Politycy PRL prywatnie - Sławomir Koper - ebook + książka

Politycy PRL prywatnie ebook

Sławomir Koper

3,7

Opis

Elity – zwłaszcza polityczne – czasów PRL-u najlepiej podsumował niegdyś Jonasz Kofta, pisząc o nich „establiszmęty społeczne”. Czy tego jednak chcemy, czy nie – czasy Polski Ludowej stanowią ważną epokę w naszych dziejach i bez niej współczesna Polska wyglądałaby zupełnie inaczej. Znany detektyw historii Sławomir Koper stara się odnaleźć w przaśnych życiorysach inżynierów dusz nuty prywatności, nie stroniąc od ujawniania sensacyjnych wątków.

  • Maciej Szczepański – wirtuoz propagandy sukcesu i jego damsko-męskie ekscesy
  • Niezatapialny prezes i niespełniony Nobel literacki. Wszystkie twarze Jarosława Iwaszkiewicza
  • Największy plotkarz i kobieciarz PRL-u. Żony i kochanice Włodzimierza Sokorskiego
  • Cesarz prawej strony Polski Ludowej – Bolesław Piasecki i jego życie poza PAX-em
  • Wieszcz epoki wielkich pieców i szerokich pleców – Adam Ważyk. Raczej dla dorosłych
  • Bardziej politruk niż literat. Towarzysz Pucio. Jerzy Putrament i jego pamiętniki

Zbierając materiały do tej książki, napotkałem problem, na który natrafiają wszyscy badacze życia prywatnego polityków epoki PRL-u. Źródeł jest niewiele, przy czym niektóre przeczą sobie nawzajem, a spora część z nich to typowe laurki „ku chwale i czci”. Bardzo mało tam informacji o życiu prywatnym. W archiwum IPN-u znalazłem wiele ciekawych materiałów, które wykorzystałem w tej książce. Oczywiście po wszechstronnym zanalizowaniu – trudno bowiem o coś gorszego niż posługiwanie się źródłami bez uprzedniego poddania ich fachowej krytyce.

Sławomir Koper

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 287

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (6 ocen)
1
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt graficzny książki, okładki i stron tytułowych Fahrenheit 451

Zdjęcie na okładce © Forum

Zdjęcia wykorzystane w książce: domena publiczna z wyjątkiem: Adam Ważyk – © Polska Agencja Prasowa, Maciej Szczepański – © PAP/Zbigniew Matuszewski

Redakcja Katarzyna Litwinczuk

Korekta Zespół UKKLW – Weronika Girys-Czagowiec, Sylwia Razcwarkow

Skład i łamanie wersji do druku TEKST Projekt

Dyrektor wydawniczy Maciej Marchewicz

ISBN 9788380798809

Copyright © Sławomir Koper  Copyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2023

 

WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]

 

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Od Autora

Zdaję sobie sprawę z tego, że określenie „elita władzy PRL-u” może wywołać zdziwienie niektórych Czytelników. Uważam jednak, że jest ono jak najbardziej usprawiedliwione, gdyż obejmuje grupę ludzi, którzy pełnili ważne funkcje państwowe bez względu na to, z czyjego mandatu sprawowali władzę. Albowiem – czy tego chcemy, czy nie – czasy PRL-u stanowią ważną epokę w naszych dziejach i bez niej współczesna Polska wyglądałaby zupełnie inaczej. Pod względem materialnym zapewne o wiele lepiej, jednak niewykluczone, że dorobek naszej kultury byłby znacznie uboższy. Co prawda w PRL-u nie istniały podstawowe wolności demokratyczne, a w latach stalinowskich szerzył się prawdziwy terror, ale jednak od połowy lat 50. dała się zaobserwować prawdziwa eksplozja talentów artystycznych.

W poprzednich pozycjach tego cyklu zajmowałem się już kobietami władzy PRL-u, pisałem o małżeństwie Jaroszewiczów, a także o Wojciechu Jaruzelskim. Dlatego tym razem skoncentrowałem się na osobach należących do elity politycznej, lecz niekoniecznie stojących w pierwszym jej szeregu. Wbrew pozorom do takich należał też Józef Cyrankiewicz, który przez ponad 20 lat pełnił funkcję premiera PRL-u. Teoretycznie powinno to być najważniejsze stanowisko w państwie, ale skoro w komunizmie nic nie było normalne, zatem większe znaczenie miały stanowiska partyjne. Jeżeli jednak chcielibyśmy wskazać najbardziej popularnego polityka Polski Ludowej, to byłby nim właśnie Cyrankiewicz. Bez wątpienia służyły temu także jego małżeństwo z aktorką Niną Andrycz oraz sama osobowość premiera. Wprawdzie miał na sumieniu słynną groźbę o odrąbywaniu rąk wrogom socjalizmu, ale i z tego wyszedł obronną – nomen omen – ręką:

„(…) w Poznaniu mi opowiadali – pisał Stefan Kisielewski – że on pojechał kiedyś do tego samego Cegielskiego, gdzie właśnie o tej ręce mówił. I tam się szykowali na niego: »My tego tutaj drania splantujemy«. A on od tego zaczął: »Ja tu na pewno zostawiłem złe wspomnienie. Powiedziałem o tym obcinaniu ręki. No ale wiecie przecież, jakie to były czasy. Wiecie, gdzie żyjemy«. I tu pokazał ręką na wschód. I wtedy ogromne oklaski: »Morowy chłop«, »Swój człowiek«”*.

Cyrankiewicz faktycznie potrafił wybrnąć z różnych trudnych sytuacji, a Kisielewski twierdził nawet, że Polacy być może go „nie kochają”, lecz na pewno „nie powieszą, jakby doszło co do czego”. Inna sprawa, że premier – jako jedyny z elity polityków PRL-u – był prawdziwym hedonistą i cenił luksusy w stylu zachodnim (później miał mu dorównać dopiero Maciej Szczepański). Był też wyjątkowym kobieciarzem, co przysparzało mu popularności wśród męskiej części społeczeństwa.

W 1960 roku premier z Niną Andrycz odwiedzili Indie. O przygotowaniach do wizyty szeroko rozpisywała się polska prasa – informowano między innymi, że kreacje dla pani premierowej szyte są przez najlepszych paryskich krawców. Wzbudziło to oburzenie społeczeństwa egzystującego w skromnych warunkach. Na spotkaniach w zakładach pracy ostro atakowano rozrzutność Andrycz, a do historii przeszła riposta Władysława Bieńkowskiego (były minister i poseł). Ten znany z ciętego języka publicysta miał uspokajać robotników stwierdzeniem, że paryskie toalety pani Niny są tańszym wyjściem z sytuacji, albowiem „gdyby Cyrankiewicz pojechał sam, to kosztowałoby nie mniej, bo kontakty z paniami na świecie drogo kosztują”.

Kobieciarzami i hedonistami byli również dwaj szefowie Radiokomitetu i bohaterowie niniejszej książki: Włodzimierz Sokorski i Maciej Szczepański. Gromadząc materiał do pracy, spotkałem się jednak z problemem, na który natrafiają wszyscy badacze życia prywatnego polityków epoki PRL-u. Źródeł jest niewiele, przy czym niektóre przeczą sobie nawzajem, a spora część z nich to typowe laurki „ku chwale i czci”. Bardzo mało tam informacji o życiu prywatnym. Jednak rolą historyka jest wyławianie każdej wzmianki zasługującej na uwagę. Zajmując się epoką Polski Ludowej, przywykłem już do tej sytuacji i nie stanowi ona dla mnie specjalnej nowości. Muszę też zaznaczyć, że choć zawsze miałem duży dystans do źródeł pochodzących z Instytutu Pamięci Narodowej, to właśnie w archiwum IPN-u znalazłem wiele ciekawych materiałów, które wykorzystałem w tej książce. Oczywiście wszechstronnie je zanalizowałem – trudno bowiem o coś gorszego niż posługiwanie się źródłami bez uprzedniego poddania ich fachowej krytyce.

W literaturze historycznej ostatnich lat mieliśmy wiele przykładów takich zabiegów i uważam, że bardzo zaszkodziły one popularyzacji historii. Prawdziwy badacz powinien za każdym razem wnikliwie sprawdzać wiarygodność źródła, zanim je opublikuje. Łatwo bowiem kogoś pochopnie oskarżyć, a raz rzuconego podejrzenia nie zetrą już żadne sprostowania. Przyznam, że w swojej karierze autora książek o PRL-u wielokrotnie stawałem przed tego rodzaju dylematami, za każdym razem jednak rozstrzygając je na korzyść osób, o których pisałem. Nigdy bowiem nie szukałem taniej sensacji, starając się być przede wszystkim historykiem i popularyzatorem, a dopiero później autorem dbającym o sprzedaż swoich książek.

Sławomir Koper

* S. Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 2011, e-book.

1. „Krwawy Maciek” z Woronicza

» Śląski desant

Epoka Edwarda Gierka do dzisiaj cieszy się w naszym kraju szczególną atencją, a wielu rodaków uważa, że był to najlepszy okres w ich życiu. Sympatycy „przerwanej dekady” pamiętają wyłącznie pierwsze lata rządów śląskiej ekipy, zapominają natomiast o katastrofalnym kryzysie gospodarczym w drugiej połowie lat 70. Nie zmienia to jednak faktu, że Edward Gierek był ostatnim politykiem w dziejach PRL-u, który przez pewien czas cieszył się autentyczną popularnością.

Maciej Szczepański

Fot. PAP / Zbigniew Matuszewski

Zawdzięczał ją między innymi rzeczywistemu podniesieniu poziomu życia społeczeństwa. Na wstępie cofnięto bowiem wprowadzone przez poprzednią ekipę podwyżki cen żywności, co przyniosło zdecydowaną poprawę nastrojów. Sympatię wzbudzał również nowy I sekretarz – postawny mężczyzna w świetnie skrojonych garniturach i „pachnący pierwszorzędnymi kosmetykami”.

Uzyskano zgodę Kremla na zachodnie kredyty, dzięki czemu do kraju popłynęły pieniądze z zagranicznych pożyczek. Znalazło to przełożenie na inwestycje – licencję na małego fiata, Centralną Magistralę Kolejową, Hutę Katowice, trasę szybkiego ruchu z Warszawy do Katowic (tzw. gierkówka), rozwój budownictwa mieszkaniowego. A do tego na krajowym rynku pojawiły się papierosy Marlboro, coca-cola i magnetofony kasetowe. W sklepach Pewexu można było nabyć zachodnie towary za bony walutowe, zwiększyła się liczba legalnych wyjazdów za żelazną kurtynę. Nastroje poprawiały również sukcesy kadry piłkarskiej Kazimierza Górskiego, za którą nie pozostawali w tyle siatkarze Huberta Wagnera.

Ekipa Gierka dbała też o symbole, czego przykładem było rozpoczęcie odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie, a sam I sekretarz na każdym kroku deklarował, że zrobi wszystko, aby „Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”. Inna sprawa, że niektóre projekty sugerowały brak kontaktu z rzeczywistością. Należał do nich pomysł budowy sztucznej wyspy u wybrzeży Antarktydy, co miało wzmocnić pozycję naszego kraju w świecie…

Nowy lider lubił się otaczać zaufanymi ludźmi, z którymi współpracował wcześniej na Śląsku, toteż już wkrótce w Warszawie zaczęto mówić o „śląskim desancie”. Jedną z ważniejszych zmian kadrowych było odwołanie Włodzimierza Sokorskiego ze stanowiska szefa Komitetu do spraw Radia i Telewizji. W październiku 1972 roku zastąpił go Maciej Szczepański.

