Mistycy, prorocy, szarlatani - Sławomir Koper, Tomasz Stanczyk - ebook + audiobook

Mistycy, prorocy, szarlatani ebook i audiobook

Sławomir Koper, Tomasz Stańczyk

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W co wierzyli Polacy na przestrzeni dziejów? Kto pragnął zawładnąć ich duszami? Kim był baron Jakub Józef von Frank-Dobrucki, twórca żydowskiej sekty frankistów? Dlaczego Elimelech z Leżajska cieszył się z swoich czasach taką estymą? Czym wsławiła się Makryna Mieczysławska i jak udało sięjej omamić całą dziewiętnastowieczna Europę? Mateczka Kozłowska, Eliasz Klimowicz, Stefan Ossowiecki, Michał Karaszewicz–Tokarzewski i inni - czyli kreślony przez autora historycznych bestsellerów Sławomira Kopra portret proroków, mistyków, samozwańczych kapłanów, działających na wyobraźnię polskich wiernych przez stulecia - aż do dzisiaj.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 312

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 15 min

Lektor: Mikołaj Krawczyk

Oceny
4,0 (16 ocen)
8
4
1
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dotmagia

Z braku laku…

Dopiero zacząłem się rozkręcać. Naczytałem się o ektoplazmach, przewidywaniu przyszłości, lewitujących stolikach, Lodzie Halamie, aż tu nagle przewracam stronę i co widzę? Widzę lata wczesnego kapitalizmu polskiego i niejakiego Kacmajora. Chyba przypadkiem ominąłem kilka rozdziałów - myślę sobie. Czytam w wersji elektronicznej, może coś źle "przeskoczyło". Sprawdzam, macam. Ależ gdzie tam! Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zwyczajnie z czasów międzywojnia i drugiej wojny przeskakujemy nagle w lata 90-te. Do sekty Nie-bo. Jakby w międzyczasie nic ciekawego w tym temacie się nie wydarzyło. Trochę lipa. Rozumiem, że autorzy nie mogli, nie chcieli lub nie byli w stanie stworzyć bardziej kompletnego spisu szarlatanów maści wszelakiej w jakiś sposób z naszym krajem powiązanych. Ale żeby tak nagle i znienacka zakończyć książkę? Tak ni w pieć, ni w dziewięć. Jakby panowie Koper i Stańczyk stwierdzili: A, cholera, znudził nas już ten temat. Dajemy, co mamy. Może kiedyś napiszemy resz...
50
honorusia

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się słucha jako audiobooka. Bardzo wciągająca, dużo można się z tej pozycji nowego dowiedzieć
00

Popularność




Od auto­rów

Od auto­rów

Żadna z naszych wspól­nych ksią­żek nie powsta­wała z tak wiel­kimi pro­ble­mami. Chwi­lami wręcz podej­rze­wa­li­śmy, że któ­ryś z jej boha­te­rów rzu­cił na nas klą­twę… Trudno bowiem ina­czej oce­nić ciąg nie­ko­rzyst­nych zda­rzeń towa­rzy­szą­cych powsta­wa­niu tej pozy­cji, co osta­tecz­nie spra­wiło, że uka­zuje się ona z ponad dwu­let­nim opóź­nie­niem.

Zaczęło się od dwóch poważ­nych kon­tu­zji jed­nego z nas, czego efek­tem była pół­roczna prze­rwa w aktyw­no­ści pisar­skiej. Potem przy­szła pan­de­mia i lock­downy – zamknię­cie biblio­tek i czy­telni cał­ko­wi­cie zdez­or­ga­ni­zo­wało nam pracę. Na koniec, gdy książka była już nie­mal gotowa, doszło do awa­rii twar­dego dysku i bez­pow­rot­nie znik­nął ostatni roz­dział. Przy oka­zji prze­padł też kom­pletny rese­arch, co oka­zało się znacz­nie więk­szym pro­ble­mem. Odtwo­rze­nie utra­co­nych mate­ria­łów było wyjąt­kowo cza­so­chłonne. Osta­tecz­nie jed­nak książka została ukoń­czona, co – nie ukry­wamy – obaj przy­ję­li­śmy z wielką ulgą.

Tema­tyka, którą tu poru­szamy, była, jest i będzie bli­ska prak­tycz­nie wszyst­kim. Wiara w siły nad­przy­ro­dzone towa­rzy­szy bowiem ludz­ko­ści od zamierz­chłych cza­sów i nie ogra­ni­cza się wyłącz­nie do ofi­cjal­nie uzna­wa­nych kul­tów reli­gij­nych. Zawsze poja­wiali się pro­rocy, któ­rzy gło­sili nowe idee, obie­cy­wali odku­pie­nie grze­chów i wieczne zba­wie­nie, a cza­sami także zapo­wia­dali powsta­nie kró­le­stwa wiecz­nego szczę­ścia na Ziemi. Niektó­rzy z nich zdo­by­wali ogromną popu­lar­ność i two­rzyli wła­sne sys­temy reli­gijne, innych zale­d­wie odno­to­wy­wano w kro­ni­kach. A jesz­cze więk­sza liczba pro­ro­ków prze­pa­dała bez wie­ści, pła­cąc życiem za gło­szone poglądy.

W dzie­jach naszego kraju rów­nież poja­wiali się róż­nego rodzaju mistycy, a ich dzia­łal­ność nasi­lała się w trud­nych okre­sach histo­rii Pol­ski. Czasy prze­ło­mów poli­tycz­nych czy eko­no­micz­nych zawsze bowiem sprzy­jały zawi­ro­wa­niom świa­to­po­glą­do­wym, gdyż zni­kały dotych­cza­sowe auto­ry­tety i konieczne było cał­kiem nowe spoj­rze­nie na ota­cza­jący świat. Dla­tego naj­więk­szy wysyp róż­nej maści pro­ro­ków miał miej­sce u schyłku Rze­czy­po­spo­li­tej Obojga Naro­dów, a następ­nie po zry­wach powstań­czych. Sekty ujaw­niały się rów­nież w cza­sach nam współ­cze­snych, a szcze­gól­nie zaraz po upadku komu­ni­zmu.

Jed­nak nie ogra­ni­czy­li­śmy się tutaj wyłącz­nie do twór­ców alter­na­tyw­nych sys­te­mów reli­gij­nych czy świa­to­po­glą­do­wych. Uzna­li­śmy bowiem, że warto przed­sta­wić rów­nież osoby o nie­zwy­kłych zdol­no­ściach metap­sy­chicz­nych, któ­rych feno­menu ni­gdy nie udało się wyja­śnić. Posta­cie obda­rzone nad­przy­ro­dzo­nymi zdol­no­ściami poja­wiały się bowiem od zara­nia ludz­ko­ści – i nie­ważne, czy nazy­wano je magami, cza­row­ni­kami, czy kapła­nami. Osoby te posia­dały nie­zwy­kłe, obce prze­cięt­nemu czło­wie­kowi moce, dzięki czemu zachwy­cały i prze­ra­żały.

Przez stu­le­cia nie­wiele się zmie­niło i nie bez powodu prze­łom wie­ków XIX i XX okre­ślano jako epokę wiru­ją­cych sto­li­ków. Cho­ciaż obec­nie seanse spi­ry­ty­styczne prze­stały być popu­larne, to roz­ma­ici jasno­wi­dze na­dal świet­nie pro­spe­rują. Podob­nie jak twórcy sekt, któ­rzy obie­cują swoim wier­nym prze­trwa­nie po zapo­wia­da­nym końcu świata.

Ale histo­rie, które przed­sta­wiamy Pań­stwu w niniej­szej książce, są przede wszyst­kim dowo­dem na to, że bez względu na epokę ludzi zawsze fascy­no­wały zaświaty – pra­gnęli zgłę­bić tajem­nicę ist­nie­nia, poznać nie­znane, zoba­czyć nie­wi­dzialne.

Sła­wo­mir Koper, Tomasz Stań­czyk

Roz­dział 1. Tade­usz Gra­bianka – król Nowego Izra­ela

Tade­usz Gra­bianka

Roz­dział 1

Tade­usz Gra­bianka – król Nowego Izra­ela

Prze­po­wied­nia gło­siła, że Tade­usz Gra­bianka będzie sie­dem lat zgłę­biać nauki tajemne, sie­dem lat roz­ka­zy­wać i dwa razy po sie­dem lat kró­lo­wać. Co prawda sta­ro­sta liw­ski nie zasiadł na pol­skim tro­nie, ale w zamian ogło­szono go kró­lem Nowego Izra­ela.

Szwedzki mistyk

Na pierw­szy rzut oka oświe­ce­nie może się wyda­wać epoką rozumu i dążeń anty­re­li­gij­nych, ale para­dok­sal­nie było to także stu­le­cie prze­peł­nione ten­den­cjami mistycz­nymi. Co wię­cej, zda­rzały się rów­nież przy­padki, że ludzie zachwy­ca­jący się dotych­czas moż­li­wo­ściami ludz­kiej inte­li­gen­cji nie­mal z dnia na dzień sta­wali się zago­rza­łymi zwo­len­ni­kami meta­fi­zycz­nych poglą­dów na świat. Sztan­da­ro­wym tego przy­kła­dem były losy Ema­nu­ela Swe­den­borga, u któ­rego misty­cyzm przy­brał postać kon­se­kwent­nej filo­zo­fii.

Karierę zaczy­nał jako autor prac z dzie­dziny mate­ma­tyki i mecha­niki oraz wyna­lazca i spe­cja­li­sta od wytopu metali. Jako pierw­szy nauko­wiec w dzie­jach potra­fił także powią­zać aktyw­ność mózgu czło­wieka z oddy­cha­niem, a nie z pracą serca i krą­że­niem krwi. W 1744 roku Swe­den­bor­gowi obja­wił się ponoć Chry­stus, który naka­zał mu „odsło­nić duchowy sens Pisma Świę­tego”. Wizja zro­biła na Szwe­dzie tak wiel­kie wra­że­nie, że nie­ba­wem porzu­cił zain­te­re­so­wa­nia naukowe i stał się żar­li­wym misty­kiem.

Zajął się bada­niem ducho­wo­ści i gło­sił poglądy, że anioły i dia­bły „są rodzaju ludz­kiego; w nie­bie ci, co na świe­cie żyli w nie­biań­skiej miło­ści i wie­rze; w pie­kle ci, co żyli w pie­kiel­nej miło­ści i wie­rze”1.

Tego rodzaju sfor­mu­ło­wa­nia nie były wpraw­dzie spe­cjalną nowo­ścią, ale Szwed nie­ba­wem roz­wi­nął swoje poglądy, twier­dząc, że po śmierci ciała każda dusza pogłę­bia swoje nie­biań­skie lub pie­kielne prze­zna­cze­nie, a do tego w nie­bie ist­nieją „nie­zli­czone spo­łe­czeń­stwa” i panuje „nie­skoń­czona roz­ma­itość”. Dzięki temu miały ist­nieć nawet dwa rodzaje anio­łów: nie­bieskie i duchowe2.

