Eryk i Mela. Poszukiwacze przygód - Gabriela Gargaś - ebook

Eryk i Mela. Poszukiwacze przygód ebook

Gabriela Gargaś

4,4

Opis

Niezwykłe przygody Eryka, Meli i ich przyjaciół!

 

Eryk i Mela zapraszają do przeżycia cudownych chwil z ich przyjaciółmi i rodziną. Szalone pomysły, niezwykłe wyprawy, zwariowane psikusy i zaskakujące pytania to specjalność rodzeństwa.

 

Jak pozbyć się zimy?

 

Jak zorganizować najlepszy lany poniedziałek na świecie?

 

Ile czekoladowych zajączków może zjeść dziecko?

 

Czy uda się zobaczyć, jak roście hiacynt?

 

Jakie czarownice mieszkają w Finlandii?

 

Dlaczego w Grecji wyrzuca się garnki z okien?

 

Poznaj zabawny świat Eryka i Meli, a poznasz odpowiedzi na te i wiele innych pytań.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 71

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (25 ocen)
16
6
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział 1 Wiosna na osiedlu Pogodnym

Tego roku za­po­wia­da­ło się na to, że wio­sna na­dej­dzie szyb­ko, ale ja­koś nie mo­gła się zde­cy­do­wać. Na uli­cach po śnie­gu zo­sta­ło już tyl­ko wspo­mnie­nie. Mela Psot­nic­ka usły­sza­ła w te­le­wi­zji, że tyl­ko w naj­wy­ższych par­tiach gór leży go jesz­cze tro­chę, i za­sta­na­wia­ła się, czy tak wy­so­ko, wy­so­ko bia­ły puch kie­dy­kol­wiek top­nie­je. Jej brat, Eryk, twier­dził, że nie, bo im wy­żej, tym zim­niej, ale Mela nie chcia­ła mu wie­rzyć na sło­wo. W ko­ńcu po­sta­no­wi­ła za­py­tać dziad­ka An­drzej­ka – on wie­dział bar­dzo dużo, je­śli nie wszyst­ko.

Tego dnia dziew­czyn­ka wyj­rza­ła rano przez okno. Na drze­wach bar­dzo po­wo­li po­ja­wia­ły się zie­lo­ne pąki, choć nie było ich jesz­cze za wie­le. Sło­ńce wspi­na­ło się co­raz wy­żej na nie­bie i sły­chać było świer­got pta­ków, któ­re na zimę od­le­cia­ły do cie­płych kra­jów, a te­raz po­wró­ci­ły do Pol­ski. Za­czy­na­ły bu­do­wać gniaz­da, by mieć gdzie wy­sia­dy­wać jaja po tym, jak je zło­żą. Na dwo­rze zno­wu sły­chać było od­gło­sy zwie­rząt.

Mela i Eryk co­raz wi­ęcej cza­su spędza­li z przy­ja­ció­łmi na świe­żym po­wie­trzu. Ale trze­ba przy­znać, że cho­ciaż wszy­scy mie­li już dość śnie­gu i mro­zu, tro­chę się nu­dzi­li. Było jesz­cze zde­cy­do­wa­nie za zim­no, żeby wspi­nać się po drze­wach, a w za­pi­ętych kurt­kach nie bie­ga­ło się naj­wy­god­niej. Dni ro­bi­ły się co­raz dłu­ższe. Na zmia­nę to nie­śmia­ło wy­cho­dzi­ło sło­ńce, to pa­dał deszcz. Zimą, jak spad­nie śnieg, mo­żna było le­pić ba­łwa­na, zje­żdżać na san­kach albo urządzić wiel­ką bi­twę na śnie­żki. A co ro­bić przy ta­kiej nie­zde­cy­do­wa­nej po­go­dzie? Jak przy­spie­szyć na­de­jście pi­ęk­nych, sło­necz­nych dni, kie­dy będzie mo­żna ca­ły­mi po­po­łud­nia­mi grać z chło­pa­ka­mi w pi­łkę, je­ździć na ro­we­rze czy rol­kach albo po pro­stu wy­nie­ść na traw­nik koc i zro­bić so­bie pik­nik? Tego dzie­ci nie wie­dzia­ły.

Roz­wi­ąza­nie pod­su­nęła im mama. Wi­dząc, że dzie­ci cho­dzą po po­dwór­ku zu­pe­łnie bez celu, opo­wie­dzia­ła im, jak to, kie­dy sama była mała, wraz z przy­ja­ció­łka­mi ka­żde­go roku po­szu­ki­wa­ła oznak wio­sny, dzi­ęki cze­mu mia­ła wra­że­nie, że przy­cho­dzi­ła ona szyb­ciej.

– To była taka na­sza mała tra­dy­cja! – za­ko­ńczy­ła mama, a Ery­ko­wi aż za­świe­ci­ły się oczy.

