Polska Ludowa 1980-1989 cz.1 - Opracowanie zbiorowe - ebook

Polska Ludowa 1980-1989 cz.1 ebook

3,0

Opis

Radykalizujące się strony, solidarnościowa i partyjno-rządowa, coraz mniej sobie ufały, coraz mniej były gotowe do współdziałania. Próbą złagodzenia konfrontacyjnych nastrojów było Spotkanie Trzech z 4 listopada 1981 r. – gen. Jaruzelskiego (od października również I sekretarza KC), Wałęsy i prymasa Józefa Glempa. Kiedy władza doszła do wniosku, że porozumienie z opozycją i neutralizacja „Solidarności” stają się niemożliwe, przy jednoczesnych zapowiedziach ZSRR drastycznego obniżenia dostaw strategicznych paliw, zdecydowała się na wprowadzenie stanu wojennego. W jego wyniku internowano ok. 6 tys. osób, w tym większość kierownictwa „Solidarności”, ale także byłych przywódców państwa, m.in. Gierka i premiera Jaroszewicza. O przygotowaniach do stanu wojennego wiedział płk Ryszard Kukliński. Zarówno przed swoją ucieczką, jak i po niej informował Amerykanów o planach działania sił mundurowych. Ekipa Ronalda Reagana nie ostrzegła kierownictwa „Solidarności”, bo również uznała stan wojenny za mniejsze zło. Można się o tym przekonać, czytając prezentowane w tym tomie dokumenty CIA i relacje ambasadora USA w Polsce.


Z tekstu prof. Karola Modzelewskiego

Tamta masowa, aktywna „S”, którą zniszczył stan wojenny, nigdy by na coś takiego jak plan Balcerowicza nie pozwoliła. Toteż prof. Balcerowicz, wtedy zresztą doktor, niczego podobnego jako doradca Sieci Komisji Zakładowych „S” nie proponował. Proponował rady pracownicze.

Z rozmowy z gen. Waldemarem Skrzypczakiem

Bardziej baliśmy się rosyjskiej interwencji niż „Solidarności” (…). Wiem od kolegów z Armii Radzieckiej, że oni w sierpniu 1981 r. odbyli rekonesans na terenach Polski. Zbadali wszystkie drogi ze wschodu na zachód, mosty, lotniska, węzły komunikacyjne i dyslokację naszych jednostek. Mieli pełne rozpoznanie, więc jeżeli doszłoby do interwencji, wiedzieliby, gdzie uderzać i co blokować. Decyzja o wyprowadzeniu naszych wojsk z koszar była więc decyzją przemyślaną, wybiegającą w przyszłość, w przewidywaniu sytuacji, że może być interwencja.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 375

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (2 oceny)
0
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki: IZA MIERZEJEWSKA
Redaktor prowadzący: PAWEŁ DYBICZ
Korekta: ALEKSANDRA PAŃKO
Opracowanie graficzne i łamanie: AGNIESZKA SZESZKO
Zdjęcia: KRZYSZTOF ŻUCZKOWSKI, WŁODZIMIERZ WASYLUK
Copyright © by Fundacja Oratio Recta Warszawa 2014
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-64407-37-6
Wydawca Fundacja Oratio Recta ul. Inżynierska 3 lok. 7 03-410 Warszawawww.tygodnikprzeglad.pl e-mail:[email protected]

Uwagi wstępne

Paweł Dybicz

Masowe strajki, które zaczęły się w lipcu 1980 r. w Lublinie, w sierpniu objęły już niemal cały kraj. Nie było powtórki z grudnia 1970 r. Strajkujący działali zgodnie z radą Jacka Kuronia: „Nie palcie komitetów, zakładajcie własne”, a przeciwna rozwiązaniom siłowym ekipa Edwarda Gierka podjęła z nimi dialog, który zaowocował podpisaniem między 30 sierpnia a 5 września porozumień w Szczecinie, Gdańsku i Jastrzębiu. Na ich mocy powstał Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” z Lechem Wałęsą na czele.

Na szczytach władzy doszło do zmiany. Edwarda Gierka na stanowisku I sekretarza KC PZPR zastąpił Stanisław Kania, premierem został zaś Józef Pińkowski, którego na początku 1981 r. zastąpił gen. Wojciech Jaruzelski.

W kraju powstała swoista dwuwładza. Rosnąca w siłę „Solidarność” wysuwała żądania ekonomiczne, których rządzący nie byli w stanie spełnić. Coraz powszechniejsze strajki, prawie że wszystkich o wszystko, dodatkowo pogarszały sytuację gospodarczą kraju. Do tego wielu działaczy „Solidarności” przedstawiało coraz ostrzej postulaty polityczne, podważające przywództwo PZPR i sojusz ze Związkiem Radzieckim. Tego typu wypowiedzi i działania nie mogły nie wywołać reakcji, szczególnie sąsiednich państw. Moskwa, Berlin i Praga coraz dobitniej dawały wyraz niezadowoleniu. Oskarżały Kanię i Jaruzelskiego o ugodową politykę, tolerowanie antysocjalistycznych i antyradzieckich posunięć „Solidarności”. Ekipa Leonida Breżniewa, a za nią Erich Honecker i Gustaw Husak przyjęli metodę zastraszania Polski, nie tylko werbalnie, ale także koncentrując u jej granic wojska i przygotowując się do interwencji zbrojnej.

Radykalizujące się obie strony, solidarnościowa i rządowa, z każdym miesiącem coraz mniej sobie ufały, coraz mniej były gotowe do współdziałania. Próbą złagodzenia konfrontacyjnych nastrojów było spotkanie trzech z 4 listopada 1981 r. – gen. Wojciecha Jaruzelskiego (od października również I sekretarza KC), Lecha Wałęsy i prymasa Józefa Glempa.

Kiedy władza doszła do wniosku, że porozumienie z opozycją i neutralizacja „Solidarności” stają się niemożliwe, przy jednoczesnych zapowiedziach ZSRR drastycznego obniżenia dostaw strategicznych paliw: gazu i ropy, zdecydowała się na wprowadzenie w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. stanu wojennego. W jego wyniku internowano ok. 6 tys. osób, w tym większość kierownictwa „Solidarności”, ale także byłych przywódców państwa, m.in. Edwarda Gierka i premiera Piotra Jaroszewicza.

O przygotowaniach do stanu wojennego wiedział płk Ryszard Kukliński. Zarówno przed swoją ucieczką, jak i po niej informował Amerykanów o planach działania sił mundurowych. Ekipa Ronalda Reagana nie ostrzegła o nich kierownictwa „Solidarności”, bo również uznała stan wojenny za mniejsze zło, o czym można się przekonać na podstawie prezentowanych w tym tomie dokumentów CIA i ambasadora USA w Polsce.

Stan wojenny został zawieszony 22 lipca 1983 r.; opuszczający miejsca odosobnienia działacze „Solidarności” wznowili działalność, tym razem podziemną. Minie kilka lat i znów zasiądą do rozmów z władzą, w której rosło przekonanie, że dotychczasowe metody rządzenia i gospodarowania wymagają radykalnych zmian. Ułatwiały je przeobrażenia, jakie dokonywały się w Związku Radzieckim za sprawą sekretarza generalnego KPZR Michaiła Gorbaczowa.

Wola dialogu władz i opozycji doprowadziła do Okrągłego Stołu, ale jak do niego doszło i co się działo poza nim – o tym już w drugiej części niniejszego tomu naszych dziejów Polski Ludowej, wydanego w serii „Historia bez IPN”.

Część I

Karnawał „Solidarności”

Oni bali się nas, a my ich

25 lat temu podpisywał Porozumienie Szczecińskie. Dziś ujawnia, że Gierek parł do porozumień, że SB nie pomagała władzy. Mówi o rozmowach z Rosjanami, z Kościołem...

KAZIMIERZ BARCIKOWSKI – ur. w 1927 r. w Zglechowie pod Mińskiem Mazowieckim. Ma wyższe wykształcenie ekonomiczne i doktorat z ekonomiki rolnictwa. Członek AK (Szare Szeregi), działacz ZMW „Wici”. W PZPR zaliczany do liberalnego, otwartego na dialog skrzydła. Był m.in. sekretarzem KC oraz członkiem Biura Politycznego. W latach 70. był sekretarzem KC odpowiadającym za rolnictwo, ministrem rolnictwa, wicepremierem. W latach 80. członek i wiceprzewodniczący Rady Państwa oraz współprzewodniczący Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu. W roku 1989 przeszedł na emeryturę.

Rozmawiają Paweł Dybicz i Robert Walenciak

Zbliża się 25. rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych w Szczecinie i Gdańsku. Pan stał na czele delegacji, która pojechała do Szczecina.

– Kierownictwo państwa sformowało dwie ekipy – pierwszą na Gdańsk, najpierw przewodniczył jej Pyka[1], potem przyjechał Jagielski[2]. A ja z ekipą wiceministrów wyjechałem do Szczecina.

Jak do tego doszło, że pana wysłali? Kto o tym zadecydował? Gierek osobiście?

– Wysyłał mnie ówczesny premier Edward Babiuch[3]. Ale był w delegacji człowiek Gierka, ściśle z nim związany.

Andrzej Żabiński[4].

– Ojciec Żabińskiego był działaczem PPR, zginął w czasie wojny, w wielkiej wsypie w Katowicach, Niemcy powiesili go na rynku. Gierkowie przygarnęli sierotę i wychowali. Jego obecność w naszej delegacji była zabezpieczeniem od strony Gierka. A dlaczego wysłano mnie do Szczecina? W moim przypadku zadecydowało to, że byłem w Szczecinie w 1971 r. gasić drugi strajk, kiedy Gierek miał swoje słynne spotkanie: „Pomożecie? Pomożemy!”. A poza tym... Na pewno nie było to wyróżnienie. Miałem świadomość, że wkraczam na pole minowe, i ci, którzy mnie wysyłali, też o tym wiedzieli. Politycznie wyłożyć się było bardzo łatwo. Pyka zresztą się wyłożył.

Kalendarium

14 sierpnia. Wybucha strajk w Stoczni Gdańskiej.

18 sierpnia. Wybuchają strajki w Szczecinie.

19 sierpnia. Do Szczecina przyjeżdża delegacja rządowa z wicepremierem Kazimierzem Barcikowskim na czele. Do Gdańska – z wicepremierem Tadeuszem Pyką.

20 sierpnia. W Szczecinie wybucha strajk generalny.

21 sierpnia. Tadeusz Pyka wraca do Warszawy. Zastępuje go wicepremier Mieczysław Jagielski.

24 sierpnia. IV Plenum KC PZPR. Do dymisji podaje się premier Edward Babiuch. Zastępuje go Józef Pińkowski. Z Biura Politycznego odchodzą Babiuch i przewodniczący CRZZ, Jan Szydlak. Plenum stwierdza, że należy prowadzić rozmowy ze strajkującymi bez uciekania się do użycia siły.

26 sierpnia. Prymas Stefan Wyszyński w kazaniu na Jasnej Górze krytykuje strajki. Strajkujący odrzucili słowa prymasa.

