Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie uciekniesz. Zawsze cię znajdę – słowa te prześladują Samanthę, która za wszelką cenę próbuje odciąć się od przeszłości i w niewielkim miasteczku na końcu świata ułożyć sobie życie od nowa. Nowy dom, nowe miasto i znajomi dają szansę na to, że można zacząć z czystą kartką i wymazać z pamięci trudne doświadczenia. Nadzieja jednak nie trwa długo, a zło, przed którym ucieka Samantha, czai się tuż za rogiem. Tym razem jednak dziewczyna nie jest sama, a przy jej boku pojawiają się nowi przyjaciele, którzy z pełną wiarą i zaangażowaniem stają naprzeciw zagrożeniu. Zaczyna się walka o życie.
Po prostu bądź to opowieść łącząca w sobie romans, obyczaj i kryminał. To idealny przepis na pasjonującą historię miłosną rozgrywającą się w obliczu zagrożenia, tajemnicy i niedomówień. Pod płaszczykiem ciszy i spokoju maleńkiej miejscowości tętnią życiem ludzkie historie niewolne od bólu, rozczarowań i zwątpienia. Czy los pozwoli, aby Samantha i Mason pokonali przeciwności losu i zaznali wspólnego szczęścia? Istnieją tacy, którzy zrobią wszystko, aby do tego nie dopuścić.
Notatka o Autorce
M.M. Aries – absolwentka Zespołu Szkół Ekonomicznych w Świdnicy. Prowadzi własną działalność gospodarczą. Razem z partnerem wychowuje 7-letnią córeczkę. Jej największą pasją są książki. W swojej kolekcji ma ich już prawie 700. Powieść Po prostu bądź jest jej debiutem literackim.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 274
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Opieka redakcyjna
Agnieszka Gortat
Redaktor prowadzący
Monika Bronowicz-Hossain
Korekta
Słowa na warsztatAgata Czaplarska
Opracowanie graficzne i skład
Marzena Jeziak
Projekt okładki
Aleksandra Sobieraj
© Copyright by Author 2025© Copyright for this edition by Borgis 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Wydanie I
Warszawa 2025
ISBN 978-83-68322-54-5ISBN (e-book978-83-68322-55-2
Wydawca
Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis
Wydrukowano w Polsce
Druk: Sowa Sp. z o.o.
Rozdział 1
Rozdział 2
Table of Contents
Cover
Rozdział 1
Siedzę w uroczej kawiarence i przeglądam gazetę. Niedawno przeprowadziłam się w to miejsce, więc nikogo jeszcze nie poznałam, ale samotność nie jest mi obca – od pewnego czasu jest moją jedyną i najprawdziwszą przyjaciółką. Dlatego szczerze mówiąc, nie wiem, czy mam ochotę na nowe znajomości. Ostatnie skończyły się niezbyt dobrze. Teraz potrzebuję czegoś na kształt wyciszenia, ale lubię ukradkiem obserwować ludzi: podglądać ich nawyki i odgadywać emocje. To takie fascynujące, kiedy pozornie spokojna osoba potrafi pokazać pazurki albo postrach dzielnicy we własnych czterech ścianach jest potulny jak baranek.
Spoglądam przez okno na miasteczko. Podejrzewam, że tutaj każdy zna każdego od podszewki, więc wcale nie jestem zdziwiona, że kolejna napotkana osoba bacznie mi się przygląda. Tak, ja również to robię, ale oni wcale nie muszą. Na szczęście nikt nie próbował nawiązać ze mną kontaktu – być może dlatego, że niespecjalnie pokazuję się publicznie.
Lubię mój dom. Mogłabym w ogóle z niego nie wychodzić, ale czasami sytuacja mnie do tego zmusza, przecież jakoś trzeba żyć. Lecz dzisiejszy dzień jest wyjątkiem – postanowiłam zrobić sobie leniwy poranek i wyskoczyć na kawę do miasteczka. Uważam, że takie urozmaicenie dobrze mi zrobi.
Kawiarnię zauważyłam, gdy przejeżdżałam tędy po raz pierwszy. Bardzo zaciekawił mnie jej styl: tak z zewnątrz, jak i wewnątrz wszystko jest z drewna: drewniane stoliki, drewniane krzesła, drewniane ogrodzenie, nawet drzwi i okno. Ale to nie jest takie zwykłe drewno. Widać, że artysta miał tu sporo do powiedzenia. Kiedy dobrze się przyjrzałam, to zauważyłam, że na każdym fragmencie drewna zostało coś wyrzeźbione lub wypalone – wygląda jak symbole. Jestem ciekawa, co kryją, czy mają jakieś głębsze znaczenie.
Dopijam latte i zbieram swoje rzeczy. Zaczynam czuć się trochę dziwnie, wszyscy wpatrują się we mnie, jakbym była jakimś intruzem. W sumie to jestem, przecież mnie nie znają, ale te ukradkowe spojrzenia i szepty działają na mnie jak czerwona płachta na byka. To strasznie frustrujące.
Przyklejam uśmiech do twarzy i z wysoko uniesioną głową wychodzę na zewnątrz. Wiosenne słońce ogrzewa moją skórę, gdy idę do swojego auta zaparkowanego przy pobliskiej piekarni, z której wydobywa się cudowny zapach świeżo upieczonego chleba. Ostatni raz wypełniam płuca aromatem pieczywa i wsiadam za kierownicę – najwyższy czas wziąć się za dom, nie mogę odkładać tego w nieskończoność. Jadę w ciszy, podziwiając okolicę – góry, lasy, pola. Czy to dziwne, że właśnie takie rzeczy uszczęśliwiają mnie najbardziej? Wybór tego miejsca był najlepszą decyzją w moim życiu.
Parkuję samochód pod domem i wyciągam z niego materiały potrzebne do remontu. Nie ma tego za wiele, bo szczerze mówiąc, nie znam się na tym. Kupiłam wczoraj kilka pędzli, farby, folię i taśmy. Jakiś czas temu oglądałam filmiki na YouTubie na temat odświeżania pomieszczeń. To nie może być trudne, prawda?
Przebieram się w wygodny dres i zaczynam przygotowywać pomieszczenie. Jako pierwszy w planie jest salon – wykładam folię na stare meble, aby nie zniszczyć ich jeszcze bardziej, i nalewam farbę do pojemnika. Mam nadzieję, że na ścianie ten kolor będzie wyglądał lepiej niż teraz.
Łapię za drabinę i zaczynam malować nad kominkiem. Te wszystkie odcinki taśmą są bez sensu! Kto to wymyślił… Z jednej strony taśma mi się odkleja, z drugiej w ogóle nie trzyma się ściany. To na pewno nie tak miało wyglądać.
Nagle dzwoni dzwonek przy drzwiach. Równo z dźwiękiem tracę równowagę i spadam z drabiny, lądując na podłodze. Po drodze trąciłam tackę z farbą, która rozprysnęła się po całej podłodze.
– Aua! – Rozmasowuję obolałe pośladki.
Cholerny dzwonek. Ciekawe, kogo tutaj niesie. Wstaję najszybciej, jak to tylko możliwe, robię błyskawiczne oględziny strat i podchodzę do drzwi. Najpierw zaglądam przez szybę.
Na werandzie stoi dziewczyna w wieku zbliżonym do mojego, a w rękach trzyma pakunek. Nie zwlekając dłużej, otwieram drzwi.
– Cześć – mówi promiennie. – Jestem Ava, mieszkam naprzeciwko. Zauważyłam, że niedawno się wprowadziłaś, chciałam cię przywitać w sąsiedztwie. Bardzo się cieszymy, że zamieszkałaś właśnie tutaj – gada w takim tempie, jakby ją ktoś nakręcił. To nawet zabawne.
– Cześć. Miło cię poznać – staram się być uprzejma, chociaż nie jest mi łatwo, zwłaszcza że teraz wszystko mnie boli. – Nazywam się Samantha, ale mów mi Sam.
Ava przez chwilę mi się przygląda, zapewne zauważając grymas na mojej twarzy. Później lustruje mnie od góry do dołu.
– Coś się stało? Jesteś cała w farbie.
– Nic takiego, to tylko efekt nieudolnej pracy na drabinie. Chcesz wejść? – pytam, zmieniając temat.
– Jesteś pewna? – Jest nieco zdziwiona. – Bo mam wrażenie, że chyba ci w czymś przeszkodziłam.
– Chwila odpoczynku dobrze mi zrobi. Wejdź i rozgość się, a ja naleję nam lemoniady. Masz ochotę?
– Chętnie! – woła za mną, gdy kieruję się w stronę kuchni. – Zapomniałabym, to dla ciebie, ciasteczka mojego przepisu.
Wręcza mi pakunek i uśmiecha się serdecznie. Wydaje się bardzo miła, ale na początku każdy taki jest – chociaż chciałabym się mylić, to wiem, jak działa ten świat. Na początku wszystko jest zawsze piękne, a później szlag jasny to trafia. Ludzie myślą, że mogą sobie każdego podporządkować pod swoje wartości, ale jak coś idzie nie po ich myśli, to od razu wbijają w ciebie pazury. Wiem, już to przerabiałam.
Zabieram pudełko, stawiam na blacie w kuchni i nalewam dla nas po szklance napoju. Biorę dwa głębokie wdechy i wracam do mojego gościa.
– Co robisz? – pytam zdziwiona na widok sąsiadki, która na kolanach sprząta mój bałagan. Stoję jak wryta.
– Wycieram farbę. – Uśmiecha się do mnie. – Jak zaschnie, to zniszczy ci podłogę.
– Aha, dziękuję, nie pomyślałam o tym. – W moim głosie nadal pobrzmiewa zdziwienie i niedowierzanie.