„Tra­dy­cja” – to sło­wo brzmia­ło ta­jem­ni­czo jak przy­go­da! Jak coś jed­no­cze­śnie bar­dzo sta­re­go i ma­gicz­ne­go, a za­ra­zem coś na wy­ci­ągni­ęcie ręki. Tro­chę jak se­kret i tro­chę jak coś oczy­wi­ste­go. Pa­mi­ętał, że po­do­ba­ło mu się już wte­dy, kie­dy usły­szał je po raz pierw­szy. Wte­dy nie wie­dział jesz­cze, że ozna­cza po­wta­rzal­ne dzia­ła­nia, któ­re ze zwy­kłych rze­czy ro­bią nie­zwy­kłe, jak sian­ko pod ob­ru­sem w Wi­gi­lię czy da­wa­nie ma­mie kwiat­ka dwu­dzie­ste­go szó­ste­go maja.

I od tej chwi­li było po­sta­no­wio­ne. Tej wio­sny Eryk zo­sta­nie łow­cą tra­dy­cji. Oczy­wi­ście kie­dy po­wie­dział o tym sio­strze, Mela uzna­ła, że ona też chce być łow­czy­nią tra­dy­cji, ale wca­le mu to nie prze­szka­dza­ło. We dwo­je na pew­no od­kry­ją ich wi­ęcej. A jak jesz­cze wci­ągną w to swo­ich przy­ja­ciół…

Pew­ne­go nie­dziel­ne­go przed­po­łud­nia Eryk i Mela uzna­li, że jak ich mama w daw­nych cza­sach, spró­bu­ją po­ba­wić się w de­tek­ty­wów i po­szu­kać wio­sny. Je­śli ona tak ro­bi­ła, to oni tym bar­dziej mogą. I wte­dy będzie mo­żna po­wie­dzieć, że mają tra­dy­cję prze­ka­zy­wa­ną z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie – bo mama, jak wy­ja­śni­ła to kie­dyś dzie­ciom bab­cia Da­nu­sia – na­le­ża­ła do in­ne­go po­ko­le­nia niż oni, a bab­cia do jesz­cze in­ne­go. Taka mi­ędzy­po­ko­le­nio­wa tra­dy­cja jest bar­dzo do­bra na start, uznał Eryk.

W swo­je pla­ny chło­piec wta­jem­ni­czył naj­lep­szych przy­ja­ciół: Wik­to­ra i Oska­ra – dwóch bra­ci, któ­rzy wca­le nie byli do sie­bie po­dob­ni, ru­de­go Sa­mu­ela, na któ­re­go wszy­scy wo­ła­li Sam, i Oli­wie­ra, któ­ry był świet­nym pły­wa­kiem. Mela do gro­na po­szu­ki­wa­czek oznak wio­sny za­pro­si­ła swo­je przy­ja­ció­łki, naj­lep­sze z naj­lep­szych: za­kręco­ną Zuz­kę, roz­ta­ńczo­ną Kalę, do któ­rej nikt nie mó­wił Ka­li­na (choć tak wła­śnie mia­ła na imię), i uwiel­bia­jącą zwie­rzęta Do­ro­tę.

Umó­wi­li się pod blo­kiem o je­de­na­stej. Wszy­scy wzi­ęli ze sobą no­te­sy, a Oskar ze­staw ma­łe­go de­tek­ty­wa, w któ­rym znaj­do­wa­ły się dwie lupy i siat­ka na mo­ty­le. Oli­wier za­ło­żył na­to­miast ka­pe­lusz de­tek­ty­wa, któ­ry wy­glądał jak w tych wszyst­kich se­ria­lach ogląda­nych wie­czo­ra­mi przez bab­cię Da­nu­się.

– Wow! Ale czad! – wy­krzyk­nął Eryk, wska­zu­jąc ręką na­kry­cie gło­wy ko­le­gi. – Skąd taki wy­trza­snąłeś?

– Od dziad­ka Pio­tra. Bo mój dzia­dek był kie­dyś de­tek­ty­wem – po­wie­dział dum­nie Oli­wier, choć sam do ko­ńca nie wie­dział, czy tak na­praw­dę było. Ale kie­dyś usły­szał, jak bab­cia mówi z czu­ło­ścią do męża: „Mój ty de­tek­ty­wie! Cia­stecz­ka to ty za­wsze znaj­dziesz”. Bab­cie ni­g­dy nie kła­mią, a to ozna­cza­ło, że z dziad­ka mu­siał być praw­dzi­wy de­tek­tyw. Zresz­tą miał prze­cież ten ka­pe­lusz, praw­da?

– Słu­chaj­cie, po­dzie­li­my się na dwie dru­ży­ny. Wy­gry­wa ta, któ­ra znaj­dzie naj­wi­ęcej oznak wio­sny – za­rządził Eryk.