29 sierpnia. Posiedzenie BP KC PZPR. Górę biorą zwolennicy porozumienia ze strajkującymi.

30 sierpnia. Kazimierz Barcikowski podpisuje porozumienie z MKS w Szczecinie. W Warszawie odbywa się V Plenum KC PZPR. Stanisław Kania krytykuje Barcikowskiego, że podpisał porozumienie, nie mając uchwały plenum.

31 sierpnia. Porozumienie w Gdańsku podpisują Lech Wałęsa i Mieczysław Jagielski.

5-6 września. VI Plenum KC PZPR. Edward Gierek zostaje zwolniony z funkcji I sekretarza KC, jego miejsce zajmuje Stanisław Kania.

Jadąc do Szczecina, nie miał pan obaw, że wszystko może się skończyć tak jak w Grudniu 1970 r.?

– Absolutnie to wykluczałem.

A na zasadzie splotu nieprzewidzianych okoliczności? Przecież sytuacja mogła się wymknąć spod kontroli.

– Takie niebezpieczeństwo zawsze istniało. W Szczecinie miałem oparcie w Januszu Brychu, tamtejszym I sekretarzu, który był bardzo twardym człowiekiem i trzymał w łapie wszystko: i bezpiekę, i milicję. Od samego początku narzuciliśmy formułę, która wykluczała agresję ze strony strajkujących – rozmawialiśmy. Ani przez moment nie posługiwaliśmy się groźbą użycia siły. Były rozmowy. Na zasadzie perswazji. Nie nazbyt skutecznej, jak się okazało. Jakkolwiek napięcie po stronie strajkujących było ogromne i wiele dni to wszystko trwało, udało się utrzymać komunikację, nie powiem więź, ale komunikację między salą a nami.

Negocjacje odbywały się w sali konferencyjnej na oczach kilkuset strajkujących...

– Przemawiałem tam nieskończenie wiele razy, żartowałem później, że jak wychodziłem z tych rozmów, miałem zamiast mózgu bitą śmietanę. Ale warto było. Jak rozpoczynaliśmy rozmowy, jak wchodziliśmy na stocznię, towarzyszył nam spory tłumek. Ludzie nie bardzo wiedzieli, jak reagować. Jedni spokojnie, ktoś drugi czy trzeci wzniósł jakiś okrzyk, ale nie można było tego porównywać z Gdańskiem, gdzie Jagielskiemu urządzono ścieżkę pogardy. Natomiast jak wychodziliśmy, po podpisaniu porozumienia, to już dostawaliśmy kwiaty. A na schodach KW paru chłopaków rzuciło się na mnie z uściskami. Bo tam była żywa pamięć roku 1970. Ofiar, spalenia komitetu wojewódzkiego, ludzie tam przez okna wyskakiwali z płonącego budynku... Taki był Szczecin. W Gdańsku bez przerwy krążyły wieści, że a to wojsko idzie, a to już aresztują. W Szczecinie do tego nie dopuściliśmy, żadnych zatrzymań nie było. To dawało poczucie, że nie dojdzie do rozlewu krwi.

Gdy przyjechał pan do Szczecina, 19 sierpnia, najpierw próbował pan rozmawiać z poszczególnymi zakładami pracy.

– Ja nawet odbyłem rozmowy z portem i osiągnęliśmy porozumienie. Mieliśmy podpisać je za dwie godziny. Ale po godzinie zadzwonili z portu, że się wycofują, że swoje pełnomocnictwa przekazują Międzyzakładowemu Komitetowi Strajkowemu. Doszło więc do spotkania w stoczni.

Szefem MKZ był Marian Jurczyk.

– Jurczyk był magazynierem na jednym z oddziałów. To nie był żaden intelektualista. Negocjacje były takim pojedynkiem między nami. Jurczyk albo załatwiał sprawy komunałami, albo – jeśli miał podjąć decyzję – było to zorganizowane w taki sposób, że obok trybuny, przy której siedzieliśmy, stał mały stolik, gdzie siedziało trzech-czterech młodych chłopaków, inżynierów ze stoczni. I ci inżynierowie podrzucali odpowiedzi. Pisali na kartkach Jurczykowi i mu podawali, a on to stosownie odczytywał. To się działo na oczach całej sali. Dzisiaj niektórzy opowiadają, że pełnomocnictwa były nie na trybunie, że działały siły, które wiedzą, gdzie stoją konfitury.

Mówiąc wprost – że manipulowała wszystkim bezpieka. À propos SB – Brych panu nie mówił, co ona wie? Przecież sam pan powiedział, że trzymał on żelazną ręką i milicję, i bezpiekę... Nie miał więc pan stosownych podpowiedzi?

– To była dziwna sytuacja. Oni praktycznie nie dostarczali informacji. Bardzo trudno było coś uzyskać. A chciało się wiedzieć, co się dzieje na zapleczu strajku! To była w końcu elementarna rzecz. Oni tłumaczyli się tym, że po 1970 r., kiedy Gierek obiecał zredukowanie SB w zakładach pracy, stracili tam możliwości pozyskiwania informacji. Ile było w tym prawdy – trudno mi sądzić. Ale Bogiem a prawdą dzisiaj wyolbrzymia się rolę tajnych służb. A oni g... wiedzieli, a jeszcze to, co wiedzieli, było zupełnie przypadkowe i często wyssane z palca. Zawsze trzeba było bardzo ostrożnie tym się posługiwać.

Gierek twierdził coś przeciwnego. W „Przerwanej dekadzie” mówił, że Kania zorganizował jego obalenie. Dlatego w lipcu i sierpniu 1980 r. bezpieka stała bezczynnie, nie przeciwdziałała strajkom. A że jest sprawna, pokazała w grudniu 1981 r.

– Jeśli chodzi o „Przerwaną dekadę”, najpierw trzeba by odsiać, co jest od Rolickiego, a co jest od Gierka. Wtedy, w sierpniu, Gierek godził się na wszystko, z czym występowaliśmy. To nie był człowiek walki, to był człowiek bliższy dzisiejszemu pojęciu polityka. Oczywiście miał później pretensję do Kani[5] i do Jaruzelskiego, że odebrali mu władzę, ale jakie były kulisy tego wszystkiego, trudno powiedzieć. A jeśli chodzi o bezpieczniaków i inne służby – atmosferę tamtych dni pokazuje taka anegdota: kończymy negocjować, dopinamy zapis o związkach zawodowych. Nie jestem prawnikiem z wykształcenia, więc wezwałem prezesa sądu wojewódzkiego i prokuratora szczecińskiego. No i mówię: badajcie, jak te zapisy wyglądają od strony prawnej. A oni się uchylili! Wykręcili się, że to nie ich specjalność. A obaj mieli do dyspozycji swoje służby – jeden cały sąd wojewódzki, drugi całą prokuraturę! Wtedy ściągnąłem z Warszawy profesorów Zbigniewa Salwę i Adama Łopatkę i oni zredagowali zapis o związkach. Czyli dystans służb wojewódzkich był duży. Oni bali się umoczyć w tę sprawę.

Z jednej strony chcieli, żeby się dogadać, a z drugiej bali się umoczyć?

– Dogadać to ja się miałem. A jeśli ktoś nie musiał przy tym być, to się czuł bardzo dobrze. Bo nie brał odpowiedzialności. To do dziś się nie zmieniło. Gra polityczna na tym polega.

Co zadecydowało, że przyszła z Warszawy zgoda na wolne związki? Jakie czynniki?

– Nie w Szczecinie ta zgoda zapadła...

To gdzie? W Warszawie? W Moskwie?

– W sierpniu kierownictwo państwa podjęło rozmowy z Rosjanami, uprzedzając ich, że taka decyzja, o uznaniu niezależnych związków zawodowych, u nas dojrzewa. Z tego, co wiem, oni po iluś rozmowach przyjęli to do wiadomości. Ani nie poparli tego, ani się nie sprzeciwili, ni tak, ni siak. Róbcie, jak uważacie, ale wiecie... Mój problem polegał na tym, że myśmy w Szczecinie, dzień wcześniej, zanim Rosjanie wyrazili tę zgodę nie zgodę, podpisali porozumienie. Więc krytyka szczecińskiego porozumienia, na V Plenum KC, 30 sierpnia, uczynił to zresztą Kania, wynikała właśnie stąd, że podpisałem je bez stosownej uchwały KC, no i że trwały jeszcze rozmowy z radzieckimi.

Te rozmowy były tak istotne?

– Trudno to sobie inaczej wyobrazić. Przecież wiadomo było, że do polskiej polityki wkracza trzecia siła. Obok partii i Kościoła. Rozmowy uprzedzające z Rosjanami były więc absolutnie konieczne.

Pan wiedział o tym, że uznanie wolnych związków zawodowych to rewolucyjna decyzja. Zgodził się pan na to? Myślał pan, że to się rozleje na cały kraj?

– Po pierwsze, byłem bardzo rad z tego, że kończyły się strajki. Po drugie, co to znaczy, że powstały wolne związki zawodowe? To już było wiadomo, że w Polsce będą trzy siły. Losy kraju, całego tego eksperymentu, będą zależały od władzy, nowych związków i Kościoła. W tej trójce później cały czas się grało, aż do 1989 r. Po trzecie, byłem przekonany, że te związki wejdą w układ socjalistyczny. Nie tylko wejdą, lecz także go wzmocnią. Bo przyjdzie świeża krew. Jak panowie weźmiecie dzieje PRL, to zobaczycie, że po każdym przesileniu polityka była bardziej otwarta na ludzi. Tak było po 1956 i po 1970 r. Sądziłem więc, że coś takiego powtórzy się w roku 1980. Że uwolniona energia i entuzjazm Polaków przyniosą taki rozwój, który pchnie kraj do przodu. Spójrzmy zresztą na porozumienia – były w nich jednoznaczne zapisy, że związki będą działać w ramach układu socjalistycznego.

Pan prezentował idealistyczne podejście. Wolne związki zawodowe rozsadzały ten ustrój, a PZPR spychały do rozpaczliwej defensywy.

– One dopiero miały to zrobić.

Nie przewidział pan tego?

– Nie. Dla mnie to było zaskoczenie. Tym bardziej że było doświadczenie roku 1970. Wtedy odbyły się wybory do związków w Stoczni Szczecińskiej, Gierek je wtedy obiecał, no i te związki pozostały w układzie ogólnym.

Wybuch w sierpniu był wybuchem przeciwko władzy niezadowolonego społeczeństwa...

– No nie wiem. Przypominam ówczesne hasło: „Socjalizm tak, wypaczenia nie”.

To wy byliście wypaczeniem.

– Tak... Był to niewątpliwie wyraz dużego rozczarowania. I nadziei, że szybciej w Polsce będzie się żyło tak jak w Niemczech Zachodnich. Bo tam jeździło się do roboty, na handel. No i to imponowało.

Podpisując umowę, miał pan wrażenie, że to jest podpisanie również politycznego wyroku na Gierka? Że to jest już koniec jego epoki?

