Panikara - Marlena Kloskowska - ebook

Panikara ebook

Marlena Kloskowska

0,0

Opis

„Lęk to nie ty. To tylko gość, który przychodzi – i może też odejść”.

„Panikara” to subiektywne studium życia z atakami paniki – z dystansem, przymrużeniem oka i radami, które zostały przetestowane na sobie samej. Książka nie powstałaby, gdyby nie ataki paniki, które wywróciły świat Autorki do góry nogami i zmusiły ją do zaopiekowania się samą sobą.

Pęd życia, wieczna gonitwa za pracą, karierą itp. oraz towarzyszący im stres sprawiają, że zaniedbujemy samych siebie, gubimy równowagę i wpędzamy się w stany, z których trudno wyjść. Autorka, opowiadając swoją historię, podpowiada jak okiełznać własne emocje i lęki, jak zrozumieć siebie, a także jak pomóc znajomemu z podobnym problemem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 107

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Marlena Kloskowska

Copyright © by W. L. Białe Pióro

Warszawa 2025

Projekt okładki: Marcin Siedlecki

Skład i łamanie: WLBP

Redakcja: Agnieszka Kazała

Korekta: Daria Siwek

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: II, Warszawa 2025

ISBN: 978-83-67788-93-9

Najciemniej było wtedy,

gdy byłam najbliżej światła.

Panikara, Czyli jak ataki paniki wywróciły moje życie do góry nogami

Ta książka jest dedykowana wszystkim, którzy tak jak ja mierzą się każdego dnia z zaburzeniami lękowymi oraz atakami paniki. Jest skierowana również do tych, którzy mają wśród swoich bliskich takie osoby, a nie wiedzą, jak pomóc. Nawet jeśli ten temat jest dla Was totalnie obcy, to myślę, że po skończeniu tej książki, Wasze postrzeganie nas – osób zmagających się z podobnymi problemami – się zmieni.

Książka nie powstałaby, gdyby nie wiara mojej rodziny oraz moich przyjaciół i znajomych. Nigdy nie skreślili mnie tylko dlatego, że jestem „inna”.

Zacznę od tego, że wcześniej moje życie wyglądało zupełnie inaczej – byłam odważna, dużo podróżowałam, nie bałam się niczego, jeździłam zatłoczonymi tramwajami, pełnymi autobusami, pokonywałam kilkanaście godzin trasy i nie czułam nigdy dyskomfortu. Najczęściej byłam uśmiechnięta i miałam w sobie dużo życia. I nagle wszystko odwróciło się do góry nogami…

Wszystko zmieniło się, kiedy zaszłam w ciążę. Niestety nie cieszyłam się nią długo, bo tylko trzy miesiące. Ten czas był bardzo trudny i intensywny. Czekało mnie wiele wizyt w szpitalu i u lekarzy. Byłam wtedy najczęściej sama, bo wszystko się działo tak szybko. Kolejne wizyty u lekarza, kolejne nadzieje i stracone szanse. W końcu, kiedy doszło do poronienia, wiedziałam, że nie ma już żadnej nadziei. Wszystko stracone.

To był bolesny i trudny czas. Kosztował mnie wiele emocji. Niestety, wpadłam w tzw. „stan zamrożenia”. Czułam ból, ale nie umiałam tego okazać. Wewnętrznie czułam się strasznie, ale na zewnątrz nic nie było po mnie widać. Przyjaciele pytali, czy nic nie czuję, co czuję i jak się czuję, a ja nie umiałam odpowiedzieć. Nie życzę nikomu przechodzić przez to, co ja, chociaż wiem, że takich kobiet jest wiele. Ta sytuacja zmieniła mnie na zawsze.

Dwa miesiące spędziłam w domu, żeby trochę odpocząć dojść do siebie, bardziej fizycznie niż psychicznie. Dość szybko wróciłam do pracy. Niedługo również czekał mnie romantyczny wyjazd we dwoje z moim narzeczonym do Torunia. Byłam podekscytowana, ale jednocześnie przed wyjazdem ciągle upewniałam się, czy na pewno ten urlop dostanę, czy w ogóle do niego dojdzie ze względu na pracę i inne czynniki niezależne od nas.

