Polska Ludowa 1980-1989 cz. 2 - Opracowanie zbiorowe - ebook

Polska Ludowa 1980-1989 cz. 2 ebook

0,0

Opis

Lata 1982-1985 można uznać za okres pewnego politycznego uspokojenia, choć zakłóconego zabójstwem ks. Jerzego Popiełuszki, oraz za okres stagnacji gospodarczej, która pogłębiała się w następnych latach. Najbliższe otoczenie gen. Wojciecha Jaruzelskiego doszło do wniosku, że trzeba podjąć radykalne działania, zapoczątkowane zmianą premiera. We wrześniu 1988 r. Zbigniewa Messnera zastąpił Mieczysław F. Rakowski.

Zmiana premiera i rządu miała zaowocować zmianą polityki gospodarczej, znaczną jej liberalizacją. Ducha zmian najbardziej oddaje tzw. ustawa (Mieczysława) Wilczka – ustawa o przedsiębiorczości. Gwoli prawdy historycznej należy jednak zaznaczyć, że w rzeczywistości reformę opracował prof. Zdzisław Sadowski, wicepremier w ekipie Messnera

Jednocześnie trwały nieformalne rozmowy, wymiany listów między ludźmi władzy i opozycji. Zbliżenie obu środowisk nie obyło się bez protestów w ich otoczeniu. Obrady Okrągłego Stołu były ewenementem w bloku wschodnim. Oto bowiem partia rządząca nie tylko zdecydowała się na wolnorynkowe reformy, rozmowy z opozycją, ale jeszcze na oddanie władzy po wyborach z 4 czerwca 1989 r. W ich wyniku doszło do utworzenia rządu Tadeusza Mazowieckiego.

Wybór Jaruzelskiego na prezydenta nie był wcale oczywisty, sam generał bowiem nie był przekonany co do kandydowania na ten urząd. Wahał się. Zrozumiałe więc, że objęcie przez niego prezydentury było znaczącym punktem jego rozmów z przybyłym do Polski prezydentem USA George'em Bushem.


Z raportu Wiesława Górnickiego z 1986 r.

W dążeniu do odzyskania utraconych obszarów w sferze nadbudowy Kościół postępuje bez skrupułów, często z jezuickim cynizmem, czego dowodem jest udostępnianie ambon i sal parafialnych byłym stalinowcom, ateistom i Żydom, którzy pełnią funkcję „reprezentantów kultury chrześcijańskiej”.

Z wywiadu Stanisława Cioska

Kościół był bardzo wstrzemięźliwy, jeśli chodzi o Okrągły Stół i podzielenie się władzą z „Solidarnością”. Jakby przeczuwał, że lepiej było mu z komunistami niż z nie wiadomo kim.

Z tekstu prof. Bronisława Łagowskiego

Wojciech Jaruzelski był Aleksandrem Wielopolskim, któremu się udało. (…) Jaruzelski przeprowadził swoje zamiary, bo miał wojsko, Margrabia swojego wojska nie miał.

Z wywiadu Stanisława Cioska

(…) Zapisy Okrągłego Stołu – to był przecież naiwny socjalizm. Mieszkania wszystkim, waloryzacja płac… Podpisaliśmy się pod utopijnym socjalizmem. Ciągle potem wypytywałem Mazowieckiego: skąd wyście wyszli z tą koncepcją dzikiego kapitalizmu? Jak to się stało?

Technicznie [KAPITALIZM] zaczęła partia, Wilczek, Rakowski. Wcześniej niż Sejm kontraktowy. Ale to było tak, że wolność rynkowa, lecz wciąż socjalizm. Otóż socjalizm sam umarł, można by powiedzieć. Nikt go nie rozwiązywał. Niezauważalnie wręcz. Taka była uroda tych czasów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 368

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki: IZA MIERZEJEWSKA
Redaktor prowadzący: PAWEŁ DYBICZ
Korekta: AGATA GOGOŁKIEWICZ
Opracowanie graficzne i łamanie: DOROTA MARKOWSKA-BURBELKA
Zdjęcia: KRZYSZTOF ŻUCZKOWSKI, MARCIN SMULCZYŃSKI
Copyright © by Fundacja Oratio Recta Warszawa 2014
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-64407-38-3
Wydawca Fundacja Oratio Recta ul. Inżynierska 3 lok. 7 03-410 Warszawawww.tygodnikprzeglad.pl e-mail:[email protected]

Uwagi wstępne

Paweł Dybicz

Wprowadzenie stanu wojennego dla ogromnej większości Polaków było zaskoczeniem, a dla wielu wręcz szokiem. Ale tak jak w 1981 r. dość powszechne było przekonanie, że ówczesna sytuacja jest nie do utrzymania i że trzeba się liczyć z interwencją wojsk radzieckich, tak w 1982 r. wiedziano, że stan wojenny nie będzie trwał przez długie lata. Zrozumiałe więc, że w kręgach władzy już u progu 1982 r. zaczęto zastanawiać się, jak ma wyglądać Polska po stanie wojennym, czym ma się różnić od tej sprzed 1980 r. i tej, która była w tzw. karnawale „Solidarności”.

Dekada lat 80. to droga od stanu wojennego do Okrągłego Stołu, wyborów parlamentarnych i wyborów prezydenta RP. W pierwszej części niniejszego tomu zaprezentowaliśmy wydarzenia z początku lat 80. i ich oceny. Lata 1982-1985 można uznać za okres pewnego politycznego uspokojenia, choć zakłóconego zabójstwem ks. Jerzego Popiełuszki, oraz za okres stagnacji gospodarczej, która pogłębiała się w następnych latach. Złe wyniki gospodarcze rządu prof. Zbigniewa Messnera podkopywały pozycję premiera i jego ekipy. Wiedząc o tym, gabinet Messnera próbował poprawić sytuację gospodarczą i swoją pozycję, ogłaszając wprowadzenie drugiego etapu reformy gospodarczej. Miało się to wyrażać przeprowadzeniem tzw. operacji cenowo-dochodowej, polegającej na znacznym wzroście cen żywności, paliw i energii, rekompensowanym jednocześnie podwyżkami płac i świadczeń społecznych. Te propozycje spotkały się z niechęcią społeczeństwa i jednocześnie uaktywniły opozycję.

Najbliższe otoczenie gen. Jaruzelskiego doszło do wniosku, że trzeba podjąć radykalne działania, zapoczątkowane zmianą premiera. Prof. Messnera na stanowisku prezesa Rady Ministrów 27 września 1988 r. zastąpił Mieczysław F. Rakowski, wieloletni redaktor naczelny „Polityki”, wówczas wicemarszałek Sejmu.

Zmiana premiera i rządu miała zaowocować zmianą polityki gospodarczej, znaczną jej liberalizacją. Ducha zmian najbardziej oddaje tzw. ustawa (Mieczysława) Wilczka, współwłaściciela przedsiębiorstwa Lavil w Stanisławowie z udziałem kapitału zagranicznego – ustawa o przedsiębiorczości. Gwoli prawdy historycznej należy jednak zaznaczyć, że w rzeczywistości reformę opracował prof. Zdzisław Sadowski, wicepremier w ekipie Messnera

Na przekonanie dużej części ludzi władzy, a i opozycji o konieczności zmian nie tylko gospodarczych, ale politycznych nałożył się wybór Michaiła Gorbaczowa na sekretarza generalnego KPZR. Zapoczątkowana i prowadzona przez niego polityka głasnosti i pierestrojki z pewnością ułatwiła pezetpeerowskim reformatorom drogę do rozmów z opozycją. Ułatwiały je też takie wydarzenia jak amnestia dla więźniów politycznych (1984 i 1986 r.), ale i poparcie kierownictwa Episkopatu Polski dla nawiązania dialogu.

Zanim do niego doszło, trwały nieformalne rozmowy, wymiany listów między ludźmi władzy i opozycji. Zbliżenie obu środowisk nie obyło się bez protestów w ich otoczeniu. Tak jak ekipa gen. Jaruzelskiego musiała niemal szantażem (grożąc podaniem się do dymisji) wymusić na wielu członkach Komitetu Centralnego PZPR zgodę na oficjalne podjęcie rozmów i ugodę z opozycją, tak w kręgu Lecha Wałęsy musieli zdecydowanie przeważyć zwolennicy rozmów z władzą.

Obrady Okrągłego Stołu były ewenementem w bloku wschodnim. Oto bowiem partia rządząca nie tylko zdecydowała się na wolnorynkowe reformy, rozmowy z opozycją, ale jeszcze na podzielenie się z nią władzą w wyniku demokratycznych wyborów, które odbyły się 4 czerwca 1989 r. Koalicja rządząca, a głównie PZPR, przegrała je, ale nieprawdą jest, że społeczeństwo całkowicie odrzuciło ekipę Jaruzelskiego, która doprowadziła do demokratycznych zmian. Ta bowiem w tajnym głosowaniu otrzymała około jednej trzeciej wszystkich głosów, co w każdych wyborach trzeba uznać za dobry, a niekiedy świetny wynik.

Wyniki wyborów czerwcowych 1989 r. dla większości ludzi władzy tzw. demoludów były ogromnym zaskoczeniem i wstrząsem, a dla społeczeństw obozu socjalistycznego ogromną zachętą do wystąpień, manifestacji i żądań zmian, jakie później zachodziły w Polsce.

Wybór gen. Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta (19 lipca 1989 r.) nie był wcale oczywisty, sam generał bowiem nie był przekonany co do kandydowania na ten reaktywowany urząd. Wahał się. Zrozumiałe więc, że objęcie przez niego prezydentury było znaczącym punktem jego rozmów z przybyłym do Polski ówczesnym prezydentem USA George'em Bushem, który zachęcał gen. Jaruzelskiego do kandydowania.

Niniejszy tom kończy rozdział o gen. Wojciechu Jaruzelskim. Jego postać uosabia nie tylko drogę, jaką Polska przeszła w latach 80., ale i całą Polskę Ludową, która swój początek miała na wschód od byłych granic II Rzeczypospolitej, w tworzącym się Wojsku Polskim w 1943 r. Życiowe losy gen. Jaruzelskiego były nierozerwalnie sprzęgnięte z dziejami Polski Ludowej.

• • •

Niniejsza druga część trzeciego tomu „Polski Ludowej” jest ostatnią, jaka powstała w ramach tej serii. Cykl spotkał się z dużym zainteresowaniem czytelników. Poprzednie tomy, opublikowane przez wydawcę tygodnika „Przegląd” – Fundację Oratio Recta, znalazły wielu nabywców, co dowodzi, że Polacy są ciekawi poznania przeszłości Polski nie w wydaniu polityki historycznej uprawianej głównie przez Instytut Pamięci Narodowej. To zainteresowanie zachęciło nas do podjęcia prac nad wydaniem kolejnych książek prezentujących dzieje Polski w poprzednich okresach, w czasach II wojny światowej czy II Rzeczypospolitej. Pokazaniem innego oblicza przeszłości – „Historii bez IPN”.

Część I

Stan wojenny i co dalej

Co zrobić z partią i socjalizmem?