Nowy prezes miał wówczas 44 lata i uchodził za ulubieńca Edwarda Gierka. Tak jak on pochodził z Sosnowca, a karierę zaczynał jako sekretarz redakcji „Nowin Rzeszowskich”. W 1955 roku przeniósł się do Katowic, gdzie został zastępcą redaktora naczelnego tamtejszej rozgłośni Polskiego Radia. Następnie kierował wydziałem propagandy miejscowego KW PZPR, a w 1966 roku objął stanowisko redaktora naczelnego „Trybuny Robotniczej”. Tam w pełni wykazał swoje menedżerskie umiejętności, pod jego kierownictwem śląska gazeta stała się drugim tytułem w kraju, po warszawskiej „Trybunie Ludu”. A jej szef uważany był za „osobę zaufania Gierka”.

„(…) ja się z nim raz na tydzień spotykałem, a przynajmniej raz na miesiąc – przyznawał towarzysz Edward wiele lat później. – Ja spotykałem się z nim, aby wytykać jego słabości, a więc częste zaglądanie do kieliszka i inne sprawy. (…) Po prostu w jego rodzinie coś się nie kleiło i zadzwoniła jego matka, której nie znam, nawiasem mówiąc. Zadzwoniła do mojego syna, żebym ja jakoś zadziałał na Szczepańskiego, na jej syna, żeby on bardziej dbał o swoją żonę”1.

Nie do końca było to prawdą, albowiem Gierkowie traktowali Szczepańskiego jak członka rodziny. Maciej przyjaźnił się z ich młodszym synem Jerzym, a Stanisława Gierek twierdziła nawet, że uważa go za swoje przybrane dziecko.

Szczepański sprawnie kierował „Trybuną Robotniczą”, ale już wówczas przejawiał słabości, które miały fatalnie odbić się na jego karierze.

„Pojechałem, chociaż nie lubię tej imprezy, ponieważ jej głównym celem jest chlanie wódki – wspominał Mieczysław Rakowski święto »Trybuny Robotniczej«. – (…) Po obiedzie Szczepański zaprosił mnie, abym wpadł do niego do redakcji. Sądziłem, że chce ze mną pogadać, jako że coś bąknął na ten temat. Okazało się, że byłem w błędzie. Maciej zaprosił mnie na kolejne picie”2.

» Wielka czystka

Gierek życzył sobie, aby Szczepański „zrobił z radia i telewizji coś takiego jak »Trybuna Robotnicza«”, więc towarzysz Maciej niezwłocznie zabrał się do pracy. Miał jasną wizję celu, do którego dążył, czego dowodem był wywiad, jakiego udzielił wtedy Danielowi Passentowi.

„Szczepański miał koncepcję telewizji lojalnej wobec partii, a jednocześnie masowej, rozrywkowej – wspominał dziennikarz. – Nieustające święto »Trybuny Robotniczej«. (…) Mówił, że »są tacy ludzie, którzy wolą homary, i są tacy, którzy wolą kaszankę. Natomiast każdy zje dobrze przyrządzoną pieczeń wołową. I to ilustruje naszą koncepcję rozrywki«”3.

Nowy prezes miał odpowiedni rozmach i twierdził, że „w telewizji skończył się czas manufaktury, a zaczyna się wielkoprzemysłowy”. Nie interesował się programami o uznanej renomie, z dużą dozą pragmatyzmu uważał, że nie ma powodu ulepszania czegoś, co dobrze funkcjonuje, i choćby dlatego nie ingerował w działalność Teatru Telewizji.

„Powiedziałbym, że jego bardziej interesowała baza niż nadbudowa – kontynuował Passent. – Do mnie mówił tak: »Widzi pan tę zapałkę, składa się ona z główki i drewienka. Sama główka nie ma sensu, bo parzy, a samo drewienko się nie pali. Dopiero jedno z drugim tworzy całość. Widz ogląda na ekranie tylko świecącą główkę, a ja chciałbym mu uzmysłowić, jaki ogrom się za tym kryje. Transport, meble, elektronika«. To fascynowało Szczepańskiego. Uważał, że ilość przechodzi w jakość”4.

Do realizacji swoich zamierzeń potrzebował sprawnego zespołu, w związku z czym w pierwszych miesiącach jego rządów na Woronicza nastąpiło kadrowe trzęsienie ziemi. Zwolniono z pracy około 1200 osób, czyli 10 proc. stanu osobowego telewizji. Na pierwszy ogień poszli ludzie związani z poprzednią ekipą rządzącą, często osadzeni na stanowiskach dzięki układom towarzyskim czy rodzinnym.

„(…) chodziłem po radiu i telewizji – wspominał Szczepański – przyglądałem się, co kto robi i jak, zbierałem informacje. Telewizja to kombinat, w którym pracowało 12 tysięcy osób w dwustu zawodach.

Po pół roku obserwowania doszedłem do wniosku, że w telewizji i w radiu pracuje olbrzymia liczba ludzi bez kwalifikacji, wepchnięci tam jako krewni i znajomi królika. Moczar tam miał swoich popleczników, Gomułka miał, Józef Kępa – pierwszy sekretarz komitetu warszawskiego, panienki jakieś tam były, nie bardzo wiadomo od kogo”5.

Szczepański nie miał skrupułów, a poza tym lubił urządzać pokazówki. Polecił zwolnić wartownika, który wpuścił go do firmy bez żądania okazania legitymacji (!), pozbywał się ludzi za nieprzestrzeganie zakazu palenia. Nie przejmował się ich losem, dla niego nie liczyły się jednostki. Bez większych emocji usuwał nawet największe gwiazdy – Joannę Rostocką prowadzącą teleturniej Wielka gra polecił zwolnić za pokazanie się na wizji z krzyżykiem na szyi. Interweniującemu w jej sprawie Mieczysławowi Rakowskiemu wyjaśnił, że zażądał tego aktyw partyjny.

„To parszywe bydlę! – irytował się Rakowski – Aktyw! Już widzę ten partyjny aktyw. Powstał tylko w jego wyobraźni. Szczepański jest jednym z klasycznych typów, którzy mają w d… jakąkolwiek ideologię. Ich ideologią jest forsa, stanowiska, baby, samochód, słowem – pełnia życia”6.

Usunął z pracy także prezentera pogody Czesława Nowickiego, będącego jedną z najbardziej lubianych osobowości szklanego ekranu. Popularny „Wicherek” miał nieszczęście poinformować na wizji, że „burza nadchodzi od wschodu”, a na dodatek nie chciał zapowiedzieć pięknej pogody na 1 maja. Szczepański wyrzucił również z etatu Kazimierza Korda, światowej sławy dyrygenta i szefa Wielkiej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach. Kord regularnie wyjeżdżał służbowo za granicę, dlatego pretekstem do jego zwolnienia stała się „częsta nieobecność w pracy”. Przewidując protesty załogi, prezes zagroził usuwaniem pracowników według „kolejności podpisów na liście protestacyjnym”. Chętnych do kontestacji zabrakło.

Głośnym echem odbiło się zwolnienie Witolda Zadrowskiego, który chciał nadać na antenie zachowaną wypowiedź Józefa Piłsudskiego. Dla Szczepańskiego nie było ważne, co właściwie mówił Marszałek (nie było tam żadnych akcentów politycznych), wystarczyło samo jego nazwisko. Na domiar złego Zadrowski zaplanował emisję na 3 maja, a więc na święto, które komuniści usunęli z kalendarza.

„(…) padł ofiarą – wspominał Jerzy Gruza – takiego lekkomyślnego zbliżenia się z szefem radia i telewizji podczas święta [pierwszo]majowego. W czasie częstych postojów grupy Radiokomitetu idącej w pochodzie, hamowanej przez »spontaniczne« składanie kwiatów przed trybuną, wdał się, zachęcony ogólną atmosferą zbratania, w rozmowę z przewodniczącym. W przypływie entuzjazmu poinformował go, że na święto trzeciego maja znalazł oryginalną taśmę z pierwszej transmisji na żywo z głosem marszałka Piłsudskiego. I nada ją podczas tego święta. Po obchodach został wyrzucony z pracy z hukiem. Gdyby nie wspólny marsz w święcie majowym, pracowałby do dzisiaj. Gdyby żył”7.

To właśnie w tym czasie Szczepańskiemu nadano przydomek „Krwawy Maciek”, co zresztą przyjął z zadowoleniem. Wiedział, że cieszy się całkowitym poparciem Gierka i nie musi już obsadzać stanowisk ludźmi z klucza partyjnego. Umożliwiło mu to zatrudnienie prawdziwych fachowców, których jedynym zadaniem było skrupulatne wykonywanie woli prezesa.

„Telewizja jest wielką fabryką – tłumaczył Szczepański – podzielić ją trzeba na działy, tymi działami będą naczelne redakcje. Każda wyprodukuje programy, które spłyną do naczelnej dyrekcji programowej. Naczelna dyrekcja złoży je do kupy i wpakuje »na szybę«. Proste? Powołałem więc naczelnych redaktorów redakcji i powiedziałem im: nie ja za was będę kadry ustawiał. Ja wam będę tylko dupę prał za wyniki, a wy sami sobie dobierzecie ludzi, jakich potrzebujecie”8.

Nic jednak nie pozostawiał przypadkowi. Od samego początku chciał wiedzieć o wszystkim, co działo się w firmie, i w tym celu stosował najnowsze zdobycze techniki. Bliska mu była leninowska zasada „zaufanie plus kontrola”, o czym przekonała się Barbara Borys-Damięcka, gdy podczas realizacji programu została wezwana do prezesa:

„(…) przechodzę przez telewizyjny dziedziniec do wysokiego budynku, w którym urzędował.

Szczepański siedzi przy biurku. Przed nim kieliszek z koniakiem i… ściana monitorów. Przy moim Studiu 1 jest włączony dźwięk. Słyszę dalsze rozmowy związane z ustawianiem światła. Zrozumiałam, że w gabinecie ma podgląd do wszystkich studiów. Nie mieliśmy o tym pojęcia”9.

Szczepański zajmował się głównie telewizją, natomiast do radia wydelegował Janusza Wilhelmiego. Człowiek ten uchodził za jednego z największych cyników epoki PRL-u, był osobnikiem niezwykle inteligentnym i całkowicie pozbawionym zasad moralnych. Powszechnie uważano go za specjalistę od mokrej roboty w ekipie „Krwawego Maćka”.

„Wilhelmi zjawił się na Myśliwieckiej i zwołał wszystkich naczelnych i kierowników redakcji – wspominał dziennikarz Aleksander Wieczorkowski. – Oświadczył szczerze, ku zdumieniu zebranych, że radia nie słucha, bo go nie lubi, ale skoro ma tym wszystkim rządzić, to rządzić będzie twardo i skutecznie. Było to całe przemówienie”10.

» Propaganda sukcesu

Szczepański był całkowicie oddany Gierkowi i zawsze utrzymywał, że pojawił się na Woronicza wyłącznie po to, by wspierać jego politykę. I to właśnie Szczepański wpadł na pomysł, aby rozpoczynać wieczorne wydanie „Dziennika Telewizyjnego” informacjami, co danego dnia robił pierwszy sekretarz. Pomysł idealnie wpisał się w koncepcję propagandy sukcesu lansowaną przez śląską ekipę, z czasem jednak obrócił się przeciwko władzom. Po kilku latach treści płynące z ekranu były bowiem coraz bardziej odległe od rzeczywistości, a społeczeństwo miało już dość sloganów o dziesiątej potędze przemysłowej świata.

Towarzysz Maciej był wprawdzie wiernym podwładnym Gierka, ale miał też własne zdanie i gdy zachodziła taka potrzeba, potrafił przeciwstawić się swojemu szefowi. Zdjął z anteny program Rakowskiego „Świat i Polska” i niewiele pomogła interwencja pierwszego sekretarza. W zamian jednak bezwzględnie tępił wszelkie objawy niechęci wobec towarzysza Edwarda, zdarzało się nawet, że usuwał z pracy ludzi, którzy opowiedzieli dowcip na jego temat.

