Piękny Jan - Lars Kjædegaard - ebook + audiobook

Piękny Jan ebook i audiobook

Lars Kjædegaard

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Egstrup to typowe prowincjonalne miasteczko w Zelandii Środkowej, gdzie na pozór panują dobrosąsiedzkie stosunki i każdy służy dobrą radą. W Egstrup niczego się nie rozpowiada, a życie toczy się swoim rytmem. Okazuje się jednak, że za tą fasadą kryją się mroczne tajemnice, a gdy w lesie na skraju miasto zostają znalezione zwłoki mężczyzny, sekrety muszą wyjść na jaw. 

Wyjaśnieniem sprawy zabójstwa mają się zająć Anita Hvid i Thor Belling, śledczy z kopenhaskiego Wydziału Zabójstw, którzy są partnerami nie tylko w pracy. Po krótkim czasie zamordowane zostają dwie kolejne osoby. To nie może być przypadkowa zbieżność zdarzeń.

"Piękny Jan" to trzeci tom popularnej serii Larsa Kjædegaarda, której bohaterami są Hvid i Belling. W tym cyklu autor powraca do klasycznej powieści kryminalnej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 461

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 50 min

Oceny
4,3 (60 ocen)
28
24
8
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
grazyna2525

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa fabuła dobrze się słucha audiobook. Seria skandynawska przypadła mi do gustu.
00
elakoza

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobry kryminał. Nie skacze co chwila do przeszłości, by za chwilę znaleźć się w aktualnym czasie. Wydarzenia takie wynikają z wypowiedzi bohaterów książki. Taki sposób narracji bardzo mi odpowiada.
00
Alorak

Dobrze spędzony czas

nie ukrywam że w tej historii trochę się zgubiłam... mimo że podoba mi się wolny tok biegu wydarzeń w tych książkach, to tu trochę dla mnie to było zagmatwane
00
Recenzent

Całkiem niezła

Dobrze się słucha.
00
annatu

Nie oderwiesz się od lektury

Dobry kryminał, może nawet bardzo dobry
00

Popularność




Tytuł oryginału: Smukke Jan

Przekład z języka duńskiego: Marek Hammermeister

Copyright © Lars Kjædegaard, 2022

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022

Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński

Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska

Korekta: Joanna Kłos

ISBN 978-87-0235-335-8

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

„Rozmawiamy z ludźmi, a potem znowu z nimi rozmawiamy”.

Thor Belling

Stopniowo dochodził do siebie, odczuwając jednak ucisk na całym ciele. Nie odzyskał jeszcze w pełni świadomości. Wilgotny, mocny zapach ziemi przedostawał się przez nos i usta, by sięgnąć do najgłębszych myśli. Był pod ziemią, a wokół panowała całkowita ciemność i cisza.

Nie mógł się poruszyć.

Gdzieś obrzeżami świadomości rejestrował informacje od otoczenia, ale jedynie jak nieotwartego mejla. Widział nadawcę, lecz nie treść.

Nadawca mu wystarczał.

Kiedy go zobaczył, zrozumiał resztę, a wtedy całe ciało napięło się, by wykonać jakiś ruch, lecz niemal natychmiast dało za wygraną.

Wiedział, gdzie się znajduje.

Wiedział też dlaczego.

Pojmował, że już po nim – no, może nie całkiem, bo pozostawało mu jeszcze parę godzin czy nawet dni. Ale to koniec.

Chyba że…

Chyba że ktoś będzie tędy przechodził.

Próbował poruszyć stopami. Mógł zgiąć palce, ale ziemia naciskała na całe ciało i szybko zrozumiał, że to nie ma sensu.

Podobnie z palcami dłoni. Mógł nimi wprawdzie poruszyć, ale tylko odrobinę, ponieważ ramiona ciasno przylegały do ciała.

Tkwił po samą szyję w zimnej, ubitej, gliniastej ziemi.

Wiedział gdzie.

Wiedział dlaczego.

Zrobili to.

Nie dostrzegł na czas zagrożenia.

Za to teraz wiedział wszystko.

W pewnym momencie, kiedy zaczęło się przejaśniać, usłyszał własny śmiech, który nasilał się razem z wyobrażeniem, jak teraz wygląda z zewnątrz: wystająca głowa z uśmiechem na twarzy.

Bez większego znaczenia było to, jak głęboko tkwiła w ziemi, bo i tak chodziło przecież o centymetry.

Później w ciągu dnia zaczął krzyczeć.

Gdy otworzył oczy, było już ciemno.

Następnego dnia, albo jeszcze następnego, albo jeszcze następnego, znowu krzyczał, wiedząc w głębi duszy, że już trudno nazwać to krzykiem. Wisiały nad nim korony drzew, kamienne i obojętne.

W końcu zrezygnował z wszelkich prób poruszania ciałem. Przestał je czuć. Odczuwał natomiast pełznący po kręgosłupie chłód i towarzyszące mu narastające sztywnienie wszystkich mięśni. Chłód sięgał tyłu głowy jak malutkie kroczki zapracowanych mrówek. Coś śpiewało mu w głowie, podczas gdy myśli składały się w słowa pokornej, nieskładnej modlitwy, żeby okazali mu łaskę i wrócili, kończąc jego żywot łopatą.

Nikt jednak nie nadszedł.

Pojawiła się natomiast wiewiórka i zaczęła obserwować jego głowę. Poruszała się neurotycznymi, błyskawicznymi skokami.

Widział ją, pojmował nawet częściowo, że to wiewiórka.

Ale krótko potem, gdy zarówno ona, jak i inne zwierzęta, na zmianę się do niego zbliżały, był już martwy.

Rozdział 1

Czerwona lampka telefonu w pokoju Thora zamigała i jednocześnie aparat zaczął wydawać zduszone, plastikowe dźwięki.

Podniósł słuchawkę.

– Słucham?

– Komendant z Egstrup chce z tobą mówić – usłyszał głos sekretarki Nete Hansen.

– Axel Wendtner? – zapytał.

– Tak. Mam go przełączyć?

Thor wahał się przez kilka sekund.

– Dobrze, przełącz.

Znajomy głos Nete zastąpiony został ostrym, obcym.

– Thor? Mówi Axel Wendtner.

– Kopę lat.

– Tak, to prawda, dawno się nie widzieliśmy.

Nastąpiła krótka przerwa, po czym Thor zapytał:

– Co mogę dla ciebie zrobić, Axel?

– Mam morderstwo.

– Tak?

– Rano zostały znalezione zwłoki.

– Zamieniam się w słuch.

Znów zapanowała chwila ciszy.

– Przyznaję się, że od razu pomyślałem o tobie.

– A dlaczego?

– Bo… to coś… zupełnie nietypowego.

– Co masz na myśli?

– Coś dziwacznego. Zwłoki zakopane aż po szyję.

– Ciekawe.

– Dowiedziałem się, że pracujesz razem z Anitą Hvid.

– Kto ci o tym powiedział?

– Brøssner.

– Brøssner? A kiedy z nim rozmawiałeś?

– Dziesięć minut temu. Zadzwoniłem do niego, żeby poprosić o pomoc. Najchętniej twoją i Anity. Mówi się o was same dobre rzeczy.

– OK. Brøssner nie rozmawiał o tym ze mną, ale skoro ustaliłeś z nim…

– Nie, nic nie ustaliłem. Powiedział, żebym do ciebie zadzwonił.

Thor wziął głęboki oddech.

– No cóż…

– Im prędzej, tym lepiej, Thor.

– Ruszaliście zwłoki?

– Nie. Odgrodziliśmy tylko i przykryliśmy.

– A kontaktowałeś się z patologami?

– Nie.

– Oddział Medycyny Sądowej chyba zamknęli.

– Owszem, a wielkie centrum PatoKrim wciąż jeszcze w budowie. Powoli robi się z tego gorący kartofel. Coraz więcej kosztuje, a końca nie widać.

– I co z tego?

Zauważył, że Axel Wendtner trochę się przygotował do rozmowy.

– Jak to co? Poupychali patologów w różnych miejscach. W naszym szpitalu rejonowym mamy Clarissę Spetsas.

– A zatem wszystkie sprawy techniczne można załatwić u was na miejscu?

– Tak. Mimo to potrzebujemy wsparcia z zewnątrz, Thor.

– Nie ma problemu, Axel. Pogadam zaraz z Brøssnerem, a potem przyjedziemy z Anitą tak szybko, jak się da.

– A co ja mogę zrobić?

– Poczekać. Musimy jak najszybciej obejrzeć miejsce zbrodni, więc zjawimy się jeszcze dzisiaj. Potem zwłoki trafią do Clarissy. Trzeba też porozmawiać ze szczęśliwym znalazcą, najlepiej też jeszcze dziś.

– Zadzwoń, jak będziecie w drodze. Poinformuję Clarissę, a z facetem, który znalazł zwłoki, mam stały kontakt.

– To dobrze.

Po jeszcze jednej przerwie w rozmowie Wendtner dodał:

– A poza tym wszystko w porządku? W końcu dawno się nie widzieliśmy.

Thor nacisnął na przycisk na telefonie i zapytał Nete:

– Gdzie jest Anita?

– Widziałam, że przed chwilą rozmawiała z Brøssnerem. Na korytarzu.

– Dobrze, dziękuję.

Odłożył słuchawkę i wstał.

Podszedł do wiszącej na ścianie mapy, żeby odszukać Egstrup. Zelandia przedstawiona była na mapie na zielono, biało, szaro i czarno. Przypatrywał się czarnemu kreskowaniu oraz liniom, przy których znalazł szukaną miejscowość. Środkowo-zachodnia część wyspy. Dziwił się trochę, że nigdy dotąd tam nie był. Egstrup było zadziwiająco duże. To typ miasta, na które raczej nie zwraca się uwagi, choć nie należy do najmniejszych. Ukryte było za szosą w zalesionej Zelandii Środkowej, na północ od autostrady prowadzącej na most Storebælt, a na południe od autostrady do Holbæk.

Odwrócił się od mapy.

Do pokoju weszła Anita i popatrzyła na niego wyczekująco.

– Gdzie byłaś? – zapytał.

– Na korytarzu.

– Musimy jechać.

– Wiem. Brøssner właśnie mi powiedział, że dzwonił komendant z Egstrup i pytał o nas. Dodał, że to twój stary znajomy.

