic nie odpowiedziała. Nie dopytywała się, za kogo wyszła Nadia i czy w ogóle ma męża. Nie chciała wiedzieć, ile lat ma mała Maja i czy już jej się polepszyło. Obawiała się, iż Nadia gotowa pomyśleć, że będzie odwalała za nią całą robotę. Nie zamierzała więc rozprawiać na tematy osobiste, bo nie uznawała ich za jakąkolwiek taryfę ulgową. Żeby więc uciąć ten wątek, wzięła do ręki plik papierów i powiedziała:
– Na razie nie wczytuj się, tylko rób tak: Kongo, Angola, Algieria… – Nela z prędkością maszyny przerzucała kolejne depesze.
– Sama Afryka?
– Jest jeszcze Bliski Wschód. Resztą świata zajmują się inni.
– Teraz już sobie poradzę – bąknęła Nadia i zaczęła powoli rozkładać kolejny pakiet.
– A teraz przeczytaj wszystko i zrób notatki z tego, co najistotniejsze. Maksymalnie tysiąc słów. Do tysiąca chyba umiesz liczyć, co? – zapytała z kpiną w głosie.
Nadia przysunęła do niej krzesło i szepnęła:
– Słyszałam, że bardzo chcesz pojechać w teren. Daleko, za granicę. Bądź więc dla mnie miła, bo pojedziesz co najwyżej do Pruszkowa.
Nadia odwróciła się gwałtownie.
– Szantażujesz mnie, rozpuszczona dziewucho?! – warknęła.
– Hm… Chyba tak – stwierdziła ze słodkim uśmiechem.
– Wbij sobie do tej uroczej, acz pustej łepetynki, że ja nie zamierzam być dla ciebie miła, nawet jeśli miałabym nigdzie nie pojechać – syknęła Nela.
– Dużo mi zawdzięczasz, zapomniałaś?
– Nie tobie. Tylko Szymonowi Wielopolskiemu.
– A właśnie, on zdaje się, także posunął się do szantażu. Dobrze pamiętam?
– Wybacz, ale jedyne, co musiałaś, to powiedzieć prawdę. I ty również mi coś zawdzięczasz. Jeśli nie życie, to na pewno swoją nogę – odparła Nela złośliwie.
– Nie stawiaj sobie pomników, Domosławska.
– A ty nie zadzieraj nosa, Niechowska, bo pewnego dnia ktoś ci go utrze.
Ich rozmowę przerwał naczelny, który niczym duch zjawił się przy ich biurku.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Oczywiście – zapewniła Nela.
– W jak najlepszym – jednocześnie stwierdziłaNadia.
Mateusz od dawno nie widział Londynu. Były dni, że tęsknił za tym miejscem, wręcz obsesyjnie myślał o przechadzkach po Trafalgar Square, Piccadilly czy Baker Street. Jednak chyba najbardziej brakowało mu zieleni, którą teraz mógł nasycić oczy, spacerując po parkowych alejkach. Mieszkając w Londynie, nie doceniał tego, wręcz psioczył na mgliste poranki i deszczowe wieczory. Żyjąc jednak przez kilka lat w pustynnym klimacie, marzył o podobnej aurze.
Tymczasem miasto, w którym spędził połowę swojego dotychczasowego życia, wydało mu się obce. Wciąż piękne i kolorowe, ale czuł się w nim jak gość. Jedynie jego rodzinny dom i atmosfera w nim panująca były dokładnie takie jak w dniu, w którym go opuścił. Mama wciąż wyglądała na podenerwowaną, ojciec nadal sprawiał wrażenie człowieka, którego niewiele jest w stanie wyprowadzić z równowagi, a siostry jak zwykle dokazywały. Sądził, iż Alicja już przywykła do faktu, że wybrał sobie Izrael na miejsce do życia, ale ona cały czas była spięta, nerwowa i namawiała go, by wrócił do domu, a przynajmniej do Wielkiej Brytanii. Chyba wciąż żyła w strachu, że tam, daleko, spotka go jakaś krzywda. Miała rację, wydarzyło się coś złego, o czym nie był w stanie zapomnieć, ale to jedynie utwierdziło go w przekonaniu, iż wybrał słuszną drogę.