Pozycja prezesa Komitetu ds. Radia i Telewizji lokowała Szczepańskiego wysoko w ówczesnej hierarchii politycznej. W tych czasach niemal 70 proc. gospodarstw domowych dysponowało już odbiornikami telewizyjnymi, a to oznaczało, że „Krwawy Maciek” miał realny wpływ na opinię publiczną. Szczepański dobrze o tym wiedział i zawsze twierdził, że „telewizja, jeśli ma duży zasięg, może być skutecznym instrumentem sprawowania władzy”. Przy okazji zapewniał, że „jest zawodowym propagandystą” i wie, „jak się robi propagandę”. I wykorzystywał swoje umiejętności często i skutecznie.

Zdarzyło się, że wezwał do siebie współpracowników i zażądał, by udali się do Katowic w celu wprowadzenia korekt w programie uroczystego koncertu barbórkowego, który miał być transmitowany na żywo. Szczególnie nie przypadł mu do gustu pomysł, aby imprezę rozpoczęła piosenka Umarł Maciek, umarł. Jego wysłannicy dostali ścisłe instrukcje.

„Jedziemy z Krzysztofem Materną do Katowic – wspominał Jerzy Gruza. – Próba. Wycinamy numer Umarł Maciek… zamieniamy na Rinn Gdzie ci mężczyźni. Nagle komunikat przez megafon:

– Wszyscy poza towarzyszami wyznaczonymi przez KW proszeni są o opuszczenie sali. (…)

– Walczak, po słowach pierwszego sekretarza krzyczycie…

Walczak wstaje, tuż za siedzącymi towarzyszami z Francji, i krzyczy:

– Niech żyje towarzysz Gierek! Gierek! Gierek!

Francuzi podskakują jak oparzeni.

– Bardzo dobrze, teraz wy z kopalni… Po słowach »pokój i przyjaźń« wołacie…”11.

» Imperium na Woronicza

Towarzysz Maciej traktował telewizję jak „swój prywatny folwark”, był jednak znakomitym menedżerem. Doskonale wiedział, jak zainteresować widzów, i to właśnie za jego kadencji pojawiły się takie programy jak „Studio 2” czy „Sonda”, które natychmiast zdobyły ogromną popularność. W pozostałych programach również zadbano o atrakcyjną formułę przekazu, co spowodowało, że nawet magazyn kulturalny „Pegaz” miał oglądalność na poziomie 30 proc.

„Nie ulega wątpliwości – uważał scenarzysta Tadeusz Pikulski – że lata rządów Szczepańskiego to rozkwit publicystyki kulturalnej kierowanej przez Janusza Rolickiego. Z perspektywy czasu widzimy – co należy stwierdzić ze smutkiem – że pełniła ona rolę substytutu. Nie było życia politycznego z prawdziwego zdarzenia, nie było ścierania się racji, wymiany poglądów o imponderabilia. Tak więc, gdy Kałużyński z Jackiewiczem pokłócili się w »Sam na Sam« o Noce i dnie Antczaka, to następnego dnia dyskutowała o tym cała Polska”12.

Najważniejszym programem tych lat okazało się „Studio 2”, w którym – po raz pierwszy w dziejach polskiej telewizji – prowadzący dziennikarze zachowywali się swobodnie, nie przypominali sztywnych spikerów, nie było mowy o czytaniu z kartki ani o recytowaniu wyuczonego tekstu. Emisja tego wielogodzinnego bloku programowego odbywała się w wolne soboty (wprowadzane od 1973 roku), a wypełniały go atrakcyjne pozycje rozrywkowe („Właśnie Leci Kabarecik”) oraz zachodnie filmy i seriale (Muppet Show, Kosmos 1999, Święty, Planeta małp). W oprawie muzycznej wykorzystywano fragmenty utworu grupy SBB, co można było uznać za bardzo nowatorską decyzję.

„Twórcą [programu] był Mariusz Walter – wspominał Daniel Passent – Janusz Rolicki był dyrektorem artystycznym, była Bożena Walter, Edward Mikołajczyk, Tomek Hopfer… Dużo rozrywki, dużo kultury, ale bez spraw kontrowersyjnych, bez Tadeusza Konwickiego, bez Czesława Miłosza, mało polityki, mało spraw drastycznych, za to kabareciku Olgi Lipińskiej, sportu pod dostatkiem. »Studio 2« pełniło rolę kulturotwórczą, trochę jak »Przekrój«, ale dla ogromnej widowni”13.

Szczepański nie żałował pieniędzy na sprowadzanie gwiazd, toteż w »Studiu 2« wystąpiła nawet grupa Abba będąca wówczas u szczytu swojej popularności. Atrakcje nie kończyły się zresztą na sobotnim bloku programowym, gdyż w pozostałe dni tygodnia, w najlepszym czasie antenowym nadawano wiele zachodnich filmów i seriali.

„Przyjąłem zasadę – tłumaczył Szczepański – że przeciętny obywatel włącza telewizję przede wszystkim po to, aby się rozerwać. A na drugim miejscu stawia sprawy dostępu do informacji. Chyba że są jakieś napięcia czy niepokoje, to wtedy sytuacja się zmienia”14.

Doszło nawet do tego, że wyrównała się liczba produkcji amerykańskich i tytułów z krajów socjalistycznych, co było ewenementem w całym bloku wschodnim i wzbudzało protesty przedstawicieli sowieckiej ambasady.

„Innym sposobem usypiania społeczeństwa jest telewizja – notował w lutym 1977 roku Stefan Kisielewski. – Pisywałem źle o Macieju Szczepańskim, jej dyrektorze, a teraz powiedzieć jednak muszę, że to w swoim rodzaju wielki menedżer. Daje mnóstwo amerykańskich filmów, coraz lepsze programy rozrywkowe i sportowe, i oto cała Polska siedzi bez przerwy przed telewizorem, ja sam bym siedział, i nie myśli, tylko chłonie tę opiumową strawę. Ameryka – opium dla ludu, to dobre hasło – ten spryciarz wie dobrze, że jakby pokazywał Rosję, toby ludzi szlag trafił. I tak Polska śpi – a oni rządzą”15.

W czasach Szczepańskiego znacznie rozbudowano ofertę programową drugiego kanału telewizji i coraz więcej programów emitowano w kolorze. Pojawił się program czwarty Polskiego Radia, od razu w wersji stereofonicznej, próbowano nawet eksperymentów z dźwiękiem kwadrofonicznym. Radiowa Trójka kontynuowała swoją misję wśród młodych słuchaczy i słusznie uważano ją za jedyną rozgłośnię młodzieżową w krajach komunistycznych. Towarzysz Maciej doskonale wiedział, że „wentyl bezpieczeństwa” jest potrzebny, a młodzież potrafi przecież przysparzać kłopotów…

To wszystko nie byłoby możliwe bez ogromnych nakładów finansowych, ale Szczepański zawsze mógł liczyć na duże pieniądze.

„Zrobił najnowocześniejszą telewizję w całym obozie socjalistycznym – wspominał reżyser Stefan Szlachtycz. – Gdy potrzebował pieniędzy, to je miał. Budżet telewizji był praktycznie otwarty. W razie potrzeby łączyli Szczepańskiego z odpowiednim ministrem i było po sprawie”16.

Prowadzenie firmy w warunkach gospodarki socjalistycznej wymagało jednak czegoś więcej niż tylko środków finansowych. Przepisy ograniczały wolny handel z krajami zachodnimi, dlatego Szczepański i jego ekipa omijali obowiązujące prawo. Zdarzyło się nawet, że scenografka Xymena Zaniewska przemyciła w dekolcie sukienki (!) 60 tysięcy marek zachodnioniemieckich, aby kupić w RFN podłogi z rolki, których brakowało w studiach na Woronicza. I wcale nie było to wyjątkiem, gdyż w podobny sposób sprowadzano również profesjonalny sprzęt nagrywający i nagłaśniający. Wreszcie po kilku latach Szczepański uznał, że najwyższy czas utworzyć na zachodzie Europy dwie spółki, które zajmowałyby się tego rodzaju transakcjami. A przy okazji planował, że firmy te będą wchodzić w koprodukcję z zachodnimi producentami, co powinno zapewnić finansowanie zakupów.

Powołanie spółek w krajach zachodnich nie mogło się odbyć bez zgody czynników partyjnych. Aprobował to osobiście Edward Gierek, który nawet radził Szczepańskiemu, by „pilnował swoich dolarów, bo w kraju mu je rozdrapią”. Przy okazji za pośrednictwem tych dwóch zagranicznych firm władze PRL-u załatwiały zupełnie inne, niezwiązane z telewizją sprawy.

„(…) to jest tajemnica państwowa – zeznawał we wrześniu 1980 roku jeden z zastępców Szczepańskiego, Eugeniusz Patyk – ale muszę to ujawnić, że poprzez naszą spółkę załatwiano, poprzez Arabię Saudyjską – dostawy sprzętu wojskowego [dla Iraku] na sumę 150 milionów dolarów. (…) Kashogi, tj. brat króla Arabii Saudyjskiej, zresztą był przyjęty przez premiera Jaroszewicza, [załatwił] pożyczkę dla Polski w wysokości 1,5 miliarda dolarów”17.

» Na szczycie

Szczepański chciał zaoferować atrakcyjny program i wydał bezwzględną wojnę siermiężnym przeżytkom z czasów swojego poprzednika. Uważał, że siedziba telewizji przy ulicy Woronicza powinna być wizytówką polskich mediów, a jednym z pierwszych jego posunięć było zwolnienie strażników i zatrudnienie na ich miejsce atrakcyjnych dziewczyn.

„Kazałem zwolnić wszystkich i wprowadziłem hostessy – opowiadał po latach Teresie Torańskiej. – Każda musiała mieć maturę i znać co najmniej jeden obcy język. (…) Wymyśliłem tak: jeżeli ładna dziewczyna zatrzyma faceta, poprosi o pokazanie wejściówki i zechce sprawdzić, co on wnosi lub wynosi, to z ładną dziewczyną nikt się nie będzie handryczył. Natomiast z tyłu na zapleczu ma siedzieć zawsze trzech, czterech ludzi, dobrze wyszkolonych, dobrze opłacanych i jeżeli będzie jakaś draka, to oni wkroczą. Racjonalne?”18.

Ci „dobrze wyszkoleni, dobrze opłacani” ludzie w czerwcu 1976 roku zatrzymali nawet premiera Piotra Jaroszewicza, który spieszył się, aby przed kamerami telewizji odwołać podwyżki cen. Towarzysz premier nie miał przepustki, a prezes zakazał wpuszczania kogokolwiek bez zezwolenia. Było to po zajściach w Radomiu i Ursusie i niewiele brakowało, aby z tego powodu „przerwana dekada” trwała jeszcze krócej…

Wizytówką programu telewizyjnego były jego prezenterki, z którymi Szczepański toczył beznadziejną wojnę o ich fryzury. Człowiek, który podporządkował sobie wszystko i wszystkich, nie potrafił jednak uporać się z kobiecą próżnością.

„(…) spikerki były i są fatalnie ubrane i uczesane – przyznawał po latach. – Ileśmy z Xymeną Zaniewską, głównym scenografem telewizji, znakomitym fachowcem, z nimi nawalczyli, żeby je unormalnić. Bezskutecznie. Zaniewska przychodziła do mnie i mówiła: kurwa (…) nie, nie mogę sobie poradzić z tymi tłumokami, tłumaczę im, jak mają się ubrać, instruuję, jak czesać, a gdy spuszczę na chwilę z oczu, to walą sobie lakier na głowę”19.

Spikerki uwielbiały lakierować tapirowane włosy, a ich pasją było dodatkowe podnoszenie fryzury. W efekcie przed ich wejściem na plan dochodziło do dantejskich scen, a Zaniewska wprowadziła nawet coś w rodzaju rewizji.

„Spikerkom nie pozwalałam na emisję brać ołówków, długopisów itp., żeby nie wkładały ich pod włosy i nie podwyższały fryzur. Nie powiem, o kogo chodziło, ale jednej ze spikerek podczas festiwalu piosenki wyjęłam spod fryzury połowę gumowej piłki – tak bardzo chciała podnieść tapir na głowie”20.