Niepublikowany list prof. Jana Szczepańskiego do gen. Wojciecha Jaruzelskiego z czasów stanu wojennego

Drogi Wojciechu,

Jest mi dość trudno odpowiedzieć na Twoje pytanie: „co w obecnej sytuacji jest sprawą najważniejszą?”, gdyż, mimo wszystko, nie jestem dobrze zorientowany, jak Ty i rząd definiujecie tę sytuację, a przede wszystkim jakie są Twoje interpretacje zachodzących zjawisk i dziejących się procesów, co świadomie czy nieświadomie traktujesz jako naturalne i oczywiste, a co jako wymagające interwencji. Patrząc na politykę, znowu mimo wszystko, jako obserwator mający zawodowe uprzedzenia i widzący ją raczej przez „pryzmat sejmowy”, z konieczności mam inną perspektywę niż szef rządu i państwa. Dlatego może poniższe rozważania w niektórych punktach, a może w całości, będą dla Ciebie abstrakcyjne lub wręcz naiwne. Może się też okazać, że przyjmujemy odmienne kryteria ważności. Otóż przyjmuję, że istotą polityki jest operowanie elementami siły. Zatem ocena każdej sytuacji zależy od oceny układu sił w niej działających. Na ważność sił politycznych składają się: liczebność działających zbiorowości, motywacje i determinacja działających ludzi, obiektywna możność działania i subiektywne umiejętności działania, dysponowanie przez działających skutecznymi środkami i skutecznymi metodami działania, zdolność do poruszania mas, jakość kierowniczych grup. Jak Ci powiedziałem w ostatniej rozmowie, nie dysponuję wiedzą o stanie politycznym społeczeństwa, rozwarstwieniu opinii, możliwości działania i pobudzeniu emocjonalnym. Stąd też jest mi trudno ocenić stan sił politycznych w sposób dokładny i polegam raczej na wiedzy fragmentarycznej. Drugi zespół kryteriów ważności w polityce wyprowadzam z celów, które się chce osiągnąć, mówiąc banalnie, ważne jest to, co pomaga osiągać cele i rozwiązywać problemy. (Chociaż w polityce nie ma rozwiązań trwałych i każde rozwiązanie problemu stwarzające zmiany w sytuacji powoduje indywidualne przystosowania do tych zmian i rodzi automatycznie potrzebę nowych rozwiązań). Aktualna sytuacja nasuwa mi kilka pytań zasadniczych i program rozwiązywania spraw najważniejszych zależy od odpowiedzi na te pytania. Oto one:

1. Czy ustrój socjalistyczny w Polsce da się utrzymać, biorąc pod uwagę żywiołową niechęć do niego zademonstrowaną w latach 80/81, zdecydowanie wrogie nastawienie państw NATO i wykorzystywanie zadłużenia dla jego podkopania, niechęć i podejrzliwość wobec Polaków i PZPR w innych krajach socjalistycznych, głębię kryzysu gospodarczego i aktywność opozycji? Trudno będzie ustrój utrzymać metodami, które okazały się skuteczne w 1957 i 1971 r. Sytuacja obecna wymaga politycznej neutralizacji opozycji i zapewnienia ustrojowi tolerancji ze strony mas bezpartyjnych, które opozycja chce utrzymać w stanie intensyfikowanej niechęci do ustroju.

2. Czy partia może odzyskać monopol w sprawowaniu władzy? Moim zdaniem: nie. Jest na to zbyt słaba i zbyt zmieniona tym trzecim kryzysem. Partia istniejąca w aktualnej postaci i w aktualnych relacjach z bezpartyjnymi, a zwłaszcza byłymi członkami, nie może się utrzymać przy władzy sama, bez osłony stanu wojennego. Chcąc pozostać przy władzy, musi podjąć próbę poszukania silnego sojusznika, który ułatwi jej neutralizację opozycji i ułatwi uzyskanie tolerancji bezpartyjnych. Takim sojusznikiem mogą być tylko katolicy, tzn. organizacje katolickie mające poparcie Episkopatu i uznanie szerokich kręgów społeczeństwa. Partia nie może już sprawować władzy siłą, zastraszeniem czy represjami. Trzeba więc rozważyć pokazanie się w telewizji przy jednym stole z Prymasem, a najlepiej także z Wałęsą, którego obecność stanowiłaby rozwiązanie wielu problemów wewnętrznych i stworzyła nową sytuację w stosunkach międzynarodowych, pozwalając neutralizować kampanię ze strony USA, a sojusznikom można wytłumaczyć konieczności taktyczne. Partia nie może ciągle chować się za parawan stanu wojennego, gdyż stan wojenny zużywa się w sposób naturalny, a siły zbrojne ciągle pamiętają uraz strzelania do robotników w obronie socjalizmu i partii, gdy potem okazywało się, że strzelały w obronie wypaczeń.

3. Co znaczy porozumienie narodowe i czy jest ono możliwe? Trzeba najpierw dokładnie – wreszcie – powiedzieć, o co chodzi. Masy, a przynajmniej spore grupy ludności robotniczej wyobrażają sobie porozumienie narodowe jako coś w rodzaju uogólnionych porozumień z Gdańska, Szczecina i Jastrzębia oraz ważniejszych porozumień późniejszych. Wyobrażają więc sobie porozumienie narodowe jako dokument określający „na piśmie” zobowiązania władz, zobowiązania obywateli, warunki funkcjonowania państwa, regulację spraw spornych, gwarancje dotrzymania porozumienia itp. Wyobrażają sobie także, że dokument taki będzie powstawał w negocjacjach, a jego uroczyste podpisanie zakończy dyskusje i nieporozumienia na temat porozumienia. Słowem, porozumienie jako nowe pacta conventa. Sejm czy inny organ byłby gwarantem wykonania porozumienia, a wtedy stosunki między władzą i obywatelami wejdą w nową fazę. Tak to sobie ludzie wyobrażają i na takie porozumienie czekają. Sądzę więc, że gdybyś spowodował czy sam przy najbliższej okazji sprecyzował, jak rozumiesz to nieszczęsne porozumienie, to można by nad nim rozpocząć dyskusję, najlepiej trzech panów przy jednym stole, których obraz telewizja przekaże do milionów domów. Takie porozumienie może powołać FJN, PRON czy OKON, mający społeczną akceptację i uznany za autentyczny. Takie porozumienie będzie skutecznym narzędziem oddzielenia „Solidarności” od opozycji, co jest pilnym zadaniem dla Ciebie, gdyż nie możesz dopuścić do wytworzenia opinii, że identyfikujesz nie tylko „Solidarność”, ale wszelkie związki zawodowe z opozycją, gdyż jak pisał stary Czesław Znamierowski: „W świecie spraw społecznych rzeczy tak się mają, jak się ludziom wydaje, że się mają”. W każdym razie musisz powiedzieć konkretnie, jak sobie rząd wyobraża „technicznie” zawarcie porozumienia.

Odpowiedzi na te trzy pytania określą to „decydujące ogniwo”, za które trzeba pociągnąć, aby poruszyć resztę. Moim zdaniem, dwie sprawy są najważniejsze:

1. W polityce – neutralizacja opozycji. Można ją osiągnąć przez rozpoczęcie rozmów z katolikami i innymi siłami w kraju na temat porozumienia, którego istotną częścią będzie szerszy udział katolików we władzy, ale udział realny. Nie mam żadnych złudzeń, że katolicy pozostaną przeciwnikami komunizmu. Ale zależy im na losie Polski i na utrzymaniu swoich wartości.

Tę postawę można wykorzystać. Zresztą lord Chesterfield, gdy wysyłał syna na dwór, m.in. dawał mu taką instrukcję: „Jeżeli nie możesz wroga przebić szpadą natychmiast, uściśnij go jak brata”. Współudział katolików w rządzie wydziela grupy opozycji z mas ludności, utrwala neutralność Kościoła i pozwala wyjść ze stanu wojennego bez obawy nowej rewolty.

2. W gospodarce najważniejszym zadaniem – moim zdaniem – jest produktywizacja każdego stanowiska pracy, likwidacja stanowisk niepotrzebnych, likwidacja strat pochodzących ze złej jakości pracy i wynoszących od 150 do 200 mld zł rocznie. Wykorzystać rezerwy niewymagające inwestycji, dewiz, importu i które leżą w zasięgu ręki.

Jakie siły można wykorzystać? Najpierw te działające spontanicznie, wynikające stąd, że ludzie chcą i muszą żyć, zabiegać o chleb, mieszkanie, wychowanie dzieci, a więc muszą pracować i wykonywać wszystkie zrutynizowane codzienne czynności. Ten spontaniczny proces trwania społeczeństwa kryje w sobie potężne siły. Jak pisał Anatol France: „Mimo wszelkich wysiłków królów, ministrów i filozofów świat jednak idzie naprzód”. Drugi zastanawiający zasób sił przejawił się w działaniach „Solidarności”. Trzeba sobie zimno i bez emocji odpowiedzieć na pytanie: po co te miliony ludzi pobiegły ślepo do „Solidarności”, czego tam szukały, co znalazły i bez czego nie będą już chciały żyć? Trzeci zestaw sił do wykorzystania tkwi w setkach tysięcy ludzi z wyższym i średnim wykształceniem, zdolnych, energicznych i duszących się w zbiurokratyzowanej gospodarce, w systemie powszechnej niemożności.

Te trzy grupy sił można wykorzystać. Co robić? Pierwszy krok: ustalić, co jest wspólne w dążeniach partii, stronnictw, mas katolickich, różnych grup i zbiorowości o różnych orientacjach ideowych i aspiracjach politycznych, a po ustaleniu wpisać do porozumienia. Ustalenie będzie nietrudne, wystarczy zapytać albo sondażem, albo zapytaniami prasowymi – techniki do ustalenia. Można też te wspólne dążenia ustalić w toku rozmów z przedstawicielami tych różnych grup. Krok drugi to rozmowy dla spisania treści porozumienia, żeby zakończyć jałowe dyskusje na ten temat. Krok trzeci – rozszerzyć platformę rządu o większą liczbę ministrów katolików mających poparcie Episkopatu i innych bezpartyjnych. Taki rząd będzie miał mandat opinii do sprawowania twardej władzy, będzie mógł przeprowadzić skuteczniej uzdrowienie gospodarki, aktywizację i podniesienie produkcyjności pracy i nakładów, wykorzystując naturalne dążenia mas. Ten rząd też będzie mógł załatwić bezkonfliktowo sprawę związków zawodowych w sposób wpisany do porozumienia, mający „społeczną akceptację”. Gorąco odradzam przyjmowanie ustawy w wersji obecnie przesłanej do Sejmu przed spisaniem treści porozumienia narodowego, gdyż pod niektórymi względami ten projekt jest gorszy od obecnie obowiązującej samej ustawy.

Na zakończenie jeszcze jedna sentencja Oscara Wilde’a: „Głupio jest zawsze dawać ludziom rady, ale dawać im dobre rady jest rzeczą fatalną”.

Serdeczne pozdrowienia

Jan Szczepański

27 września 1982

„Przegląd” nr 18/2004

Endek reformuje PZPR

Nieznany list prof. Macieja Giertycha do sekretarza KC

W 1988 r. w PZPR toczyła się dyskusja na temat reformy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Prof. Marian Orzechowski zajmujący się w partii sprawami ideologicznymi zwrócił się do wielu działaczy politycznych z pytaniem o kierunki ewentualnych reform. Jednym z tych, którzy odpowiedzieli na list Orzechowskiego, był bezpartyjny działacz katolicki Maciej Giertych, syn Jędrzeja – czołowego działacza endeckiego. Maciej Giertych do Polski przyjechał dopiero w 1962 r. po studiach w Oksfordzie i pracy naukowej na Zachodzie. Jako naukowiec znalazł pracę w Instytucie Dendrologii PAN w Kórniku. W połowie lat 80. trafił do stworzonej przez gen. Jaruzelskiego Rady Konsultacyjnej. Po czerwcu 1989 r. skupił się na reaktywowaniu Stronnictwa Narodowego i wkrótce został jego przewodniczącym. W wyborach w 2001 r., uzyskując ponad 10 tys. głosów, znalazł się w Sejmie z ramienia Ligi Polskich Rodzin.