– Jesteśmy z tego samego rocznika. Kiedy będziesz gotowa do wyjazdu?

Wzruszyła ramionami i odparła:

– Za godzinę.

Z aprobatą kiwnął głową.

– Ja też muszę pojechać do domu po walizkę – powiedział. – Potem odbiorę samochód i będę czekał na ciebie na dole o pierwszej.

Anita zaczęła się przygotowywać. Jej walizka stała już za drzwiami w pokoju. Sprawą honoru była dla niej gotowość do wyjazdu w każdej chwili. Praca w policji sprawiała jej przyjemność, cieszyła się, że właśnie tak potoczyło się jej życie.

Zdecydowała się zostać policjantką już w wieku piętnastu lat. Pamięta dobrze, kiedy ta ambicja dała o sobie znać. Była sama w domu i oglądała jeden z odcinków serialu Posterunek przy Hill Street. Bardzo go lubiła. Szczególnie podobał jej się Frank Furillo, który wzorowo prowadził swoją jednostkę i był autentycznym stróżem prawa. Odkryła wówczas, że chciałaby należeć do takiej jednostki. Na początku było to dziewczęco naiwne i romantyczne, ale ona dostrzegała coś więcej. Pociągała ją intensywność zawodu, w którym można było podążać ścieżką sprawiedliwości. Ponadto cały czas liczyła się w nim zdolność oceny sytuacji oraz podejmowania szybkich decyzji. Prawdziwa praca.

Po skończeniu liceum wysłała papiery do Szkoły Policyjnej. Na świadectwie miała dobre stopnie. W tym okresie jej mama już nie żyła, a tata na początku był bardzo sceptyczny co do wyboru ścieżki zawodowej.

– Możesz być, kimkolwiek chcesz – mówił. – Dlaczego akurat policjantką?

– Bo chcę. Przydam się w policji. To praca, która coś znaczy.

Jej ojciec był magistrem biologii i większość czasu spędzał na pracy w uniwersyteckim laboratorium naukowym.

– Posłuchaj, Anita… Ta praca jest niebezpieczna i słabo płatna.

Jeszcze dziś słyszy te rozmowy. Siedziała przeważnie na jednym z kuchennych krzeseł. Córeczka tatusia. Wciąż mieszkała w domu rodzinnym. Mama nie żyła od dwóch lat, więc nie zdążyła zobaczyć egzaminu dojrzałości Anity. Ona wiedziała, że musi coś ze sobą zrobić. Jej tata był miły i dobrze mieszkało im się razem. Może aż za dobrze, wskutek czego miała poczucie bierności. Kariera naukowa zupełnie jej nie pociągała. Zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli nie wyprowadzi się z domu jako dorosła dziewczyna, to utknie w nim na dobre. Nie było jej łatwo, ale czuła, że to jedyna słuszna droga. Ojciec wciąż jednak miał krytycznie nastawienie.

Mimo to uparła się, a gdy jej tata wreszcie zrozumiał, że mówiła wszystko na poważnie, zaakceptował jej wybór. A nawet zaczął ją wspierać, zarówno finansowo, jak i moralnie. Kochała go. On także kochał ją z całych sił, ale nie zawsze potrafił to okazać.

Szkołę ukończyła bez najmniejszych problemów. Stała się dzięki niej mocniejsza fizycznie i psychicznie. Mieszkała w domu studenckim, gdzie większość stanowili mężczyźni. Nauczyła się tam innego życia aniżeli to, które wiodła w swoim akademickim domu, pełnym designerskich mebli i wyobrażeń, że większość społeczeństwa ma się dobrze dzięki znakomitym warunkom życia.

W pewnym stopniu była to jednak prawda.

Ale czas spędzony w szkole otworzył jej oczy na zupełnie inne strony egzystencji. Długo jej zajęło na przykład nauczenie się, ile sama może zrobić, a w jakich kwestiach potrzebuje pomocy innych. Miała duże zdolności empatyczne. Wyglądało na to, że nawet zbyt duże, ponieważ już pod koniec pierwszego roku wezwano ją na rozmowę, która nie była bynajmniej zwyczajnym spotkaniem. Siedziała w pokoju razem ze swoim opiekunem roku i jakąś starszą panią, którą znała z widzenia, ale nie miała najmniejszego pojęcia o jej funkcji.

– Anito – zaczął opiekun – zaprosiłem cię tu, ponieważ chciałem, żebyś poznała Jonnę Karlsson.

Kobieta przypominała lekko przesadzoną wersję surowej dyrektorki z filmów o szkole. W każdym razie w ogóle nie wyglądała na policjantkę. Po pięćdziesiątce, w długiej plisowanej spódnicy, w butach ze skórzanymi podeszwami i spinką we włosach.

Opiekun, Helge Blom, był niegdyś komisarzem w dzielnicy Bellahøj i przez szereg lat miał bliskie kontakty z uczelnią.

– Jonna jest naszą psycholożką – przedstawił ją.

– Czyżby było coś ze mną nie tak?

Helge roześmiał się.

– Wiedziałem, że zadasz takie pytanie, Anito. Nie, wszystko jest z tobą w porządku. Zaprosiliśmy cię po prostu na małą pogawędkę. Na podstawie twoich pisemnych prac oraz zajęć praktycznych uważam, że są rzeczy, których powinnaś się wystrzegać.

– Jakie rzeczy?

Helge Blom spojrzał na psycholożkę i skinął głową.

– Jonna?

Kobieta spojrzała przez okulary do czytania w swoje papiery, a potem życzliwie podniosła wzrok na Anitę.

– Czy znasz pojęcie compassion fatigue?

– Nie – odparła po chwili zastanowienia.

– A czy byłabyś w stanie zgadnąć, co ono może oznaczać?

Czyli zabawa w zgadywankę. A więc przybrała pozę nauczyciela akademickiego i nadaje rozmowie ton.

– Nie wiem, co to pojęcie oznacza – odpowiedziała. – Ale… compassion znaczy współczucie, a fatigue zmęczenie.

– Taaak… – powiedziała psycholożka i uśmiechnęła się lekko. – I co dalej?

– Można powiedzieć, że to jeden z nowych, specyficznych syndromów PTSD.

Jonna Karlsson spojrzała krótko na siedzącego obok Helgego Bloma.

– Tak. Można tak powiedzieć. To rodzaj zespołu stresu pourazowego. A na czym polega jego specyfika?

– Na przykład na tym, że ktoś, kto stara się rozwiązywać problemy innych ludzi, w końcu się wypala.

– Tak.

– Przesadna empatia. Ktoś taki zabiera problemy ze sobą do domu. Chce uratować cały świat i tak dalej. To syndrom stresu. Brak zdolności oceny własnych kompetencji i zakresu odpowiedzialności, co skutkuje wycieńczeniem.

Jonna Karlsson ponownie spojrzała na opiekuna, który roześmiał się i powiedział:

– Można by pomyśleć, że sama ukułaś to pojęcie, Anito.

– Myślicie, że mi to dolega? – zapytała.

– Nie – odrzekła psycholożka. – Jednak sądzimy, że możesz mieć predyspozycje do takiego zachowania, jeśli go sobie nie uświadomisz.

– Dlaczego tak uważacie?

– Anito – powiedział Blom – Amerykanie na takich jak ty mówią a smart cookie, czyli bystra dziewczyna. Jesteś uzdolniona, szybko myślisz, twoja zdolność oceny sytuacji jest znakomita. Ale masz także bujną fantazję; potrafisz wyobrazić sobie wszelkie możliwe rzeczy. Po prostu twoje myślenie sięga dalej niż u większości ludzi. To dobrze, lecz taka zdolność niesie za sobą również zagrożenie.

– Compassion fatigue? – zapytała.

– Właśnie – odparła Jonna Karlsson. – Ale Helge, na tym chyba już skończymy, co? Anita dobrze o wszystkim wie. Wskazaliśmy na potencjalny problem, a resztę pozostawmy jej.

Rozmowa ta dużo dla niej znaczyła. Tym bardziej że Helge Blom odprowadził ją i dodał już na korytarzu:

– To dobra cecha, Anito.

– Doprawdy?

– Daje duże możliwości rozwoju i awansu.

– Co masz na myśli?

– Możesz zostać śledczą – odparł. – Czyli prawdziwą policjantką.

Teraz zrozumiała. Wskazując na ewentualną słabość jej psychiki, Blom oraz psycholożka ukazali jej siłę, a wypowiedziane przez niego wiele lat temu słowa posłużyły jej za prosty, lecz efektywny drogowskaz. Zostanie śledczą, może nawet w wydziale zabójstw.

Przez ładnych parę lat ciężko nad sobą pracowała. Nikt w policji duńskiej nie może zajmować się wyjaśnianiem zabójstw bez wymaganego wykształcenia i doświadczenia. Zaczęła zatem od samego dołu, czyli od patrolowania ulic, nieustannie mając przed oczyma swoje powołanie, za które uważała prowadzenie dochodzeń w sprawach o morderstwo.

Na Thora Bellinga zwróciła uwagę dużo wcześniej, aniżeli on dowiedział się o jej istnieniu. Uchodził za gwiazdę Wydziału Zabójstw, na co absolutnie nie wyglądał, bo był raczej zwyczajnym mężczyzną: wysoki, szczupły, o ciemnych włosach. Kiedy jednak wbrew zasadom metodycznego pokonywania kolejnych etapów kariery złożyła papiery o przyjęcie na stanowisko administracyjne w Wydziale Zabójstw, miała wystarczająco dużo czasu i spokoju na to, żeby czytać jego raporty i na ich podstawie zdobywać wiedzę. Thor stał się zatem jej mentorem, nie mając o tym zielonego pojęcia. Czytała je jak fikcję i prędko uświadomiła sobie, że nie myśli wprawdzie tak jak on, lecz pojmuje jego sposób rozumowania. Belling miał wyobraźnię, a co więcej – niewyczerpaną energię, dzięki której działał brawurowo, lecz zawsze zgodnie z przepisami. W każdej sprawie dostrzegał więcej elementów niż większość kolegów, ponieważ oni mieli skłonność do zbyt niewolniczego trzymania się procedur. Anita wiedziała, że wysoka liczba wyjaśnionych spraw w wydziale jest jego zasługą. Raporty Thora zawierały zawsze jakieś oryginalne pomysły, na które albo z braku polotu, albo z lenistwa nie wpadłby żaden przeciętny śledczy. Motyw nie był w jego oczach wyłącznie motywem. Niczego nie pozostawiał przypadkowi, a prowadzone przez niego śledztwa składały się często z niespodziewanych zwrotów, które przynosiły zadziwiające efekty. Thor Belling był najzwyczajniej bardzo, bardzo zdolnym śledczym.