Wyjechaliśmy. Byłam bardzo szczęśliwa. Podróż do Polski trwała 16 godzin. Na początku wszystko szło świetnie. Nagle, w połowie drogi, poczułam ucisk w klatce piersiowej. Odniosłam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Na pokładzie autokaru była toaleta, więc skorzystałam z niej. Pamiętam, że była bardzo ciasna, wręcz klaustrofobiczna. Myślałam, że spędziłam w niej dosłownie chwilę a – jak się później okazało – wyciągnęła mnie z niej pilotka wycieczki po około godzinie.

Mój narzeczony smacznie spał i nie zauważył nawet mojej nieobecności. Nie mam do niego o to pretensji. Każdy z nas ma prawo przysnąć i nie wiedzieć, co się dzieje wokół.

Pilotka zapytała, czy wszystko w porządku. Powiedziałam jej, że nie wiem, co się ze mną dzieje, że mam problemy żołądkowe, a do tego serce mi wali jak szalone. Łazienka była mała, ale kiedy w niej byłam, wydawała mi się jeszcze mniejsza. Miałam wrażenie, że ściany zaraz mnie zmiażdżą.

Opiekunka grupy poprosiła, żebym usiadła w innym miejscu. Podała mi wodę. Do następnego postoju było około dwóch godzin, a ja zwinęłam się w kłębek na siedzeniu i walczyłam o przetrwanie. W głowie pojawiało mi się wiele myśli: czy to już koniec, co się ze mną dzieje, dlaczego nie panuję nad własnym ciałem i głową. Śmiało mogę przyznać, że do tej pory było to najgorsze uczucie, jakie przyszło mi przeżyć. W takim stanie dojechałam te dwie godziny do postoju.

Kiedy wyszłam na zewnątrz poczułam się dużo lepiej. Miałam wrażenie, że zostałam uwolniona i już nic mnie nie blokuje. Ale czekała mnie dalsza podróż, tym razem innym autokarem. Kiedy tylko wsiadłam do autokaru i ten ruszył, ja znów zaczęłam mieć te nieprzyjemne odczucia. I tak aż do samego końca.

Od razu Wam powiem, że przez myśl mi przeszło, że być może w wieku dorosłym nabawiłam się choroby lokomocyjnej i że to złe samopoczucie minie, kiedy już opuszczę pojazd. Gdy już dojechaliśmy na miejsce, czułam się wykończona.

Udaliśmy się do hotelu. Tam okazało się, że będziemy musieli chwilę poczekać na przyjęcie. Zostawiliśmy walizki i ruszyliśmy do centrum handlowego, by coś zjeść.

Jakie było moje zdziwienie, gdy w trakcie śniadania w centrum handlowym znów poczułam ten specyficzny ścisk w gardle, płytki oddech i paraliżujący strach. Szybko pobiegłam do toalety. Kiedy z niej wyszłam trudno stało mi się na własnych nogach i musieliśmy opuścić teren centrum. Wzięliśmy taksówkę i wróciliśmy do hotelu.

Na miejscu rozpakowaliśmy się, ja się wykąpałam i postanowiłam, że spróbuję zasnąć, by trochę odpocząć. Niestety, kiedy tylko się obudziłam następnego dnia, moje odczucia były jeszcze bardziej nasilone niż poprzedniego. Nie miałam siły ani odwagi wyjść z pokoju. Jednocześnie nie chciałam psuć urlopu mojemu narzeczonemu, więc zebrałam się w sobie i wyszliśmy na miasto. Nie było źle, ale wciąż miałam w sobie niepokój i takie uczucie, jakbym miała zaraz zemdleć. Przytłaczały mnie tłumy ludzi, kolejki w sklepach, hałas i duże powierzchnie.

Wieczorem mieliśmy zaplanowaną kolację sylwestrową w restauracji, na którą oboje bardzo się cieszyliśmy. Na tę okoliczność przygotowane mieliśmy eleganckie stroje.

Restauracja znajdowała się tuż obok hotelu. Wewnątrz było klimatycznie i bardzo nastrojowo, a kolacja wyglądała naprawdę apetycznie. Oboje lubimy spokój i ten wieczór obojgu nam się bardzo podobał. Niestety kolacja musiała się skończyć szybciej, niż mieliśmy w planach. Pilnie musiałam wrócić do hotelu. Nie wiem, ile czasu trwało, zanim z hotelu musieliśmy pojechać do szpitala, ponieważ mój stan się pogarszał. Na oddziale podano mi kroplówki i zdiagnozowano zapalenie żołądkowo-jelitowe.