– To była bardziej złożona sprawa. Na tym właśnie plenum, na którym spuścili mi lanie za Szczecin, rozmawiałem z Jagielskim, byliśmy wtedy obaj wicepremierami. On jeszcze prowadził rozmowy w Gdańsku. No i mówił mi, że Gierek bez przerwy do niego wydzwaniał, że trzeba kończyć, szybko się dogadywać, i że to zdecydowało, że oni poszli na większe ustępstwa. Czy tak było rzeczywiście, czy też Jagielski w ten sposób się usprawiedliwiał? Nie wiem. W każdym razie, jak oceniam, Gierek w szczecińskich porozumieniach widział jeszcze szansę dla siebie. Natomiast ja wiedziałem, że to jest jego koniec absolutny. To wynikało z zachowania ludzi strajkujących. Ich determinacja była ogromna. Oni byli nie tylko przeciwko Gierkowi i partii. Oni krytykowali i Wyszyńskiego[6], po jego wystąpieniu w Częstochowie. To były wrogie okrzyki.

Jak pan to odbierał? Okrzyki nieprzychylne przeciwko interreksowi?

– Jak już byliśmy w wielkiej biedzie, strajki szły falami jeden za drugim, to nieraz na Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, której współprzewodniczyłem, występowałem z różnymi wnioskami, żeby Kościół wpływał na ostudzenie nastrojów. No i po jednym z takich moich apeli, pewnie widząc, w jakim jestem kiepskim nastroju, podszedł do mnie abp Stroba[7] z Poznania i powiedział: „Panie sekretarzu, jak my nawołujemy do manifestacji w obronie ojczyzny, cały kościół klaszcze, jak zaczynamy mówić, że trzeba pracować, to z kościoła wychodzą. Nie oczekujcie od nas zbyt wiele”. Takie zachowania nie były w tym czasie tylko domeną Kościoła. Waldemar Kuczyński[8] przyznaje dzisiaj, że oni, ekonomiści, wiedzieli wówczas, że rozwala się całą ekonomikę tego kraju, ale nie zatrzymywali tego pędu, ponieważ nie chcieli tracić wpływu na masy.

Kontaktował się pan ze stroną kościelną w czasie rozmów w Szczecinie?

– Jak redagowaliśmy tekst porozumienia, w pewnym momencie doszliśmy do punktu dotyczącego Kościoła i mszy w radiu. I stanęliśmy, minęła godzina, dwie, ni cholery nie można było tego zapisać. Zorientowałem się, że oni po prostu nie wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. Więc mówię: słuchajcie, wyślijcie delegację do bp. Majdańskiego[9] i ja przyjmę to, co uzgodnicie. A do niego miałem zaufanie tylko w jednym – przedtem z nim nie rozmawiałem – że jest to na tyle trzeźwy człowiek, że na głupoty nie pójdzie. Później Majdański mi mówił, że przed przybyciem tej delegacji miał telefon od Wyszyńskiego, tylko z jednym zdaniem: „Kończcie to, kończcie to”. I on tym wysłannikom dał tekst, który później wszedł do umowy. I przekazał im życzenie kardynała. Bo Wyszyński wiedział, że chmury się gromadzą nad krajem. Gra była prowadzona różnymi ścieżkami...

Pan na wszystko się godził w szczecińskich negocjacjach. Na wolne związki zawodowe, na dodruk pieniędzy, de facto na zapaść gospodarki. Czy warto było płacić tę cenę?

– Wszystko zależy, co się kupowało. Była nadzieja na kupienie pokoju społecznego. A godzić się rzeczywiście trzeba było na sporo. Klasyczny przykład – wpisane są w porozumienie kartki. Użyłem wszystkich argumentów, żeby ten postulat odrzucić. Ale pod naporem sali trzeba było ustąpić. Niewiele można było wygrać, jak się nie miało poparcia społecznego. Taka jest prawda.

A zachowanie towarzyszy partyjnych z tamtego terenu? Miał pan jakieś wsparcie z ich strony?

– Sekretarz komitetu partyjnego w stoczni, późniejszy I sekretarz w Szczecinie, Stanisław Miśkiewicz, był w grupie tych, którzy w 1970 r. poszli na czołgi. A później stopniowo doszedł do funkcji partyjnej. Ogólniejsza prawidłowość jest taka – jeżeli robotnicy strajkują, członkowie partii pójdą z nimi. Bez złudzeń. Myśmy o tym wiedzieli. Bo proszę sobie wyobrazić, że taki członek załogi, partyjny, wyłamuje się! On może nie wznosić haseł agresywnych, ale żeby stanął i powiedział, że jest przeciwko strajkowi – to było niemożliwe, później dowiedzieliśmy się, czym to się kończy. Poza tym stanął postulat, żeby podwyższyć płace. To co, on nie chce mieć wyższych płac? Organizacje partyjne w zakładach pracy zostały wtedy mocno szarpnięte.

Jak postrzega pan salę, która asystowała przy negocjacji? To była mądra sala czy słabo wykształcony tłum?

– Na sali dominowało przekonanie o omnipotencji rządu. Jak rząd będzie chciał – to da. Więc trzeba nacisnąć, a wtedy muszą dać. Było bardzo trudno połączyć rozumowanie tej sali z interesami samej stoczni. Ich osobisty związek z interesem ich przedsiębiorstwa. To się odbijało jak od ściany. Stąd wyprowadzałem wniosek o konieczności zbudowania samorządności robotniczej w zakładach państwowych. Żeby robotnicy wcześniej byli wciągnięci w informację o tym, jak ich zakład „chodzi”, jakie są warunki jego powodzenia. Tego się nie udało zrobić.

Jak skomentowałby pan, że tak de facto w świadomości społecznej istnieją przede wszystkim Porozumienia Gdańskie?

– Cały sztab był umiejscowiony w Gdańsku. Najważniejsi doradcy. No i Wałęsa to nie Jurczyk...

Otrzymywał pan informacje, co się dzieje w Gdańsku? Na jakim etapie są tam rozmowy?

– Poszczególne punkty starałem się uzgadniać telefonicznie z premierem Pińkowskim[10]. Z Jagielskim raz udało mi się dostać połączenie, ale niewiele to dało. Natomiast delegacja stoczniowców szczecińskich wyjechała do Gdańska dla uzgodnienia stanowisk.

Pan miał z nimi jechać.

– Jako zakładnik. Ponieważ nie było łączności z Gdańskiem, Marian Jurczyk postanowił wysłać tam delegację. Poprosił więc, byśmy wyszli z sali, bo oni chcą wybrać delegatów na zamkniętym posiedzeniu MKS. Wyszliśmy więc, przeszliśmy do gabinetu dyrektora technicznego, siedzimy tam, a tu nagle wszedł ktoś z MKS i domaga się gwarancji bezpieczeństwa dla delegatów. Albo tego, żebym ja z nimi jechał. Wkurzyło mnie to: „Albo mówicie, kto jedzie, i ja zabezpieczam wyjazd, albo wyjeżdżam ze stoczni”. To ich otrzeźwiło. Poprosili mnie na salę. Wywołują po kolei delegatów i ustawiają ich pod ścianą. I pada do mnie pytanie: czy ja ich widzę? No, widzę – odpowiadam. A czy sala ich wszystkich widzi? Widzi. Więc znów pada do mnie pytanie: a czy oni wszyscy wrócą do Szczecina? Wściekłem się – co to znaczy, że nie wrócą? Taka była psychoza.

Oni się bali, że nie wrócą, pańscy ludzie bali się, że znów spalą KW...

– Przy tej psychozie powrót delegacji poprawił atmosferę. Łatwiej było rozmawiać.

Wiedział też pan, że pańska umowa będzie bardzo podobna do tej w Gdańsku...

– Tak. Nie miałem wątpliwości. Jako że władza nie miała w tym czasie za bardzo innego wyjścia. To znaczy, było wyjście: trzeba by było powtórzyć rozlew krwi.

Władza była słaba, więc ustępowała.

– Władza była mocna jak cholera! Miała wojsko, bezpiekę, i to, i śmo. Tylko społeczeństwo odwróciło się przeciwko. Więc można było tylko stratować, tak jak w porządnej dyktaturze się dzieje.

A wy tego nie chcieliście?

– Nie chcieliśmy.

Pan podpisał umowę o godz. 2 w nocy, 30 sierpnia. I zadzwonił pan do Warszawy.

– Zadzwoniłem najpierw do Kani, on był przez Gierka wyznaczony na koordynatora rozmów ze strajkującymi, później do Pińkowskiego. Ale ich nie było, ani w pracy, ani w domu. To złapałem Olszowskiego[11]. Jego stanowisko było takie – rób, jak uważasz, ale może zaczekaj. A to w Warszawie można było czekać, a w Szczecinie – nie bardzo. Więc podpisaliśmy tekst o godz. 8 rano i zaraz wyjeżdżaliśmy na posiedzenie KC do Warszawy.

Miał pan później kontakt z tymi robotnikami, z którymi debatował pan w stoczni?

– Oczywiście. Porozumienie przewidywało powołanie komisji wspólnej MKZ i władz do realizacji jego postanowień. Zgłosiłem się na ochotnika do Pińkowskiego, żeby mnie wyznaczył na Szczecin. I mam spostrzeżenia z pierwszych rozmów. One były na początku związkowe. Pamiętam, jeden z delegatów był klasycznym związkowcem, jeszcze ze stażem przedwojennym. Interesowały go warunki pracy, to było mu bliskie i to wnosił. Ale na drugie posiedzenie już go nie przysłano, zastąpił go młody chłopak, bojownik. I od razu komisja charakter zmieniła, dostała napędu politycznego.

I rozwinęło się inaczej, niż pan myślał...

– No tak. Nie sądziłem, że to przybierze charakter walki o władzę i o zmianę ustroju.

A kiedy pan się zorientował?

– To nie na zasadzie błysku myśli, tylko pewnego procesu. Ja reprezentowałem kierunek na porozumienie. Ale okazało się, że w roku 1980, 1981 było to niemożliwe. Wzajemne żarcie się zaszło tak daleko, że nie było już punktów stycznych. Ale czym jest Okrągły Stół? Niczym innym jak realizacją idei porozumienia. Tylko w odmiennych warunkach, kiedy wszystkim już się wody do uszu nalało i było wiadomo, że trzeba się dogadać. A ja jestem głęboko przekonany, że przy większej mądrości można to było zrobić w roku 1980-1981. Nikt by nam nie przeszkodził. Bo gdyby osiągnięto porozumienie wewnątrz kraju, to Breżniew nie odważyłby się na interwencję. Rosjanie byli gotowi dużo przełknąć. Ale zwyciężyły interesy mocarstwowe.

?

– Wszyscy unikają tego stwierdzenia, że przy tym grał jeszcze czynnik zewnętrzny. Że Polska, chcąc nie chcąc, była terenem rozgrywki dwóch światowych mocarstw. I oczywiście te wpływy zagrały na rozwoju sytuacji.

Wierzy pan, że przy tamtym stanie świadomości partia była gotowa na porozumienie?

– Można odwrócić pytanie: a czy druga strona była gotowa? Mądrzy ludzie twierdzą, że obie strony były niedojrzałe. Tu żywioł grał bardzo mocno. A stwarzane sytuacje wykluczały osiągnięcie jakiegoś stanu, który dawałby swobodę rozmów.

