Paradise - Gabriela Gargaś - ebook + audiobook + książka

Paradise ebook i audiobook

Gabriela Gargaś

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Słoneczna Portugalia rozgrzewa do czerwoności i budzi skrywane pożądanie.

Nadia ma świadomość, że nigdzie nie pasuje. Zawsze obok, nieustannie samotna. A to niejedyne problemy, które ją przytłaczają.

Ricardo ma wszystko. Jego codzienność to atrakcyjne kobiety, szybkie samochody i niekończące się imprezy. Ale co tak naprawdę kryje się pod maską arogancji i bezczelności?

Ścieżki tych dwojga przecinają się na portugalskich plażach wśród klifów, skłębionych fal i malowniczych uliczek. Ich relacja jest burzliwa i pełna napięcia. Czy to, co rodzi się między nimi, ma w ogóle sens?

Gabriela Gargaś zabiera nas do świata pełnego namiętności, gry pozorów i sekretów, by pokazać, że tak naprawdę szukamy jednego – swojego własnego raju.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 320

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 41 min

Lektor: Gabriela Gargaś

Oceny
4,0 (97 ocen)
42
28
14
12
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lasota15

Całkiem niezła

Książka od początku trochę mnie męczyła jednak poruszane są w niej ważne tematy ,ostatnie strony powinien przeczytać każdy ! Cała historia trochę przytłaczająca przez ilość wątków ale każdy ważny i inny od poprzedniego
10
HincK

Dobrze spędzony czas

Do poczytania w wolnych chwilach.
00
Rubiczar

Z braku laku…

Fabuła książki ciekawa, jednak jest w niej zbyt dużo "upraw seksu" rozrastają się na całą książkę i ciężko przedrżeć się przez te "krzaki" ;) do subtelnej miłości romantycznej, która powinna, wśród tak młodych ludzi, wieść prym; jednak oni traktują ją przedmiotowo, zupełnie brak im jakiejkolwiek moralności. Dwudziestolatkowie są tak doświadczeni w rzeczonych uprawach, że aż czuje się niesmak i przesyt, natomiast irytuje niedosyt samej treści. Lektor, Pan Jan Pirowski, ma przyjemny głos i bardzo ładnie poradził sobie z interpretacją tych seksualnych ekscesów.
00
basia_laszkow

Dobrze spędzony czas

Sięgając po "Paradise" myślałam że będzie mi dane przeczytać coś, co mogłabym wrzucić w kategorię wakacyjnego romansidła. Bardzo się pomyliłam, bo historia, którą otrzymałam, porusza tyle ważnych, życiowych tematów, że momentami ledwie potrafiłam udźwignąć bolączki bohaterów ;) Mamy tu Ricarda, mieszkającego w Portugalii bogatego chłopaka, którego prócz matki wychowuje również ojczym Paul. Mamy również Nadię, mieszkającą w Warszawie dziewczynę, pełną kompleksów i zmagającą się ze szkolnymi szykanami. Nadia wychowuje się bez ojca, którym jest ten sam Paul, który został ojczymem Ricarda. Książka jest napisana bardzo fajnym językiem, przez tekst się płynie i za to bardzo pani Gabrieli dziękuję, bo takich lektur mi właśnie trzeba :) Muszę jednak przyznać, że sama historia została w moim odczuciu nieco przeładowana przykrymi doświadczeniami bohaterów. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że dzisiejsza młodzież zmaga się z ogromem problemów, jednak niektóre z nich były nieco przerysowane i chyba ...
00
KarolinaBujaWOblokach

Z braku laku…

Infantylna. Za dużo wątków pajawiajacych się nie wiadomo skąd... niby mają mieć jakieś przesłanie ale ich nagle pojawienie się w książce sprawia że traktowane są po łebkach. Książka zdecydowanie.. z braku laku.
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Gabriela Gargaś, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorki prowadzące: Monika Długa, Joanna Jeziorna-Kramarz

Marketing i promocja: Aleksandra Białek-Borsuk

Redakcja: Katarzyna Dragan

Korekta: Damian Pawłowski, Patryk Białczak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografia na okładce: © Sanja Baljkas | Getty Images

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67727-92-1

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Ciebie…

 

 

 

 

PROLOG

 

 

 

 

 

Czy to, co przeżywał, było miłością?, zastanawiał się Miguel. Te jego wewnętrzne rozterki nie mogły być tylko namiętnościami. A może się mylił?

Może czuł tylko podniecenie, bo obiekt jego pożądania był niedostępny?

Pomyślał o tym, że nieosiągalność bywa kręcąca. Tyle że ta cała sytuacja go wykańczała.

Nie mógł ujawnić się ze swoimi uczuciami. To zniszczyłoby ich przyjaźń. A jest coś cenniejszego od dzikiego seksu, porywów namiętności czy ekscytacji. Przyjaźń.

Zresztą kiedy druga strona nie doznaje tego samego, co ty, nie warto w to brnąć.

Nie mógł wyjawić swoich emocji, to wszystko by skomplikowało i popsuło.

Przełknął głośno ślinę. Chciało mu się płakać. Może z tego powodu, że nie można w życiu mieć wszystkiego?

A może też dlatego, że ze wszystkim musiał się ukrywać. Dla dobra swojego, swoich bliskich i przyjaciół. Życie w ukryciu nie jest dobre. Paraliżuje cię strach, że wszystko może wypłynąć na wierzch.

Te wszystkie laski, którymi się otaczał, nic dla niego nie znaczyły. Początkowo umawiał się z nimi, by coś sobie udowodnić, a potem, by prawda nie wyszła na jaw. Nikt by nie przypuszczał, że on… Pokręcił głową, jakby chciał od siebie odsunąć pewne myśli.

— Miguel — dobiegł go głos Ricardo. Pomachał mu, uśmiechając się sztucznie. — Co tak stoisz? Wskakuj do basenu! — zawołał przyjaciel.

Nadia, która siedziała na leżaku i czytała książkę, uśmiechnęła się.

Była przeuroczą dziewczyną. Pokochał ją od pierwszego spotkania. Są tacy ludzie, z którymi łączy nas jakieś porozumienie dusz. Coś tak silnego, że rozumiecie się bez słów.

Miguel wziął rozbieg i wskoczył do basenu, rozbryzgując na boki wodę. Usłyszał tylko pisk. Nadia zerwała się na równe nogi. Podpłynął bliżej, by skomplementować jej figurę, a ona zarumieniła się i spuściła wzrok. Kiedyś nie lubiła swojego ciała.

Ricardo przepłynął dwa baseny. Ukradkiem wciąż zerkał na Nadię i Miguela, którzy jak zwykle dobrze się bawili w swoim towarzystwie. Zazdrościł im tego, jak świetnie się dogadywali. On nie miał nastroju. Pomyślał o Ginie i małym Franco. Gdyby tylko Gina dała się do kilku rzeczy przekonać, na nowo byliby rodziną. A chłopiec pływałby teraz z nimi w basenie. Przez te wszystkie lata sprawy, zamiast się wyprostować, jeszcze bardziej się skomplikowały.

 

 

Sytuacja, w jakiej znalazła się cała ich trójka, była skomplikowana. Ricardo, Miguel i Nadia. Każdy z nich miał coś do ukrycia. Każdy z nich stwarzał pozory, że wszystko jest w porządku, ponieważ bał się odrzucenia. Wyznanie prawdy przewróciłoby ich świat do góry nogami.