Ava wstaje z podłogi i podchodzi do kominka. Przez chwilę mu się przygląda. Fakt jest taki, że kominek wygląda najlepiej z całego domu, ale ma również swoje lata. Z czasem będę musiała pomyśleć o jakiejś konserwacji. Tak to się nazywa, prawda?
– Jak ci się tutaj mieszka? – dopytuje, odwracając się w moim kierunku.
– Myślę, że dobrze. Urzekła mnie okolica i te widoki… – Przywołuję w myślach krajobraz, jaki mijam za każdym razem, gdy jadę do miasteczka: piękne wzgórza i doliny rozciągające się dookoła, jakby sięgały w nieskończoność. Wyglądają, jakby to one stawiały tutaj warunki, gdzie można zagospodarować teren, a gdzie nie. I ewidentnie racja jest po ich stronie, Matka Natura wyznaczyła nieliczne płaskie miejsca, które są już chyba od dawna wykorzystane przez ludność.
– To prawda, widoki są tutaj niesamowite, ale najlepszych z pewnością jeszcze nie widziałaś. I z drogi ich nie zobaczysz, więc jeżeli będziesz miała ochotę na spacer i towarzystwo, służę pomocą. – Kłania się żartobliwie. Jej uśmiech jest zaraźliwy, ponieważ sama zaczęłam się szczerzyć jak głupia.
– Bardzo chętnie, dziękuję.
Rozmawiamy jeszcze przez chwilę. Ava naprawdę wydaje się wspaniałą osobą. Opowiadam jej, jak trafiłam w to miejsce. Jest szczerze zaskoczona – ja również byłam, gdy to wymyśliłam. Po prostu, otworzyłam mapę, zamknęłam oczy i palcem wskazałam teren. Musiałam powiększyć obraz na komputerze, bo miasteczko okazuje się tak małe, że na normalnych mapach jest niedostrzegalne.
– Wow, jestem pod wrażeniem. Bardzo odważnie.
– Chciałam po prostu coś zmienić w swoim życiu. – Wzruszam ramionami.
– Cieszę się, że akurat tutaj trafiłaś. Większość młodych ludzi powyjeżdżało do większych miast, dlatego została nas tutaj dosłownie garstka. Ale wszyscy są bardzo mili i pomocni. Więc jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, nawet pomocy przy malowaniu, od razu do mnie dzwoń.
– Dziękuję, to bardzo miło z twojej strony.
Słońce utrzymuje się wysoko na niebie, zatem postanawiamy przenieść się na zewnątrz. Na ganku wisi drewniana huśtawka, lecz nie jestem na tyle odważna, aby na niej usiąść. Cała ta konstrukcja wygląda mało stabilnie. Ava pewnym krokiem podchodzi do niej i śmiało mości się na środku siedziska, a widząc mój wzrok, od razu dodaje:
– Spokojnie, nie spadnie. Drewno jest trochę zaniedbane, ale belki wciąż całe. Chociaż pewnie przydałoby się jej odświeżenie. – Uśmiecha się, dumna ze swojej spostrzegawczości, na co marszczę brwi. – Tak, wiem, że się mądrzę, ale to są skutki przebywania z moim bratem. On ciągle przy czymś majsterkuje, gdy tylko ma wolną chwilę, i niestety zdarza się, że zagania mnie do roboty. Jakiś czas temu odnawialiśmy naszą werandę – to był kosmos!
Ava łapie się za głowę, jakby niezbyt miło wspominała ten czas. Lecz nie rozumiem dlaczego. Ma brata – powinna się z tego cieszyć. Ja zostałam sama, i choć to uczucie nie jest mi obce, to chciałabym to zmienić. Tylko jak to zrobić, skoro z automatu odrzucam każdego, kogo poznam?
Słucham jej opowieści jak zahipnotyzowana. Lubię takie historyjki, zawsze próbuję sobie zobrazować je w głowie. Chociaż nie jest to łatwe, bo nawet nie wiem, jak jej brat wygląda, ale za każdym razem, gdy Ava robi kwaśną minę – ja się śmieję. Właśnie sobie wyobraziłam, jak chwyta młotek w swoje drobne dłonie i wbija gwoździe tuż przy zadaszeniu werandy, z drabiny. Z tego, co opowiada, ten młotek był o wiele większy niż tradycyjne narzędzie, przez co nie mogła utrzymać go jedną ręką.
Wiele bym dała, aby takie przygody trafiały się również mnie. Niestety życie pisze różne scenariusze, a ja za bardzo się temu podporządkowałam. Chyba nie jestem zbyt odważna, żeby stawić czoła temu, co dla mnie przygotowano. Jedynym rozwiązaniem na wszystko jest dla mnie ucieczka – do tej pory się sprawdzała. Chociaż bardzo bym chciała, żeby dotychczasowe życie tutaj mnie nie znalazło, to i tak wiem, że karty zostały już dawno wyłożone na stół. Dlatego z pokerową twarzą czekam na kolejny ruch.
– Rety! Już ta godzina! – mówi Ava, spoglądając na zegarek. – Muszę uciekać. Miło się rozmawiało. Pamiętaj, jakby co, to jestem pod telefonem.
– Jasne. Do zobaczenia.
– Cześć!
Wybiegła z mojego domu jak tornado. Faktycznie, już jest późna godzina, a ja nawet nie pomalowałam salonu, nie wspominając o reszcie pomieszczeń.
Rozmowa z Avą była bardzo odświeżająca. Tak nam się miło rozmawiało, że nawet nie zauważyłyśmy, kiedy zleciało nam popołudnie. Ta swoboda i naturalne poczucie humoru poprawiły mi nastrój, lecz moja czujność pozostaje na najwyższym poziomie.
Odwracam się w stronę salonu. Mozaika, która powstała na ścianie, przeraziłaby nawet najśmielszego artystę. To znak, że na dzisiaj wystarczy. Sprzątam farbę i odkładam ją w kącie. Ze smutkiem stwierdzam, że nie nadaję się do tego.
– Ech – wzdycham poirytowana.
Nie zważając na kolejne porażki, staram się utrzymać mój dobry nastrój i postanawiam napić się gorącej czekolady, usadawiając się na werandzie. Cisza i spokój dookoła działają na mnie bardzo kojąco, zamykam na chwilę oczy i w myślach wyobrażam sobie, jak bym chciała, aby wyglądał mój dom. Salon z dużą sofą, przed którą stałby telewizor, naprzeciwko kominka dwa okazałe fotele i ogromny regał na książki. W kuchni meble w kolorze czarnym z drewnianym blatem, nieduża wyspa na środku, przy niej wysokie krzesła, obok stół dla sześciu osób. W sypialni zaś ogromne łóżko z baldachimem w pastelowym kolorze. Resztę domu…
Moje rozmyślania przerywa ryk silnika. Otwieram oczy, ale nic nie widzę. Plusem tego miejsca jest to, że każdy z domów jest oddzielony od siebie sporym kawałkiem terenu – minusem zaś, że mimo odległości i tak wszystko dobrze słychać. Uroki otwartej przestrzeni… ale i tak za nic w świecie nie oddałabym tego domu.
Między drzewami dostrzegam smugi światła. To chyba tam mieszka Ava. Jedyny dom w zasięgu wzroku, pozostałe ukrywają się za niewielkimi pagórkami lub drzewami. Motocyklista zaparkował pod jej domem – wcześniej nie dostrzegłam, aby kręcił się w okolicy jakiś motor. A może to jej facet, w końcu Ava jest piękną kobietą: średniego wzrostu, o długich, kręconych włosach koloru blond, szczupła – co dodaje jej atrakcyjności. Na pewno ma mnóstwo adoratorów.
Niebo trochę spochmurniało i zerwał się nieprzyjemny wiatr. A dopiero co świeciło piękne słońce. Nie pozostaje mi nic innego, jak schować się w domu. Wchodzę do kuchni i przyglądam się jeszcze nierozpakowanym pudłom. Nie wiem, kiedy to posprzątam, skoro nawet nie mam ochoty do nich podchodzić. A jest ich przecież więcej – z grubsza po cztery w każdym pomieszczeniu. Nie sądziłam, że mam aż tyle rzeczy.
Siadam na blacie i rozmyślam, co zrobić dalej ze swoim życiem, dokąd tak naprawdę zmierzam i czy aby na pewno idę w dobrym kierunku… Nie chcę popełnić tych samych błędów co ostatnio, sporo za to zapłaciłam, nie zniosę powtórki.
Szalejące za oknem drzewa wyrywają mnie z zamyślenia. Wiatr robi się bardziej porywisty niż jeszcze chwilę temu. Mam nadzieję, że mój dom na tym nie ucierpi, bo niestety do najmłodszych nie należy. Jeszcze przez chwilę przyglądam się sytuacji za oknem, gdy nagle duża gałąź odrywa się od pobliskiego drzewa i upada tuż przy moim aucie. Dlaczego przy tym domu nie ma garażu?!
Odgłosy dobiegające z zewnątrz stają się coraz głośniejsze, a mnie naszła ochota na długą i gorącą kąpiel. Zbieram swoje rzeczy i idę do łazienki. Gdy woda nalewa się do wanny, staram się znaleźć mój ulubiony bąbelkowy płyn do kąpieli.
– No dalej, gdzie jesteś? Nie rób mi tego – mówię sama do siebie, co przynosi skutek, bo właśnie w tej chwili znajduję niezbędny element moich kąpieli.
Nalewam trochę płynu do wanny i odstawiam butelkę na półkę. Związuję włosy w wysoki kok i wchodzę do wody. Przyjemne ciepło rozchodzi się po moim ciele, dając uczucie odprężenia. Zanurzam się po samą szyję i słucham łagodnych dźwięków muzyki wydobywającej się z głośników, które włączyłam chwilę wcześniej.