„Miłość, w któ­rej trwają ci, co w Kró­le­stwie Nie­bie­skim prze­by­wają – tłu­ma­czył Swe­den­borg – zowie się miło­ścią nie­bie­ską; miłość zaś, w któ­rej trwają ci, co w Kró­le­stwie Ducho­wym prze­by­wają, zowie się miło­ścią duchową; miłość nie­bie­ska jest miło­ścią ku Panu, miłość zaś duchowa jest miło­ścią bliź­niego”3.

Szwedzki mistyk czer­pał rów­nież z Apo­ka­lipsy według Świę­tego Jana, gło­sząc nadej­ście Nowego Jeru­za­lem, w któ­rym Bóg miał zamiesz­kać wraz z wybra­nymi wier­nymi. Swe­den­bor­gowi zostało to ponoć obja­wione, gdy oso­bi­ście doświad­czył wizji Sądu Osta­tecz­nego i powtór­nego nadej­ścia Stwórcy. Przy oka­zji poznał też ukryte przed wier­nymi tre­ści Pisma Świę­tego. Oczy­wi­ście Nowe Jeru­za­lem miało być praw­dzi­wym Kró­le­stwem Bożym, gdyż nie dopusz­czał ist­nie­nia w nim żad­nego zła ani zwy­kłych ludz­kich popę­dów. Cie­ka­wostką nato­miast pozo­staje jego kon­cep­cja ist­nie­nia płcio­wego anioła mają­cego być jed­nym ze sta­diów roz­wo­jo­wych czło­wieka.

Jed­no­cze­śnie Swe­den­borg sta­no­wił na swój spo­sób zaprze­cze­nie ste­reo­typu mistyka. Nie prze­ja­wiał chęci do nawra­ca­nia za wszelką cenę, cho­ciaż ludzie z jego oto­cze­nia odno­sili wra­że­nie, że fak­tycz­nie obcują z wybrań­cem Bożym, który poja­wił się, by zba­wiać innych. Szwed zresztą ni­gdy nie wda­wał się w żar­liwe dys­ku­sje i był daleki od nawra­ca­nia pod przy­mu­sem. Wygła­szał swoje poglądy w spo­sób deli­katny i lako­niczny i ni­gdy nie mówił wię­cej, niż było to konieczne.

Był też swo­jego rodzaju ascetą, co nie zawsze sta­no­wiło normę wśród roz­ma­itych zbaw­ców ludz­ko­ści. Odży­wiał się bowiem bar­dzo skrom­nie, a jedy­nym ustęp­stwem była kawa, którą fak­tycz­nie pijał w dużych ilo­ściach. Nie zwra­cał uwagi na pory dnia, żył wła­snym ryt­mem i nawet jego spo­ra­dyczne kon­flikty ze złymi duchami prze­bie­gały sto­sun­kowo łagod­nie. Być może dzięki takiemu postę­po­wa­niu oraz wytrwa­łej pracy wydaw­ni­czej (jest auto­rem ponad 30 dzieł z dzie­dziny teo­lo­gii) na stałe zapi­sał się w histo­rii myśli chrze­ści­jań­skiej Europy. Jego kon­cep­cje wywarły też wiel­kie wra­że­nie na samo­zwań­czych mesja­szach z terenu Rze­czy­po­spo­li­tej, w tym – na pew­nego szlach­cica z Podola, Tade­usza Gra­biankę.

Pomię­dzy Lota­ryn­gią a Rze­czą­po­spo­litą

Region ten nie­mal zawsze ucho­dził za wylę­gar­nię pro­ro­ków. To wła­śnie tam mesja­szem ogło­sił się żydow­ski kaba­li­sta Jakub Frank, nauczał jeden z twór­ców cha­sy­dy­zmu, Israel Baal Szem Tow, a także obja­wił się szlach­cic Roho­ziń­ski, który zapo­wia­dał nadej­ście „nowego kró­le­stwa”.

Tade­usz Gra­bianka pocho­dził z zamoż­nej rodziny szla­chec­kiej i – jak wielu mu współ­cze­snych – nie był zado­wo­lony z panu­ją­cych wów­czas porząd­ków. Poszu­ki­wał alter­na­tyw­nych dróg, by pchnąć ludz­kość na nowe tory4, ale w jego przy­padku nie cho­dziło o prze­miany spo­łeczne i poli­tyczne, które nie­ba­wem zna­la­zły wyraz w rewo­lu­cji fran­cu­skiej – bar­dziej był bowiem zain­te­re­so­wany spra­wami ducha i nie chciał zmie­niać świata, lecz ludzi.

Uro­dził się w 1740 roku we wsi Raj­kowce koło Pło­ski­rowa (obec­nie mia­sto Chmiel­nicki na Ukra­inie). Jako mło­dzie­niec przez kilka lat prze­by­wał w Lota­ryn­gii, gdzie pano­wał były król Pol­ski i teść władcy Fran­cji, Sta­ni­sław Lesz­czyń­ski. Po powro­cie do kraju dopeł­nił edu­ka­cji w reno­mo­wa­nej war­szaw­skiej szkole pija­rów Col­le­gium Nobi­lium. Gdy ponow­nie wyje­chał do Fran­cji, tra­fił na dwór Ludwika XV (zapewne dzięki reko­men­da­cji Lesz­czyń­skiego). Być może cie­szył się rów­nież przy­chyl­no­ścią słyn­nej kró­lew­skiej metresy, madame de Pom­pa­dour, gdyż był „pięk­nej powierz­chow­no­ści” i „nad­zwy­czaj grzeczny”, a do tego miał „dziwny dar jed­na­nia sobie wszyst­kich”56.

Wia­domo też, że pod pew­nymi wzglę­dami postę­po­wał jed­nak nie­kon­se­kwent­nie. We Fran­cji nosił pol­ski strój, nato­miast po powro­cie do kraju stał się pro­pa­ga­to­rem mody fran­cu­skiej, co wyjąt­kowo iry­to­wało jego ojca. Józef Kaje­tan Gra­bianka nie drę­czył się jed­nak tą sprawą zbyt długo, gdyż zmarł, gdy syn miał zale­d­wie 19 lat – i Tade­usz odzie­dzi­czył po nim znaczny mają­tek. W jego skład wcho­dziły trzy zamki na Podolu, czter­na­ście wsi oraz domy we Lwo­wie i w Kamieńcu Podol­skim. Młody Gra­bianka nie miał pro­ble­mów finan­so­wych i bez­tro­sko spę­dzał życie, krą­żąc pomię­dzy Podo­lem, War­szawą, Ber­li­nem i Pary­żem.

W wieku 31 lat oże­nił się z Teresą Stad­nicką, a posag wybranki znacz­nie powięk­szył jego mają­tek. Osiadł w Ostap­kow­cach nad Smo­try­czem, docze­kał się dwóch synów i córki. Skoro jed­nak pano­wało prze­ko­na­nie, że szlach­cic bez urzędu jest jak chart bez ogona, Gra­bianka wysta­rał się o urząd sta­ro­sty liw­skiego. Z Podola do Liwu było jed­nak pra­wie 700 kilo­me­trów, zatem raczej zbyt czę­sto tam nie bywał i wszel­kie sprawy służ­bowe zała­twiał za pośred­nic­twem zastęp­ców. Ufun­do­wał jed­nak budy­nek kan­ce­la­rii na miej­sco­wym zamku, a ambitna pani Teresa, która inte­re­so­wała się spra­wami publicz­nymi, chciała, by został sta­ro­stą kamie­niec­kim. Mał­żo­nek odno­sił się jed­nak do tego pomy­słu z dużą obo­jęt­no­ścią, gdyż już wów­czas jego zain­te­re­so­wa­nia doty­czyły zupeł­nie innej dzie­dziny.

Podobno prze­miana duchowa Tade­usza Gra­bianki nastą­piła, gdy w War­sza­wie spo­tkał zna­jo­mego, który wcze­śniej pro­wa­dził roz­pustne życie, a teraz zacho­wy­wał się zupeł­nie ina­czej. Gdy oka­zało się, że przy­czyną tej odmiany było zgłę­bie­nie tajem­nych nauk, Gra­bianka zapra­gnął tego samego także dla sie­bie.

Alche­micy z Ber­lina

Prze­ło­mo­wym wyda­rze­niem w życiu sta­ro­sty był pobyt w Ber­li­nie w 1779 roku. Zetknął się tam z Anto­ine’em-Jose­phem Per­ne­tym, biblio­te­ka­rzem Fry­de­ryka II, byłym bene­dyk­ty­nem, alche­mi­kiem i ezo­te­ry­kiem. Być może poznał wów­czas także byłego księ­dza, Ludwika Józefa Fili­berta Morveau, posłu­gu­ją­cego się nazwi­skiem Bru­more. Obaj Fran­cuzi poszu­ki­wali kamie­nia filo­zo­ficz­nego i spo­so­bami alche­micz­nymi pró­bo­wali wypro­du­ko­wać złoto. W ich umie­jęt­no­ści uwie­rzył nawet tak zdro­wo­roz­sąd­kowy czło­wiek jak król Prus, Fry­de­ryk II.

Władca nie zamie­rzał jed­nak za każ­dym razem pokry­wać ich potrzeb finan­so­wych, ale na szczę­ście dla alche­mi­ków znaczne zasoby posia­dał aku­rat Gra­bianka. Nie ozna­cza to wcale, że Per­nety i Bru­more byli pospo­li­tymi oszu­stami, a sta­ro­sta liw­ski wyłącz­nie naiw­nym Pola­kiem, który dał się sku­sić wizją nie­ogra­ni­czo­nego majątku. Obaj alche­micy zapewne fak­tycz­nie wie­rzyli w moż­li­wość tajem­ni­czej prze­miany róż­nych skład­ni­ków w złoto, nato­miast sam Gra­bianka bar­dziej inte­re­so­wał się wie­dzą tajemną. Per­nety i Bru­more byli bowiem oświe­co­nymi, czyli ilu­mi­na­tami, mają­cymi kon­takt z wyrocz­nią – Świę­tym Sło­wem.

Bru­more oświad­czył Gra­biance, że już od pew­nego czasu cze­kał na cudzo­ziemca, wybra­nego przez Niebo. Oczy­wi­ście, musiał się upew­nić, czy jest nim wła­śnie Polak. Z odpo­wied­nim pyta­niem zwró­cił się więc do Świę­tego Słowa, a odpo­wiedź cał­ko­wi­cie go zado­wo­liła. Usły­szał ponoć, że serce przy­by­sza „było czy­ste” oraz że ma „nie oba­wiać się mie­sza­nia swo­jego i jego kadzi­dła”, gdyż pew­nego dnia miał on stać się sied­mio­kroć „waż­niej­szy od cie­bie”7.