Następnego dnia nie mogłam już dłużej znieść tego, jak się czuję. Przerwałam więc nasz urlop i zrezygnowałam z planów, które mieliśmy.

Odebrali mnie mój tata i brat i wraz z nimi pojechałam do domu rodzinnego. Pod opieką rodziców, trzymając dietę, zrobiłam wszelkie możliwe badania, nadal przekonana, że mam problem z jelitami. Robiłam, co mogłam, żeby wyzdrowieć. Kiedy już choć trochę poczułam się lepiej, wraz z narzeczonym i tatą wróciłam do swojego domu. Niestety podróż znów okazała się koszmarem. Zatrzymywanie się co chwilę, wymioty, okropne bóle żołądka. Nie mogłam spokojnie podróżować, wszystko mnie przytłaczało.

Po powrocie do domu – krótki odpoczynek i od nowego tygodnia kolejne wizyty i kolejni lekarze. Takim sposobem nadal przyjmowałam antybiotyk i leki na zapalenie żołądkowo-jelitowe. Gdy skończyły mi się leki, wciąż stosowałam dietę. Ale strach, który we mnie wciąż był oraz poczucie, że coś jest nie tak, nie ustały.

Byłam załamana, bardzo chciałam wiedzieć, co tak naprawdę mi jest. Chodziłam nadal od lekarza do lekarza. W trakcie jednej z wizyt, gdy opisałam lekarzowi reakcje organizmu i przekazałam swoje obawy, usłyszałam po raz pierwszy: „zaburzenia lękowe”, „ataki paniki”. Nie rozumiałam dokładnie, o czym mówił ten lekarz, ale dostałam nowe recepty i skierowanie do psychiatry.

Niepewnie wykupiłam leki i zaczęłam poszukiwania specjalisty. Spotkałam się z tak wieloma odmowami, brakiem wolnych terminów, brakiem możliwości przyjęcia nowych pacjentów, że zwątpiłam, że to w ogóle ma jakiś sens. Koleżanka, która wiedziała o moim problemie, szybko pomogła mi znaleźć termin. Bardzo dobrze wspominam pierwszą wizytę. Zostałam wysłuchana i zrozumiana. Zaczęłam stosować farmakologię. Równolegle raz w tygodniu chodziłam na terapię. I tak zaczęła się moja walka z atakami paniki.

Panikara, czyli objawy krok po kroku

Kiedy już dostałam leki, chodziłam na wizyty u psychiatry oraz na terapię, poczułam się lepiej. Każdego dnia robiłam, co mogłam, żeby czuć się dobrze. Czytałam książki o podobnej tematyce, słuchałam podcastów, oglądałam materiały na TikToku na ten temat oraz rozmawiałam, z kim tylko mogłam, żeby zrozumieć to, co się ze mną dzieje i co mogę jeszcze zrobić. Jakie złudne było moje myślenie, kiedy przyszedł kolejny atak. I wiecie co? Nie przyszedł on na zewnątrz – w kolejce czy w sklepie. Pojawił się w moim własnym łóżku, w moim domu, mojej oazie spokoju. Ból głowy, problem z oddychaniem, odrealnienie i stale skaczący cukier. Każdy taki atak kończył się wezwaniem przeze mnie karetki, słowach pocieszenia, badaniach i zapewnieniach, że to zaraz minie.

Faktycznie, kiedy brałam lek na zatrzymanie ataku, on mijał. Raz trwał 5 minut, innym razem utrzymywał się kilka godzin. Po takim wyczerpującym ataku mogłam spać dwa dni. Kolejny czas był udręką. Na nowo zaczynałam wszystkiego się bać, sprawdzać, jak mocno bije mi serce i zastanawiać się, kiedy przyjdzie następny atak. To był obłęd.

Nigdy nikomu nie życzę takiego uczucia. Kiedy wiesz, co dolega Ci fizycznie, co odczuwasz, co możesz naprawić bardziej lub mniej, to jest zdecydowanie coś innego, niż świadomość, że problem leży w psychice. Nie możesz go dotknąć, nie potrafisz określić jego skali. Budujesz siebie na nowo, po czym przychodzi kolejny strzał w postaci ataku i znów podcina Ci skrzydła. Kiedy myślisz, że jesteś już bardzo wysoko i czujesz, że znów mogłabyś latać, nagle Twoja psychika weryfikuje wszystko i chce Ci przekazać: „Hej, ja tu jestem. Nie zapominaj o mnie”.