Jest mi tak błogo, że niemal zasypiam. Nie wiem, ile czasu zajmuje mi kąpiel, ale nagle potężny huk sprawia, że zrywam się z wanny na równe nogi, rozlewając wodę dookoła. Serce wali mi jak młotem, przez chwilę nie jestem w stanie się ruszyć, ale gdy w końcu mogę operować własnymi nogami, ostrożnie podchodzę do okna. Zdążyło się już ściemnić, dlatego nie dostrzegam niczego dziwnego na zewnątrz.
Zakładam szlafrok i schodzę na dół. Po cichu wyciągam z szuflady latarkę i wychodzę na werandę. Jestem bardzo ciekawa, co spowodowało taki hałas. Rozglądam się dookoła, ale niczego nie dostrzegam. Jest już za ciemno i zbyt wietrznie, a na dodatek strasznie pada deszcz. Nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić do domu, gdyż dosłownie zamarzam. Wychodzenie na zewnątrz świeżo po kąpieli to raczej nie był dobry pomysł.
Pędzę do sypialni, wkładam piżamę i okrywam się kocem. Przez to zimno automatycznie zatapiam się w pościeli, szczelnie okrywając każdy zakamarek ciała. Czuję, jak powieki ciążą mi coraz bardziej, a po chwili dopada mnie sen.
Wybudza mnie głośne walenie do drzwi. Spoglądam na zegarek, jest dopiero siódma rano. Kogoś chyba powaliło. Zwlekam się z łóżka i owinięta kocem schodzę na dół.
– Już idę! – krzyczę w stronę drzwi. – Kto tam?
– Sam, to ja, Ava.
Otwieram drzwi i od razu wpuszczam ją do środka.
– Coś się stało? Bo walisz w te drzwi tak mocno, jakby od tego miało zależeć twoje życie.
– Przepraszam, ale nie mogłam cię dobudzić. Pukałam dobre dziesięć minut. Musiałam upewnić się, czy z tobą wszystko w porządku.
– Tak, wszystko jest świetnie. Czemu miałoby być inaczej?
– Wczorajsza zawierucha wyrządziła sporo szkód w okolicy. – Zaczyna błądzić wzrokiem, jakby chciała mi coś powiedzieć, ale się waha.
– Wyduś to w końcu z siebie. – Obserwuję ją niczym jastrząb.
– Dobra. – Rozkłada ręce. – Twój samochód…
Nie czekając na Avę, obracam się i gnam przed dom. Docieram do samochodu i nieruchomieję – ogromna gałąź leży sobie swobodnie na dachu mojego auta. Ale to jeszcze nic. Obchodzę go dookoła i wtedy zauważam kolejną rzecz. Zatrzymuję się, wpatrując w pustą przestrzeń, gdzie kiedyś była tylna szyba. To się nie dzieje naprawdę. Zapewne to wszystko tylko mi się śni, obudzę się i wszystko będzie w porządku.
– Tak mi przykro, Sam – dociera do mnie głos Avy, lecz ja nawet nie reaguję. Czuję jej dłoń na swoim ramieniu. – Poproszę mojego brata, to odholuje twoje auto do naszego kuzyna, ma warsztat w miasteczku. Na pewno szybko je naprawi.
– Naprawdę? – Od razu przytomnieję. – To nie będzie problem? Bo wiesz, nie chcę się narzucać. Sama mogę to jakoś zorganizować.
– No coś ty… Jesteśmy sąsiadkami, musimy sobie pomagać. – Jej uśmiech o dziwo podniósł mnie na duchu. Poczułam lekką ulgę.
Brak środka transportu to ogromny problem. Już nie chodzi o swobodne dostanie się do miasta, lecz o przywiezienie wszystkich niezbędnych rzeczy do remontu. A teraz, gdy mój pojazd nie nadaje się do użytku, jestem bezradna. A mogłam kupić wszystko wczoraj – ależ ze mnie idiotka! Tak się kończy odkładanie wszystkiego na później.
Podchodzę do wozu z zamiarem otwarcia drzwi, w schowku trzymam portfel. Wiem, nie jest to mądre posunięcie, ale dla mnie zdało się idealne jako dla osoby, która nienawidzi torebek. W tym miejscu zawsze był pod ręką.
– Co robisz? – Ava jest szczerze zdziwiona i jednocześnie przerażona.
– Próbuję dostać się do środka – wyduszam z siebie, skupiając się na drzwiach. Kieruje mną ogromna doza determinacji i adrenaliny.
– Sam, to jest niebezpieczne. Ta gałąź leży na krawędzi, w każdej chwili może spaść. Zrobisz sobie krzywdę… Nie, nie, nie, nie mogę na to patrzeć!
Zerkam na nią, jak zasłania sobie oczy, a na moich ustach pojawia się lekki uśmiech. Nie dość, że buzia jej się nie zamyka, to jeszcze panikuje tak bardzo, jakby naprawdę miało stać się coś strasznego.
Ostrożnie analizuję, jak duże są moje szanse dostania się do środka – gałąź leży na dachu, ale nie aż tak blisko, jak mówiła Ava. Łapię za klamkę, drzwi nie ustępują. Szarpię coraz bardziej, lecz nadal efekt jest zerowy. I w tym momencie wpadam na genialny pomysł. Rozglądam się dookoła i oto jest – niewielki kamień z ostrymi krawędziami. Biorę go do ręki i zerkam jeszcze raz na Avę. Nadal stoi w tym samym miejscu i w tej samej pozycji.
– Ava, wszystko w porządku?
– Jeszcze tak, czekam na kulminacyjny moment.
– Jaki moment? – Wybucham śmiechem. – Nie przesadzaj, nic się nie stanie.
– Jesteś niemożliwa! Jak możesz się śmiać w tak poważnej sytuacji?
– Nie przesadzaj, nic się nie stanie – powtarzam jej po raz kolejny i skupiam się na zadaniu. Unoszę dłoń z kamieniem, cofam się o krok i rzucam. Trafiam idealnie w sam środek – szyba roztrzaskuje się w drobny mak. Oczyszczam kamieniem drzwi z pozostałości szkła i wspinam się, aby sięgnąć schowka. Mój ubiór wcale mi w tym nie pomaga. Czuję, jak coś wbija mi się w brzuch, ale nie zwracam na to uwagi, muszę dostać się do środka. W połowie jestem w aucie i wyciągam portfel. Podpieram się ręką i wychodzę.
– Kurwa! – wyrywa mi się. Spoglądam w dół, a widok wcale nie jest przyjemny. Musiałam pominąć jakiś kawałek szkła – teraz moja kochana piżamka wyląduje w śmietniku.
– Co się stało? – spanikowany głos Avy odwraca moją uwagę od piżamy.
– Nic takiego – odpowiadam. Trochę krwi już od dawna nie robi na mnie wrażenia. – Mogłam najpierw przebrać się w coś normalnego – szepczę do siebie i wychodzę zza auta. Idę do Avy, gdy ta przerażona biegnie w moim kierunku.
– Przecież to krew! Wykrwawisz się!
– To tylko draśnięcie, spokojnie. Zaraz nie będzie po nim śladu.
– Kobieto, to wcale nie wygląda na draśnięcie! Popatrz tylko, jak wielka jest ta plama. Chodź do środka, opatrzę to. – Unosi wzrok wyżej i znowu zamiera. – A to też jest tylko draśnięcie?
Przez chwilę nie wiem, o co jej chodzi, ale w końcu to zauważam. Moja dłoń od wewnętrznej strony również jest pokryta krwią. Teraz, gdy jestem świadoma drugiej rany, zaczynam odczuwać lekkie pieczenie, ale nie powiem jej o tym, bo zacznie wzywać pogotowie.
– To nic takiego. Przemyję to i nawet nie będzie śladu.
– Sami, nie gadaj głupot!
– Czy ty właśnie nazwałaś mnie Sami? Tak jak żółwik Samy? – Moje usta pomału wykrzywiają się ku górze, a wybuch śmiechu kumuluje się w moich wnętrznościach.
– Tak! A za chwilę wymyślę coś gorszego!
Patrzymy przez chwilę na siebie, a następnie wybuchamy śmiechem. Już dawno tak szczerze się nie uśmiałam. I z tego wszystkiego do oczu napłynęły mi łzy, a śmiech przerodził się w lament. Ava przestała okazywać radość, a na jej twarz ponownie wróciło przerażenie. Próbuję się uspokoić, opanować, lecz bezskutecznie. Delikatne ramiona Avy oplatają się wokół mojej talii w pocieszającym geście. Stoimy tak przez chwilę, aż przestaję się trząść od płaczu. Wtedy Ava delikatnie odsuwa się ode mnie i spogląda w moje oczy.
– Sam, czy wszystko w porządku?
Jej delikatność i opiekuńczość przypominają mi moje dawne życie, jeszcze sprzed wielkiego upadku. Prowadzi mnie do salonu, a ja w tym czasie otrząsam się ze swoich myśli. Muszę się ogarnąć! Nikt nie może się dowiedzieć o mojej przeszłości, bo wtedy on mnie znajdzie. Potrząsam szybko głową, aby pozbyć się niechcianych obrazów i odpowiadam:
– Tak, wszystko w porządku. Wiesz, pójdę do łazienki i doprowadzę się do porządku. Muszę się przebrać – gadam, co mi ślina na język przyniesie.
Przez chwilę waham się, czy przypadkiem Ava czegoś nie podejrzewa. Spoglądam jej w oczy przez ułamek sekundy. Jedyne, co widzę, to przyjacielska troska, dlatego odwracam się i idę na górę.
Spędzam tam jakieś dwadzieścia minut. W tym czasie przemyłam obie rany, i tak jak myślałam, skaleczenia nie są głębokie. Wyciągam spod umywalki apteczkę i robię sobie dwa opatrunki. Jeszcze poprawiam ubranie i wychodzę.