Dużo się o nim dowiedziała. Był rozwiedziony i bezdzietny. Żył dla pracy, ale nie idealizował jej. Po prostu się w nią angażował.

Szansę na zaistnienie Anita dostała przed pięciu laty. Była wtedy jeszcze młoda, miała trzydzieści dwa lata, a Thor czterdzieści. Wciąż pracowała w biurze, zajmując się raportami oraz różnymi bieżącymi sprawami.

Belling prowadził wtedy śledztwo, które sprawiało mu niemało problemów. Chodziło o zabójstwo z broni palnej. W niewielkiej miejscowości na północ od Kopenhagi w swoim ogródku zastrzelony został prawicowy członek parlamentu. Strzał padł z broni dużego kalibru, ale badania balistyczne nie przyniosły spodziewanych rezultatów. Nie można było ustalić, skąd padł strzał oddany najprawdopodobniej przez zawodowca. Zamordowany polityk nie we wszystkich kręgach był lubiany. Zamożny, nieco przed czterdziestką, zwolennik zwiększenia nakładów na prawo i porządek, surowszych kar, zatrzymania napływu uchodźców oraz zmniejszenia wydatków na imigrantów. Mówił otwarcie, z pogardą wyrażał się o muzułmanach i był zażartym zwolennikiem wojny w Afganistanie.

Wielu ludzi mogło chcieć go zabić.

Wiedziała, że Thor utknął i że Brøssner siedzi mu na karku. Morderstwo członka parlamentu było sprawą priorytetową. Ale Thor był teraz wypalony. Widziała to po jego zagubionym wyrazie twarzy, kiedy mijali się na korytarzu, a także wyczytała to w jego raporcie.

Czytając jego sprawozdania, postanowiła coś uczynić, ażeby zwrócić jego uwagę. W końcu poprosiła o rozmowę.

Na początku sprawiał wrażenie, jakby zupełnie nie wiedział, o co jej chodzi. Anita nie należała do zespołu prowadzącego śledztwo. Równie dobrze recepcjonistka z hotelu Marriott mogła bez pytania udzielać rad menedżerowi.

Krótko oświadczyła, że gdy czytała jego raport, przyszła jej do głowy pewna myśl, a konkretnie kąt i to o nim chciałaby mu opowiedzieć. Thor uniósł wysoko brwi z niedowierzaniem i zniecierpliwieniem.

– Jaki znowu kąt? – zapytał.

– Kąt, pod jakim oddany został strzał.

– Nie da się go ustalić, bo nie znamy pozycji ofiary, w momencie gdy została trafiona. Przed upadkiem chodziła po tarasie.

– Owszem – powiedziała – ale znamy kąt wlotu pocisku. Nie wiemy, gdzie ofiara stała, ale znamy kąt strzału.

Wciągnął nosem powietrze.

– Jaki wniosek?

– Taki, że strzał oddano z dużej wysokości, jeśli założymy, że ofiara stała albo siedziała, kiedy została trafiona.

– To możliwe.

– Strzał został oddany z dużej odległości.

– Tak. I co?

Pamiętała napiętą atmosferę panującą w jego pokoju, jakby to było w ubiegłym tygodniu. Tę wyraźną frustrację i irytację Thora na nieznaną mu archiwistkę, która przyszła do niego z jakąś mglistą hipotezą.

– Przyjrzałam się możliwym miejscom w okolicy – oznajmiła.

Rozwinęła mapę i położyła ją na biurku.

– Tu znajduje się dom ofiary. Taras skierowany jest na południowy zachód. Siedemset trzydzieści pięć metrów w tym kierunku stoi ten oto budynek.

Wskazała palcem na dwunastopiętrowy gmach centrum rehabilitacyjnego przy ulicy Lyngbyvejen.

Po chwili Belling podniósł na nią wzrok.

– OK… Czy to nie ty nazywasz się Hvid?

– Tak, Anita Hvid.

– W porządku, Anita. Opowiesz mi o twojej hipotezie?

Uniósł rękę, wskazując na krzesło stojące obok biurka.

– Ofiara – powiedziała, siadając – mogła zostać trafiona z dachu centrum rehabilitacyjnego.

– A kto miałby strzelać?

– To był niezły strzał, nie?

– Owszem – odparł, wpatrując się w nią.

– A więc może żołnierz?

– Żołnierz? Skąd ta myśl?

– Chłopaki z centrum niejedno przeszli. Być może jeden z nich uległ pokusie oddania precyzyjnego strzału do polityka, który chodzi na pogrzeby żołnierzy, a jednocześnie bije na alarm, że powinniśmy wysyłać jeszcze więcej wojska na wojnę.

– Snajper – powiedział.

– Właśnie taki pomysł przyszedł mi do głowy.

Nie widziała się z nim przez następnych kilka dni, ale kiedy sporządzony został raport ostateczny i Brøssner powoli znów zaczynał się uśmiechać, a zatem mógł spotkać się z dziennikarzami, to zrozumiała, że miała rację. Ustosunkowany, żarliwy patriota został zastrzelony przez weterana z centrum rehabilitacyjnego, dwudziestosześcioletniego mężczyznę, który nie miał nóg, lecz pozostały mu zdrowe ręce i z dachu wysokiego budynku oddał śmiertelny strzał z karabinu, który dostarczyli mu „towarzysze broni”. Thor znalazł w pokoju weterana tygodnik z artykułem na temat prywatnego życia ofiary. Pisano tam, że polityk mieszka w ekskluzywnej dzielnicy położonej o kilka przecznic od centrum rehabilitacyjnego. Mężczyzna przyznał się do popełnionego czynu, ale nie zdradził, kto dostarczył mu broń.

– Moje życie i tak jest do dupy – oświadczył. – A ich nie. Przynajmniej nie całkiem.

Anita nie liczyła na żadną reakcję ze strony Thora Bellinga, bo niby dlaczego by miała. Dała mu tylko wskazówkę, a on wyjaśnił sprawę, więc zaszczyty spłyną na niego.

Dlatego zaskoczył ją fakt, że wezwał ją do siebie parę dni później. Tym razem zaproponował świeżo zaparzoną kawę.

– Proszę, usiądź, Anito – powiedział. – Nieźle się spisałaś. To twoja zasługa.

– Dziękuję.

Kiwnął głową.

– Co ty u licha robisz w administracji? – spytał.

– Czytam raporty – odparła. – Staram się czegoś nauczyć.

Uśmiechnął się, co dotychczas było dla niej rzadkim widokiem.

– OK. A co byś powiedziała na naukę od drugiej strony?

– Co masz na myśli? – odpowiedziała pytaniem.

– Brøssner chce mi przydzielić partnera.

– A dlaczego?

– Bo… uważa, że potrzebuję kogoś do pomocy.

– A ty tak nie uważasz?

Znowu na jego twarzy pojawił się uśmiech.

– A niech cię, nie owijasz w bawełnę. To prawda, w zasadzie tak nie uważam. Ale to rozkaz i muszę się podporządkować.

Patrzyła na niego ponad biurkiem, podczas gdy on popijał kawę. To jest ten moment, pomyślała sobie. Została tu zaproszona z powodu swoich kompetencji, a Thor Belling stał się jej Frankiem Furillo.

– Wybierasz mnie?

– Jeśli się zgadzasz.

Miał zaraźliwy uśmiech. Wyglądał, jakby już się cieszył z pozytywnego obrotu sprawy, więc powiedziała:

– OK. Zgadzam się, ale jeśli nasza współpraca się nie ułoży…

– To trudno – przerwał jej, wstając. – Jakoś to będzie.

Anita też się podniosła.

– Świetnie, dziękuję.

– Ja również. Poszukajmy Brøssnera.

Udało się i przez pięć lat dobrze się układało.

Rozdział 2

Thor prowadził, a Anita rozmawiała z dyżurnym z Egstrup.

– O czternastej trzydzieści. Dobrze. Tak, Pawilon Leśny, ulica Ravneborgvej.

Spojrzał, jak wpisywała dane do nawigacji.

– To będzie… gdzieś tutaj. Mam. Dotrzemy na miejsce za niecałe półtorej godziny.

Przerwała połączenie.

– Jest tam już lokalna policja. Clarissa Spetsas też.

– A co z tym, który znalazł zwłoki?

– Rasmus Lelbo, lat dwadzieścia trzy. Mieszka w ośrodku, który nazywa się Centrum Zdrowia Psychicznego. To część szpitala.

– Jest pacjentem?

– Chyba tak, ale nie jestem pewna. Możemy pogadać z nim zaraz po obejrzeniu miejsca zbrodni. Przez cały czas przebywa w centrum.

– A jak z zakwaterowaniem? – zapytał.

– To nieprawdopodobne, że wszystko musi spoczywać na moich barkach.

Odwrócił głowę w jej stronę i powiedział:

– Przepraszam. Nie chciałem zgrywać szefa.

Popatrzył na jej schowaną za okularami słonecznymi twarz oraz ciemnobrązowe włosy przycięte do wysokości linii żuchwy.

– Zarezerwowałam dwa pokoje w hotelu Egstrup.

– Dziękuję. Co to za hotel?

– Trzydzieści pokoi. Stoi przy głównej ulicy miasta, Hovedgaden. Na stronie wygląda jak kopenhaski d’Angleterre. Zresztą większość hoteli tak się reklamuje. Piękne wejście, a przed nim duży, zdobiony dywan. Gwarantuję, że w lobby pachnie rybnymi filetami smażonymi w głębokim tłuszczu.

– Aha.

– Po remoncie. Pokoje przypominają kajuty luksusowego promu. Kto tam może, do diabła, się zatrzymywać?

– To dość duże miasto.

– Ale zupełnie nieznane.

– Nie. Aż do teraz.

– Jakiś powód musi być – stwierdziła.