– Kierujesz się osobistą zemstą, Mateusz – powiedziała chłodno Alicja, gdy oznajmił jej, że pragnie robić karierę wojskową i tłuc Arabów. – A sam mówiłeś, że Samira była przypadkową ofiarą. Przecież nie zabiliby swojej krajanki. Równie dobrze mogłaby ją dosięgnąć żydowska kula. I co wtedy?
– Jak zawsze masz rację, mogła zginąć z rąk Izraelczyków, ale to nie zmienia faktu, że zabito ją, bo chciano wedrzeć się za naszą granicę. Trzeba kiedyś z tym skończyć, żeby już nigdy żaden przypadkowy człowiek nie zginął od kul. Wszystko jedno przez kogo wystrzelonych. Dlatego zwiążę swoją przyszłość z… wojskiem.
– Posłuchaj, synu… Wszelkie tajne służby to bagno, z którego się nie wychodzi. A kiedy już całkiem w nim utoniesz, nikt tego nawet nie doceni. Takie rzeczy ciągną się za człowiekiem przez całe życie.
– Tobie jakoś udało się wyjść z tego, jak to nazywasz, bagna. Poza tym wcale nie powiedziałem, że chodzi o służby specjalne – prychnął Mateusz.
Alicja już nic nie odpowiedziała. Patrzyła w okno, zamyślona, jakby nagle ujrzała za nim coś bardzo frapującego. Po kilku minutach szepnęła:
– Tak mi się wydawało. Że wyszłam… I tobie także wiele kwestii wydaje się oczywistych, ale to tylko złudzenie, synu. Uwierz mi, że zwykle nic nie wygląda później tak prosto, jak nam się początkowo wydawało. I nie doceniasz matczynej intuicji. Nie musisz mi nic mówić, a i tak widzę w twoich oczach, że masz zamiar robić coś, co tobie wydaje się ważne i tajemnicze.
– Mamo… – jęknął. – Nie chcę kolejnej kłótni z tobą. Nie jestem już małym chłopcem, więc pozwól mi samemu podejmować decyzje.
Alicja uśmiechnęła się smutno.
– Kiedy masz dzieci, które kochasz ponad wszystko, wydaje ci się, że uchronisz je przed błędami, jakie sam popełniłeś. Gdy ujrzysz swoje dziecko pchające dłonie do ogniska, będziesz krzyczał, by tego nie robiło, bo się poparzy. A potem będziesz patrzył, jak mimo twoich napomnień i tak zrobi po swojemu. I tak jest za każdym razem, ale wciąż mam nadzieję, że może mnie posłuchasz, może zechcesz skorzystać z moich doświadczeń. Kiedyś ci mówiłam o miłości. O tym, iż nie ma koloru skóry ani narodowości. Zarzekałeś się, prychałeś pogardliwie, a jednak i ciebie spotkało coś podobnego. Obiecaj mi więc, że chociaż przemyślisz raz jeszcze swoją decyzję o wstąpieniu do służb specjalnych. Wiem, iż niewiele więcej możesz mi o tym opowiedzieć, jednak myślę, że wszędzie działają one w podobny sposób. Niszczą człowieka. I fizycznie, i psychicznie, dopóki dycha, a potem wyrzucają na śmietnik. I nigdy nie pozwalają zapomnieć, kim byłeś i co robiłeś. Są drogi, z których nie ma ucieczki, raz na taką wejdziesz i musisz na niej pozostać.
– Mamo, dzieje się coś złego? – zapytał z troską Mateusz, bo matka wydawała się kłębkiem nerwów.
Pokiwała głową i zaczęła płakać. Próbowała coś powiedzieć, lecz za chwilę ponownie zamykała się w sobie. Tak jakby miała jakiś sekret, który ją dręczył, ale wciąż nie była pewna, czy nie stanie się coś nieodwracalnego, gdy go wyjawi.
– Mamo, zabiorę twoją tajemnicę do Izraela – powiedział ciepło i pogłaskał Alicję po dłoni.
– Wiesz… – szepnęła i westchnęła głośno, próbując chyba zebrać myśli. – Gdy pokochałam Sergiusza, najbardziej cieszyłam się z tego, że nie muszę mieć przed nim żadnych tajemnic. A w końcu nadszedł dzień, gdy nie mogę wyznać mu prawdy.
– Więc wyznaj ją mnie… Masz kogoś? – zapytał zatrwożony Mateusz, bo pomyślał, że jeśli w życiu matki wydarzyło się coś, o czym nie mogła powiedzieć swojemu mężowi, zapewne chodziło o innego mężczyznę.