Już miałam coś powiedzieć, gdy zauważam, że Ava rozmawia przez telefon.
– To zostaw tam motor i przyjedź lawetą. – Chwila ciszy. – Nie, Mason! Jesteś potrzebny teraz, więc natychmiast wygrzebuj się z łóżka i załatw to, o co cię proszę. – Ciekawa jestem, z kim rozmawia. Może ze swoim facetem, tym, którego widziałam wczoraj wieczorem? – Jasne, do zobaczenia. Czekam tu! – Rozłączyła się. Niezła z niej „negocjatorka”.
– Napijesz się kawy? – pytam, zaskakując ją swoją obecnością.
– Pewnie, z miłą chęcią.
Siadamy na wysokich krzesłach w kuchni i sączymy aromatyczną kawę. Milczymy. Nie wiem, jak mogę wytłumaczyć Avie moją chwilową słabość, żeby całkowicie się przy tym nie zdradzić. Ukradkiem spoglądam na jej twarz, ale ona nie wyraża żadnych emocji, po prostu siedzi i pije kawę.
– Ava… – zaczynam niepewnie. – To, co się wydarzyło wcześniej…
– Nic nie mów – przerywa mi i łapie mnie za dłoń. – Jak będziesz gotowa, to kiedyś mi opowiesz. Domyślam się, że to jakaś grubsza sprawa, nie będę naciskała. – Uśmiecha się do mnie serdecznie, nie ocenia mnie.
– Dziękuję – szepczę, odwzajemniając jej uścisk.
Jestem jej bardzo wdzięczna, że nie poruszyła tego tematu albo nie zdążyła tego zrobić, bo za oknem usłyszałyśmy podjeżdżające na żwirowej drodze auto.
– To na pewno Mason! – Wstała uradowana i już jej nie ma.
Spoglądam przez okno i widzę, jak podchodzi do mężczyzn, którzy wysiedli z lawety. Jeden z nich to pewnie jej kuzyn. Muszę przyznać, że Ava szybko załatwiła transport dla mojego auta.
Biorę kluczyki, w razie gdyby były potrzebne, i wychodzę na zewnątrz. Mężczyźni stoją tyłem do mnie i omawiają, jak pozbyć się przeszkody – też się nad tym zastanawiałam. To dość spora gałąź, chyba ze szczytu drzewa. Ava wyraźnie się ożywiła, myślę, kiedy tak ją obserwuję, a wówczas ona mnie zauważa.
– Sam! Chodź tutaj, jest problem! – krzyczy do mnie, lecz na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech, jakby wspomnianego problemu wcale nie było.
Jeden z mężczyzn podąża za jej wzrokiem. Wpatruje się we mnie z równie szerokim uśmiechem co u Avy. Drugi jakby mnie nie zauważył, chyba nadal analizuje sytuację.
Szybkim krokiem podchodzę do nich. Ava, nie tracąc czasu, od razu przedstawia mi swoje towarzystwo.
– Sam, to jest Connor, mój kuzyn i złota rączka w dziedzinie motoryzacji w jednym. – Wskazuje na wysokiego mężczyznę stojącego po jej prawej stronie. Im bliżej niego jestem, tym wydaje mi się wyższy. Mierzy chyba ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów, blond czupryna tańczy na lekkim wietrze, a ciemne oczy uśmiechają się równie serdecznie co usta. Wyciąga do mnie dłoń, o dziwo nieumazaną smarem jak jego ubiór. – Connor, poznaj Sam, moją nową sąsiadkę.
– Cześć, piękna, miło cię poznać.
– Cześć, mnie również jest miło. – Odwzajemniam uścisk dłoni. – I przepraszam za kłopot. Wiem, że jest jeszcze wczesna pora jak na pracę.
– Nie szkodzi, lubię wyzwania. – Ostentacyjnie mruga do mnie okiem, a ja się lekko wzdrygam. Wydaje się miły, ale mój wewnętrzny niepokój zaczyna przybierać na sile, gdy moja dłoń nadal pozostaje uwięziona w jego. Chyba za bardzo panikuję. Ava zdaje się to zauważać, bo od razu reaguje.
– Wystarczy, Connor, puść ją. – Kuzyn Avy niechętnie uwalnia moją rękę, którą szybko cofam. – A ten przystojniak… – Ava urywa i daje mu kuksańca w bok – …to jest Mason, mój braciszek.
Nieznacznie się obracam i zamieram – przede mną stoi mężczyzna o kruczoczarnych włosach i niesamowicie zielonych oczach, a lekki zarost idealnie podkreśla jego kwadratową szczękę. Czuję, jak miękną mi kolana. Już wiem, że ten człowiek będzie nawiedzał mnie w snach. Starając się niczego po sobie nie pokazać, wyciągam zdrową rękę i uśmiecham się lekko, co przychodzi mi z trudem.
– Cześć, jestem Samantha.
On po chwilowym namyśle lekko ściska moją dłoń. Już miał się cofnąć, gdy jego wzrok powędrował wzdłuż mojego ciała, zatrzymując się na brzuchu. Jego oczy niebezpiecznie się zwęziły.
– Co się stało? – zapytał z gniewem w oczach.
Podążam za jego wzrokiem i już wiem – niewielka czerwona plama wydostała się poza opatrunek i zabrudziła moją błękitną koszulkę. Instynktownie przykładam obie dłonie do brzucha i robię kilka kroków w tył. Ava dostrzega moją minę i odwraca uwagę mężczyzn.
– Sam skaleczyła się, gdy wyciągała portfel z auta, z drugiej strony. – Wskazuje ręką miejsce. Jej kuzyn od razu podąża za nią, ale Mason jakby jej nie słyszał, nadal się we mnie wpatruje.
– Mason! – woła Connor. – Zobacz, wybiła szybę! – Zaczyna się śmiać. – Myślałem, że w tym miasteczku już nic mnie nie zdziwi. A tu proszę, ta mała igra ze śmiercią, i to dosłownie. Samantha, wiesz, że ta gałąź mogła cię tam zgnieść? – Śmieje się, mówiąc teraz do mnie, ale ja nie zwracam na niego uwagi. Nie mogę.
Robię kolejny krok w tył. Czuję się, jakbym uciekała przed myśliwym, który próbuje zagonić zwierzynę w sidła. Connor jest zajęty moim czterokołowcem, nieświadom panującego w powietrzu napięcia. Za to Ava jest czujna, obserwuje swojego brata, a później jej wzrok pada na mnie. Odnoszę wrażenie, że po jednym dniu znajomości Ava awansowała na mojego prywatnego ochroniarza. Przygląda mi się badawczo, a później na jej twarzy wykwita olśniewający, szczery uśmiech.
Dlaczego ona się uśmiecha? Co w tym śmiesznego? Bo mnie akurat nic nie bawi w tej sytuacji. I dlaczego on tak na mnie patrzy? Źle się czuję, chyba robi mi się słabo.
– Mason, może pomożesz kuzynowi to ściągnąć? – Ava podeszła do nas i stanęła przed bratem. Położyła dłonie na biodrach i czeka na jego reakcję. On jakby otrząsnął się z transu, spojrzał na siostrę i odszedł.
Poczułam, jakby kamień spadł mi z serca. Co to w ogóle było? Przez niego znów poczułam się jak mała dziewczynka, która potrzebuje swojego obrońcy. Jest w nim coś tajemniczego. Coś, co sprawiło, że jest taki, jaki jest. Chociaż wcale go nie znam i nie wiem, jaki jest naprawdę. I nie chcę wiedzieć. Wystarczy mi facetów jak na jedno życie.
Ava obraca się w moją stronę, a na jej twarzy ponownie pojawia się niesamowity uśmiech. Powoli zaczyna mnie to drażnić.
– Z czego tak się cieszysz?
– Z niczego – oznajmia i uśmiecha się jeszcze szerzej, o ile jest to w ogóle możliwe. – Może pójdziemy dokończyć kawę. – To wcale nie było pytanie, bo właśnie zniknęła w moim domu.
* * *
Wchodzę do kuchni i zastaję Avę na swoim miejscu sprzed półgodziny. Siadam obok i przyglądam się sąsiadce. Tajemniczy uśmiech nie schodzi z jej twarzy, ale postanawiam to zignorować. Kończę kawę i biorę się za szykowanie śniadania. Może powinnam zrobić więcej, w końcu w moim domu (i obok) mam gości.
– Robię śniadanie, masz ochotę?
– Pewnie, bardzo chętnie.
Facetów nie będę pytała, biorąc pod uwagę wczesną porę – dla mnie za wczesną – to na pewno chętnie coś przekąszą. Wyciągam z lodówki jajka i bekon. Myślę, że idealnie się nadadzą na dzisiejsze śniadanie. Podsmażam bekon i doprawiam go według przepisu mojej babci – niby nic wielkiego, ale w smaku jest wtedy nieziemski.
Po kilkunastu minutach nakrywam do stołu i w tym momencie mężczyźni wchodzą do kuchni. Jako pierwszy odzywa się Connor:
– Zrzuciliśmy drewienko z auta, ale niestety uszkodzenia są poważniejsze, niż się wydawało, także naprawa potrwa trochę dłużej, niż przypuszczałem.
Staje obok mnie i przez chwilę odnoszę wrażenie, że intensywnie mnie obserwuje. Unoszę wzrok i wcale się nie mylę. Odsuwam się od niego i podchodzę do lodówki. Może przesadzam, ale czuję się jak ptaszek zamknięty w klatce.
– A jesteś w stanie określić, jak długo to potrwa? Nie ukrywam, że bardzo go potrzebuję, bo jak widzisz – wskazuję rękoma dookoła – zaczęłam remont i ciągle muszę dowozić jakieś materiały. Macie ochotę na sok pomarańczowy? – Nie czekając na odpowiedź, stawiam sok na stole.