Zjechali z autostrady na szosę prowadzącą na południowy zachód, w aleję starych wielkich drzew. Było ciepło jak na sierpień. Pola miały barwę tytoniu, a zboże obiecująco falowało na wietrze. Powietrze zdecydowanie różniło się od tego, którym oddycha się, jadąc autostradą.

Potem wjechali na równą jezdnię, która przypominała starą, niemiecką, prostą jak spod sznurka betonową drogę. Po obu jej stronach ciągnęły się połacie lasu. Raz na jakiś czas mijali inne samochody.

– Rany boskie, co za pustka – powiedziała Anita.

– To prawda, jest coś szczególnego w betonowej drodze biegnącej przez taki rodzaj lasu.

– Podobny teren jest wokół lotniska na północ od Aalborga.

– Człowiek spodziewa się, że zaraz zobaczy jakieś bunkry.

– Otoczone drutem kolczastym.

– I strzeżoną bramę. Z budką strażniczą.

– Urządzenia o niejasnym przeznaczeniu.

– Laboratorium doświadczalne.

– Przeprowadzające tajne badania naukowe. A o wszystkim oczywiście cicho sza.

– Doktor Mengele i olbrzymi hangar na zeppeliny.

Spojrzała na niego i powiedziała:

– No teraz chyba trochę przesadziłeś.

W pełnym słońcu jechali przez bukowy las, coraz mniej rozmawiali. Minęli szeroki strumień, po którym pływały aluminiowe kajaki ze skąpo ubranymi ludźmi. Za mostem las się skończył i ujrzeli tablicę z nazwą miasta.

– A to co!? – powiedział Thor i zwolnił. – Spójrz na tablicę.

Składała się z dwóch brązowych latarni oraz surowo ociosanych desek. Napis tworzyły białe kaligrafowane litery, które wyglądały jak stare drzeworytnicze dzieło:

WITAMY W EGSTRUP

a poniżej mniejszymi wyrytymi literami wpisano zdanie:

Ponieważ tu jest najpiękniej!

– Witamy w Egstrup – przeczytała Anita – ponieważ jest tu najpiękniej?

Thor przyspieszył, a ona kontynuowała:

– To znaczy, że witają tylko dlatego, że jest u nich najpiękniej?

Wjechali do miasta. Na obrzeżach ujrzeli wtopione w zieleń nowsze bloki mieszkalne pomalowane na pastelowe kolory: jasnożółty, jasnozielony i jasnoczerwony. Dalej po obu stronach zaczynały się różnego rodzaju sklepy. Z dywanami, farbami, ale też komisy samochodowe. Przejechali po jeszcze jednym moście nad wąską rzeczką i oczom Thora ukazała się czerwona wieża kościelna z miedzianą iglicą.

Im bliżej centrum, tym więcej było trzykondygnacyjnych kamienic z czerwonej cegły. Niektóre z nich miały na rogach wieżyczki, a okna obramowane piaskowcem. Minęli też parę domostw z muru pruskiego, bardzo zadbanych, a w piwnicy jednego z nich mieściła się restauracja o nazwie Befsztyki z Egstrup. Był też dom towarowy w stylu funkis, otynkowany na zielono, z zaokrąglonym daszkiem nad wejściem, szklanymi drzwiami i wyblakłymi literami na daszku tworzącymi napis DOM HANDLOWY VESTERBERG. Przejechali przez większy plac z kamienną fontanną oraz rzeźbą z brązu przedstawiającą pastuszka z cielaczkiem.

Auto powoli poruszało się po brukowanej ulicy. Daleko przed sobą, może nawet w odległości kilku kilometrów, widzieli zalesione wzniesienie.

Minęli kino Egstrup, duży sklep o nazwie Outdoors oferujący namioty i odzież sportową, McDonalda, Frito-Lay, różne supermarkety, duży sklep z artykułami elektrycznymi, winiarnię i knajpki. Potem był kolejny rynek, na którym Thor zauważył budynek z czerwonej cegły należący do lokalnej gazety „Egstrup Tidende”, oraz biały, podłużny gmach z zielonym napisem „Policja” na froncie.

– Tam jest hotel – wskazała palcem Anita.

Thor spojrzał w prawo, gdzie jego wzrok przyciągnęły wysokie lakierowane drewniane drzwi z fasetowanym szkłem. Leżał przed nimi duży dywan z hotelowym logo.

– Witamy w Egstrup – oznajmił.

– Ponieważ tu jest najpiękniej.

– Niewykluczone. Wygląda tu jak w filmie.

– Urocze miasto.

– A większość duńskich uczniów pewnie nawet nie wie, gdzie ono leży.

– Niech mnie jasny szlag trafi, jeśli to nie jest najpiękniejsze miasto w Danii – oświadczyła.

– Chyba nie będę z tobą polemizował w tej kwestii.

Musieli przejechać całe miasto, żeby dotrzeć do Pawilonu Leśnego. Dalej droga wiodła pod górę, a już kilometr za ostatnimi zabudowaniami zaczynał się las.

– Na następnym skrzyżowaniu w lewo – powiedziała Anita.

Wkrótce ujrzeli niedużą tablicę informacyjną z napisem „Pawilon Leśny” ze strzałką w lewo. Thor zwolnił. Na drodze skręcającej w prawo asfalt leżał tylko na początku, potem widać było już tylko żwir.

Skręcił w stronę pawilonu.

Po trzystu albo czterystu metrach dojechali do polany – dużego, przypominającego pole terenu, którego poziom obniżał się w kierunku jeziora z pomostem. W prawo od niego, wśród drzew, zobaczyli budynek, który był celem ich podróży.

– Wygląda jak stara stacja kolejowa – stwierdził Thor.

Zbudowany był z drewna i pomalowany na czerwono-zielono. Krótkie szerokie schody prowadziły na obszerny drewniany ganek, przykryty dachem, który podtrzymywały rzeźbione drewniane filary.

– OK, wygląda to trochę inaczej, niż sobie wyobrażałam – oświadczyła Anita.

– A jak to sobie wyobrażałaś?

– Pawilon Leśny. Spodziewałam się restauracji, a to bardziej przypomina scenę taneczną. Z lodami i letnimi imprezami. W każdym razie dość prymitywne miejsce.

– No i bezludne – powiedział i zaparkował. – Z małymi wyjątkami, gdy jest potańcówka albo bal z muzyką z lat sześćdziesiątych.

– Czy też tractor pulling na tamtym poletku.

Wysiedli z samochodu, obok którego stały dwa wozy patrolowe i ciemnoszary van.

Było ciepło.

– To gdzieś na tyłach – powiedziała.

Obeszli pawilon, a Thor obejrzał się na jezioro. Znaleźli się dokładnie na drugim końcu miasta. Ponad drzewami można było dostrzec kościelną wieżę i wysoki komin.

– Mam tu poczucie, jakby czas się zatrzymał – oznajmiła Anita.

Tyły pawilonu chowały się w cieniu. Tylne drzwi były zamknięte. Czuć było chłód, śmierdziało dymem i uryną. Ziemia bezpośrednio za budynkiem była naga i gliniasta.

Od jednego rogu pawilonu do rosnących w niewielkim oddaleniu drzew lokalni policjanci rozciągnęli żółtą taśmę, która poruszana wiatrem przypominała ogon smoka. Dalej pomiędzy drzewami pociągnęli ją równolegle do pawilonu, a na końcu poprowadzili do rogu z drugiej strony. Pod lasem stało dwóch techników w białych kombinezonach.

Natomiast mniej więcej na środku placu mieścił się biały plastikowy namiot z otwartymi ścianami. Na gliniastej ziemi pod baldachimem stała na czworakach Clarissa Spetsas, ubrana w swój biały kombinezon ochronny. Wyglądała jak mieszkanka bazy księżycowej Alfa z serialu Kosmos 1999, odprawiająca jakieś dziwaczne rytuały.

– Cześć, Clarisso – przywitał się głośno Thor.

– Cześć, Thor.

– Co to u licha jest?

Wyprostowała się, pozostając na klęczkach.

– To czaszka.

Wstała i zdjęła czepek, dzięki czemu jej karmelowe włosy mogły swobodnie opaść na ramiona.

Sięgnęła do kieszeni i wyjęła pudełeczko z cygaretkami. Włożyła jedną do ust, nie zapalając jej.

– Dziwne – oznajmiła. – Zwłoki stoją w środku jak pal wbity w dziurę.

– Głowa pod ziemią?

– Tak.

– A jak z resztą ciała?

Wzruszyła ramionami.

– Trudno powiedzieć. Musimy je najpierw wydostać na powierzchnię. W każdym razie widać kości czaszki.

– Dziwny tu zapach – stwierdziła Anita.

Patolożka kiwnęła głową.

– Trochę czuć już rozkładające się zwłoki. Ale to miejsce też nie jest zbyt ciekawe. Znaleźliśmy ślady moczu i kału. Ludzkiego. Poza tym spermę, prezerwatywy, zapalniczki, strzykawki, folię aluminiową i krew. I stare wymiociny.

– Witamy w Egstrup – powiedział Thor, kiwając głową. – Ponieważ tu jest najpiękniej.

Clarissa Spetsas ponownie wzruszyła ramionami.

– Wszędzie znaleźć można takie miejsca, Thor.

– Co masz na myśli?

Rozejrzała się wokoło.

– No wiesz, takie, gdzie ludzie robią chlew, chleją, srają, sikają i pieprzą się. Rozpalają ogniska i palą różne rzeczy. Jarają trawkę i wąchają klej.

– Zaplecze Pawilonu Leśnego.

– Samo życie, Thor.

Wrócili na drugą stronę i usiedli w słońcu na schodach, gdzie Clarissa zapaliła cygaretkę.

– No dobrze – zaczął Belling. – Słuchamy.

– Za wcześnie, żeby coś powiedzieć.

– A co masz na tę chwilę?

– Zwłoki. Ciało w dziurze w obrzydliwym miejscu. Mężczyzna albo kobieta.

– Broń?

– Nie ma.

– Przyczyna zgonu?

Spojrzała na niego.

– Nie mam zielonego pojęcia. Strzał, silny cios, zastrzyk. A może nawet… zakopanie żywcem.

– A jak długo one tam… stały? – zapytała Anita.

– Około dwóch miesięcy. Na pewno nie krócej. Czaszka jest prawie czysta, bo objadły ją zwierzęta.