– A co, je­śli któ­raś z dru­żyn oszu­ka? – za­py­ta­ła bra­ta Mela, od­gar­nia­jąc na ple­cy swo­je dłu­gie blond wło­sy.

– Oj nie, nie! – Eryk po­gro­ził sio­strze pal­cem. – Je­śli wy wy­gra­cie, to będzie­cie mu­sia­ły nam po­ka­zać wszyst­kie śla­dy wio­sny, ja­kie zna­la­zły­ście. I będzie­my od­kre­ślać je w no­te­sie.

– Ale jak tak, to wy nam też mu­si­cie swo­je po­ka­zać! – za­strze­gła Do­ro­ta.

Wszy­scy zgod­nie po­ki­wa­li gło­wa­mi.

– Czy­li, je­śli do­brze ro­zu­miem, w no­te­sie za­pi­su­je­my to, co zna­la­zły­śmy? – do­py­ty­wa­ła Zu­zia.

– Tak. A po za­ko­ńczo­nej za­ba­wie wy­gra­na dru­ży­na po­ka­zu­je swo­je śla­dy dru­ży­nie prze­gra­nej.

Dru­ży­na dziew­czy­nek po­bie­gła w pra­wo, a ta chłop­ców w lewo, żeby nie prze­szka­dza­li so­bie na­wza­jem. Sąsie­dzi ob­ser­wo­wa­li ich zza fi­ra­nek i za­sta­na­wia­li się, co też znów wy­my­śli­ły dzie­cia­ki z sąsiedz­twa.

Tym­cza­sem obie gru­py z za­pa­łem szu­ka­ły już pierw­szych wio­sen­nych kwia­tów: prze­bi­śnie­gów i kro­ku­sów, a ta­kże bazi na wierz­bo­wych ga­łąz­kach i zie­lo­nych źdźbeł tra­wy.

W pew­nym mo­men­cie chłop­cy we­szli na jed­ną z po­bli­skich gó­rek i utknęli po ko­la­na w bło­cie.

– Co po­wie­my ro­dzi­com? – Wik­tor spoj­rzał na swo­je brud­ne spodnie.

– Praw­dę. Że wio­sny szu­ka­li­śmy. Będą mu­sie­li się z tym po­go­dzić. – Eryk wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Na­szej ma­mie ja­koś trud­no będzie się po­go­dzić z ko­lej­nym pra­niem. – Oskar po­kręcił gło­wą, spo­gląda­jąc na swo­je upa­ćka­ne no­gaw­ki. – Do­pie­ro co jed­no roz­wie­sza­ła, kie­dy wy­cho­dzi­li­śmy z domu.

Przy­ja­ciel jed­nak wca­le go nie słu­chał.

– Są! – krzyk­nął na całe gar­dło, gło­wą wska­zu­jąc na ga­łąz­ki wierz­by, na któ­rych ni­czym pu­szy­ste ko­cia­ki wid­nia­ły ba­zie.

Wik­tor za­pi­sał pierw­szy punkt w no­te­sie: „kot­ki-pstrot­ki zwa­ne ba­zia­mi”.

– Na­rwie­my bazi dla na­szych mam – za­pro­po­no­wał Sam. – Na pew­no się ucie­szą i może ja­koś za­pom­ną o tym, że je­ste­śmy cali w bło­cie.

Wszy­scy się z nim zgo­dzi­li. Ostro­żnie zry­wa­li ga­łąz­ki bazi, któ­re roz­sy­py­wa­ły do­oko­ła żó­łty py­łek.

– A wie­cie, że drze­wa, z któ­rych zry­wa­cie ba­zie, to wierz­by? – usły­sze­li na­gle za sobą dam­ski głos. Aż pod­sko­czy­li!

Chłop­cy obej­rze­li się za sie­bie. Sta­ła tam pani Kle­men­ty­na, sąsiad­ka bab­ci Da­nu­si.

– Dzień do­bry, pani Kle­men­ty­no – po­wie­dzie­li chó­rem. Pani Kle­men­ty­na by­ła­by nie­za­do­wo­lo­na, gdy­by dzie­ci się z nią nie przy­wi­ta­ły. „Tego wy­ma­ga kul­tu­ra”, po­wie­dzia­ła kie­dyś, a jak wia­do­mo, dzie­ci z osie­dla Po­god­ne­go są bar­dzo kul­tu­ral­ne, dla­te­go za­wsze grzecz­nie wi­ta­ją się z do­ro­sły­mi.

– Pu­cha­te ba­zie, przez nie­któ­rych na­zy­wa­ne kot­ka­mi, to kwia­to­sta­ny wierz­by. Ba­zie kot­ki to naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ne ob­ja­wy wio­sny – po­wie­dzia­ła star­sza pani, uśmie­cha­jąc się do chłop­ców.

