Pisma - Jan Kochanowski - ebook

Pisma ebook

Jan Kochanowski

0,0

Opis

Pisma” to dzieło Jana Kochanowskiego, polskiego poety, który jest uważany za jednego z najwybitniejszych twórców renesansu w Europie. Przyczynił się on w wielkim stopniu do rozwoju polskiego języka literackiego.

Dzieło Kochanowskiego pod tytułem „Pisma” zawiera 63 utworów. W zbiorze znajdują się takie wspaniałe utwory jak: Pieśń żałobna, Zgoda, Żart pański czy Niepotrzebne ceremonie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 106

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jan Kochanowski

PISMA

Wydawnictwo Avia Artis

2022

ISBN: 978-83-8226-878-2
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Apophtegmata

Z głupim źle żartować

Czarnkowski, Biskup Poznański, będąc podagrą barzo udręczony, zwykł był częstokroć przed wielkim bólem te słowa mówić: Prze Bóg, dobij kto, odpuszczę. Trafiło się, iż leżąc w tejże chorobie, nie był nikt inszy przy nim, jeno Tatarzyn Kamarady, sługa jego; ten pomniąc, co więc pan mówił, ofiarował mu się z posługą swą: Panie, powiada, daj ty mnie bachmata, a każ mię wolno do hordy przepuścić, a ja ciebie zareżę, jako prosisz. Biskup obaczył się, że z tym żle żartować: Dobrze, powiada, Kamarady, ale każ tu komu pierwej do mnie, że mu rozkażę, aby cię po mej śmierci dobrze odprawiono i wolno puszczono. Wyszedł Tatarzyn i zawołał kilku sług do pana. Pan, ujźrzawszy sługi, dopiero z onego przestrachu otrzeźwiał i kazał Tatarzyna do wieże wsadzić, a sam potem był ostrożniejszy.

Dwu kotu w jeden wór źle sadzać

Kanclerz jeden koronny częstokroć zwykł to był mawiać: Z każdym się zgodzę, jedno z łakomym nic; bo on chce, a ja też chcę.

Żart nie na czas

Tenże, upoiwszy małmazyą jednego kanonika sędomierskiego, kiedy mu powiedziano nazajutrz, że umarł, nic inszego na to nie powiedział, jeno to, iż mu był jeszcze jednej nie spełnił.

Tytuł wielki, dochód mały

Spytek Jordan, kasztelan krakowski, mówiąc w radzie o doległościach, które wysokie urzędy za sobą niosą, też to powiedział: Co sobie Spytek nagotuje, to mu pan krakowski zje.

Nie długi rozmysł

Ksiądz Siemikowski, mając beneficium controversum w którem mu Gamrat, arcybiskup gnieźnieński przeszkadzał, wziął tę radę przedsię, że przystał do tegoż arcybiskupa, rozumiejąc, że on jako słudze już swemu nie miał mu w tem przeszkadzać; i tegoż dnia prawie, kiedy mu go zalecono i kiedy mu rękę dał, chcęcy uczynił wzmiankę około swego beneficium. Tam Gamrat zarazem opowiedział się, że to beneficium jego jest podawania, ani żadnego na niem chce cierpieć, jeno kogo on na nie wsadzi. Siemikowski zasię prosił, aby raczył nań tak wzgląd mieć, jako na sługę już swego, a tego mu życzył. Ale Gamrat porożem na to barzo wstrząsał. Co Siemikowski obaczywszy, rzekł: Nu, miłościwy księże, jaciem dla tego był do W. M. przystał, abych był miał pomoc z W. M., ale iż widzę, że prózno, a ja zaś odstawam. I dawszy mu rękę, szedł precz.

Wedle datku służba

Ksiądz Trąbski, służąc Szydłowieckiemu, nieprawie był posług pilen; tam, gdy go niektórzy z towarzyszów upominali, aby był pilniejszy: Oj, powiada, wiemci ja, jako za kopę służyć.

