Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 25.11.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
19 osób interesuje się tą książką
Trzy rodziny. Trzy sekrety. Jedno kłamstwo.
Wiktoria budzi się w pustym domu. Jej mąż, dzieci i teściowa zniknęli bez śladu. Wszystko wskazuje na to, że wyszli tylko na chwilę… Gdy na światło dziennie wychodzą mroczne tajemnice Krzysztofa, Wiktoria zaczyna wątpić we wszystko, co dotąd uważała za pewne.
Anna i Michał próbują odnaleźć się po tragicznej śmierci syna. Każde z nich przeżywa żałobę na swój sposób, a gdy wychodzą na jaw bolesne rodzinne sekrety, ich związek zostaje wystawiony na ciężką próbę.
Eliza, przytłoczona depresją poporodową i zdradą męża, desperacko próbuje odzyskać sens życia. Tymczasem tuż obok niej czai się zagrożenie, które może zniszczyć wszystko, co jeszcze jej zostało.
Jak odnaleźć siebie, gdy traci się wszystko, co dotąd definiowało nasze życie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 254
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Gabriela Gargaś, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Kuba Magierowski
Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: Grzegorz Kaczmarzyk, Agnieszka Luberadzka
Skład i łamanie: EMQ Design Emilia Baczyńska-Majchrzycka
PR & marketing: Andżelika Wojtkiewicz
ISBN: 978-83-8402-596-3
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Czasem po prostu leżysz na glebie i nie masz siły, żeby się podnieść. Patrzysz w sufit albo zamykasz oczy, bo nawet nie chcesz wiedzieć, co się dzieje wokół ciebie. Masz dość, wszystko cię przytłacza i każda próba ogarnięcia tego bałaganu wydaje się kompletnie bez sensu. Wszyscy mówią, żeby wstać, żeby się nie poddawać, ale ty już naprawdę nie masz siły.
I może właśnie w tym momencie, kiedy leżysz i myślisz, że już nie dasz rady, zaczynasz rozumieć, że nie zawsze musisz dawać radę.
To nie jest porażka, to jest ludzka rzecz.
Czasem trzeba poleżeć, odpuścić i dać sobie prawo do słabości. Przecież nie jesteśmy maszynami. Życie nie polega na tym, żeby non stop cisnąć, żeby zawsze być silnym i gotowym na kolejne wyzwanie. Są dni, kiedy nie masz na to ochoty, i to jest całkowicie okej. Wstaniesz wtedy, kiedy będziesz gotowy.
Nauczyłam się, że przychodzi czas na upadki, na pozdzierane kolana i czas na wybeczenie się, wytarcie glutów i podniesienie się do pionu.
Takie leżenie na glebie ma swój cel. To moment, kiedy możesz przestać gonić i po prostu być. Złapać oddech, poukładać myśli albo nawet na chwilę przestać myśleć. To jest ten czas, kiedy dajesz sobie luz, kiedy przestajesz próbować na siłę i zaczynasz dostrzegać, że odpoczynek też jest ważny. Nie zawsze musisz walczyć i udowadniać światu, że sobie radzisz. Leżysz na glebie, bo tego teraz potrzebujesz – i masz do tego prawo.
W końcu nadejdzie moment, kiedy zbierzesz się do kupy i wstaniesz. Ale zrobisz to nie dlatego, że ktoś cię poganiał albo że tak trzeba, tylko dlatego, że sam poczujesz, że to jest ten czas.
Każda historia ma swój początek, środek i jakieś zakończenie. Nie każda jest z happy endem.
Jestem kobietą, mogę mieć lat dwadzieścia parę, trzydzieści czy czterdzieści. Za bardzo skupiamy się na wieku i na tym, jak ktoś wygląda. Mogę mieć twój uśmiech i twój kolor włosów. I twoje zagubienie. Czasami nie dawałam rady. Miałam takie dni, że jedyne, o czym marzyłam, to wejść pod prysznic i zmyć z siebie ciężar, jaki nosiłam na swoich barkach.
Ale… Mam rodzinę. A kiedy ma się rodzinę, ma się też poczucie obowiązku. To poczucie nigdy nie pozwalało mi tak po prostu odpłynąć, zamknąć się w tej ciszy, którą tak desperacko próbowałam znaleźć. Zawsze coś mnie wyrywało z tego krótkiego momentu wytchnienia. Może kroki dzieci w korytarzu, może dźwięk telefonu, może spojrzenie męża, który potrzebował ode mnie więcej, niż byłam w stanie dać.
Zawsze jest jakieś „może”, które wisi nad tobą jak chmura i przypomina o liście rzeczy do zrobienia, nawet jeśli twoje ciało krzyczy, że już czas odpocząć.
Dobrze, powiem ci, mam na imię Eliza i czasami nie ogarniam życia. Mam wszystko, o czym marzy niejedna kobieta, a czuję w sobie jakąś taką galaretowatą szarość, która rozlewa się po moim ciele.
Tego wieczoru, kiedy stałam pod prysznicem, woda spływała mi po twarzy, a ja próbowałam nie myśleć o niczym. Skupić się tylko na dźwięku kropli uderzających o kafelki, na tej chwili bezruchu, jakby to miało być moje ukrycie, moja ucieczka.