Czy o opi­nii wyra­żo­nej przez Święte Słowo zade­cy­do­wały wyłącz­nie przy­mioty moralne Gra­bianki, czy rów­nież jego pie­nią­dze – trudno jed­no­znacz­nie okre­ślić. Święte Słowo nie zako­mu­ni­ko­wało bowiem moty­wów pro­roc­twa, ale Bru­more wyja­wił Pola­kowi ścieżkę kariery. Przy­szłość sta­ro­sty ryso­wała się bowiem nastę­pu­jąco: sie­dem lat będzie adep­tem nauk tajem­nych, przez dru­gie sie­dem będzie roz­ka­zy­wał, a następ­nie dwa razy po sie­dem lat będzie kró­lem.

Gra­bianka wie­dział, że grupa kie­ro­wana przez Per­nety’ego i Bru­more’a liczyła około stu osób, i zapewne był też świad­kiem ini­cja­cji nowych człon­ków sekty na pew­nym wzgó­rzu pod Ber­li­nem. Per­nety miał tam doznać pierw­szej ilu­mi­na­cji i z tego powodu przed spe­cjal­nie wzno­szo­nym „ołta­rzem potęgi” palono kadzi­dła, ocze­ku­jąc, aż odu­rzony kan­dy­dat doj­rzy anioła.

Nie­ba­wem przy­szedł też czas ini­cja­cji Gra­bianki, po czym zie­mia­nin powró­cił na Podole, by „nie zwle­ka­jąc, iść poświę­cić swo­ich”. Święte Słowo szcze­gól­nie bowiem upodo­bało sobie jego ród i nadało mu tytuł króla Nowego Izra­ela. Nie ozna­czało to jed­nak wła­dzy zwierzch­niej nad sta­ro­za­kon­nymi – Gra­bian­kowe kró­le­stwo miało być bowiem „Izra­elem z ducha” cał­ko­wi­cie oddzie­lo­nym od żydow­skiego „Izra­ela z ciała”.

Gra­bianka prze­ko­nał do przy­stą­pie­nia do sekty człon­ków swo­jej rodziny, ale przy­wód­ców naj­bar­dziej zain­te­re­so­wała jego sze­ścio­let­nia córka Ania. Święte Słowo zażą­dało, by dziew­czynka przy­je­chała do Ber­lina na wycho­wa­nie u nie­ja­kiej panny Bru­chier, przy­ja­ciółki Bru­more’a. Skoro jej ojciec miał być prze­cież kró­lem Nowego Izra­ela, to jego córka powinna dora­stać we wła­ści­wym oto­cze­niu, czyli wśród naj­bar­dziej wier­nych pod­da­nych. A przy oka­zji stać się zakład­niczką posłu­szeń­stwa ojca, z czego Gra­bianka dosko­nale zda­wał sobie sprawę.

Wyjaz­dowi dziew­czynki ostro sprze­ci­wiła się jej matka, ale nie­ba­wem ska­pi­tu­lo­wała. Święte Słowo fak­tycz­nie bowiem wyda­wało się wszech­mocne – za jego przy­czyną miało zostać wskrze­szo­nych na Podolu dwóch zmar­łych wło­ścian.

„Prze­bu­dzili się – rela­cjo­no­wał Per­nety – i żyć zaczęli na nowo. Wyszli z gro­bów zdrowi, cho­dzili i dzię­ko­wali Bogu, (…) zgodni byli obaj, że widzieli i sły­szeli o spra­wach tam­tego świata, zabro­niono im mówić o nich. Jeden ze zmar­łych miał na piersi wyryty znak krzyża i włóczni”8.

Anu­sia osta­tecz­nie tra­fiła do Ber­lina, nato­miast sam Gra­bianka miał na Podolu cze­kać na wezwa­nie Świę­tego Słowa. Nie­ba­wem do jego dóbr zawi­tali Per­nety z Bru­more’em i na nale­żą­cym do Gra­bianki zamku w Sut­kow­cach tak zapa­mię­tale pro­wa­dzili eks­pe­ry­menty alche­miczne, że omal nie puścili rezy­den­cji z dymem. A cho­ciaż warow­nia oca­lała, to zde­cy­do­wa­nie gorzej było z finan­sami Gra­bianki, który nie tylko pła­cił za eks­pe­ry­menty alche­mi­ków, lecz także zapew­niał im utrzy­ma­nie. Na szczę­ście dla rodziny pani Teresa była osobą twardo stą­pa­jącą po ziemi i nie pozwo­liła, by mąż do reszty roz­trwo­nił mają­tek. Gdy zatem „zaczy­nał zanadto broić, zamy­kała dopływ gotówki”9.

Chcąc udo­bru­chać mał­żonkę i zdo­być fun­du­sze na dal­sze eks­pe­ry­menty, Gra­bianka wysta­wił obe­lisk, na któ­rym wid­niały napisy:

Czuła wdzięcz­ność tu wieczną poświęca ofiaręTemu sercu, co kocha Cnotę, Miłość, Wiarę.

Oraz

Aby cnotę przy­kład­nie potom­ność wiel­biła,Miłość męża TERE­SIE KOLOS wysta­wiła10.

Pomysł był może nie­zły, ale przed­się­bior­cza poło­wica nie zamie­rzała zakoń­czyć życia w bie­dzie i coraz czę­ściej odci­nała męża od finan­sów. Bar­dziej zresztą inte­re­so­wała ją sprawa wydo­sta­nia córki z Ber­lina, co wresz­cie powio­dło się w 1783 roku. Nie pozbyła się jed­nak opie­kunki Anusi, która wraz z dziew­czynką przy­je­chała do Ostap­ko­wic. Ponow­nie też poja­wił się Bru­more, by kon­ty­nu­ować doświad­cze­nia nad prze­mianą dowol­nego metalu w złoto. Do reak­cji che­micz­nych uży­wał głów­nie rtęci i siarki, więc nic dziw­nego, że pod­truty opa­rami, zmarł dwa lata póź­niej.

Nowy Izrael w Awi­nio­nie

Tym­cza­sem Per­nety stra­cił łaski Fry­de­ryka II i prze­niósł się do Awi­nionu. Mia­sto pozo­sta­wało pod wła­dzą papieża i wła­ści­wie nie wia­domo, dla­czego alche­mik wybrał je na miej­sce swo­jego pobytu. Nie­wy­klu­czone jed­nak, że uznał, iż „naj­ciem­niej jest pod latar­nią” i papie­ska inkwi­zy­cja nie będzie spe­cjal­nie inge­ro­wała w jego dzia­łal­ność. Tym bar­dziej że jej ówcze­śni funk­cjo­na­riu­sze ucho­dzili za wyjąt­kowo sko­rum­po­wa­nych, a do tego w wielu innych euro­pej­skich mia­stach był już zbyt znany.

Nie zmie­nia to jed­nak faktu, że alche­mi­kowi bra­ko­wało pie­nię­dzy na dal­sze eks­pe­ry­menty. Doszedł więc do wnio­sku, że pro­blem może zała­twić tylko spon­sor z Podola. Dla­tego sko­rzy­stał z „nie­za­wod­nej uczyn­no­ści Świę­tego Słowa, które z wro­dzoną prak­tycz­no­ścią wezwało Gra­biankę, by opu­ścił Podole i udał się do Awi­nionu z odpo­wied­nim zapa­sem gotówki”11.

Zacho­wał się prze­kaz, że w 1785 roku szlach­cic rze­czy­wi­ście poja­wił się w Awi­nio­nie, ale bez pie­nię­dzy, nato­miast „popy­chany jeno żądzą napra­wia­nia ludz­ko­ści, zacią­gnię­cia jej pod sztan­dar Nowego Izra­ela, utwo­rze­nia z niej jed­nej owczarni, jed­nego Narodu Bożego”12. Pie­nię­dzy jed­nak nie przy­wiózł, gdyż żona odmó­wiła dal­szego finan­so­wa­nia jego pla­nów – podróż odbył więc za pie­nią­dze poży­czone od wła­snego kamer­dy­nera. Pewną sumę uzy­skał też w Paryżu od Róży i Alek­san­dra Lubo­mir­skich.

W Awi­nio­nie ufor­mo­wało się osta­tecz­nie sto­wa­rzy­sze­nie ilu­mi­na­tów nazwane Kró­le­stwem Nowego Izra­ela, na któ­rego czele sta­nął Gra­bianka. Było ono kon­ty­nu­acją grupy Nowa Jero­zo­lima zało­żo­nej w 1778 roku przez Per­nety’ego. Jej nazwa nawią­zy­wała do Apo­ka­lipsy i kon­cep­cji Ema­nu­ela Swe­den­borga – miała sta­no­wić prze­ci­wień­stwo Wiel­kiego Babi­lonu i rodzaj „mistycz­nego grodu przy­szło­ści ozna­cza­ją­cego urze­czy­wist­nie­nie naj­szczyt­niej­szych pra­gnień”13.

Prze­po­wied­nie sekty, czy też raczej Świę­tego Słowa, gło­siły, że sta­ro­sta liw­ski nie tylko zosta­nie kró­lem Pol­ski, lecz także – że upad­nie domi­na­cja Rosji. Gra­bianka miał zła­mać rów­nież potęgę turecką i za swoją sto­licę obrać Jero­zo­limę. Zało­ży­ciele sekty „robili zaklę­cia, wypę­dzali czarta, oczysz­czali moral­nie i tym podobne mistyczne speł­niali cere­mo­nie”14.

Wie­rzyli też w moż­li­wość uzy­ska­nia bez­po­śred­niej „kore­spon­den­cji z Nie­bem” przez „zada­wa­nie pytań i otrzy­my­wa­nie odpo­wie­dzi” za pomocą klu­czy róż­nych stopni15. Tego rodzaju prak­tyki wyma­gały jed­nak ostroż­no­ści i dla­tego – mimo korup­cji w sze­re­gach papie­skich służb – człon­ko­wie sekty woleli korzy­stać z gościny ich zwo­len­nika, mar­kiza Ver­net­tiego de Vau­croze, posia­da­ją­cego dobra nie­opo­dal mia­sta. W jego rezy­den­cji „na zebra­niach zaj­mo­wano się roz­trzą­sa­niem pism Ema­nu­ela Swe­den­borga, (…) pró­bo­wano wywo­ły­wać duchy, inter­pre­to­wano sny, zaj­mo­wano się astro­lo­gią i magią”. Część domu prze­zna­czono na świą­ty­nię, która została urzą­dzona zgod­nie z sen­nym widze­niem szwedz­kiego mistyka i ozdo­biona obra­zami o tre­ści ale­go­rycz­nej. Jed­no­cze­śnie przy­rzą­dzano tam na wol­nym ogniu elik­sir dłu­go­wiecz­no­ści, co – para­dok­sal­nie – zapewne zde­cy­do­wa­nie mocno skra­cało życie człon­ków sekty, gdyż prak­tycz­nie stale prze­by­wali w tru­ją­cych opa­rach rtęci i siarki16.

Nie­wy­klu­czone, że pro­du­ko­wano tam rów­nież sub­stan­cje psy­cho­tro­powe, gdyż kan­dy­da­tów do sekty roz­bie­rano pod­czas ini­cja­cji do naga i „apli­ko­wano tajem­ni­czy elik­sir zagęsz­cza­jący krew i wywo­łu­jący stan egzal­ta­cji”17.