Zjednanie nieumyślne

Gamrat, arcybiskup, gniewał się na księdza Krupskiego. Trafiło się, iż arcybiskup jechał z zamku w Krakowie, a ksiądz Krupski na zamek, i przyszło im się mijać prawie już przed kamienicą arcybiskupią. Księdza Krupskiego koń miał ten obyczaj, że od koni nie dał się ladajako odwodzić i często się trafiało, że potkawszy się z drugimi, rad się nazad wracał. Toż i natenczas uczynił, bo ksiądz Krupski chciał arcybiskupa ochotnie minąć, a szkapa jego stanął i zatarł się z koniem arcybiskupim tak, że się żadnym obyczajem nie dał odwieść, aż tak z nim pospołu do kamienice wjachał z wielkim strachem i frasunkiem księdza Krupskiego. Arcybiskup począł się był z przodku gniewać, ale obaczywszy potem, co się działo, śmiał się niewymownie i prosił księdza Krupskiego na obiad i tam się z nim zjednał.

Niepotrzebne ceremonie

Ksiądz Myszkowski, biskup płocki, kiedy się trafiło komu prze zdrowie czyjekolwiek u jego stołu pić, prosił, aby to siedząc odprawowano, a jeśliby już wstawać, tedy przynamniej niechajby ci tylko stali, kto pije i do kogo piją, bo ci jakokolwiek już mają przyczynę do stania. Ale, powiada, kiedy dwa do siebie piją, a trzeci też do nich wstanie — jakoby rzekł: Pijcie też do mnie.

Wielkiemu panu nie wszytkiego baczyć

Ocieski, kanclerz koronny, dziwnie się o to gniewał, kto, u jego stołu jedząc, obrus kiedy oplusnął. Panu Wolskiemu, kasztelanowi czerskiemu, trafiło się to, że jedząc u niego, oblał obrus. Gospodarz, jako to był zwykł, okazał, że mu to niemiło. Co pan czerski obaczywszy, kazał chłopcu grosz na stół położyć, mówiąc: Niech to praczce dadzą, aby ten obrus uprała.

Potrawy nieprzyrodzone

Baranczuch, Tatarzyn, którego był pan jego w Rzymie kardynałowi jednemu darował, kiedy go potem po kilku lat jeden z znajomych, trafiwszy się do Rzymu, pytał, jako się ma? — powiedział: Niedobrze; trawę jesz kak baran — dając znać, że mu się sałata włoska nie podobała.

Ku temuż

Polak jeden, jechawszy na naukę do Włoch, nie był tam jeno przez lato, a na zimę przyjechał zaś do domu; kiedy go ojciec pytał, czemu tak rychło przyjechał, — powiedział: że mię tam przez wszytko lato trawą karmiono, takżem się bał, żeby mi zimie siana nie dawano.

Cierpliwa pamięć

Król Zygmunt miał ten obyczaj, że zawżdy, umywając się, dawał pierścienie z palców trzymać tymczasem któremukolwiek dworzaninowi. Trafiło się raz, że, siadając już za stół, przepomniał ich u tego, komu je był podał, a ten też nie przypomniał. W rok potem, zdejmując także pierścienie z palców przed wodą, sięgnął się tenże po nie, któremu je też był przedtem dał. Król ręki umknął, mówiąc: Wróćcie mi one pierwej, com wam był tak rok dał trzymać.

Nie pospolitować się barzo z pany

Tenże król Zygmunt, iż nigdy sam nie siadł do stołu swego, ale zawżdy któremukolwiek panu, abo i kilkiem siadać kazał, — ksiądz Naropiński przewiedział to był tak, iż niemal zawżdy do królewskiego stołu siadał, choć mu nic nie mówiono. Chcąc mu tedy to król omierzić, spytał go przed obiadem, już kiedy miał prawie za stół siadać: Ksze Naropiński! umyliście się? — Umył, powiada, miłościwy królu! — Idźcież do domu jeść.

Żart pański

Tenże król Zygmunt, grając flusa, iż mu przyszły dwa króla, powiedział, że ma trzy króle; kiedy go gracze pytali: a trzeci gdzie? — A tom ja, powiada, trzeci; i wziął grę.

Niepewny dłużnik

Gamrat arcybiskup, iż był pan hojny, co zatem więc rado chodzi, był też i dłużny; a gdy mu przypominano od kogo, aby o tem myślił, jakoby dłużnikowi zapłacić: — Dosyciem ja, powiada, myślił, gdziem pieniędzy miał dostać; niechajże też on myśli, skąd mu je zapłacą.