– Myślę, że co najmniej dwa tygodnie – oznajmia Connor i nagle uśmiecha się zadowolony. – Co tak bosko pachnie? – Spogląda na zastawiony stół i jego uśmiech powiększa się do kosmicznych rozmiarów. – Przygotowałaś dla nas śniadanie?
– Wiem, że zostaliście wyciągnięci z łóżek, więc na chwilę obecną chociaż tak się wam odwdzięczę. – Na stole ustawiłam już talerze, szklanki, bagietki oraz pokrojone owoce. – Siadajcie.
Ava usiadła obok kuzyna i niczym jastrząb obserwuje otoczenie. Mason zajął miejsce naprzeciwko siostry. Z racji tego, że dwa krzesła wyniosłam do salonu, pozostaje mi usiąść na ostatnim wolnym miejscu, czyli obok Masona, a naprzeciwko Connora. Biorę patelnię i nakładam każdemu porcję jedzenia. Staram się wydłużyć moment, w którym będę musiała usiąść przy stole – udaję, że szukam czegoś w szafce, gdy odzywa się Ava:
– Sami, śniadanie ci stygnie.
– Już idę – odpowiadam natychmiast i patrzę na Avę.
Coś tu nie gra, jak zwykle uśmiech nie znika z jej twarzy. Już chciałam się zapytać, o co jej chodzi, ale w ostatniej chwili jednak postanawiam tego nie robić; może później…
Siadam przy stole i zaczynam jeść. Przez chwilę milczymy, po czym jako pierwszy odzywa się Connor:
– Opowiedz, Sam, jak trafiłaś do naszego miasteczka.
– Tak naprawdę to przez przypadek. – W skrócie opowiadam tę samą historię, którą wcześniej słyszała Ava. Nawet gdybym chciała, to nie byłabym w stanie opowiedzieć pełnej wersji, ale nie dlatego, że nie chcę, o nie. Powód siedzi obok mnie. Czuję przeskakujące między nami prądy i nie potrafię wytłumaczyć, chociażby samej sobie, dlaczego tak jest. Nieznacznie poprawiam się na krześle, aby skupić się na rozmowie, a nie na towarzyszącym mi uczuciu. – A teraz pozostaje mi wyremontować ten dom i żyć sobie spokojnie.
– No nieźle, takiej opowieści to się nie spodziewałem. Zaskakujesz mnie coraz bardziej, Sam. – Lubieżne spojrzenie Connora przeskakuje na zmianę z moich oczu na usta. Poczułam pod stołem czyjąś rękę, a sądząc po pozycji, w jakiej siedzi kuzyn Avy, to musi być on. Lekko szarpnęłam nogą na ten niespodziewany gest, co wywołało jeszcze szerszy uśmiech na jego twarzy.
– Connor, musimy się zbierać, mam dzisiaj sporo pracy – nagle odzywa się Mason, a po jego tonie stwierdzam, że chyba jest zły albo wściekły. Cała się wzdrygam, gdy tak gwałtownie wstaje od stołu. Zdaje się, że tylko on to zauważył, bo jego oczy lekko łagodnieją i teraz zwraca się do mnie: – Dziękuję za śniadanie.
Zdążyłam tylko przytaknąć, a jego już nie było. Wystrzelił jak oparzony. W tym czasie Connor wsunął w moją dłoń wizytówkę. Spojrzałam na nią, a następnie na niego. Puścił do mnie oko i również wyszedł.
– Ach, ta moja rodzinka – wzdycha Ava, przywołując mnie do rzeczywistości.
To było dziwne. Nie jestem w stanie określić, co tu się właściwie wydarzyło, ale nie poruszam tego tematu; być może jestem przewrażliwiona. Siedzimy i rozmawiamy jeszcze przez jakiś czas, potem Ava wychodzi. Odprowadzam ją na zewnątrz, jak przystało na dobrą gospodynię. Mój wzrok zawiesza się przez moment w miejscu, gdzie jeszcze niedawno stał mój samochód. Zamiast niego jest tu ta nieszczęsna gałąź, chociaż pokusiłabym się o stwierdzenie, że to raczej kłoda, bo jest taka gruba. Wzdycham i wracam do domu – nic tu nie wskóram.
Muszę przyznać, że dzisiejszy dzień był nadprogramowo wypełniony niespodziankami. Nie licząc strat, jakie poniosłam, było dość ciekawie. Ava stanęła na wysokości zadania, jakie sama sobie wyznaczyła, za co jestem jej ogromnie wdzięczna. Za to Connor, choć wygląda na niezłego podrywacza, to widać, że jest profesjonalistą w swoim fachu, i wierzę, że dzięki niemu szybko odzyskam swój pojazd. No i pozostaje Mason. Na samą myśl o nim czuję ciepło, ale jest zbyt nieznośny. Wystarczyła chwila w jego towarzystwie, a już wiem, że mogę mieć z nim problem, i na pewno zajmie moje myśli przez większą część następnych dni.
Do późnego wieczora jestem pogrążona w porządkach, a potem wykończona biorę szybki prysznic i upewniam się, czy zamknęłam wszystkie drzwi. Gaszę wszystkie światła w drodze do sypialni i zatapiam się w pościeli – nim zdążę o czymkolwiek pomyśleć, objęcia Morfeusza zabierają mnie do krainy snów.
Rozdział 2
Noc upływa mi bardzo niespokojnie, ciągle się budzę. Czuję się tak, jakby ktoś mnie obserwował, i za każdym razem zrywam się z łóżka z szybko bijącym sercem, aby sprawdzić, czy na pewno wszystko w domu jest zamknięte. Jednocześnie naciągam sobie przy tym świeże skaleczenie. Nie lubię tego lęku, który nie daje mi spać. Już nawet nie pamiętam, jak to jest przespać całą noc. Mówią, że człowiek wyśpi się po śmierci, ale za życia też bym chciała.
O bladym świcie po prostu się poddaję i wstaję z łóżka. Bardziej męczą mnie próby zaśnięcia niż codzienne funkcjonowanie. Wyciągam z szafy pierwszy lepszy dres i idę do kuchni – gorąca kawa chociaż trochę wspomoże mnie tego ranka. Wchodząc do kuchni, słyszę dziwne hałasy dobiegające z zewnątrz. Zaciekawiona, zaglądam przez okno w tylnych drzwiach, ale niczego nie dostrzegam, więc podchodzę do okna w salonie – nadal nic. Zakradam się do okna przy głównych drzwiach, lekko odsuwam firankę i wtedy go widzę.
Mason, bez koszulki, w roboczych spodniach rozprawia się z tą wielką gałęzią. Przez chwilę stoję przy oknie jak sparaliżowana, tylko nie wiem, co mnie bardziej zszokowało. To, że brat Avy sprząta moje podwórko (swoją drogą, nic ze mną nie uzgadniając), czy to, że jest zielonookim, wysokim mężczyzną o idealnej budowie ciała, który wczoraj zachowywał się tak, jakby mnie nienawidził.
Pewnie Ava zmusiła go, aby to zrobił, innego wytłumaczenia nie widzę. Doskonale wie, że jestem tutaj sama jak palec. Zasłaniam firankę i wracam do kuchni. Najwyższa pora, aby napić się w końcu kawy. Tylko niech on sobie nie myśli, że swoją pomocą udowodni mi, że może jednak nie jest dupkiem, bo i tak w to nie uwierzę. Najlepiej będzie, jak udam, że wcale go nie widziałam albo że go nie znam.
Jestem okropna, prawda? Nie mogę wszystkich tak szufladkować. Chłopak wstał o świcie i zamiast bajerować dziewczyny w miasteczku, na prośbę siostry ogarnia mój bałagan. A może wypadałoby zanieść mu kawę? Nie bardzo uśmiecha mi się ten pomysł, ale obawiam się, że nie mam wyboru. Biorę drugi kubek, nalewam gorącej kawy i zmierzam w kierunku drzwi.
Dzisiaj jest o wiele pogodniej niż przez ostatnie dwa dni – słońce świeci wysoko na niebie i podmuchuje lekki wiaterek. Na sekundę zamykam oczy i wciągam rześkie powietrze, a gdy podnoszę powieki, zauważam, że Mason mi się przygląda. Wkurzona na reakcję mojego ciała, po którym przeszedł przyjemny dreszcz, z przyklejonym uśmiechem na twarzy idę w jego kierunku.
– Pomyślałam, że masz może ochotę na kawę. – Wyciągam do niego rękę z kubkiem. On przez krótką chwilę przygląda się mojej twarzy, a następnie bierze ode mnie kawę. – Dziękuję, że robisz z tym porządek. – Wskazuję wolną dłonią miejsce, gdzie leżą jeszcze pozostałości drewna. – Tylko zastanawia mnie, dlaczego to robisz?
– Jeszcze nie skończyłem. – Upija łyk kawy. Jego wzrok pada na mój opatrunek na dłoni. – Jak ręka? I brzuch? – pyta, ale w jego głosie nie dostrzegam troski ani tym bardziej ciekawości, jest taki, hmm… pusty?
– W porządku, już prawie nie boli.
Przez chwilę wygląda, jakby się zamyślił, wpatrując się w kubek. Mięśnie jego żuchwy zaczęły lekko pracować, potem potrząsa lekko głową, odstawia kawę na bok i bez słowa kontynuuje swoją pracę. Co za nudziarz! Nie dość, że gburowaty, to w dodatku idiota! Muszę porozmawiać z Avą, nie chcę, żeby przysyłała tu tego człowieka.
