Podróżniczki w czasie - Gabi Feliksik - ebook

Podróżniczki w czasie ebook

Gabi Feliksik

0,0

Opis

A GDYBY MÓC ZOBACZYĆ PRZESZŁOŚĆ...

"Podróżniczki w czasie" to ekscytująca, pełna magii i pasji książka o dwóch zafascynowanych historią siostrach, które w podziemiach jednego z zamków znajdują zegarek. Okazuje się, że ma on niesamowite właściwości przenoszenia w czasie. W ten sposób dziewczyny stają się świadkami ważnych wydarzeń z dawnej Polski.

Polecamy jako lekturę dla młodzieży szkolnej, zwłaszcza w wieku 12-15 lat.


Gabi Feliksik – od najmłodszych lat pisze dla młodzieży i dorosłych, a debiutowała książką dla dzieci w 2022 roku. Wtedy też zdobyła wyróżnienie w konkursie na opowiadanie świąteczne organizowanym przez jedno z wydawnictw.
Pasjonuje się historią całego świata, co umiejętnie przemyca w swojej twórczości.
Jest mamą dwóch córek, romanistką z wykształcenia, blogerką książkową z zamiłowania – działa w sieci jakoGabi Feliksik Czyta i Pisze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 77

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydanie: Million

Ilustracje: Million, rawpixel.com/Freepik

Obraz na okładce: Monika Januszkiewicz

Skład okładki: Karolina Przesmycka-Szustak

Redakcja i korekta: Dominika Kamyszek – OpiekunkaSlowa.pl

Skład: Karolina Przesmycka-Szustak

Druk: druk-24h.com.pl

Wydanie I, 2023

© Gabriela Feliksik & Studio Million licensed by Kubatura sp. z o.o. All rights reserved.

www.STUDIOMILLION.pl

Rozdział 1

Jak zostałyśmy podróżniczkami w czasie – opowiadanie Basi

Biegałyśmy właśnie z moją starszą siostrą po podwórzu zamku w Łęczycy.

– Musimy, młoda, uważać! – krzyknęła do mnie Hania. – Według legendy to właśnie w podziemiach tego zamku mieszka diabeł Boruta i strzeże ukrytego skarbu! Żeby cię tylko nie porwał!

Uwielbiałam swoją siostrę i jej straszenie mnie, tak że wzruszyłam tylko ramionami i pokazałam jej język.

– Dziewczynki, zaraz wchodzimy na zwiedzanie! – zawołała nas mama, więc w mig byłyśmy gotowe.

Kochałyśmy zwiedzanie, od małego razem z rodzicami zaliczyłyśmy już sporą liczbę zamków w Polsce, dlatego nie mogłyśmy się doczekać zobaczenia kolejnego.

Jak zwykle było cudownie, a historia ciekawa: spalenie przez Tatarów pierwszej warowni w 1241 roku, pobyt pary królewskiej, Kazimierza Jagiellończyka i jego żony Elżbiety, w czasie wojen z zakonem krzyżackim, a nawet Szwedzi, którzy się w zamku schronili przed Stefanem Czarnieckim podczas potopu szwedzkiego, tyle różnych wydarzeń miało tutaj miejsce na przestrzeni wieków.

Mnie jak zwykle interesowały sprawy przyziemne.

– Ciekawe, gdzie się załatwiali – powiedziałam do Hani, a ta tylko popukała się w czoło.

– Oj, Baśka, przecież wiadomo, pewnie mieli nocniki!

– Albo dziurę w jakiejś komnacie… – stwierdziłam i urwałam, bo nagle zauważyłam coś w rogu dawnej kuchni. – Patrz, Hania, co to? – Szturchnęłam siostrę, a ona, ciekawa tak jak ja, zaraz ruszyła we wskazanym przeze mnie kierunku.