Co cie­kawe, do Nowego Izra­ela przy­stę­po­wali miesz­kańcy róż­nych kra­jów Europy – jed­nym z naj­bar­dziej pro­mi­nent­nych człon­ków był Fry­de­ryk, książę Wir­tem­ber­gii. W sze­regi sekty wstą­pił także osła­wiony były amba­sa­dor rosyj­ski w War­sza­wie, Niko­łaj Rep­nin, nad­zorca Sta­ni­sława Augu­sta.

Wydaje się wręcz nie­praw­do­po­dobne, by czło­wiek, który upo­ka­rzał pol­skiego króla, „dał się ter­ro­ry­zo­wać szlach­ci­cowi pol­skiemu, który weń wmó­wił, że jest z roz­kazu Bożego kró­lem Nowego Izra­ela”18. Być może zresztą udział w sek­cie (a przy oka­zji też utrata łask Kata­rzyny II) spo­wo­do­wał, że dawny bru­talny i bez­czelny rosyj­ski magnat z cza­sem prze­obra­ził się w cał­kiem ludz­kiego wiel­ko­rządcę ziem litew­skich. Zresztą przed Gra­bianką – jako kró­lem Nowego Izra­ela – korzyli się też inni możni Rosja­nie, tacy jak: admi­rał Sier­giej Plesz­cza­jew czy póź­niej­szy adiu­tant wiel­kiego księ­cia Kon­stan­tego, Piotr Ozie­row-Dzier­ża­win19.

O prze­po­wiedni, że miał zostać kró­lem Pol­ski, Gra­bianka naj­pew­niej nie wspo­mi­nał Rep­ni­nowi, a poto­mek mistyka, Michał Lesz­czyc-Gra­bianka, uwa­żał, że infor­ma­cja o tym pro­roc­twie była nie­praw­dziwa. Zapewne cho­dziło o kró­le­stwo mistyczne, gdyż trudno sobie wyobra­zić, by Rep­nin był zwo­len­ni­kiem nauk Gra­bianki, gdyby obej­mo­wały one plany zdo­by­cia tronu pol­skiego20.

Nie zmie­nia to jed­nak faktu, że Gra­bianka z całą powagą trak­to­wał swoją misję – udał się nawet do Lon­dynu, by pozy­skać nowych wyznaw­ców. Wpraw­dzie nie osią­gnął tam wiel­kich suk­ce­sów, acz­kol­wiek przy­zna­wano, że był „czło­wie­kiem wiel­kich uzdol­nień, o nie­zmier­nie ujmu­ją­cym spo­so­bie bycia”.

Nie­wy­klu­czone, że powścią­gli­wych Angli­ków zra­ziło przy­zwy­cza­je­nie Gra­bianki do trzy­krot­nego poca­łunku pod­czas powi­ta­nia, tym bar­dziej że ostatni poca­łu­nek pro­rok skła­dał na ustach, co nad Tamizą koja­rzyło się z homo­sek­su­ali­zmem. Poten­cjal­nych adep­tów Nowego Jeru­za­lem bul­wer­so­wała też gło­szona przez pro­roka kon­cep­cja Czwórcy Świę­tej, w któ­rej peł­no­prawne miej­sce miała zaj­mo­wać Naj­święt­sza Maryja Panna. Angli­ka­nie nie uzna­wali bowiem kultu Matki Boskiej i doszli do wnio­sku, że Gra­bianka jest nie tylko homo­sek­su­ali­stą, lecz także agen­tem znie­na­wi­dzo­nych jezu­itów.

Sekta w akcji

Wła­dze Nowego Izra­ela sta­no­wili: arcy­ka­płan, Wielka Matka – repre­zen­tu­jąca Boga­ro­dzicę, wielki pro­rok, tłu­macz snów, kanc­lerz i dwaj człon­ko­wie rady. Nad wszyst­kimi – jako król, któ­remu przy­słu­gi­wało pełne i bez­dy­sku­syjne prawo do pano­wa­nia – stał Gra­bianka. Naka­zał się wręcz ado­ro­wać, a wierni uzna­wali go za nie­omyl­nego wybrańca Boga i Naj­święt­szej Maryi Panny – był dla nich „synem uczen­nicy Naj­wyż­szego, ojcem naj­więk­szej mądro­ści, w któ­rym zamiesz­kał duch Boży”. Przy takiej reko­men­da­cji nie powinno dzi­wić, że sta­ro­sta miał uzy­skać moc czy­nie­nia cudów21.

Przez pewien czas sekta roz­wi­jała się i spraw­nie funk­cjo­no­wała, ale w pew­nym momen­cie wśród jej człon­ków zaczęły nara­stać kon­flikty wewnętrzne. Włoch Capelli, „włó­częga od dawna w Lucce znany”, ogło­sił się bowiem pro­ro­kiem grupy. A kiedy Gra­bianka zawy­ro­ko­wał, że to fałsz, ten w rewanżu nazwał Polaka fał­szy­wym kró­lem.

Inna sprawa, że pro­blem Capel­lego nie­ba­wem sam się roz­wią­zał, gdyż został on oskar­żony o here­zję, co raczej trudno uznać za przy­pa­dek. Być może zwo­len­nicy Gra­bianki w ten spo­sób chcieli się pozbyć rywala swo­jego mistrza? Włoch został wpraw­dzie zwol­niony, ale nie­ba­wem znów go aresz­to­wano i tym razem sta­nął przed sądem. Zakoń­czył życie na szu­bie­nicy, co wska­zy­wało, że wysu­nięto prze­ciwko niemu zarzuty innego rodzaju niż here­zja. W tym bowiem przy­padku ska­zano by go na śmierć na sto­sie.

Zamie­sza­nie spo­tę­go­wała jesz­cze nie­jaka pani Flu­mel, która oddała sek­cie swoje pie­nią­dze, licząc na ich pomno­że­nie. Gdy nie udało się speł­nić jej ocze­ki­wa­nia, zawie­dziona zaczęła oskar­żać Gra­biankę i jego wyznaw­ców. Roz­po­wia­dała, że w sek­cie kobiety i męż­czyźni „żyją wspól­nie”, a człon­ko­wie grupy „wodzą na pasku boga­tych głup­ców”22.

Zanie­po­ko­je­nie dzia­łal­no­ścią grupy Gra­bianki oka­zała w końcu papie­ska inkwi­zy­cja i w efek­cie posta­no­wiono prze­pro­wa­dzić rewi­zję w domach jej człon­ków. Śledz­two jed­nak zarzu­cono, być może podzia­łała łapówka wrę­czona odpo­wied­nim oso­bom. Dal­sze kroki prze­rwał wybuch rewo­lu­cji i wcie­le­nie Awi­nionu do Fran­cji w 1791 roku.

Pod­czas rewo­lu­cyj­nego ter­roru Gra­bianka zacho­wy­wał się podobno odważ­nie i nie­zwy­kle ryzy­kow­nie, ratu­jąc ska­za­nych na śmierć przez Komi­tet Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego. Szcze­gól­nie wielu księży miało zawdzię­czać mu życie, gdyż Polak „śmiało, publicz­nie powsta­wał prze­ciw gilo­ty­nie”23. Skom­pro­mi­to­wał się jed­nak prze­po­wied­nią, że Ludwik XVI z pomocą Nieba zosta­nie uwol­niony i powróci w chwale. Co gor­sza, ogło­sił swoje pro­roc­two na dwa dni przed nadej­ściem do Awi­nionu wia­do­mo­ści o zgi­lo­ty­no­wa­niu władcy. Król Nowego Izra­ela raczej nie powi­nien się mylić w tak waż­nych kwe­stiach…

Inna sprawa, że gdy mia­sto dotknęła wielka powódź, któ­rej następ­stwem był głód, Gra­bianka z fun­du­szy sekty „kar­mił, odzie­wał całe tłumy”. Potrzeby były jed­nak ogromne – znacz­nie prze­wyż­szały moż­li­wo­ści finan­sowe pro­roka, który nie dys­po­no­wał odpo­wied­nio wiel­kimi sumami. W efek­cie Gra­bianka popadł w poważne długi.

Nie­ba­wem został też aresz­to­wany, co w cza­sach dyk­ta­tury jako­bi­nów spo­ty­kało prak­tycz­nie każ­dego, kto się wyróż­niał. Zapewne tra­fiłby pod gilo­tynę, ale na jego szczę­ście wcze­śniej oba­lono Robe­spierre’a. Oczy­wi­ście oko­licz­no­ści odzy­ska­nia wol­no­ści przez króla Nowego Izra­ela nie mogły być pro­za­iczne, zatem Gra­bianka opo­wia­dał, że w celi uka­zał mu się Jan Chrzci­ciel i po pro­stu wypro­wa­dził z wię­zie­nia.

W 1798 roku zain­au­gu­ro­wano dzia­łal­ność świą­tyni awi­nioń­skich ilu­mi­na­tów, w któ­rej odpra­wiano także kato­lic­kie msze święte. Jed­nak zwo­len­nicy Gra­bianki „poplą­tali boskie dogmaty chrze­ści­ja­ni­zmu z here­tyc­kimi i bał­wo­chwal­czymi dodat­kami”. Oczy­wi­stą here­zją była Czwórca Święta, gdyż do Trójcy ofi­cjal­nie została już włą­czona Matka Boska opi­sy­wana jako „rodzi­cielka świa­tła wśród ciem­no­ści, (…) kró­lowa nieba i pie­kła, z pół­księ­ży­cem otwie­ra­ją­cym bramę Wschodu naro­dowi świę­temu”24.

Jesie­nią 1799 roku król Nowego Izra­ela zebrał swo­ich pod­da­nych w świą­tyni i oświad­czył, że z powodu ich grze­chów zamyka ją na dwa­na­ście mie­sięcy. Naka­zał natych­miast opu­ścić przy­by­tek, gdyż w innym wypadku „za chwilę zjawi się tam Pan w całej swo­jej chwale”, która mogła ich pora­zić25.

Gra­bianka zawie­sił dzia­łal­ność sekty i wyje­chał z Fran­cji – ponoć oba­wiał się repre­sji Bona­par­tego wobec ilu­mi­na­tów. Bar­dziej praw­do­po­dobne wydaje się jed­nak, że cho­dziło o ucieczkę przed wie­rzy­cie­lami, a Gra­bianka poje­chał do Lwowa po pie­nią­dze. Spo­tkał się tam z żoną, która… zde­cy­do­wa­nie odmó­wiła mu fun­du­szy. Odtąd mał­żon­ko­wie, któ­rzy wcze­śniej i tak bar­dzo rzadko się widy­wali, żyli w sepa­ra­cji.

Gra­bianka wró­cił więc do Awi­nionu i kolejne lata spę­dził tam „w ostat­niej nędzy, bez dachu, bez przy­tułku, czę­sto o gło­dzie i chło­dzie”26.