Paweł Dybicz i Robert Walenciak

„Przegląd” nr 33/2005

Pierwszy postulat

Dlaczego Wałęsa dzień po Jurczyku podpisał porozumienie – nieznana relacja prof. Tadeusza Kowalika

W chwili podjęcia pracy wiedzieliśmy, że żądanie wolnych związków zawodowych jest postulatem kluczowym. Nie sądziliśmy jednak, że aż tak bardzo usunie ono w cień wszystkie pozostałe. (...) W chwili przyjazdu wiara w możliwość powstania wolnych związków zawodowych – moja z całą pewnością, a prawdopodobnie prawie wszystkich członków komisji (...) – była słaba. Gdy podniosłem tę sprawę wobec Geremka i Mazowieckiego, pierwszy poradził nowo przybyłym, by porozmawiali ze strajkującymi robotnikami i na tej podstawie wyrobili sobie pogląd, a drugi podkreślił, że rola ekspertów nie może polegać na dążeniu do zmiany treści żądań strajkujących. (...) Początkowo udział nasz wzbudził po stronie rządowej pewną nieufność, choć wiedzieliśmy, że wojewoda Kołodziejski przyrzekł ułatwienia w naszej podróży do Gdańska. Wyrazem tej nieufności był spór o naszą obecność na sali podczas negocjacji. Podczas rozmów przygotowawczych wicepremier Jagielski (który znał mnie dobrze sprzed ćwierćwiecza z Instytutu Nauk Społecznych przy KC PZPR) miał powiedzieć do naszych przedstawicieli (chodziło, zdaje się, o Lisa i Bądkowskiego), że ponieważ wśród ekspertów są osoby związane z KOR, nawet nasza bierna obecność przy negocjacjach stawiałaby go w trudnej sytuacji. Wałęsa jednak powiedział, że eksperci muszą być na sali. My byliśmy skłonni do ustępstw i ostatecznie Mazowiecki zaproponował, żeby tylko nas dwu (on i ja) było na sali, a reszta ekspertów znajdowałaby się w innych pomieszczeniach. Tak też zaczęliśmy, ale atmosfera poprawiała się szybko i później już tego nie przestrzegaliśmy.

Jeszcze przed rozpoczęciem obrad przedstawiciel wojewody, p. Bruski, przyszedł do Mazowieckiego, by wyrazić zgodę na obecność p. Staniszkis. (...) Pod koniec obrad Jagielski zaproponował głośno, co zostało przyjęte przez Wałęsę, utworzenie grupy roboczej w składzie po trzech członków komisji rządowej i członków Prezydium MKS oraz po trzech ekspertów z każdej strony. Nie pamiętam, czy było to jakoś sformalizowane, ale za przewodniczącego grupy roboczej strony rządowej uchodził wojewoda Kołodziejski, a z naszej strony Andrzej Gwiazda. Innymi delegatami MKS byli Bogdan Lis oraz Zdzisław Kobyliński. Mazowiecki wyznaczył mnie do grupy roboczej, prócz siebie oczywiście, oraz chyba zaproponował to Geremkowi. W tym jednak momencie zażądała włączenia do grupy roboczej Jadwiga Staniszkis, powołując się na jej zainteresowanie jako socjologa oraz kompetencje. Sytuacja była kłopotliwa, bo Mazowiecki przystał na to, zdaje się, dopiero wówczas gdy Geremek zaproponował, by Staniszkis weszła na jego miejsce. Nie przypuszczam, żeby Mazowiecki kierował się w tym momencie niechęcią do Staniszkis. Sam jednak raczej powolny i milczący, starał się dobierać do tej grupy takich współpracowników, którzy potrafią milczeć, gdy trzeba. Pełna temperamentu, uchodząca za „pistoletową” Jadwiga byłaby tej cnoty zaprzeczeniem.

Pierwsze posiedzenie grupy roboczej odbyło się jeszcze tego samego dnia (we wtorek). Miało ono na celu wstępną wymianę poglądów, a zwłaszcza zestawienie problemów, które powinny być zawarte w porozumieniu.

W dyskusji ujawnił się następujący podział. Przedstawiciele MKS i ich eksperci kładli nacisk na powołanie „niezależnych” związków zawodowych jako jedyny sposób rozwiązania kryzysu (już wówczas zaczęliśmy używać raczej tego przymiotnika, by nie stwarzać wrażenia pokrewieństwa z wolnymi związkami zawodowymi na Zachodzie, które powstały po wojnie z rozłamu przypominającego czasy zimnej wojny). Po tej decyzji, powziętej podczas strajku, przyszłyby później dopasowania prawne.

Strona rządowa natomiast próbowała nas przekonać, że strajk powinien się zakończyć publicznym zobowiązaniem stron do zapewnienia demokracji w wyborach delegatów na kongres związkowców oraz dyskusji nad przyszłym kształtem związków zawodowych. Kongres miałby podjąć wiążące decyzje. Pewną gwarancją tej demokratyzacji miałoby być rozwiązanie Wojewódzkiej Rady Związków Zawodowych Wybrzeża Gdańskiego i przekazanie jej funkcji MKS.

(...) W moich notatkach zachowały się z tego okresu dwie oddzielne kartki z tezami odzwierciedlającymi powyższe dwa stanowiska. Na jednej mowa jest o kompromitacji dotychczasowych związków i konieczności powołania niezależnych, o sytuacji prawnej przyszłych związków, o prawie do strajku i konieczności zmiany kodeksu pracy, o przyszłych wyborach i sposobie przekształcenia MKS w Komitet Założycielski i wreszcie o związku inteligencji z robotnikami przez powołanie ośrodka prac społeczno-zawodowych.

Na drugiej zaś kartce trzy kluczowe punkty brzmiały następująco:

– „zawiesza się Wojewódzką Radę Związków Zawodowych (w Gdańsku) aż do kongresu, a jej funkcje przejmuje Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, który przygotowuje wybory delegatów na kongres”;

– „podczas kongresu i w zależności od jego wyników MKS podejmuje decyzję o rozwiązaniu się lub przekształceniu w niezależny związek zawodowy”;

– „w okresie wyborczym przedmiotem dyskusji jest możliwość zachowania odrębności ruchu zawodowego na Wybrzeżu na zasadach eksperymentu terytorialnego”.

Podczas dyskusji odnosiłem wrażenie, że przedstawiciele strony rządowej sami nie bardzo wierzyli w realność swych propozycji. Raczej wydawało mi się, że przedstawiali stanowisko „góry” z obowiązku. Przy okazji natomiast chcieli poznać poglądy naszej strony. Wydawało mi się też, że szybko uwierzyli naszemu twierdzeniu, że stanowisko robotników w sprawie stworzenia nowych związków zawodowych jest tak kategoryczne, iż nie ma się co łudzić, że półśrodki ich zadowolą. (...)

W sobotę po południu, gdy w zmniejszonej grupie roboczej pracowaliśmy nad punktami trzecim i czwartym (cenzura i więźniowie polityczni), wtargnęła do pokoju (...) młoda, wyglądająca na inteligentkę kobieta i zwymyślała nas (było to wyraźnie skierowane przeciwko ekspertom MKS) za zdradę robotników, wykrzykując coś o judaszowych rękach. Znajdowałem się blisko drzwi i w pewnej chwili miałem wrażenie, że grozi nam czynna napaść. Miałem takie uczucie, że wolałbym rozstrzelanie w sytuacji honorowej niż podrapanie twarzy tutaj. Pamiętam, że odesłaliśmy ją do Wałęsy. (...) Chodziło jej jednak wyraźnie o potępienie kompromisu z kierowniczą rolą partii. Jak się później dowiedziałem, była to dziennikarka z kręgu KPN.

Pod silnym wrażeniem tego wypadku starałem się od tej pory jak najczęściej bywać na dużej sali (plenum MKS), by znać nastroje i widzieć, co się dzieje. Starałem się też wychodzić na teren stoczni, by porównać nastroje na sali z panującymi wśród załogi, słuchać, jak przyjmowany jest Wałęsa, gdy pojawia się przed gromadzącą się publicznością spoza stoczni, przy bramie nr 2. Ogólne wrażenie pozostało takie: Na sali plenum robiło się aż do wieczora coraz tłoczniej i coraz bardziej gorąco. Mam wrażenie, że liczba obecnych urosła do tysiąca lub ponad. Rozluźnione rygory przy wejściu wykorzystało wielu przybyszów z miasta, dotąd w strajku niebiorących udziału. Są to głównie miejscowi inteligenci. Lepiej poinformowany dziennikarz mówi mi, że na sali znaleźli się tutejsi współpracownicy KOR, Robotnika, Ruchu Młodej Polski, Konfederacji Polski Niepodległej. Jako mało znającemu warunki miejscowe trudno mi powiedzieć, która grupa nadaje ton atmosferze. Łatwo jednak spostrzec jej ogólny charakter. Nie tylko kontestowany jest przygotowywany kompromis formuły politycznej, nie tylko coraz głośniej powtarza się żądanie zwolnienia zatrzymanych, ale daje się też zauważyć pewien rozdźwięk wśród członków Prezydium. Niektórzy (niektóre) z nich akcentują swój związek z salą, z „masami”, dystansując się od tych, którzy prowadzą rokowania.

Wałęsa, Gwiazda, Wiśniewski usiłują perswadować, uspokajać. Idzie im coraz trudniej. Nawet Wałęsa jest w coraz większych opałach. Tylko chwile spędzone przed gromadzącym się tłumem przy bramie dają mu poczucie trwającego nadal, entuzjastycznego poparcia. Gdy na krótko przed mającą się odbyć ceremonią uroczystego podpisania porozumienia przedzieram się przez salę, po raz pierwszy w ciągu tego wielkiego tygodnia czuję zapach alkoholu. Zwracam też uwagę na krzykliwą grupkę potencjalnych awanturników. Małe to pocieszenie, że na twarzach większości delegatów siedzących (była różnica w nastroju siedzących i stojących) widać ogromne znużenie – jak gdyby wiadomość o osiągniętej zgodzie zdemobilizowała wolę pogodnego wytrwania. Pełen złych przeczuć – także pod wpływem wtargnięcia owej młodej dziennikarki, którą potem kilkakrotnie widziałem perorującą żywo do delegatów – gwałtownie zastanawiam się, co robić. Wchodząc do pokoju grupy roboczej, widzę zdesperowanego Wałęsę, który mówi do paru obecnych tu osób: sala buzuje, trzeba coś zrobić, żeby rozładować nastrój. Mówię z przekonaniem: dziś to beznadziejne. Nie możemy nawet wziąć odpowiedzialności za bezpieczeństwo delegacji rządowej. Trzeba odłożyć podpisanie do jutra. Wałęsa z miejsca się zgadza, poleca dzwonić do Jagielskiego, Kołodziejskiego, mówiąc, że do podpisania nie jesteśmy jeszcze gotowi. Po drugiej stronie telefonu – zaskoczenie i niezadowolenie, bo porozumienie szczecińskie jest już od wielu godzin podpisane. Wałęsa teraz dodaje: na sali zebrało się sporo dziwnych typów. Trzeba zmienić przepustki i wzmocnić kontrolę wejścia. (...) Również niedziela była dniem huśtawki nastrojów. Wprawdzie surowa kontrola wchodzących zrobiła swoje, w wyniku czego manifestacje radykalnych postaw stały się spokojniejsze, spory trwały jednak nadal. Ich przedmiotem była, jak poprzedniego dnia, sprawa kierowniczej roli partii, a przede wszystkim nadal trwających zatrzymań ludzi ze środowisk opozycyjnych. Wyraźniejszy niż wcześniej stał się rozdźwięk w samym Prezydium. Nie ustawały, a może nawet wzmagały się ataki na Wałęsę ze strony jego dotychczasowych bliskich współpracowników. Zarzucano mu, że stał się obojętny na losy ludzi, którzy wcześniej pomagali strajkującym.