Rozejrzałyśmy się za rodzicami. Mama pochłonięta była czytaniem jakichś opisów obok gablotek z historycznymi drobiazgami, a tata podziwiał zebraną kolekcję włóczni, toporów i mieczy. Widząc, że rodzice nie zwracają na nas uwagi, przykucnęłyśmy w rogu komnaty. Z małej dziurki, przysłoniętej przez kratę, coś delikatnie wystawało.

– Weź podważ lekko kratę – powiedziała Hania, bo to ona z reguły wymyślała działanie, a ja je wykonywałam, więc się za to zabrałam. – Ostrożnie, Basia! – powiedziała siostra. – Żebyśmy jakiegoś alarmu nie uruchomiły…

Na słowo „alarm” trochę się przestraszyłam, ale pomyślałam, że a co tam, Hanka na pewno jakoś nas wytłumaczy, i udało mi się poluzować kratę.

– Dam radę wsunąć rękę do środka – powiedziałam i pomimo strachu przed spotkaniem z jakimś szczurem czy robalem sięgnęłam w głąb dziury, próbując uchwycić tajemniczy przedmiot.

– Mam! – krzyknęłam triumfalnie do siostry i delikatnie wyciągnęłam znalezisko. Było ono zawinięte w przybrudzoną szmatkę. Odchyliłam ją ostrożnie i zobaczyłam jakiś przedmiot.

– Pooglądamy w domu – szepnęła do mnie Hania.

Popatrzyłam na nią lekko zdziwiona, ale zawinęłam tajemnicze znalezisko z powrotem w szmatkę.

– To nikomu nie powiemy? – zapytałam.

– Przecież znalezione, nie kradzione – odrzekła moja siostra, więc nie zastanawiając się już dłużej, włożyłam tajemniczy przedmiot do jej plecaka.

Muszę przyznać, że końcówka zwiedzania była bardzo nerwowa. Ciągle się rozglądałam, sprawdzając, czy nikt się do nas nie zbliża i nie chce nas zatrzymać za kradzież. Jakoś jednak się udało, po pół godziny siedziałyśmy już w samochodzie.

– One są jakoś dziwnie milczące – powiedziała mama do taty i odwróciła się do nas. – Wszystko z wami okej? Przecież z reguły buzie wam się nie zamykają.

– Wszystko okej – odpowiedziała z uśmiechem Hania. – Zmęczone po prostu jesteśmy tym chodzeniem.

Mama jej chyba uwierzyła, bo już przestała drążyć, a my próbowałyśmy się choć trochę odzywać, żeby nie wzbudzać już więcej podejrzeń.

Wreszcie po kolacji powiedziałyśmy grzecznie rodzicom, że mamy plan na fajną zabawę, i zamknęłyśmy się w pokoju Hani. Ta otworzyła plecak i ostrożnie wyciągnęła tajemniczy przedmiot. Nadal szczelnie owijały go kawałki materiału.

– Musimy chyba być bardzo ostrożne – powiedziała siostra. – I weź coś do dezynfekcji rąk – dodała. – Nigdy nie wiadomo, ile lat to tam leżało i jakie zarazki ma w sobie.

Przygotowałam więc płyn, a Hania ostrożnie odwinęła szmatki.

– Ojej… – zaczęłam, lekko rozczarowana. – To zwykły zegarek…

Wzięłam go do ręki i obejrzałam. Był złoty, wyglądał na dość stary.

– Patrz, ale dziwne, on ma numerki tylko od jeden do dziewięć – zauważyła Hania.

– Kurde, może kiedyś nie wiedzieli, że godzin na zegarze powinno być dwanaście? – stwierdziłam i z zainteresowaniem zaczęłam ruszać wskazówkami.

– Działają – zdążyłam jeszcze powiedzieć do siostry, po czym poczułam mocny wiatr i siłę, która zaczęła wciągać moją rękę do zegarka. Potem już wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Chyba krzyknęłam, zdołałam jeszcze dostrzec przerażoną minę mojej siostry, która chwyciła mnie za nadgarstek, i chwilę później zniknęłyśmy w zegarku.