– Jakim do cholery cudem ludzka głowa mogła wystawać z ziemi przez całe lato za Pawilonem Leśnym i nikt jej nie zauważył? Przecież musieli chodzić tędy jacyś ludzie.

– Wydaje mi się, że już nie – odparła patolożka.

– Miejsce wygląda na zapomniane – dodała Anita.

– Nikt tu już nie przychodzi – przyznała Clarissa. – Chyba że na jakieś wygłupy, na dragi czy żeby zapalić ognisko.

– To i tak powinni zauważyć zwłoki.

Patolożka znów spojrzała na Thora.

– Tak, ktoś je widział. Ba, nawet je tu umieścił.

– Jaki masz plan? – zapytał Belling.

– Zamówiłam już ekstraktor rdzeniowy.

– Co takiego?!

– Tak to urządzenie się nazywa. To taka wiertarka, ale pusta w środku. Rura. Być może uda się wyciągnąć zwłoki i przylegającą do nich ziemię w jednym kawałku. Żeby się nie rozpadły.

– OK. A co potem?

– Zawieziemy je do szpitala i będę je badać kawałek po kawałku.

Thor skinął krótko głową.

– Dobrej zabawy – powiedział. – Zadzwoń, jak odkryjesz coś, na co będziemy mogli popatrzeć.

Clarissa zgasiła cygaretkę, zgniatając żar.

– To mogła być jakaś durna zabawa, która wymknęła się spod kontroli. Ale osobiście uważam, że to zabójstwo. Ktoś wykopał dziurę świdrem ziemnym, wcisnął tego kogoś i zadeptał ziemię wokół, żeby ofiara tam stała aż do śmierci. Ale to tylko takie moje przypuszczenie.

Thor pokiwał głową.

– OK. Zadzwoń potem. Mieszkamy w… Jak się nazywał ten hotel, Anito?

– Egstrup.

– Dzwoń na komórkę. My już jedziemy, żeby się zameldować.

Spojrzał na Anitę i dodał:

– Musimy też coś zjeść.

Patolożka wstała i powiedziała:

– Mają tam znakomity szwedzki stół.

Rozdział 3

Zamieszkali w sąsiadujących pokojach z widokiem na podwórze, na którym zaparkowali samochód. Hotel był całkiem przyzwoity. Obok lobby znajdowała się restauracja, której okna wychodziły na ulicę. Portier był elegancko ubrany w staromodnie stylizowany strój, nosił czarną kamizelkę i białą koszulę. Wszędzie na dole pachniało apetycznym jedzeniem. Thor widywał znacznie gorsze hotele. Kwaterowali już w odludnych gospodach w Jutlandii, gdzie serwowano nędzne dania, a lokalni goście w barze okazywali im wieczorami wrogie nastawienie. Egstrup było natomiast na tyle duże, że nikt się nad tym nie zastanawiał, czy byli z policji, co dawało im poczucie anonimowości i swobody.

Postawił na wąskim stoliku komputer i się rozpakował. Następnie położył się na łóżku, żeby wypróbować materac.

Zadzwonił do Axela Wendtnera i powiadomił go, że jest na miejscu i podjął czynności śledcze.

Wziął szybką kąpiel, zmienił koszulę i skarpety, po czym zszedł na dół, żeby coś zjeść.

Anita zeszła także i usiedli naprzeciwko siebie przy stole, który znajdował się przy oknie, skąd mieli widok na Hovedgaden. Dwoje zupełnie zwyczajnych śledczych w dżinsach, niczym się nie wyróżniali spośród pozostałych gości.

– Dzwoniła Clarissa? – zapytała.

– Jeszcze nie.

Kiwnęła głową, po czym wzięła talerz i udała się w kierunku długiego białego stołu bufetowego. Thor zaś pił wodę ze szklanki i się jej przyglądał. W ciągu pierwszych dni pobytu postanowiła zdobyć się na wysiłek zdrowego odżywiania, czyli wybierania najmniej kalorycznych produktów. Będzie patrzeć, jak on je parówki, sadzone jajka, smażoną rybę, i nie będzie tego komentować. A po kilku dniach zacznie jeść dokładnie to samo, mówiąc o szkodliwości jedzenia tłuszczu, soli i cukru. Będzie też powstrzymywać się od picia kawy, przynajmniej do czasu, aż nawał pracy nie uniemożliwi życia bez kofeiny.

Anita była młodsza od Thora o osiem lat.

A pracowali razem od pięciu. Trudno byłoby policzyć, ile wspólnie spraw prowadzili, ale rozwiązali wszystkie. Każda kończyła się wydaniem wyroku. Nie otrzymali żadnego upomnienia ani nawet najmniejszej uwagi ze strony zwierzchnictwa.

Pomiędzy śledztwami, gdy przygotowywali dokumentacje do rozpraw sądowych w Kopenhadze, nigdy prywatnie się nie widywali, aby nie znaleźli się koledzy, którym mogłoby przyjść do głowy nazwać ich „panią i panem Thorem” czy coś w tym stylu.

Spojrzał na jej talerz wypełniony czymś, co przypominało sałatkę fasolową, po czym wstał, żeby nałożyć jedzenie dla siebie. Uważał się za szczęściarza, bo miał dobrą partnerkę. Praca u boku Anity dawała mu sporo zadowolenia, ponieważ częściowo postrzegał ich wspólne wyjazdy jak wakacje spędzane w dobrym towarzystwie. Było to znacznie lepsze niż leżenie na jakiejś plaży, gdzie nie wiadomo co ze sobą począć.

– Jak dobrze znasz Wendtnera? – zapytała.

Gdy smarował swój rybny filet remuladą, na zmianę podnosiła i ściągała brwi.

– Dość dobrze.

Spojrzała na niego znad talerza, na którym miała sałatkę fasolową, jakiś pasztet polany oliwą i odrobinę surówki z buraków z orzeszkami piniowymi.

– A co to znaczy?

– Byliśmy na tym samym roku. Otrzymaliśmy to samo wykształcenie i wygłupialiśmy się w tych samych klasach.

– A który z was bardziej się wygłupiał?

– Axel.

– Tak uważasz?

– Takie są fakty.

Przez chwilę w milczeniu pochłaniała swój zielony pokarm.

– Został komendantem policji – powiedziała wreszcie.

– Zgadza się. A Lars Barfoed* jest jego naczelnym szefem.

– Innymi słowy znalazł sobie ciepłą posadkę.

– To twoja opinia. Nie widziałem się z nim ładnych parę lat.

– Ale wtedy pewnie nie był specjalnie bystry.

Roześmiał się.

– Zobaczysz, Anito, ludzie się rozwijają.

– Wiesz już, ilu lokalnych mamy do dyspozycji?

– Czterech.

– Czterech? Na samym początku sprawy?

– Tak, właśnie o tylu poprosiłem.

– I co odpowiedział?

– To, czego się po nim spodziewałem, a mianowicie: „Oczywiście, Thor”.

– A więc albo może sobie na to pozwolić, albo to jakieś półgłówki, co mają nam nadskakiwać.

– Raczej to pierwsze. Myślę, że może sobie na to pozwolić, bo tutejsza policja działa bez zarzutu.

– Mówiłeś, że znalazł sobie ciepłą posadkę.

– Nie, to ty tak mówiłaś. Ja twierdzę, przynajmniej do czasu, aż wyjdzie na jaw coś przeciwnego, że Axel znalazł sobie miejsce, które do niego pasuje. Nie zauważyłaś tego?

– Czego?

Pomachał widelcem w stronę ulicy.

– Największą ambicją Axela jest bycie porządnym człowiekiem. Szukał posady szefa w miejscu, w którym nie można wpaść w tarapaty.

– I chce nam dać czterech ludzi?

– Tak powiedział. Traktuje tę sprawę bardzo poważnie. Na pewno nie będziemy musieli o nic walczyć. Zrobił, co mógł, żeby przekazać nam tę robotę, i jeśli okaże się, że jego ludzie są w porządku, to wszystko będzie się dobrze układać.

Spojrzał na zegarek.

– Rasmus Lelbo?

– Tak jest. – Kiwnęła głową.

Szpital w Egstrup położony był w południowo-wschodniej części miasta na końcu krótkiej alei. Składał się z dwóch budynków. Do starego, trzykondygnacyjnego, symetrycznego budynku z czerwonej cegły wieńczonego zieloną kopułą dobudowano gigantyczny kompleks z szarego betonu. Ten zabytkowy, pełen uroku prowincjonalny szpital wyglądał tak, jakby cierpiał na nieuleczalną chorobę – agresywny betonowy nowotwór.

– Gdybym była naukowcem, napisałabym rozprawę na temat postępu w medycynie odwrotnie proporcjonalnego do postępu w architekturze – powiedziała Anita, gdy się do niego zbliżali.

– Słucham? – zapytał Thor.

– Nic takiego – odparła.

– Nie wiem, dokąd mamy się udać.

– W szpitalach to standard. Nieważne, gdzie zostawimy samochód.

Z parkingu udali się do informacji zapytać, gdzie znajduje się Centrum Zdrowia Psychicznego. Z holu w starym budynku przez szklane drzwi przeszli do długiego korytarza w nowym kompleksie, na końcu którego stanęli w holu z windami. Drogę wskazywały różnokolorowe paski na podłodze. Wsiedli do windy i wjechali na trzecie piętro. Po wyjściu znaleźli się w dużym biurze z okienkiem, za którym znajdowało się pomieszczenie przypominające bibliotekę z kanapami, regałami i niewielkimi miejscami przeznaczonymi na pracę.

Za okienkiem siedział młody mężczyzna czytający jakieś czasopismo.

– Dzień dobry, mieliśmy spotkać się z Rasmusem Lelbo – oznajmił Thor.

– On słucha – powiedział mężczyzna.

– To pan? – zapytał Thor.

Pytany odpowiedział skinieniem głowy. Miał krótkie rude włosy.

– Jesteśmy z policji.

– Wiem.

– Mam na imię Thor, a to moja koleżanka, Anita.

Rasmus spojrzał na nią i powiedział:

– Dzień dobry, pani Anito.

Kiwnęła głową.

– Będziemy rozmawiać tutaj? – spytał Thor.

– Jeśli chodzi o mnie, to możemy. Prawie nikogo tu nie ma.