– No to na­sza dru­ży­na zdo­by­ła naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ną ozna­kę wio­sny! – ucie­szył się Oli­wier. – Bra­wo my!

– Nie­któ­rzy twier­dzą, że wierz­ba jest drze­wem ma­gicz­nym, po­nie­waż przy­ci­ąga do­bro, a od­py­cha zło – ci­ągnęła tym­cza­sem sąsiad­ka bab­ci. – Po­noć daw­no temu na świe­cie żyła pi­ęk­na ko­bie­ta, Blin­da, któ­ra co roku ro­dzi­ła dziec­ko. Wszy­scy do­oko­ła za­zdro­ści­li jej tej gro­mad­ki dzie­ci. Gdy usły­sza­ła o niej Mat­ka Zie­mia, też była za­zdro­sna, bo to ona chcia­ła mieć ich naj­wi­ęcej. Uka­ra­ła Blin­dę, zmie­nia­jąc ją w drze­wo. Nie sądzi­ła, że na ga­łąz­kach drze­wa będą wy­ra­stać pi­ęk­ne pu­cha­te ba­zie, któ­ry­mi wszy­scy będą się za­chwy­cać – za­ko­ńczy­ła opo­wie­ść pani Kle­men­ty­na.

– Wi­dzi­cie, do cze­go może do­pro­wa­dzić za­zdro­ść? – słusz­nie za­uwa­żył Oskar. – Mat­ka Zie­mia była za­zdro­sna o Blin­dę i za­mie­ni­ła ją w drze­wo, bo my­śla­ła, że daje jej karę. A na jej ga­łąz­kach po­ja­wi­ły się ta­kie cu­de­ńka, któ­ry­mi do tej pory za­chwy­ca­ją się lu­dzie. – Wska­zał ręką na ba­zie, któ­re trzy­mał w dru­giej dło­ni.

– Tak – zgo­dzi­ła się z nim pani Kle­men­ty­na. – Za­zdro­ść za­wsze ude­rza w tego, kto jest za­zdro­sny. Za­miast za­zdro­ścić cze­goś in­nym, po­win­ni­śmy się po­sta­rać sami ro­bić lep­sze rze­czy. Mi­łe­go dnia! – Po­ma­cha­ła im na po­że­gna­nie i ode­szła w stro­nę po­bli­skich blo­ków, za­pew­ne przy­go­to­wy­wać obiad.

Dru­ży­na chłop­ców za­częła się roz­glądać za ko­lej­ny­mi tro­pa­mi.

W tym sa­mym cza­sie dziew­czyn­ki zna­la­zły dwa inne śla­dy nad­cho­dzącej wio­sny.

Pod ha­łdą top­nie­jące­go śnie­gu Mela zo­ba­czy­ła nie­po­zor­ny bia­ły kwia­tu­szek o de­li­kat­nych płat­kach.

– Cho­dźcie tu­taj! – za­wo­ła­ła do ko­le­ża­nek. Wszyst­kie dziew­czyn­ki ukuc­nęły do­oko­ła bia­łe­go dzwo­necz­ka.

– Jaki de­li­kat­ny! – za­chwy­ci­ła się Kala.

– To prze­bi­śnieg – po­wie­dzia­ła Do­ro­ta, któ­ra ogląda­ła ostat­nio z mamą pro­gram przy­rod­ni­czy.

– A za­sta­na­wia­ły­ście się kie­dyś nad tą pi­ęk­ną na­zwą? – wtrąci­ła się do roz­mo­wy Zuza. – Prze­bi­śnieg, bo prze­bi­ja się przez śnieg.

– No tak! – krzyk­nęła ura­do­wa­na Kala, jak­by przed chwi­lą od­kry­ły jed­ną z wa­żniej­szych rze­czy. A one prze­cież wio­snę od­kry­wa­ły.

Szyb­ko za­no­to­wa­ły zna­le­zi­sko i ru­szy­ły na dal­sze po­szu­ki­wa­nia. Nie mo­gły do­pu­ścić, żeby chłop­cy prze­ści­gnęli je tyl­ko dla­te­go, że one za dużo cza­su spędzi­ły nad kwia­tem.

Kil­ka­na­ście mi­nut pó­źniej obie dru­ży­ny spo­tka­ły się na ma­łym pla­cu za­baw. Bo na osie­dlu były dwa pla­ce za­baw – je­den dla młod­szych dzie­ci, a dru­gi dla star­szych. Eryk i ko­le­dzy oczy­wi­ście za­wsze cho­dzi­li na tam­ten dru­gi plac za­baw, ale ten był bli­żej, dla­te­go to tu­taj do­szło do spo­tka­nia dru­żyn. Oka­za­ło się, że za­rów­no dziew­czyn­ki, jak i chłop­cy zna­le­źli po sie­dem oznak wio­sny. Ptasz­ki wi­jące gniaz­da, pierw­sze­go bo­cia­na, fio­le­to­wy kro­kus…

– I co te­raz? – za­py­tał Oli­wier.