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

 

 

Rok wcześniej

 

— Słyszałem, że potrzebujesz dobrego prawnika — zwrócił się do Ricarda Paulo.

Twarz chłopaka skrzywiła się w grymasie. W kąciku ust zebrało się kilka kropel krwi.

— Tatooo — odezwał się chłopak. Chociaż Paulo nie był jego biologicznym ojcem, to Ricardo tak właśnie go traktował, jak tatę. Paulo był wyrozumiały i kochający, ale umiał też jasno w życiu stawiać sprawę, wyraźnie ustalił granice poprawności i rzadko odstępował od swoich zasad. Gdy ktoś je naruszał, potrafił potraktować go surowo. Chociaż Ricarda akurat rozpieścił. Jego pasierb miał wszystko, czego tylko zapragnął: samochody, drogie ciuchy, udziały w firmie zajmującej się obrotem nieruchomościami, własnego ścigacza. Oprócz tego do woli mógł korzystać z konta, na które Paulo regularnie przelewał mu naprawdę dużą kwotę. — Jakiego prawnika? — obruszył się. — Znamy Domenica, lubi straszyć sądami, a gdyby przyszło co do czego, stuliłby dziób, bo przecież jesteś jego przełożonym, a jemu zależy na tej pracy.

— Wsiadaj do samochodu. — Paulo pokręcił głową. — Pod podłokietnikiem znajdziesz mokre chusteczki, otrzyj nimi twarz, zanim zobaczy cię twoja matka i dostanie zawału.

— Okej.

Dłuższą chwilę w milczeniu jechali pnącą się wśród klifów drogą. W dole fale Atlantyku obmywały złociste plaże. Słońce pomału zachodziło, barwiąc niebo na pomarańczowo.

— To teraz mów: co jest na rzeczy z Domenikiem? — Mężczyzna odezwał się pierwszy.

— Obiłem mu twarz.

— Z tego, co widzę, on tobie też.

— Trochę. — Chłopak lekko się uśmiechnął, po czym skrzywił, bo zabolała go rozcięta dolna warga.

Jego twarz oblały szkarłatne plamy.

— To powiesz mi, o co chodzi?

— Ten goguś, wielki agent nieruchomości, zaczął mi skakać i mówić, że mam bogatego ojczulka i nie wiem nic o życiu.

— No i? — Paulo spojrzał na syna wyczekująco.

— No i się rzuciłem na niego.

— Myślisz, że tak się załatwia sprawy?

— Z takimi jak on, to chyba tak.

— Musisz nauczyć się trzymać nerwy na wodzy.

— Nikt mnie nie będzie obrażał. Wiem o życiu więcej, niż ten złamas może przypuszczać.

— Dałeś się sprowokować, a on na pewno ma ubaw.

— Jego sprawa. — Ricardo wzruszył ramionami.

— Twoja i moja też. Nie można się rzucać na kogoś z rękami tylko dlatego, że ten ktoś powie o kilka słów za dużo.

— Nie chcę pracować w agencji.

— Rozumiem. A co chcesz robić? — Paulo odwrócił twarz w stronę syna.

— Imprezować — zaśmiał się chłopak i znów poczuł piekący ból.

— Na imprezy też trzeba sobie zarobić.

— Wypróbowałem na nim ten lewy sierpowy, którego mnie nauczyłeś — odezwał się Ricardo, a Paulo uśmiechnął się pod nosem. Kochał tego chłopaka mimo jego zadziorności i lekkomyślności. To nie pierwszy raz, kiedy narażał go swoją głupotą na kłopoty, a jedyne, co go ostatnimi czasy obchodziło, to imprezowanie. Głupota młodości, uśmiechnął się w myślach. — Ricardo, masz już dwadzieścia jeden lat, musisz pomyśleć, co chcesz robić w życiu.

— Oj, tato, zaczynasz górnolotnie.

— Staram się być rodzicem, nie tylko kumplem. Rodzice chcą, by ich dzieci nie spędzały życia tylko na zabawie. Życie to też praca, a przede wszystkim rozwój.

— Grubo teraz pojechałeś, niczym jakiś pompatyczny mędrzec.

— Proszę cię, zastanów się nad tym wszystkim.

— Okej, okej. — Chłopak uniósł ręce na znak kapitulacji i westchnął.

— I…— Paulo jeszcze raz się uśmiechnął, po czym powiedział: — Cieszę się, że lewy sierpowy się przydał, chociaż w tym przypadku wolałbym, żebyś wykorzystał umiejętności komunikacji, a nie obijał moich pracowników.

— Ja też bym wolał, ale zostałem sprowokowany.

— Zjesz coś? — zapytał Ricardo ojca, gdy kilkanaście minut później wrócili do domu. Chłopak bardzo dobrze gotował. Nauczył się już w wieku kilku lat. Życie go do tego zmusiło.

— A wiesz, że chętnie. A może byś został…

— Nie kończ. To, że lubię gotować, nie oznacza, że chcę zostać szefem restauracji.

Weszli do kuchni. Paulo usiadł na krześle przy kuchennej wyspie i obserwował chłopaka, jak krzątał się po kuchni. Ricardo łokciem odsunął wpadające do oczu włosy. Wyciągnął z szafki patelnię i postawił ją na płycie indukcyjnej. Zdecydowanym ruchem wlał na nią kilka kropel oliwy, potem obrał cebulę, położył ją na desce i szybkim ruchem posiekał w równą kosteczkę. Kiedy oliwa się rozgrzała, chłopak wrzucił warzywo na patelnię. Mocno potrząsnął ciężkim naczyniem, a następnie odstawił je na palnik i dosypał soli. Po kilku chwilach cebulka się zarumieniła. Dodał do niej pokrojone pieczarki, paprykę i starte na grubych oczkach marchewkę i cebulę.

Rozbił jajka. Żółtka wrzucił do jednej miski, a białka osobno ubił trzepaczką. Następnie połączył zawartość obu naczyń, dołożył do masy jajecznej dwie łyżki parmezanu, łyżkę mąki i pół łyżeczki sody. Dodał szczyptę soli. Wszystko delikatnie wymieszał szpatułką, po czym wylał na patelnię.

— Jest pyszny. To najlepszy omlet, jaki jadłem — zachwycał się Paulo chwilę później.

— Coś potrafię robić. — Ricardo się uśmiechnął, po czym syknął. Rozcięta warga wciąż go bolała.

— Nie wątpię. Nigdy w to nie wątpiłem — powiedział ojczym. — Nie chcę prawić ci kazań, ale powinieneś na serio potraktować swoje życie. Już kiedyś przechodziliśmy przez twoje bójki.

Tak, już kiedyś przez to przechodzili. I to Paulo wydostawał wtedy Ricarda z bagna, w którym chłopak się pogrążał.

Ricardo był chłopcem, który nie dał sobie w kaszę dmuchać. Kiedy żył jego biologiczny tata, nigdy nie podniósł na nikogo ręki. Był wrażliwym dzieckiem, bywało, że za bardzo przejmował się losem innych. Ale potem życie zmusiło go do tego, by postępować inaczej — w wieku dziesięciu lat musiał stać się mężczyzną i zatroszczyć o rodzinę. Dobrze, że Paulo pojawił się na ich drodze, bo inaczej jego matka nigdy nie wyszłaby z depresji.