– Daj spokój! – Alicja machnęła ręką. – Za kogo ty mnie masz?Nie jestem jakąś podstarzałą rajfurką. Po prostu… mój kraj upomniał się o mnie. W najbardziej bezczelny sposób. Nie zaatakowano mnie, ale moich najbliższych. Hankę i jej rodzinę. A musisz wiedzieć, że Igor Łyszkin zrobił dla mnie więcej niż ktokolwiek inny. Uratował mnie i naszą rodzinę. Gdyby nie on, wyszłabym z łagru dopiero całkiem niedawno, jeśli w ogóle bym przeżyła tę odsiadkę. A wówczas po naszej rodzinie i moim związku z Sergiuszem pozostałyby jedynie popioły. Teraz on jest w niebezpieczeństwie, a ja muszę mu pomóc. Po prostu muszę. I zapewniam cię, że gdyby nie moja przeszłość żołnierza i szpiega, nikt by sobie mną nie zaprzątał głowy. Brzydzę się systemem, który teraz funkcjonuje w Polsce, i całym sercem kibicuję Amerykanom, by to oni wygrali tę zimną wojnę, a jednak muszę wspierać ten znienawidzony przeze mnie ustrój.
– Pracujesz dla nich? – zdziwił się Mateusz.
– Tak. Ale nie dlatego, że chcę, ale dlatego, że muszę. Teraz już wiesz, dlaczego wpadam w panikę za każdym razem, gdy wspominasz mi o swoich życiowych planach. Nie chcę, żebyś pewnego dnia miał kłopoty podobne do moich. I nic więcej nie mogę ci powiedzieć.
– Rozumiem twoje niepokoje, ale ja wierzę w system i w kraj, w którym teraz mieszkam. Przez ostatnie trzy lata biłem się z myślami, miałem dylematy, przeklinałem wszystko, co wiązało się z wojną, bo przecież właśnie w czasie wojny straciłem swoją prawdziwą rodzinę, ale pewnego dnia obudziłem się i stwierdziłem, że to wszystko nigdy się nie skończy, jeśli każdy będzie stał z boku i uchylał się jedynie przed kulami.
– Tacy jak ty są jedynie pionkami na planszy wielkiej polityki. Zostaniesz wykorzystany w najbardziej perfidny sposób, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba – westchnęła Alicja.
Ich rozmowę przerwał dźwięk dzwonka i chwilę potem do pokoju wsunęła głowę Natalia.
– Mamo, jakaś pani do ciebie.
Alicja podniosła się z kanapy, ale zanim zdążyła dojść do przedpokoju, w progu stanęła osoba, którą matka Mateusza chyba niezbyt lubiła, bo jej wzrok momentalnie się zmienił z przygnębionego na rozwścieczony.
– Przepraszam, że zakłócam pani spokój, ale chodzi o występ w Ognisku Polskim – wydukała kobieta.
Mateusz spojrzał na nieznajomą i stwierdził, iż kobieta, choć nieco starsza od niego, jest bardzo atrakcyjna.
– Prosiłam, żeby pani tu nie przychodziła – wysyczała Alicja, ale po chwili jakby zreflektowała się i dodała: – Mam gościa, mój syn mnie odwiedził.
– Przepraszam, pani Dargiewicz, to jest sprawa niecierpiąca zwłoki. Bardzo chcielibyśmy, żeby wystąpił u nas ten jazzman z Polski, Kuba Staśko. Pani na pewno nie odmówi, a mnie po prostu zbył… – powiedziała słodko kobieta.
– Dobrze, porozmawiam z nim. I proszę już iść – mruknęła Alicja. – Muszę odwieźć córkę na lekcję fortepianu.
– Ja odwiozę Natalię – zaproponował Mateusz.
Zanim jednak Alicja zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, po pięknej kobiecie pozostał w pokoju jedynie zapach perfum.
– Dobrze, odwieź ją – westchnęła i wyciągnęła z torebki kluczyki do ich triumpha. – Tylko nie szalej.
Mateusz pokiwał głową i kilka minut później opuścił wraz Natalią ich dom. Kiedy wyjechali na Kensington High Street, chłopak dostrzegł stojącą na przystanku autobusowym kobietę, która ich odwiedziła. Zatrzymał się i zaproponował podwiezienie. Nie miał pojęcia, dlaczego to zrobił. Chyba potrzebował towarzystwa kobiety, bo odkąd zginęła Samira, unikał ich jak diabeł wody święconej.