Ku temuż

Tenże był winien pewną sumę pieniędzy X., w której, iż był już na poły zwątpił, przedsię przynamniej chodził na każdy dzień do jego stołu i kto go jeno pytał: — Dokąd idziesz? — Idę, powiada, swoje pięćset złotych odjadać u księdza arcybiskupa.

Łgarze

Stańczyk powiadał, że niemasz więtszych łgarzów w Polszcze, jeno arcybiskup Gamrat, a Maciejowski biskup krakowski; bo ów powiadał: wszytko wiem — a nie wiedział nic; ten zaś mówił: rad, wierę, nie wiem — a wszytko wiedział.

Odpowiedź niespodziewana

Ziemianin jeden w Polszcze, ożeniwszy się, w kilka niedziel zastał a żona leży w połogu, i pocznie okna, co były zasłonione, oddzierać i frasować się. A żona, leżąc: — Nie frasuj się, powiada, nie frasuj, nie twoje.

*

Na Sejmie Lubelskim 1569, kiedy byli panowie litewscy przed skończeniem Unijej cicho ujechali, między inszymi żarty, których było niemało, te dwa wierszyki na ścianie było napisano: Litwa z nami uniją uczyniła strojną,Uciekli, zostawiwszy Haraburdę z Woyną. A to natenczas byli dwa pisarze litewscy, którzy byli przy kancelaryej zostali: Jakoby miasto unijej — burda i wojna.

*

Ziemianin jeden szedł przez kościół, gdzie natenczas niemałą liczbę kapłanów biskup poświęcał. I spyta, coby to za ceremonie były. Odpowiedział mu jeden, że to są akolitowie, co je biskup święci. Rozumiem, powiada, na naszę to pszenicę wróble.

*

Ciecierski w Radomskiej ziemi, usłyszawszy żaka pod oknem, który, wywróciwszy niebacznie słowa, tak śpiewał: Jezus Judasza przedał, etc. — Dobrze tak, powiada, bo Go on też był przedtem przedał.

*

Siemieński w Radomskiej ziemi, mieszkając w mili od klasztora, albo bliżej Sieciechowskiego, iż to ludzie nań wiedzieli, że około żony był niejako zelozus, przy biesiedzie u niegoż w domu, umyślnie wzmiankę około wtargnienia Tatarów uczyniono; tam, gdy każdy swe widzenie, jako w takiej trwodze powiadał, gdzieby się z żoną i dziećmi udać, pytali Siemieńskiego: a ty gdzie z swoją? Drugi, siedząc podle niego: — Nie wiem gdzie indziej, jeno do klasztora. A Siemieński zatem: — A wie go dyabeł, komuby się pierwej bronić, czy Tatarom od muru, czy mnichom od żony.

*

Pan Dębieński, kanclerz koronny, mając poruczenie od króla, aby pewną sprawę, która się natenczas toczyła przed królem, na inszy dzień odłożył, temi słowy powiedział: — W tej a w tej rzeczy, tak król Je. M. dekret czyni, etc., a tę drugą odkłada do sądnego dnia, — miasto tego, co miał rzecz: do sądowego dnia. Ale tak podobno chciał tknąć kunktacyej, która zbytnia była.