To było kilka miesięcy po tym, kiedy wprowadzili się do domu Paula. Ricardo pobił się z chłopakiem z klasy. Kiedy Paulo wszedł do szkoły, chłopiec od kilku minut był już w pokoju dyrektorki. Kobieta obserwowała go bacznie.

— I po co ci to wszystko? — zapytała.

Mały wydął tylko wargi, przyciskając mocniej okład z lodu do łuku brwiowego. Czuł, że będzie miał tam siniaka wielkości śliwki.

— Pomaga? — zainteresowała się Alice, sekretarka, najsympatyczniejsza osoba w szkole. Była córką dyrektorki i młodszą kopią swojej matki, ale tylko z wyglądu, bo ani usposobieniem, ani poglądami w ogóle jej nie przypominała. Świetnie rozumiała dzieciaki i potrafiła wczuć się w ich problemy.

— Pomaga — przyznał mały Ricardo, choć tak naprawdę czuł się wtedy tak, jakby zaraz miało rozerwać mu łuk brwiowy. Ale nie mógł ani nie chciał pokazać słabości.

Dziewczyna posłała mu całusa, a on się zaczerwienił. Pierwszy raz poczuł coś niewytłumaczalnego do kobiety.

Spoglądał na nią ukradkiem, a ona jakby nigdy nic wklepywała dane do komputera. Kiedy w końcu podniosła wzrok, szybko odwrócił głowę.

Usłyszał pukanie do drzwi.

— Proszę — odpowiedziała dyrektorka.

Do pokoju wszedł Paulo. Ricardo widział, że mężczyzna jest zmieszany.

— Dzień dobry — powiedział ze sztucznym uśmiechem.

— Dzień dobry, niech pan siada — odparła oschle nauczycielka. — Doceniam, że zjawił się pan tak szybko. — Paulo przeczesał palcami włosy, robił tak zawsze, kiedy był w kłopotliwej sytuacji. Wreszcie usiadł na niewygodnym krześle. — Dzisiaj na przerwie Ricarda zaatakował chłopca — kontynuowała dyrektorka. Brzmiała poważnie.

— Rozumiem. — Mężczyzna spojrzał na młodzieńca, który skinął głową. — Ale znam Ricarda na tyle dobrze, by wiedzieć, że musiał być jakiś powód tego ataku — powiedział, patrząc dyrektorce w oczy.

— Proszę pana, nieważne, jaki był powód, ważne jest to, że w naszej szkole nie stosujemy przemocy.

— Rozumiem. Ale żeby rozwiązać problem, musimy dojść do tego, skąd on się wziął.

— Ricardo mi powiedział, że chłopiec, ten, na którego napadł, śmiał się i to spowodowało taki wybuch agresji — parsknęła. — Pana… — Kobieta zawiesiła na chwilę głos, wahając się, jakiego słownictwa powinna użyć.

Paulo figurował w dokumentach szkolnych jako osoba kontaktowa w przypadku Ricarda, obok matki, ale miał inne nazwisko, inne dane kontaktowe, dyrektorka nie wiedziała, kim dokładnie jest dla chłopca, mogła się tego jedynie domyślać. Paulo wyczuł jej zakłopotanie i dokończył za nią:

— Syn… Mój syn…

— Pana syn nie może się tak zachowywać. A pan jeszcze, zdaje się, szuka wytłumaczenia. — Pokręciła głową.

— Pani dyrektor — zaczął spokojnie opiekun. — Tamten chłopiec musiał zrobić Ricardowi jakąś dużą przykrość, poważnie zajść mu za skórę, skoro wywołał w nim tak gwałtowną reakcję. Może najpierw o tym porozmawiamy? — Dyrektorka założyła ręce na piersi. — Może dokuczał mu z jakiegoś konkretnego powodu? Coś pani wiadomo?— zapytał Paulo.

— Owszem, śmiał się, że nie jest pan biologicznym ojcem chłopca. Rozumiem, że to mogło być dla Ricarda bolesne, ale to nie znaczy, że musiał reagować agresją.

— Pani dyrektor, z całym szacunkiem — głos Paula był łagodny, ale stanowczy — ale tamten chłopiec też stosował agresję wobec mojego syna. To, że dostał w dziób… — Paulo ugryzł się w język pod czujnym spojrzeniem dyrektorki.

Sekretarka robiła wszystko, żeby się nie roześmiać, a Ricardo ścisnął mocniej dłoń ojca.

— Takie sytuacje nie powinny się zdarzyć.

— Zgadzam się. Żadna agresja, także słowna, nie powinna mieć miejsca.

— Panie Sousa, wciąż patrzy pan ze swojej perspektywy i broni pan Ricarda. Złość-wymierzona-pięścią-jest-przemocą — powtórzyła, podkreślając każde słowo po kolei.

— Dobrze, w takim razie niech obaj chłopcy poniosą konsekwencje swoich czynów. Z całym szacunkiem, pani dyrektor… — Paulo lekko podniósł głos. — Ale mój syn miał prawo bronić się przed jakimś gnojkiem, który uprzykrzał mu życie.

Pół godziny później Paulo i Ricardo wyszli ze szkoły. Ojczym niewiele wskórał, ale cieszyła go świadomość, że zawalczył o swojego adopcyjnego syna.

— Gdzie celowałeś?

— W nos. Rozkwasiłem mu nochal.

Paulo się uśmiechnął. Wiedział, że nie powinien popierać siłowych rozwiązań, ale jednocześnie był dumny. Miał świadomość, że dzieciak stanął po jego stronie. I tym połechtał jego ambicje. Pokochał tego małego buntownika od samego początku. Jego przywiązanie wypełniło rodzicielską pustkę w jego sercu.

— Następnym razem go olej. — Puścił do młodzieńca oko. — Obojętność bardziej w niego ugodzi.

— Nie sądzę.

— Mówię ci. Tacy ludzie jak tamten gnojek tylko czekają na zaczepkę.

— Okej. Nie jesteś na mnie zły?

Mężczyzna nachylił się w stronę chłopca.

— Chcę, żebyś wiedział, że jesteś moim synem. I nieważne, co będą ci mówili inni ludzie, ja cię kocham. — Westchnął. — Ludzie zawsze będą gadali. To albo coś innego. Nie daj im zniszczyć swojego szczęścia.

— Ale dlaczego? — zapytał wtedy ojca.

— Bo są zazdrośni. Zazdrość potrafi uczynić z człowieka potwora.

— Ale Marco ma ojca, czego miałby mi zazdrościć?

Paulo nie znał odpowiedzi.

— Może jego tato nie jest tak fajny jak ja? — uśmiechnął się szeroko.

— To na pewno. — Ricardo poklepał go po ramieniu i zaczęli się śmiać.

— Paulo?

— Tak?

— Dobrze, że jesteś.

— Ja też się cieszę, że pojawiłeś się w moim życiu. — Paulo otworzył ramiona i przytulił chłopca.

Ricardo poczuł, jak pod powiekami zbierają mu się łzy. Ktoś znowu stanął w jego obronie. To nie on był tą osobą, która opiekuje się innymi. To nim znów zaopiekował się ktoś inny. Zapamiętał tę rozmowę i uczucie, jakie mu wówczas towarzyszyło, i ciepłe spojrzenie Paula na zawsze.

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

 

 

 

Ricardo wsiadł na motor i pojechał w stronę Carvoeiro, miasteczka, gdzie mieszkał jego przyjaciel Miguel. Zachodzące słońce powoli chowało się za pobliskimi cyprysami. Droga była kręta, ale mężczyzna znał ją na pamięć. Wiedział, gdzie mógł przyśpieszyć, a gdzie należało zwolnić.