Zaniewska zamawiała kolekcje z Mody Polskiej i prenumerowała „Vogue’a”, a wszystko po to, by jej podopieczne prezentowały się jak najbardziej atrakcyjnie. I chyba swój cel osiągnęła, albowiem prezenterki pozostały jednym z pozytywnych symboli telewizji tamtych lat. A ich nazwiska pamiętane są do dzisiaj.

„Krwawy Maciek” miał skłonność do terroryzowania personelu, ale po usunięciu Rostockiej, Korda i „Wicherka” nie chciał się już pozbywać kolejnych osobowości telewizyjnych. Wyjątek robił tylko w przypadku osobistych animozji, ewentualnie pod wpływem dużego zdenerwowania. Inna sprawa, że z powodu nadużywania alkoholu nie brakowało okazji do spięć i awantur, a prezes nie przejawiał wówczas poczucia humoru.

„Maciuś bywał podchmielony często – wspominał Tadeusz Zakrzewski. – Podczas kolaudacji filmu o Edwardzie Gierku, zrealizowanym przez Waltera i Mikołajczyka dla telewizji amerykańskiej, prezes siedział przy stole montażowym w drugim rzędzie. Kiedy pojawiły się obrazki z Pierwszym w łódce i wiosłującym zawzięcie, wstał, zatrzymał film, by podyskutować. Siadając, nie trafił dupą w krzesło i wylądował niezdarnie na podłodze.

Kilka miesięcy później w tej samej montażowni DTV [„Dziennika Telewizyjnego” – S.K.] grupa dziennikarzy oglądała relację z pobytu Gierka w Stanach Zjednoczonych. Było ciasno. Szczepański stał za Bartoszem Janiszewskim i Edkiem Mikołajczykiem i co chwilę tracił równowagę. Aż oparł się o plecy Edka.

– O, przepraszam – wymamrotał, a Edi dowcipkował:

– Czuć na sobie oddech prezesa to dla mnie zaszczyt.

Dzień później »Krwawy Maciuś« kazał wywalić Mikołajczyka z pracy”21.

Szczepański nie tolerował u swoich pracowników poważniejszych przejawów braku inteligencji. Co prawda przegrał z prezenterkami wojnę o tapirowanie włosów, ale bez skrupułów usuwał z pracy ludzi, którzy w programach emitowanych na żywo kompromitowali jego firmę. Radio i telewizja miały być wizytówką rządzącej ekipy i tutaj nie było miejsca na żadne pomyłki. Pracownik Radiokomitetu był jak saper – mógł pomylić się tylko raz.

„(…) wracałem z rejsu jachtem marynarki wojennej »Hetman« (…) słuchałem radia – zwierzał się prezes. – Radiowa Jedynka miała wówczas zasięg od Narwiku po Algierię, nie tak jak dziś. I co słyszę? W wiadomościach sportowych facet podaje wynik jakiegoś meczu: zero-zero. I dodaje: do przerwy zero-zero. Zapisałem dzień i godzinę i po powrocie do Warszawy kazałem go wyrzucić. (…) Głupek nie może pracować przy mikrofonie. Oświadczyłem Jasiowi Mietkowskiemu, wiceprezesowi do spraw radia: to, co ten facet zrobił, jest równoznaczne z niechlujstwem chirurga, który w brzuchu pacjenta zostawił rękawiczki”22.

Pracownicy zgodnie przeklinali Szczepańskiego, nikt jednak nie chciał zmieniać pracy. Pensje w telewizji były na wysokim poziomie, a prezes nie przejmował się obowiązującymi przepisami. Jeżeli uważał, że ktoś wart jest wyższych zarobków, nie zwracał uwagi na kategorię zaszeregowania czy wysługę lat. Dodatkowo firma oferowała cały wachlarz świadczeń i przywilejów, zasiłek porodowy wynosił 5 tysięcy złotych i był prawie dwa razy wyższy niż w innych branżach. Do tego dochodziła wyprawka dla pracowniczych dzieci rozpoczynających edukację (1800 złotych), sprawnie działała zakładowa poliklinika „świadcząca 30 000 usług rocznie”. W czasach Szczepańskiego zbudowano liczne ośrodki wczasowe, z których jednocześnie mogło korzystać kilkanaście tysięcy osób. Radiokomitet oferował również bezpłatne kolonie dla dzieci pracowników. Aby zapewnić właściwe zaopatrzenie załogi w mięso, uruchomiono nawet własną chlewnię, w której hodowano 600 świń.

„Szczepański był nowoczesny – potwierdzał Stefan Szlachtycz. – Założył w TVP fitness club – wtedy to się zresztą tak nie nazywało – który działał jeszcze do niedawna. Na samym końcu terenu TVP, prawie na Domaniewskiej, za magazynami dekoracji i kostiumów. Fitness club był tylko dla wybranych pracowników kierownictwa – w piwnicy: trzy sauny, sale ćwiczeń i zabiegów. Towarzysze niechętnie z tego korzystali, nie mieli jeszcze takich nawyków”23.

Pomimo upodobania do alkoholu i rozrywkowego trybu życia prezes był na nogach już od wczesnych godzin porannych. Zaczynał urzędowanie przed siódmą rano i z lubością prowadził odprawę dla dyrektorów. Podobno „rozmawiali z nim na wpół przytomni, a on był w pełni formy – już po saunie, masażu i biczach wodnych”.

Szczepański miał dobry gust, więc jego pokój umeblowano eleganckimi, drewnianymi sprzętami.

„Lubię meble z prawdziwego drewna – przyznawał. (…) – Na jednej ścianie wisiała morska mapa Zatoki Gdańskiej, a na pozostałych orzeł oraz dwa portrety: Kopernika, którego uważam za najwybitniejszego Polaka, bo „wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię, polskie go wydało plemię” i dzięki temu podsycał moją narodową dumę. Oraz obraz Gierka, ale nie taki banalny, jakie wisiały we wszystkich urzędach, to była naprawdę piękna fotografia”24.

Do tego dochodziły jeszcze skórzana kanapa i mebel, bez którego Szczepański nie wyobrażał sobie prowadzenia firmy – dobrze zaopatrzony barek. Przez pewien czas alkohol podawano zresztą w telewizyjnej kawiarni Kaprys, „nie było tam jednak czystej wódki, tylko alkohole wysokogatunkowe”. Prezes preferował tego rodzaju trunki i często mawiał, że jak „do kogoś przyjeżdżają goście z Anglii, to wypada zaprosić ich na whisky”.

Zupełnie odmiennie prezentowały się gabinety jego zastępców, a ich wyposażenie sugeruje, że „Krwawy Maciek” miał oryginalne poczucie humoru. Szczególne zainteresowanie wzbudzał pokój zastępcy prezesa ds. politycznych Michała Gardowskiego:

„Gabinet polityczny wybity był wzorzystą tkaniną, jak gabinet kokoty. Wszędzie szezlongi, pufy i kanapy dostarczane z magazynów scenografii. Gabinet artystyczny [dla Janusza Wilhelmiego – S.K.] okazał się wzorem proletariackiej ascezy wzorowanej na znanym obrazie Lenina. Bielony wapnem, jedynie sosnowe biurko i dwa proste krzesła, a na ścianie wielkie zdjęcie E. Gierka. To był majstersztyk!”25.

» Alkohol, seks i telewizja

O słabościach prezesa plotkowano już w czasach, gdy był szefem „Trybuny Robotniczej”. Pił sporo, choć nie miał zbyt dużej tolerancji na alkohol. Przejawiał przy tym skłonność do luksusowych trunków, ze szczególnym uwzględnieniem dobrych gatunków koniaku.

„Kiedyś poznałem dziewczynę, którą rwał Szczepański – relacjonował Szlachtycz. – Opowiedziała, że wziął przy niej butelkę koniaku, odkręcił i wypił duszkiem. – Mogłam siedzieć spokojnie – powiedziała – wiedziałam, że za chwilę runie. I rzeczywiście”26.

Podobno podczas szefowania „Trybunie Robotniczej” był zamieszany w sprawę dymisji dyrektora Państwowego Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk” Stanisława Hadyny. W zespole tym występowały niezwykle urodziwe dziewczyny i z tego powodu uważano go za „kopalnię panienek dla Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach”. Hadyna usiłował chronić swoje podopieczne przed zakusami towarzyszy z Komitetu, co w 1968 roku spowodowało jego dymisję27.

W przypadku Szczepańskiego wypracowano skuteczną metodę postępowania, która zapewniała nietykalność dziewcząt z zespołu.

„Gdy przyjeżdżał do »Śląska« – kontynuował Szlachtycz – natychmiast dawano mu dużo alkoholu, a on nie miał zbyt mocnej głowy. Zwalał się np. na podeście schodów i zasypiał. Bali się go ruszyć, wiedząc, że kiedy się ocknie, ten, kto go obudzi, będzie skończony. Przykrywano go strojami ludowymi i spędzał noc na schodach”28.

Po przeprowadzce do Warszawy towarzysz Maciej nie zmienił trybu życia. Choć był żonaty i miał syna, bardzo często uczestniczył w alkoholowo-erotycznych imprezach. Nadużywanie trunków stało się z czasem poważnym problemem, toteż Gierek zagroził Szczepańskiemu dymisją, jeśli nadal będzie dostawał informacje, że prezes „zagląda do zbyt głębokich kieliszków”. Nie przynosiło to żadnego rezultatu, a szefowi telewizji zdarzało się być niedysponowanym nawet podczas wizyt zagranicznych. Latem 1975 roku skompromitował się w Helsinkach podczas obrad Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie.

„Był z nami także Maciej Szczepański, który jak zwykle, obija się – irytował się Mieczysław Rakowski. – Nic specjalnie go nie interesuje. Po prostu jest i pije wódkę. Pierwszego dnia, tj. 30 lipca, gdy rozpoczęła się konferencja, w ogóle nie było go na sali, ponieważ w nocy tak się spił, że potrzebował sporo godzin na wytrzeźwienie”29.

Inny alkoholowy wybryk prezesa groził nawet międzynarodowym skandalem. Podczas rejsu żeglarskiego Szczepański dotarł do Kopenhagi, gdzie – będąc pod wpływem procentów – „obraził policję duńską i został aresztowany”. Sprawę załatwiono dzięki podwładnemu prezesa Zbigniewowi Lipszycowi, który „wziął na siebie całe odium”. Towarzysz Maciej potrafił okazać swoją wdzięczność, w związku z czym lojalny pracownik „w nagrodę został dyrektorem generalnym TVP”. Zapewne nie przypuszczał wtedy, że ta nominacja zaprowadzi go w przyszłości na ławę oskarżonych.

Trudno właściwie ustalić, co było większą słabością Szczepańskiego: alkohol czy kobiety. Obie te sfery bardzo go pociągały, często zresztą łączył je ze szkodą dla swojego męskiego wizerunku. Nie zmienia to jednak faktu, że niejedna z późniejszych gwiazdek mediów wiele mu zawdzięczała. Na Woronicza nigdy bowiem nie brakowało atrakcyjnych dziewcząt, a Szczepański zawsze miał bardzo pozytywny stosunek do płci pięknej.

„Kto nie poznał korytarzy telewizyjnych z lat 70-tych, ten nic nie wie o życiu w ówczesnej Polsce – pisał Filip Bajon. – Nie na darmo mamy w Człowieku z marmuru sceny dziejące się na korytarzu telewizyjnym. (…) Przewalał się tam – jak przez molo w Sopocie – tłum świetnych dup, redaktorek, dla których była to najważniejsza promenada w życiu. Już nigdy nie miały tak wspaniałego poczucia bezkarności, że kłamstw, w których powstaniu uczestniczyły, nie kładą na ich karb. (…) Ważne było jedynie to, jak odnoszą się do telewizyjnej rzeczywistości korytarzy. Bo tutaj powstawały hierarchie, tu robiło się kariery i tutaj upadały anioły”30.

O telewizyjnych karierach przez łóżko plotkowano w całym kraju i faktycznie coś musiało być na rzeczy, skoro zirytowana Irena Dziedzic pomstowała na młodsze koleżanki, które „myślą, że raz dadzą i już gwiazdy”31.