W głębi świetlicy siedziała tylko jedna tęga dziewczyna o kruczoczarnych włosach, z białymi słuchawkami na uszach.

– Wczoraj rano spotkało pana nieprzyjemne przeżycie przy Pawilonie Leśnym. Czy mógłby nam pan o nim opowiedzieć?

Rasmus Lelbo odchrząknął i zaczął mówić:

– Wstałem o siódmej i włożyłem strój do biegania. Dziesięć minut później wpisałem się na listę. Taki mamy obowiązek. Wybiegłem na drogę i jak zwykle podążyłem w kierunku starej alejki nad rzeczką Snadre. Przebiegłem trzy tysiące siedemset czterdzieści dwa metry aż do ulicy Ravneborgvej. Zajęło mi to osiemnaście minut. Albo… trochę mniej. Osiemnaście minut i piętnaście sekund. Zawsze mierzę czas, kiedy dobiegam do znaku z nazwą ulicy, i go dotykam.

– OK. Co było potem?

– Pobiegłem w kierunku północnym aż do Pawilonu Leśnego.

– Czy zawsze przemierza pan tę samą trasę? – zapytała Anita.

– Tak, tę samą, chociaż czasami zawracam już na Ravneborgvej. To moja krótka trasa, siedem tysięcy czterysta osiemdziesiąt cztery metry. A długa trasa prowadzi wokół pawilonu i stamtąd biegnę z powrotem.

Thor pokiwał głową.

– I co się wydarzyło?

Lelbo podrapał się w brodę.

– Nikogo nie widziałem. Dobiegłem do pawilonu i okrążyłem go. No i znalazłem… to.

– A dlaczego obiega pan pawilon? – zapytała Anita. – Tam jest grząsko.

– Bo taką mam trasę – odparł, patrząc na nią.

– OK.

– Co dokładnie pan zobaczył, obiegając pawilon?

– To, co zawsze. Jeden wielki syf. Ale wyglądało tak, jakby od dawna nikogo tam nie było, bo widziałem te same śmieci. Nagle na ziemi zobaczyłem czaszkę. Najpierw pomyślałem, że to pęknięta piłka nożna. Biała, zaokrąglona. Z bliska poznałem jednak, że to czaszka.

– I co wtedy pan zrobił?

– Zadzwoniłem do Michaela.

– A kto to?

– Mój opiekun.

– Co mu pan powiedział?

– Że za Pawilonem Leśnym znalazłem czaszkę. Dokładnie taką informację mu przekazałem.

– Naturalnie. A co Michael na to?

– Powiedział, żebym został na miejscu, a on powiadomi policję. Poszedłem na drugą stronę pawilonu, usiadłem na schodach i czekałem. Po dwunastu minutach przyjechali policjanci, a po jeszcze trzech Michael.

– Bał się pan? – spytała Anita.

Rasmus pokręcił głową i powiedział:

– Nie. Raczej byłem zaskoczony.

– A jak często pan biega? – zapytał Thor.

– Przedtem biegłem ósmego czerwca. To był poniedziałek.

– Wtedy czaszki jeszcze nie było?

– Nie.

– To dość dawno temu – stwierdził Thor. – Jak to możliwe, skoro tak bardzo lubi pan biegać?

– Byłem na wakacjach – odparł Rasmus, patrząc na niego.

– Wybrał się pan w podróż?

– Osiemnastego czerwca pojechałem z tatą do Maroka. Wróciliśmy drugiego sierpnia.

– O! Maroko, morskie plaże…

– Nie – zaprzeczył Rasmus. – Mój tata pisze książkę o rzymskim amfiteatrze na pustyni. Pomagałem mu.

– OK. A… wczoraj nikogo pan nie zauważył koło pawilonu?

– Ani żywej duszy.

Po chwili dodał jeszcze, uśmiechając się:

– Chyba że czaszka ma duszę.

W tej chwili podeszła do nich kobieta. Miała spięte brązowe włosy i czerwone okulary.

– Dzień dobry. Nazywam się Margit Andersen i jestem pedagożką Rasmusa. A państwo… są z policji?

Przedstawili się.

– Tak, to straszne, co wydarzyło się przy pawilonie – przyznała Margit. – Rasmus wszystko wam zrelacjonował?

– Tak – odparł Thor. – Jasno i precyzyjnie.

– To dobrze – powiedziała z uśmiechem.

Chwilę stali, a potem Thor zwrócił się do Rasmusa:

– Dziękujemy. Któregoś dnia będziemy musieli spisać zeznanie. Najpierw oczywiście zadzwonimy.

– Jeszcze jedna rzecz – wtrąciła Anita. – Zna pan to miejsce znacznie lepiej od nas. Czy ma pan może jakieś przypuszczenie, co mogło się tam wydarzyć?

– Wydaje mi się – oznajmił Rasmus Lelbo – że wiosną byli tam jacyś ludzie, bo za każdym razem, jak tam byłem, wyglądało inaczej. A potem tam jakby opustoszało. Trudno sobie jednak wyobrazić, co się z tą czaszką działo. Szczególnie jak nie wiadomo, do kogo należała.

– Racja – przyznała Anita.

– Z drugiej jednak strony – dodał – z czego pewnie jako policjanci zdajecie sobie sprawę, fakt, że czaszka została znaleziona właśnie tam, niekoniecznie musi mieć jakieś znaczenie dla sprawy.

Razem z Margit Andersen zeszli na parter.

– Nie chciałbym być wścibski – powiedział Thor – ale czy mogłaby pani nas oświecić, co dolega Rasmusowi? Wydaje się bardzo… normalny.

– Jego iloraz inteligencji wynosi sto siedemdziesiąt według starej skali – oznajmiła pedagożka. – Cierpi na delikatny wariant zespołu Aspergera. Potocznie nazywa się to autyzmem wysoko funkcjonującym.

– A co to znaczy?

– Rasmus jest nieprzeciętnie inteligentny. Przede wszystkim ma znakomitą pamięć. Jest zorganizowany i punktualny. Bardzo uprzejmy. Jest także wrażliwy, choć uważa się, że osoby z jego zespołem często cechuje brak empatii.

– Czegoś tu nie rozumiem – stwierdził Thor. – Nigdy bym nie pomyślał, że cechy, które przed chwilą pani wymieniła, mogą stanowić problem.

Spojrzała na niego.

– Owszem. Uprzejmość oraz takie bardzo drobiazgowe poczucie sprawiedliwości… to coś, czego wielu ludzi nie potrafi pojąć i różnie na to reaguje.

– A może – powiedział Thor, gdy ponownie znaleźli się w holu – wpadlibyśmy teraz do Clarissy Spetsas i zapytali ją, co udało się ustalić? Wykorzystajmy to, że tu jesteśmy.

W informacji otrzymali nowe wskazówki i ponownie udali się w głąb budynku. Tym razem podążyli ciemnobordową linią, która zaprowadziła ich do kilku wind. Weszli do jednej z nich i zjechali na dół.

Pod ziemią tego dużego szpitala panowała całkiem inna atmosfera. Betonowe ściany pomalowane były na biało, pod sufitem biegło mnóstwo rur, kabli i szybów wentylacyjnych. Oświetlenie było funkcjonalne, ale świecące na fioletowo rurki fluorescencyjne nadawały podziemnemu korytarzowi niepokojącą atmosferę. Wszędzie unosił się zapach kamfory i podobnych do niej specyfików.

Wszystkie drzwi były szerokie, z jednych z nich padało na korytarz światło. Udali się w tym kierunku.

Za szklanymi drzwiami widać było wykafelkowaną podłogę i pomalowane na biało ściany. Pomieszczenie oświetlały lampy halogenowe umieszczone na przenośnych statywach. Na środku stała Clarissa Spetsas z dwoma asystentami. Wszyscy mieli na sobie kombinezony ochronne i pochylali się nad dużym czarnym brezentem, na którym leżało coś, co przypominało kolumnę ze zwartej gliny.

– Przyszliśmy trochę za wcześnie – oświadczyła Anita.

– Tak – zgodził się z nią Thor. – Zostawmy ich w spokoju. Niewiele możemy teraz zrobić.

Ruszyli z powrotem, a kiedy ponownie znaleźli się w korytarzu, Thor usiadł na ławce, a Anita zatrzymała się i zaczęła się mu przyglądać.

– Co się stało? – zapytała.

– Nic – odparł.

Usiadła obok niego i chwyciła jego dłoń.

– Jesteś spocony – zauważyła. – Źle się czujesz?

Pokręcił głową.

– Zaraz mi przejdzie.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, po czym Anita zapytała:

– Thor… czy mogę coś powiedzieć?

Spojrzał na nią z lekko przymrużonymi oczami.

– Tak, oczywiście.

– Wiem, że to nie przez tę piwnicę.

– Co masz na myśli?

– To, że poczułeś się nieswojo, ale nie z powodu tego, że byliśmy w piwnicy.

– OK.

Znowu złapała go za dłoń.

– To to samo, co w pensjonacie Fjaltring Kro?

Spojrzał w dół i odpowiedział:

– Tak.

– Powinieneś mi o tym opowiedzieć. Naturalnie, jeśli potrafisz.

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem, czy potrafię.

– Spróbuj.

– To z powodu… wieku, Anita.

– Wieku? Masz czterdzieści pięć lat, Thor. Jesteś chory?

Zaprzeczył, kręcąc głową.

– Nie, nie jestem chory. Nie o to chodzi.

– To o co?

Zamknął oczy, a po chwili znów je otworzył.

– Od wtedy, po pobycie w Lemvig, gdzie mieszkaliśmy w tym pensjonacie, zdarzyło mi się to już trzy razy.

– Co takiego?

– Wpadłem… wpadłem w jakąś niemoc. Czułem się, jakby nagle wszystko stanęło w miejscu, i zapominałem, gdzie byłem i po co. To straszne uczucie. Jakiś rodzaj lęku.

– Przed czym?

– Przed wszystkim.

– Wszystkim?

Kiwnął głową.

– To taka dziwna mieszanina doznań. Jakbym wiedział, co ma nastąpić, bo zawsze przecież jest tak samo. Z niewielkimi tylko różnicami. Zidentyfikowaliśmy Elsę Skov. Byliśmy w zasadzie pewni, że sprawcą jest jej syn, i następnego dnia mieliśmy z nim porozmawiać. A ja miałem uczucie, że to zdarzyło się już wcześniej.