Rozdział 2

Dobrawa to nie jest tylko woda – Hania i jej spostrzeżenia

„Baśka i jej pomysły…”, pomyślałam w duchu w momencie uderzenia silnego powiewu wiatru i zamknęłam oczy ze strachu.

– Siostra, żyjemy – usłyszałam jej głos i uniosłam powieki.

– Żyjemy, tylko gdzie my jesteśmy? – zapytałam siostrę i zaczęłam się rozglądać z lekkim strachem. Zdecydowanie nie był to mój pokój. Rozejrzałam się. Byłyśmy na jakiejś łące, za nami widziałam gęsty las, a na horyzoncie majaczyła dziwna budowla.

– Patrz na zegarek, wskazuje chyba jakąś datę.

Basia miała rację, wzięłam więc zegarek do ręki i próbowałam odczytać datę.

– 14 kwietnia 993 roku? – zaczęłam, ale Basia mnie zaraz poprawiła:

– Nie, 14 kwietnia 996 roku – udało jej się poprawnie odczytać dane, więc uśmiechnęła się z triumfem.

– Lepiej schowajmy zegarek, żeby się nie zgubić – powiedziałam do niej.

– Okej – odpowiedziała siostra. – Tylko co teraz? – zadała to samo pytanie, które miałam wypowiedzieć ja. No, ale jako starsza siostra to ja powinnam znaleźć jakieś rozwiązanie.

– Na zamek mi to nie wygląda – oznajmiła Basia. – Ale powinnyśmy podejść i zobaczyć z bliska.

Ruszyłyśmy więc w kierunku tego budynku.

– Patrz, ktoś idzie – zauważyłam i wskazałam siostrze parę zgarbionych ludzi, niosących na plecach jakieś worki.

– Chodź, podejdziemy.

– Dzień dobry – zaczęłam grzecznie. – Gdzie my jesteśmy?

Ale ta dwójka nie zareagowała, zupełnie jakby nas nie widzieli. Basia pokazała im język, też nic.

– Oni nas chyba nie widzą ani nie słyszą – stwierdziła ta mała mądrala. – Musimy jakoś radzić sobie same.

Mijałyśmy dziwne chatki, ludzi ubranych jakoś tak inaczej, ciężko nawet to było opisać.

– Gdzie my jesteśmy? – zastanawiałyśmy się ciągle, a ta ciekawość prowadziła nas w kierunku okazałego budynku.

– To wygląda jak gród – stwierdziłam. – Pamiętasz, widziałyśmy taką replikę w którymś z muzeów w Gnieźnie.

– Gród?– zdziwiła się lekko Basia. – Czyli cofnęłyśmy się w czasie – oznajmiła ze stoickim spokojem moja siostra. – Korzystajmy więc! – dodała.

Razem z nami w kierunku grodu podążał tłum, jedni pieszo, inni konno, ale nikt nas nie widział. Przez moment miałam wrażenie, że jakieś dziecko się do nas uśmiecha, ale może to było tylko złudzenie. Znalazłyśmy się na jakimś placu, na którego środku ustawione było coś, co wyglądało jak wielka chrzcielnica.

Zapiał kogut.

„Naprawdę, usłyszałyśmy, jak pieje kogut”, pomyślałam, bo pianie koguta było czymś znanym tylko z opowieści babci, mieszkającej jako dziecko na wsi. To ona opowiadała nam o tym, jak codziennie budził ją śpiew koguta, który oznaczał rozpoczęcie kolejnego dnia. W miastach to się nie zdarzało, dlatego było to dla mnie nieznane przeżycie.

Nagle do chrzcielnicy zbliżył się chyba jakiś kapłan. Mężczyzna był odziany w długą, burą szatę, prawie łysy, w ręku trzymał jakąś księgę i wydawał z siebie niezrozumiałe dźwięki. Niby przypominał księdza, ale różnił się bardzo od tych mi znanych. Język, którego używał, też nie był naszym rodzimym.