Szczepański jako prezes był w uprzywilejowanej sytuacji, ostatecznie nawet kelnerki w telewizyjnej kawiarni zatrudniano ze względu na ich fizyczną atrakcyjność. Powszechnie uważano też, że pojawienie się na Woronicza hostess (Służby Informacyjnej) było wstępem do utworzenia jego prywatnego haremu. Korzystał z niego zresztą nie tylko on, ale również jego zastępcy: Eugeniusz Patyk i Michał Gardowski (Wilhelmi odszedł na stanowisko wiceministra kultury i sztuki). Pochodzące z akt IPN-u informacje na temat stosunków obyczajowych na Woronicza są na tyle interesujące, że warto je przytoczyć w dłuższych fragmentach. Z oczywistych powodów nazwiska bohaterek tych opowieści zostały zastąpione inicjałami.

„Ze względu na stawiane wymagania – zeznawała w listopadzie 1980 roku dyrektor Biura Socjalno-Bytowego Jadwiga Tałach – przyjmowane były młode, ładne, inteligentne dziewczęta. Po pewnym czasie zauważyłam, że dwie z nich, Anna A. i Maria, nazwiska w tej chwili nie pamiętam (wysoka, szczupła blondynka), zaczęły w rozmowach z koleżankami dawać do zrozumienia, że z Prezesami łączą je jakieś pozasłużbowe kontakty. Na potwierdzenie tego mogę podać, że któregoś dnia Maria przyszła do mnie do gabinetu z pretensjami, dlaczego nie otrzymała jeszcze mieszkania, które przyrzekł jej M. Szczepański. Ponieważ odpowiedziałam jej, że w tej sprawie nie otrzymałam żadnych poleceń, w mojej obecności, z mojego gabinetu, usiłowała uzyskać połączenie z prezesem Szczepańskim. Połączenia tego nie uzyskała. W rozmowie tej dawała mi wyraźnie do zrozumienia, że jest w bliższych kontaktach ze Szczepańskim”32.

Uparta hostessa umiała jednak zadbać o swoje interesy i ostatecznie trafiła do gabinetu Eugeniusza Patyka. Wiceprezes był doskonale zorientowany w upodobaniach swojego szefa, toteż umieścił sprawę jej mieszkania na liście pilnych potrzeb do załatwienia…

Patyk dobrze rozumiał Szczepańskiego, ponieważ sam nie był wolny od podobnych słabości. Zeznania Jadwigi Tałach nie pozostawiają pod tym względem większych wątpliwości, a jako przykład stosunków panujących na Woronicza pani dyrektor podała pewne wydarzenie z 1975 roku:

„Któregoś dnia, około godziny 18.00, Patyk zatelefonował osobiście do mojego gabinetu i poprosił, abym weszła do niego, ponieważ będzie miał gościa i jednocześnie, abym załatwiła »coś do zjedzenia«. Po wydaniu odpowiednich poleceń poszłam do jego gabinetu i zastałam tam hostessę Annę A. ubraną już w strój »niesłużbowy«. Po podaniu po chwili kanapek przez kelnerkę wyszłam z gabinetu, czemu Patyk się nie przeciwstawiał”33.

Anna A. niebawem otrzymała awans w ramach Służby Informacyjnej, ale po pewnym czasie Eugeniusz Patyk polecił ją zwolnić. Po dwóch dniach zmienił jednak swoją decyzję i nakazał przenieść dziewczynę na inne stanowisko, niezwiązane już bezpośrednio z telewizją.

Niespodziewany awans dostała również Krystyna W., która zwierzała się Tałach, że ma problemy osobiste, gdyż jej narzeczony podejrzewał ją o „łóżkowe flirty z prezesami”. Na Woronicza plotkowano nawet, że dziewczyna zaszła w ciążę z jednym z członków zarządu, co jednak okazało się nieprawdą.

Prezesi Radiokomitetu byli ludźmi bezpruderyjnymi i czasami pozwalali sobie na grupowe imprezy erotyczne. Ulubionym miejscem takich spotkań był ośrodek TVP w Zalesiu Dolnym – położony blisko Warszawy jednocześnie zapewniał odpowiedni poziom dyskrecji i komfortu. To właśnie tam przywożono urodziwe podwładne, aby w ich towarzystwie oddawać się seksualno-alkoholowym rozrywkom.

„Katarzyna M. zeznała – czytamy w notatce z przesłuchania z listopada 1980 roku – że w 1975 roku została w godzinach pracy zawieziona przez Eugeniusza Patyka i jego sekretarkę do prywatnej willi w Zalesiu k. Warszawy, gdzie wraz z M. Szczepańskim i M. Gardowskim odbyto zbiorowy stosunek płciowy połączony z piciem alkoholu. Sytuacja taka została powtórzona kilka miesięcy później, tym razem w prywatnym mieszkaniu jednego z pracowników Komitetu w Warszawie. Zorganizowano także zbiorowy, służbowy wyjazd do Gdańska, gdzie jednak – z uwagi na nadużycie alkoholu przez M. Szczepańskiego – do stosunków nie doszło. Za poddanie się tym czynom nierządnym Katarzyna M. otrzymała od E. Patyka premie pieniężne oraz talon na samochód”34.

Szefowie Radiokomitetu nie zawsze jednak uprawiali seks grupowy – częściej zaspokajali swoje potrzeby w węższym gronie, przy czym od czasu do czasu wymieniali się partnerkami. Tak było w przypadku zajmującej kierownicze stanowisko Bogusławy W., która najpierw została kochanką Patyka, a później obdarzała swoimi wdziękami również Szczepańskiego.

„Z E. Patykiem na przestrzeni 1978 roku miałam kilkanaście razy kontakt fizyczny – zeznawała Bogusława W. – (…) Spotkania te miały miejsce z reguły po godzinach pracy. Miejsce spotkań ustalał Patyk. Czyje były to mieszkania, nie wiem. Ani w czasie pierwszego spotkania, ani w czasie następnych E. Patyk nie obiecywał mi żadnych nagród ani awansów. Nie »straszył« mnie również utratą posady. Faktem jest, że poddałam się tym kontaktom przede wszystkim dlatego, że był on moim przełożonym. Kontakty te ustały na początku 1979 roku po mojej kategorycznej rozmowie z Patykiem w tej sprawie. (…)

Z Maciejem Szczepańskim miałam również dwa lub trzy kontakty tego rodzaju. Miały one miejsce na początku tego roku [1980 roku – S.K.]. Z propozycją tych spotkań wyszedł Szczepański przy okazji jakiejś rozmowy służbowej. Spotkania te miały miejsce w moim mieszkaniu. Również w tym przypadku nie obiecywał mi żadnych nagród ani awansów. Więcej takich spotkań Szczepański mi nie proponował. Ze Szczepańskim spotykałam się dlatego, że mi się po prostu podobał”35.

Towarzysz Maciej faktycznie robił wrażenie na kobietach – Bogusława W. była młodsza od niego o 20 lat, co jednak nie zmniejszało jej zainteresowania osobą szefa. Prezes Radiokomitetu był człowiekiem inteligentnym, potrafił być czarujący, a gdy chciał zaimponować dziewczynie, to na randkę przylatywał śmigłowcem. Ponadto dysponował dużymi pieniędzmi i miał realną władzę, a to podobno jest najlepszym afrodyzjakiem…

„W 1975 roku pracowała w Biurze Socjalno-Bytowym jako maszynistka Wanda O. – kontynuowała zeznania Jadwiga Tałach. – Któregoś dnia zadzwonił do mnie prezes Patyk i poprosił, abym »oddelegowała« ją do niego, ponieważ są do napisania jakieś specjalne pisma. Na moją uwagę, że nie jest ona zbyt biegłą maszynistką, zapytał mnie, czy jest dyskretna. Ponieważ udzieliłam odpowiedzi twierdzącej, ponowił swoje polecenie. Następnego dnia Patyk stwierdził, że ona się nadaje i że od czasu do czasu będzie mi ją zabierał”36.

Wanda O. musiała wyjątkowo przypaść wiceprezesowi do gustu, gdyż potrafił ją ściągnąć do swojego gabinetu nawet po godzinach pracy. Wysyłano wówczas po dziewczynę służbowy samochód, który przywoził ją na Woronicza. Zdarzyło się również, że do Tałach zadzwonił zaniepokojony brat dziewczyny, twierdząc, że siostra zniknęła i nikt nie wie, co się z nią dzieje. Ostatecznie Tałach ustaliła, że Wanda wyjechała służbowo z Patykiem do Olsztyna, po czym zadzwoniła do hotelu, gdzie oboje się zatrzymali.

„Zapytałam jej, dlaczego nie jest w pracy – zeznawała kilka lat później – na co ona odpowiedziała, że musiała wyjechać i nic więcej nie może mi na ten temat powiedzieć. Następnego dnia zatelefonował do mnie Patyk, przeprosił, że bez mojej wiedzy zabrał mi pracownika, ale było to konieczne. Jednocześnie poprosił, abym dała jej kilka dni wolnego, ponieważ Wanda O. w Olsztynie »bardzo ciężko pracowała«. Po tych dniach wolnych O. miała jeszcze kilka dni zwolnienia lekarskiego”37.

Tałach uznała, że taka sytuacja jest nie do przyjęcia i po powrocie podwładnej do pracy przekazała jej swoją opinię. Dziewczyna musiała poskarżyć się partnerowi, gdyż Patyk zadzwonił do pani dyrektor i polecił przenieść kochankę na stanowisko kierowniczki ośrodka wypoczynkowego Radiokomitetu w Jachrance koło Warszawy. A gdy okazało się, że nie daje sobie tam rady, wróciła na Woronicza – tym razem na etat kierowniczy w Dziale Realizacji.

„Następną kobietą, o której wiadomo mi jest, że utrzymywała intymne kontakty z prezesami – opowiadała Jadwiga Tałach – jest Romana P. Poznałam ją w 1974 roku, kiedy zostałam Dyrektorem Biura Socjalno-Bytowego, a ona była tam sekretarką. Zauważyłam, że bardzo często wywoływana jest ona z sekretariatu »tajemniczymi« telefonami i po którymś z takich wyjść zwróciłam jej uwagę, że jeżeli coś takiego się powtórzy, zostanie przeze mnie zwolniona z pracy. Wówczas zwierzyła mi się, że utrzymuje intymne kontakty z Gardowskim i Szczepańskim. Na pewno sytuacje takie miały miejsce w godzinach pracy. Z tego, co mi mówiła, (…) i na terenie Komitetu, i poza nim”38.

Ulubioną sekretarkę prezesów niebawem przeniesiono do innego działu, a gdy tam się nie sprawdziła, do kadr wpłynął wniosek o jej zwolnienie. Prezesi nie pozwolili jednak zrobić jej krzywdy, dlatego też ostatecznie trafiła do Redakcji Filmowej.

Duże uznanie musi budzić kondycja szefów Radiokomitetu, którzy byli już panami w średnim wieku, a na dodatek od lat regularnie wypijali spore dawki alkoholu. Mimo to ich apetyt na erotyczne podboje pozostawał wciąż na wysokim poziomie – interesowali się niemal każdą atrakcyjną dziewczyną, jaka pojawiła się w gronie ich podwładnych.

„Następną osobą, która afiszowała się utrzymywaniem kontaktów intymnych z Patykiem i Szczepańskim, jest Alicja L., kierowniczka kawiarni w Komitecie – kontynuowała Jadwiga Tałach. – Bardzo często opowiadała, że z prezesami jest w stanie załatwić każdą sprawę. Potwierdził jej opinię (…) fakt załatwienia podwyżki dla kelnerek w kawiarni, kiedy to wnioski mój i Kierowniczki Służby Gastronomicznej zostały przez Patyka odrzucone, a po wizycie Alicji L. u niego otrzymałam polecenie natychmiastowego załatwienia podwyżek kelnerkom”39.