Kiwnęła głową.

– Bo na pewno tak było. Opóźniony w rozwoju chłopak zabił swoją matkę, po czym wrzucił ją do starej studni. Coś takiego bez wątpienia wydarzyło się w historii co najmniej tysiąc razy, Thor.

– Ale nie o to mi chodzi. Czułem się tak, jakbym to właśnie ja badał tę sprawę wcześniej. Jakbym to ja… a właściwie my byśmy robili pewne rzeczy automatycznie, dzięki czemu wyjaśnilibyśmy także tę sprawę. Jakby świat po prostu taki był.

– No bo tak to już jest.

– Tak, ale… czułem, że nie byłem sobą. Dosłownie. Jakbym przypatrywał się sobie z zewnątrz. Kiedy uszczypnąłem się w rękę, to prawie niczego nie poczułem.

– Co wtedy zrobiłeś?

– Jak wróciliśmy, poprosiłem o skierowanie do psychiatry, Mii Nordenhoff. Byłem u niej trzy razy i zapisała mi leki.

– A co powiedziała?

– Że to początki zespołu stresu pourazowego i że powinienem o siebie zadbać. Przypuszczalnie nie tylko ja cierpię na coś takiego.

– Z powodu pracy?

Potaknął.

– Tak. Zbyt dużo trupów i rozmów z ludźmi, którym wyrządzane są krzywdy. Po prostu za dużo babrania się w gównie.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, które przerwała Anita:

– A nie zaproponowała ci, żebyś wziął urlop? Albo żebyś zajął się czymś innym?

– Nie. To rzeczywiście dość dziwne. Powiedziała, że jak lubię tę robotę, to dalej powinienem ją wykonywać. Dodała nawet, że gdybym robił coś innego, mogłoby być jeszcze gorzej i musiałbym pójść na rentę.

– Bo na poważnie byś zaczął cierpieć?

– Tak, coś w tym stylu.

– I przyjmujesz leki?

– Trochę.

– Postanowiłeś więc pozostać w zawodzie.

– Tak, Anito. – Spojrzał na nią. – Chciałem zostać. Jak się nosi ciężkie rzeczy, psuje się kręgosłup. Od siedzenia przed komputerem boli dupa, kark i ramiona. No i oczy.

– Zawsze czymś się płaci.

Roześmiał się.

– Tak, masz rację. Ale wiesz co? Gdybym przestał, wpadłbym w depresję. Poszedłem wyznaczoną ścieżką i muszę podążać nią dalej. Ty zresztą też.

– Owszem. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.

– Mam nadzieję, że nie.

– Ale długo zwlekałeś z przyznaniem mi się do tego, że zaczynają się u ciebie pojawiać symptomy stresu pourazowego.

– Jedną z twoich dobrych cech jest to – powiedział – że nie zadajesz pytań.

Na chwilę zapanowała cisza, którą przerwała Anita:

– Chyba nie potrafiłabym współpracować z kimś innym niż ty, Thor.

Pocałowała go w policzek, po czym wstała i powiedziała:

– Chodź! Zabierzmy się do roboty!

Po raz pierwszy przekroczyli granicę pomiędzy życiem zawodowym i prywatnym w pensjonacie Flaltring Kro. Anita nigdy tego nie żałowała. Zbliżyli się do siebie, lecz ich związek pozostał tajemnicą. Na początku była to relacja między młodą policjantką i doświadczonym śledczym, który był dla niej autorytetem. Imponował jej i chciała się od niego uczyć zawodu.

Trochę już o nim wiedziała. Był samotny, ale miał kiedyś żonę. Dzieci nie miał. W wydziale poważano go, ale krążyła o nim opinia upartego gliniarza, który lubił działać samodzielnie. W pracy nigdy nie szedł na kompromis i podążał za swoim instynktem. Sceptycznie podchodził do ingerencji zwierzchników w jego działania, dlatego dobrze się układała współpraca z Brøssnerem, który dawał mu wolną rękę. Thor potrafił wyciągać wnioski, a następnie z żelazną wolą przechodził do działania, przy czym zawsze w dyplomatyczny sposób. Nigdy nie posługiwał się metodami niezgodnymi z prawem. Grał według reguł, z chęcią słuchał zdania innych, czy można było postąpić inaczej. Był po staroświecku skrupulatny i kierował się bardziej intuicją niż metodami naukowymi.

Czasami okazywał niecierpliwość, do której Anita musiała się przyzwyczaić. Bywał wówczas niesprawiedliwy i milczący.

To, co się wydarzyło w Fjaltring Kro, nie było skutkiem flirtu. Kiedy pierwszy raz poszli ze sobą do łóżka, oboje byli tym faktem zaskoczeni. Pracowali pod presją czasu, była zima i panowały ciężkie warunki. Zauważyła, że Thor nie jest w formie. Sprawa morderstwa, nad którą pracowali, denerwowała go. Mieli podejrzanego, ale żadnych dowodów. Utknęli. Wiedzieli, dokąd mają dotrzeć, ale nie znali drogi.

Thor się rozchorował. Złapała go grypa i bardzo się starał nie zarazić Anity, ale choroba i tak ją dopadła. Tamte dni spędzone w pensjonacie w Zachodniej Jutlandii pamiętała jak przez mgłę. Gdyby wykonywali jakąkolwiek inną pracę, poszliby na chorobowe. Ale im udało się wtedy zgromadzić dowody, dzięki którym podejrzany przyznał się do popełnienia morderstwa. Jednego dnia byli ze sprawą w głębokim lesie, a następnego wszystkie karty były odkryte. Tygodnie pracy przyniosły owoce w ciągu jednej godziny. Nagle było po wszystkim.

Ostatniego wieczoru w pensjonacie choroba rozłożyła ich na łopatki. Ale było coś jeszcze. Nikt poza nimi nie wiedział, że niewiele brakowało, a nie rozwikłaliby tej sprawy, więc ulga, jaką odczuli po pozornie tylko gładko idącym dochodzeniu, bardzo ich do siebie zbliżyła. Romans nie zniszczył jednak ich relacji zawodowych. Zresztą w ogóle o nich nie mówili. Anita dobrze zachowała w pamięci ich rozpalone ciała. Było im dobrze, ale oboje wiedzieli, że będą mogli ze sobą sypiać tylko pod warunkiem, że nikt się o tym nie dowie.

Ten związek znaczył dla niej coś zupełnie innego niż pozostałe. Thor był od niej starszy i widziała w nim mentora. W tym samym czasie miała chłopaka o imieniu Adam, swojego rówieśnika. Był ambitnym i zapatrzonym w siebie fotografem. Przez jakiś czas wydawało się jej, że mogłaby się z nim związać na stałe, a nawet mieć dzieci. Ale on nie miał takich planów. Fascynowała go jej praca i lubił robić jej zdjęcia. Była dla niego policyjną kochanką. Nie obchodziła go rzeczywista Anita, tylko jej obraz, który stworzył sobie w głowie. Ją natomiast męczyło to artystyczne fantazjowanie. Pewnego razu byli na wystawie fotografii Jacoba Holdta i zafascynowała go – a dość często coś go fascynowało – ich estetyka. Ale tam, gdzie Adam dostrzegał sztukę, ona widziała tylko cyniczną wystawę przedstawiającą ludzką niedolę. Odniosła wrażenie, że Adam żyje w innym świecie. Wystawa Amerykańskie fotografie kojarzyła się jej wyłącznie z biedą, brzydkim zapachem i lękami, natomiast on znajdował same słowa uznania dla umiejętności fotografa, który zdołał jego zdaniem zajrzeć do wnętrza biednych ludzi.

Dla Anity, która już wtedy dosłownie zdążyła zajrzeć do wnętrza niejednego człowieka, jego postawa była odrażająca.

Co Adam mógł wiedzieć o tym, co dzieje się we wnętrzu biedaków?

Co chciał tam znaleźć?

Wiedziała, że zastygłby jak słup soli, gdyby został skonfrontowany z jej rzeczywistością.

Oto dziecko, które zostało zamęczone na śmierć.

Zrób zdjęcie.

Postaraj się o artystyczne ujęcie.

Uczyń z tego sztukę.

Być może ułożyłaby sobie jakoś życie z Adamem, ale on ani nie chciał, ani nie potrafił.

Bo i po co?

Był zadowolony z tego, że fascynowała go artystyczna interpretacja cierpienia i bólu. To jednak nie była bajka Anity.

Jej bajką był Thor. Nie pociągały go zgrabnie formułowane idee na temat tego, co w tym świecie jest fascynujące. Thor Belling trzymał się realiów. Trzymał się jej. Był troskliwy, ale niezależny. Zawsze oddawał się temu, co robił. Nie miał czasu na czczą gadaninę, choć nie raz zaskoczył ją, gdy nawet w sytuacji z pozoru beznadziejnej potrafił powiedzieć coś zabawnego. Nie oszczędzał się. Nigdy nie wyręczał się innymi. Nie znała drugiego takiego człowieka, który miałby tak dużo szacunku do ludzi, nawet do najgorszych, najbardziej nieczułych typów spośród wielu tych, których schwytali. Thor nie miał z nikim osobistych zatargów, z każdym potrafił się dogadać.

Gdy zostali kochankami, wciąż jeszcze była z Adamem, a nigdy o nim Thorowi nie wspomniała. Zerwała z nim, krótko i kategorycznie, po powrocie z Zachodniej Jutlandii. Postrzegał ją jako twardego gliniarza. Trudno.

Nie wiedziała, czy Thor kiedykolwiek myślał o tym, czy ich związek będzie się rozwijał. Nigdy o tym nie rozmawiali. Po prostu gdy prowadzili razem jakąś sprawę, sypiali ze sobą. O wielu rzeczach nie rozmawiali. O przeszłości, rodzicach, młodości.

Od czasu do czasu chciałaby czegoś więcej, a nawet marzyła o tym.

Mimo wszystko cieszyła się z tego, co było.

Thor sprawiał wrażenie, jakby czuł to samo.

Trzymała się motta swojego ojca: nie naprawiaj tego, co nie jest zepsute.

Ach, ten seks, pomyślała sobie. Jak się ma dobrego partnera w łóżku, to ma się szczęście.