Ale dźwięki zza drzwi łazienki narastały, coraz głośniejszy głos mojej córeczki pytał o to, co jest na kolację. Był coraz bardziej niecierpliwy, jakby od mojej odpowiedzi zależało wszystko.
I płacz Olafa, który tydzień temu skończył trzy latka.
Odetchnęłam głęboko, próbując wziąć ze sobą choć odrobinę spokoju, tego krótkiego, ledwie uchwytnego momentu oddechu, który zaraz zniknie w pędzie codziennych obowiązków.
– Mamo, jesteś tam? – usłyszałam głos Michaliny i lekkie stukanie w drzwi. Mojej sześcioletniej córeczki.
– Jestem, Miśka, jestem – odpowiedziałam, przekręcając zamek w drzwiach łazienki.
Miałam ochotę się schować. Ale jak tu się schować przed takim głosem, takim uśmiechem, takim moim małym promykiem, który potrafi rozświetlić nawet najciemniejszy dzień? Owinęłam się ręcznikiem, wyszłam, wracając do rzeczywistości, do kolejnego wieczoru, w którym poświęcam swoje „ja” na rzecz „my”. I choć czasem wydaje się, że to mnie pochłania, to przecież właśnie na tym polega bycie żoną, bycie matką, bycie częścią czegoś większego.
Miśka spojrzała na mnie, a jej oczy błyszczały ciekawością i pewną dziecięcą powagą, jakby przyniosła ze sobą sprawę najwyższej wagi. Wycierałam jeszcze włosy ręcznikiem, kiedy podeszła bliżej i ujęła mnie za rękę.
– Mamo, czy możemy dzisiaj zrobić naleśniki? Takie jak robimy w soboty? Bo wiesz, mam jutro czytankę do nauki i... i myślałam, że naleśniki mi pomogą – powiedziała z pełną powagą, która potrafiła rozczulić mnie jak nic innego.
Nie mogłam się powstrzymać, uśmiechnęłam się i pogłaskałam ją po miękkich, kręconych włosach.
– Naleśniki na odwagę przed czytanką, tak? Myślę, że to dobry pomysł.
Miśka odetchnęła z ulgą, a na jej twarzy pojawił się uśmiech, ten uśmiech, który zawsze rozbrajał moje zmęczenie. Wystarczyło jedno jej spojrzenie, a cała ciężka otoczka dnia topniała, jakby była zrobiona z niczego. Czasami myślałam, że to właśnie dla takich chwil warto przetrwać wszystkie trudności – dla tych prostych wieczorów, kiedy razem stoimy przy kuchence, mieszając ciasto na naleśniki, śmiejąc się z małych żartów i zapominając o całym świecie.
Razem, Miśka i ja, w naszej kuchni, robiąc coś więcej niż tylko przyrządzanie posiłku…
Dzień później tak nie ogarniałam życia, że… mój synek, Olaf, zniknął. W jednym momencie bawił się w salonie, a w następnym… już go nie było. Od tamtej chwili wszystko stanęło w miejscu. Policja, kamery, dziennikarze, wszyscy patrzyli, jak moje życie zamieniało się w ruinę. Jedno pytanie było na ustach wszystkich: „Co się stało z dzieckiem?”.
Pamiętam, jak gorączkowo przeszukiwałam dom, najpierw każde pomieszczenie, potem kąty, podłogi, ogród. Każdy skrawek tego miejsca, w którym byłam przekonana, że znajdę jakiś ślad. Nic. Pustka. Po prostu wyszedł. Wyszedł z tego domu, gdy leżałam, płacząc, z twarzą wtuloną w dywan, niezdolna nawet podnieść się, by spojrzeć na jego uśmiechniętą buzię.
Od tamtego momentu w mojej głowie pulsowało tylko jedno: musiał to być ktoś z zewnątrz, ktoś, kto nie znał mojego dziecka, kto nie znał jego głosu, dotyku, słodkich słów szeptanych do ucha.
Sąsiad. Ten dziwak. Grzesiek. A jeśli to on? Wszyscy wiedzieli, że siedział w więzieniu. Ludzie szeptali o jego przeszłości, o tym, że wrócił do miasta po latach.
Tego dnia, gdy przyjechali policjanci, cały czas krążyli wokół tego samego tematu.
– Zbadaliśmy dom, pani Elizo – odezwał się do mnie funkcjonariusz. Jego głos był zimny, pozbawiony jakiegokolwiek śladu współczucia. – Wiemy, że to może być dla pani trudne… ale chcemy porozmawiać o tym nowym sąsiedzie.
Poczułam, jak serce zaczyna mi szybciej bić. Od razu wiedziałam, co ma na myśli.
– O Grzegorzu? – zapytałam, starając się ukryć drżenie głosu. – Wiecie, że on… no… słyszałam, że był w więzieniu.
Policjant przytaknął.