Zatrzymał się na parkingu u podnóża klifów. Zdjął kask i przez chwilę zapatrzył się na złote skały, na których znajdowały się bielone domy i wielkie wille. Nie wyobrażał sobie, że mógłby mieszkać gdzie indziej. Kiedyś Paulo wspominał coś o przeprowadzce do Lizbony i przeniesieniu tam agencji nieruchomości, ale on i matka zaprotestowali. Kawiarnia Confeitaria de Belem, w której umówił się z Miguelem, znajdowała się w grocie wykutej w klifie, z tarasu wychodzącego prosto na morze rozpościerał się piękny widok.

Ricardo usiadł przy stoliku i zamówił espresso i babeczkę z płynnym słonym karmelem w środku. Na stoliku położył swoje dwa telefony. Rozsiadł się wygodnie na krześle, a nogi wyciągnął na pufie. Miguel pojawił się w kawiarni kilka minut później. Wszedł zadowolony i pewny siebie. Przystanął na chwilę, rozglądając się po stolikach. W zasięgu wzroku nie było kobiety, która by na niego nie zerknęła. Generalnie wzbudzał ciekawość swoją postawą. Muskularny, wysoki — miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu — włosy do linii brody, które zaczesywał do tyłu, duże, brązowe oczy i uśmiech, na który leciały wszystkie laski. Był najlepszym przyjacielem Ricarda. Chłopak wiedział, że może mu w stu procentach ufać. Do ich paczki należał też Lucas, ale gdyby Ricardo miał wskazać bratnią duszę, to byłby nią Miguel.

— Cześć! — Miguel usiadł na krześle i uśmiechnął się szeroko.

— Halko. Do mnie nie musisz się tak szczerzyć. Na mnie to nie działa. — Wybuchnęli śmiechem. — Zamawiasz coś? — zapytał przyjaciela Ricarda.

— Jestem głodny jak wilk, pomagałem ojcu — powiedział Miguel, którego ojciec był rybakiem i miał firmę, która zajmowała się połowem i eksportem ryb.

— Nie nudzi cię to? — Rick pociągnął kilka łyczków kawy.

— Lubię to. Wypływamy rano skoro świt. Widzę budzący się dzień. Ocean… Fale…

— I czujesz smród ryb.

— Dla niektórych to smród, dla innych odprężający zapaszek. Dzień wstaje, a my łowimy marliny, żaglice.

— Zagalopowałeś się.

— Masz rację. — Miguel gestem ręki przywołał do stolika kelnerkę.

Dziewczyna podeszła do nich rozpromieniona. To ta nowa, która usilnie chciała, by Miguel zwrócił na nią uwagę. Jeszcze tydzień temu była blondynką, dziś stała przed nimi z truskawkowo różowymi włosami. Miała około dziewiętnastu lat. Kolczyk w pępku, brwi i długie wiszące kolczyki w uszach. Była ładna, ale nie w typie Ricarda, za mocno się malowała. I te tandetne odpychające tatuaże, które zdobiły jej lewe przedramię — latały po nim amorki, aniołki i serduszka.

— Co podać? — zapytała, wgapiając się w Miguela.

— Kawę i ciabattę z grillowanymi warzywami.

— Coś słodkiego?

— Jeśli zmieścisz się na tacy, to tak. — Miguel puścił do niej oko.

— Nie rozumiem. — Dziewczyna zaczęła nerwowo chichotać.

Typowe, pomyślał Ricardo. Zdążył się już przyzwyczaić do tego, że przy Miguelu niejedna panna traciła rozum. Zahipnotyzowane tym jego głębokim, rozmarzonym spojrzeniem, podanym w zestawie z zalotnym uśmiechem, wgapiały się w niego jak w obrazek i najchętniej od razu rozłożyłyby przed nim nogi. On oczywiście też podobał się kobietom, ale jego przyjaciel przyciągał płeć piękną jak magnes. Ricardo nie znał w okolicy panny, która oparłaby się przyjacielowi.

— Jesteś słodka — skwitował Miguel.

— I to ja miałabym być twoim deserem? — zapytała kelnerka. Ricardo zauważył, że dziewczyna złapała się na haczyk.

— Właśnie.

Kelnerka poczerwieniała i rzuciła:

— Kończę pracę o dziewiętnastej, napiszę ci na kartce swój numer telefonu.

— Okej — odpowiedział Miguel.

Kelnerka odeszła, a Ricardo nachylił się w stronę przyjaciela i powiedział:

— I tak nie zadzwonisz.

— Nie. Mam już na stanie trzy panny, które do mnie wydzwaniają z pretensjami.

— Musisz wybrać jedną, wtedy łatwiej ci będzie żyć.

Miguel położył dłoń na ręce przyjaciela.

— Z każdą jest trudno. Z trzema jest ciężko, ale seks mam odlotowy. Za każdym razem jest inaczej.

— Szczęściarz. — Ricardo wyszczerzył zęby.

— Do ciebie też się kleją.

— Nie mogę narzekać. — Ricardo zaliczył ostatnio kilka lasek. Same tego chciały, a on poddał się ich urokowi. A może jednak to nie było zaćmienie umysłu, tylko raczej wrzenie krwi, która odpłynęła w wiadomym kierunku.

— A co z Joanną? — zapytał przyjaciela Miguel.

— Nic jej nie obiecywałem. Jest ze mną od dwóch lat, ale to nie jest związek.

— A co?

— Friends with benefits. A że ona lubi dostawać duże benefity, więc dobrze jej ze mną.

— To tak nie działa — zauważył Lucas, który niezauważalnie wszedł do kawiarni i dosiadł się do ich stolika. Opalony blondyn o błękitnych oczach i atletycznej budowie ciała pracował jako trener na siłowni.

— Hej. — Ricardo wyciągnął w jego kierunku rękę.

Lucas przybił z nim piątkę. A następnie z Miguelem.

— Olá!

— No, cześć. Co nie działa, przyjacielu?

— Laski się zakochują, nawet jeśli chcesz się z nimi tylko przyjaźnić.

— Myślę, że nie wszystkie. Są takie, które po prostu uwielbiają seks.

— Ale z seksem idą w parze emocje. A gdy serducha im biją żwawiej, już tylko krok od zakochania się.

— A kiedy je odrzucasz, łamiesz im te serducha — dorzucił Miguel.

— Zranione serce jest żądne zemsty.

— Ooo tak — dorzucił swoje trzy grosze Ricardo. — Te niewiniątka, kocice łóżkowe, potem są w stanie wydrapać ci oczy i uciąć ci to, co masz najcenniejsze.

— A nasze fiuty są cenne — rzucił Lucas.

We trzech ryknęli śmiechem.

Kelnerka zapytała Lucasa, czy coś mu podać, ale ten ją spławił.

— A co tam u twoich mężatek? — zagaił Miguel.

Lucas uwielbiał romansować z kobietami w stałych związkach. Uważał, że tak mu się trafia, ale prawda była taka, że obrączka na palcu silnie działała na jego wyobraźnię. Jakby sama świadomość, że kobieta jest już zajęta, budziła u niego instynkt zdobywcy. Uważał, że taka relacja ma wiele kuszących smaków. Mężatki szukały nowych doznań, więc seks z nimi był świetny, do tego bez zobowiązań, co też było dużym plusem. Były dyskretne, bo to im zależało, żeby mąż nie przyłapał ich na zdradzie. Kradzione chwile tylko podkręcają romantyzm, przekonywał ich.