Kierowniczka kawiarni pamiętała również o własnych sprawach – podobno przechwalała się, że dzięki intymnym kontaktom z szefami dostanie mieszkanie. I tak faktycznie się stało, ku wielkiemu zdziwieniu pani dyrektor Tałach, która otrzymała od Patyka polecenie, by wydać Alicji skierowanie na przydział M-4. Wiceprezes uzasadniał to faktem, że Alicja „jest samotną kobietą z dwójką dzieci, którą opuścił mąż-pijak i której trzeba pomóc”. Jakby całkiem zapomniał o tym, że na mieszkanie oczekiwało wówczas ponad 300 jego podwładnych i że z reguły byli to ludzie „o większej przydatności dla Komitetu” niż Alicja L.

Oczywiście nie wszystkie kobiety zatrudnione na Woronicza bezwolnie poddawały się inwencji erotycznej prezesów. Należała do nich Jadwiga Ż., która, starając się o stały etat w jednej z redakcji, udała się na rozmowę z Michałem Gardowskim.

„W czasie wizyty w jego gabinecie Gardowski powiedział jej, że dla ułatwienia tej sprawy muszą się spotkać, a na spotkaniu tego typu »wypiją koniaczek, a on sprawdzi jej kwalifikacje«. (…) Kilka dni później zatelefonował do niej prezes Patyk, że Szczepański chce się z nią widzieć. W związku z tym przyśle po nią samochód do jej domu. O oznaczonej porze samochód przyjechał i odwiózł ją do jakiegoś mieszkania na terenie Warszawy. (…) Po chwili nadszedł Patyk ze Szczepańskim, obaj »na gazie«. Patyk miał klucz w kieszeni i otworzył nim mieszkanie. W trójkę weszli do mieszkania, Patyk wyjął »jakiś alkohol« i chciał wyjść. Ona w tym czasie zaproponowała wypicie alkoholu. Szczepański po kilku kieliszkach zasnął. Wtedy ona wyszła, zostawiając drzwi do mieszkania otwarte. Po kilku dniach zadzwonił do niej Gardowski, proponując jej spotkanie. Zgodziła się na nie. Przysłał po nią samochód, który zawiózł ją w to samo miejsce. W mieszkaniu tym był Gardowski, po chwili ich rozmowy do mieszkania wszedł Szczepański. Pomiędzy Szczepańskim i Gardowskim doszło do wymiany zdań na temat »zabierania sobie dziewczyn«. W trakcie tej rozmowy wypili po kilka kieliszków alkoholu, po czym Szczepański zaprowadził ją do drugiego pokoju i przewrócił na łóżko. Ona się wyrwała i oświadczyła, »że ona sobie partnerów dobiera sama i taka forma miłości jej nie odpowiada«. Szczepański obraził się i wyszedł. Ona została z Gardowskim, który robił jej wymówki, że nawiązała bliższy kontakt ze Szczepańskim, czego się po niej nie spodziewał. W późniejszym okresie Szczepański osobiście telefonował do niej do Redakcji, proponując jej spotkanie, na co ona nie wyrażała zgody. Z Gardowskim (…) spotykała się kilkakrotnie w kawiarni, nawiązując z nim pewien »kontakt intelektualny«, ale i ten został po pewnym czasie zerwany”40.

Jadwiga Ż. dostała jednak upragniony etat, chociaż zarzekała się, że nigdy nie miała bliższych kontaktów erotycznych z prezesami. Całą sprawę wspominała zresztą z odrazą, a Patyka nazywała „naganiaczem dziwek dla Szczepańskiego”.

Atmosfera swobody erotycznej utrzymała się na Woronicza nawet po dymisji Szczepańskiego i jego ekipy. W stanie wojennym budynki telewizji obsadzili komandosi z Krakowa i pozostawali tam przez kilka miesięcy. Początkowo niemiłosiernie się nudzili, a dla „zachowania sprawności trenowali w studiach sztuki walki”. Telewizja wracała jednak do życia, „władze komisaryczne dawały coraz więcej przepustek” i w pracy pojawiały się również atrakcyjne dziewczyny. Na efekty nie trzeba było długo czekać.

„TVP zamieniła się w dom uciech – wspominał Stefan Szlachtycz. – Zrodziło się z tego mnóstwo małżeństw i dzieci. Kilkudziesięciu komandosów, już po zrzuceniu munduru, wróciło do pracy na Woronicza, choćby jako strażnicy”41.

» Towarzysz prezes wypoczywa

Alkohol i seks nie były jedynymi pasjami Macieja Szczepańskiego. Towarzysz prezes uwielbiał także myślistwo, ale wyłącznie w ekskluzywnym wydaniu. Polował na ogół w Afryce, nigdy zresztą nie ukrywał, że ten kontynent niezwykle go fascynuje.

Podobno chciał tam robić interesy, a po latach zwierzał się Teresie Torańskiej, że Afryka była wymarzonym miejscem do zarabiania dużych pieniędzy.

„Wymyśliłem, że w Katowicach (…) zrobię bazę szkoleniową nie tylko dla pracowników naszej telewizji, ale dla pracowników telewizji Trzeciego Świata. Podpisałem umowy o współpracy z telewizją libijską, kenijską, etiopską, w Tanzanii złożyłem list intencyjny na budowę telewizji w Dar es Salaam, pod klucz. I to nie na kredyt, ale za prawdziwe pieniądze-dolary! (…) Śmiali się ze mnie, że mam ciągotki kolonialne. A ja im mówiłem: »Panowie, tam są surowce, tam jest kawa, owoce cytrusowe, a w Tanzanii także ropa naftowa«”42.

Podobno za pieniądze z tego kontraktu Szczepański planował wybudowanie w Chorzowie „telewizyjnego teatru z wielkim lodowiskiem dla rewii na lodzie i akwarium do pokazów na wodzie”. Można odnieść wrażenie, że udzieliła mu się megalomania epoki propagandy sukcesu i zaczynał tracić kontakt z rzeczywistością…

Podczas afrykańskich podróży służbowych oddawał się swoim myśliwskim pasjom. Nigdy zresztą specjalnie nie interesowały go łowy w polskich lasach, dobrze czuł się wyłącznie ze sztucerem w ręku na sawannie. Przy okazji zdarzały mu się nie do końca „prawomyślne” kontakty – na jednym ze zdjęć z Kenii można go oglądać w towarzystwie zawodowego myśliwego, księcia Eustachego Sapiehy…

Do Afryki prezes z reguły podróżował na koszt Radiokomitetu, a tuż po jego dymisji zabezpieczono solidny arsenał broni myśliwskiej (dwa sztucery Mannlicher, dubeltówki Beretta, broń śrutowa i sportowa) oraz profesjonalne celowniki optyczne.

Inną pasją Szczepańskiego było żeglarstwo, przy czym również i w tej dziedzinie miał on dość wysokie wymagania. Preferował rejsy morskie i przez dłuższy czas korzystał z różnych jachtów (w tym z jednostki Marynarki Wojennej „Hetman”), aż wreszcie postanowił wybudować łódź, która w pełni zaspokoiłaby jego potrzeby. Jako opiekun Bractwa Żelaznej Szekli, czyli organizacji mającej na celu szkolenie żeglarskie młodzieży, polecił sfinansować budowę trójmasztowej barkentyny o nazwie „Pogoria”. Armatorem jednostki był Radiokomitet, a towarzysz prezes nie ukrywał, że „Pogoria” oznacza spełnienie jego marzeń. On też zadecydował o nazwie jachtu, jednostce nadano bowiem imię zbiornika wodnego w pobliżu Sosnowca (Pogoria I), na którym przed laty Szczepański uczył się żeglować. I choć od tego czasu minęło wiele lat, żeglarstwo pozostało jego ulubionym sportem.

„W czasie urlopów żeglowałem często po Bałtyku – wspominał z nostalgią. – Bardzo lubię morze i choć raz w roku urywałem się na dziesięć dni, by popływać jako kapitan jachtu”43.

Po latach jednak żałował, że tak późno zlecił budowę „Pogorii”. Dekada Edwarda Gierka dobiegała końca i Szczepańskiemu nie było dane zbyt długo korzystać z wymarzonego jachtu. Nigdy zresztą nie ukrywał tego, kto miał być głównym użytkownikiem jednostki:

„»Pogorię« zbudowałem dopiero w 1980 roku, więc nie zdążyłem się nią nacieszyć. Telewizja zafundowała ją Bractwu Żelaznej Szekli, młodzieżowej organizacji (…). Miała w dzieciakach kształtować hart ducha i szlifować umiejętności przywódcze. »Pogoria« była pięknym jachtem. Pływałem na niej chyba dwa razy. No, może trzy. Niestety”44.

Podróże i wypoczynek towarzysza Macieja stanowiły ważny punkt w budżecie TVP. Prezes otaczał się wręcz niewyobrażalnym luksusem, a gdy wybierał się w delegację, wynajmowano dla niego najbardziej komfortową willę w okolicy. Wskazane było, aby dom miał w ogrodzie basen, przy czym kosztami najmu obciążano lokalny ośrodek telewizyjny. Zresztą Szczepański wcale nie ukrywał swoich upodobań i podczas gdy inni „kombinowali, ukrywali, maskowali się – on po prostu brał, nie licząc się z nikim i z niczym”.

A nawet jeśli korzystał z ośrodków wczasowych wybudowanych dla pracowników Radiokomitetu, robił to w sposób właściwy dla siebie. Często odwiedzał Sarnówek nad Jeziorakiem, ale zawsze mieszkał oddzielnie. Uważał, że skoro dysponuje ogromnym majątkiem firmy i sukcesywnie go pomnaża, to mu się to należy.

„Niedaleko była leśniczówka wynajęta przez telewizję, zajmował ją prezes – wspominał Janusz Rolicki. – Szczepański zabierał każdego członka kierownictwa na przejażdżkę dwukołówką, którą sam powoził. Przyszła kolej na mnie – w czasie jazdy duktami leśnymi prezes tłumaczył, że nie może wytargować od rządu dewiz niezbędnych na zakup kamer, magnetowidów, musi sam na nie zarobić. Zdobycie dewiz dla telewizji stało się wówczas jego obsesją”45.

O trybie życia Szczepańskiego krążyły w kraju legendy. Opowiadano, że ma w domu kryształową wannę, że jest właścicielem posiadłości w Kenii, willi na wyspie Rodos, a na pokładzie „Pogorii” polecił wybudować stajnię dla konia. Na dodatek jacht miał zostać ozdobiony oryginałami obrazów Jacka Malczewskiego, a na potrzeby prezesa zorganizowano tam harem złożony z samych Murzynek.

Bliższe prawdy plotki krążyły po korytarzach na Woronicza, gdzie szeptano z oburzeniem, że prezes rozbija się „służbowymi samochodami. W dodatku z kurwami”46.

» Obyczaje dworu

Szczepański wiedział, że jego pozycja zależy od łaski Edwarda Gierka, ale pamiętał również, że dużo do powiedzenia mają członkowie Biura Politycznego KC oraz szefowie komitetów wojewódzkich. Dlatego też dbał o odpowiednie prezenty dla partyjnych notabli, a także dla członków ich rodzin. W tym celu telewizja zakupiła na zachodzie Europy kilkaset magnetowidów, które pan prezes rozdał prominentom i ich rodzinom.

Początkowo były to magnetowidy pracujące w systemie VCR, nieporęczne i mało wydajne. Do zapisu i odtwarzania używano kwadratowych kaset o szerokiej taśmie, a jeden film fabularny mieścił się na kilku kasetach. Wobec tego niebawem zakupiono nowsze magnetowidy działające w systemie VHS, a zgrywaniem filmów z jednego systemu na drugi zajmowała się specjalnie oddelegowana grupa pracowników TVP. Pan prezes doskonale bowiem wiedział, czego oczekują jego partyjni przełożeni.