A ja byłam przerażona. A co, jeśli zaufałam niewłaściwej osobie…
– Tak, wiemy, że spędził kilka lat w więzieniu. Przeszłość nie pomaga mu w takich sytuacjach, rozumiemy to, ale… pani Elizo, nie możemy rzucać w jego stronę bezpodstawnych oskarżeń. Musimy być pewni.
– Pewni? Przecież wiadomo, że to on! To chyba oczywiste! Nikt inny nie miałby powodów, żeby… – Mój głos uwiązł w gardle, a łzy zaczęły napływać do oczu.
Policjant spojrzał na mnie, jakby szukał w moich oczach jakiejś tajemnicy.
– Proszę nam wszystko opowiedzieć, co pani ostatnio dziwnego zauważyła. Każdy szczegół może być ważny – powiedział spokojnie.
Wzięłam głęboki oddech, starając się opanować łzy.
– Grzegorz znał mojego syna.
– Znał?
– Tak. Kiedyś ten sąsiad – poczułam gulę w gardle – był z nami na placu zabaw.
Policjant zmarszczył czoło, wyraźnie zaciekawiony.
– Pani syn jest otwarty na ludzi?
Przytaknęłam, choć zauważyłam, że moje ręce zaczynają drżeć. Czułam, że miałam rację, że to musiał być ten człowiek, że to wszystko pasowało.
– Olaf był zawsze taki ufny. Może poszedł za nim, nieświadomy… – Zająknęłam się, zdając sobie sprawę, jak potworne słowa wypowiadam.
– Był? Skąd pewność, że nie żyje?
– Ja… Jestem zrozpaczona.
Dlaczego ten bezczelny policjant zadawał mi niedorzeczne pytania?! Miałam wrażenie, że zaraz nie wytrzymam.
– Pani Elizo, czy ten sąsiad kiedykolwiek próbował rozmawiać z panią? – zapytał inny funkcjonariusz.
– Tak – odpowiedziałam, a moje myśli dryfowały w stronę momentów, gdy czułam jego wzrok na plecach.
– I?
– To były zwykłe sąsiedzkie pogaduchy. – Ewidentnie się zaczerwieniłam.
Spojrzenia policjantów spotkały się na chwilę, wymieniając niemal niewidoczny znak. Widziałam, że w ich głowach krystalizował się obraz, który był tak bliski temu, w co sama chciałam wierzyć.
– Przeprowadzimy śledztwo w tej sprawie. Miejmy nadzieję, że synek się odnajdzie – powiedział pierwszy z nich, a nadzieja na wyjaśnienie tej tragedii przyniosła mi ulgę, choćby chwilową.
Ale kiedy policjanci wyszli, a ja znów zostałam sama, poczułam, jak zaczynają mnie dręczyć wspomnienia, fragmenty tego, co działo się tamtego dnia. Przebłyski, które uderzały mnie niczym strzały. Widziałam siebie leżącą na podłodze, bezradną, zmęczoną i cichą, gdy nie mogłam nawet podnieść głowy, by zobaczyć, co robi Olaf. Usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi, ale nie ruszyłam się, nie podniosłam. To był Olaf. To on sam wyszedł…
Próbowałam odepchnąć tę myśl, wmówić sobie, że to tylko moja wyobraźnia. To nie mogła być moja wina.
Następnego dnia, kiedy myślałam, że mogę na chwilę złapać oddech, znowu usłyszałam dzwonek do drzwi. Serce mi zamarło. Spodziewałam się wszystkiego – może jakiejś nowej informacji, może tego, że Olaf… Nie. Nie mogłam o tym myśleć.
Otworzyłam i zobaczyłam tego młodego policjanta. Wysoki, szczupły, o przenikliwym spojrzeniu, które sprawiło, że od razu się spięłam. Wczoraj ledwo się odzywał, ale teraz był sam. Patrzył na mnie tak, jakby prześwietlał mnie na wylot, szukał czegoś pod moją skórą.
– Dzień dobry, pani Elizo. – Jego głos był chłodny, ale uprzejmy. Nie była to jednak uprzejmość, która koi. Raczej taka, która ostrzega. – Chciałem jeszcze zadać kilka pytań.
Cofnęłam się do środka, robiąc mu miejsce. Nie miałam chęci na tę rozmowę, ale czułam, że nie mam wyboru.
– To standardowa procedura – powiedział, siadając na kanapie, choć nie wyglądał na kogoś, kto zamierza zostać długo. – Potrzebujemy lepiej zrozumieć, co się wydarzyło tamtego dnia.
Skinęłam głową, bo przecież co miałam zrobić?
– Wspominała pani o sąsiedzie. O Grzegorzu.
Poczułam, jak coś ściska mnie w żołądku.
– Tak…
– Łączyło was coś więcej?
Serce mi przyspieszyło.
– Co? – Zmarszczyłam brwi.
– Czy to była tylko sąsiedzka znajomość?
Jakby mnie policzkował. Otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam.
Miałam wrażenie, że on już coś wiedział. Że może wcale nie pytał, ale sprawdzał, czy powiem mu prawdę. Moje dłonie zaczęły się pocić.
– To był tylko sąsiad – powiedziałam cicho, ale sama nie byłam pewna, czy to prawda.