Za każdym razem, kiedy upadasz, powinnaś wstać. Ale kiedy to wciąż się powtarza, przychodzi taki moment, że wcale nie masz już na to ochoty.

Panikara, czyli co Ty wymyślasz

Wiele razy w ciągu całego okresu choroby usłyszałam słowa, które równie dobrze mogłyby nie paść w ogóle lub były mi tak kompletnie niepotrzebne, że wolałabym ich nie słyszeć. Często ludzie z zewnątrz, którzy spotykają się z tym problemem pierwszy raz u kogoś znajomego czy w rodzinie, na pewno myślą sobie: „Boże, ale ta dziewczyna wymyśla”, „jakby miała dziecko, nie miałaby czasu się użalać nad sobą”, „gdyby nie brała tak wszystkiego do siebie, to nie musiałaby teraz brać leków”, „po co się nakręcasz”, „co ty wymyślasz, inni mają gorzej”.

A jasne, że inni mają gorzej, ale ja skupiam się na tym, czego doświadczam i co dla mnie teraz lub kiedyś było końcem świata. Świetnie, że Ty, Kasiu i Basiu, macie tak silny charakter. To cudownie, że potraficie stawiać czoła wszystkim codziennym wyzwaniom. Pewnie robicie jeszcze sto tysięcy kroków dziennie i przygotowujecie posiłki dla całej rodziny na cały tydzień do przodu. Nie wspomnę już o tym, że codziennie wyglądacie tak, jakbyście miały wziąć udział w castingu do Pretty Woman. Jeśli tak jest, to bardzo Wam kibicuję i jestem z Was dumna. Żyjcie, jak chcecie, ale dajcie też żyć innym. Nie każdy z nas musi być perfekcyjny. Chciałabym od dzisiaj zobaczyć wszystkich na TikTok bez filtrów. Obejrzeć wszystkie zdjęcia na Instagramie, ale nie te pozowane, tylko te, które pokazują kadr poza zdjęciem. To jest życie. Każdy z nas chce się przedstawiać jak najlepiej. Ja też. Ale skoro od miesięcy czuję się jak wrak człowieka, to jaki jest sens wstawiać zdjęcie sprzed pół roku i udawać, że właśnie tak się czuję, kiedy wcale tak nie jest. Ale wróćmy do naszych kochanych cioteczek, babć, mam i koleżanek, wszystkich tych, którzy życzą nam, jak najlepiej i każą nam się wziąć w garść. Pragnę przekazać tym wszystkim osobom, że bardzo chciałabym odzyskać swoje dawne życie – chodzić na miasto, spotykać się z koleżankami, uśmiechać się i podróżować. O niczym innym nie marzę. Ale moje marzenia musiały się zmienić, by były na miarę moich możliwości. I powiem Wam, o czym teraz marzę.

Bardzo chciałabym napić się kawy w zatłoczonej kawiarni, pójść do kina i zjeść obiad w restauracji. Bardzo chciałabym odwiedzić moich przyjaciół i rodzinę. A najbardziej na świecie chciałabym zasnąć i obudzić się bez tego ciągłego uczucia ścisku w klatce piersiowej i zacząć oddychać pełną piersią.

Wiecie, że nigdy nie przyglądałam się oddechowi? Dopiero teraz, kiedy stosuję różne techniki oddychania, nauczyłam się doceniać, jak ogromny ma to na nas wpływ. To samo tyczy się medytacji i afirmacji.

Czy ja kiedyś zwracałam uwagę na to, żeby dobrze – z sercem dla siebie, z czasem dla siebie – zacząć dzień? Nie.

Czy wieczorem poświęcałam sobie kilka minut w ciszy, żeby podziękować za mijający właśnie dzień i oddać się w otchłań snu? Nie.

Nigdy tego nie robiłam, bo wiecznie pędziłam. Chciałam zadowolić każdego dookoła, uczestniczyć we wszystkich najnowszych sprawach oraz komentować wszystko, co się dzieje wokół. Nie myślałam kompletnie o sobie. Tak niewiele czasu w ciągu dnia zajmuje nam na wsłuchanie się w siebie, a jednak wielu z nas nadal tego nie robi.

Panikara, czyli słodka jak miód