— Mam problem — chrząknął.

— O, to ciekawe, bo przecież z mężatkami ponoć nie ma problemów — zauważył z ironią Ricardo i nachylił się w stronę Lucasa.

— Nie powiedziałem, że z mężatką jest problem.

— To z czym?

— Ze mną?

— Nie mów, że ci nie staje — zakpił Miguel.

— Wszystko z nim w porzo. — Lucas pochylił głowę i przez chwilę wgapiał się w swoje krocze.

— Więc o co chodzi?

— Zakochałem się.

— Nieee… — Ricardo ryknął śmiechem.

— A co w tym dziwnego?

— Niby nic, ale zawsze pilnowałeś, by któraś z nich nie zakochała się w tobie „za bardzo”.

— Ale dopadło mnie.

— A co czuje ta, do której wzdychasz?

— Ma męża, trójkę dzieci i nie zamierza ze mną budować związku.

— Wyznałeś jej, że się w nią zajarałeś?

— Nie. No co ty, kurwa, stary, jeszcze mi nie odbiło. Leżeliśmy w łóżku i zapytałem, czy myślała, by odejść od męża.

— I co odpowiedziała?

— Że są rodziną, kocha go, poza tym zaspokaja ją pod względem finansowym — wyjaśnił, a koledzy spojrzeli na niego ze współczuciem. — Więc zapytałem: „A co ze mną?”. Zaśmiała się i odpowiedziała tym swoim uwodzicielskim głosikiem: „Ty jesteś od tego, by mnie zerżnąć”.

— Podoba ci się, bo jest trudna do zdobycia.

— Wcale nie. Jest dowcipna, wie, czego chce… — Lucas się rozmarzył.

— Ma trójkę dzieciorów, męża i kasę — podsumował Miguel. — Ty masz sterczącą w odpowiednim momencie pałę. Czego się spodziewałeś?

— Mógłbym jej zapewnić też inne doznania.

— Jakie? — Miguel i Ricardo śmiali się w najlepsze.

Lucas wstał, zacisnął zęby i bez słowa wyszedł.

Miguel patrzył za oddalającą się sylwetką kolegi. Wygłupiał się, ale czuł w sercu ciężar, jakby jakiś głaz naciskał na organ. Wiedział, co to znaczy niespełniona miłość i to, jak bardzo boli zranione serce.

— Chyba się nie obraził? — zwrócił się do Ricarda.

— Przejdzie mu.

— Coś jeszcze wam podać? — Kelnerka, która zapewne nie zamierzała odpuścić Miguelowi, zmaterializowała się przy ich stoliku.

— Dzięki.

— To co, zadzwonisz? — zapytała, kładąc przed nim karteczkę z numerem telefonu.

— Zobaczymy — rzucił Miguel, a Ricardo wiedział, że przyjaciel tego nie zrobi, dziewczyna za bardzo się narzucała.

Poza tym Miguel nie lubił takich lasek. Miał określony typ dziewczyn, z którymi sypiał: szczupłe, wręcz chude, o niewielkim biuście, najchętniej krótko ścięte. I mniej wylewne w wyrażaniu uczuć. Kelnerka była dla niego zbyt kobieca, miała pełne, pomalowane czerwoną szminką usta, a biust aż wypływał zza dekoltu jej bluzki, gdy celowo nachyliła się przed nim. Uśmiechnęła się obiecująco, po czym odeszła.

— Ale miałeś widoki — zaśmiał się Ricardo.

— Jest zbyt nachalna… Gdyby tylko mogła, położyłaby się i tu na stole rozłożyła przede mną nogi.

— I trzeba korzystać, Miguel.

— Jakoś mnie to specjalnie nie jara.

— No tak, zapomniałem, że jesteś wykończony. W końcu sypiasz z trzema.

Miguel się uśmiechnął.

Zadzwonił telefon Ricarda. Chłopak nie odebrał.

— Kogo spuściłeś? — Miguel wskazał głową na komórkę.

— Joannę.

— Nie chcesz dzisiaj benefitów? — Wbił przyjacielowi szpilę.

— Czasem Joanna jest jak ta kelnereczka — westchnął. — À propos kelnerki, idę o zakład, że skoro ty jej nie przelecisz, wskoczy na mojego drąga.

— Ja ją kręcę.

— Zakład, że i mojemu seksapilowi się nie oprze?

Zaśmiali się obaj i podali sobie ręce.

— O dwieście euro.

— Okej.

 

 

Była dziewiętnasta dziesięć, kiedy dziewczyna wyszła z restauracji. Ricardo obserwował ją przez chwilę. Widział, że spogląda na wyświetlacz telefonu. Uśmiechnął się w duchu i śmiało do niej podszedł.

— Nie zadzwoni — powiedział.

— Dlaczego?

— Bo ma już dziewczynę.

— Dlaczego nie powiedział mi o tym wprost?

— Może się wahał. — Ricardo rozłożył ręce.

— Hmmm… — westchnęła kelnerka.

— Taka ładna dziewczyna jak ty nie powinna spędzać tego wieczoru sama.

— Co proponujesz?

— Zaparkowałem tam. — Wskazał na swój kabriolet.

Dziewczynie momentalnie zabłyszczały oczy. Uśmiechnęła się z satysfakcją i oblizała dolną wargę.

— Chcesz, bym się z tobą przejechała?

— Tak jakby. — Zaśmiali się.

Godzinę później Francesca robiła mu loda. Kiedy skończyła, wytarła usta wierzchem dłoni, a on poczuł do siebie obrzydzenie.

— Dlaczego to robisz?

— Ale co?

— Laskę obcemu facetowi?

— Podobasz mi się.

— Nic o mnie nie wiesz.

— A czy muszę wiedzieć, by dać ci chwilę przyjemności? — zapytała.

Ricardo nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć. Tak naprawdę niewiele go obchodziła, ale w jakiś sposób zrobiło mu się jej żal.

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 3

 

 

 

 

 

Nadia już w dzieciństwie czuła, że do wielu miejsc i ludzi nie pasuje. W przedszkolu dziewczynki bawiły się lalkami, a ją takie zabawy nudziły. Co jest fajnego i ekscytującego w tym, że zmieniasz lalkom pieluchy? Potem jako nastolatka Nadia też nie czuła się dobrze w gronie rówieśniczek. Otaczały ją dziewczyny, które chciały mieć najlepsze ciuchy, kosmetyki i wyrywać najprzystojniejszych kolesi w szkole. I mieć jak najwięcej followersów na TikToku.

Ją interesowały książki, teatr i przyroda. Zachwycała się życiem na inne sposoby.

Ubierała się zwyczajnie i siadała sama gdzieś w kącie sali. Czasami ktoś jej dokuczał z powodu nadprogramowych kilogramów. Czasami ktoś z niej zadrwił, ale zazwyczaj ludzie traktowali ją obojętnie, jakby była przeźroczysta.

Tego środowego poranka profesorka z matmy, jej wychowawczyni, wzięła ją na dywanik. Rozmowa nie była taka, jakiej Nadia się spodziewała. Czytała z mamą różne filozoficzne książki i ponoć to jest tak, że im większe masz oczekiwania, tym życie bardziej daje ci w kość i jesteś bardziej zawiedziona, a potem po prostu cierpisz. Dziewczyna wiele sobie obiecywała po rozmowie z wychowawczynią, dlatego przeżyła rozczarowanie.