Przedstawiamy odpowiedź Macieja Giertycha na zaproszenie do dyskusji na temat losów PZPR. Pochodzący ze zbiorów Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL dokument publikujemy bez skrótów.

Grzegorz Sołtysiak

Prof. dr hab.

Marian Orzechowski

Wydział Ideologiczny

Komitet Centralny PZPR

Wielce Szanowny Panie Profesorze!

Wiem, że Pan Profesor orientuje się, iż jestem przeciwnikiem socjalizmu, stąd też z pewnym zdziwieniem odebrałem propozycję wypowiedzenia się na temat planowanej konferencji teoretyczno-ideologicznej PZPR. Ponieważ jednak nie mam zwyczaju unikania okazji do zabrania głosu, skorzystam i teraz ze złożonej mi propozycji. Oto kilka moich uwag:

1. Jakikolwiek by przyjąć program wychodzenia z kryzysu, jego istota polegać musi na zaciśnięciu pasa i na wymuszeniu tego zaciśnięcia na społeczeństwie. By uzyskać na to akceptację społeczną, potrzebny jest przełom psychologiczny, świadomość, że coś się zmienia w kierunku pozytywnym. W naszych warunkach taki przełom osiąga się jedynie przez pociągnięcia odbierane jako demontaż socjalizmu (np. dekolektywizacja po 1956 r., otwarcie na Zachód i ułatwione podróżowanie po 1970 r., prywatne konta dewizowe, odprężenie w stosunkach Kościół-państwo itd.).

2. Uległość wobec robotników, wobec ich socjalistycznych nawyków i praktyk (roszczenia, strajki) oraz nadopiekuńczość wobec nierentownych zakładów pracy uniemożliwia wyjście z kryzysu. Trzeba się opiekować ponad połową robotników. Pracujących trzeba bronić przed strajkującymi (jak to robiły rządy Witosa i Grabskiego w latach 1925-1924).

3. By władza w Polsce mogła liczyć na oparcie społeczne, musi wyprzedzać ZSRR i inne kraje socjalistyczne w reformach odbieranych jako odchodzenie od socjalizmu.

4. Przywódca ZSRR może zupełnie odejść od socjalizmu, od Lenina i Marksa, nie tracąc władzy. PZPR takich możliwości nie posiada. Coraz częściej słyszy się głosy, że ZSRR nas wyprzedza w reformach. Czyni to PZPR coraz mniej wiarygodną jako przewodnią siłę w państwie.

Jest to oczywiście problem PZPR, ale nie tylko – bo jaka jest alternatywa? Co będzie z państwem polskim, gdy ZSRR frontalnie zrezygnuje z socjalizmu? Myślę, że w dyskusjach, które Pan Profesor przygotowuje i w które wciąga się bezpartyjnych, to właśnie winno być w centrum uwagi, a nie los PZPR.

5. W tej chwili coraz wyraźniej montowany jest front opozycyjny pod hasłem demokracji (patrz sygnatariusze uchwały po spotkaniu u Wałęsy w dniu 2.09.l988 r.), sterowany w istocie przez trockistów, lewicę laicką i lewicę katolicką, a więc przez siły socjalistyczne.

Niestety, ten socjalizm z rzekomo „ludzką twarzą” nie wróży nic dobrego dla Polski, tym bardziej że sterowany jest z Zachodu. Jego główne hasła są skierowane przeciwko ZSRR jako państwu (Katyń, 17 września, niepodległość Ukrainy, legenda Piłsudskiego itd.), a nie przeciwko panującej tam ideologii. Pozostanie konfrontacyjny, nawet gdy ZSRR zmieni ideologię, bo ta konfrontacja jest potrzebna mocodawcom czy inspiratorom z Zachodu.

6. ZSRR steruje od internacjonalizmu ku nacjonalizmowi. Ważniejszy więc tam będzie interes państwa niż eksport socjalizmu. To powinniśmy wykorzystać. Starajmy się, by łączył nas wspólny interes. Ideologia nas nie łączyła i łączyć nie będzie.

7. Uważam, że ci w PZPR, dla których dobro Polski jest ważniejsze niż dobro PZPR, powinni przygotowywać się do sytuacji, w której władzę trzeba będzie oddać w ręce opozycji konstruktywnej. Taką opozycję trzeba sobie wychować – nie jako partnerów we władzy, ale jako „gabinet cieni” szykujący się do przejęcia władzy, a zarazem kontrolujący obecną władzę. Musi powstać mechanizm naciskania na władzę, który nie byłby destruktywny dla gospodarki.

8. Moim zdaniem, opozycja taka winna być katolicka (większość narodu tego musi wymagać), a nie socjalistyczna, ale nie antyradziecka. Przede wszystkim winna być niezależna od jakichkolwiek sił niepolskich.

9. Wracam do punktu 5. PZPR chcąc przedłużyć czas swoich rządów, by mieć możność wychowania opozycji konstruktywnej, musi dokonać takich przełomowych posunięć, które – jak dekolektywizacja w 1956 r. – wywołałyby przełom w świadomości społecznej. Proponowałbym ogłoszenie terminarza zmian politycznych, np.:

• Konkretna data – likwidacja cenzury prewencyjnej. Niczego przed opinią społeczną i tak ukryć się nie da.

• Rozpoczęcie reprywatyzacji przemysłu poprzez sprzedaż akcji.

• Likwidacja jakichkolwiek uprawnień sekretarzy POP i innych szczebli w stosunku do zakładów pracy i organów administracji. Władza ma prawo i możność obsadzania kluczowych stanowisk swoimi ludźmi, natomiast dublowanie władzy przez sekretarzy jest demoralizujące i działa rozkładowo. To relikt systemu politruka.

• Likwidacja obowiązku uzyskiwania czyjejkolwiek zgody na rejestrację jakiegokolwiek klubu, stowarzyszenia czy partii. (Można by to połączyć z zakazem pobierania składek przez potrącenie z poborów przez organizacje nieposiadające państwowej aprobaty).

• Uniezależnienie samorządu terytorialnego od władz centralnych.

• Powrót do konstytucji marcowej (uważam, że reformowanie obecnej konstytucji jest dużo trudniejsze, bo wymagałoby usunięcia z tekstu ZSRR i PZPR, co spowoduje więcej rozdrażnienia i szkód niż pożytku. Konstytucja marcowa obowiązywała już w PRL i jest dobrą bazą, od której można by rozpocząć reformę konstytucji, ale już po wyborach według ordynacji z 1921 r.).

Za cenę wyżej proponowanego lub podobnego programu reform politycznych uzyskać by można (np. przez referendum) zgodę na ostry program reformy gospodarczej wsparty siłą wojskową, konsekwentna realizacja reformy gospodarczej winna wyprowadzić kraj z kryzysu, a uzyskany czas pozwoliłby na przygotowanie się różnych środowisk opozycyjnych do roli politycznej po wyborach w 1990 r. Chodzi o to, by skierować energię opozycji na te przygotowania, a nie na przeszkadzanie w realizowaniu reformy.

10. Niektórzy uważają, że polityka jest walką o władzę lub o utrzymanie władzy. To nieprawda. Polityka to walka o program, w którego realizacji władza może być skutecznym narzędziem. Ale o program można też walczyć, będąc w opozycji, władza może być ceną, którą się płaci za realizację programu. Złe jest, jeżeli program jest ceną, którą się płaci za utrzymanie władzy. Kto tę cenę płaci, nie tworzy historii, ale pozwala, by go historia niosła, aż go zmiecie. Twórczy program musi mieć na widoku dobro Polski, a nie dobro partii. Trzeba stworzyć warunki do konfrontacji, nie tyle różnych ekip, co różnych programów, które łączyłoby jednak dobro Polski. Walka o władzę byłaby w tych warunkach wypadkową walki o program, a nie odwrotnie.

Z poważaniem,

prof. dr hab. Maciej Giertych

PS Niniejsze opracowanie traktuję jako całość. Nie wyrażam zgody na powielanie we fragmentach.

Kórnik, 24.10.1988 r.

„Przegląd” nr 47/2001

Niewydarzony Mitterrand

Z niepublikowanych raportów Wiesława Górnickiego dla gen. Wojciecha Jaruzelskiego

Przez 10 lat Wiesław Górnicki był bliskim współpracownikiem gen. Wojciecha Jaruzelskiego. W tym czasie sporządził setki różnego rodzaju dokumentów. Prezentujemy jeden z tych, które trafiły do rąk ówczesnego I sekretarza KC PZPR – uwagi dotyczące przygotowywanego przez MSZ listu gen. Jaruzelskiego do ówczesnego prezydenta Francji François Mitterranda po ich spotkaniu nad Sekwaną w grudniu 1985 r.

Dokument pochodzi z publikacji Raporty Wiesława Górnickiego do gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Rok 1986 (pod redakcją Pawła Dybicza i Grzegorza Sołtysiaka) rozpoczynającej całościowe, 10-tomowe wydanie tych źródeł, znajdujących się w zasobach Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL.

W raporcie zachowano oryginalną pisownię.

Warszawa, dnia 23 stycznia 1986 r.

Dotyczy: listu do Mitterranda[1].

Przesyłam Tow. Generałowi zgodnie z rozkazem czwartą wersję proponowanego listu osobistego do F. Mitterranda. Uważam osobiście ten krok za jedno z najważniejszych posunięć naszej polityki zagranicznej w ostatnich latach. Dlatego też proszę Tow. Generała nie o pośpiech, lecz o możliwie najgłębszy namysł nad istotą polityczną, następstwami oraz każdym z osobna sformułowaniem listu.

List osobisty przywódcy największego po ZSRR państwa socjalistycznego do niewydarzonego wprawdzie, lecz w sumie niegłupiego przywódcy francuskiego jest siłą rzeczy elementem historii europejskiej, na który około roku 2016 będą się powoływać historycy.

Wysyłając list tego rodzaju, przyjmuje Tow. Generał na siebie pewnego rodzaju nową rolę: już nie tylko przywódcy polskiego, lecz jednego z czołowych polityków europejskich. Podkreślam ten przymiotnik, gdyż stylistyka listu utrzymana jest zdecydowanie w konwencji europejskiej; ani razu nie są wymienione z nazwy ani Stany Zjednoczone, ani Związek Radziecki, co przy całej jednoznaczności politycznej listu zawiera jednak pewien nietypowy klimat polityczny. Jest sprawą I Sekretarza KC ocenić, o ile ten właśnie klimat sowpadajet z naszymi strategicznymi założeniami.