– To chyba łacina – szepnęłam do siostry zadowolona, przypominając sobie wykłady mamy na temat języków obcych w przeszłości.

Do kapłana zbliżył się przystojny, postawny mężczyzna. Towarzyszył mu inny, starszy. Ten młodszy się rozebrał, wszedł nago do chrzcielnicy i został trzy razy całkowicie zanurzony w wodzie przez kapłana.

– To chyba jest chrzest! Ale to zdecydowanie nie to samo co u nas – powiedziała Basia ze śmiechem. – Dzieci nie wkłada się nago do chrzcielnicy!

I nagle znów poczułyśmy powiew wiatru, zegarek nas przyzywał i bez uprzedzenia wciągnął. Po chwili z powrotem byłyśmy u siebie w domu, w moim pokoju. Byłyśmy mocno zdziwione szybkością działania zegarka, nie czułyśmy właściwie, żeby upłynęła nawet minuta. Tak jakby czas zatrzymał się na chwilę.

„Uff, ale dziwny sen…”, pomyślałam. Otworzyłam oczy, Baśka siedziała obok, a po jej minie domyśliłam się, że jednak mi się to nie śniło.

– Ej, co to było?– zapytała.

Pokręciłam tylko głową, nie umiałam jej odpowiedzieć.

– Chyba przeniosłyśmy się w czasie – stwierdziła i wyciągnęła zegarek. Dalej wskazywał 14 kwietnia 966 roku.

– Czekaj, sprawdzimy, co to dokładnie było – powiedziałam i otworzyłam laptop. – Wujek Google zaraz powie nam więcej. – Uśmiechnęłam się i wpisałam datę. – Patrz, siostra! – Odwróciłam ekran w jej stronę z triumfalną miną. – Uczestniczyłyśmy w chrzcie Polski.

Zaczęłam czytać z zainteresowaniem. Według kronikarza Galla Anonima Mieszko, jeden z książąt polskich, zdecydował się na przyjęcie chrztu celem umocnienia pozycji Polski pośród krajów europejskich. Zmusił ludność zamieszkującą tereny ówczesnego państwa polskiego do zaprzestania wierzeń w słowiańskie bóstwa i przyjęcie wiary w jednego Boga. Sam też musiał odprawić swoje liczne żony i wziąć ślub z czeską księżniczką Dąbrówką, znaną także jako Dobrawa. Prawdopodobnie ślub odbył się w tym samym czasie, co chrzest księcia, a jego ojcem chrzestnym mógł być jego teść – Bolesław Srogi. Natomiast ten łysy mnich, którego widziałyśmy, to mógł być przybyły z Czech wraz z Dobrawą ksiądz Jordan, który potem został pierwszym biskupem Polski.

– Wow, to jest nawet ciekawe – powiedziała Basia.

– Owszem – odpowiedziałam, zwłaszcza że zawsze myślałam, że Dobrawa to woda mineralna!

Wzięłam ponownie do ręki zegarek. Obracałam go chwilę w dłoni, zastanawiając się, skąd bierze się jego tajemnicze działanie. Nagle dostrzegłam jakiś mały napis.

– Basia, popatrz tutaj! – Podekscytowana wskazałam siostrze swoje odkrycie. Po chwili obie wpatrywałyśmy się w tekst, ale nic on nam nie mówił. – Może weź jakąś kartkę, spróbujemy przepisać litery, które uda nam się rozszyfrować, i zobaczymy, co nam z tego wyjdzie.

Dyktowałam litera po literze i wyszły nam dwa zdania: „Tempus est periculosum. On ne peut pas y jouer trop souvent”.

– To mi wygląda na łacinę albo na francuski – stwierdziłam, bo akurat parę miesięcy temu zaczęłam się uczyć francuskiego, potrafiłam więc już rozpoznawać pojedyncze słówka z tego języka.