Wracam do domu z zamiarem zadzwonienia do sąsiadki, gdy mój wzrok pada na wizytówkę Connora. No tak, samochód. Muszę się dowiedzieć, jak bardzo jest źle i czy jest sens cokolwiek z tym robić. Tylko gdzie ja podziałam mój telefon? Wchodzę do salonu, przeszukuję stertę dziwnych rzeczy, ale nadaremnie. No to może w sypialni. Sprawdzam na szafce, w szufladzie, pod łóżkiem – nie ma.
– Szlag!
Odnoszę dziwne wrażenie, że został w samochodzie. Świetnie, pomyślałam, pech mnie nie opuszcza, chyba dobrze mu ze mną. Lecz teraz, będąc bez telefonu i bez auta, jestem całkowicie odcięta od świata. Jedynym elementem, który mnie z nim może połączyć, i to co najwyżej wątłą nitką, jest w tym momencie człowiek, którego mam dość. A przecież zetknęłam się z nim tylko dwa razy. DWA!
Nie pozostaje mi nic innego, jak pożyczyć telefon od Masona. Wychodzę przed domu, rozglądam się dookoła, lecz nigdzie go nie zauważam. Schodzę po schodach na żwirowy podjazd, na barierce wciąż wisi jego koszulka, a to znaczy, że gdzieś tu jeszcze jest. Ewentualnie zapomniał ją wziąć.
No trudno, widocznie pech jeszcze nie jest gotowy, aby mnie opuścić. Biorę kubek po kawie i odwracam się z zamiarem powrotu do domu, ale wtedy uderzam w coś twardego i ląduję tyłkiem na ziemi.
– Auć! – Nie przypominam sobie, żeby rosło tu jeszcze jakieś cholerne drzewo. Unoszę wzrok i już mam coś powiedzieć, ale bezczelnie przerywa mi… „drzewo”.
– Patrz, jak chodzisz. – Mason wyciąga do mnie dłoń, ale odrzucam ją. Złość, którą czułam jeszcze przed chwilą, przemieniła się właśnie we wściekłość. I lęk, którego – mam nadzieję – on nie zauważył.
– Ja?! – Usiłuję się podnieść, lecz z nerwów kiepsko mi to wychodzi. – To nie ja zakradam się do drugiej osoby od tyłu jak jakiś bandzior! Czy ty jesteś nienormalny?!
Gdy udaje mi się w końcu wstać z ziemi, nie dając Masonowi szansy na wypowiedzenie choćby jednego słowa, szybkim, nerwowym krokiem przekraczam próg domu i zatrzaskuję drzwi. Boże, co za bezduszny typ! Mam ochotę go rozszarpać. A w dodatku zaczynam zachowywać się jak paranoiczka.
Z nerwów wbiegam do łazienki, odkręcam zimną wodę i pospiesznie ochlapuję twarz. Ta sytuacja ponownie przywołała w mojej głowie niechciane obrazy. Nienawidzę, gdy ktoś się do mnie zakrada – ta trauma już na zawsze we mnie zostanie. Przyglądam się swojemu odbiciu w lustrze, w oczach znowu widzę ten strach, który kiedyś, przez długie lata, był tam częstym bywalcem. Strach, który kontrolował moje życie i nie odstępował mnie nawet na krok. Staram się opanować swój oddech – przecież to nie on, jego już nie ma, nie znajdzie mnie.
Nie wiem, jak długo jestem w łazience, ale postanawiam w końcu ją opuścić. Ostrożnie wchodzę do salonu, mając nadzieję, że na zewnątrz już nikogo nie będzie. Wyglądam przez okno na podwórko – pusto. Oddycham z ulgą, bo nie mogłabym teraz spojrzeć w te szmaragdowe oczy, nie po tym, jak na niego nawrzeszczałam. Ale nie mam co się sobie dziwić, prawda? Przecież cały czas zachowywał się jak dupek.
Otwieram drzwi, lekki podmuch wiatru owiewa moją twarz. Na stoliku przy barierce stoi kubek, a raczej to, co z niego pozostało. Pewnie upuściłam go, gdy Mason mnie wystraszył. A tak lubiłam ten kubek – to wszystko jego wina!
Zbieram skorupy i wyrzucam do śmietnika, bo do niczego już mi się przecież nie przydadzą. Wchodząc do kuchni, mimowolnie zerkam w stronę okna i wtedy moją uwagę przykuwa coś na zewnątrz. Wychodzę przez drzwi kuchenne w stronę niewielkiej szopy. Wzdłuż jej bocznej ściany leżą starannie poukładane kawałki drewna, równo pocięte, o długości idealnie pasującej do kominka. Aż nie wierzę własnym oczom. I wcale nie chodzi o to, co widzę przed sobą, lecz o fakt, że chyba będę musiała ponownie spojrzeć w te szmaragdowe oczy.
Teraz czuję się, jakbym miała jakieś rozdwojenie jaźni. Najpierw go nienawidzę, a później jestem mu wdzięczna. Wściekam się na głupoty, a później źle mi samej ze sobą. Muszę się w końcu opanować, bo zachowuję się wobec niego niesprawiedliwie. Jeszcze pomyślą, że za sąsiadkę mają jakąś chorą psychicznie dziewczynę… Ale czy na pewno dużo by się pomylili?
Może w ramach podziękowania upiekę dla niego ciasto? Myślę, że to dobry pomysł. Mam nadzieję, że wszystkie składniki, których potrzebuję, są akurat w kuchni. Jak nie, to się zdenerwuję. Wracam do domu i przeszukuję szafki. Uff – poczułam ulgę, mam wszystko. Biorę się do pracy, szkoda marnować więcej czasu.
Po jakichś dwóch godzinach ciasto jest już gotowe. Jedyne, co mi pozostaje, to pójść i je wręczyć. Jednak teraz coś do mnie dotarło – a co, jeśli on będzie w domu? Czy będę w stanie spojrzeć w te szmaragdowe oczy i się nie zbłaźnić? Lecz jest szansa, mała iskierka nadziei, że jednak go nie będzie. Oby była tylko Ava, oby była tylko Ava – modlę się w duchu, pakując ciasto do pojemnika. Wkładam buty i wychodzę.
Spoglądam na zegarek – droga do ich domu zajmuje mi całe cztery i pół minuty. Rozglądam się, ale nie zauważam motocykla, a na podjeździe stoi tylko samochód Avy. Czyżbym tym razem miała szczęście? Z szerokim uśmiechem wchodzę na werandę i pukam do drzwi, lecz odpowiada mi cisza. Chwilę czekam, a następnie dzwonię dzwonkiem. Może Ava jest na górze i mnie nie słyszy?
Ponownie dźwięk dzwonka rozbrzmiewa w domu. Po chwili słyszę, jak ktoś schodzi po schodach, i wtedy drzwi się otwierają. Wzrok mam utkwiony w podłodze, bo akurat wtedy zainteresował mnie napis na wycieraczce. Powoli unoszę powieki – bose stopy, umięśnione łydki ociekające wodą, biały ręcznik nisko zawieszony na biodrach. Widoczne wybrzuszenie pod ręcznikiem sprawia, że na moment zatrzymuję tam spojrzenie. Czy to jest możliwe? Ale że aż tak? Nawet moja wyobraźnia ma problem, aby w to uwierzyć.
Słyszę chrząknięcie gdzieś w oddali, ale to może poczekać. Kontynuuję moją wędrówkę ku górze. Zajebiście wyrzeźbiony sześciopak. W myślach wodzę opuszkami palców po twardych mięśniach brzucha, wyznaczam ścieżkę po idealnej i mokrej linii w kształcie litery V, która znika pod bawełnianym ręcznikiem. Ręce, ciasno ułożone na klatce piersiowej, dają mi znać, że moja wędrówka dobiega końca. Czuję, jak mocno zaciska się moja kobiecość, jak płonie. Unoszę wzrok. Zdecydowanie to nie jest Ava. Widzę kruczoczarne włosy opadające na twarz Masona, a jego oczy wyglądają na roześmiane. Teraz dopiero do mnie dociera, że brał prysznic. I to na pewno on chrząkał, gdy pożerałam go wzrokiem.
– Podoba ci się to, co widzisz? – dopytuje z nutą zadziorności w głosie.
Otrząsam się ze swoich mokrych wyobrażeń. Boże, co za wstyd! Właśnie podnieciłam się na widok tego dupka!
– Nie schlebiaj sobie – odpowiadam z udawaną powagą.
– Czyżby?
Jego wesołość zaczyna mnie już drażnić. Biorę głęboki wdech…
– Jest Ava?
– Jesteś pewna?
– O co ci, człowieku, chodzi? – Irytacja w końcu wzięła nade mną górę. – Czy moje pytanie jest aż tak niezrozumiałe dla ciebie?
Uśmiech nie schodzi z jego twarzy, a wręcz powiedziałabym, że zrobił się większy. Mimo to odpowiada spokojnie:
– Nie ma jej, ale zaraz powinna wrócić z miasta. Możesz wejść. – Odsuwa się i robi mi miejsce.
Nie ma takiej opcji! Nie wejdę tam! Na pewno nie wtedy, gdy będzie tam tylko Mason. W dodatku nagi, nie licząc ręcznika. Boże, ależ on ma boskie ciało. Samantha! – besztam się w myślach. Potrząsam głową.
– Nie, dzięki. Może innym razem.
– Na pewno? – mówi ściszonym głosem.
Unoszę wzrok i badawczo przyglądam się szmaragdom w ciemnej oprawie rzęs. Widzę w nich… Ogień? Nieee, na pewno mi się wydaje. Natychmiast to przerywam, czymkolwiek to jest.
– Proszę… – Wyciągam w jego stronę ciasto. – W zasadzie przyszłam ci podziękować za uprzątnięcie szkód na podwórku, ale miałam cichą nadzieję, że nie będzie cię w tym czasie w domu – mówię to z taką nonszalancją, że sama siebie nie poznaję. – Dziękuję.