Mój stosunek do Francji i Francuzów jest Tow. Generałowi dobrze znany. Pracowaliśmy z tow. Wołowskim nad tekstem projektu niejako wbrew własnym sympatiom i racjonalnym przekonaniom. Francuzi jako naród zawsze traktowali Słowian z lekceważeniem i często wręcz z pogardą. Instrumentalne traktowanie Polski czy Czechosłowacji stanowi pewnego rodzaju kanon wszelkiej polityki francuskiej. Nie sądzę, aby i tym razem było inaczej. Tak się jednak składa, że powstaje rzadka stosunkowo możliwość spożytkowania tej francuskiej osobliwości na naszą korzyść.

Francja po odejściu de Gaulle’a[2] znajduje się od 20 lat w stanie swoistej próżni koncepcyjnej. Z jednej strony wizja la grandeur de la France, tak nośna społecznie i tak ważna pod względem międzynarodowym, uległa całkowitej erozji wskutek uzależnienia się finansowo-technologicznego Francji od USA, czego najbardziej przejmujące dowody istnieją w dziedzinie wojskowej: praktycznie rzecz biorąc, Francja Mitterranda dokonała „pełnego obrotu” i stała się, niezależnie od sztuczek formalnych, pełnoprawnym członkiem NATO. Z drugiej jednak strony nacjonalistyczna arogancja Francuzów i ich niepoprawne złudzenia każą każdemu kolejnemu przywódcy francuskiemu poszukiwać prawdziwego lub domniemanego alibi „samodzielności” i „mocarstwowej niezależności”. Najłatwiej, najtańszym kosztem i bez żadnych praktycznie koncesji można to osiągnąć przy pomocy uprawiania prawdziwej lub pozornej „francuskiej polityki wschodniej”.

Sam Mitterrand jest postacią odrażającą, dwuznaczną i absolutnie „niespolegliwą” jako partner do realnego dialogu. Dlatego przyjmujemy, że tekst listu, przynajmniej w jego głównych zarysach, zostanie przez adresata przekazany do Waszyngtonu. W niczym to jednak nie zmienia naszego założenia, że chotiet nie wriedit, wriedit nie chotiet. W sytuacji międzynarodowej Polski poszukiwanie partnerów jest sprawą absolutnie zasadniczą; znalezienie alternatywy dla RFN staje się sprawą wręcz palącą. Jedynym dającym się obecnie pomyśleć partnerem – czego zaskakująca wizyta Tow. Generała w Paryżu jest najlepszym dowodem – może być wyłącznie Francja. Stwierdzam to z żalem i goryczą, ponieważ znane są Tow. Generałowi moje nadzieje, że rolę alternatywnego partnera przejmą na siebie Brytyjczycy. Niestety, mimo odejścia Rifkinda[3], nic na to na razie nie wskazuje i trzeba się z tym pogodzić.

Wstęp ten wydaje się nam konieczny, aby Tow. Generał nie odniósł wrażenia, że odkryliśmy nagle po wizycie w Pałacu Elizejskim jakąś nową formułę na „zbawienie Polski”, w gruncie rzeczy identyczną ze złudzeniami tzw. francuskiej ekipy w poprzednim kierownictwie partii. Tekst, który proponujemy, jest pozbawiony złudzeń, obliczony na próżność osobistą Mitterranda i dający mu dość wyjątkową szansę – większą chyba niż ta, którą dał mu Tow. Gorbaczow – aby na dwa lata przed końcem swej kadencji prezydenckiej mógł przejść do kronik francuskiej historii jako wybitny mąż stanu. Jeśli poszczególne sformułowania w naszym projekcie nie są zgodne z tym generalnym założeniem, zechce Tow. Generał zakwestionować je w pierwszej kolejności.

Przedstawiam poniżej główne założenia, jakie moim zdaniem mogą zadecydować o powodzeniu tej operacji.

1. Projekt listu odbiega dość znacznie pod względem stylistycznym od normalnie przyjętej, oschłej i precyzyjnej stylistyki tego rodzaju korespondencji. Uważam, że intelektualna, językowa i polityczna jakość tekstu ma w tym wypadku znaczenie szczególne. Mitterrand musi w swych prywatnych rozmowach mieć możność powiedzieć, że nie pomylił się, zapraszając Tow. Generała do Paryża, że „ten Jaruzelski” to jednak jest quelqu’un, że Tow. Generał wyszedł poza dopuszczalne w K[rajach] S[ocjalistycznych] sformułowanie dyplomatyczne. Niezależnie od wszelkich możliwych uwag redakcyjnych proszę Tow. Generała o zachowanie tej właśnie odrębności, odmienności, indywidualności tego listu i jego osobistego charakteru. W każdym innym wypadku tekst mógłby być sporządzony siłami aparatu MSZ.

2. Załączamy wyjściowy projekt MSZ – niepozbawiony pewnych zalet, lecz w sumie obarczony uciążliwą zdawkowością, a ponadto zawierający sformułowania, a zwłaszcza nazwiska, które w żaden sposób nie powinny były znaleźć się w projekcie korespondencji między szefami dwóch wielkich państw europejskich.

3. Niezależnie od wymienionych powyżej zastrzeżeń warunkiem podstawowym powodzenia tej operacji jest zachowanie maksymalnej tajności zarówno samego faktu wysłania listu, jak i jego treści. Proponujemy, aby obieg kolejnych wersji został bezwzględnie ograniczony wyłącznie do tow.tow. Czyrka[4] i Orzechowskiego[5]. Jesteśmy gotowi wziąć na siebie odpowiedzialność za kontrolę obiegu tego dokumentu w jego redakcyjnych wersjach.

4. W związku z tym proponuję, aby nie konsultować zawczasu tekstu listu z ambasadą ZSRR, natomiast w dniu jego wysłania udostępnić pełny tekst na zasadzie całkowitej poufności nowemu ambasadorowi radzieckiemu w Polsce[6]. Nie uważam za celowe, aby informować o liście jakiekolwiek inne ambasady KS.

5. Proponuję również, aby list został przekazany przez amb. Stefanowicza[7] w Paryżu z pominięciem ambasadora Francji w Warszawie, który prawdopodobnie nie cieszy się dostatecznym zaufaniem centrali, jeśli zważyć, że został poinformowany w ostatniej kolejności o planowanej wizycie Tow. Generała w Paryżu.

6. Proponowany list do Mitterranda może otworzyć – miejmy nadzieję – szeroki, merytoryczny dialog. W tej sytuacji jego długość nie ma szczególnego znaczenia, choć w obecnej wersji przez swą objętość sprawia wrażenie pewnego nadmiaru konfidencji, której jedno osobiste spotkanie w tym stopniu nie uzasadnia. Zechce jednak Tow. Generał na obecnym etapie prac nie sugerować się objętością tekstu, lecz jego intelektualną i polityczną nośnością. Lepiej napisać list dłuższy, nad którym analitycy Mitterranda będą sobie długo łamać głowy, niż tekst zwięźlejszy, lecz na tyle zdawkowy, że będzie przypominał korespondencję ministrów spraw zagranicznych, którzy w końcu zawsze są tylko urzędnikami, a nie przywódcami.

7. Brakujące zdanie wstępne typu „ogary” uzupełnimy w ciągu piątku. Ze względu na tradycje francuskiej prozy i wymóg maksymalnie skondensowanej stylistyki jest to zdanie bardzo trudne do napisania, ale postaramy się, aby od pierwszej linijki przykuło uwagę adresata. Tow. Wołowski zakwestionował napisany przeze mnie obszerny fragment w III wersji, odnoszący się do krytykowanej przez Gabriela Mably[8] i Jeana-Jacques’a Rousseau[9] tradycji polskiej anarchii. Uznaję częściowo słuszność argumentów, gdyby jednak Tow. Generał chciał sięgnąć do mojej argumentacji, tekst III wersji jest w każdej chwili do dyspozycji.

8. W porównaniu z wersją MSZ przesunęliśmy świadomie na koniec sprawy stosunków dwustronnych, ujmując je na domiar w kontekście nieco peryferyjnym w stosunku do meritum propozycji Tow. Generała. Moim zdaniem nadeszła pora, aby wreszcie wyjść z „polskich opłotków” i przedstawić zachodniemu przywódcy pewne ewidentne fakty w postaci rangi i znaczenia naszego kraju. Jest to o tyle jeszcze ważne, że próżnię, jaka powstała po „wysiedleniu” Polski z wielu krajów europejskich, w błyskawicznym tempie wypełniają inne KS.

9. Wspomniana powyżej operacja, całkowicie sprzeczna z projektem MSZ, ma również i tę motywację: abyśmy wreszcie przestali bezustannie tłumaczyć się i usprawiedliwiać z powodu tego lub innego procesu sądowego, z powodu takiej lub innej decyzji. Odnoszę wrażenie, że postulowana przez Tow. Generała „godność” nie jest mimo wszystko dostatecznie w tym tekście eksponowana.

10. Jeśli chodzi o trzy propozycje zawarte w projekcie listu – nasz Zespół nie ma w tej sprawie żadnych naiwnych złudzeń. Zapewne byłyby one przyjęte z ogromnym zainteresowaniem, a może nawet z entuzjazmem przez de Gaulle’a, jednakże dla amerykańskich ekip francuskich są po prostu elementem kolejnych „wschodnich tricków”. Niemniej jednak uważamy za celowe, aby zmusić Francuzów do jakiejś formy odpowiedzi, a sztaby doradcze do namysłu nad generalnymi koncepcjami polityki francuskiej wobec KS. Po długiej dyskusji usunęliśmy z IV wersji odwołanie się do projektu „Eureka”, mniej więcej z tych samych powodów, dla których – mimo tak stanowczego zaangażowania się Zespołu – usunęliśmy to odniesienie z wystąpienia Tow. Generała w ONZ. Osobiście wyznaję pogląd, że nic lepiej i dokładniej nie mogłoby skompromitować atlantyzacji polityki francuskiej niż nasza oferta przyłączenia się do „Eureki”. Nie mogę jednak w całości odrzucić argumentów tow. Wołowskiego.

11. Zapewne najbardziej znaczącym elementem listu jest odwołanie się do spotkania przywódców KS w Sofii[10]. Jest to pomysł tow. Wołowskiego, który w całości aprobuję i uznaję za znakomity chwyt, nadający listowi do Mitterranda zupełnie szczególną rangę osobistą, ponieważ jest rzeczą pewną, że żaden inny przywódca KS nie poinformował go o tego rodzaju spotkaniu. Dotyczące sofijskiej imprezy sformułowania przemyśleliśmy wspólnie w taki sposób, aby mogły trafić nawet do odpowiednich służb radzieckich; gdyby zaś trafiły do służb amerykańskich – tym lepiej. Sądzę, że Mitterrand powinien być w jakiś sposób „wynagrodzony” za swą decyzję o spotkaniu paryskim. Zachód wie zapewne z doniesień wywiadowczych, że takie spotkanie się odbyło, ale nigdy dotychczas nie miał pisemnego, choć poufnego potwierdzenia tego faktu. Jeśli Mitterrand jest człowiekiem dostatecznie inteligentnym – co do czego nie mam, niestety, zupełnej pewności – doceni z pewnością fakt, że Tow. Generał udziela mu bardzo cennej i poufnej (raczej „poufnej”) informacji, którą będzie mógł się posługiwać wobec sojuszników zachodnich jako dowodem na skuteczność swej polityki wschodniej.