– Re­mis. I czas na obiad – stwier­dzi­ła Do­rot­ka.

W tej sa­mej chwi­li Sa­mo­wi gło­śno za­bur­cza­ło w brzu­chu, jak­by na po­twier­dze­nie.

Po po­si­łku dzie­ci znów spo­tka­ły się na po­dwór­ku.

– Słu­chaj­cie! – po­wie­dział pod­eks­cy­to­wa­ny Eryk. – Mam taki po­my­sł, że nor­mal­nie pad­nie­cie.

– Mów – nie­cier­pli­wił się Oskar.

– Dzia­dziuś po­wie­dział mi o ko­lej­nych wio­sen­nych zwy­cza­jach. I tak so­bie my­ślę, że nie­któ­re trze­ba wpro­wa­dzić w ży­cie i u nas! – Uśmiech­nął się prze­bie­gle.

– Ja­kie to zwy­cza­je? – za­py­ta­ła Zu­zia i włączy­ła ta­blet. Była na sie­bie tro­chę zła, że nie za­bra­ła go już wcze­śniej. Nie mo­gła się do­cze­kać, kie­dy na­kręci film o wio­sen­nych tra­dy­cjach i pu­ści go na swo­im ka­na­le na YouTu­bie. Zu­zia bar­dzo chcia­ła zo­stać youtu­ber­ką i jej fil­mi­ki były co­raz lep­sze. Po­tra­fi­ła je przy­ci­nać, do­da­wać do nich na­pi­sy, a na­wet efek­ty spe­cjal­ne. Mia­ła też co­raz wi­ęcej ob­ser­wa­to­rów.

– Je­den zwy­czaj to to­pie­nie ma­rzan­ny.

– Co to jest ma­rzan­na? – za­py­ta­ła Kala, mru­żąc oczy, bo ośle­pia­ło ją sło­ńce. Była pew­na, że już kie­dyś sły­sza­ła to sło­wo, ale zu­pe­łnie nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć gdzie.

– To taka lal­ka, któ­rą się pod­pa­la – po­wie­dzia­ła Mela.

– A ty skąd wiesz? – Eryk oba­wiał się, że sio­stra pod­słu­cha­ła jego roz­mo­wę z dziad­kiem.

– Prze­czy­ta­łam w ja­kie­jś ksi­ążce. – Mela mach­nęła ręką. Lu­bi­ła czy­tać ksi­ążki pod­ró­żni­cze i te o zwy­cza­jach w ró­żnych kra­jach.

– Nie kłó­ćcie się – po­pro­sił Oli­wier – tyl­ko do­ko­ńcz­cie opo­wia­dać o tej ma­rzan­nie.

– Ma­rzan­na to taka lal­ka, któ­rą się pod­pa­la i pusz­cza na rze­ce, by so­bie od­pły­nęła – wy­ja­śnił Eryk.

– Ale po co to się robi? – za­sta­na­wiał się na głos Wik­tor.

– Daw­niej tak się że­gna­ło zimę, a wi­ta­ło wio­snę. Dzia­dziuś po­wie­dział, że kie­dyś taką lal­kę ro­bi­ło się ze sło­my i ko­lo­ro­wych wstążek. I pod­pa­la­ło. Te­raz mu­si­my dać so­bie spo­kój z pa­le­niem, bo to nie­bez­piecz­ne, poza tym nikt nam nie da za­pal­nicz­ki. Ale mo­że­my zro­bić taką lal­kę z re­cy­klin­gu, ze sta­rych kar­to­nów, sta­rych ubrań, a po­tem wrzu­ci­my ją do po­bli­skie­go stru­my­ka. I niech pły­nie.

– To jest po­my­sł. Ale mó­wi­łeś coś o jesz­cze jed­nym zwy­cza­ju? – Do­rot­ka od­gar­nęła wło­sy za ucho.

Oczy Ery­ka błysz­cza­ły.

– Ha, mó­wi­łem! – za­śmiał się. – I to jest naj­lep­szy zwy­czaj, o ja­kim sły­sze­li­ście.

– No mów! – nie­cier­pli­wił się Sam.

– Tego sa­me­go dnia, kie­dy topi się ma­rzan­nę, jest też dzień wa­ga­ro­wi­cza.

Wik­tor zmarsz­czył brwi.

– Czy­li że mo­żna bez­kar­nie cho­dzić na wa­ga­ry?

Eryk po­ki­wał gło­wą.

– Mo­żna nie iść do szko­ły i będzie nam wy­ba­czo­ne. Zgod­nie z tra­dy­cją – od­pa­rł z na­masz­cze­niem.

