Pajęczyna - Agata Christie - ebook + książka

Pajęczyna ebook

Agata Christie

4,3

Opis

„Nikt nigdy mi nie wierzy, kiedy mówię prawdę” – skarży się Klarysa, powszechnie znana z robienia psikusów. Nie będzie jej do śmiechu, gdy zastanie trupa w salonie. I to tuż przed tajną wizytą ważnych polityków. Miał być awans męża, a będzie międzynarodowy skandal! Przyjaciele pomogą schować trupa, zadbają o alibi, a ogrodniczka posprząta nie tylko w ogrodzie...

Przewrotna czarna komedia z klimatem: tajne przejścia, sekretne szuflady, cenne autografy. Nietuzinkowe charaktery, wścibska ogrodniczka i para kłótliwych służących. Najbardziej niewiarygodna okazuje się prawda!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 161

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (34 oceny)
16
13
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
przyj0kr

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo brytyjska :) Fajna fabuła i zwroty akcji. Czyta się przyjemnie, z ciekawością, co będzie dalej.
00

Popularność




Tytuł oryginału
The Spider’s Web
Projekt okładki
MARIUSZ BANACHOWICZ
Redakcja
ELŻBIETA KACZOROWSKA
Redakcja techniczna
AGATA NOWAKOWSKA-DUK
The Spider’s Web Copyright © 2000 Agatha Christie Limited. All rights reserved.
AGATHA CHRISTIE and the Agatha Christie Signature are registered trade
marks of Agatha Christie Limited in the UK and/or elsewhere.
All rights reserved.
Autorem niniejszej adaptacji jest Charles Osborne.
Polish edition published by Publicat S.A. MMIV, MMXV (wydanie elektroniczne)
Translation by Prószyński Media.
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora,
w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
All rights reserved.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
Wydanie elektroniczne 2015
ISBN 978-83-271-5323-4
Publicat S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24
tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00
e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu
Rozdział I

Copplestone Court był elegancką wiejską rezydencją z XVIII wieku, użytkowaną obecnie przez Henry’ego i Klarysę Hailsham-Brownów. Dom, położony wśród łagodnych wzgórz Kentu, szczególnie pięknie wyglądał w blasku księżyca, który oświetlał jego fasadę w pewien pogodny, acz chłodny marcowy wieczór. Wewnątrz, w gustownie urządzonym salonie z drzwiami wychodzącymi wprost do ogrodu, znajdowali się dwaj panowie. Uwaga ich była skupiona na stoliku z tacą, na której ustawiono trzy kieliszki porto. Na każdym z nich widniała etykietka z numerem – jeden, dwa i trzy. Obok leżały ołówek i kartka papieru.

Sir Rowland Delahaye, dystyngowany mężczyzna po pięćdziesiątce o wytwornych manierach, przysiadł po chwili na poręczy fotela. Starszy o kilka lat Hugo Birch, odznaczający się nieco krewkim temperamentem, zawiązał mu oczy i wsunął do ręki jeden z kieliszków. Sir Rowland pociągnął łyk, zastanowił się przez chwilę i orzekł:

– Myślę, że... tak, z całą pewnością: Dow, rocznik czterdziesty drugi.

Hugo zabrał kieliszek. Odstawił go na stolik i zapisał werdykt na kartce, powtarzając sobie po cichu: „Dow, czterdziesty drugi”, po czym wręczył przyjacielowi następną próbkę.

Sir Rowland ponownie upił łyk i skinął aprobująco głową.

– No tak – rzekł z przekonaniem. – To rzeczywiście doskonałe porto. – Pociągnął jeszcze jeden łyk. – Cockburn dwudziesty siódmy. – Oddał kieliszek Hugonowi i mówił dalej: – Że też Klarysa marnuje butelkę cockburna z dwudziestego siódmego na takie eksperymenty! To czyste świętokradztwo. Ale co zrobić, kobiety zupełnie nie znają się na porto.

Hugo zanotował wynik i podał mu trzeci kieliszek. Już po pierwszym łyku nastąpiła błyskawiczna i gwałtowna reakcja:

– Fuj! Mocne wino „w typie” porto. Jak można trzymać w domu takie paskudztwo!

Opinia została skrupulatnie zapisana, po czym sir Rowland zdjął z oczu chustkę i odłożył ją na oparcie fotela.

– Teraz twoja kolej – zwrócił się do Hugona.

Ten zdjął okulary w rogowej oprawie i pozwolił zawiązać sobie oczy.

– No cóż, pewnie Klarysa doprawia tym sikaczem zająca albo zupę. Nie sądzę, by Henry pozwolił podawać go gościom.