12. Trudno przewidzieć, jaka będzie reakcja Mitterranda na ten list. Każda jednak musi być dla nas pożyteczna. W najgorszym wypadku doradcy prezydenta odpowiedzą, że różnice ideologiczne uniemożliwiają merytoryczną dyskusję, co oznaczałoby rezygnację Francji z wykorzystania naszej propozycji i swoiste „rozwiązanie nam rąk”. W najlepszym wypadku, którego wykluczyć nie można, mogłaby pojawić się nowa jakość polityki europejskiej pod nazwą „planu Jaruzelski-Mitterrand”; miałaby ona wszelkie znamiona prasowej sensacyjności, co z wewnętrznego punktu widzenia byłoby zawsze pożądane, lecz jednocześnie musiałoby wzbudzić niepokój Amerykanów i – trudno to dokładnie określić – zaskoczenie w Moskwie.

13. Kluczową sprawą z punktu widzenia efektywności listu jest sprawa przekładu na język francuski. Zobowiązujemy się, aby we współpracy z najlepszymi tłumaczami MSZ dopilnować maksymalnie idiomatycznej i stylistycznie bezbłędnej wersji przekładu, przy zachowaniu całkowitej tajności i szczególnego trybu pracy nad przekładem. Tow. Wołowski wyraża pogląd, że oryginał listu powinien być doręczony Mitterrandowi w języku polskim z własnoręcznym podpisem Tow. Generała, z towarzyszącą mu kopią tekstu w jęz. francuskim. Mój pogląd jest odmienny. Uważam, że Tow. Generał powinien podpisać tekst francuski, po prostu dlatego, aby archiwa prezydenckie zawierały historyczny dokument tego rodzaju.

14. Zechce Tow. Generał uwzględnić fakt, że nasz Zespół po raz pierwszy przygotowuje projekt tego rodzaju korespondencji Przewodniczącego Rady Państwa. Trudno nam na obecnym etapie prac upierać się przy każdym z osobna sformułowaniu, choć włożyliśmy obaj wiele trudu w merytoryczne i językowe doszlifowanie tekstu. Niezależnie jednak od dalszych wskazówek i uwag Tow. Generała uważam za konieczne, aby podkreślić precedensowy charakter tego listu i w ogóle tego rodzaju korespondencji. W miarę zużywania się tradycyjnych kanałów dyplomatycznych bezpośrednie kontakty przywódców, również i w takiej formie, nabierają coraz większej nośności politycznej. List Tow. Generała – nawet przy skrajnie pesymistycznym założeniu, że nie przyniesie żadnych realnych następstw – stanowi część nie tylko polskiej, lecz również ogólnoeuropejskiej historii, co do której osobiście wyznaję pogląd wysoce pesymistyczny, lecz która dla potrzeb następnych pokoleń powinna być przynajmniej mądrze i przekonująco zdokumentowana. Raz jeszcze pragniemy wyrazić pogląd, że doraźne, konkretne następstwa tego listu mogą być znacznie mniejsze niż wyrażone w nim zamierzenia. Natomiast jego historyczna wartość – czy jest to miejsce, żeby przypominać słynny list króla Kazimierza IV lub korespondencję Dmowskiego[11] z Clemenceau[12]? – powinna zdecydowanie przekroczyć nasze biedne, ograniczone bieżącą dekadą horyzonty.

Tak się potoczyła nasza historia, że musimy poszukiwać partnerów lub pseudopartnerów nawet w tych stolicach i w tych krajach, w których zawsze traktowano nas, Polaków, jak to napisał Stanisław Mackiewicz, jak „służbę folwarczną, kuchty, pomywaczki i tępych osiłków do najczarniejszej roboty”. Tylko to może uzasadniać list do Mitterranda.

„Przegląd” nr 51-52/2012

Biskupi chcą władzy, a nie religii

Relacje państwo-Kościół katolicki w raporcie Wiesława Górnickiego

Prezentowany dokument (z zachowaniem oryginalnej pisowni) pochodzi z przygotowanej przez Pawła Dybicza i Grzegorza Sołtysiaka publikacji Raporty Wiesława Górnickiego dla gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Rok 1986, rozpoczynającej całościowe, 10-tomowe wydanie owych źródeł, znajdujących się w zasobach Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL.

Warszawa, dnia 24 września 1986 r. 

Dotyczy: postulatów kościelnych.

W związku z przekazanymi przez Tow. Generała informacjami przeprowadziliśmy w Zespole dyskusję nad otwarciem nowego frontu przez Kościół, bo do tego w istocie sprowadzają się postulaty listu pasterskiego z 21 września oraz coraz liczniejsze ofensywne działania Kościoła w sferze nadbudowy (seminarium w Olsztynie, duszpasterstwo kultury ks. Niewęgłowskiego[13], tygodnie kultury chrześcijańskiej itp.). Przedstawiam wnioski z dyskusji.

1. Zasadnicze, merytoryczne ustępstwa w dziedzinie nadbudowy są praktycznie wykluczone, ponieważ jeszcze bardziej umacniałyby oddziaływanie Kościoła. Należy natomiast rozpatrzeć możliwość ustępstw pozornych lub pozbawionych większego znaczenia społecznego, pod warunkiem określonych koncesji ze strony Kościoła jako całości. Każda nasza koncesja powinna być tak pomyślana, aby równocześnie była dla episkopatu kłopotliwa i stawiała go w sprzeczności z oficjalną doktryną kościelną, np. w sprawie ekumenizmu czy działalności charytatywnej.

2. Istotą katolicyzmu w odróżnieniu od innych wyznań chrześcijańskich była, jest i pozostanie zasada doczesnej ekspansji. Nigdy i nigdzie nie istniała sytuacja, w której Kościół uważałby wszystkie swe postulaty za spełnione. Nawet po całkowitym zwycięstwie faszystowsko-teokratycznym w Hiszpanii episkopat hiszpański ogłosił w 1940 r. list pasterski, wzywający władze frankistowskie do bardziej energicznej walki z „trądem ateizmu i demoralizacji”, wzywając równocześnie do budowy 70 kościołów w samym tylko Madrycie, których i bez tego było już kilkaset. Oznacza to, że postulaty Kościoła w zakresie dostępu do środków masowego przekazu nigdy nie będą „wystarczająco zrealizowane” i stanowią funkcję aktualnych przetargów z państwem. Nawet ustanowienie asystenta kościelnego w redakcji „Trybuny Ludu” nie zadowoliłoby episkopatu jako całości. Nie należy więc obecnych żądań dramatyzować.

3. Kościół bynajmniej nie jest zainteresowany obecnością tematyki religijnej, lecz przede wszystkim własnością i pełną kontrolą nad środkami masowego przekazu. Dowodnie o tym świadczy przemilczanie istnienia jedynego dziennika katolickiego między Berlinem i Pekinem, tzn. „Słowa Powszechnego”, które zamieszcza fragmenty Ewangelii, żywoty świętych, obszerną kronikę watykańską itp. Należy zatem z góry przyjąć, że żadna nasza oferta, która nie będzie uwzględniać kościelnej żądzy posiadania i władzy, nie zostanie uznana za wystarczającą – nawet, gdybyśmy bez zmiany struktury nadawali w programie TV codzienną modlitwę.

4. W dążeniu do odzyskania utraconych obszarów w sferze nadbudowy Kościół postępuje bez skrupułów, często z jezuickim cynizmem, czego dowodem jest udostępnianie ambon i sal parafialnych byłym stalinowcom, ateistom i Żydom, którzy pełnią funkcję „reprezentantów kultury chrześcijańskiej”. Nie należy więc oczekiwać, że punkt widzenia Kościoła reprezentowaliby w państwowych środkach masowego przekazu sympatyczni proboszczowie, lecz mniej lub bardziej eksponowani rzecznicy nurtów opozycyjnych. Powoływanie się na „potrzeby religijne ludności” jest umyślnym oszustwem.

5. Nurty kulturalne związane otwarcie z katolicyzmem są od czasów kontrreformacji bardzo ubogie i słabe pod względem artystycznym, co jest szczególnie widoczne w Polsce. Ostatnim katolickim pisarzem większego lotu był Sienkiewicz, i to też tylko z okresu Trylogii; ostatnim malarzem – Siemiradzki, o którego rzemiośle krytyka wypowiada się z przekąsem; ostatnim rzeźbiarzem – Pius Weloński. W twórczości artystycznej XX wieku katolicyzm zaznacza się raczej nazwiskami Pirożyńskiego, Trzeciaka i Kolbego. Usilnie eksponowani przed wojną artyści w rodzaju Karola Huberta Rostworowskiego czy Marii Jehanne Wielopolskiej nigdy nie przekroczyli dolnego poziomu, ocierającego się często o granice grafomanii. Nowele Andrzejewskiego[14] z „okresu katolickiego” należą do najgorszych fragmentów jego twórczości. Oznacza to, że przeważająca większość potężnych nurtów kultury polskiej w XIX i XX wieku rozwijała się obok Kościoła i jednocześnie obok filozoficznej inspiracji katolicyzmu. Jedyną w ogóle wybitną pisarką, którą można zidentyfikować z katolicyzmem, była Hanna Malewska, lecz i ona była związana z mikroskopijną grupą intelektualistów katolickich „Verbum”[15]. Romantycy polscy wręcz wadzili się z Bogiem i papieżem; od Prusa do Gombrowicza, od Żeromskiego do Struga, od Piotra Michałowskiego do Władysława Strzemińskiego – cały ten nurt artystyczny biegł niezależnie od zmieniających się prymasów i metropolitów. Nawet w muzyce Kościół przez połowę wieku bojkotował, a nawet potępiał nowsze tendencje dodekafoniczne i muzykę atonalną, kontentując się jarmarcznymi pieśniami wątpliwej proweniencji ludowej. Obecnie kierownictwo episkopatu zdaje sobie sprawę z zaniedbań w dziedzinie inspiracji kulturotwórczej i w przyspieszonym tempie pragnie je odrobić, czego najlepszym wyrazem jest radykalny postęp w dziedzinie plastyki i architektury kościelnej. Istnieje równocześnie świadomość, że wszystkie imprezy kościelne i parafialne razem wzięte nie odbudują „kultury katolickiej”, jeśli nie będzie ona miała masowego dostępu do umysłów, a ten mogą zagwarantować tylko państwowe środki masowego przekazu.

6. Istnieją pewne dziedziny, w których moglibyśmy zaoferować Kościołowi pewne ustępstwa w działalności państwowych ŚMP [środków masowego przekazu], pod warunkiem wytargowania od nich ważnych i porównywalnych koncesji. Oczywiście ujawnienie naszych propozycji musiałoby nastąpić przy uwzględnieniu wymienionych powyżej zasad i zachowaniu odpowiedniego dystansu czasowego. Poniżej niektóre z tych propozycji.

• Wznowienie „kwadransa duszpasterstwa chorych” na antenie PR; podobna audycja prowadzona przed wojną przez ks. Michała Rękasa[16] cieszyła się zasłużoną popularnością; należy przypuszczać, że pogadanki tego rodzaju miałyby wyłącznie charakter religijny i byłyby słuchane przez relatywnie niewielką grupę osób.

• Telewizyjna transmisja pasterki z katedry warszawskiej lub nawet z Watykanu; charakter tego święta bardziej uzasadnia transmisję pasterki niż rezurekcji.