– Jadę do Camden, to kawał drogi – ostrzegła kobieta.
– W takim razie najpierw odwieziemy moją siostrę, to niedaleko, a potem udamy się do Camden Town. Wieki tam nie byłem. – Uśmiechnął się, czując pewną ekscytację na myśl o tej przejażdżce.
Kobieta nie oponowała. Wsiadła na przednie siedzenie i podała dłoń chłopakowi.
– Nazywam się Barbara Dolecka. Jestem Polką, ale Londyn to teraz mój dom.
– Mateusz.
Nie miał pojęcia, dlaczego nie podał imienia, które nosił od chwili, gdy stanął na izraelskiej ziemi. Może wciąż czuł pewne rozdwojenie swojej osobowości? Tutaj był londyńczykiem, Mateuszem, a tam, wiele kilometrów stąd, gdzie wyrywano pustyni każdy kawałek ziemi, Dawidem.
Gdy Natalia wysiadła przed domem miss Lonely, nauczycielki fortepianu, Barbara Dolecka popatrzyła na niego i powiedziała jeszcze bardziej przymilnym tonem:
– W zamian za podwiezienie zapraszam pana na herbatę. Do siebie. Podobno parzę ją równie doskonale, co rodowici Brytyjczycy.
– Mama będzie się denerwować – bąknął.
– Synalek mamusi – zakpiła.
– Nie, po prostu miałem jedynie odwieźć Natalkę i zaraz wracać, bo rzadko bywam w Anglii i mama chce ze mną spędzić trochę czasu sam na sam – mruknął, niezbyt zadowolony z przytyku nowej znajomej.
– Mam w domu telefon. Pani Dargiewicz również.
– W takim razie przekonała mnie pani. – Roześmiał się.
Domek w zabudowie szeregowej nie był tak elegancki, jak ten należący do jego przybranych rodziców, ale znał osoby, które za podobny dałyby się posiekać.
– Przygotuję herbatę, a pan niech zadzwoni do mamy. Telefon jest w salonie. – Barbara wskazała dłonią pokój. Przygryzła wargę, jakby się zawahała i odrzekła: – Może lepiej niech pan nie mówi, że spotkał się pan ze mną. Mam wrażenie, iż pani Alicja nie darzy mnie sympatią.
– Dlaczego nie darzy pani sympatią? – zapytał ze śmiechem. – Przecież jest pani urocza, a moja mama nie uprzedza się do ludzi bez powodu.
Dolecka odwróciła wzrok.
– Pana matka jest wśród Polonii osobą o wielkim autorytecie. Z uwagi na swoją przeszłość i zasługi dla naszego kraju. Nie lubi jednak konkurencji. Ja byłam zbyt mała, by wykazać się heroizmem, ale teraz staram się jak mogę, by nieco rozruszać to środowisko. I chyba to niezbyt podoba się pana matce.
Mateusz był coraz bardziej zdziwiony. Przestał jednak się uśmiechać, bo zawsze irytowało go, gdy ktoś źle wyrażał się o Alicji. Właśnie z tego powodu pewnego dnia wyprowadził się z domu ciotki Tabity.
Kobieta chyba zreflektowała się, że palnęła głupstwo, bo podeszła do Mateusza i dotknęła dłonią jego ramienia.
– Nie powinnam tak mówić, przepraszam. Tak naprawdę nie wiem, dlaczego pani Dargiewicz mnie nie lubi, ale sam pan był świadkiem, w jaki sposób mnie potraktowała, gdy do was przyszłam.
Ten delikatny dotyk i przepraszający ton sprawiły, że Mateusz nieco zmiękł. Ta kobieta zrobiła na nim niesamowite wrażenie, ale zdawał sobie sprawę, że za kilka dni ich znajomość się zakończy, bo on wyjedzie do Izraela i zapewne nie pojawi się w Londynie przez długi czas. Dolecka miała rację, Alicja potraktowała ją bardzo niegrzecznie. Być może miała swoje powody i gdyby powiedział jej prawdę, wpadłaby w złość. A on nie chciał żadnych awantur. Pragnął jedynie spędzić miło czas z atrakcyjną i sympatyczną Barbarą.