Policjant patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a potem wstał, otrzepując spodnie, jakby ta rozmowa była dla niego jedynie irytującą formalnością.
– Jeśli przypomni sobie pani cokolwiek, nawet najmniejszy szczegół, proszę do nas zadzwonić.
Kiwnęłam głową, a gdy wyszedł, zauważyłam, że moje ciało jest lodowate.
Bo nie chodziło o to, co powiedziałam.
Ale o to, czego nie powiedziałam.
Mam na imię Anna. Jestem jedną z tych kobiet, które codziennie zadają sobie to samo pytanie: „Dlaczego?”. Żyję teraz w świecie podzielonym na „przed” i „po”, choć czasem trudno mi uwierzyć, że to wszystko naprawdę się wydarzyło.
Mijam tysiące kobiet – w sklepie, na przystanku, w parku – i zastanawiam się, ile z nich nosi w sobie tę samą przepaść. Ile z nich udaje, że świat jest w porządku, gdy wewnątrz każdej toczy się cicha walka o to jedno, nieosiągalne słowo: „Dlaczego?”. To pytanie przenika każdą chwilę mojego dnia, powraca w ciszy nocy, kiedy kładę się spać, w porankach, gdy z trudem podnoszę się z łóżka, czując, że tak naprawdę nic już nie ma sensu.
Mój syn... Nie ma dnia, żebym nie widziała jego twarzy, nie słyszała jego głosu, nie próbowała przypomnieć sobie ostatnich chwil, by odnaleźć wskazówkę, jakąkolwiek odpowiedź. Przeszukuję wspomnienia, analizuję każde słowo, każdą rozmowę, jakbym była detektywem we własnym życiu. Może coś przegapiłam, może coś zbagatelizowałam? Czasem wydaje mi się, że jestem bliska odpowiedzi, że jedno wspomnienie nagle ożyje i wskaże mi drogę. Ale to tylko złudzenie. Życie nie jest równaniem, które można rozwiązać, a samobójstwo nie wynika z jednego zdarzenia, jednej przyczyny. To coś, co narasta, plącze się i wciąga w sieć tak gęstą, że nawet najbliżsi nie dostrzegają tych cieni, które cicho opanowują duszę.
Mój syn odszedł. Od tamtej pory codziennie przeszukuję jego rzeczy, jego zdjęcia, przeglądam stare zeszyty, wpisy w telefonie, jakby tam miała ukrywać się jakaś tajemnica, którą przeoczyłam. Rejestrowałam się na forach, dołączałam do grup, w których spotykają się inni rodzice, którzy tak jak ja szukają odpowiedzi. Trafiłam na forum „Dlaczego?”, gdzie wszyscy zadają sobie to samo pytanie. W każdym wpisie, w każdej opowieści widzę fragmenty mojego życia, mojego bólu – i mimo że nikt nie zna odpowiedzi, sama świadomość, że inni przechodzą przez to samo, pozwala mi choć na chwilę złapać oddech.
Ale mimo wszystkich słów, które wymieniamy, w głębi duszy wiem, że żadna odpowiedź nie przyniesie ukojenia. Każdy dzień to walka, każdy dzień to nowe „dlaczego?”. I nie wiem, czy kiedykolwiek przestanę pytać.
***
Leniwa sobota wieczór, jeden z tych spokojnych dni, gdy życie płynęło powoli, jak ciężka lokomotywa sunąca do stacji końcowej. Smażyłam naleśniki, a zapach masła i wanilii wypełniał kuchnię.
Z chłopakami zawsze było trochę zamieszania – każdy miał swoje wymagania. Emil chciał naleśniki bez cukru, za to z mnóstwem owoców, których Antek by nie tknął, jeśli nie były posypane cukrem pudrem.
Michał, jak zwykle, czekał, by dokończyć to, co zostawią synowie – „domowy recykler”, jak zwykł o sobie mówić z uśmiechem.
W salonie grał telewizor, choć Antek wcale na niego nie patrzył. Dla niego to był tylko szum w tle. Co innego, gdyby leciał dokument o historii – wtedy miałby w oczach ten wyjątkowy błysk, który widziałam, kiedy zwiedzaliśmy Muzeum Powstania Warszawskiego. Tam chłonął wszystko, każde zdjęcie czy eksponat traktował niemal jak relikwię, tak był nimi zafascynowany. Jego koledzy z liceum nazywali go Aleksandrem Wielkim, bo znał każdą datę oraz bitwę i opowiadał o tym z pasją. Nasza chodząca encyklopedia – byłam z niego dumna, choć czasem martwiłam się, widząc, że bywał cichy, zamknięty w sobie, jakby zatopiony we własnym świecie. Przy kolacji Antek rzucił mimochodem, że koleżanka z klasy mówiła, iż ma „najfajniejszą mamę na świecie”. Udawałam, że jestem oburzona.
– A ja? Ja nie jestem fajna? Nigdy o mnie tak nie powiedziałeś!
Antek uśmiechnął się swoim spokojnym, ciepłym spojrzeniem, które zawsze mnie rozbrajało.