Jeśli odrzucić normalną w takich przypadkach przesadę w oskarżeniach, spór polegał na następującym: Wałęsa był za podpisaniem porozumienia już teraz, w niedzielę, niezależnie od tego, czy ostatnio aresztowani zostaną wypuszczeni przed tym aktem, czy też strajkujący otrzymają tylko publiczne zapewnienie strony rządowej, że zwolnienie nastąpi w ściśle określonym czasie po zawarciu umowy. Chyba wszyscy eksperci z grupy Mazowieckiego byli takiego zdania. Tak też doradzaliśmy Prezydium.

Spróbuję odtworzyć nasze kryjące się za tym stanowiskiem racje, tak jak ja je wówczas rozumiałem lub rozumieli je ci, z którymi na ten temat rozmawiałem.

Z jednej strony, braliśmy pod uwagę huśtawkę nastrojów, która w stosunku do tego, co obserwowaliśmy na początku tygodnia (spokojna, a nawet pogodna determinacja), była czymś nowym, chyba świadczącym o szybkim narastaniu zmęczenia i nerwowego wyczerpania. Przeciąganie negocjacji tylko ze względu na aresztowanych mogło być wysoce niebezpieczne. Z drugiej strony, w przygotowanym porozumieniu widzieliśmy tak wielki akt o znaczeniu historycznym, że wydawało się prawie pewne, iż przynajmniej na najbliższy okres zdeterminuje on atmosferę polityczną w kraju. Przetrzymywanie więc aresztowanych, których władza w chwili wielkiego napięcia chciała izolować od strajkujących, będzie niemożliwe.

Oczywiście i my zabiegaliśmy o natychmiastowe zwolnienie aresztowanych. Niektórzy z nas mieli kontakt z Warszawą i współdziałali w sporządzeniu listy ostatnio zatrzymanych. Uważaliśmy, że postępowanie władzy jest nierozsądne. Widzieliśmy jednak w jej zachowaniu więcej niekonsekwencji niż przemyślanej gry. Nie uważaliśmy, że to musi być odbiciem nieszczerości tych samych ludzi. Doszukiwaliśmy się raczej zróżnicowania postaw w aparacie władzy. (...)

W filmie Wajdy „Człowiek z żelaza” jeden z przedstawicieli policji powiada już w chwili podpisywania porozumienia, że to bezwartościowy świstek papieru. Jest to prawdziwe, a zarazem jednostronne w tym sensie, że pomija istnienie takich samych poglądów po drugiej stronie. Usłyszałem dokładnie takie samo określenie, i to właśnie w związku ze sprawą aresztowanych, z ust jednego z naszych warszawskich radykałów. „Dostajemy do rąk świstek papieru, a nie mamy żadnej sprawy rzeczywiście załatwionej”. Tak tłumaczył ów młodzian robotnikom, na co ja kategorycznie zareagowałem. Wytykałem mu zacietrzewienie i brak wyobraźni politycznej. Dlatego posłużyłem się nieco demagogicznym argumentem ad personam. Mówiłem: „Jaka szkoda, że Michnik i Kuroń są aresztowani, bo oni by wagę tego dokumentu z pewnością zrozumieli”. Moja zbyt ostra reakcja wynikała z przekonania, że nastawienie strajkujących będzie jednym z czynników określających, czym rzeczywiście ta umowa społeczna się stanie.

Spór o aresztowanych zakończył się, jak wiadomo, przyrzeczeniem Jagielskiego i wypuszczeniem aresztowanych następnego dnia po podpisaniu umowy gdańskiej. Ujawniła się w tym mistrzowska ręka Wałęsy jako polityka. Było w sobotę i niedzielę parę krytycznych momentów zagrażających zerwaniu negocjacji przez strajkujących. Ale szczególnie jeden utkwił mi w pamięci. Gdy Wałęsa prowadził zebranie MKS, wpłynął na jego ręce z sali wniosek o zawieszenie negocjacji do czasu wypuszczenia aresztowanych. Chociaż Wałęsa był przeciwny takiemu ultimatum, poddał wniosek pod głosowanie i ogromną większością głosów ultimatum zostało zaakceptowane. Po chwili Wałęsa odczytał przyjęty z wielkim aplauzem przez zebranych list dziękczynny do papieża, zaczynający się od słów: „W dniu zakończenia strajku ślemy Ci, Ojcze Święty...”. Po tym liście Wałęsa nie miał już trudności w przegłosowaniu wniosku dezawuującego milcząco poprzednio przyjęte ultimatum: podpiszemy porozumienie tylko wówczas, gdy Jagielski zobowiąże się (...) do uwolnienia z aresztu w ściśle określonym czasie. Któż bowiem chciałby zawieść Papieża Rodaka, że strajk zostanie zakończony w już zapowiedzianym dniu dzisiejszym.

Tadeusz Kowalik

„Przegląd” nr 35/2000

Sugestie genseka

Zapis nieznanej rozmowy Stanisława Kani z Erichem Honeckerem

Wydarzenia Sierpnia 1980 r. były jednym z najważniejszych momentów w historii stosunków Polski z NRD. Doprowadziły faktycznie do ich zamrożenia.

Charakterystyczną reakcją Niemców na powstanie „Solidarności” była wypowiedź ministra bezpieczeństwa państwa Ericha Mielkego, z 30 września 1980 r., który stwierdził: „To, co się dzieje w Polsce, jest dla nas w NRD sprawą zasadniczą, kwestią życia”. Niemcy otwarcie krytykowali polski rząd i kierownictwo partyjne za ustępstwa względem „Solidarności”, sam zaś Honecker na konferencji przedstawicieli państw członkowskich Układu Warszawskiego w Moskwie, która obradowała 5 grudnia 1980 r., był najgorętszym zwolennikiem interwencji militarnej w Polsce. Jak się wydaje, brak decyzji o wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego do naszego kraju rozczarował przywódcę NRD i zdopingował niemieckie służby specjalne do wnikliwej obserwacji sytuacji w Polsce. Rezultatem działań Stasi był raport przygotowany w pierwszej połowie lutego. Wynikało z niego, że PZPR nie jest przygotowana do zjazdu, a liczne organizacje partyjne znajdują się pod wpływem „Solidarności”.

Honecker uzbrojony w takie wiadomości spotkał się z ówczesnym I sekretarzem KC PZPR – Stanisławem Kanią. Rozmowa miała na celu przede wszystkim uzyskanie zapewnień strony polskiej o dotrzymaniu zobowiązań gospodarczych, jednakże Honecker nie omieszkał dokonać oceny sytuacji w Polsce i zasugerować polskiemu koledze najlepszych rozwiązań sytuacji.

Poniżej publikujemy obszerne fragmenty notatki z tego spotkania. Dokument pochodzi ze zbiorów Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL.

Grzegorz Sołtysiak

Sprawozdanie ze spotkania tow. Stanisława Kani z tow. Erichem Honeckerem, Hubertusstock k. Berlina, 17 lutego 1981 r.

Spotkanie odbywało się w ośrodku recepcyjnym, tzw. domku myśliwskim, i trwało od godz. 13.30 do godz. 19.00. E. Honecker stwierdził przy przywitaniu, iż cieszy się, że doszło do tego spotkania, gdyż ma ono znaczenie nie tylko dla współpracy PRL z NRD, lecz także dla kształtowania sytuacji w obozie krajów socjalistycznych.

„Na bieżąco śledzimy rozwój sytuacji w Polsce, osobiście szczegółowo zapoznałem się z przebiegiem VIII Plenum KC PZPR[12]”, a kiedy przeczytałem wystąpienia tow. Stanisława Kani oraz tow. T. Grabskiego i K. Barcikowskiego, poleciłem, by bez najmniejszej zmiany teksty te wydrukować. Wyniki VIII Plenum i podjęte decyzje spotkały się w NRD z dużym oddźwiękiem, oceniamy je bardzo wysoko. Bardzo pozytywnie odebraliśmy mianowanie tow. Wojciecha Jaruzelskiego na stanowisko premiera[13]. Niemcy zawsze mieli i mają zamiłowanie do wojska, zaś tow. W. Jaruzelski jest u nas bardzo znany, a jego exposé sejmowe odbiło się w NRD szerokim echem”.

Tow. Stanisław Kania dziękując za serdeczne przywitanie, przekazał pozdrowienia od członków Biura Politycznego dla tow. E. Honeckera i całego kierownictwa NSPJ. (...)

W trakcie 2,5-godzinnej wypowiedzi tow. S. Kania przedstawił sytuację społeczno-ekonomiczną Polski i działalność partii, trudności i przeszkody, z jakimi spotykamy się na drodze stabilizacji w kraju, oraz omówił stan aktualny i perspektywy rozwoju stosunków gospodarczych i handlowych między PRL i NRD.

Ze szczególną aprobatą i radością tow. Honecker przyjął wiadomość i zapewnienie tow. S. Kani, iż w bieżącym roku Polska dostarczy, zgodnie ze zobowiązaniem, do NRD 1,9 mln ton węgla.

Wypowiedź tow. Ericha Honeckera

(...) Widzimy, że kierownictwo polskiej partii w sposób jasny stwierdziło, że dojrzał czas, by zająć zdecydowane stanowisko. Mówiąc to, pragnę, byście uwzględnili naszą specyficzną sytuację, nasze położenie. Na społeczeństwo NRD oddziałuje nie tylko „Głos Ameryki”, ale i 35 stacji radiowych, które przez całą dobę nadają podburzające audycje w języku niemieckim, zaś w telewizji na trzech kanałach RFN próbuje nas rozmiękczyć ideologicznie. To jest realna sytuacja, w jakiej się znajdujemy, stąd też taka akceptacja dla waszego VIII Plenum KC, które, jak już powiedziałem, znalazło u nas duże echo i pełną aprobatę. Wroga propaganda, rozpowszechniana poprzez wszystkie możliwe środki, stawia rozwój sytuacji w Polsce w szerszym układzie sił na świecie. Z tego też względu zarówno treść, jak i duch spotkania przywódców krajów socjalistycznych w Moskwie mają nadal swoją wymowę i aktualność, i my uważamy, że polscy komuniści będą sami w stanie pokonać trudności i że socjalistyczna Polska może być pewna naszej solidarności. Przyznam, że myśmy na ostatnim Biurze Politycznym NSPJ dyskutowali o waszym VIII Plenum KC i doszliśmy do wniosku, że jest to nie tylko krok naprzód, ale świadczy ono jednocześnie, jak głęboki jest kryzys w Polsce.