Dryas Zamechska

Co to za gość, o Siostry, przyszedł w nasze kraje? Sama twarz i uroda, sam statek wydaje, Że zacny człowiek jakiś, a Król bez wątpienia, Onych cnych bohaterów jeszcze snadź nasienia. Znam cię, o zacny Królu, chociaś bez korony, Ani w rózny od inszych ubiór obleczony; Znam cię, o Królu Polski, choć tu między lasy Z dzikim źwierzem przebywam po wszytki swe czasy. I nas o twym przyjeździe głosy dochodziły, I z tych lasów na oczy ludzkie wywabiły, Abychmy też twoję twarz wdzięczną oglądały I gościa tak miłego mile przywitały. Bądź zdrów na długie czasy, Królu wielowładny, A w twoich pięknych myślach, daj ci Boże, snadny Skutek widzieć; znaczy się z początków koniecznie, Czego już i na dalszy czas ludzie bezpiecznie Po tobie czekać mogą; tylko prosić trzeba, Aby Bóg dobrej radzie błogosławił z nieba. Mnie jednej, twoję dzielność i twe słysząc sprawy, Serce niemylnie tuszy, że cię z Bolesławy Równo Polska kłaść będzie; a ty nie ustawaj, Ale dobrych początków coraz dokonawaj Jeszcze lepiej. Z królów rząd; póki Polska miała Pany rządne, taka więc i szlachta bywała. Królu, możesz mi wierzyć, że za lat dawniejszych I ludzie obyczajów byli pobożniejszych. Nie były takie lichwy, ani waśni takie, Rychlej mierność i cnoty kwitnęły wszelakie. O elekcyach sobie głowy nie zmyślali, Żadnych praktyk i tego słowa snać nie znali. Ludzie z sobą uprzejmie, nie za tarczą żyli, Starsze w leciech, także też przełożone czcili. Ale jako panowie jęli się próżnować, Toż i poddanym zaraz poczęło smakować, Skąd gadki niepotrzebne, skąd i wiary rózne, I łakomstwo urosło, i utraty prózne. Praktyk się namnożyło, niemasz uprzejmości, Żaden nie jest uważon w swojej dostojności; Cnoty wszytkie zagasły, mąż dobry — nowina, Serca w ludziech oziębły, strach nas Tatarzyna. To ty, o możny Królu, łatwie wynicować Wszytko możesz, tylko chciej jawnie pokazować, Że, jako sam przystojność i cnotę miłujesz, Tak niewstydu i fałszu w drugich nie lubujesz. Łacno swąwolą, łacno objeździć Królowi. Pilecki, będąc Panem temu tu Zamchowi, I na niedźwiedziech jeździł, prawo kolca twarde: Komu je na nos włożą, powiodą i harde. Ale o tem natenczas dopuść Bogu radzić, Który wszytki twe sprawy zawżdy zwykł prowadzić Do szczęśliwego kresu; sam po ustawicznych Pracach odpoczyń sobie w tych tu lesiech ślicznych. Jeśli chcesz rzek przezornych pławem napaść oczy: Tu Sopot i Tenwica swoję rosę toczy; Tu Tanew niehamowna San prędki napawa, A Tenwi dwóch ochotna Rdzina nie wydawa. Ale, jeśli cię raczej myśliwa myśl wiedzie Na dzikie wieprze jechać albo na niedźwiedzie, Lubo sarny po puszczy gonić wiatronogie — Wszytkiego tu, królu mój, najdziesz mnóstwo srogie. A teraz więc te wszytkie puszcze i ze wsiami Król polski opatruje zawżdy starostami, Ale przed laty (patrzaj, jako wiek nasz dawny) Trzymał to Iwan Kustra z Krzeszowa, mąż sławny, Który Leżejsko na swym gruncie zabudował, Tu Łukową założył, a we Pszy panował. Potem, kiedy plemienia jego się zebrało, Wszytko to po nich królom w ręce się dostało. Tak na świecie niemasz nic własnego nikomu: Dziś to moje, a jutro będzie w inszym domu, A potem jeszcze w inszym, i w drugim i w trzecim, A my jako suchy list na dół z drzewa lecim. Dłużej cię bawić, królu nasz, nam się nie zdało: Podobno i to, albo bez podobno mało Co grzeczy; ale w lesie nie uczą wymowy, Prostemi tu swe rzeczy odprawujem słowy. Ani my w mieście, ani na sejmiech bywamy, Ani tam krasnych onych mowców twych słuchamy; W lesiech lata swe trawiem z fauny rogatemi, Co wy podobno mężmi zowiecie dzikiemi. Tam albo więńce wijem, albo tańcujemy, Trafi się, że z Dyaną czasem polujemy; To są nasze zabawy, póki topór ostry W modrzewiu nie namaca dusze której siostry.

Dziewosłąb

A ja zaś tak rozumiem, że do ożenienia, Nie stanu wysokiego, nie dobrego mienia, Nawet ani gładkości tam wam szukać trzeba, Jako wstydu a cnoty, darów przednich z nieba. Bo acz to wszytko dobre i ma swe przysmaki, Ale z cnotą złożywszy, pójdzie między braki; Bo rzeczy są niepewne i które czas gładzi, A co nawięcej, takim przymiotom więc wadzi. Człowiek, mając te dobra, dobry z nich nie będzie, I owszem, między złemi pełno tego wszędzie, Ale cnoty nieszczęście żadne nie zhołduje,