— Nadia, widzę, że coś się z tobą dzieje niedobrego — zaczęła profesor Makarewska.

— Co ma pani profesor na myśli?

— Z matematyki grozi ci ocena niedostateczna.

— Nie lubię matematyki.

— Ale możesz się do niej przyłożyć. — Ton głosu nauczycielki zmienił się w atak.

— Przykładam się, ale mi nie wychodzi — odpowiedziała Nadia.

— Mogłabym ci udzielić korepetycji.

— Po pierwsze i tak bym tej całej matmy nie skumała, a po drugie mam ciężką sytuację rodzinną — powiedziała dziewczyna zgodnie z prawdą.

Matka Nadii chorowała na SM i ostatnio choroba coraz bardziej postępowała. Dziewczyna jak najwięcej czasu chciała spędzać z rodzicielką.

— Nie mam pojęcia, jak zdasz do następnej klasy. — Makarewska rozłożyła ręce. — Piątkowa uczennica z jedynką z matmy, niedopuszczalne. — Belferka kręciła głową.

— A jeśli pani profesor trochę by mi poluzowała?

— O czym ty mówisz?

— Wie pani, że jestem humanistką… — Nadia sama była zaskoczona mocą swoich słów. Zazwyczaj nie stawiała się nauczycielom. Ale tego dnia dotarło do niej, że musi zawalczyć o siebie.

— Nadia, gdybym tak wszystkim popuszczała, to…

— To co?

— To, to… — Na jej twarzy malowało się zmieszanie. Szukała argumentów, żeby skończyć zdanie. — Nieważne — skwitowała po chwili. Dziewczyna widziała, że trudno jej to umotywować, czyżby właśnie dostrzegała absurdy systemu? — Twoje stosunki z innymi uczniami też nie należą do najlepszych — zmieniła nagle temat.

— Są ludzie, z którymi rozumiemy się lepiej, i tacy, z którymi nie potrafimy się dogadać.

— Wzbraniasz się przed zacieśnianiem więzi.

— Nie będę z kimś zacieśniać więzi, skoro nie czuję z kimś flow. To chyba jest zrozumiałe.

— Nadia, dziewczyno… — Makarewska spojrzała na Nadię. Było jasne, że profesorka, stuprocentowa racjonalistka, odbiera jej wywody jako totalną bzdurę. — Tu nie chodzi o flow.

— Uczniowie mnie po prostu nie akceptują.

— To może powinnaś się postarać?

— Ale o co?

— Żeby ich trochę zrozumieć, tak jak matematykę.

— Ale ja nie potrafię… — Nadia odwróciła głowę. — Choćbym się bardzo starała.

Kobieta machnęła ręką.

— Jutro jest test, radź sobie sama.

 

 

Dzień później Nadia jak zwykle wysiadła z autobusu, po czym tą samą drogą doszła przed budynek szkoły. Zatrzymała się i zamiast wejść, minęła go, przeszła ulicę dalej, a potem skręciła za róg kamienicy. Miała ochotę stanąć na środku chodnika i wykrzyczeć przed wszystkimi swój żal, powiedzieć im, że nie wróci więcej do szkoły. Było chłodno, wiatr niósł zapach rozkładających się liści, a ją oblewały poty. Mimo że uczyła się do sprawdzianu, to czuła, że i tak nie zda. Nie miała ochoty w ogóle go pisać. Zastanawiała się, dlaczego nie jest tak, że jeśli ktoś nie znosi matmy, to po opanowaniu podstaw, zamiast tępo przyglądać się niezrozumiałym wzorom i działaniom na tablicy, które i tak do niczego mu się wżyciu nie przydadzą, nie może dobrać sobie więcej godzin z języka polskiego lub z innych przedmiotów, które go interesują. I odwrotnie: dla niektórych omawianie lektur to była prawdziwa katorga i gadanie o dyrdymałach.

— Nadia! — usłyszała za sobą wołanie. Odwróciła się i dostrzegła panią Bożenkę, ukochaną woźną. — Dlaczego nie jesteś w szkole?

— Bo nie ma sensu tam iść — powiedziała wprost.

Pani Bożenka, starsza kobieta, która kiedyś była nauczycielką, a teraz dorabiała do emerytury jako woźna, spojrzała na nią swymi dobrotliwymi niebieskimi oczami.

— Tak nie można.

— Jeśli pójdę, nie zaliczę testu z matmy.

— Jeśli nie pójdziesz, też go nie zaliczysz — zauważyła pani Bożenka. — Będziesz musiała zdawać go w innym terminie — dodała. — To ci pomoże? Myślisz, że do tego czasu się nauczysz?

— Nie.

Kobieta popatrzyła na nią jak na raroga.

— Właśnie.

Nadia westchnęła ciężko.

— W ogóle mi nie wychodzi.

— Ale co?

— Z ludźmi, z matmą.

— Nadia, nie zawsze jest łatwo. Nie zawsze się udaje. Czasem mamy szczęście spotkać ludzi, którzy nas wspierają, nadają na podobnych falach… Rozumieją. Wtedy jest prościej. Ale czasem… Są tacy, przed którymi lepiej trzymać się z daleka, choć na pierwszy rzut oka nie wydają się niebezpieczni. — Uśmiechnęła się lekko. — Zdarza się, że nie odnajdujemy się w jakiejś grupie ludzi, w jakiejś danej społeczności, na przykład szkolnej, ale już na zajęciach z jogi albo kursie kreatywnego pisania poznamy kogoś, kto będzie miał podobne wibracje do naszych. W jednym miejscu człowiek czuje się zagubiony, ale już w innym świetnie się odnajduje. — Zawiesiła na chwilę głos. — Jesteś inteligentną, cudowną osobą o złotym sercu, która ma inne spojrzenie na życie niż jej rówieśnicy. I co z tego? Może po prostu jesteś dojrzalsza niż oni, dlatego nie łapiesz z nimi kontaktu.

— Pani Bożenko… — Dziewczyna podeszła do kobiety i mocno ją uściskała. — Dziękuję za te słowa. Potrzebowałam ich, bo czuję się zagubiona, bezradna. I trochę się nad sobą użalam, że nikt mnie już nie polubi.

— Dziewczyno kochana, trzeba sobie w życiu jakoś radzić, choć nie zawsze wychodzi. Ale najbardziej trzeba dbać o siebie. — Kobieta obeszła dziewczynę wkoło i zatrzymała się za jej plecami. Położyła dłonie na jej ramionach. — Zamknij oczy i wyobraź sobie, że stoi naprzeciwko ciebie ktoś, kogo kochasz, ktoś wartościowy, ktoś, kto ma wiele talentów, ale ni w ząb nie rozumie ani arytmetyki, ani geometrii.

— Teraz? — zapytała Nadia zdziwiona.

— Tak, teraz. Zobacz, w co ta osoba jest ubrana, jak się uśmiecha, co robi. Jak się przy niej czujesz? Co o niej myślisz? Wyobraź sobie, że ta osoba to ty. Co byś sobie powiedziała? Prawda, że miło byłoby się otaczać takimi ludźmi? — zaśmiała się.

— Ale… — zaczęła Nadia.