„Na kasetach dla sekretarzy były wszystkie nowości filmowe ze świata – potwierdzał Stefan Szlachtycz. – Telewizja ściągała je na tydzień, żeby decydować o ewentualnym zakupie, i wtedy były nielegalnie kopiowane. Powstała specjalna komórka robiąca polskie wersje tych filmów. Żony sekretarzy domagały się, żeby lektorem był w nich wyłącznie Janek Suzin. Uwielbiały jego głos i nie tylko. Suzin spędzał w telewizji całe noce, nagrywając polskie wersje”47.

Podobno pan Janek nigdy nie był tak zapracowany jak w czasach prezesury Szczepańskiego…

Z czasem udoskonalono system filmowych prezentów dla dygnitarzy. Raz na tydzień przygotowywano specjalne pakiety (rozwożone służbowymi samochodami bezpośrednio do domów), które miały zaspokoić oczekiwania klienteli Szczepańskiego. Z reguły w takim pakiecie było pięć pozycji: film zakazany przez polską cenzurę, aktualny przebój amerykański, komedia romantyczna dla żony, lekka pornografia dla męża oraz film dla dzieci. Nie zawsze jednak wszystko przebiegało zgodnie z planem, bo przy tak masowej skali kopiowania filmów zdarzały się przecież pomyłki.

„[Pewnego dnia] wybuchła afera, bo się pomylili – wspominał Szlachtycz – dziecko jednego z VIP-ów włożyło do magnetowidu swoją kasetę, a to był pornos. Szczepański natychmiast zwolnił przez telefon pięć osób”48.

Prezes był człowiekiem inteligentnym, więc doskonale zdawał sobie sprawę, że potrzebuje również poparcia środowisk twórczych. Na szczęście dysponował bardzo mocnymi argumentami, bo to właśnie on decydował o dostępie do radia i telewizji, a przy tym miał do zaoferowania potężne środki finansowe.

Wprawdzie niektórzy twórcy, jak choćby Zbigniew Herbert, odmawiali wypowiedzi przed kamerami, twierdząc, że nie będą „małpami do rozśmieszania gawiedzi”, to jednak nie wszyscy mieli podobne zdanie. Stałym gościem programów telewizyjnych był Stanisław Grochowiak, który pomimo swojego alkoholizmu doskonale prezentował się przed kamerą. Udział w programie podnosił popularność autora, a poza tym miał wymierne skutki finansowe, gdyż TVP oferowała bardzo dobre stawki. 25 członków kolegium „Pegaza” otrzymywało po 5 tysięcy miesięcznie (powyżej miesięcznej średniej krajowej), chociaż uważano, że „pożytek był z nich znikomy”. Prezes jednak wychodził z założenia, że „finansowe kokietowanie środowisk twórczych, które wówczas jeszcze bardzo dużo znaczyły, opłaciło się”.

Trzeba przyznać, że lista osób otrzymujących stypendia z tak zwanego Funduszu Popierania Twórczości do dzisiaj robi wrażenie. Najważniejsze nazwiska skupiała grupa doradców do spraw kultury: Jan Świderski, Adam Hanuszkiewicz, Andrzej Łapicki, Aleksander Bardini, Gustaw Holoubek, Jerzy Antczak. W ciągu kilku lat tytułem stypendiów i nagród okolicznościowych otrzymali oni kwoty przekraczające 200 tysięcy złotych na osobę, a rekordzista Jerzy Passendorfer zainkasował prawie 300 tysięcy złotych. Spotkania tej grupy odbywały się nieregularnie, a frekwencja była bardzo różna. Andrzej Łapicki praktycznie nie uczestniczył w naradach, a podczas przesłuchania w 1980 roku stwierdził, że pieniądze otrzymywał „za gotowość do pełnienia funkcji doradcy”49…

Z Funduszu Popierania Twórczości finansowano zresztą najróżniejsze inicjatywy. Irena Dziedzic za wzorowe poprowadzenie sopockiego festiwalu w 1977 roku dostała nagrodę w wysokości 10 tysięcy złotych, a trzy lata później otrzymała nawet 30 tysięcy (ówczesna średnia krajowa – 6 tysięcy złotych). Nagrodę odebrała zresztą bezpośrednio z rąk Szczepańskiego na uroczystym „dorocznym spotkaniu laureatów”.

Z tego samego funduszu pochodziły też ukryte dotacje, wypłaty dodatkowych świadczeń i nagród dla pracowników. Opłacano również lekcje tańca dla piosenkarek, które zamierzano wylansować.

„(…) cztery lub pięć lat temu zlecono mi opiekę artystyczną nad piosenkarką Renatą Danel – zeznawała w listopadzie 1980 roku solistka warszawskiego baletu Zofia Rudnicka. – Miałam ją po prostu uczyć tańca. Opieka ta trwała około pięciu miesięcy, wykonywałam ją na zlecenie telewizyjnego »Studia 2«. (…) Otrzymywałam wtedy za tę pracę 2 tysiące złotych miesięcznie przysyłane pocztą i nie potrafię powiedzieć, kto był płatnikiem”50.

Renata Danel nie zdobyła jednak większej popularności, wobec czego już wkrótce pani Zofia otrzymała kolejne zadanie. Tym razem miała się zająć poprawą ruchu scenicznego innej kandydatki na gwiazdę, Hanny Banaszak.

„Wiosną tego roku zlecono mi również opiekę artystyczną (też nauka tańca) nad piosenkarką Hanną Banaszak. (…) Za opiekę tę otrzymywałam stypendium w wysokości 5 tysięcy złotych miesięcznie”51.

Pan prezes i jego współpracownicy dobrze wiedzieli, jak należy wylansować artystkę. Zaplanowali dla Banaszak atrakcyjny recital telewizyjny i z tego właśnie powodu piosenkarka musiała poprawić swój wizerunek sceniczny. Przy okazji zadbano o jej potrzeby finansowe.

„(…) w celu właściwego przygotowania się do programu – zeznawała Banaszak – wypłacano mi stypendium w wysokości 6 tysięcy złotych miesięcznie. (…) Pobierałam lekcje choreografii od pani Zofii Rudnickiej. Lekcje te pobierałam przeciętnie po dwa razy w tygodniu po dwie godziny, (…) odbywały się w Telewizji Warszawskiej. Lekcje te trwały przez okres trzech miesięcy, to znaczy do końca maja. W czerwcu przygotowywałam się do festiwalu w Opolu, a w lipcu miałam wypadek, który uniemożliwił mi dalsze przygotowania do tego programu”52.

Pod koniec dekady stosunki panujące w Radiokomitecie zdecydowanie odbiegały od obyczajów obowiązujących w mediach innych państw bloku wschodniego. Z Woronicza było o wiele bliżej do zachodnich stacji telewizyjnych, chociaż czasami zachowanie Szczepańskiego i jego podwładnych przypominało filmy o mafii. Przekonał się o tym osobiście Jerzy Urban, który miał nieszczęście narazić się prezesowi i zapłacił za to usunięciem z programów TVP. Towarzysz Maciej nie chciał jednak ostatecznie zrażać do siebie tego utalentowanego publicysty i zaproponował mu porozumienie. Jako pośrednik wystąpił londyński korespondent TVP Wojciech Kornacki, który zaprosił Urbana do swojego pokoju w warszawskim hotelu Victoria.

„W hotelowym apartamencie stały trunki, przekąski i kelner na usługi – wspominał Urban. – Kornacki mówił, że Szczepański mnie ceni i jak ja jego nie będę zaczepiał, to on mnie też nie ruszy, lecz otworzy mi możliwość współpracy z TV. Sceneria tego spotkania była jakby obrazkiem ze złego filmu o mafii narkotykowej. Obśmiałem się i wyszedłem, warknąwszy, że mnie telewizja nie interesuje, a jeśli jej prezes ma do mnie sprawę, to może zadzwonić. Po tej wizycie w hotelu miałem przeświadczenie, że Szczepański naprawdę jest szefem gangu i ja wdepnąłem na chwilę w operetkę nie z mojego świata”53.

» Bal na „Titanicu”

Gdy po latach oskarżano Szczepańskiego o to, że uprawiając propagandę sukcesu, stracił kontakt z rzeczywistością, tłumaczył, iż wcale wtedy nie kłamał, tylko pokazywał jasne strony tej rzeczywistości. Uważał, że tego wymagała teoria „krytyki spiralnej”, zgodnie z którą o „dziurze w moście można było powiedzieć w telewizji dopiero po jej załataniu”.

Chociaż uważał się za menedżera w zachodnim stylu, to jednak przez długi czas znakomicie radził sobie podczas niekończących się narad i spotkań na różnych szczeblach nomenklatury partyjnej. Chętnie też organizował je na własnym terenie, gdzie nie dawał gościom szans na sprzeciwienie się swoim koncepcjom.

„Jako prezes Szczepański był gospodarzem i prowadzącym wszelkie bardziej lub mniej robocze i oficjalne spotkania – pisała medioznawczyni Katarzyna Pokorna-Ignatowicz. – Nigdy nie ograniczał się do czysto ceremonialnych słów właściwych gospodarzowi; uważał widocznie, że każde gremium musi rozpocząć spotkanie od wysłuchania jego opinii na temat będący tematem obrad. W ten sposób skutecznie blokował audytorium, które, nawet jeśli złożone z ludzi niepodlegających prezesowi, mogło uznać, że w zasadzie decyzje już zostały podjęte, a udział obecnych ma się ograniczyć do wsparcia tych decyzji lub znalezienia sposobów ich realizacji”54.

Inna sprawa, że pomysły programowe ekipy Szczepańskiego do dzisiaj mogą zaskakiwać swoją aktualnością. Jednym z nich był cykl programów prezentujących obyczaje kulinarne różnych narodów. Zaplanowano, że ekipa telewizyjna będzie jeździć po świecie „w sprawie kuchni i smaków” i przedstawiać to na ekranie. Wydaje się, że popularny program „Makłowicz w drodze” (dawniej „W 80 dań dookoła świata”) jest mutacją niezrealizowanych projektów Szczepańskiego.

„[Pomysł] upadł z powodu pustych sklepów rzeźnickich – przyznawał Jerzy Gruza. – Nie wypadało się rozkoszować daniami, których nie można było przygotować w Polsce ze względu na braki podstawowych składników. Kiedy Jerzy Kawalerowicz przebywał w Chinach, poczęstowano go kaczką po pekińsku. Słynny reżyser, który chciał wiedzieć wszystko z pierwszej ręki, poprosił chińskiego kucharza, aby mu pogratulować za pyszną kaczkę i zapytać, jak się ją przyrządza. Kucharz chwilę się zastanawiał i wreszcie powiedział przez tłumacza: – Po pierwsze trzeba mieć kaczkę”55.

Kwestia posiadania lub nieposiadania kaczki była coraz bardziej paląca, bo od połowy lat 70. Polska pogrążała się w kryzysie, do którego przyczyniły się nietrafione inwestycje oparte na zachodnich kredytach, marnotrawienie ogromnych środków finansowych, a do tego nieskrępowana konsumpcja w łonie aparatu władzy. Prominenci reżimu Edwarda Gierka brali odwet za ascezę z czasów Gomułki, a pierwszy sekretarz w stylu dobrotliwego patriarchy zezwalał im na wszystko. Piotr Kostikow, zajmujący się na Kremlu sprawami polskimi, ze zdziwieniem notował:

„W polskim sukcesie początku lat 70. był, jak skaza genetyczna, zalążek klęski. Polacy żyją nie po karmanu [ponad stan]. Rzucało się w oczy, że na Zachód przyjeżdżali polscy ministrowie, a nawet urzędnicy nie najwyższej rangi i kupowali, kupowali, kupowali”56.

Nastąpiło wreszcie ostre załamanie gospodarcze, któremu usiłowano przeciwdziałać drastycznymi podwyżkami cen. W efekcie doszło do dramatycznych wydarzeń w Ursusie i Radomiu, które zachwiały pozycją ekipy towarzysza Edwarda. Władze nie zdecydowały się jednak na konfrontację, podwyżki niezwłocznie odwołano, a media prześcigały się w okazywaniu lojalności.