Na podkreślenie zasługuje fakt, że VIII Plenum odbyło się w czasie, gdy kontrrewolucja przeszła do ataku. Mianowanie tow. Jaruzelskiego na premiera, przy równoczesnym zachowaniu teki ministra obrony, dla wewnętrznej kontrrewolucji i dla zewnętrznych przeciwników było w naszym przekonaniu zimnym prysznicem. Ta decyzja podkreśla wasze zdecydowanie, tow. Kania, świadczy, że przechodzicie do ofensywy. Nie można wykluczyć, że dojdzie jeszcze do bardziej skomplikowanego rozwoju sytuacji, ale stworzone zostały warunki do działania zdecydowanego, jeśli zajdzie taka potrzeba. Na podstawie materiałów, którymi dysponujemy, wiadomo nam, że siły wrogie Polsce pragną przeprowadzić szereg akcji w celu wzmacniania swojej pozycji, zaś prawe skrzydło „Solidarności” chce uczynić z tej organizacji partię opozycyjną. Przy zróżnicowanej ocenie „Solidarności” jako związku, a także jego kierownictwa, najważniejszą w naszym mniemaniu kwestią jest wpływ robotników, członków partii na profil „Solidarności”. Rzecz w tym, by robotnicy należący do partii wywierali większy niż dotąd nacisk na to, by „Solidarność” działała zgodnie ze statutem. Nie powinno być odwrotnej sytuacji, w której „Solidarność” wpływałaby na postawę członków partii.

Podzielam opinię, że nie najważniejszą sprawą jest ilość członków partii, ale ich pryncypialne postępowanie. Może zamiast 3 mln niech będzie 2 mln członków PZPR, ale wśród nich nie powinno być oportunistów. (...)

Wracając zaś do sytuacji politycznej w Polsce, odnosimy wrażenie, że PZPR jest zdecydowana położyć kres siłom kontrrewolucyjnym. To wiąże się z potrzebą umocnienia partii. Nie chciałbym doradzać, ale sądzę, że istnieje potrzeba pozbycia się niektórych ludzi z partii. Zresztą i u nas, w NRD, też musimy tego dokonać. Z informacji, które przekazują mi nasi towarzysze, utrzymujący kontakt z niektórymi komitetami wojewódzkimi partii w Polsce, wiem, że „Solidarność” bardzo naciska na wojewódzkie instancje partyjne, na działaczy. Wyrażam jednak przekonanie, że jeśli wypracowana linia KC PZPR zostanie zrealizowana, to dojdzie w Polsce do stabilizacji. Wiemy także, że wśród zdrowych sił w polskiej partii bardzo oczekuje się na jasną, konsekwentną linię. To ich umocni w działaniu. (...) W walce z przeciwnikiem należy stosować różne środki, także tzw. niepokojowe. Oczywiście, trzeba mieć i dokładny plan, i trzeba wiedzieć, w jakim momencie uderzyć w te wrogie siły. W naszym kraju działa pod moim kierownictwem Narodowa Rada Obrony. Również w każdym województwie funkcjonuje taki sztab, którym kieruje I sekretarz KW, w jego składzie znajdują się: szef wojska, szef milicji i szef bezpieczeństwa. Identyczny system posiadamy w każdym powiecie. Co roku prowadzimy szkolenia kierowników tych sztabów. Szkolimy także specjalnych pełnomocników, powołanych na wypadek stanu wyjątkowego. Oni wszyscy mają opracowane plany, system łączności itp. Posiadamy różne warianty działania na wypadek rozruchów wewnętrznych, a także na wypadek ingerencji zewnętrznej. W naszych planach przewidzieliśmy także i to, w którym momencie zagrożenia będziemy prosić o pomoc towarzyszy radzieckich. W oparciu o te plany przeprowadzamy systematyczne treningi. Do opracowania ich zmusiły nas wydarzenia z 1953 r., a także wydarzenia na Węgrzech w 1956 r. Jeśli będziecie sobie życzyli, to możemy wam te plany udostępnić.

Dysponujemy także pewnymi materiałami świadczącymi, że USA ma długofalowy plan dywersji na kraje socjalistyczne. Głównym celem jest oddalenie krajów socjalistycznych od ZSRR. W tych planach, jak pamiętam, w odniesieniu do Polski stawiają na wykorzystanie polonii amerykańskiej. Posiadamy także materiały wywiadów zachodnich o zamiarach RFN wobec Polski. Mam także dla ciebie, opracowaną na moje zlecenie, opinię o waszym projekcie reformy gospodarczej. Przekazuję także tobie plan strategiczny USA wobec Polski.

Jeśli idzie o kontakty między województwami i komitetami wojewódzkimi partii, to uwzględniając akceptację tej propozycji przez ciebie, traktuję to jako temat uzgodniony. (...)

„Przegląd” nr 43/2000

Bydgoszcz ’81

Tajna notatka MSW o działaniach milicji i ZOMO w czasie zajść w Urzędzie Wojewódzkim

19 marca 1981 r. Bydgoszcz znalazła się na ustach całej Polski, a konsekwencją tego, co się tam wydarzyło, był jeden z najpoważniejszych kryzysów w stosunkach „Solidarności” z władzą.

Jaka była geneza „kryzysu bydgoskiego”? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba cofnąć się do 8 lutego 1981 r. Tego dnia na ogromnym wiecu „Solidarność” chłopska wezwała Wojewódzką Radę Narodową do zwołania specjalnej sesji poświęconej rolnictwu. Miesiąc później, 5 marca 1981 r., prezydium rady zgodziło się na wystąpienie przedstawicieli „Solidarności” na najbliższym posiedzeniu WRN. Po wielu perturbacjach ustalono, że posiedzenie odbędzie się 19 marca i poproszono o wydelegowanie związkowców.

Tymczasem sytuacja zaczęła się zaogniać. Już 14 marca zaczęto ściągać do Bydgoszczy jednostki ZOMO, a dwa dni później rolnicza „Solidarność” rozpoczęła strajk okupacyjny w bydgoskiej siedzibie Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego z żądaniem uznania przez władze rolniczej „Solidarności” za „społeczno-zawodowego reprezentanta rolników indywidualnych”. Jakby tego było mało, od 17 marca trwały w Polsce wielkie manewry wojsk Układu Warszawskiego, co jeszcze bardziej podgrzewało atmosferę.

19 marca na obrady WRN przybyło 25 przedstawicieli „Solidarności” z przewodniczącym zarządu regionu, Janem Rulewskim, na czele. Choć wysłano zaproszenia tylko dla sześciu osób, to jednak grupa została wpuszczona bez kłopotów. W trakcie obrad, po referacie wicewojewody, padł wniosek o przełożenie dyskusji na następne obrady. Wniosek przegłosowano i sesję zamknięto. Związkowcy poczuli się oszukani i rozpoczęli okupację sali.

Atmosfera była gorąca – na zewnątrz zebrał się już spory tłum, w środku trwały negocjacje. Nie pomogły próby łagodzenia sytuacji przez osobistego wysłannika prymasa Wyszyńskiego – Romualda Kukołowicza. Także Lech Wałęsa w rozmowie telefonicznej radził Rulewskiemu opuszczenie budynku.

Ostatecznie doszło do interwencji sił porządkowych i wyprowadzenia siłą okupujących działaczy. Następnego dnia Polskę obiegły fotografie pobitego Rulewskiego. Kraj stanął w obliczu strajku generalnego. Dopiero słynna Umowa Warszawska podpisana przez Mieczysława F. Rakowskiego i Lecha Wałęsę rozładowała napięcie. W umowie władze przyznały, że posiedzenie WRN zamknięto bez zachowania reguł prawnych, a użycie siły było niepotrzebne. Jednocześnie wyrażono ubolewanie z powodu pobicia działaczy związkowych.

Cała sprawa do dzisiaj jest otoczona tajemnicą. Większość odczytała konflikt jako akt wymierzony w gen. Jaruzelskiego. Po latach w „Kulturze” paryskiej Smecz ujawnił relację Antoniego Tokarczuka dotyczącą kulis sprawy. Pisał m.in.: „Prawda była odmienna od wersji »Solidarności«. Działacze »Solidarności« jednak chcieli okupować budynek, chociaż przysięgali, że nie. A Jana Rulewskiego tak bardzo znowu nie pobito, wyjął sztuczną szczękę do fotografii, a zdjęcie przewodniczącego regionu bez zębów wstrząsnęło sumieniem narodu”.

Poniżej publikujemy obszerne fragmenty sprawozdania MSW dotyczącego przebiegu wydarzeń. Kserokopia dokumentu pochodzi ze źródeł prywatnych.

Grzegorz Sołtysiak

GŁÓWNY INSPEKTORAT MINISTRA SPRAW WEWNĘTRZNYCH

Warszawa, dnia 22 maja 1981 r.

SPRAWOZDANIE

Zespołu powołanego w dniu 26.03.1981 r. decyzją Ministra Spraw Wewnętrznych w sprawie wyjaśnienia działań Organów Milicji Obywatelskiej w związku z VI sesją WRN w Bydgoszczy w dniu 19.03.1981 r.

(...) Władze administracyjne województwa bydgoskiego zakładając, że działania MKZ NSZZ „Solidarność” mogą spowodować gromadzenie się tłumu przed gmachem UW, a tym samym doprowadzić do zakłócenia ładu i porządku publicznego, a także wywrzeć niekorzystną presję na radnych, podjęły inicjatywy zmierzające do odwołania organizowanej manifestacji. Inicjatywy te nie przyniosły zamierzonego skutku.

W sytuacji narastającego zagrożenia ładu i porządku publicznego garnizon Milicji Obywatelskiej w Bydgoszczy został dodatkowo wzmocniony przez oddziały zwarte MO ze stanu ZOMO Poznań i Łódź oraz Szkół Podoficerskich MO w Słupsku i Pile.

W dniu 18.03.1981 r., na wniosek Urzędu Wojewódzkiego, Kierownictwo KW MO wyznaczyło 30-osobową grupę funkcjonariuszy po cywilnemu, pod dowództwem mjr. B. Studzińskiego, dla wzmocnienia służby porządkowej zorganizowanej przez ten Urząd celem ochrony budynku. Grupa ta dnia 19.03.1981 r. została umieszczona w dwóch pokojach na parterze gmachu UW z zadaniem wkroczenia do działań tylko w przypadku niemożności opanowania sytuacji przez służbę porządkową.

Dnia 19.03.1981 r. o godzinie 10.00, zgodnie z planem, rozpoczęła się Sesja WRN. Na salę obrad, nie zważając na interwencję służby porządkowej Urzędu Wojewódzkiego, wtargnęła ponad 30-osobowa grupa osób z MKZ NSZZ „Solidarność” w Bydgoszczy, która zajęła miejsca przeznaczone dla zaproszonych gości. Sesja zakończyła się o godzinie 13.45 w związku z przyjętym wnioskiem o odroczenie obrad na termin późniejszy. (...)