• Podjęcie międzywydawniczej serii biograficznej „Wielcy prymasi i kaznodzieje”, do której można by zaprosić historyków przyznających się do katolicyzmu, w tym z KUL; bardziej kontrowersyjne postaci mogłyby być dwukrotnie omawiane – przez historyka marksistowskiego i katolickiego; w serii mogłyby się również ukazać inne biografie duchownych, aby mogła objąć np. Zbigniewa Oleśnickiego[17], Mikołaja Trąbę[18], Jana Dantyszka[19], Piotra Skargę[20], Hugona Kołłątaja[21] itp.; nie należałoby włączać do tej serii postaci, na które Kościół na pewno nie wyrazi zgody, jak ks. Ściegienny[22] czy ks. Brzóska[23], ani takich, które nam są niewygodne, jak Adam Chmielowski[24], Andrzej Bobola[25] czy ks. Kalinowski[26].

• W związku z przerażeniem, jakie budzi w Kościele wprowadzanie religioznawstwa do szkół, można rozegrać tę sprawę na niewygodnym dla Kościoła terenie ekumenicznym; najlepszym wyjściem byłoby zaproponowanie katechetom i księżom np. 20% godzin lekcyjnych religioznawstwa w szkołach państwowych, w celu przedstawienia założeń dogmatycznych i filozoficznych katolicyzmu, a pozostałe 30% godzin przeznaczyć dla duchownych protestanckich, prawosławnych itp.; jest to jednak nierealne ze względu na brak wystarczającej ilości przedstawicieli wyznań pozakatolickich, którzy mogliby obsłużyć taką ilość zajęć lekcyjnych; niemniej jednak warto ten pomysł wysunąć podczas rozmów z episkopatem, aby zdali sobie sprawę, czym dla młodzieży mógłby być widok popa i pastora, też w końcu chrześcijan; w każdym razie warto pilnie rozważyć serię programów telewizyjnych „Religioznawstwo dla wszystkich”, prowadzoną przez kompetentnych duchownych różnych wyznań, włącznie z katolickim; Kościół niczego się tak nie obawia jak konkurencji ze strony innych wyznań; emitowane przez TVP programy „Religie świata” są beznadziejnie nudne, akademicko-profesjonalne, w związku z czym mają minimalny rezonans społeczny; jeśli Kościół będzie nastawał, że reprezentuje jedynie prawdziwą wiarę, można by zagrozić, że założenie katolicyzmu będzie musiał streścić w programie świecki filozof, raczej agnostyk niż marksista.

• Wymaga kompleksowego uregulowania całokształt działalności charytatywnej Kościoła, która obecnie jest częściowo prowadzona w sposób półlegalny; ponieważ jesteśmy bardzo zainteresowani rozbudową zakonnych domów opieki dla nieuleczalnie chorych i kalekich dzieci, można postawić iunctim między kompromisem w sprawie dostępu do ŚMP, legalizacją kościelnych form opieki społecznej oraz przyznaniem niektórym jednostkom kościelnym (ale nie Kościołowi jako całości) zezwolenia na prowadzenie działalności gospodarczej, przede wszystkim w dziedzinie usług, rękodzieła artystycznego itp.

W argumentacji na ten temat trzeba się śmielej posługiwać przykładami zagranicznymi i nie poddawać się szantażowi „Polak to katolik”; co prawda kilka telewizji europejskich (Włochy, Hiszpania, Belgia, Holandia) transmituje niedzielną mszę, ale w innych (RFN, Francja, Skandynawia) nie ma o tym mowy; do TV amerykańskiej mają w praktyce dostęp wyłącznie protestanci dwóch najliczniejszych odmian (metodyści i baptyści), choć 25% Amerykanów stanowią katolicy; koniecznie trzeba wspomnieć o innych KS [krajach socjalistycznych], w tym o Węgrzech, gdzie Lékai[27] nigdy się nie domagał udostępnienia Kościołowi telewizji.

„Przegląd” nr 3/2013

Niestosowne pytania

Raport z poufnej rozmowy Wiesława Górnickiego z wysłannikiem Michaiła Gorbaczowa

Prezentowany dokument (z zachowaniem oryginalnej pisowni) pochodzi z przygotowanej przez Pawła Dybicza i Grzegorza Sołtysiaka publikacji Raporty Wiesława Górnickiego dla gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Rok 1986, rozpoczynającej całościowe, 10-tomowe wydanie owych źródeł, znajdujących się w zasobach Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL.

Warszawa, dnia 10 kwietnia 1986 r.

Dotyczy: rozmowy z R. Bogdanowem[28].

Melduję, że 10 bm. odbyłem prawie czterogodzinną, wyjątkowo szczerą rozmowę z tow. Radomirem Bogdanowem, I Zastępcą tow. Arbatowa[29] w Instytucie USA i Kanady Akademii Nauk ZSRR. Tow. Bogdanow przebywał w Warszawie w ramach organizowanych przez nasze MSZ polsko-radzieckich konsultacji na temat Stanów Zjednoczonych. Tow. Bogdanow był autorem zaproszenia mnie w ub. roku z odczytem do Instytutu. Łączą mnie z nim stosunki osobistej przyjaźni.

Przedstawiam poniżej streszczenie najważniejszych wypowiedzi tow. Bogdanowa na temat stosunków radziecko-amerykańskich.

Reagan znajduje się w bardzo złym stanie zdrowia i jest rzeczą wątpliwą, czy dotrwa do końca swej kadencji. W takim wypadku konstytucyjnym następcą do końca kadencji i najprawdopodobniejszym prezydentem od roku 1988 byłby Bush. Jeżeli Reagan pozostanie do roku 1988 – sprawa ulega ogromnej komplikacji. Żaden kandydat demokratyczny nie ma szans na zwycięstwo. Jest również mało prawdopodobne, aby Bush mógł wygrać wybory. Najbardziej prawdopodobnym kandydatem po stronie republikanów może być obecny senator Kemp[30].

Polityka amerykańska wobec ZSRR jest „absolutnie jednostronna” i dostosowana wyłącznie do wariantu konfrontacyjnego. W Moskwie nie oczekuje się żadnych realnych zmian do końca kadencji Reagana. „Trzeba ten okres po prostu przeżyć”.

W Związku Radzieckim przywiązuje się bardzo dużą wagę do incydentu na Morzu Czarnym[31]. Był on, według rozmówcy, obliczony, z jednej strony, na „wypróbowanie odporności nerwowej tow. Gorbaczowa”, z drugiej zaś – „na różne wewnętrzne elementy polityki radzieckiej”. Rachuby nie były tak całkiem bezpodstawne, gdyż do KC partii nadeszło „dziesiątki tysięcy listów od obywateli, w tym od części aktywu partyjnego, wręcz zadających pytanie, dlaczego okrętów amerykańskich nie przepędzono z wód terytorialnych przy użyciu siły”. Rozmówca dał do zrozumienia, że długotrwała ustępliwość rządu radzieckiego i jednostronne koncesje zaczynają budzić zniecierpliwienie w pewnej części kół politycznych ZSRR.

Spotkanie w Genewie obliczone było na to, zdaniem rozmówcy, aby „wciągnąć Gorbaczowa w smakowite arkany polityki międzynarodowej, dać mu zaznać sukcesu i w ten sposób odciągnąć od problematyki wewnętrznej”. Tow. Gorbaczow w pełni zdaje sobie sprawę z tej taktyki i nie zamierza udawać się do USA, jeśli nie będzie dostatecznych gwarancji, że wizyta przyniesie konkretne rezultaty. „W szczególności nie zamierza on powtarzać praktyki Breżniewa, który lepiej się czuł w stolicach Zachodu niż w obwodzie kostromskim”.

Rozmówca dał wyraz rozpowszechnionym podobno w ZSRR obawom o życie tow. Gorbaczowa podczas ew. wizyty w USA. Jest przekonany, że Amerykanie zyskają ostatnią szansę „ostatecznego rozwiązania”, co dla ZSRR „byłoby równoznaczne z katastrofą, ponieważ nie ma na horyzoncie żadnego innego działacza tej miary i takich kwalifikacji”.

Rozmówca pytał mnie o stan stosunków polsko-amerykańskich, ale nie przejawiał nadmiernego zainteresowania szczegółami. Stwierdził, że Polska, a ściślej biorąc „sprawa polska”, według jego własnego określenia, jest rozgrywana czysto instrumentalnie: dla USA stanowi środek nacisku na ZSRR, natomiast dla Europy Zachodniej – element równoważenia swej zależności od USA.

W drugiej części rozmowy tow. Bogdanow, zapewne działając w myśl otrzymanych instrukcji, ponieważ mimo łączących nas więzów nigdy dotychczas o takich sprawach nie mówił, przeszedł do kwestii, jak się wyraził, „o znaczeniu strategicznym”.

Ten fragment rozmowy streszczam możliwie dokładnie, ponieważ ranga rozmówcy, jego dostęp do informacji oraz wybitne kwalifikacje intelektualne wykluczają możliwość przekłamań w przekazie. Prawdopodobnie chodziło o przekazanie tej informacji właśnie poprzez moją osobę, czyli w sposób nieoficjalny, pomijający kanał partyjny i dyplomatyczny.

Po ogłoszeniu w styczniu ub. roku kompleksowego programu rozbrojeniowego tow. Gorbaczowa strona amerykańska „nawiązała kontakt na takim szczeblu, jaki był uzasadniony” (pod tym enigmatycznym sformułowaniem domyślam się albo tow. Dobrynina[32], albo pionów politycznych służb specjalnych). Postawiono wówczas stronie radzieckiej „absolutnie zasadnicze pytanie”: załóżmy, że wszystkie postulaty radzieckie zostają przyjęte i zrealizowane. Ale co dalej? Jaka ma być przyszłość Europy? Dlaczego tak kompleksowy program nie zawiera punktu docelowego?

Owa „strona amerykańska” wysunęła swoją propozycję „punktu docelowego”, określając ją jako disengagement w Europie; słowo to oznacza zarówno rozrzedzenie sfery styku potencjałów militarnych, jak i kulminacyjny punkt odprężenia z likwidacją bloków wojskowych włącznie. Amerykanie od razu wysunęli dwie gwarancje: nienaruszalności granic państwowych ZSRR oraz wyrzeczenia się prób obalenia przemocą socjalizmu w Europie, bez definiowania, co rozumieją pod tym pojęciem.

Z kontekstu wypowiedzi tow. Bogdanowa wynikało, że oferta amerykańska wzbudziła zainteresowanie w kierownictwie radzieckim. Nie wymieniał on żadnych szczegółów, jednakże od dawna znany jest pogląd kierownictwa instytutu Arbatowa, że Europa jako „zakładnik stosunków radziecko-amerykańskich” traci stopniowo swą użyteczność.

Wobec narastania nastrojów izolacjonistycznych w USA staje się coraz bardziej realne wycofanie potencjału nuklearnego i konwencjonalnego z Europy, pod warunkiem że analogiczne kroki zostałyby podjęte przez stronę radziecką. „Nie można rozmawiać o demontażu eurorakiet, skoro stanowiska wyjściowe radzieckich dywizji pierwszego rzutu znajdują się o 130 km od Frankfurtu n. Menem”.

Powaga, z jaką tow. Bogdanow referował tę sprawę, każe mi wnioskować, że jest to jeden z licznych wariantów rozpatrywanych roboczo i hipotetycznie przez instytuty naukowe i sztaby planistyczne w ZSRR.