Peters­bur­ski epi­log

W 1803 roku pro­rok powró­cił na Podole, bowiem od bajecz­nie boga­tego byłego tar­go­wi­cza­nina, Szczę­snego Potoc­kiego, miał uzy­skać obiet­nicę spłaty dłu­gów i wyku­pie­nia mająt­ków z rąk wie­rzy­cieli. Naj­wy­raź­niej Gra­bianka nic nie stra­cił ze swo­jego oso­bi­stego uroku – inna sprawa, że dość ogra­ni­czo­nego umy­słowo Potoc­kiego łatwo można było sobie zjed­nać. Na nie­wiele to się jed­nak zdało, gdyż śmierć magnata w 1805 roku prze­kre­śliła nadzieje pro­roka na wydo­sta­nie się z tara­pa­tów finan­so­wych. Poje­chał zatem do swo­jego zwo­len­nika Augu­sta Iliń­skiego rezy­du­ją­cego w Roma­no­wie na Woły­niu, a ten wyzna­czył mu roczną pen­sję.

Gra­bianka nie zre­zy­gno­wał jed­nak z akcji misyj­nej i jesz­cze w tym samym roku udał się do Peters­burga. Prze­by­wali tam już człon­ko­wie sekty Kró­le­stwo Nowego Izra­ela poszu­ku­jący zwo­len­ni­ków wśród rosyj­skiej elity. Cho­ciaż nie zna­la­zło się ich zbyt wielu, to na pozy­ska­nych adep­tów Gra­bianka wywie­rał wręcz magne­tyczny wpływ. Ota­czano go uwiel­bie­niem, słu­chano jak wyroczni. Był bowiem zna­ko­mi­tym mówcą, a pro­wa­dząc skromne życie, zjed­ny­wał sobie zwo­len­ni­ków. Tym bar­dziej że na każ­dym kroku pod­kre­ślał swoją głę­boką i surową wiarę, a do tego szcze­rze wie­rzył we wła­sne posłan­nic­two. Szcze­gól­nie mało odporne na urok podol­skiego pro­roka były panie z towa­rzy­stwa, ceniące go „za jego sło­dycz w obej­ściu, rzew­ność i te ojcow­skie rady i prze­strogi”27.

Gra­bianka nie stra­cił nic z oso­bi­stego czaru – był on „bia­łym już, ale czer­stwym sta­rusz­kiem”. Z całą powagą gło­sił, że do Peters­burga przy­słało go Niebo „dla odbu­do­wa­nia i urzą­dze­nia kró­le­stwa – Nowego Jeru­za­lem”. Suge­ro­wał, iż wszy­scy powinni być wdzięczni „Opatrz­no­ści, że wska­zała wam tę deskę zba­wie­nia”28.

Jed­no­cze­śnie król Nowego Izra­ela zaczął gło­sić prze­po­wied­nie o nie­od­le­głym końcu świata i ponow­nym przyj­ściu Chry­stusa. Miało to nastą­pić za 30 lat. Gra­bianka twier­dził też, że zdą­żył się już naro­dzić także Anty­chryst i dla­tego każdy z adep­tów pro­roka miał się wyrzec „Kościoła i władz w kraju obo­wią­zu­ją­cych” na korzyść jego sekty, gdyż tylko to mogło zapew­nić zba­wie­nie.

Dzia­łal­ność Gra­bianki zanie­po­ko­iła w końcu car­ską poli­cję, tym bar­dziej że król Nowego Izra­ela dużo czasu spę­dził we Fran­cji – padły więc podej­rze­nia, iż był agen­tem Napo­le­ona Bona­par­tego. Wie­dziano też o prze­po­wiedni, w myśl któ­rej Gra­bianka miałby zostać kró­lem Pol­ski. Nic zatem dziw­nego, że tra­fił do aresztu. Zaprze­czył wów­czas swoim aspi­ra­cjom do tronu pol­skiego oraz oświad­czył, że nie gło­sił anty­ro­syj­skich prze­po­wiedni ani nie nama­wiał do nie­po­słu­szeń­stwa. Dekla­ra­cje te nie zwró­ciły mu jed­nak wol­no­ści.

Był wię­ziony w Twier­dzy Pie­tro­paw­łow­skiej, a cho­ciaż jego wpły­wowi zna­jomi sta­rali się o zwol­nie­nie, nie przy­nio­sło to rezul­tatu. Gra­bianka spę­dził za kra­tami pięć mie­sięcy i w paź­dzier­niku 1807 roku, mając 67 lat, zmarł na apo­plek­sję. Nie bra­ko­wało jed­nak opi­nii, że popeł­nił samo­bój­stwo lub został otruty.

Pocho­wano go w kościele Świę­tej Kata­rzyny w Peters­burgu. Raczej nie byłby z tego powodu spe­cjal­nie zado­wo­lony, gdyż spo­czy­wał tam już Sta­ni­sław August, któ­rego Gra­bianka wyjąt­kowo nie lubił, i po któ­rym miał zasiąść na tro­nie. Z per­spek­tywy wiecz­no­ści to gro­bowe sąsiedz­two nie trwało jed­nak długo, gdyż w 1938 roku trumnę ostat­niego króla prze­wie­ziono do Pol­ski.

Pewne nauki i kon­cep­cje Tade­usza Gra­bianki po ćwierć wieku powró­ciły w filo­zo­fii Andrzeja Towiań­skiego, który nie bez powodu na początku swo­jej dzia­łal­no­ści misyj­nej poszu­ki­wał w Peters­burgu daw­nych zwo­len­ni­ków podol­skiego pro­roka. Minęło jed­nak wiele lat, w mię­dzy­cza­sie wiele się wyda­rzyło i próba Towiań­skiego zakoń­czyła się nie­po­wo­dze­niem. Nie sta­nęło to jed­nak na prze­szko­dzie, by w póź­niej­szych latach został auto­rem naj­więk­szego zamie­sza­nia umy­słowo-reli­gij­nego wśród pol­skiej emi­gra­cji.

Roz­dział 2. Andrzej Towiań­ski. Koło Sprawy Bożej

Andrzej Towiań­ski

Roz­dział 2

Andrzej Towiań­ski. Koło Sprawy Bożej

W gro­nie róż­nego rodzaju pro­ro­ków, któ­rzy poja­wili się w dzie­jach naszego kraju, Andrzej Towiań­ski zaj­muje wyjąt­kową pozy­cję. Stwo­rzona przez niego sekta wywo­łała poważny fer­ment w śro­do­wi­sku emi­gra­cji pol­skiej, która osia­dła w Euro­pie Zachod­niej po powsta­niu listo­pa­do­wym. Co wię­cej, w skład sekty weszli jej pro­mi­nentni człon­ko­wie – w tym dwaj naj­waż­niejsi pol­scy poeci epoki roman­ty­zmu. Wpraw­dzie Juliusz Sło­wacki szybko zra­ził się do pro­roka i jego wyznaw­ców, ale Adam Mic­kie­wicz pozo­stał wierny naukom Towiań­skiego. I nawet gdy osta­tecz­nie z nim zerwał, na­dal był zwo­len­ni­kiem war­to­ści gło­szo­nych przez sektę i wła­ści­wie ni­gdy nie powró­cił na łono Kościoła kato­lic­kiego.

Paryż, jesień 1841 roku

27 wrze­śnia 1841 roku w pary­skiej kate­drze Notre Dame została odpra­wiona msza święta dla Pola­ków. Poja­wiło się około 200 osób, obecna była wła­ści­wie nie­mal cała emi­gra­cyjna elita. Po zakoń­cze­niu nabo­żeń­stwa przed zgro­ma­dzo­nymi wystą­pił przy­były nie­dawno do fran­cu­skiej sto­licy Andrzej Towiań­ski.

Nie był posta­cią cał­ko­wi­cie ano­ni­mową, gdyż już od kilku tygo­dni krą­żyły na jego temat różne plotki. Opo­wia­dano, że ule­czył chorą psy­chicz­nie żonę Adama Mic­kie­wi­cza, oraz głosi naukę, która zbawi Pol­skę i zapewni emi­gran­tom powrót do ojczy­zny. Z tego powodu począt­kowo z zain­te­re­so­wa­niem przy­słu­chi­wano się jego wystą­pie­niu, ale z każdą minutą zebra­nych ogar­niało coraz więk­sze osłu­pie­nie.

Prze­mó­wie­nie Towiań­skiego oka­zało się bowiem zadzi­wia­jącą mie­szanką dogma­tów chrze­ści­jań­skich, ele­men­tów filo­zo­fii Wschodu oraz bie­żą­cych dok­tryn poli­tycz­nych. Pro­rok wta­jem­ni­czał wier­nych w zasadę rein­kar­na­cji: tłu­ma­czył wie­lo­krot­ność żywo­tów prze­szłych i przy­szłych każ­dego czło­wieka. Prze­wi­dy­wał moż­li­wość degra­da­cji form ist­nie­nia aż do kształ­tów zwie­rzę­cych czy wręcz roślin­nych (w przy­szło­ści miał tego uży­wać jako argu­mentu wobec opor­nych wyznaw­ców).

Inną zasadą gło­szoną przez mistrza oka­zał się dogmat nie­usta­ją­cej walki dobra ze złem rzą­dzą­cym całym świa­tem ducha i mate­rii. Okre­ślał to jako ście­ra­nie się kolumn jasnych i ciem­nych, zawłasz­cza­ją­cych czło­wieka do zła lub wspie­ra­ją­cych go w dobrych uczyn­kach. Zwy­cię­stwo dobra połą­czone z odnową moralną miało umoż­li­wić wyznaw­com cudowny powrót do kraju.

Do swo­jej nauki wplótł także żywy wśród Pola­ków kult rodziny Bona­par­tych, pomie­szany z ide­olo­gią pan­sla­wi­zmu nie­mal wprost wyję­tym z rosyj­skiej pro­pa­gandy. Razem dawało to kom­pletny chaos ide­olo­giczny.

Zebrani w kate­drze nie mogli zro­zu­mieć, w jaki spo­sób przy­ję­cie nauki pre­le­genta umoż­liwi im powrót do kraju. I gdy Towiań­ski padł na kolana, wzno­sząc żar­liwą modli­twę, część słu­cha­czy wyszła, nie­liczni przy­łą­czyli się do mistrza, a więk­szość stała w mil­cze­niu.

I tak miało już pozo­stać. Nie­któ­rzy odda­wali się bez reszty Spra­wie (tak swój ruch nazy­wał Towiań­ski), nato­miast inni uwa­żali go za obłą­ka­nego. Nie bra­ko­wało też takich, dla któ­rych był here­ty­kiem.

Pro­rok spod Wilna

Andrzej Towiań­ski uro­dził się 1 stycz­nia 1799 roku w majątku Antosz­wińce poło­żo­nym około 50 kilo­me­trów od Wilna. Był synem zamoż­nego posia­da­cza ziem­skiego i jedy­nym suk­ce­so­rem, gdyż dzie­się­cioro (!) jego rodzeń­stwa zmarło w dzie­ciń­stwie. Sam począt­kowo także nie cie­szył się spe­cjal­nie dobrym zdro­wiem, co skie­ro­wało jego zain­te­re­so­wa­nia wła­śnie w kie­runku reli­gii i medy­ta­cji.