– Przecież wiesz, mamo. Ty jesteś najlepsza.
Wierzyłam mu, chciałam wierzyć. Cieszyłam się tą chwilą, zwyczajnym, cichym szczęściem, które przynosił taki zwykły sobotni wieczór.
Talerze były opróżnione, piżamy włożone, dzieci zasypiały w swoich pokojach. Prasowałam jeszcze koszule na rozpoczęcie roku szkolnego, które zaplanowano na poniedziałek. Poczułam, jak powoli przenika mnie ukojenie, jakby ten dzień w końcu osiągnął stację końcową.
Nie wiedziałam wtedy, że to była ostatnia taka sobota z Antkiem. To przecież Emil był tym, który potrzebował pomocy, a nie ten syn, który zawsze się śmiał, był duszą towarzystwa. Że ten spokojny wieczór, pełen ciepła i śmiechu, te naleśniki z owocami i cukrem pudrem, były jak okruchy czegoś, co miało za chwilę rozsypać się na drobne kawałki. Myślałam, że to tylko zwykły dzień, nic więcej. W rzeczywistości to był początek końca tamtego świata, którego już nigdy nie odzyskam.
Przekręciłam się na drugi bok. W gardle miałam pustynię, musiałam wstać po wodę, inaczej nie zasnęłabym. Schody, salon, kuchnia. Szłam powoli, zaspana, ledwo przytomna, a głowa pracowała na najniższych obrotach. Dopiero po chwili zaczęło do mnie docierać, że coś było nie tak.
Pies szczekał jak oszalały. W garażu paliło się światło. W okienku przesunął się jakiś cień.
Michał upuścił szklankę, która roztrzaskała się na podłodze, i ruszył do drzwi z sercem bijącym jak młot. Na schodach wpadłam na niego. Nie trzeba było żadnych słów, wystarczyło jedno spojrzenie, bym zrozumiała: Antek.
Rzuciliśmy się do garażu. Antek leżał na zimnej podłodze, w piżamie, bez oznak życia. Upadłam przy nim, próbując na zmianę z Michałem go reanimować.
Trzydzieści ucisków. Dwa wdechy. Znów trzydzieści ucisków. Dwa wdechy. Nic.
– Uratujemy go, Michał… – szeptałam z nadzieją, którą starałam się utrzymać, mimo że serce zamierało mi w piersi. Każdy kolejny wdech, każde uciśnięcie przybliżało mnie jednak do myśli, że być może to na nic.
Znów trzydzieści ucisków. Dwa wdechy. Nic.
– Czemu nam to zrobiłeś, synku… – wyszeptałam, przerywając ciszę.
Michał nie wyglądał, jakby w pełni docierało do niego, co robi. Jego twarz była pusta, bez wyrazu, jakby obserwował tę scenę z boku, jakby patrzył na kogoś innego, a nie na własnego syna. A ja? Powtarzałam w myślach jak mantrę: „To się nie dzieje naprawdę”. Na filmach ludzie zawsze płaczą, krzyczą, ale my byliśmy w całkowitej ciszy. Ciszy, która przerastała każdy krzyk.
Nagle skrzypnęły drzwi.
Michał dalej uciskał, a ja pobiegłam do salonu. Na schodach stał nasz starszy syn, Emil. Przestraszony, z wielkimi oczami, patrzył na mnie.
– Co się dzieje, mamo? – zapytał, a ja widziałam w jego wzroku strach. Czuł, że stało się coś bardzo złego.
Przytuliłam go mocno, starając się zasłonić to, czego nie powinien zobaczyć.
Po kilku minutach się zmieniliśmy. Teraz ja reanimowałam Antka, a on trzymał w objęciach Emila. W końcu Michał odszedł kawałek, wyjął telefon i wybrał numer.
– Nazywam się Michał Zieliński – powiedział cicho, jakby słowa te były ledwie słyszalne, chociaż w rzeczywistości dudniły w mojej głowie. – Mój syn popełnił samobójstwo.
Wszystko zostało na miejscu, ładowarka w kontakcie, garnek w zlewie z niedojedzoną owsianką. Łóżko rozgrzebane. Portfel z kartami, legitymacja szkolna. A ich nie było. Ani mojego męża, ani mojej teściowej, ani moich dzieci. Rozpłynęli się… Jak zjawy. Przeszłam przez próg ich sypialni, a potem przez każdy zakątek domu. Patrzyłam na pościel porzuconą w pośpiechu, na porozrzucane rzeczy, jakby wyszli na chwilę i zaraz mieli wrócić. Chodziłam po tym pustym domu. I czułam, że zaraz zwariuję. Bo nie rozumiałam, co się stało.
Od dwóch dni policja kręciła się po moim domu. Czekałam na odpowiedzi, ale nie przychodziło mi nic do głowy poza pytaniami. Co przeoczyłam? Mam na imię Wiktoria, ale mój mąż Krzysztof zawsze mówił na mnie Wiki. Czasem żartobliwie Wikula, tak jak moja teściowa. A dzieci? Dla nich zawsze byłam po prostu mamusią. Czułam w ich głosach podekscytowanie, gdy wracały ze szkoły i z radością wykrzykiwały „Mamusia!”. To była nasza codzienność, nasz dom. I teraz ten dom tak wyglądał, jakby czas się w nim zatrzymał w najzwyklejszym poranku. Tylko oni zniknęli.