Kierownictwo KW MO w Bydgoszczy, zakładając możliwość użycia sił MO dla przywrócenia naruszonego porządku publicznego wokół gmachu Urzędu Wojewódzkiego oraz wewnątrz budynku, o godz. 15.00 podjęło decyzję o opracowaniu stosownego planu działań.

Plan zakładał między innymi, że:

– wszelkie działania sił MO nastąpią na wyraźne żądanie uprawnionego organu oraz po wezwaniu przez przedstawiciela tego organu, w obecności funkcjonariuszy MO, do opuszczenia obiektu UW przez osoby niepowołane;

– wprowadzenie oddziałów MO do gmachu UW nastąpi równolegle z blokadą rejonu przyległego;

– sposób postępowania pododdziałów MO zależny będzie od zachowania się osób znajdujących się bezprawnie w sali obrad:

a) przy dobrowolnym opuszczaniu obiektu funkcjonariusze MO wykonają kordon, umożliwiając swobodne wyjście na zewnątrz;

b) w przypadku stawiania biernego lub czynnego oporu do wyprowadzania osób zastosowana będzie siła fizyczna. Postępowanie funkcjonariuszy MO powinno być zdecydowane, ale nie wyrządzające krzywdy osobom wyprowadzanym;

– funkcjonariusze MO biorący udział w operacji wewnątrz budynku wystąpią bez broni palnej, pałek gumowych i chemicznych środków obezwładniających;

– całość działań prowadzonych wewnątrz obiektu zostanie sfilmowana i nagrana na taśmę magnetyczną;

– niezbędna opieka lekarska zapewniona zostanie przez służbę zdrowia KW MO;

– warianty i sposób przeprowadzenia poszczególnych czynności zostaną omówione z dowódcami i funkcjonariuszami biorącymi udział w operacji.

Na dowódcę operacji wyznaczono mjr. Henryka Bednarka, dowódcę ZOMO KW MO Bydgoszcz, przydzielając mu następujące siły:

– kompanię ZOMO z KW MO Bydgoszcz w sile 72 funkcjonariuszy oraz pluton ZOMO z KW MO Poznań w składzie 20 funkcjonariuszy do działań wewnątrz obiektu;

– 2 funkcjonariuszy z Wydziału Kryminalistyki oraz 2 funkcjonariuszy z Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego dla dokumentowania operacji;

– 12 funkcjonariuszy ZOMO z KW MO Bydgoszcz w 4-, 3-osobowych patrolach dla zabezpieczenia rejonu przyległego do budynku UW od strony parku;

– 8 funkcjonariuszy z Wydziału Ruchu Drogowego KWMO Bydgoszcz dla zabezpieczenia rejonu operacji;

– kompanię SP MO w Słupsku w sile 79 funkcjonariuszy jako odwód dowódcy operacji. (...)

Siły porządkowe MO wezwane przez wicewojewodę bydgoskiego dr. W. Przybylskiego wkroczyły na salę obrad WRN o godzinie 19.10.

Funkcjonariusze MO występowali w mundurach służbowych, bez broni, pałek i innych środków przymusu bezpośredniego. Natomiast pluton ZOMO Poznań ubrany był po cywilnemu. Funkcjonariusze cywilni utworzyli kordon wzdłuż lewej ściany sali za funkcjonariuszami mundurowymi. (...)

O godzinie 20.08, wobec niezastosowania się do kolejnego wezwania do opuszczenia sali, mjr H. Bednarek wydał polecenie podległym funkcjonariuszom wyprowadzenia członków NSZZ „Solidarność” przy użyciu siły fizycznej.

W tym momencie na polecenie J. Rulewskiego grupa „Solidarności” zwarła się w rogu sali, na galerii dla zapraszanych gości, zabarykadowała krzesłami i trzymając się za ręce, utworzyła tzw. kordon wiązany, tym samym stawiając zorganizowany opór. Dla wyprowadzenia członków „Solidarności” z sali funkcjonariusze MO zmuszeni byli przełamać stawiany opór przez rozerwanie tego kordonu siłą i odrywanie od siebie poszczególnych osób przy użyciu chwytów milicyjnych. Czynność tę wykonywali funkcjonariusze plutonu ZOMO Poznań przy pomocy części funkcjonariuszy mundurowych ZOMO Bydgoszcz. Po rozerwaniu tego kordonu część członków „Solidarności”, spychana przez milicję, opuściła salę obrad poprzez drzwi wiodące na dziedziniec UW, natomiast pozostali, w tym J. Rulewski i M. Łabentowicz, stawiali na sali opór, zapierając się nogami i chwytając za balustradę oddzielającą galerię dla publiczności od miejsc przeznaczonych dla radnych. Pod naporem kordonu funkcjonariuszy MO J. Rulewski i M. Łabentowicz, po oderwaniu ich od balustrady, stracili równowagę i spadli na podłogę sali ze schodków wiodących na galerię dla publiczności, przewracając się na plecy. Stojący tam milicjanci podnieśli ich i popchnęli w stronę drzwi. W drzwiach i na podeście prowadzącym na dziedziniec J. Rulewski i M. Łabentowicz stawiali czynny opór, kopiąc, szarpiąc się i krzycząc obelgi pod adresem funkcjonariuszy. Zostali oni uchwyceni za przedramiona i chwilami unoszeni – poprowadzeni w kierunku bramy wiodącej na ul. Parkową. Pierwszego prowadzono J. Rulewskiego, który na ok. 5 metrów przed bramą szarpnął się, wyrwał funkcjonariuszom, upadł na ziemię i zaczął uderzać głową o betonowe podłoże. St. kpr. W. Czapiewski dla niedopuszczenia, aby J. Rulewski okaleczył się, chwycił go za włosy i pod brodę, unieruchamiając mu w ten sposób głowę. Widział on, że J. Rulewski ma okrwawione usta. Ponieważ J. Rulewski szarpał się, uderzając różnymi częściami ciała o betonowy dziedziniec, ppor. M. Androszczyk, mając na uwadze fakt, że brama z dziedzińca UW na ul. Parkową była zamknięta, zaś przed bramą zbierał się tłum, polecił odnieść J. Rulewskiego z powrotem na salę. Na salę z powrotem J. Rulewskiego wniosło czterech funkcjonariuszy mundurowych i położyło go na podłodze. Równocześnie z J. Rulewskim wprowadzono również na salę M. Łabentowicza, który przewrócił się na podłogę pokrytą okruchami szkła z rozbitych butelek i szklanek stojących poprzednio na stołach, a gdy się podniósł, na jego policzku widniało skaleczenie. (...)

Z chwilą otwarcia bramy na ul. Parkową, po upływie kilkudziesięciu sekund, zgodnie z otrzymanym zadaniem, mjr H. Bednarek wydał polecenie ponownego usunięcia J. Rulewskiego i M. Łabentowicza z sali. Rulewskiego chciał wyprowadzić M. Strużewski z ZOMO Poznań, lecz ten podwinął nogi i zaczął usuwać się na podłogę. Wtedy podbiegł sierż. Zakrzewski i chwycił Rulewskiego pod drugie ramię. Dwaj funkcjonariusze mundurowi ujęli go za nogi i razem wynieśli za bramę i położyli na chodniku przy ul. Parkowej. M. Łabentowicza wyprowadzali za bramę początkowo Myszkowski i Kropidłowski, a następnie Myszkowski i Palko, wszyscy z plutonu ZOMO Poznań. Rulewski i Łabentowicz – spod bramy Urzędu Wojewódzkiego przy ul. Parkowej wraz z otaczającymi go, usuniętymi wcześniej z sali członkami „Solidarności” i innymi osobami zgromadzonymi przed bramą – o własnych siłach odeszli w kierunku ul. Jagiellońskiej.

Michał Bartoszcze wraz z pozostałymi członkami NSZZ „Solidarność” na sali obrad UW nie podporządkował się wezwaniu mjr. H. Bednarka do opuszczenia sali i stawiał bierny opór interweniującym siłom porządkowym MO. Po rozerwaniu grupy „Solidarności” wraz z innymi spychany był przez kordon milicjantów z galerii dla zaproszonych gości w kierunku wyjścia z sali na dziedziniec UW i jak sam zeznał, potrącany był przez napierający tłum. Na schodach z galerii, w przejściu, na skutek dużego zgrupowania usuwanych z sali członków „Solidarności” i MO wytworzyło się zamieszanie i gwałtowne przepychanie, w trakcie którego Bartoszcze został wypchnięty poza tłum i znalazł się na środku sali. Został on uchwycony za rękę przez plutonowego R. Markowskiego, który poprowadził go w kierunku wyjścia. Ponieważ Bartoszcze był jednym z ostatnich z grupy wyprowadzanych, milicjanci stojący w drzwiach rozstąpili się i zrobili mu swobodne przejście na dziedziniec. Następnie jeden z funkcjonariuszy doprowadził go pod bramę wyjściową. (...)

„Przegląd” nr 12/2001

Jak pozbyć się Kani i Jaruzelskiego

Tajny dokument z czerwca 1981 r. 

Maj i czerwiec 1981 r. były gorącymi miesiącami dla Wojciecha Jaruzelskiego, wówczas premiera, i I sekretarza KC PZPR, Stanisława Kani, nie tylko ze względu na działania „Solidarności”. W tym właśnie okresie coraz bardziej dochodziła do głosu tzw. betonowa opozycja partyjna, ośmielona otwartą dezaprobatą dla polskich przywódców wyrażaną przez „sojuszników”, a także nieodległą perspektywą zjazdu partii. IX Nadzwyczajny Zjazd PZPR miał się zacząć dokładnie w rocznicę wybuchu rewolucji francuskiej. Wielu działaczy liczyło, że polecą głowy.

W partii wrzało. Kania i Jaruzelski atakowani byli przez wielu. Szczególnie aktywne na tym polu było Katowickie Forum Partyjne, działające przy Komitecie Wojewódzkim PZPR. 27 maja wydało ono oświadczenie atakujące linię partii za prawicowy oportunizm.

Początek czerwca przyniósł słynny list KC KPZR do polskiej partii; podobne listy wystosowały w ślad za Rosjanami komunistyczne partie Czechosłowacji i NRD. To jeszcze bardziej ośmieliło „beton” partyjny. I nie pomogła klasyczna „ucieczka do przodu” Stanisława Kani, który na XI Plenum KC PZPR skrytykował zarówno liberalne struktury poziome w PZPR, jak i polityczne ambicje „Solidarności”.

Na czele „twardych” towarzyszy stali Andrzej Żabiński – I sekretarz KW PZPR w Katowicach i członek Biura Politycznego KC oraz wicepremier i sekretarz KC – Tadeusz Grabski. Obaj nie kryli rozczarowania Kanią i Jaruzelskim, czemu dawali wyraz w rozmowach w ambasadzie radzieckiej czy z politykami NRD.