– A jaki to dzień? – za­in­te­re­so­wa­ła się Mela.

– Pierw­szy dzień wio­sny, czy­li dwu­dzie­sty pierw­szy mar­ca. Dzia­dziuś się wy­ga­dał, a po­tem był na sie­bie zły, że mi o tym po­wie­dział. Bo jego zda­niem je­ste­śmy jesz­cze za mali na uciecz­ki ze szko­ły. Poza tym ro­dzi­ce nas do niej od­pro­wa­dza­ją, więc za bar­dzo nie ma jak zwiać.

– A jak­by­śmy po­szli i scho­wa­li się w tej sali, gdzie jest la­bo­ra­to­rium, z któ­re­go nikt nie ko­rzy­sta? – pod­su­nął Wik­tor.

Dzie­ci wy­mie­ni­ły się ło­bu­zer­ski­mi uśmie­cha­mi.

Rozdział 2 Co z tą marzanną?

Po­my­słem zro­bie­nia ma­rzan­ny dzie­ci po­dzie­li­ły się z dzia­dziu­siem An­drzej­kiem, bo prze­cież tak zu­pe­łnie same mo­gły­by nie dać rady. Dzia­dziuś, jak to dzia­dziuś, roz­pi­sał dzie­ciom cały plan przed­si­ęw­zi­ęcia. Wy­pi­sał im ma­te­ria­ły, któ­re na­le­ży ze­brać, by zro­bić zi­mo­wą pan­nę, a ta­kże krót­ką in­struk­cję, jak ją wy­ko­nać.

– Po­trzeb­ne będą ga­ze­ty – czy­ta­ła kart­kę Mela. – Dwa dłu­gie pa­ty­ki, sta­re ubra­nia, sznu­rek, tro­ci­ny…

– Tro­ci­ny? Ta­kie ja­kie ma w klat­ce nasz cho­mik? – za­py­tał Oskar, marsz­cząc brwi.

– Wła­śnie ta­kie. Do tego sta­re ubra­nia, wstążki i ko­ra­li­ki.

– To ja się zaj­mę ko­ra­li­ka­mi i ozdo­ba­mi dla na­szej ma­rzan­ny – po­wie­dzia­ła Zu­zia. – Mam w domu pe­łno ta­kich rze­czy. Wie­cie – pu­ści­ła oko do przy­ja­ció­łek – po­trzeb­ne do fil­mi­ków.

– I jesz­cze trze­ba przy­nie­ść pa­pier to­a­le­to­wy. – Eryk wy­pi­ął dum­nie pie­rś.

– A po co pa­pier to­a­le­to­wy? – za­py­tał zdzi­wio­ny Oli­wier.

– Trze­ba będzie nim owi­nąć pa­ty­ki, tak by wy­gląda­ły jak ręce i nogi. Z tro­cin i ga­ze­ty zro­bi­my wiel­ką kulę. To będzie gło­wa.

Plan wy­glądał na pro­sty, więc szyb­ko po­bie­gli po nie­zbęd­ne ma­te­ria­ły. Oka­za­ło się, że pa­pie­ru to­a­le­to­we­go ze­bra­li nie na jed­ną ma­rzan­nę, ale co naj­mniej na kil­ka, bo ka­żdy przy­nió­sł po rol­ce. Wszy­scy byli prze­ko­na­ni, że po­zo­sta­li o nim za­pom­ną.

Go­dzi­nę pó­źniej dzie­ci wraz z dzia­dziu­siem Ery­ka i Meli za­bra­ły się do ro­bie­nia ma­rzan­ny. Zu­zia włączy­ła na­gry­wa­nie fil­mi­ku. Chcia­ła udo­ku­men­to­wać ich pra­cę.

Dzia­dziuś za po­mo­cą sznur­ka zwi­ązał kije, tak że utwo­rzy­ły krzyż, któ­ry stał się szkie­le­tem dla ku­kły.

– No, to te­raz czas na was – za­rządził. – Bierz­cie pa­pier i owi­jaj­cie ręce i brzuch.

Dzie­ci si­ęgnęły po rol­ki pa­pie­ru to­a­le­to­we­go i wzi­ęły się do pra­cy. Przy tym ca­łym owi­ja­niu było mnó­stwo śmie­chu. Rol­ki pa­pie­ru tur­la­ły się po ca­łym po­ko­ju.

Kie­dy dzie­cia­ki sko­ńczy­ły owi­jać ma­rzan­nę, wpa­dły na po­my­sł, by za­cząć owi­jać sie­bie na­wza­jem. Śmie­chu było co nie­mia­ra, bo fi­nal­nie w po­ko­ju dziad­ków sta­ły czte­ry mu­mie owi­ni­ęte pa­pie­rem i kil­ko­ro zom­bia­ków, jak uznał Sam, czy­li ta­kich owi­ni­ętych tyl­ko tro­chę. Zu­zia zro­bi­ła im zdjęcie.