– Proszę pani… – rozległ się głos zza moich pleców, głos prokuratora. – Przykro mi to mówić, ale wszystko wygląda na zaplanowaną ucieczkę.
Ucieczkę? Jak to? Ucieczka? W mojej głowie nie mieściło się to słowo. Zawsze uważałam, że znam mojego męża. Tak, pojawiły się problemy, ale Krzysztof miał firmę, chciał ją rozwinąć, planowaliśmy wyjechać na Malediwy za dwa miesiące. Nie, on nigdy by mnie nie zostawił. Nie mógł by też zabrać mi dzieci, które były ze mną mocno związane. Krzysztof zawsze mówił, że rodzina jest najważniejsza.
– Mój mąż nie uciekłby ode mnie – powiedziałam cicho, czując, że dławi mnie ciężar słów. – On miał firmę, biznesy… Przecież mieliśmy plany, rozumie pan? Chciał, żeby nasze dzieci miały lepsze życie. To wszystko było na chwilę…
Prokurator spojrzał na mnie nieco pobłażliwie, jakby chciał, ale nie mógł mi współczuć.
– Biznes, owszem, ale i długi – przerwał mi. – Długi, których wysokość mogłaby przygnieść niejedną osobę.
Długi. To słowo brzmiało jakoś dziwnie. Jakie długi? Powodziło nam się, nasze dzieci uczęszczały do prywatnej szkoły, w końcu doczekaliśmy się własnego domu. A teraz? Mówili mi, że miał długi. Że były ogromne. Przekraczające wszystko, co mogłam sobie wyobrazić.
– Nie rozumiem. – Odgarnęłam do tyłu włosy.
Nic nie rozumiałam. Nie było ani Krzysztofa, ani moich dzieci, ani mojej teściowej.
Prokurator patrzył na mnie uważnie, świdrował mnie spojrzeniem, które nie zostawiało miejsca na nadzieję.
– Pani Wiktorio, zebrane dowody sugerują, że Krzysztof planował ten wyjazd. Nie mamy natomiast żadnych dowodów na to, że padli ofiarą przestępstwa. Są przesłanki, które wskazują, że zrobili to z własnej woli.
Poczułam, jak słowa prokuratora wbijają się we mnie jak lodowate ostrza. W jaki sposób miałam przyjąć to, że ci, których znałam i kochałam, zostawili mnie samą, bo tak to wszystko zaplanowali?
– Wyłudzał pieniądze od znajomych – powtórzył prokurator, przyglądając mi się bacznie, jakby oczekiwał, że zaraz się przyznam do czegoś, o czym nawet nie miałam pojęcia.
– Nie rozumiem. – Zmarszczyłam czoło, starając się przyswoić sens tych słów.
Mój Krzysztof, człowiek, który zawsze starał się żyć uczciwie, miałby oszukiwać ludzi? Jak? Dlaczego? Przecież wszystko, co robił, było dla naszej rodziny. Tak mi powtarzał, tłumacząc, że chwilowe trudności finansowe miną, że jego plany w końcu przyniosą sukces.
– Pani Wiktorio – zaczął prokurator, zmieniając ton na nieco łagodniejszy. – Pani mąż od dawna miał ogromne problemy finansowe. Zdobycie pieniędzy na ratowanie interesu stało się dla niego wręcz obsesją. Zaciągał pożyczki, gdzie tylko mógł, zastawiając dom, wyciągając pieniądze od znajomych pod różnymi pretekstami. Obiecywał zwroty, inwestycje, zyski, ale, jak się okazało, nigdy nie zamierzał ich oddać.
Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy, słysząc te słowa. Przecież to nie był mój Krzysztof. Tyle razy mówił mi, że to tylko „chwilowe komplikacje”, że muszę mu zaufać, że sobie poradzi. Nie przypominałam sobie, by kiedykolwiek pytał znajomych o pieniądze. Może parę razy wspomniał o jakichś inwestycjach, ale ja wtedy przytakiwałam, nie drążąc tematu, bo mu ufałam.
– Sprzedał volvo, by poczynić jakieś małe inwestycje… To wiem na pewno – wyszeptałam, jakby próba obrony tego jednego faktu miała ochronić całą resztę przed ruiną.
Prokurator westchnął ciężko, jakby słyszał podobne tłumaczenia już setki razy.
– To nie jest takie proste. Ta sprzedaż była tylko częścią jego działań, żeby zyskać czas. W międzyczasie pani mąż inwestował w różne, bardzo ryzykowne przedsięwzięcia, również na internetowej giełdzie finansowej, gdzie stracił znaczne sumy.
W głowie pojawiły mi się niejasne obrazy Krzysztofa pochylonego nad komputerem, jego zdenerwowanych spojrzeń, gdy myślał, że nie patrzę. Ale przecież wmawiałam sobie, że to chwilowe, że przecież go znam, że Krzysztof nie pozwoliłby, aby nas to wciągnęło głębiej.