„Prasa nie pisała o niczym wyraźnie – notował Stefan Kisielewski – ale potępiała »wichrzycieli« i »ekscesy nieodpowiedzialnych elementów« – taktycznie wydawało się to bardzo głupie, boć przed kim w takim razie obywatel premier ustąpił – przed garstką awanturników?! Toć już godniej byłoby ustąpić przed klasą robotniczą! Zresztą głupota prasy w tych dniach pobiła wszelkie rekordy. No, a w telewizji wystąpił nasz kieszonkowy Himmlerogoebbels, nieoceniony Maciej Szczepański, okropnie się przegrażając – przypominało to sławne przemówienie Cyrankiewicza z roku 1956, o owej »ręce, którą trzeba obciąć«. I tamten się wygłupił, i ten teraz również – choć o tym jeszcze nie wie”57.

Kraj staczał się po równi pochyłej, ale szef Radiokomitetu zdawał się nie zwracać na to uwagi. Nadal inwestował w firmę i na wszelkie możliwe sposoby obchodził obowiązujące przepisy. Inna sprawa, że gdyby ściśle ich przestrzegał, to zapewne w polskim radiu nadal nie byłoby stereofonii, a telewizja nadawałaby wyłącznie jeden program wypełniony produktami sowieckiej kinematografii…

Prezes i jego współpracownicy wiedzieli jednak, że znajdują się pod osobistą opieką Gierka i dopóki on pozostawał u władzy, to nic złego nie mogło ich spotkać. Nie bez powodu zignorowano wyniki kontroli NIK-u przeprowadzonej po wydarzeniach czerwcowych 1976 roku, na polecenie Jaroszewicza zatrzymano zresztą dwie kolejne kontrole. Izbą zarządzał wówczas osobisty rywal Gierka, Mieczysław Moczar, który nigdy nie zapomniał o tym, że przegrał z towarzyszem Edwardem rywalizację o władzę po upadku Gomułki. Do tego Radiokomitet wydawał się łatwym celem, uważano bowiem, że będzie można wykazać tam ogromne nadużycia i skompromitować rządzącą ekipę.

NIK ostatecznie wszedł na Woronicza, ale stało się to dopiero pod koniec „przerwanej dekady”. Raport z kontroli stanowi interesującą lekturę, albowiem wynika z niego, że im gorzej działo się w kraju, z tym większym rozmachem działała ekipa Szczepańskiego. I to w sytuacji, gdy kryzys gospodarczy zataczał coraz szersze kręgi, a powszechnym obrazem na polskich ulicach stały się tasiemcowe kolejki. Ludzie czekali na jakiekolwiek dostawy, pojawiły się sklepy komercyjne, a potem superkomercyjne, w których żywność była o wiele droższa niż w zwykłych sklepach. Początkowo w społeczeństwie panowało poczucie beznadziei, ale z czasem musiało dojść do buntu.

„Próbę ustalenia nastrojów kolejkowych spotkałem rok temu we Wrocławiu, gdzie władze zainstalowały przed sklepem mięsnym specjalne nasłuchy, aby wiedzieć, co się mówi – notował w 1978 roku były wicepremier Józef Tejchma. – Ludzie nie narzekali, tylko jęczeli zrezygnowani. W Warszawie Bębenek nie stał długo w kolejce, posłuchał i uciekł: tych ludzi za Stalina posadzono by na kilka lat do więzienia za to, co mówili w kolejce przeciwko rządowi. (…) Niedawno był w Łodzi Janczak i dokonał podziału kolejek na dwie grupy: mięsne są stosunkowo łagodne i wyrozumiałe, maślane są gwałtowne i wybuchowe. Nie dotykam tu kolejek po damskie obuwie z importu i odrzuty eksportowe”58.

I właśnie w tych latach Radiokomitet sfinansował budowę ośrodków „plenerowych” w Sarnówku, Suchej Beskidzkiej i Owczarni koło Gdańska. Inwestycje prowadzono bez zezwolenia na budowę (!), odpowiedniej dokumentacji technicznej i gwarancji kredytowych. Finansowano je w „ramach remontów kapitalnych oraz środków przeznaczonych na fundusze inwestycyjne, jak również na materiały i przedmioty nietrwałe”. Zlecenie na budowę wystawiał Eugeniusz Patyk, a do prac przystępowano bez zwracania uwagi na stan własnościowy gruntów czy też zgodę administracji terenowej.

Trzy placówki zostały wyłączone z użytkowania przez pracowników Radiokomitetu, gdyż Szczepański przeznaczył je na potrzeby zarządu oraz zapraszanych gości. Należały do nich wspomniana już willa w Zalesiu Dolnym, leśniczówka w Tłokowisku koło Iławy (wyposażona w zabytkowe meble i obrazy) oraz pensjonat w Zakopanem. Prezes nie widział w tym nic zdrożnego.

„Miałem moralne prawo wyłączyć te ośrodki z ogólnej eksploatacji, gdyż za mojej kadencji uruchomiono 30 ośrodków wypoczynkowych z ponad 11 tysiącami miejsc – twierdził. – Nie poczuwam się do żadnych przewinień prawnych, moralnych czy innych”59.

Zastrzeżenia kontrolerów wzbudzał również tabor komunikacyjny zarządu. Szczepański użytkował sześć samochodów, natomiast Patyk aż siedem. I nie były to wcale siermiężne produkty socjalistycznej motoryzacji, gdyż za najsłabsze pojazdy floty prezesów uchodziły fiaty 132 z dwulitrowymi silnikami. W garażach stały również auta marki BMW i samochód terenowy „o wartości 20 tysięcy dolarów”. A to w tamtych czasach stanowiło prawdziwy majątek.

Równie interesująco przedstawiały się sprawy floty powietrznej Radiokomitetu. Przez lata firma posiadała samolot AN-2 i śmigłowiec Mi-2, co powinno w pełni zaspokajać jej potrzeby. Szczepański polecił jednak zakupić w WSK Mielec samolot Piper PA-35 Seneca, który przeznaczono głównie do jego osobistego użytku. Polska drugiej połowy lat 70. była jednak krajem gospodarki wiecznego niedoboru, wobec czego eksploatacja samolotu napotykała różnego rodzaju przeszkody.

„Samolot (…) garażowany był w WSK Mielec i gdy zachodziła potrzeba jego użycia, musiał być najpierw sprowadzany do Warszawy. (…) Były kłopoty z zapewnieniem specjalnego paliwa do jego eksploatacji i zdarzały się przypadki, że najpierw samochodem wieziono do Mielca paliwo, aby następnie M. Szczepański mógł polecieć np. do Katowic”60.

Duże emocje wzbudzały również zarobki członków zarządu. Szczepański, Patyk i Gardowski otrzymywali miesięcznie po ponad 60 tysięcy złotych, nie licząc nagród i innych świadczeń. W 1980 roku stanowiło to równowartość dziesięciu miesięcznych pensji, co w czasach socjalistycznej „równości” mogło wywoływać oburzenie. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę dzisiejsze zarobki prezesów spółek skarbu państwa, to kwoty te nie robią już nadzwyczajnego wrażenia. Zresztą w koncernach medialnych zawsze płacono dobrze, a Szczepański był naprawdę wyjątkowo utalentowanym menedżerem. Jego problem stanowiło jednak to, że urodził się w niewłaściwym miejscu albo w niewłaściwym czasie. I za to miał w przyszłości zapłacić bardzo wysoką cenę.

» Poltex

Kontrolerom NIK-u nie mieściło się w głowach, że Radiokomitet powołał na Zachodzie spółki (Poltex i Cinetex) z udziałem „imperialistycznych” podmiotów gospodarczych, a na dodatek obsługiwane przez szwajcarskie i angielskie banki. Nie interesowało ich to, że powstanie spółek zaakceptowało najwyższe kierownictwo partyjne, podnoszono natomiast, iż właściwie żadne krajowe czynniki nie miały nad tymi firmami kontroli. Uważano również za absurd, że „najpierw powołuje się spółkę, a dopiero potem szuka się dla niej klientów”. Przy okazji kwestionowano też wydatki ponoszone przez TVP w związku z funkcjonowaniem spółek, a przede wszystkim koszty londyńskiego mieszkania i służbowego samochodu ich dyrektora generalnego, korespondenta TVP Wojciecha Kornackiego. Na dodatek, gdy wreszcie odwołano go do kraju, to wraz z najbliższą rodziną „wybrał wolność” i nie rozliczył się z sumy półtora miliona dolarów. Przy okazji ujawniono, że poważne kwoty za pośrednictwo przy zakupie sprzętu telewizyjnego zainkasowała austriacka firma Steyr-Daimler, z którą blisko współpracował „Krwawy Maciek”.

Część pieniędzy zapewne wydano również na bieżącą działalność spółek, a także na obsługę wizyt nad Tamizą szefów Radiokomitetu oraz ich gości. Do Londynu często podróżował Szczepański, bywali tam również jego żona i syn, przyjeżdżali też inni pracownicy z Woronicza. W archiwach IPN-u zachowały się zeznania, według których podwładni prezesa unikali pobytu nad Tamizą w tych okresach, gdy przebywała tam pani Szczepańska – najwyraźniej ich stosunki z żoną szefa nie układały się najlepiej.

Najważniejszym projektem Poltexu była realizacja serialu Sherlock Holmes i doktor Watson wyprodukowanego przez Centralną Wytwórnię Programów i Filmów Telewizyjnych w Warszawie. Serial kręcono w polskich plenerach (m.in. w Nieborowie), a na Woronicza wybudowano potężne dekoracje imitujące Baker Street. TVP otrzymała 55 tysięcy dolarów za każdy odcinek, a Poltex dostał prawo do wyświetlania produkcji w krajach obozu socjalistycznego i Trzeciego Świata. Ostatecznie przedsięwzięcie zysku nie przyniosło, ale nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy serialu, gdyby przed premierą nie nastąpił upadek Szczepańskiego i jego ekipy. W Polsce zaprezentowano Sherlocka Holmesa dopiero w 1986 roku.

Nie była to jedyna koprodukcja TVP z kontrahentami zachodnimi, albowiem wspólnie z Belgami i Anglikami zrealizowano też ekranizację Alicji w krainie czarów. Reżyserami filmu byli Jerzy Gruza i Jacek Bromski, a jego premiera odbyła się w 1982 roku. Obraz miał fatalne recenzje, ale mimo to przyniósł dochód, co raczej potwierdza, że Szczepański wiedział, jak prowadzić interesy.

„Wiadomo mi jest – zeznawał szef Redakcji Produkcji Filmów TVP Jacek Fuksiewicz – że spółka Poltex zajęła się produkcją filmu Mur w koprodukcji z amerykańską wytwórnią filmową Time Life. Wiadomo mi również, że prawa do tego filmu zakupiła amerykańska sieć telewizyjna CBS. Inicjatorem nakręcenia tego filmu był (…) Jerzy Antczak, który w tym czasie, to znaczy w roku 1979, był radcą kulturalnym w ambasadzie polskiej w USA. Wiadomo mi również, że w momencie rozpoczęcia produkcji tego filmu Antczak zrezygnował z funkcji radcy, a został przedstawicielem spółki Poltex na Stany Zjednoczone”61.

Jerzy Antczak był również współreżyserem tego filmu, a dokładniej serialu. Opowiadał on o losach warszawskich Żydów podczas II wojny światowej, kręcono go w Polsce, zdjęcia wywoływano i opracowywano w Londynie. Produkcja zadecydowała o losach reżysera, ostatnie ujęcia nakręcono w sierpniu 1980 roku, gdy chwiała się władza ekipy Edwarda Gierka. Antczakowi zatrzymano paszport i wezwano na przesłuchanie w sprawie współpracy ze Szczepańskim. Ostatecznie otrzymał zezwolenie na trzydniowy wyjazd do Londynu w celu ukończenia pracy nad filmem. Stamtąd zadzwonił do przebywającej w USA żony Jadwigi Barańskiej.