Prezentowany poniżej dokument jest niezwykłym dowodem przygotowań dywersji wobec Jaruzelskiego i Kani, która miała doprowadzić do ich obalenia. Scenariusz zakładał także poproszenie o pomoc militarną Związku Radzieckiego i krwawą rozprawę z „Solidarnością”. Zapewne mało kto zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i z tego, że właściwie najwyższe władze partyjne i rządowe oraz działacze „Solidarności” znaleźli się na jednym wozie. Dokument ten rzuca także nowe światło na wiele późniejszych decyzji gen. Jaruzelskiego.

Publikowany materiał pochodzi ze zbiorów prywatnych.

Grzegorz Sołtysiak

Notatka z rozmowy z gen. Ł [14] z dnia 14 czerwca 1981 r. 

Według generała Ł., od miesiąca maja zarówno podczas posiedzeń sekretariatu KW PZPR w Katowicach, jak też w pojedynczych rozmowach podkreśla się, że Biuro Polityczne pod kierownictwem tow. Kani, jak i rząd pod kierownictwem gen. Jaruzelskiego nie są w stanie wyprowadzić partii ani kraju z kryzysu politycznego i gospodarczego.

Opinię taką reprezentują tow. Żabiński, sekretarz KW PZPR, tow. Gałeczka, tow. Gajda i tow. Ujejski oraz kierownicy wydziałów w KW: tow.tow. Korczyński i Lech. Prezentują taką opinię wojewoda katowicki Lichoś oraz komendant wojewódzki [MO], płk Gruber.

Wyraża się pogląd, że obecna ekipa Kania-Jaruzelski nie jest w stanie nic zrobić. Jedynym wyjściem jest rozwiązanie i anulowanie umów społecznych i wkroczenie do Polski jednostek radzieckich.

Sekretarze KW, tow.tow. Gałeczka, Gajda i Ujejski oraz przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach podkreślają w rozmowach, że:

Tow. Kania

– nie jest w stanie wypracować żadnego jasnego kierunku działania partii,

– zajmuje bierną postawę wobec tendencji rozbijackich, nasilającej się działalności frakcyjnej,

– nie podejmuje twardych decyzji, co doprowadza do żywiołu w partii.

Podkreśla się, że podobna sytuacja była w Komunistycznej Partii Czechosłowacji w 1968 r. 

Na terenie Śląska i Zagłębia rozprowadza się broszurę powielaną przez KW PZPR pt. „Lekcja z rozwoju kryzysowego w partii i społeczeństwie po XIII Zjeździe KPCz, przyjęta na plenarnym zebraniu KC KPCz dnia 11 grudnia 1970 i na XIV Zjeździe KPCz dnia 29 maja 1971”.

Tow. gen. Jaruzelski

– jest zwolennikiem koncepcji finlandyzacji w Polsce (silny rząd wsparty wojskiem oraz słaba partia, która nie ma wpływu na politykę państwa),

– doprowadził do rozpłaszczenia działalności rządu przez powoływanie różnych komitetów i komisji,

– nie potrafi wypracować rozsądnych decyzji i wprowadzić ich w życie,

– podczas pobytu na Śląsku obiecał górnikom polepszenie wyżywienia, zwiększenie ilości części zamiennych i niczego nie załatwił.

Odbiciem tych poglądów jest notka pt. „Odwet”, zawarta w tygodniku „Panorama” z dn. 14 czerwca 1981, w której podaje się, że pokrycie w żywność reglamentowaną na kartki w województwie katowickim jest najgorsze w Polsce.

Ponadto w siedzibie KW PZPR obiegowym stwierdzeniem jest, że pierwszy dzień IX Zjazdu PZPR jest ostatnim dniem wolności Polski. Komentuje się również, że ZSRR prowadzi tajne rozmowy z USA, deklarując między innymi pokrycie 80% polskich długów w zamian za nieprzeciwstawienie się wkroczeniu wojsk radzieckich do Polski. Między innymi wspomniał o tym sekretarz KW, tow. Gałeczka.

Generał Ł. podał, że tuż przed samym Plenum KC PZPR żywo dyskutowano o mających nastąpić zmianach w składzie Biura Politycznego i konieczności odejścia tow.tow. Kani i Jaruzelskiego.

W tym czasie KW MO została postawiona w stan gotowości. SB w Katowicach otrzymała polecenie zabezpieczenia wkroczenia wojsk radzieckich od strony południowej. O powyższym ma także wiedzieć „Solidarność” katowicka, o czym ma świadczyć fakt przerwania przez przewodniczącego MKZ Katowice akcji wyborczej w tym regionie i wysłanie aktywu w teren celem potwierdzenia tej informacji.

Płk Król, dowódca pułku MSW w Katowicach, w rozmowie z gen. Ł. przyznał, że dnia 9 czerwca otrzymał zadanie specjalne, jednak bliżej go nie sprecyzował.

W dniu 8 czerwca sekretarz KW Ujejski, przewodnicząc posiedzeniu sekretariatu, wydał decyzję zwrotu wszystkich pism z SB i MO do tych urzędów oraz polecił dowódcy pułku MSW przygotowanie dwóch samochodów ciężarowych celem przewiezienia dokumentacji KW na teren tego pułku. Również gen. Ł. poproszono o przygotowanie szaf pancernych na terenie W[ojewódzkiego] Sz[tabu] W[ojskowego] celem złożenia w nich dokumentacji WKO.

W dniu 9 czerwca sekretarze KW Gajda i Gałeczka uznali jako pewne, że odejdą z Biura Politycznego tow. Kania i gen. Jaruzelski.

W dniu 10 czerwca, podczas pobytu w urzędzie wojewódzkim gen. Ziętka w związku z 80. rocznicą urodzin, w gabinecie przewodniczącego WRN wywiązała się dyskusja na temat mających nastąpić zmian w składzie Biura Politycznego. Zarówno sekretarze Gajda i Gałeczka oraz gen. Sateja wyrazili pogląd, że tow. Kania i Jaruzelski muszą odejść. Jeżeli teraz to nie nastąpi, to i tak odejdą, bo na zjeździe nie mają żadnych szans. Tow. Gałeczka mówił także w obecności gen. Ł., że „Jaruzelski to was urządził, macie najniższe pensje, słabe uzbrojenie, najgorsze umundurowanie, zacofaną armię. Ciągle ulegał Gierkowi”. Tym słowom sekundował gen. Sateja. Nie zgadzał się z tym zdaniem gen. Ł., w czym poparł go tow. Cieśla – dyrektor Biura Budżetowo-Gospodarczego Urzędu Wojewódzkiego.

Sekretarz KW Gajda wypytywał gen. Ł., co to za człowiek – gen. Sawczuk. Wyraził pogląd, że może to być w przyszłości minister.

Towarzysz Gałeczka bardzo pozytywne wyrażał opinie o tow. Grabskim, że może to być w przyszłości I sekretarz partii. Wyraził też żal, że Biuro Polityczne ma pretensje do KW o Forum Katowickie, a przecież ogłoszenie tego tekstu było konsultowane z KC. Z dalszej rozmowy wynikało, że konsultowano to także z tow. Grabskim. Wyraził także pogląd, że gdyby stara ekipa pozostała, to będzie prowadzona twarda walka. Na czym ta walka ma polegać – nie precyzował.

Tow. Korczyński – kierownik Wydziału Administracyjnego KW, powracając do gen. Sawczuka wyraził zdanie, że „załatwił go gen. Jaruzelski, bo Sawczuk miał ambicje zostania ministrem”. Gen. Sateja wyraził pogląd, że Sawczuk jeszcze daleko zajdzie.

Gen. Ł., będąc w dniu 11 czerwca w Komitecie Wojewódzkim PZPR, spotkał sekretarzy KW Gałeczkę i Ujejskiego oraz kierowników wydziałów: Korczyńskiego i Lecha. Wyrazili oni pogląd, że XI Plenum niczego nie załatwiło i niczego nie rozwiązało. Jest to tylko pozorowana działalność, w rzeczywistości sprzyjająca „Solidarności”. Tylko ZSRR może ten problem rozwiązać. Chyba że wojsko weźmie to wszystko w swoje ręce.

W dniu 10 czerwca płk Fabian – naczelnik wydziału III KW MO, powiedział w zaufaniu gen. Ł., że w najbliższym czasie podjęte zostaną działania zmierzające do skompromitowania tow. Kani i Jaruzelskiego. Ma to być robione metodą – plotka, ulotka pod różnym szyldem, w zależności od adresata.

W stosunku do tow. Kani

1) adresowane do „Solidarności”, że jako sekretarz KC wyraził zgodę na użycie wojska i MO w 1970 r. i 1976 r. wobec klasy robotniczej,

2) adresowane do grup niechętnych wobec ZSRR, że jest „pachołkiem Moskwy”,

3) do wszystkich, że ma konto dolarowe na Zachodzie, że jest na usługach Zachodu, ma być do tego wykorzystany fakt, jakoby sekretarz tow. Kania był widziany w siedzibie EWG.

Służyć temu mają ulotki i plakaty sygnowane przez „Solidarność” lub ewentualnie KPN, drukowane natomiast w SB.

W stosunku do gen. Jaruzelskiego

1) podjęcie jego pochodzenia i spraw rodzinnych, wychowanie przez jezuitów,

2) uwypuklenie, że w okresie swoich rządów nic pozytywnego nie zrobił i nie robi, nie podejmuje racjonalnych decyzji, co doprowadza do systematycznego pogłębiania się kryzysu gospodarczego i brak perspektyw na poprawę przy takim działaniu.

Płk Fabian bliżej tych działań, jak i metod nie precyzował. Rozmowa trwała zaledwie kilka minut w czasie przechodzenia korytarzami i schodzenia schodami na zewnątrz budynku Urzędu Wojewódzkiego. Płk Fabian wyraził chęć spotkania z gen. Ł., ale poza miastem, a najlepiej w lesie. Do takiego spotkania zachęciłem gen. Ł.

Zarówno gen. Ł., jak i szef wydziału WSW wydali o płk. Fabianie pozytywną opinię chętnie współpracującego z wojskiem i organami WSW, lecz ostatnio unikającego bezpośrednich spotkań urzędowych.

Na uwagę zasługuje fakt, że po XI Plenum KC PZPR wyżsi pracownicy SB w Katowicach unikają jakichkolwiek spotkań z osobami wojskowymi. Sygnalizują o tym komendanci WKU, jak też organa WSW tego regionu.

Na zakończenie rozmowy gen. Ł. podał, że MKZ „Solidarność” w Katowicach domaga się zwołania sesji WRN dla omówienia i wyjaśnienia zajścia, jakie miało miejsce przy dworcu PKP w miesiącu maju, na postoju taksówek (obrzucanie taksówkarzy butelkami i kamieniami), uważając, że była to zorganizowana prowokacja. Z tego powodu interwencja MO była dopiero po pół godzinie, i to wyjątkowo ślamazarna, a zatrzymane osoby zaraz wypuszczono. Do chwili obecnej sprawa ta nie została wyjaśniona.

Powyższy temat płk Fabian skomentował tylko, że „to nie była udana akcja”.