Uczył się w gim­na­zjum wileń­skim, gdzie zaprzy­jaź­nił się z Fer­dy­nan­dem Gut­tem, który w przy­szło­ści miał zostać jego naj­bliż­szym współ­pra­cow­ni­kiem. Obaj następ­nie tra­fili na Cesar­ski Uni­wer­sy­tet Wileń­ski – Towiań­ski stu­dio­wał tam prawo, nato­miast Gutt, jak przy­stało na syna wileń­skiego apte­ka­rza, ukoń­czył medy­cynę.

W Wil­nie Towiań­ski zetknął się z maso­ne­rią, gdyż do wol­no­mu­la­rzy nale­żał ojciec Gutta. W ich poglą­dach nie widział sprzecz­no­ści z pra­wo­wier­nym kato­li­cy­zmem, pol­scy masoni czę­sto bowiem łączyli dzia­łal­ność w lożach z obo­wiąz­kami chrze­ści­ja­nina. Nic zatem dziw­nego, że w ich sze­re­gach znaj­do­wało się wielu duchow­nych, a także wykła­dow­ców Uni­wer­sy­tetu.

Towiań­ski stu­dio­wał w tym samym okre­sie co Mic­kie­wicz, ale nic nie wia­domo na temat ich ewen­tu­al­nych ówcze­snych kon­tak­tów. Musiał nato­miast koja­rzyć poetę, bowiem wieszcz wraz z przy­ja­ciółmi byli zbyt wyra­zi­stymi posta­ciami, by ich nie dostrze­gać. Tym bar­dziej że póź­niej­szy debiut poetycki Mic­kie­wicza odbił się sze­ro­kim echem wśród miej­sco­wej spo­łecz­no­ści, a pro­ces filo­ma­tów – jesz­cze więk­szym.

Po ukoń­cze­niu stu­diów Towiań­ski został rejen­tem w wileń­skim sądzie grodz­kim i ziem­skim, następ­nie ase­so­rem w jed­nym z depar­ta­men­tów Litew­sko-Wileń­skiego Sądu Głów­nego. Musiał się spraw­dzać w tej roli, gdyż pra­co­wał jako praw­nik przez kil­ka­na­ście lat – aż do chwili, gdy z wła­snej woli podał się do dymi­sji.

Pewien wpływ na póź­niej­sze postrze­ga­nie postaci Towiań­skiego miał fakt, że w tym cza­sie ase­so­rem przy rosień­skim sądzie ziem­skim był jego kuzyn i imien­nik. Star­szy od przy­szłego pro­roka o kil­ka­na­ście lat pro­wa­dził awan­tur­ni­cze życie i oskar­żano go o róż­nego rodzaju oszu­stwa. Nale­żały do nich także wyłu­dze­nia, któ­rych doko­ny­wał, poda­jąc się za agenta car­skiej poli­cji. Obu Towiań­skich róż­niły tylko daty uro­dze­nia oraz imiona ojców, nic zatem dziw­nego, że nie­ba­wem zaczęto ich mylić. Pro­blemy z iden­ty­fi­ka­cją miały nawet rosyj­skie służby wywia­dow­cze: gdy bowiem Towiań­ski roz­po­czął dzia­łal­ność reli­gijną w Paryżu, brano go wła­śnie za jego kuzyna oszu­sta29.

Pewne infor­ma­cje na ten temat dotarły też nad Sekwanę, tym bar­dziej że pro­rok fak­tycz­nie gło­sił tam poglądy, które można było uznać za dzia­łal­ność na rzecz Roma­no­wów. Oczy­wi­ście on sam nie widział żad­nej sprzecz­no­ści mię­dzy gło­szoną nauką a patrio­ty­zmem, jed­nak wielu mu współ­cze­snych miało na ten temat zupeł­nie inne zda­nie…

Ilu­mi­na­cja

Podobno Towiań­ski odnaj­dy­wał naj­wię­cej spo­koju, spa­ce­ru­jąc po cmen­ta­rzach – wów­czas kształ­to­wał się jego świa­to­po­gląd. Zanim jed­nak doznał pierw­szego obja­wie­nia, już wcze­śniej musiał mieć poczu­cie swej wyjąt­ko­wo­ści, gdyż w marcu 1828 roku w jego misję uwie­rzył Fer­dy­nand Gutt. Zało­żyli nawet pew­nego rodzaju spółkę – Gutt jako lekarz miał leczyć ciała pacjen­tów, nato­miast Towiań­ski zaj­mo­wać się ich duszami.

Pro­rok szybko utwier­dził się w swo­ich prze­czu­ciach, bowiem dwa mie­siące póź­niej, pod­czas modli­twy w wileń­skim kościele ber­nar­dy­nów, doznał obja­wie­nia. Miał wów­czas zro­zu­mieć swoje powo­ła­nie i obo­wią­zek naprawy ota­cza­ją­cego świata.

Na razie zadbał jed­nak o pry­watne sprawy i w marcu 1830 roku poślu­bił Karo­linę Max, córkę wileń­skiego wytwórcy sio­deł. Wybranka odzna­czała się wyjąt­kową urodą, a do tego była osobą bar­dzo inte­li­gentną, zatem trudno się dzi­wić decy­zji Towiań­skiego. Gorzej, że prze­ja­wiała też ogromne zdol­no­ści do snu­cia intryg, podob­nie jak jej znacz­nie mniej uro­dziwa sio­stra, Anna. Tę zresztą nie­ba­wem poślu­bił Gutt, co podobno było obja­wem despe­ra­cji jego wybranki nie­przy­tom­nie zako­cha­nej… w Towiań­skim.

Wpraw­dzie przy­szły pro­rok zamie­rzał gło­sić potrzebę odnowy moral­nej świata, ale nie uni­kał też wypeł­nia­nia obo­wiąz­ków mał­żeń­skich. W ciągu dzie­się­ciu lat przy­szło na świat sze­ścioro dzieci, a potem jesz­cze trójka. W odróż­nie­niu od rodzeń­stwa Towiań­skiego jego potom­stwo cie­szyło się dobrym zdro­wiem.

Gdy rok po ślu­bie Andrzeja z Karo­liną wybu­chło powsta­nie listo­pa­dowe, mistyk prze­ja­wiał do insu­rek­cji zde­cy­do­wa­nie nega­tywny sto­su­nek. Wpraw­dzie sza­no­wał patrio­tyzm bojow­ni­ków i „ofiarę ciała”, ale uwa­żał, że konieczna jest „ofiara ducha”, gdyż tylko wtedy miłość do ojczy­zny może przy­nieść wymierne efekty. A w dodatku należy wyba­czać swoim wro­gom30.

Po stłu­mie­niu powsta­nia Towiań­ski uznał, że nastą­pił wła­ściwy czas na dzia­ła­nie – zre­zy­gno­wał zatem ze sta­no­wi­ska ase­sora i wyje­chał do Peters­burga. Miał nadzieję spo­tkać tam ludzi, któ­rzy pamię­tali dzia­łal­ność Tade­usza Gra­bianki, a przy oka­zji liczył rów­nież na nawią­za­nie kon­tak­tów z przed­sta­wi­cie­lami rosyj­skiej ary­sto­kra­cji. Fakt, że wyzna­wała ona pra­wo­sła­wie, zupeł­nie mu nie prze­szka­dzał, gdyż doj­rzał już wów­czas do pew­nego rodzaju eku­me­ni­zmu. Suk­ce­sów jed­nak nie osią­gnął, wzbu­dził nato­miast podejrz­li­wość car­skiej poli­cji i po kilku mie­sią­cach naka­zano mu opu­ścić mia­sto.

Nie można jed­nak powie­dzieć, że misja Towiań­skiego zakoń­czyła się cał­ko­wi­tym fia­skiem, gdyż dobrze wów­czas poznał osia­dłych w Peters­burgu Helenę i Fran­ciszka Malew­skich. Jeden z naj­star­szych przy­ja­ciół Mic­kie­wi­cza, filo­mata, i rodzona sio­stra żony wiesz­cza dostar­czyli mu bez­cen­nych infor­ma­cji na temat poety. W przy­szło­ści miało się to oka­zać bar­dzo przy­datne.

Nato­miast naukę Towiań­skiego bez­kry­tycz­nie przy­jął nad Newą malarz Walenty Wań­ko­wicz (autor słyn­nego Por­tretu Adama Mic­kie­wi­cza na Judahu skale). Został jego wiel­bi­cie­lem, a zade­cy­do­wały o tym pewne kwe­stie oby­cza­jowe.

„(…) cichy i skromny, i chłodny – wspo­mi­nał Wań­ko­wi­cza lekarz Sta­ni­sław Moraw­ski – oże­niw­szy się z Ordzianką, malutką, ale dziw­nej rafa­elow­skiej pięk­no­ści panienką, w Peters­burgu wmó­wił w sie­bie, sztur­cha­jąc się kuła­kami pod boki, że jest i że być musi natchnio­nym arty­stą poetą. Cią­gle sobie róż­nymi naj­dzi­wacz­niej­szymi wyobra­że­niami mózgi pod­sma­lał, aż na koniec bez nauki, bez przy­go­to­wa­nia w jakie­goś mistyka prze­szedł i tysiące głupstw w życiu potocz­nym i domo­wym naro­biw­szy, z dobrą i piękną żoną się swoją roz­stał i na towiańsz­czyź­nie skoń­czył. Chciało mu się koniecz­nie wspól­no­ści żon, a na to wła­śnie jego żona, choćby zapewne lepiej wyjść mogła, zgo­dzić się nie chciała i jak waria­towi pięk­nymi swo­imi oczyma patrzyła mu w oczy”31.

Wspól­notę żon wypo­mi­nają pro­ro­kowi spod Wilna nie­mal wszy­scy jego opo­nenci. Nie należy jed­nak tych oskar­żeń trak­to­wać dosłow­nie, gdyż w XIX stu­le­ciu pra­wie każdy nowo powstały ruch spo­łeczny lub reli­gijny podej­rze­wano o dewia­cje oby­cza­jowe. Wystar­czy choćby przy­po­mnieć roz­wa­ża­nia Igna­cego Rzec­kiego na temat socja­li­zmu (i wspól­noty żon) w Lalce Bole­sława Prusa.

Wobec nie­po­wo­dze­nia akcji misyj­nej w Peters­burgu Towiań­ski wró­cił w rodzinne strony. Nie zamie­rzał jed­nak prze­rwać dzia­łal­no­ści i odbył kilka podróży zagra­nicz­nych, gdyż jego celem było nawią­za­nie kon­tak­tów z emi­gran­tami osia­dłymi po powsta­niu listo­pa­do­wym w Niem­czech i Cze­chach. Wydaje się, że z tych wypraw wycią­gnął cał­kiem trafne wnio­ski na temat nastro­jów panu­ją­cych wśród wygnań­ców.