Wrócili do hotelu i każde z nich poszło do swojego pokoju. Thor rozebrał się i spojrzał na zegarek. Było dziesięć po piątej, ale słońca w nagrzanym pokoju już nie było. Zasłonił okno i w majtkach położył się na łóżku. Po chwili przyszła Anita. Miała na sobie ten sam szlafrok, co w pensjonacie Fjaltring Kro. Wtedy nie mówił zbyt dużo, ponieważ nie miał pewności, lecz tylko przeczucie tego, że coś w jego życiu się zmienia.

Położyła się obok niego i powiedziała:

– Pocałuj mnie.

– Skoro tego pragniesz.

– Niczego nie pragnę bardziej.

– Oprócz wyjaśnienia śledztwa.

– Jedno nie wyklucza drugiego. Kto wie, może właśnie to jest potrzebne do jego rozwiązania.

– To coś nowego – stwierdził, zbliżając usta do jej twarzy. – Seks koleżeński podwyższa procent wyjaśnionych spraw.

– Taką mam teorię – powiedziała i położyła dłoń na jego piersi.

– Przedyskutujemy ją czy wypróbujemy?

– Nawet nie wiem, czy mogą nas za to zwolnić – oświadczył. – Ty wiesz?

– Nikt przecież o nas nie wie.

Wpatrywał się w sufit.

– Czy pomyliłbym się, gdybym stwierdził, że i tak byśmy to zrobili, gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach?

– Nigdy byśmy się nie spotkali, gdybyśmy nie byli glinami – odparła.

– Wiesz, o co mi chodzi.

– A kogo to obchodzi? Brøssnera? Nikt niczego nie docieka.

– Pewnie masz rację.

– Ja nie mam chłopaka, ty też z nikim nie jesteś. Jak jesteśmy w Kopenhadze, to nie spotykamy się prywatnie.

– Pomimo tego, że czasami któreś z nas ma na to ochotę.

– Właśnie to mam na myśli.

Leżeli z twarzami blisko siebie.

– Tak jest nam dobrze, Thor – powiedziała po chwili Anita. – Nie myśl o tym zbyt dużo. Ale powiedz mi, jak nie będziesz już tak chciał. Robimy rzeczy, na które nikt nie ma ochoty i o których większość ludzi nie ma pojęcia. Co złego w tym, że po pracy trochę się do siebie przytulamy?

– Tak naprawdę to kocham cię od zawsze, Anito. Nawet zanim cię poznałem, to cię kochałem.

Pocałowała go.

– Wiem, o co ci chodzi.

Wstała i wzdrygnęła się. Zauważyła, że spoglądał na jej tyłek, więc pokręciła nim trochę.

– Dobrze wiedzieć – dodała.

Gdy Anita była pod prysznicem, zadzwoniła komórka Thora.

– Mówi Axel – zgłosił się komendant. – Clarissa ma naprawdę paskudną robotę, Thor.

– Tak, byliśmy u niej niedawno, ale nie chcieliśmy przeszkadzać. Za chwilę znów tam pojedziemy.

– Zadzwoniła do mnie i powiedziała, że to mężczyzna. Wysoki. Ponad metr dziewięćdziesiąt.

– OK. Podała może przyczynę zgonu?

– Nie.

Na chwilę zapanowała cisza, którą przerwał Thor:

– A więc mamy dryblasa.

– Tak. Być może nawet go zidentyfikowaliśmy.

– Ależ tempo – pochwalił Thor i usiadł.

– Tak, ale nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Dwa miesiące temu zaginął mężczyzna.

– Domyślam się, że był wysoki.

– Tak, metr dziewięćdziesiąt dwa.

– Nieźle – oznajmił Thor. – Sądzę…

– Jan Nielsen, lat czterdzieści siedem. Nauczyciel liceum. Zaginął jedenastego czerwca. Poszedł biegać i nie wrócił do domu.

– Będziemy za niecałą godzinę – oświadczył Thor.

Anita wyszła z łazienki.

– Wygląda na to, że twoja teoria się sprawdza – oznajmił.

Rzuciła na podłogę mokry ręcznik, dzięki czumu mógł spojrzeć na jej nagie ciało.

– Wiedziałam.

– Że się sprawdza?

Postawiła stopę na łóżku.

– Jak mówiłeś? Że kiedy tam będziemy?

– Za jakąś godzinę.

Przyglądała mu się.

– To może zdążymy jeszcze raz?

– Nie wiem, czy…

– Pomyśl – powiedziała, rzucając się na łóżko obok niego. – Jeśli teraz zrobimy to jeszcze raz, to może rozwiążą ten bajzel, zanim tam dojedziemy.

– Ale nie jestem pewien, czy…

– Za dużo myślisz o teorii. Liczy się praktyka.

– Aha, praktyka…

Położyła się tak blisko, by poczuł jej mokre piersi. Wypowiedziała kilka słów tuż przy jego twarzy i po chwili robili to jeszcze raz.

_______________

* Minister sprawiedliwości w Danii od 23.02.2010 do 3.10.2011.

Rozdział 4

– Ciężko było to wszystko pooddzielać od siebie – oświadczyła Clarissa Spetsas. – Ziemia mocno do niego przylegała. Chcecie zobaczyć?

Rozejrzała się wokół. Siedzieli przy stole w pomieszczeniu znajdującym się obok sali sekcyjnej, komendant, Thor i Anita.

– Nie, nie teraz – odpowiedziała Anita. – Ale chcielibyśmy usłyszeć twoje wnioski.

Patolożka kiwnęła głową i zerknęła do swoich notatek.

– Czaszka jest prawie całkiem ogołocona. Od szyi w dół ciało zachowało się w stosunkowo dobrym stanie. Na razie nie widać żadnych śladów przemocy. Zanim zajrzę do środka, minie sporo czasu, a toksykologia potrwa jeszcze dłużej. Mężczyzna, metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Ubrany w pomarańczowy T-shirt z jakiejś tkaniny przepuszczającej powietrze, bokserki, spodenki, skarpety i szare buty do biegania marki New Balance.

Axel Wendtner spojrzał do swoich papierów.

– To Jan Nielsen – oznajmił. – Wzrost pasuje. Ubranie też. To on.

– Dziwaczny sposób umieszczenia zwłok – wtrącił Thor.

– O ile były to zwłoki – powiedziała Clarissa.

– Co masz na myśli?

Wzruszyła ramionami.

– Jeśli bije się człowieka do nieprzytomności albo upija go w sztok, a potem wciska się go do dziury z ramionami przy ciele, uklepuje się wokół niego ziemię, żeby wystawała tylko głowa, to on kiedyś i tak umrze, jeżeli nikt nie będzie przechodził w pobliżu i go nie wyciągnie.

– Właśnie o to mi chodziło – powiedział Thor. – Czy mogło tak być?

– Tak – potwierdziła. – Na razie nic temu nie przeczy.

– To doprawdy niespotykane – skomentował Thor, drapiąc się w brodę.

– I prymitywne – dodała Anita.

– Ale proste – stwierdziła Clarissa. – To w rzeczywistości pewnego rodzaju unieruchomienie. Podobne trochę do zamurowania żywcem.

– Czy to jednak jest morderstwo? – zapytał komendant. – To znaczy, czy wiemy, że to morderstwo?

– Nie. – Pokręciła głową.

– A co innego mogłoby to być?

– Nieszczęśliwy wypadek. Forma jakiegoś eksperymentu, który się nie powiódł. Zakład. Żart.

– Pójdźmy dalej – powiedziała Anita. – Niezależnie od tego, co to było, skończyło się właśnie tak. Axel?

Axel Wendtner przerzucił kartkę w leżącej przed nim teczce.

– Jan Nielsen, lat czterdzieści siedem, nauczyciel w liceum w Egstrup, żonaty, bezdzietny, zamieszkały na ulicy Fyrrebakken. Zaginął jedenastego czerwca późnym popołudniem. Według zeznania żony opuścił dom trochę po godzinie siedemnastej, żeby pobiec tą samą co zawsze trasą, najpierw w kierunku lasu, następnie wzdłuż wzniesienia, potem najniżej położoną ścieżką wzdłuż ulicy Bakkedammen, a stamtąd do domu. Trasa ta tworzy prostokąt, łącznie około czterech kilometrów. Tym razem nie wrócił jednak do domu. Jego żona Susanne zadzwoniła do dyżurnego policjanta około dwudziestej trzeciej w piątek wieczorem. Przedtem dzwoniła do wszystkich, którzy przyszli jej do głowy. Wydzwaniała też na komórkę Jana, ale nie odbierał.

Thor nalał sobie kawy ze stojącego na stole niebieskiego termosu.

– W sobotę – kontynuował komendant – wszczęte zostały poszukiwania. Jeden z jego kolegów, Allan Hebsdorf, zebrał grupę poszukiwawczą składającą się z uczniów, kolegów i ochotników. Chodzili po obu stronach trasy Jana, ale niczego nie znaleźli.

– Jaka jest odległość od trasy do Pawilonu Leśnego? – zapytała Anita.

Komendant ponownie przekartkował swoje notatki i wyjął mapę.

– Nie jest zbyt wyraźna – powiedział, wskazując palcem – ale daje jakieś wyobrażenie. Jego trasa to prostokąt we wschodniej części lasu. Jan biegał na północ w kierunku lasu, potem wzdłuż wzniesienia na zachód, gdzie dobiegał do ścieżki leśnej prowadzącej na południe do obszaru, który nazywamy Dolnym Kołem Leśnym, o tutaj. Gdy dobiegał do tego Koła, skręcał zazwyczaj w lewo, czyli w kierunku domu. Tu jest Fyrrebakken. Gdyby zamiast tego pobiegł w prawo, to przez Dolne Koło Leśne dotarłby do Ravneborgvej. Po drugiej stronie ulicy ścieżka zmienia się w drogę prowadzącą do Pawilonu Leśnego.

– Tak, widzieliśmy kończącą się ścieżkę, jadąc do pawilonu – powiedziała Anita.

– Ravneborgvej dzieli las na dwie połowy – mówił dalej Axel. – Poszukiwania z użyciem psów ograniczały się do wschodniej części lasu. Najbliżej od trasy Jana do pawilonu jest miejsce znajdujące się tam, gdzie przestawał biec wzdłuż wzniesienia. Odległość wynosi tam około kilometra.