Po­tem, przy­wo­ła­ni do po­rząd­ku przez dziad­ka, zro­bi­li gło­wę zi­mo­wej pan­nie. Tro­ci­ny zbi­li w kulę i owi­nęli je ga­ze­tą. Za po­mo­cą no­ży­czek po­ci­ęli marsz­czo­ną bi­bu­łę w pa­ski i przy­mo­co­wa­li ją kle­jem do gło­wy lal­ki, two­rząc ma­rzan­nie wło­sy. Kala na­ma­lo­wa­ła fla­ma­strem na gło­wie oczy i usta, a Do­ro­ta na czub­ku gło­wy przy­kle­iła kwia­tek z ko­ra­li­ka­mi. Ich ma­rzan­na wy­gląda­ła ko­lo­ro­wo i wio­sen­nie, choć mia­ła prze­cież sym­bo­li­zo­wać zimę. Ale oni się tym nie przej­mo­wa­li. Naj­wa­żniej­sze, że była nie­mal go­to­wa.

Na ko­niec Eryk wło­żył ma­rzan­nie su­kien­kę, któ­rą kie­dyś no­si­ła Mela, ale któ­ra już daw­no była na nią za mała. Te­raz mo­gli pu­ścić ku­kłę na wodę.

Oka­za­ło się jed­nak, że w po­bli­żu miej­sca za­miesz­ka­nia nie ma ani stru­my­ka, ani rze­ki. Wcze­śniej zu­pe­łnie o tym nie po­my­śle­li!

– I co te­raz zro­bi­my? – za­sta­na­wiał się Oskar.

– Może za­mo­czy­my ją w ka­łu­ży? – za­pro­po­no­wa­ła Kala. – Może to wy­star­czy.

Wszy­scy ja­koś tak dziw­nie na nią spoj­rze­li. Jak to: w ka­łu­ży? Prze­cież ni­g­dzie nie od­pły­nie. A zima musi od­pły­nąć, żeby na­sta­ła wio­sna. Tak mó­wił dzia­dziuś.

– To co te­raz? – za­sta­na­wia­ła się na głos Do­ro­ta. Dziew­czyn­ka nie lu­bi­ła zimy i chcia­ła, by już ode­szła.

– Ona nie może z nami zo­stać, bo będzie buro i po­nu­ro cały rok, aż do na­stęp­nej zimy! – stwier­dził rze­czo­wo Eryk.

– A więc może wsa­dzi­my ją do ba­ga­żni­ka sa­mo­cho­du mo­je­go taty albo two­je­go i ma­rzan­na od­je­dzie? – za­pro­po­no­wał Oli­wier.

Wszy­scy stwier­dzi­li, że war­to spró­bo­wać. Od­jazd to nie to samo, co od­pły­ni­ęcie, ale być może w ca­łym tym zwy­cza­ju cho­dzi­ło tyl­ko o ruch? No i tak będzie bar­dziej eko­lo­gicz­nie.

O siód­mej trzy­dzie­ści rano Eryk z Melą i ma­rzan­ną wy­mknęli się na par­king. Mama po­wie­dzia­ła, że otwo­rzy im sa­mo­chód. Wta­jem­ni­czy­li ją w ich plan. W ko­ńcu kie­dyś sama ro­bi­ła wszyst­ko, żeby wio­sna szyb­ciej przy­szła, i ku­kłę też z dzia­dziu­siem nie­raz two­rzy­ła.

Do­szli do nis­sa­na taty, mama na­ci­snęła przy­cisk na klu­czy­ku i mo­gli otwo­rzyć ba­ga­żnik. Wło­ży­li ma­rzan­nę do środ­ka. Mela przy­kry­ła ją ko­cy­kiem, aby tata jej nie za­uwa­żył. Szyb­ko za­mknęli ba­ga­żnik i wró­ci­li do domu.

Jak się oka­za­ło, plan jed­nak nie był taki do­sko­na­ły, bo ma­rzan­na wró­ci­ła z tatą na par­king, kie­dy ten przy­je­chał do domu z biu­ra.

– Hmmm… Mo­gli­śmy to prze­wi­dzieć – po­wie­dział zre­zy­gno­wa­ny Eryk.

– No tak, sko­ro tata nie wie­dział, że w ba­ga­żni­ku jest na­sza ma­rzan­na, to z nią wró­cił do domu. Może gdy­by jej ten ba­ga­żnik otwo­rzył, toby sama wy­sko­czy­ła na mia­sto.

Dzie­ci za­częły się śmiać. Spo­tka­ły się z przy­ja­ció­łmi na po­dwór­ku i o wszyst­kim im opo­wie­dzia­ły.