– A więc idziemy do mamy – oznajmiła radośnie Basia. – Kto jak kto, ale ona jako romanistka na pewno nam to odszyfruje.

– Ale co jej powiemy?

– Nie wiem, może że znalazłyśmy to zdanie w jakieś książce?

Skinęłam głową i zeszłyśmy na dół do rodziców. Nie zauważyli naszego zniknięcia, więc uznałyśmy, że najwidoczniej gdy nas nie ma, czas tutaj się zatrzymuje.

– Mamo? – zagadnęła naszą rodzicielkę Basia. – Bo widzisz, znalazłam takie dziwne zdanie w książce. Możesz zerknąć?

Uradowana mama, usłyszawszy, że jej trzynastolatka czyta, spojrzała na podsuniętą jej kartkę.

– „Tempus est periculosum. On ne peut pas y jouer trop souvent” – przeczytała i uśmiechnęła się. – „Tempus est periculosum” to łacina i oznacza „czas jest niebezpieczny”. Natomiast „On ne peut pas y jouer trop souvent” to już po francusku i można to zdanie przetłumaczyć jako „nie można się nim bawić za często”. A co ty takiego czytasz?

– A, najnowszą książkę o Harrym Potterze – powiedziała młoda, a ja spojrzałam na nią z uznaniem.

– Dzięki, mamo! – Przytuliłyśmy ją spontanicznie. – To my idziemy czytać dalej – powiedziałyśmy zgodnie i zaszyłyśmy się w moim pokoju.

– No nic, musimy się przekonać, czy to nie był sen, urządzimy sobie jakąś małą podróż w inną epokę – rzekłam do Basi. – A teraz spadaj, młoda, muszę się zająć rzeczywistością! – wykrzyknęłam ze śmiechem do siostry i chwyciłam za komórkę. – Aha – dodałam. – Może na razie nie mówmy o tym nikomu.

– Jasne, ściśle tajne! – przytaknęła siostra i zniknęła za drzwiami mojego pokoju.

Rozdział 3

Na polu bitewnym kiścień to skuteczna broń – Basia i jej ulubione narzędzie walki

Ustaliłyśmy z Hanią, że będziemy korzystać z zegarka tylko raz w tygodniu, bo skoro napis na nim wspominał, że czasem nie można się zbytnio bawić, to oznaczało, że nie powinno się za często z zegarka korzystać. Poza tym nie znając zasad jego działania, nie wiedziałyśmy, czy nie zostawi nas gdzieś w przeszłości. Zostałybyśmy wtedy uwięzione, na przykład w jakimś klasztorze sprzed czterystu lat. Zdecydowanie nie było to miejsce dla mnie. Hanka, owszem, może dałaby sobie jakoś radę, ale na pewno nie ja!

W sobotę, tydzień po naszej podróży do Gniezna, postanowiłyśmy spróbować ponownie. Ciekawość była silniejsza od strachu i uznałyśmy, że skoro jest to magiczny zegarek i zadziałał, mimo że tyle lat przeleżał gdzieś w kącie, to pewnie jest cały czas sprawny. Sprawdziłyśmy, co robią rodzice. Mama jak zwykle czytała, a tata siedział z laptopem.

– My idziemy grać do siebie – powiedziała Hania i zamknęłyśmy starannie za sobą drzwi do mojego pokoju.

Wyciągnęłam zegarek z szafy. Schowałam go głęboko pod ciuchy, gdzie mama nie powinna go znaleźć.

– No dobra, i co teraz? – zapytała Hania, a ja po prostu zaczęłam ruszać wskazówkami, to w lewo, to w prawo.

– Niech zegarek sam wybierze! – krzyknęłam i wyczułam znajomy już powiew wiatru.

Po chwili otwierałyśmy już oczy. Zerknęłam na zegarek: wskazywał na 24 czerwca 972 roku.