W sposób obszerny, bardzo stanowczy i uargumentowany zakwestionowałem tę koncepcję w całej rozciągłości. Określiłem „wycofanie potencjału radzieckiego na 1200 km na wschód od Łaby” jako perspektywę historycznego regresu formacji socjalistycznej, który nie tylko pogorszyłby nieodwracalnie bezpieczeństwo państwowe ZSRR, lecz definitywnie zepchnął socjalizm w skali globalnej na pozycje peryferyjne. Wyraziłem pogląd, że Zachód nie ma w zanadrzu i nie może mieć atutu, którym mógłby zapłacić za rezygnację z owoców największego zwycięstwa militarnego oraz uszczuplenie formacji socjalistycznej o 100 mln Europejczyków, skazując ZSRR na powtórzenie sytuacji z 1924 r., kiedy to oprócz ZSRR istniała również rewolucyjna Mongolia.

Tow. Bogdanow całkowicie podzielił mój pogląd; odnoszę wrażenie, że oczekiwał na tak stanowczy sprzeciw z mojej strony.

Następnie tow. Bogdanow spytał, czy jest nam znana amerykańska doktryna o podziale Europy Wschodniej na trzy części: flankę północną, południową i NRD. (Informowałem Tow. Generała o tej doktrynie pod koniec ub.r.). Rozumowanie rozmówcy było jednak odmienne niż inne wypowiedzi na ten temat. Zaczął się zastanawiać, czy oferty amerykańskie pod adresem „południowej flanki” nie mają na celu ukrycia przed własną opinią działań mających na celu osiągnięcie celów amerykańskich na „północy”. Kiedy opinię tę w pełni potwierdziłem i wyraziłem pogląd, że dla Polski kluczowym problemem strategicznym jest „całokształt sprawy niemieckiej”, tow. Bogdanow wypowiedział następujący pogląd:

„Myślę, że powinniście wiedzieć, choć chyba sami nie zdajecie sobie z tego sprawy w wystarczającym stopniu, że to, co udało się wam w Polsce osiągnąć, ma historyczne znaczenie dla całej wspólnoty socjalistycznej. Dotychczas znaliśmy tylko dwa modele walki z kontrrewolucją wewnętrzną – węgierski i czechosłowacki, obydwa ogromnie kosztowne w sensie naszych własnych nakładów i wprost rujnujące w dziedzinie polityki zagranicznej. Stworzyliście jednak trzeci model. Kiedy w dyskusjach pada określenie »polski model«, wszyscy rozumiemy, że można jednak inaczej, że istnieją możliwości odwołania się do innych metod, środków, źródeł siły niż tylko poleganie na Bogu ducha winnych chłopcach z Rostowa i Ałma Aty. Nie mówiłem tego podczas naszego poprzedniego spotkania w Moskwie, uważam jednak, że powinienem to powiedzieć teraz”.

Następnie tow. Bogdanow poprosił mnie o zgodę na zadanie mu „niezwykle szczerego, choć może niestosownego pytania”. Brzmiało ono: „jakie istnieją obecnie przeszkody, trudności czy niejasności w stosunkach polsko-radzieckich? Co można zrobić, aby je usunąć?”.

Odpowiedziałem obszernym wywodem, w którym stwierdziłem, że stosunki polsko-radzieckie nigdy jeszcze w okresie powojennym nie były tak bliskie i dobre jak obecnie. W paradoksalny sposób Polska, która pięć lat temu była najsłabszym ogniwem wspólnoty, stała się obecnie jedynym krajem, którego polityka zagraniczna jest w pełni (dodałem: czy może prawie w pełni, biorąc pod uwagę problem niemiecki) zgodna z polityką zagraniczną ZSRR, nie tylko w generaliach, lecz również we wszystkich głównych kwestiach taktyki. Szczególne znaczenie ma tutaj osobowość Tow. Generała, jego znajomość języka i kultury rosyjskiej, szacunek i sympatia do narodu rosyjskiego, dobra znajomość politycznej problematyki ZSRR. Faktem jest, że do niedawna istniał pewien niepotrzebny i szkodliwy element w postaci niektórych aspektów działalności poprzedniego ambasadora PRL w Moskwie[33]; obecnie dokonaliśmy najlepszego z możliwych wyborów kadrowych. (Pozytywną opinię na temat tow. Natorfa rozmówca bardzo gorliwie potwierdził). Istnieją oczywiście pojawiające się raz po raz techniczne problemy, związane np. z dostawami ropy, ale nie jestem ekonomistą i nie mogę się o nich szczegółowo wypowiadać, znam zresztą radzieckie kłopoty w tej dziedzinie. W środowiskach partyjnych i państwowych nie spotkałem się nigdy, dosłownie nigdy, z pretensjami lub wątpliwościami dotyczącymi stosunków z ZSRR. Nigdy nie zapomnimy taktownego i odpowiedzialnego stanowiska radzieckiego w trudnych latach 1980-1981, a przede wszystkim naprawdę bezinteresownej, wspaniałej pomocy po wprowadzeniu stanu wojennego. Nie dostrzegam w tej chwili żadnego istotnego problemu, który rzeczywiście mógłby nas różnić. Nie sądzę też, aby takie problemy mogły się pojawić w dalszej przyszłości.

Jeśli chodzi o stanowisko społeczeństwa, to wyłączając notorycznych głupców i ludzi dotkniętych obsesją, żywy jest właściwie tylko problem 1939 roku, w tym zwłaszcza deportacji. Są to jednak fakty historyczne, które prędzej czy później zaczną tracić nośność. Dodałem żartobliwie, że najlepszą propagandę na rzecz ZSRR stanowią dobre radzieckie samochody, dobre radzieckie telewizory i dobre radzieckie filmy.

Tow. Bogdanow wrócił ponownie do swych sformułowanych w superlatywach pochwał dla Tow. Generała osobiście i polskiej partii, która „zadziwiła nas wszystkich”. Podziękowałem za tę ocenę i wskazałem, że podstawą naszego powodzenia w grudniu 1981 r. były właściwie dwa tylko elementy: takie, a nie inne wychowanie sił zbrojnych, które przetrwały najgorszą możliwą próbę w odróżnieniu od wszystkich innych KS, a zarazem poparcie chłopów; ta ostatnia sprawa wskazywałaby, że również pod względem politycznym indywidualna gospodarka daje się pogodzić z pryncypiami socjalizmu. Tow. Bogdanow skwitował to entuzjastycznym wręcz okrzykiem aprobaty: „powinniśmy się wcześniej uczyć u Gomułki[34] waszej dalekowzrocznej polityki rolnej”.

Rozmowa zawierała wiele jeszcze innych ważkich elementów politycznych, które wykorzystam w bieżącej pracy Zespołu.

Kluczową jednak sprawą wydaje mi się problem „oferty amerykańskiej”. Wykluczam, aby była to świadoma dezinformacja; jeśli nawet jest to odległe od rzeczywistych propozycji amerykańskich, i tak świadczy o rozważaniu alternatywnego wariantu europejskiego w kręgach intelektualno-politycznego zaplecza kierownictwa politycznego ZSRR.

Niech Tow. Generał pozwoli zameldować, że horyzonty o takiej skali, tak wnikliwy sposób myślenia i taka śmiałość w formułowaniu alternatyw polityki zagranicznej nie są dziś u nas znane.

„Przegląd” nr 4/2013

Obiad na Manhattanie

Nieznany zapis z rozmowy gen. Wojciecha Jaruzelskiego z Davidem Rockefellerem

Zapis niniejszy odtworzony jest z niekompletnych notatek po dłuższym czasie. Nie jest autoryzowany i może zawierać luki w mniej istotnych sprawach.

Spotkanie premiera Wojciecha Jaruzelskiego z Davidem Rockefellerem odbyło się na propozycję tego ostatniego w dniu 11 września 1985 r. Premier przebywał w Nowym Jorku w związku ze swym uczestnictwem w XL Sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ.

D. Rockefeller zjechał osobiście na parter budynku głównego Rockefeller Center przy Piątej Alei i powitał premiera na chodniku przed wejściem od 52 ulicy zachodniej. Poinformowano, że był to gest niezwykły pod względem kurtuazji. O godz. 12.00 D. Rockefeller i W. Jaruzelski odbyli prywatną rozmowę w gabinecie Rockefellera. Obecny był tylko tłumacz, wicedyrektor DMO MSZ, Jerzy Sokalski, oraz szefowa sekretariatu Domu Rockefellerów, pani Patrycja Smolley. Nie istnieje polski zapis tej rozmowy. Należy przypuszczać, że strona amerykańska zapis ten posiada.

Rozmowa w cztery oczy przedłużyła się z planowanych 60 do 105 minut. Podczas jej trwania D. Rockefeller oprowadził W. Jaruzelskiego po swej prywatnej kolekcji wielkich dzieł malarstwa.

O godzinie 13.40 w sali recepcyjnej na 72. piętrze rozpoczął się posiłek południowy. Uczestniczyli w nim ze strony amerykańskiej: D. Rockefeller, laureat Nagrody Nobla Norman Borlaug, zastępca sekretarza stanu Lawrence Eagleburger, prof. Zbigniew Brzeziński oraz wiceprezes Chase Manhattan Bank, którego nazwisko nie zachowało się w notatkach.

Ze strony polskiej udział wzięli: premier W. Jaruzelski, minister spraw zagranicznych Stefan Olszowski, sekretarz KC PZPR Józef Czyrek, doradca premiera mjr Wiesław Górnicki oraz chargé d᾿affaires PRL w Waszyngtonie Zdzisław Ludwiczak.

D. Rockefeller raz jeszcze bardzo serdecznie powitał premiera PRL, przedstawił gości i poprosił o informację na temat sytuacji w Polsce.

W. Jaruzelski przemawiał bez przygotowanych tez w ciągu 38 minut. Nakreślił złożoność polskich uwarunkowań historycznych, dwukrotną utratę niepodległości, brak doświadczeń demokratycznych, waleczność narodu polskiego i jego determinację w walce o niepodległość. Przypomniał w emocjonalnej formie straty i cierpienia Polaków podczas wojny oraz wkład żołnierzy polskich na wszystkich frontach walki z hitleryzmem.

Omawiając wydarzenia z lat 1980-1985, stwierdził, że początkowo nie chciał przyjąć proponowanego mu urzędu premiera, lecz narastające zagrożenia wewnętrzne i zewnętrzne uświadomiły mu, że jest to jego żołnierski i patriotyczny obowiązek. Od pierwszej chwili dążył do głębokich reform społeczno-politycznych i gospodarczych, nie szczędząc żadnych wysiłków. Przypomniał o paraliżującej fali strajków oraz o pograniczu wojny domowej, do którego Polska zbliżała się na przełomie listopada i grudnia 1981 r. Przytoczył fragmenty swej ostatniej rozmowy z kard. Wyszyńskim.

Następnie w niezwykle sugestywny sposób przedstawił swą wizję stopniowego, konsekwentnego i ewolucyjnego budowania demokratycznej struktury społecznej i państwowej w Polsce. Stwierdził, że „można sobie wyobrazić rozwiązania, które dziś są jeszcze trudne do wyobrażenia”. Wyraził żal, że reformatorska linia spotkała się z tak nieprzyjazną reakcją Stanów Zjednoczonych, czego przejawem są m.in. restrykcje gospodarcze. Podkreślając naturalne związki między obydwoma narodami, stwierdził, że właśnie USA powinny i mogą stać się główną siłą wspomagającą reformy w Polsce, gdyż tendencje demokratyczne kiełkują we wszystkich właściwie krajach socjalistycznych.