Przez moment wnikliwie mi się przygląda. Analizuje, czy mówię prawdę. Po chwili bierze ode mnie pakunek. W końcu! Już myślałam, że ręce mi zwiędną.
– To ja już pójdę – przerywam tę niezręczną ciszę, która nastała między nami. Odwracam się i już chcę zejść po schodkach, gdy Mason w końcu się odzywa:
– Samantha? – Zatrzymuję się w pół kroku i odwracam do niego. Wesołość zniknęła z jego oczu, zastąpiona czymś innym. Czymś, czego nie jestem w stanie rozpoznać, zbyt dobrze to maskuje. – Nie dziękuj za coś, co ci się należy. – Wchodzi do środka i zamyka za sobą drzwi.
Przez chwilę stoję jak słup soli. Co tu się właściwie wydarzyło? W jednej chwili z dupka przemienił się w coś… No właśnie, w co? Naprawdę mam jakąś paranoję, już sama nie wiem, co widzę, albo Mason jest doświadczonym manipulatorem. Jednak coś w głębi mnie mówi mi, że się mylę, tylko nie wiem, w której kwestii. Odwracam się i idę w kierunku swojego domu, a w głowie tkwi mi tylko obraz szmaragdowych oczu.
* * *
Następnego dnia czuję się, jakby tamta kłoda spadła na mnie, a nie na auto. Bolą mnie wszystkie kości, wszystkie mięśnie, a nawet wszystkie włosy na głowie, o ile jest to w ogóle możliwe. Zarzucam na siebie szlafrok i idę do łazienki. Przez moment zastanawiam się, czy ktoś nie przykleił do mojego lustra jakiejś karykatury, ale to przecież niemożliwe, żeby ruszała się tak jak ja.
Wyglądam okropnie – podkrążone oczy, napuchnięta twarz i czerwony nos. No cóż, zawodów o tytuł miss dzisiaj raczej nie wygram. Wyciągam apteczkę z dolnej szafki. Hmmm… co my tutaj mamy? Bandaże, plastry, tabletki rozkurczowe… i to byłoby na tyle.
– Sam, tylko pogratulować ci takiej zapobiegawczości – mówię do siebie z przekąsem, po czym schodzę do kuchni, trzymając moją ekstrawyposażoną apteczkę.
Tęsknię za moim telefonem, za moim autem. Swoją drogą, ciekawe, jak przebiega naprawa. Chętnie bym się tego dowiedziała, ale niestety obie te rzeczy postanowiły mnie opuścić w tym samym czasie i to zupełnie bez ostrzeżenia. No prawie.
Nastawiam ekspres. Może mocna kawa postawi mnie na nogi. Ewentualnie kopnę w kalendarz, a zważywszy na to, jak się dzisiaj czuję, to stawiam na to drugie. Biorę mój ulubiony kubek z Kubusiem Puchatkiem i nalewam sobie kawy. Oczami wyobraźni już widzę te nagłówki w gazetach: „Znaleziona po tygodniu we własnym domu. Zabiła ją… kawa!”. Zaczynam się śmiać z własnej głupoty, mój stan zdrowia wywołuje u mnie strasznie idiotyczne zachowanie, dlatego zamiast się wykończyć, postanawiam jednak dodać trochę mleka, aby złagodzić smak zabójcy.
Po porannej debacie z moim umysłem postanawiam napalić w kominku, bo dzisiaj jest jakoś wyjątkowo zimno. Łapię za duży kosz wiklinowy stojący w salonie i idę na zewnątrz; staję przed szopą i przyglądam się starannie ułożonym kawałkom drewna. Dziękuję, Mason – mówię w myślach. Gdy kosz już jest załadowany po sam uchwyt, podnoszę go i małymi krokami zmierzam w stronę salonu.
– Błagam, nie urwij się – szepczę do siebie.
Po niemałych trudach docieram prawie bezpiecznie na miejsce, ale niestety nie byłabym sobą, jeślibym czegoś nie nawywijała – po drodze zdążyłam dwa razy się potknąć, raz zrzucić coś z szafki przy drzwiach i cztery razy obić sobie nogi. Większych strat nie naliczyłam, dopóki…
– Kurwa!!!
…dopóki nie urwał się uchwyt i kosz nie spadł na moją wysuniętą stopę.
– Co za cholerstwo! – wrzeszczę na cały dom.
Z tych nerwów ciągnę kosz po podłodze w stronę kominka; nie mam zamiaru podnosić tego ustrojstwa. Trudno, zarysuję podłogę, ale w tym momencie w ogóle mnie to nie interesuje. Wrzucam kawałki do kominka i podpalam. Na moment siadam przy płomieniach, patrząc wprost na nie – zaczynam się uspokajać. Dokładam kolejne kawałki i rozmyślam, ile czasu zajęłoby mi dotarcie do miasteczka na piechotę. Skoro autem jest to niecałe dziesięć minut, to stawiam, że pieszo maksymalnie pół godziny.
Po godzinie spędzonej przy kominku postanawiam ubrać się ciepło i wyruszyć w podróż życia – do miasteczka. Buty do kolan, kurtka wiosenna i opaska na uszy. Wychodząc, zamykam drzwi na klucz i idę w stronę głównej drogi. Spoglądam na sąsiedni dom. Ciekawe, czy moja nowa przyjaciółka jest u siebie. Chyba nie, bo na podjeździe nie stoi żaden pojazd, a z tego, co zauważyłam, to Ava rzadko parkuje w garażu.
Ponad dwie godziny później mijam znak miasteczka i jestem wykończona. Kto wymyślił tę podróż?! Nigdy więcej! A najgorsze jest to, że muszę jeszcze wrócić do domu. To był jeden z miliarda moich najgorszych pomysłów.
Jako pierwszą zaliczam aptekę. Biorę to, co aktualnie potrzebuję, plus parę drobiazgów do apteczki; nadszedł czas, aby ją porządnie wyposażyć. Przy moim szczęściu to często będę do niej zaglądać.
Gdzieś tu widziałam market. Zza szyby samochodu jakoś łatwiej było mi cokolwiek znaleźć. Idę wzdłuż chodnika, skręcam za róg i trafiam na tę samą kawiarnię, w której byłam ostatnio. Może w drodze powrotnej będę miała chwilę, aby napić się tej wspaniałej kawy.
Odwracam się tyłem do kawiarni i spoglądam w niebo. Na szczęście świeci słońce, mimo iż jest znacznie chłodniej, niż przypuszczałam. Otwieram oczy, patrzę przed siebie i oto jest moja zguba – market. Bezpiecznie przechodzę na drugą stronę ulicy i zadowolona z poszukiwań, wchodzę do sklepu. Nie mogę szaleć z zakupami, bo nie mam auta i muszę wziąć pod uwagę to, że trzeba będzie taszczyć siatki w dłoniach.
Przechadzam się między alejkami w poszukiwaniu najpotrzebniejszych artykułów. Mleko, kawa, chleb i parę drobiazgów do łazienki, ale przede wszystkim kosz na drewno. Mam nadzieję, że znajdę tutaj coś w tym stylu, bo jakoś nie wyobrażam sobie tarabanić się z tymi kłodami przez pół domu.
Moją uwagę przykuł dział z dekoracjami do domu. Jak na tak mały market, w środku jest bardzo przestronny. Po kolei oglądam każdy drobiazg na regałach i w oko wpada mi niewielki świąteczny renifer. Ma czerwoną czapeczkę i szalik w tym samym kolorze, jego poroża błyszczą się jak śnieg w słoneczny dzień. Jest cudowny! I na promocji. Pewnie dlatego, że do świąt jeszcze daleko. Biorę! Już widzę, jak stoi na kominku w salonie przez cały rok.
– Cześć. – Czuję czyjąś dłoń na ramieniu, po czym odwracam się do źródła głosu. – Jestem Mandy, Mandy Birmet. Ty pewnie jesteś ta nowa?
Przede mną stoi z pozoru zwykła dziewczyna, ale w jej oczach dostrzegam pogardę. Wysoka blondynka z dużym biustem, pewnie sztucznym, o nogach tak długich jak u modelki. Od razu wiem, że się nie polubimy.
– Cześć, Mandy. Tak, jestem TA nowa – wyraźnie to podkreślam. – A teraz wybacz, ale się śpieszę.
– A imię jakieś masz? – No popatrz, panna się nie poddaje.
– Samantha – rzucam od niechcenia i wkładam reniferka do koszyka. Prześwit między regałami pozwala mi dostrzec akcesoria wiklinowe. I to jest pora, aby się pożegnać.
– Samantha… Jaka?
– Po prostu Samantha. Czy to ważne jaka? – Nawet nie odwracam się w jej stronę.
– Może trochę grzeczniej? Próbuję być dla ciebie miła.
Widzę, że zaczyna się gotować ze złości. A mówiłam, że się nie polubimy? Mówiłam.
– To nie próbuj, bo kiepsko ci to wychodzi – rzucam przez ramię i odchodzę kilka kroków, gdy Mandy chwyta mnie dość mocno za ramię. Obracam się na tyle gwałtownie, że dziewczyna na moment traci równowagę. Nic dziwnego, skoro na „zakupy” wybrała się w niebotycznie wysokich szpilkach.
– Czego chcesz? – wyrzucam z siebie, bo zaczynam się już irytować.
– Ostrzec cię. – Zbliża się o krok, a jej głos zamienia się prawie w szept. – Skoro nie chcesz po dobroci… Zostaw Masona. Nie chcę cię widzieć w jego towarzystwie. On jest mój!
– Super, coś jeszcze? Nie? To świetnie. Nara!