Bar­dzo ważne oka­zało się rów­nież pozna­nie w Dreź­nie Edwarda Odyńca, kolej­nego z przy­ja­ciół Mic­kie­wi­cza i jego towa­rzy­sza pod­czas wyprawy po Euro­pie. Ody­niec znał sprawy póź­niej­sze niż Malew­ski i widy­wał wiesz­cza na co dzień w roz­ma­itych sytu­acjach. Poza tym był wyjąt­ko­wym gadułą oraz czło­wie­kiem mało dys­kret­nym – podzie­lił się z Towiań­skim nawet opo­wie­ściami o pierw­szej miło­ści Mic­kie­wi­cza, Maryli Put­t­ka­me­ro­wej.

„Nie­jed­no­krot­nie – przy­zna­wał Ody­niec po latach – opo­wia­da­łem o nim to wszystko, co nie tylko widzia­łem sam albo od niego sły­sza­łem, ale mnó­stwo takich szcze­gó­łów i rze­czy, o któ­rych on sam ni­gdy przede mną nie mówił, a tylko opo­wia­dali mi inni, naj­bliżsi powier­nicy i towa­rzy­sze dzie­ciń­stwa jego i pierw­szej mło­do­ści, jak np. Jan Cze­czot, Tomasz Zan i na koniec sama Maryla”32.

We wrze­śniu 1836 roku zmarł ojciec Towiań­skiego i przy­szły pro­rok odzie­dzi­czył mają­tek, który obej­mo­wał 50 włók ziemi (około 900 hek­ta­rów) dają­cych tysiąc rubli rocz­nego dochodu (pra­wie 22 tysiące euro). Nowy wła­ści­ciel szybko przy­stą­pił do reform gospo­dar­czych zgod­nych ze swo­imi prze­ko­na­niami. Zniósł pańsz­czy­znę, pro­pa­go­wał oświatę na wsi, a na jego pole­ce­nie Gutt zaj­mo­wał się lecze­niem chło­pów. Zadbał też o życie duchowe byłych pod­da­nych, orga­ni­zu­jąc wspólne modli­twy oraz wzno­sząc kaplicę w swoim ogro­dzie. Wpraw­dzie poświę­cił ją ksiądz, ale Towiań­ski sam odpra­wiał tam nabo­żeń­stwa, uwa­ża­jąc to za prze­jaw rewo­lu­cji chrze­ści­jań­skiej. Nato­miast według opi­nii sąsia­dów działy się tam rze­czy cał­ko­wi­cie nie­zgodne z nauką Kościoła, wewnątrz nie było nawet krzyża, a sama budowla bar­dziej przy­po­mi­nała antyczną świą­ty­nię niż miej­sce kultu kato­lic­kiego.

„[Opo­wia­dano] w Wil­nie – wspo­mi­nał sąsiad Towiań­skiego, Edward Wołodko – że pod­czas tych obrzę­dów sta­wała na owym »ołta­rzu« kobieta w stroju Prawdy jako święta Filo­mena; uwa­żam jed­nak, że była to jedna z licz­nych pod­ów­czas plo­tek kur­su­ją­cych w Wil­nie o Towiań­skim, utkana, być może, na tle obcho­dów rewo­lu­cyj­nych w Paryżu. Na czym atoli pole­gały owe »msze« i nabo­żeń­stwa, obja­śnić nie umiem”33.

Przy oka­zji poja­wiały się infor­ma­cje, że jed­nak nie wszystko w majątku Towiań­skiego wyglą­dało w taki spo­sób, jak przed­sta­wiali to apo­lo­geci mistrza. Podobno „pod­dani jego wło­ścia­nie tak samo byli ucie­mię­żani jak i gdzie indziej, jeśli nawet nie wię­cej”. Nie jest to wyklu­czone, gdyż pro­rok z całą powagą opo­wia­dał o swo­ich huma­ni­tar­nych uczyn­kach, a rela­cje te mogą wpra­wić w osłu­pie­nie:

„Zwosz­czyk [doroż­karz] w Peters­burgu żądał dubel­to­wej zapłaty za kurs; poje­cha­łem z nim więc na poli­cję. Dyżurny zaraz powa­lił zwosz­czyka pię­ścią, kop­nął nogą, chciał bato­żyć, co powstrzy­ma­łem. Odtąd zwosz­czyk był moim przy­ja­cie­lem”34.

Podob­nie wyglą­dało postę­po­wa­nie Towiań­skiego w Wil­nie, a tym razem jego przy­ja­cie­lem został nie­uczciwy intro­li­ga­tor.

„Opra­wił mi źle książki – opo­wia­dał pro­rok – a żądał zło­tych pol­skich dzie­sięć zapłaty; poje­cha­łem więc do polic­maj­stra w Wil­nie, ten uwię­ził natych­miast intro­li­ga­tora; cho­dzi­łem do win­nego co dzień, póź­niej co tydzień, lecz że trwał w złem, więc zapo­mnia­łem. Aż jed­nego dnia ze strażą wię­zienną przy­bywa do mnie w prośby intro­li­ga­tor. Uczę­sto­wa­łem go i odtąd był moim przy­ja­cie­lem”35.

Czy­ta­jąc tego typu rela­cje, można więc dać wiarę zna­jo­mym i sąsia­dom Towiań­skiego. Cho­ciaż oczy­wi­ście nie­które z ich wspo­mnień były tylko plot­kami, to jed­nak część dość dobrze pasuje do opo­wie­ści, jakie snuł sam Towiań­ski.

„Pamię­tam, jak raz matka moja – opo­wia­dał Wołodko – wró­ciw­szy z jakiejś podróży, opo­wia­dała o spo­tka­niu z Towiań­skim i o nastę­pu­ją­cej przy­go­dzie, któ­rej była świad­kiem. Mróz był trza­ska­jący. Towiań­ski spo­tkał na dro­dze zzię­błego bie­daka, unie­siony przeto lito­ścią zdjął kożuch z wła­snego fur­mana i odział nie­szczę­śli­wego. Fur­man tym­cza­sem dzwo­nił z zimna zębami w ciągu paru mil drogi”36.

Metody postę­po­wa­nia pro­roka potwier­dzała także histo­ria „ule­cze­nia” jed­nego z sąsia­dów dotknię­tych cho­robą umy­słową. Tym bar­dziej że do przy­wró­ce­nia nie­szczę­śni­kowi zdro­wia Towiań­ski i Gutt zabrali się razem.

„Bole­sław Kon­trym był czło­wie­kiem zdol­nym – kon­ty­nu­ował Wołodko – i wcale nie­po­śled­niego umy­słu, zagrze­bał się jed­nak na wsi. (…) Towiań­ski posta­no­wił go »odro­dzić«. Sko­rzy­stał z nada­rza­ją­cej się spo­sob­no­ści, kiedy Kon­trym ciężko zacho­ro­wał na jakąś gorączkę ner­wową. Dok­tor Gutt leczył ciało, a Towiań­ski kura­cję pro­wa­dził w ten spo­sób, aby jed­no­cze­śnie i ducha ule­czyć. Nasam­przód nale­żało, zda­niem pana Andrzeja, usu­nąć z pamięci pacjenta wszystko, o czym wie­dział, i dopiero z tak sztucz­nie dopro­wa­dzo­nego do stanu dziecka utwo­rzyć się miał nowy, dosko­nały czło­wiek z wyro­bio­nymi zasa­dami i poję­ciami. Pro­gram w czę­ści się udał – chory w rze­czy samej pamięć utra­cił cał­ko­wi­cie! Nie tak łatwo poszło z drugą jego czę­ścią, to jest »zaszcze­pie­niem idei«. W miarę jak umysł odzy­ski­wał wła­dzę, wra­cała i pamięć, lecz ni­gdy już nie dości­gła pier­wot­nego stop­nia i Kon­trym do końca życia wspie­rał ją noto­wa­niem w ksią­żeczce kie­szon­ko­wej. Podzi­wiano w Wil­nie zarówno lek­ko­myślną zaro­zu­mia­łość mistrza, jak i zaśle­pie­nie adepta dają­cego sobą powo­do­wać”37.

Inna sprawa, że nie wszy­scy sąsie­dzi Towiań­skich zado­wa­lali się wyłącz­nie komen­to­wa­niem postęp­ków mistrza. Nie­jaki Jan Gace­wicz, „były kapi­tan wojsk pol­skich”, przy­czy­nił się do tego, że „Towiań­skiego pod­dano bada­niom”. Nie wia­domo jed­nak, czy „z punktu widze­nia jury­stycz­nego, jako sek­cia­rza, czy pato­lo­gicz­nego, jako psy­cho­paty”. Wpraw­dzie pro­rok został „uznany za nie­szko­dli­wego”, ale już samo prze­pro­wa­dze­nie badań zdys­kre­dy­to­wało go w oczach wil­nian.

W maju 1839 roku Towiań­ski doznał kolej­nego obja­wie­nia, a rok póź­niej następ­nego. Tym razem wyda­rze­nia prze­bie­gały w spek­ta­ku­larny spo­sób: podobno na nie­bie poja­wił się biały krzyż zwró­cony ku zacho­dowi, a Matka Boska wska­zała Fran­cję jako cel misji.

Pro­ro­kowi nie można odmó­wić kon­se­kwen­cji, praw­do­po­dob­nie przy­go­to­wy­wał się do wyjazdu już od pew­nego czasu. Miał bowiem pasz­porty dla sie­bie i żony, pod­jął też decy­zje doty­czące majątku i dzieci. Antosz­wińce pozo­sta­wił w rękach dzier­żawcy, a pię­cioro dzieci oddał pod opiekę zna­jo­mych. Rodzeń­stwo zostało roz­dzie­lone, łącz­nie opie­ko­wały się nim trzy rodziny, a Towiań­scy zabrali ze sobą tylko naj­star­szego syna, Jana. Gdy osłu­piali zna­jomi pytali, czy nie oba­wiają się pozo­sta­wiać swo­jego potom­stwa na łasce innych, rodzice mieli odpo­wia­dać: „Bóg, który opie­kuje się i pta­szę­tami, nie pozo­stawi bez opieki i naszych dzieci”. Naj­star­sze z nich miało wów­czas sie­dem lat, zaś naj­młod­sze uro­dziło się nie­długo przed wyjaz­dem.

Droga do Paryża

Cho­ciaż wła­dze car­skie wydały pro­ro­kowi pasz­port upraw­nia­jący go do wyjazdu do Nie­miec i Austrii, Towiań­ski miał inne zamiary. Na pewno zamie­rzał się udać do Paryża, gdzie pla­no­wano wła­śnie spro­wa­dzić pro­chy Napo­le­ona z Wyspy Świę­tej Heleny. Rodzina wybrała się w podróż „zwy­kłym wozem” zała­do­wa­nym „skrzyn­kami, łaskami, szyn­kami i prze­róż­nymi wik­tu­ałami”. Na górze sie­działa Towiań­ska z dziec­kiem, a mąż „pro­wa­dził konia i szedł obok pie­szo”.