— Co z tego, że w jakiejś dziedzinie ci nie wychodzi. Nie poddawaj się, tylko szukaj dalej… Myślisz, że nie słyszę, co ludzie czasem mówią o mojej pracy? Że skończyłam marnie, jako woźna. A wiesz, że ja lubię tę pracę nawet bardziej niż poprzednią? — Nadia spojrzała na kobietę pytająco. — Nie, nie było moim marzeniem dorabiać sobie na emeryturze jako sprzątaczka, ale potrzebuję tej roboty i o dziwo wyjątkowo dobrze się z nią czuję. To dla mnie chyba lepsze miejsce w szkole niż bycie nauczycielem. Nie znosiłam tej presji… tego ciągłego gonienia z materiałem. Widzisz, dziewczyno, życie się toczy, a ty musisz zaleźć swój tor. I szczęście. Nie ma co się siłować… Tyle ci powiem, ale ja już jestem stara… i pewnie do młodych nie trafię.

— Nieprawda, świetnie pani idzie. Widziałam na Instagramie…

Pani Bożenka się uśmiechnęła.

— A! Tak! Mam już piętnaście tysięcy followersów i dwie propozycje reklamowe. — Kobieta zatarła dłonie.

Pani Bożenka za namową kilku uczniów założyła profil: Woźna Bożenka. Ta kobieta miała w sobie taką energię, że zaledwie po kilku tygodniach zdobyła rzesze fanów. Co najwidoczniej miało też wpływ na to, że kobieta mogła sobie dorobić na reklamie.

— Trochę dziwnie się z tym czuję, ale najważniejsze są teraz pieniądze. Potrzebuję ich.

— I dorobi sobie pani.

— Dla mojego Waldusia to robię.

— Wiem. — Nadia uśmiechnęła się szeroko.

Mąż pani Bożenki też przewlekle chorował, a że miał siedemdziesiąt osiem lat, nikt nie chciał wpłacać pieniędzy na zrzutki. To smutne, ale starcy i osoby dorosłe nie pozyskiwały takich wpłat co chore dzieci.

— Moja mama…

— Wiem… — Pani Bożenka ścisnęła dłoń dziewczyny. — A z matmą… Chodź ze mną do szkoły, jak nie zdasz testu, wtedy będziemy się martwić.

Dziewczyna skinęła głową i razem z panią Bożenką ruszyły w stronę budynku.

Chwilę później Nadia przebierała się w szatni. Była tak zestresowana, że nie potrafiła zawiązać sobie sznurówek. Ręce jej się trzęsły.

— Gruba, co tam u ciebie? — usłyszała nad sobą głos Kamy. Podniosła głowę. Stała przed nią przepiękna dziewczyna z trzeciej be.

Nadia poczuła, jak wielka klucha zatyka jej przełyk. W ciągu trzech miesięcy przytyła ponad piętnaście kilogramów. Odkąd u jej mamy zdrowie zaczęło się pogarszać, dziewczyna zajadała smutki i problemy.

To było silniejsze od niej i odbijało się na jej wadze. Przestała lubić swoje ciało i traktowała je po macoszemu. Poza tym nigdy nie przykładała wagi do tego, jak wyglądała. Nadia ominęła Kamę, która oparła się o ścianę i wydmuchiwała z gumy balony.

— Weź się, dziewczyno, za siebie, bo jesteś nie taka, jak trzeba.

„Nie taka, jak trzeba” — dudniło Nadii w głowie.

Zacisnęła pięści i pomyślała, że weźmie się za siebie i schudnie na przekór całemu światu.

Zrzuci dziesięć kilo i przestanie być pośmiewiskiem.

— Zejdź ze mnie Kama, są rzeczy ważniejsze od wyglądu.

— Co na przykład? — Kama zrobiła balon z gumy.

— Na przykład książki, teatr, to, jak zmieniają się pory roku.

— O, fuck, Gruba, jesteś naprawdę odklejona od rzeczywistości.

Tak, była odklejona od rówieśników, ale przynajmniej zaliczyła test z matmy na ocenę dopuszczającą. To jej wystarczyło. Ważne, że zda. Odetchnęła z ulgą, a po lekcjach wstąpiła do cukierni, by kupić dla siebie i mamy po kawałku pavlovej z dużą ilości bitej śmietany. Dziś sprawi sobie i rodzicielce przyjemność, a od jutra zacznie dietę, obiecała sobie w duchu.

 

 

Nadia kochała spędzać czas w domu. Mama była jej najlepszą przyjaciółką. Tylko teraz chorowała na stwardnienie rozsiane. Wciąż była tą samą pogodną osobą, jaką Nadia pamiętała sprzed choroby, ale nie mogły już spędzać czasu jak dawniej. Ciotka Kitty, siostra mamy, powiedziała jej kiedyś, że mama nie miała łatwo w życiu, pokonała dwa poważne załamania nerwowe, tym bardziej podziwiała ją za to, że wciąż potrafiła się tak śmiać. Szczerze i zaraźliwie. Całą sobą. Nadia nie dopytywała o słabsze momenty w życiu jej mamy, ale domyślała się, że chodziło o rozstanie z ojcem. W ich domu niewiele się o nim mówiło. Nadia słabo go pamiętała. Bardziej więc nosiła swoje wyobrażenie o nim. Wiedziała, że jest Portugalczykiem, którego jej mama poznała w czasie studiów w Lizbonie. Z czasem przeprowadzili się do Polski. Tato mieszkał z nimi przez sześć lat, a potem odszedł. Beatrycze od małego uczyła Nadię mówić po portugalsku. Dziewczyna uczęszczała też na lekcje do native speakera, dlatego płynnie posługiwała się tym językiem. Nieraz zastanawiała się, po co jej znajomość portugalskiego, skoro i tak nie miała z ojcem kontaktu. Wysyłał jej listy i pocztówki, potem sporadycznie dostawała od niego e-maile, ale nigdy mu nie odpowiedziała. Nie wiedziała, co miałaby odpisać. Nigdy nie dopytywała matki o niego. Była świadoma, że zasilał ich konto pokaźną sumką pieniędzy, a także tego, że odkąd mama zachorowała, przesyłał ich jeszcze więcej.

O chorobie dowiedział się od ciotki Kitty. I to wtedy mama pokłóciła się z siostrą.

„Nie powinnaś mu o mnie nic mówić, nie potrzebuję litości” — krzyczała Beatrycze.

„Zabrał ci to, co najcenniejsze, niech spłaca swój dług” — powiedziała wtedy ciotka.

Przy mamie Nadia zawsze czuła się bezpiecznie i swobodnie. Beatrycze akceptowała córkę taką, jaka była. Wspierała ją, a jednocześnie zostawiała jej przestrzeń do działania. I szanowała jej zdanie, choć nie zawsze się z nią zgadzała. Potrafiła wyczuć, kiedy córce było smutno, i wiedziała, co powiedzieć, żeby ją rozśmieszyć. Już zanim zachorowała, spędzały ze sobą dużo czasu. Mogły rozmawiać godzinami. Lubiły wspólne wyjścia do kina, teatru, na koncerty. I leniwe popołudnia spędzane razem w domu. Obie kochały też czytać książki. Beatrycze krwawe kryminały, a Nadia biografie i reportaże. Nie znaczy to, że nigdy się nie sprzeczały, ale zawsze mogły na siebie liczyć. Teraz Beatrycze jeszcze bardziej potrzebowała córki. Nadia nie czuła się z tym źle. Taka jest kolej rzeczy, myślała. Ale czasem trudno jej było patrzeć na ból i cierpienie matki. Nijak nie mogła jej pomóc. Ojciec opłacał pielęgniarkę i rehabilitantkę, dlatego Nadia mogła ze spokojem uczęszczać na zajęcia. A po szkole wracała prosto do domu, by nacieszyć się kolejnymi chwilami razem. Czasem odwiedzała je ciotka Kitty, dziewczyna ją uwielbiała.