– Co więcej, na krótko przed zniknięciem oboje zaciągnęliście maksymalne debety na wszystkich kartach kredytowych. Znajomi Krzysztofa twierdzą, że niektórzy z nich przekazali mu całkiem pokaźne sumy, bo obiecywał szybki zwrot.
– Nie wiedziałam o żadnych debetach ani o pożyczkach od znajomych – powiedziałam, czując, jak zimny dreszcz przechodzi mi po plecach.
Prokurator spojrzał na mnie z mieszanką współczucia i rezerwy.
– Właśnie dlatego musimy brać pod uwagę scenariusz, że pani mąż miał motywację, aby uciec. Długi i kłopoty finansowe mogły stać się dla niego ciężarem, od którego chciał się uwolnić.
Zagryzłam wargę, walcząc z rosnącą paniką. Mój Krzysztof? Ucieczka? Z dziećmi, z jego matką, bez pożegnania, zostawiając mnie samą w pustym domu? To brzmiało tak obco, tak nieprawdopodobnie, że zaczęłam wątpić we wszystko, co wiedziałam o własnym życiu.
– Musimy przeszukać jeszcze raz dom, pani Wiktorio. Możliwe, że coś nam umknęło. Czy może sobie pani przypomnieć jakiekolwiek nietypowe zachowanie z jego strony? Coś, co mogło wskazywać, że planował wyjazd?
Patrzyłam na niego bezradnie, czując, jak ziemia osuwa mi się spod stóp. W mojej głowie kotłowały się wszystkie wspomnienia, wszystkie obrazy Krzysztofa z ostatnich tygodni. Przełknęłam gorycz ciszy, zastanawiając się, czy nie dostrzegłam czegoś, co teraz może stać się dla mnie jedynym kluczem do odpowiedzi.
Michalina, wtulona we mnie, patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi oczami, pełnymi dziecięcej niewinności i nadziei, które rozrywały moje serce na kawałki.
– Mamusiu… – Jej głos był cichy, ale pełen niezrozumiałego dla niej samej lęku. – Kiedy Olaf wróci? – Spojrzała na mnie intensywnie, oczekując odpowiedzi, której nie potrafiłam jej dać.
Zamilkłam, a ona, widząc, że nie odpowiadam, znowu zadała pytanie, tym razem bardziej nerwowo:
– Gdzie on jest? – Jej głos załamał się lekko, a ja poczułam, jak we mnie samej rośnie panika.
Milczałam, nie wiedząc, co odpowiedzieć, a Michalina nie ustępowała.
– Czemu Olaf nie jest z nami, mamusiu? – pytała drżącym głosem, a jej dziecięca twarz wykrzywiła się w coś pomiędzy strachem a smutkiem.
W końcu córka zaczęła płakać, wciąż mocno wtulona we mnie.
– Mamusiu, on mnie zostawił? Czy Olaf nie chce być z nami? Czy on już nas nie kocha?
Każde jej pytanie było jak kolejny cios rozrywający mnie od środka. Czułam się sparaliżowana, a jednocześnie pełna wściekłości na siebie za tę bezradność.
Spojrzałam na nią, a chociaż w mojej głowie kłębiły się setki słów, żadne nie pasowało. Przemek przycisnął mnie mocniej, jego ręce drżały, ale głos starał się utrzymać spokojny, pewny, dla naszej córki.
– Twój braciszek… – zaczął cicho, ale potem spojrzał na mnie, w jego oczach widziałam to samo pytanie.
Co odpowiedzieć dziecku? Co powiedzieć, kiedy serce wrzeszczy, że Olaf powinien tu być, powinien biegać wokół nas, śmiejąc się, a nie być tylko tęsknotą odbijającą się w naszych spojrzeniach?
Czułam się kompletnie bezradna, zamknięta w tej szarości, której nie mogłam ani opisać, ani pojąć, czując, jak ogarnia mnie od środka, rozlewa się po moich myślach i dławi każdą próbę wyduszenia choć jednego uspokajającego słowa.
Michalina przytuliła się jeszcze mocniej, szepcząc przez łzy, jakby samo wypowiedzenie tego, co ją dręczyło, miało przynieść ulgę:
– Mamusiu, Olaf wróci, prawda? – Jej głosik drżał, a ja czułam, jak załamuje się we mnie każda warstwa pewności, każda linia obrony, która miała ją ochronić przed tym bólem.
Słyszałam pytania, widziałam błaganie w jej oczach, które prosiły mnie o obietnicę, której nie potrafiłam dać. Przemek, widząc moje łzy, owinął mnie ramieniem, a ja wiedziałam, że nic nie może wypełnić tej pustki.
– Kochanie… – szepnęłam w końcu, ledwo słyszalnie. – Wierzymy, że Olaf wróci. I… i będziemy go szukać, dopóki nie wróci.
Słowa rozchodziły się po pokoju, drżały w ciszy, ale w moim sercu nie znalazłam nawet cienia pewności, tylko tę szarość, która nie dawała się znieść, choćbym nie wiem jak próbowała.