Szybkim krokiem odchodzę od niej. Pomału zaczynam uważać, że wybór tego miasteczka wcale nie był dobrym pomysłem, ale z drugiej strony, czy nie w każdym miasteczku trafia się taka Mandy? Kręcę głową i zmierzam na dział z wikliną.
– Cześć, piękna!
Na te słowa aż podskoczyłam jak oparzona. Odwracam się gwałtownie z zamiarem wymierzenia niekontrolowanego ciosu, gdy w ostatniej chwili zauważam, że to po prostu kuzyn Avy.
– Boże, Connor! Czyś ty do reszty zwariował? Nigdy tak nie rób!
– Ślicznotko, chyba się mnie nie przestraszyłaś? – Unosi brew do góry, a wyraz jego twarzy nadal pozostaje rozbawiony.
– A jeśli tak, to co? Chcesz, żebym dostała zawału?
– No dobra, masz rację, przepraszam. Proszę o wybaczenie. – Składa dłonie jak do modlitwy i lekko się kłania, lecz ten jego uśmieszek nadal jest na twarzy.
Kręcę tylko głową i sama zaczynam się śmiać. Co za wariat.
– Ale dobrze, że cię spotkałem. Czekałem na telefon od ciebie, ale się nie doczekałem, więc miałem dzisiaj do ciebie podjechać po pracy.
– Przepraszam, mój telefon chyba został w aucie. W domu go nie znalazłam.
– Zmieniam zdanie. Jednak niedobrze, że się tu spotkaliśmy, bo przynajmniej miałbym powód, aby wpaść do ciebie. Ale mnie uprzedziłaś. – Mruga do mnie ostentacyjnie.
– No widzisz, wciąż zaskakuję ludzi. – Uśmiecham się do niego. – A jak mój samochód? Dasz radę go naprawić?
– Mogę ci go pokazać, bo mój warsztat jest za rogiem.
– Świetnie! Tylko zapłacę za zakupy i możemy iść. Wystarczy mi na dzisiaj dziwnych rozmów.
– Dziwnych? Jestem dziwny?
– Nie chodzi mi o ciebie, głuptasie. Przed tobą zaczepiła mnie niejaka Mandy. Znasz ją?
– Taaa… Czego chciała? – Jego nastrój diametralnie się zmienia.
– Tak naprawdę to nie wiem.
– Olej ją! Jest niewarta twojego czasu.
– I tak właśnie zrobię! – Przybijamy sobie piątki jak dzieci.
Płacę za zakupy i idę razem z Connorem do jego warsztatu. Uparł się, że będzie niósł moje zakupy, więc nie dyskutuję. Wystarczy mi, że przez dwie godziny nie wypuszczę ich z rąk w drodze powrotnej.
Warsztat naprawdę znajduje się tuż za rogiem i jest nawet dość spory. Na pierwszy rzut oka wygląda jak jakiś magazyn handlarzy bronią. Na szczęście ogromne drzwi garażowe są otwarte. Skrzyń z amunicją nie widać, więc moje wyobrażenie okazuje się złudne. Zaczynam się śmiać sama z siebie, cóż za durne skojarzenia.
– Witaj w moim królestwie. – Connor spogląda na mnie i unosi brew. – Co cię tak bawi?
– Wyobraziłam sobie, że handlujesz tutaj bronią. – Macham ręką. – Nie przejmuj się tym. Czy nie wspominałam, że nie jestem normalna?
– Jesteś idealna. – Łapie mnie w pasie i przyciąga do siebie, a ja od razu nieruchomieję. Cała wesołość znika gdzieś za drzwiami warsztatu. Chyba wyczuł, że coś jest nie tak, bo od razu mnie puścił. – Ehem… A oto twoje auto. – Pokazuje ręką gruchota, który nawet w połowie nie przypomina mojego samochodu.
– Naprawdę? – Rozglądam się dookoła. – A gdzie reszta?
– Reszta wylądowała na złomie. Niestety, ale nie nadawała się do użytku. – Ujrzawszy przerażenie w moich oczach, kontynuuje: – Nie martw się, będzie wyglądał tak samo albo chociaż podobnie.
Ale ja już nic nie mówię. Podchodzę do samochodu i oglądam go z każdej strony. Tak jakby nie ma dachu, nie ma drzwi… Szok! Ale na szczęście schowek jest na swoim miejscu, więc od razu go otwieram i oto jest – mój telefon.
– Connor! Masz chwilę? – Słyszę w oddali czyjś głos, który wydaje mi się znajomy. Ale nie podnoszę się na nogi, najpierw sprawdzam telefon. Kilka nieodebranych połączeń i trzy wiadomości.
– Co tam Mason?
Mason?! Prawie upuszczam telefon na podłogę, cholera jasna! Teraz tym bardziej nie podniosę się do góry. Idź sobie! Idź sobie!
– Będziesz miał czas wieczorem? Chciałem pogrzebać w warsztacie przy motocyklu.
– Pewnie, możesz wpaść. – Po chwili słyszę zbliżające się kroki, ale nie jednej osoby, lecz dwóch.
– Świetnie. A co z samochodem? Dasz radę go ogarnąć?
– Jasne, na tyłach mam wrak tego modelu, przełożę co trzeba i będzie jak nowy. – Ooo… świetna wiadomość. Nie, żebym podsłuchiwała ich rozmowę. – Sam, znalazłaś? Gdzie ty w ogóle jesteś?
– Tutaj. – Unoszę dłoń z telefonem do góry, a następnie podnoszę się na nogach. – Znalazłam. Cześć, Mason.
Jego zielone oczy wpatrują się w moje. Do głowy zaczynają mi napływać obrazy z poprzedniego dnia, jak stał przede mną w ręczniku, ociekając wodą. Momentalnie robię się mokra. Szlag by to trafił!
– Co ty tutaj robisz? – dopytuje Mason z niedowierzaniem w głosie.
– Musiałam zrobić zakupy. – Dłonią wskazuję trzy siatki przy ścianie. – I spotkałam Connora. – Wzruszam tylko ramionami.
– I Mandy – mruczy Connor pod nosem.
Nie uszło mojej uwadze, że Mason się spina.
– Ale jak dostałaś się do miasteczka? Kto cię przywiózł? – Tematu Mandy nawet nie skomentował.
– Nikt. Po prostu przyszłam.
– Przyszłaś? – obaj powiedzieli to jednocześnie, jeden ze zdziwieniem, a drugi ze złością w głosie. Patrzę to na jednego, to na drugiego, i lekko potakuję głową.
– Szłaś sama, ruchliwą drogą, przez półtorej godziny? Dobrze rozumiem? – W głosie Connora pobrzmiewa rozbawienie.
– Dokładnie dwie godziny i dziesięć minut. I nie drogą, a poboczem. – Dumna ze swojego stwierdzenia chciałam coś dodać, ale zakręciło mnie w nosie. – A psik!
– No pięknie, nasz komandos się rozchorował. Mogłaś mówić, to załatwiłbym ci auto zastępcze. Na przykład… – udaje, że się zastanawia, pocierając przy tym brodę – …hulajnogę?
Mam wrażenie, że Connor to takie wyrośnięte dziecko. Za szybko dorósł fizycznie, gdy jego umysł nie był jeszcze na to gotowy. Za to Mason przepala mnie wzrokiem. Staram się nie zwracać na niego uwagi, lecz wcale nie jest to takie łatwe. Chyba istnieje coś, co przyciąga mnie do niego, a najgorsze jest to, że chyba za słabo z tym walczę.
– Chodź! – Głos Masona jest stanowczy i nieznoszący sprzeciwu.
O nie, mój drogi! Tak się nie bawimy.
– Nigdzie nie idę – odpowiadam odważnie, lecz Mason wcale się tym nie przejął. Właśnie widzę, jak sięga po moje zakupy, a Connor tylko wzrusza ramionami. Zdrajca! – Oddawaj moje siatki!
– Samantha, wsiadaj do wozu.
– Mason, nigdzie nie wsiądę! – No szlag mnie zaraz jasny trafi!
Zaczynam grzebać w telefonie, aby tylko nie zwracać uwagi na tego kretyna. Niech sobie weźmie moje zakupy, ale ja z nim nie pojadę. Uruchamiam aplikację z wiadomościami i zaczynam je przeglądać. Pierwsza i druga to reklamy, za to trzecia przyciąga moją uwagę. Nieznany numer – treść mrozi mi krew w żyłach i na pewno zrobiłam się blada jak ściana.
Nieznany numer: Nie uciekniesz. Zawsze cię znajdę.
Nogi mam jak z waty, nie potrafię zrobić nawet kroku. Na pewno myślą, że dostałam udaru, ale nie reagują. Unoszę wzrok, nie ma ich. Przez przypadek upuszczam telefon, a gdy go podnoszę, patrzę przed siebie. Z daleka dostrzegam wzrok zielonych oczu, które bacznie mi się przyglądają. A ja choćbym chciała, nie potrafię zmazać przerażenia z mojej twarzy. Mina Masona mówi mi, że on domyśla się, iż coś jest nie tak. Ale nie, nie ma takiej możliwości, żebym mu o tym powiedziała. Powolnym krokiem idę w ich kierunku i bez słowa wsiadam na miejsce pasażera w pickupie Masona.
Po kilku minutach Mason siedzi już za kierownicą. Milczy. Obracam się w stronę bocznej szyby i niewidzącym wzrokiem wpatruję się w krajobraz. Jak on mnie tutaj znalazł? To jest niemożliwe, przecież uciekłam na drugi koniec kraju, w dodatku do małego miasteczka. A może lepiej byłoby skryć się w dużym mieście? Teraz to ja już sama nie wiem. Czuję, jak pojedyncza łza spływa po moim policzku. Przymykam oczy, aby się uspokoić, ale na próżno, dopada mnie panika i odpływam w ciemność.