Osobny problem stanowi dalszy bieg sprawy niemieckiej. Już obecnie można obserwować niepokojące przejawy osmotycznego zrastania się obu państw niemieckich. NRD mimo odmienności ustrojowej korzysta z preferencji na rynkach EWG. Możliwość powstania konfederacji niemieckiej zmieniłaby na niekorzyść obecny układ sił w Europie i zachwiała istniejącą równowagę militarną.

Premier zakończył swą wypowiedź deklaracją uczynienia wszystkiego, co w jego mocy, dla dobra państwa i narodu polskiego. Pośrednio, bez wymieniania nazwiska, odniósł się pogardliwie do określenia Caspara Weinbergera („Sowiecki generał w polskim mundurze”). Nie wymienił w żadnym kontekście nazwiska prezydenta Reagana.

Wskazując na widoczną z okna rozległą perspektywę południowego Manhattanu (dzień był wyjątkowo pogodny, a widoczność nadzwyczajna), premier powiedział: „Jesteście szczęśliwym narodem. Na to wspaniałe miasto nigdy nie spadła ani jedna bomba. Praca wielu pokoleń pomnażała wasz majątek. Chciałbym, aby za kilkadziesiąt lat można było z najwyższego budynku Warszawy zobaczyć choć w części podobny obraz”.

Wystąpienie W. Jaruzelskiego, utrzymane w niezwykle sugestywnej i osobistej tonacji, wywarło wrażenie na amerykańskich uczestnikach spotkania. Zapanowała najpierw chwila ciszy, potem D. Rockefeller powiedział: „Dość często spotykam się przy tym stole z szefami rządów lub głowami państw, ale przyznaję, że dawno już nie słyszałem równie żarliwej i sugestywnej eksplikacji na rzecz własnego narodu (fervent plea)”.

Jako pierwszy zabrał głos Lawrence Eagleburger. Przysunął się do premiera, protekcjonalnie poklepał go po udzie i powiedział m.in.: „Na mnie również sprawiło wrażenie pańskie wystąpienie. Lecz my, Amerykanie, jesteśmy ludźmi pragmatycznymi i przywiązanymi do naszych ideałów. Powiem otwarcie, panie generale, że nie zostałem przekonany do pańskiej koncepcji ewolucyjnego rozwoju w Polsce. Jest tu zresztą nasz najlepszy specjalista, pan Brzeziński, i pewno dowiedzie, że pan się myli. Doceniamy oczywiście zniesienie stanu wojennego, ale polskie więzienia są nadal pełne więźniów politycznych, zmiany w gospodarce mają charakter kosmetyczny, a wasza zależność od Rosji nie zmniejszyła się w zauważalny sposób”.

Eagleburger sformułował również pogląd, że łagodzenie restrykcji amerykańskich będzie następować proporcjonalnie do łagodzenia rygorów w Polsce. Przywrócenie legalnego działania związku zawodowego „Solidarność” jest warunkiem niezmiennym, dopiero od tego momentu będzie można mówić o prawdziwej poprawie stosunków polsko-amerykańskich.

Z. Brzeziński wyraźnie nie miał ochoty zabierać głosu, co mogło być związane z jego osobistym zaskoczeniem. Witając się z Brzezińskim przed rozpoczęciem posiłku, premier powiedział: „Rad jestem pana poznać, wiele o panu słyszałem i czytałem. Przewidując możliwość spotkania, przywiozłem panu prezent, który powinien pana profesora ucieszyć”. Brzeziński dosłownie skamieniał, wietrząc w tym jakiś podstęp. Kiedy premier wyjaśnił, że chodzi o kserokopie przedwojennych dokumentów rodzinnych, Brzeziński zaczął się rozglądać po obecnych na sali Polakach w oczekiwaniu, że kopie te zostaną mu wręczone.

(Po zakończeniu posiłku Brzeziński wręcz zapytał, gdzie są te dokumenty, na co premier odpowiedział, że przekaże je ambasada PRL w Waszyngtonie).

Sprowokowany przez Eagleburgera Brzeziński wygłosił bardzo krótkie i bardzo niejasne przemówienie. Z jednej strony, wyjaśniał, że reformowalność komunizmu jest teoretycznie możliwa, o czym wielokrotnie pisał w swych książkach, z drugiej zaś, wskazywał na elementy regresu, np. w ZSRR po objęciu rządów przez Breżniewa. Pochwalił mocniej niż Eagleburger odchodzenie od rygorów stanu wojennego, jednakże stwierdził, że bez współpracy z opozycją ewolucyjna wizja p. Jaruzelskiego ma małe szanse realizacji.

D. Rockefeller powiedział, że rozmowa była niezwykle pożyteczna, gdyż pozwoliła z pierwszej ręki poznać intencje rządu polskiego. Sądzi on, że nadeszła pora do nawiązania trwałych form współpracy gospodarczej z Polską. Na jego polecenie wiceprezes Chase Manhattan Bank zreferował propozycję utworzenia fundacji rolnej, która miałaby zwiększyć możliwości eksportowe rolnictwa polskiego i zarazem podaż mięsa.

Prof. Norman Borlaug bardzo wysoko ocenił współpracę z uczonymi polskimi w dziedzinie genetyki roślin. Stwierdził, że wymiana genów ziemniaczanych między Polską i USA jest jednym z najznakomitszych pomysłów naukowych, który uratował tę roślinę przed nieuniknioną degeneracją. Zaproponował, aby fundacja na rzecz rolnictwa polskiego objęła również badania nad genetyką roślin uprawnych.

Ponownie zabrał głos Eagleburger. Stwierdził, że niezwłocznie poinformuje o obecnej rozmowie prezydenta Reagana. Premier Jaruzelski powinien wywieźć z USA przeświadczenie, że jego wysiłki są z uwagą śledzone w Waszyngtonie, ale Polacy nie powinni mieć złudzeń, że okres napięć we wzajemnych stosunkach jest już bezpowrotnie zamknięty.

Z. Brzeziński dorzucił, że rozpatrywanie kwestii niemieckiej „w starych kategoriach przedwojennych” jest nieuzasadnione i wynika ze zrozumiałych, lecz anachronicznych fobii polskich.

(...) W. Jaruzelski podziękował za gościnność i okazję do rozmowy z tak interesującym gronem. Prosił, aby owo „uważne śledzenie” spraw polskich w Waszyngtonie było obiektywne i rzetelne, aby zapowiedzi były porównywane z faktami. Wyraził pełne poparcie dla powołania fundacji rolnej.

Posiłek trwał do godz. 15.55, czyli o pełne dwie godziny dłużej, niż jest przyjęte w amerykańskim obyczaju. Po zakończeniu spotkania D. Rockefeller odwiózł premiera do wyjścia i odprowadził go aż do samochodu.

Zapis niniejszy został sporządzony 26 maja 1990 r. przez doradcę politycznego Prezydenta RP, ppłk. Wiesława Górnickiego, na podstawie własnych notatek.

„Przegląd” nr 16/2002

Rady dla generała

Co Andrzej Wielowieyski doradzał gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu

Na przełomie czerwca i lipca 1986 r. doszło do X Zjazdu PZPR. Od tego wydarzenia datuje się nowa strategia władz, polegająca na stworzeniu jak najszerszego ruchu społecznego popierającego reformy. Najważniejszymi krokami na tej drodze były częściowa amnestia ogłoszona 22 lipca i zapowiedź ministra spraw wewnętrznych, gen. Czesława Kiszczaka, zwolnienia wszystkich więźniów politycznych oraz utworzenie 6 grudnia 1986 r. Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa. Nie stroniono także od małych, ale ważnych symboli zmian, np. zezwolono na wydawanie jednego z najsłynniejszych pism drugoobiegowych – „Res Publiki”. Jednocześnie rozpoczęto delikatne negocjacje i rozmowy z przedstawicielami opozycji. Sondowano możliwość poparcia dla reform i tworzenia wspólnych ciał doradczych. Jedną z postaci, z którymi rozmawiano, był Andrzej Wielowieyski.

W wyniku rozmów ze Stanisławem Cioskiem Wielowieyski sporządził notatkę, którą publikujemy poniżej.

Kopia notatki pochodzi ze zbiorów Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL.

Grzegorz Sołtysiak

Notatka

dla Przewodniczącego Rady Państwa

Piszę tę notatkę za namową p. Stanisława Cioska z dużymi oporami i wątpliwościami, nie wobec aktualnych problemów polityki polskiej, ale ze względu na Pana, Panie Generale. Sądzę, że wiem na czym polegają te problemy i wiem z grubsza, co należałoby robić. Natomiast wcale nie jestem pewien, czy Pan tej notatki potrzebuje i czy na cokolwiek ona się przyda. Zasadnicze fakty są bowiem znane i wątpię, czy powiem coś odkrywczego. Są też sprawy, o których wie Pan znacznie więcej niż ja (polityka zagraniczna, sytuacja w partii i in.).Oceny jednak znanych faktów mamy różne i chyba na czym innym zależy nam najbardziej. Może to spowodować, że moje propozycje będą miały cechy besserwisserstwa i pouczania, a tego nie chcę.

W lutym ubiegłego roku dałem pp. Giertychowi i Cioskowi „notatkę w sprawie społecznego dialogu”, którą mieli Panu przekazać. Przypominam ją dlatego, że jest nadal w pełni aktualna i znajduje potwierdzenie zarówno w opracowaniu Polskiego Towarzystwa Socjologicznego jak też w badaniach „Polacy ’84 i ’85” i w ostatnich wynikach badań płk. Kwiatkowskiego (Na ręcznym hamulcu).

Sądzę, że rozumiem przesłanki Pana ostrożnej polityki i przyjmuję je jako w dużym stopniu uzasadnione:

– poczucie odpowiedzialności za państwo i stabilność jego władzy,

– staranie o zapewnienie zwartości aparatu władzy,

– staranie o możliwe ograniczenie bolesnych kosztów reformy, które nam grożą,

– unikanie na ogół kursu represyjnego,

– staranie się o wiarygodność u sojuszników, a także na Zachodzie.

Do końca jednak nie rozumiem lęku przed reformą, a także obawy przed dalej idącym otwarciem ku społeczeństwu, ponieważ w praktyce oznacza to osuwanie się po równi pochyłej. Z każdym kwartałem i rokiem trudniej to będzie podjąć. Nadzieja na to, że znękani biedą ludzie łatwiej podejmą nowe wysiłki w trudnych ramach reformy, jest złudna.

Jest bezwzględnie potrzebne wielkie otwarcie i ekonomiczne, i polityczne, które zresztą musi polegać na różnych poczynaniach równocześnie na kilku płaszczyznach. W pamięci społecznej pozostało wspomnienie „otwarcia” Gomułki z 1956 r. (destalinizacja, dekolektywizacja, uspokojenie na odcinku Kościoła). Dziś sytuacja jest dużo trudniejsza, bo wtedy społeczeństwo było w większości chłopskie i łatwiej było uzyskać wiarygodność. Po przeszło 30 latach nie da się usunąć ze świadomości tych złych doświadczeń, które narosły. „Poruszyć” ludzi, dać przekonywającą orientację, można tylko bardzo odważnymi, dalekosiężnymi działaniami. Z tego punktu widzenia wielki akt amnestii został w znacznym stopniu przegrany, bo niewykorzystany. (...)