– Czy on się z nami bawi w chowanego? – zapytała Miśka swoim delikatnym, pełnym nadziei głosikiem.
Jej słowa rozbiły mnie na kawałki. Poczułam, jak coś we mnie pęka, jakby to niewinne pytanie odsłoniło całą przepaść mojej rozpaczy. Nie mogłam powstrzymać łez. Nagle cała siła, którą trzymałam w sobie od początku tego koszmaru, opadła. Łzy płynęły mi po policzkach, jakby każda z nich próbowała zabrać choć odrobinę bólu, ale nic nie przynosiło ukojenia. Starałam się powstrzymać, ale ból narastał i rozlewał się po całym ciele, aż nie mogłam już go zahamować. Zaczęłam płakać, zanosić się szlochem, wyć z bólu.
Przemek spojrzał na mnie, niepewny, jak mógłby mi pomóc, ale jednocześnie widziałam w jego oczach, że sam ledwie trzyma się na nogach. Bez słowa wziął Miśkę na ręce, przytulił ją mocno, szepnął coś uspokajającego i zaniósł do jej pokoju. Jej drobna postać wydawała się jeszcze mniejsza i delikatniejsza, wtulona w jego ramię, jakby szukała w nim poczucia bezpieczeństwa. Kiedy tylko zniknęli za drzwiami, upadłam na podłogę i zasłoniłam twarz dłońmi, jakby to mogło powstrzymać ból przed pochłonięciem mnie całkowicie. Wyłam. Szlochałam z całej siły, aż zabrakło mi tchu. Z każdą minutą czułam, jak moje serce pęka na kawałki.
Nie wiem, ile czasu minęło. Kiedy Przemek wrócił, otarłam twarz rękawem, próbując zebrać się na tyle, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Miśka śpi – powiedział cicho, ale jego głos drżał, wciąż pełen niepewności i gniewu.
Przez chwilę patrzył na mnie, a ja widziałam w jego spojrzeniu mieszaninę bólu, rozpaczy i czegoś jeszcze – czegoś ciemnego, co przebijało się na powierzchnię.
Nagle odwrócił się i bez słowa wybiegł z domu. Poczułam, jak moje serce zaczyna bić szybciej, kiedy zniknął w ciemności. Przez okno widziałam, jak biegnie ulicą, jego sylwetka zgarbiona, spięta, jakby gotowa do walki. Zrozumiałam, że skierował się do domu sąsiada, tego człowieka, który kiedyś budził we mnie niepokój, ale potem… Potem go zrozumiałam. I… Ja pierdolę, zaufałam facetowi, który już raz popełnił przestępstwo. A jeśli teraz… Nie.
Pobiegłam za Przemkiem, nie myśląc, co mogę zastać, tylko wiedząc, że muszę tam być.
Dotarłam, kiedy zaczął walić pięściami w drzwi sąsiada. Jego dłonie uderzały z taką siłą, że czułam, jak echo tych ciosów rozchodzi się po moim ciele. Przemek szarpał się na krawędzi wytrzymałości, jego twarz była purpurowa od gniewu, a oczy pełne dzikiej rozpaczy, jak u człowieka, który stracił wszystko, co miał.
– Gdzie jest mój syn?! – krzyczał, uderzając pięściami w drzwi raz za razem. – Gdzie jest mój syn, ty skurwielu?!
Nagle drzwi otworzyły się, a w progu stanął sąsiad. Miał na sobie niedbale zarzucony szlafrok, a jego twarz była jak wyciosana z kamienia, bez śladu emocji, jakby cieszył się z tej konfrontacji. Oparł się nonszalancko o framugę i patrzył na Przemka z czymś, co wydawało się przerażająco bliskie uśmiechowi.
Przemek bez namysłu rzucił się na niego, chwycił za szlafrok i potrząsnął.
– Powiedz mi, gdzie on jest! – wydzierał się, a ja widziałam, jak jego dłonie zaciskają się coraz mocniej, białe od napięcia.
Sąsiad uniósł brwi i uśmiechnął się lekko, jego oczy błysnęły drwiną.
– Zapytaj swoją żonę – powiedział z powolnym, przesyconym jadem głosem.
Słowa te uderzyły mnie jak cios prosto w serce. Patrzyłam na niego, czując, jak moje ciało drętwieje, jakby każda kropla krwi w ciele zamarła. Przemek spojrzał na mnie wzrokiem pełnym gniewu i wątpliwości. Jego ręce wciąż zaciskały się na ramionach sąsiada, który nadal patrzył na mnie z satysfakcją.
Czułam, jak wszystko we mnie krzyczy, ale nie mogłam wydać z siebie ani słowa. Staliśmy tak w tej ciszy, napiętej i gęstej jak mgła, która zasnuwała nasze życie, jakbyśmy zapadali się w nią coraz głębiej, bez drogi powrotnej.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
PROLOG
TERAZ
PRZEDTEM
PÓŹNIEJ
EPILOG
OD AUTORKI
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie
Spis treści
Meritum publikacji