– Mam lep­szy po­my­sł – po­wie­dzia­ła w pew­nym mo­men­cie Do­ro­ta. – Wsa­dzi­my ma­rzan­nę do tram­wa­ju albo au­to­bu­su i… niech je­dzie.

– To się może udać!

Mu­sia­ło się udać – w ko­ńcu na­za­jutrz przy­pa­dał pierw­szy dzień wio­sny.

Dzie­ci wsta­ły bar­dzo wcze­śnie rano. Ku­pi­ły ma­rzan­nie bi­let sze­śćdzie­si­ęcio­mi­nu­to­wy – uzna­ły, że to dość cza­su, by ku­kła zna­la­zła się da­le­ko od ich osie­dla – i ru­szy­ły z nią na przy­sta­nek. Szły tak szyb­ko, że gło­wa jej od­le­cia­ła i po­tur­la­ła się pod nogi ja­kie­jś ko­bie­ty, któ­ra krzyk­nęła z prze­ra­że­nia.

– Prze­pra­sza­my! – Wik­tor pod­bie­gł w stro­nę nie­zna­jo­mej i pod­nió­sł zgu­bę. – Gło­wa nam od lal­ki od­le­cia­ła – wy­tłu­ma­czył.

– Mam sznu­rek! – Oskar wy­jął z kie­sze­ni kurt­ki lin­kę i przy­twier­dził nią gło­wę lal­ki do resz­ty jej cia­ła.

Zu­zia oczy­wi­ście cały czas kręci­ła fil­mik z pod­ró­ży ma­rzan­ny, ko­men­tu­jąc wy­da­rze­nia.

– Tro­chę mi będzie szko­da tak ją od­sy­łać w pod­róż – po­wie­dział Oli­wier, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

– Mnie też – jęk­nęła Do­rot­ka. – Taka ład­na nam wy­szła.

– Słu­chaj­cie, trze­ba wzi­ąć się w ga­rść i wsa­dzić ją do tram­wa­ju. Niech je­dzie. Mia­sta tro­chę zwie­dzi, może spodo­ba jej się gdzieś in­dziej. – Eryk chwy­cił ma­rzan­nę za ręce, a Wik­tor za su­kien­kę u dołu.

Nad­je­chał tram­waj, któ­ry był w mia­rę pu­sty. Drzwi się otwo­rzy­ły. Eryk po­sa­dził ma­rzan­nę na sie­dze­niu, Wik­tor ska­so­wał bi­let i po­ło­żył go na ko­la­nach lal­ki, żeby w ra­zie kon­tro­li nikt nie wle­pił jej man­da­tu. Oskar z przy­stan­ku ma­chał do nich ręko­ma, by wy­sia­da­li. Bał się, że mo­tor­ni­czy za­mknie drzwi i przy­ja­cie­le od­ja­dą wraz z ma­rzan­ną. Na szczęście w porę wy­sko­czy­li z po­jaz­du. Kie­ru­jący tram­wa­jem za­mknął drzwi i ich ma­rzan­na od­je­cha­ła.

– No to te­raz będzie już tyl­ko wio­sna! – Mela aż kla­snęła w ręce, ma­rząc o cie­płych pro­mie­niach sło­ńca pa­da­jących im na twa­rze.

Ale to jesz­cze nie był ko­niec pla­nów na ten dzień.

Rozdział 3 Pierwsze wagary i wiosna w sercu

Tego po­ran­ka dzie­ci nie tyl­ko po­że­gna­ły ma­rzan­nę, ale za­mie­rza­ły też pó­jść na swo­je pierw­sze w ży­ciu wa­ga­ry. W zu­pe­łnej ta­jem­ni­cy.

– To co ro­bi­my? – za­py­tał Oskar chło­pa­ków.

– Zgod­nie z pla­nem wcho­dzi­my do…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Karta tytułowa

Rozdział 1. Wiosna na osiedlu Pogodnym

Rozdział 2. Co z tą marzanną?

Rozdział 3. Pierwsze wagary i wiosna w sercu

Rozdział 4. O czarownicach w Finlandii i spadających garnkach w Grecji

Rozdział 5. Szalone pomysły chłopców

Rozdział 6. Czekoladowe zające

Rozdział 7. Z wizytą w fabryce wielkanocnych niespodzianek

Rozdział 8. Malowanie pisanek

Rozdział 9. W poszukiwaniu skarbu

Rozdział 10. Święta u Psotnickich

Nasza ekipa z osiedla Pogodnego

Karta redakcyjna

Autor: Gabriela Gargaś

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Alicja Laskowska

eBook: Atelier Du Châteaux

Projekt okładki i ilustracje: Natalia Berlik

 

Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka

 

© Co­py­ri­ght by Ga­brie­la Gar­gaś

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

 

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej ksi­ążki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

 

Biel­sko-Bia­ła 2021

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl, www.pas­cal.pl

 

ISBN 978-83-8103-752-5