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 4

 

 

 

 

 

Ricardo obiecał ojcu, że pojedzie do biura. Nie chciało mu się spędzać życia przy biurku, ale dał Paulowi słowo. Przed pracą wstąpił na siłownię. Dwie blondyny, które ćwiczyły na bieżni, odprowadziły go wzrokiem, kiedy podszedł do kontuaru, za którym stał Lucas.

— Te dwie dziunie miałyby ochotę cię przelecieć — powiedział do Ricarda kolega, wyciągając rękę na przywitanie.

Chłopak dynamicznie uścisnął jego dłoń, po czym odwrócił głowę w ich kierunku. Faktycznie, wciąż się na niego gapiły. Wyglądały jak siostry bliźniaczki. Króciutkie białe spodenki, niebieskie topy odsłaniające brzuchy. Dress code na podryw.

— Poszłoby mi z nimi łatwo — stwierdził Rick.

— I miałbyś dwie za jednym zamachem. — Wzruszył ramionami Lucas.

Mężczyźni się roześmiali. Rick chwycił butelkę wody i poszedł ćwiczyć. Na treningu HST dawał z siebie wszystko, skupiał się na klatce piersiowej i bicepsach. Usiadł na atlasie, włożywszy wcześniej pięćdziesięciokilowe obciążenie.

— Cześć. — Jedna z blondynek stanęła przed nim w nienaturalnej, wygiętej pozie.

— Cześć — przywitał się, ani na chwilę nie przestając ćwiczyć.

— Jeśli miałbyś ochotę na kolację ze mną… — zaproponowała słodkim głosem.

— Wolałbym śniadanie.

— Na kolację ze śniadaniem też się piszę. Wiem, kim jesteś.

— O, to ciekawe.

— Twój stary jest kimś.

— Taaaa — sapnął, podnosząc ciężar. Dokończył serię, a potem wstał z maszyny, wytarł ręcznikiem pot z czoła, zbliżył się do dziewczyny i powiedział: — Mam dziewczynę.

— Nie ma takiego wagonika, którego nie da się odczepić.

— Nie mam ochoty, jeśli nie zrozumiałaś — sprecyzował. Sam się zdziwił swoim słowom, ale naprawdę nie miał ochoty na zabawy z tą laską. W ogóle ostatnio nudziły go takie zachowania. Nawet nie musiał się o nie starać, to było wręcz żałosne.

Po prysznicu podszedł jeszcze do Lucasa, by chwilę z nim pogadać.

— Jak tam twoja miłość?

— Przestań drzeć ze mnie łacha.

— Od kiedy zrobiłeś się taki wrażliwy?

— Rick. — Lucas westchnął. — Naprawdę się zakochałem. Myślę o niej non stop. Renata jest… — urwał, szukając odpowiedniego słowa —…inna od dotychczasowych kobiet, które znałem, wyjątkowa.

— Tak ci się tylko wydaje — skomentował Ricardo. — Te wszystkie hormony związane z zakochaniem się zalały ci mózg. Na pewno. Jest starsza i ma za sobą, jak by to ująć… — Ricardo pogładził się po brodzie. — Bagaż doświadczeń, czyli trójkę dzieci i męża.

— Wiem. Tylko że ja… Nie mogę przestać o niej myśleć.

— Odetnij się od niej. Poboli i przestanie.

— Stary, nie potrafię bez niej żyć.

— Przestań się zadręczać.

— Nie zrozumiesz mnie, dopóki sam się nie zakochasz.

— Mnie to nie grozi. — Rick poklepał Lucasa po ramieniu. — Spadam do roboty, a ty weź się w garść, jak coś to dzwoń, ogarnę ci jakąś dupeczkę.

Lucas pokazał Ricardowi środkowy palec.

Godzinę później Ricardo z kubkiem czarnej kawy i rogalikami w papierowej torebce zjawił się w przeszklonym budynku siedziby Blue Lagoon, agencji nieruchomości ojczyma. Nazwa wydawała mu się infantylna, ale Paulo uważał, że jak magnes przyciąga Brytyjczyków i Amerykanów, którzy byli ich głównymi klientami.

— Witaj, Rick. — Sekretarka pozdrowiła go uśmiechem.

— Cześć Lili, jak życie? — zapytał, nachylając się i cmokając ją w policzek.

— Ciągle mam mdłości — poskarżyła się dziewczyna, która była w dziewiątym miesiącu ciąży.

— Jesz ciastka z imbirem, które przyniosłem ci od mamy?

Kiedy Olivia dowiedziała się o mdłościach Lili, upiekła dla niej imbirowe ciasteczka. Sama w ciąży z Ricardem cierpiała na nudności do siódmego miesiąca.

— Tak — przyznała.

— I jak?

— Rzygam po nich jeszcze bardziej.

— Jesteś trochę obrzydliwa — powiedział, po czym ją przytulił.

— Trochę tak, ale widzę, że nie masz problemu z tym, żeby mnie objąć.

— Bo cię kocham.

— Nie ty pierwszy i nie ostatni.

— Ale jestem pierwszy, który kocha cię zarzyganą.

Lili się zaśmiała. Uwielbiała Ricka.

Do biura wszedł Domenico, z którym Ricardo ostatnio się pobił. Panowie obrzucili się niechętnymi spojrzeniami. Ricardo miał żal do ojca, że jeszcze go nie zwolnił, ale Paulo uparł się, że tego nie zrobi, bo uważał go za dobrego handlowca. Dodał jeszcze, że swoje niesnaski chłopak powinien załatwiać sam, najlepiej używając odpowiednich narzędzi i strategii komunikacji. Tylko że Ricardo najchętniej obiłby mu tę jego cwaniakowatą gębę z cynicznym uśmiechem jeszcze kilka razy. Nie potrafił inaczej wytłumaczyć temu fagasowi w drogim garniturze, błękitnej koszuli z mieniącym się krawatem i w świecących, czarnych, zupełnie niefunkcjonalnych lakierkach, żeby nie wściubiał nosa w nie swoje sprawy.

— Ooo, książę postanowił przyjść do biura — zadrwił Domenico, sięgając po długopis. Zapisał coś w swoim notesie.

— Jedni mogą przychodzić kiedy chcą, inni są wyrobnikami — odciął się Ricardo, zaciskając szczęki.

— No tak. — Pracownik Paula postukał długopisem o blat biurka. — Bo niektórzy zarabiają na swoje maserati, a inni dostają kasę od tatusia.

— Widzisz, mogę sobie pozwolić na więcej — rzucił Ricardo.

— Jesteś nikim — syknął tamten.

Lili zauważyła, że Rick zamyka dłonie w pięści.

— Panowie! — Walnęła otwartą dłonią w blat biurka. — Macie tutaj przed sobą ciężarną kobietę z nudnościami, staram się, jak mogę, żeby nie puścić na was pawia, ale jeśli sytuacja mnie do tego zmusi, to po prostu to zrobię. Wyluzujcie.

— Fuuu — jęknął Domenico i odszedł w stronę swojego pokoju.