– Okej – powiedziała Hania. – Jesteśmy parę lat później niż ostatnio. Tylko co to jest?

Przed nami rozciągał się niesamowity widok. Dwa wojska stały naprzeciwko siebie, rozdzielone przez rzekę. Patrzyłyśmy na wszystko z jakiegoś wzgórza.

– To jakaś bitwa – wyszeptałam do Hani z lekkim strachem, ale mając nadzieję, że będzie tak, jak było ostatnio, że nikt nas nie zobaczy. Usadowiłyśmy się więc wygodnie i patrzyłyśmy.

Siły wyglądały na wyrównane. Po obu stronach raczej nie przekraczały paru tysięcy ludzi, aczkolwiek na oko naprawdę ciężko było to określić.

– Patrz – powiedziała moja siostra. – Ci z lewej strony są jakby podzieleni na trzy części.

Faktycznie, Hania miała rację. Najwięcej ludzi zgromadzonych było przy rzece, a na ich czele wyróżniał się jeden człowiek, jeżdżący od jednego do drugiego wojaka i coś wykrzykujący. Wszyscy wojowie byli konno.

– To chyba Mieszko I – wyszeptałam. – A przynajmniej podobny jest do tego gościa, którego chrzest obserwowałyśmy tydzień wcześniej.

Hania skinęła głową, zgadzając się ze mną. Patrzyłyśmy dalej zafascynowane. Troszkę dalej na wzgórzu podobnym do naszego wznosił się jakiś gród. Z jednej jego strony wszyscy siedzieli na koniach, z drugiej chowali się z łukami w ręce za takimi dużymi, okrągłymi przedmiotami albo trzymali je nad swoimi głowami.

– Kurczę, to są chyba tarcze – stwierdziła Hania, jakby podejrzewając, o czym myślę.

Nagle usłyszałyśmy rumor z drugiej strony rzeki.

– Oni chcą się przeprawić na drugą stronę! – krzyknęłam do Hani, ale niestety znajomy powiew wiatru uniemożliwił nam oglądanie dalszego przebiegu wydarzeń i już po chwili byłyśmy u mnie w pokoju.

– To było niezłe – powiedziałam do siostry, biorąc laptop, żeby od razu sprawdzić, gdzie tym razem trafiłyśmy.

– Wpisuj! – Hania przypomniała mi datę.

Bingo, znalazłam.

– 24 czerwca 972 roku miała miejsce bitwa pod Cedynią – zaczęła czytać Hania. – W rejonie Cedyni miał znajdować się bród na Odrze, przez który biegł ważny szlak handlowy z krajów połabskich[1] do Pomorza. W 972 roku margrabia[2] Marchii Łużyckiej Hodon wyruszył na czele swoich wojsk z Magdeburga ku państwu Polan. Do spotkania doszło prawdopodobnie pod Cedynią[3]. Koncepcja przebiegu bitwy opiera się na podstawie taktyki wojskowej, uzbrojenia i analiz historycznych wojsk wczesnego średniowiecza.

– Czytaj dalej – poprosiłam siostrę, bo byłam bardzo ciekawa, czy ta koncepcja zbliżona jest do tego, co my zobaczyłyśmy.

– Okej, więc prawdopodobnie Hodon miał przewagę, jeżeli chodzi o liczbę wojska konnego, było też sporo pieszych, za to silną stroną Mieszka byli łucznicy, tarczownicy i ruchliwa piechota.

Przynajmniej dowiedziałam się, że wojownicy z tymi dziwnymi kołami w rękach trzymali po prostu tarcze i byli nazywani tarczownikami.

– A jaką jeszcze bronią się wtedy posługiwano? – zapytałam siostry. Ta na chwilkę umilkła, jakby szukała potrzebnych informacji, po czym popatrzyła na mnie triumfująco:

– A więc używano toporów, włóczni, grotów, strzał, procy, tarczy, mieczy, no i kiścieni.