Pierw­szy dłuż­szy postój wypadł w Pozna­niu, gdzie mistrz Andrzej roz­po­czął gło­sze­nie swo­jej nauki. Podobno zro­bił duże wra­że­nie na metro­po­li­cie gnieź­nień­skim i poznań­skim, Mar­ci­nie Duni­nie. Duchowny odpra­wił nawet mszę w inten­cji Towiań­skiego, cho­ciaż nie zga­dzał się z lan­so­waną przez niego zasadą rein­kar­na­cji. Wiel­bi­ciel­kami nauki mistrza stały się nato­miast panie z miej­sco­wego towa­rzy­stwa, jed­nak nie­ba­wem i one zra­ziły się do niego.

„Poda­wał się za posłańca Bożego – rela­cjo­no­wał prze­ciw­nik pro­roka, Wła­dy­sław Gołem­biow­ski – sta­rał się robić zwo­len­ni­ków, zwłasz­cza mię­dzy kobie­tami, for­mo­wał je w towa­rzy­stwo w pew­nych prze­pi­sa­nych przez niego zasa­dach, nama­wiał, by się spo­wia­dały u niego i wyja­wiały mu sekrety rodzi­ców, braci i kochan­ków. Ostat­nia ta oko­licz­ność mocno kilka kobiet obu­rzyła i wykryła nie tylko nie­do­rzecz­ność, ale nawet złe zamiary posłańca Bożego”38.

Z per­spek­tywy czasu waż­niej­szy wydaje się jed­nak fakt, że Towiań­ski miał oka­zję poznać Kon­stan­cję Łubień­ską, która była kochanką Mic­kie­wi­cza pod­czas jego pobytu w Wiel­ko­pol­sce w 1831 roku. Pło­mienny romans spo­wo­do­wał, że wieszcz przed­ło­żył wdzięki hra­biny ponad nie­bez­pie­czeń­stwa wojenne i nie wziął udziału w powsta­niu listo­pa­do­wym – z tego powodu miał póź­niej poważne kło­poty. Romans z Łubień­ską obfi­to­wał zresztą w róż­nego rodzaju zawi­ro­wa­nia, gdyż ary­sto­kratka chciała porzu­cić męża i dzieci, by towa­rzy­szyć poecie w podróży do Paryża. Ten jed­nak nie zga­dzał się na to, a na domiar złego dwaj bra­cia hra­biny zamie­rzali wyzwać Mic­kie­wi­cza na poje­dy­nek za „pohań­bie­nie czci ich sio­stry”. Bez wąt­pie­nia zatem Łubień­ska mogła prze­ka­zać Towiań­skiemu cie­kawe infor­ma­cje na temat swo­jego byłego kochanka…

Osta­tecz­nie jed­nak pro­rok musiał opu­ścić Poznań i udał się nad Sekwanę. Poja­wił się tam w poło­wie grud­nia, ale nie­ba­wem wyje­chał z fran­cu­skiej sto­licy. Jak na pro­roka chcą­cego zba­wiać roda­ków nie spie­szył się spe­cjal­nie z pod­ję­ciem akcji misyj­nej. Zwie­dzał miej­sca bojów napo­le­oń­skich, a wio­snę następ­nego roku spę­dził w Anglii i Irlan­dii. Można odnieść wra­że­nie, że przez cały czas przy­go­to­wy­wał się do dzia­ła­nia, zbie­rał infor­ma­cje i cze­kał na dogodną chwilę.

Pod Water­loo spo­tkał się z gene­ra­łem Janem Skrzy­nec­kim, byłym wodzem naczel­nym powsta­nia listo­pa­do­wego. Pano­wie poznali się już wcze­śniej pod­czas pobytu Towiań­skiego w Pra­dze, a teraz pro­rok wpro­wa­dził go w szcze­góły swo­jej nauki. Podobno Skrzy­necki był bar­dzo zain­te­re­so­wany, cho­ciaż zauwa­żał jej sprzecz­ność z kato­li­cy­zmem. Towiań­ski spi­sał ich roz­mowy i w ten spo­sób powstała Bie­siada z Janem Skrzy­nec­kim, a nazwi­sko zna­nego i zasłu­żo­nego gene­rała miało potwier­dzać powagę nauki litew­skiego pro­roka.

Nie­ba­wem jed­nak Skrzy­necki odże­gnał się od związ­ków z Towiań­skim i w tej sytu­acji mistrz nie zde­cy­do­wał się na publi­ka­cję bro­szury. Posta­no­wił zna­leźć inną ważną postać z grona emi­gran­tów, która pomo­głaby mu „wbić sztan­dar Sprawy Bożej”. Jego wybór padł na Mic­kie­wi­cza – i zapewne z tego powodu nieco zmo­dy­fi­ko­wał tekst swo­ich nauk. Zaczął bowiem wyko­rzy­sty­wać w nich sfor­mu­ło­wa­nia pocho­dzące z twór­czo­ści wiesz­cza, dzięki czemu ich treść miała brzmieć dla poety zna­jomo. Jako dosko­nały socjo­tech­nik wie­dział jed­nak, że musi pocze­kać na sprzy­ja­jące oko­licz­no­ści i pil­nie nasłu­chi­wał infor­ma­cji z Paryża. Wresz­cie – gdy żona wiesz­cza miała ostry nawrót cho­roby psy­chicz­nej i leka­rze nie dawali szans na jej wyzdro­wie­nie – uznał, że nad­szedł wła­ściwy czas.

Pro­blemy rodziny Mic­kie­wi­czów

Celina Mic­kie­wi­czowa cho­ro­wała od kilku lat, a pierw­sze symp­tomy (depre­sję) zauwa­żono u niej po śmierci matki, pia­nistki Marii Szy­ma­now­skiej. Po przy­jeź­dzie do Paryża i ślu­bie z Mic­kie­wi­czem zadzi­wiała cza­sami oto­cze­nie swoją nad­po­bu­dli­wo­ścią. Dzi­wiono się jej nie­umiar­ko­wa­nemu zami­ło­wa­niu do klej­no­tów, zgor­sze­nie budził fakt, że nosiła męskie ubra­nia. To ostat­nie można zresztą przy­pi­sać wpły­wowi Geo­rge Sand, nato­miast upodo­ba­nie do ozdób miało się stać jed­nym z obja­wów jej scho­rze­nia.

Zacho­wały się rela­cje świad­ków opi­su­ją­cych zacho­wa­nie Celiny tuż przed ata­kiem cho­roby. Zauwa­żano u niej nad­zwy­czajne pod­nie­ce­nie, cho­ro­bliwe pod­eks­cy­to­wa­nie („gada, co ma na sercu, a czego by nie śmiała, będąc zdrową”). Żona wiesz­cza tra­ciła kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią i już w lipcu 1838 roku Adam sta­rał się o wizytę u jed­nego z pary­skich neu­ro­lo­gów. Do ostrego ataku doszło kilka tygo­dni po uro­dze­niu dru­giego dziecka.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Za: J. Besala, Jak Pol­ska zba­wiała świat. Mesja­sze i pro­rocy, War­szawa 2018, s. 178. [wróć]

2.Ibi­dem. [wróć]

3. Za: ibi­dem. [wróć]

4. A.J. Rolle, Tade­usz Lesz­czyc-Gra­bianka sta­ro­sta liw­ski i Teresa z Stad­nic­kich, jego mał­żonka, Lwów 1875, s. 1. [wróć]

5.Ibi­dem, s. 19. [wróć]

6. J. Kur­kow­ski, Gra­bianka Tade­usz Lau­renty, Pol­ski­Pe­ters­burg.pl/hasla/gra­bianka-tade­usz-lau­renty [dostęp: 30.11.2021]. [wróć]

7. J. Ujej­ski, Król Nowego Izra­ela. Karta z dzie­jów mistyki wieku oświe­co­nego, War­szawa 1924, s. 70, 72. [wróć]

8. Za: J. Besala, op. cit., s. 192. [wróć]

9. M. Dani­le­wicz-Zie­liń­ska, Mistyk w kręgu oświe­co­nych. Próba przy­po­mnie­nia »Króla Nowego Izra­ela« – Tade­usza Gra­bianki, [w:] Próby przy­wo­łań. Szkice lite­rac­kie, War­szawa 1992, s. 33. [wróć]

10.Ibi­dem, s. 33–34. [wróć]

11.Ibi­dem, s. 28–29. [wróć]

12. A.J. Rolle, op. cit., s. 4. [wróć]

13. M. Dani­le­wicz-Zie­liń­ska, op. cit., s. 25. [wróć]

14. A.J. Rolle, op. cit., s. 25. [wróć]

15. M. Dani­le­wicz-Zie­liń­ska, op. cit., s. 31. [wróć]

16.Ibi­dem, s. 30. [wróć]

17. J. Ujej­ski, op. cit., s. 109. [wróć]

18.Ibi­dem, s. 117. [wróć]

19. J. Besala, op. cit., s. 195. [wróć]

20. N. Wój­to­wicz, O Tade­uszu Lesz­czyc-Gra­biance, wol­no­mu­lar­stwo.pl/baza_artykulow/wol­no­mu­lar­stwo-pol­skie/histo­ria-pol­skiego-wol­no­mu­lar­stwa/o-tade­uszu-lesz­czyc-gra­biance/ [dostęp: 30.11.2021]. [wróć]

21. A.J. Rolle, op. cit., s. 33. [wróć]

22.Ibi­dem, s. 29. [wróć]

23.Ibi­dem, s. 31. [wróć]

24. A.J. Rolle, op. cit., s. 36. [wróć]

25. J. Ujej­ski, op. cit., s. 129–130. [wróć]

26. A.J. Rolle, op. cit., s. 40. [wróć]

27.Ibi­dem, s. 115, 119. [wróć]

28.Ibi­dem, s. 113. [wróć]

29. W. Horoszcz­kie­wi­czówna, Andrzej Towiań­ski – ale który?, „Prze­gląd Współ­cze­sny” 53/1935. [wróć]

30. A. Zie­liń­ska, Orto­dok­syjny here­tyk. Myśl spo­łeczno-reli­gijna Andrzeja Towiań­skiego, Kra­ków 2010, s. 30. [wróć]

31. Za: T. Boy-Żeleń­ski, Brą­zow­nicy i inne szkice o Mic­kie­wi­czu, War­szawa 1957, s. 164–185. [wróć]

32. Za: H. Mościcki, Wspo­mnie­nie o Towiań­skim, „Biblio­teka War­szaw­ska” 1907. [wróć]

33. Za: ibi­dem.[wróć]

34. Za: T. Boy-Żeleń­ski, op. cit., s. 163. [wróć]

35. Za: ibi­dem. [wróć]

36. Za: H. Mościcki, op. cit.[wróć]

37. Za: ibi­dem.[wróć]

38. W. Gołem­biow­ski, Mic­kie­wicz odsło­niony i towiańsz­czy­zna, Paryż 1844, s. 12. [wróć]