– Proszę bardzo, gotowe! – Sir Rowland zakończył wiązanie węzła. – Powinienem teraz okręcić cię trzy razy jak w ciuciubabce – dodał, podprowadzając Hugona do fotela i obracając go tak, by mógł usiąść.

– No, no, uspokój się, stary – zaprotestował tamten, szukając ręką siedzenia.

– Już? – spytał sir Rowland.

– Już.

– A więc przestawiam kieliszki.

– Nie trzeba, Rolly. Myślisz, że tak łatwo dam ci się zasugerować? Jestem nie gorszym znawcą porto od ciebie, mój chłopcze.

– Nie bądź taki pewny. Ostrożności nigdy za wiele – obstawał przy swoim sir Rowland.

Właśnie wyciągał rękę po pierwszy kieliszek, kiedy w drzwiach ogrodowych pojawił się trzeci gość, Jeremy Warrender. Był to przystojny dwudziestoparoletni młodzieniec w deszczowcu narzuconym na garnitur. Z trudem łapiąc oddech, podszedł prosto do sofy i już miał na nią opaść, gdy zauważył, co się święci.

– Co ja widzę, panowie? – spytał, ściągając płaszcz i marynarkę. – Gracie w trzy karty kieliszkami?

– Co jest? – chciał wiedzieć oślepiony Hugo. – Czy ktoś wpuścił tu psa?

– To tylko młody Warrender – uspokoił go sir Rowland. – Zachowuj się, stary!

– Och, miałem po prostu wrażenie, że jakiś pies ściga królika.

– Trzy razy ganiałem w makintoszu do bramy i z powrotem – tłumaczył się Jeremy, opadając wreszcie na sofę. – Podobno herzosłowacki minister pokonał ten dystans w cztery minuty pięćdziesiąt trzy sekundy. Ja się starałem, jak mogłem, ale nie udało mi się osiągnąć lepszego wyniku niż sześć minut dziesięć sekund. Poza tym nie wierzę w ten cud; tylko Chris Chataway wyrobiłby się w takim czasie w płaszczu albo bez.

– Kto panu naopowiadał o herzosłowackim ministrze? – zainteresował się sir Rowland.

– Klarysa.

– No tak! – zachichotał sir Rowland.

– Klarysa! – prychnął Hugo. – Kto by jej słuchał!

– Obawiam się, Warrender, że nie zna pan zbyt dobrze naszej gospodyni – ciągnął sir Rowland, wciąż krztusząc się od śmiechu. – Ona ma nadzwyczaj bujną wyobraźnię.

Jeremy zerwał się z sofy.

– Chce pan powiedzieć, że sobie to wymyśliła? – spytał z oburzeniem.

– Cóż, to niewykluczone. – Sir Rowland podał Hugonowi jeden z kieliszków. – Tego rodzaju żarty są zupełnie w jej stylu.

– Naprawdę? No, niech ją tylko zobaczę! Usłyszy ode mnie parę ciepłych słów. Ależ jestem wykończony!

Wyszedł do holu, powiesił płaszcz i wrócił.

– Przestań pan sapać jak mors! – upomniał go Hugo. – Próbuję się skoncentrować. Założyłem się z Rollym o piątaka.

– Tak? A o co chodzi? – spytał Jeremy, przysiadając na poręczy sofy.

– O to, kto lepiej zna się na porto. Jest tu cockburn z dwudziestego siódmego, dow z czterdziestego drugiego i specjał lokalnego producenta. Teraz cisza, to ważne. – Pociągnął łyk z kieliszka i mruknął dość obojętnie: – Uhm.

– No? – dopytywał się sir Rowland. – Już się zdecydowałeś?

– Nie poganiaj mnie, Rolly, to nie bieg przez płotki! Następny!

Wziął podany kieliszek lewą ręką, nie oddając poprzedniego. Spróbował i dopiero wtedy obwieścił:

– Tak, co do tych dwóch nie mam wątpliwości. – Powąchał jeszcze raz zawartość obu kieliszków i oddał je przyjacielowi. – Pierwszy to dow, drugi cockburn.

– Numer trzy – dow, numer jeden – cockburn – powtórzył sir Rowland, zapisując wynik.

– Cóż, chyba nie trzeba próbować trzeciego, ale ostatecznie...

– Proszę bardzo – zgodził się sir Rowland, wręczając mu ostatni kieliszek.

Wystarczył jeden łyk, by Hugo zatrząsł się z oburzenia:

– Brr! Co za niewypowiedziane świństwo! – Oddał kieliszek, wyjął chustkę i otarł starannie usta. – Godzina minie, nim pozbędę się tego smaku. Rolly, zdejmij mi przepaskę!

– Ja to zrobię – ofiarował się Jeremy, gdy tymczasem sir Rowland z namysłem badał zawartość trzeciego kieliszka.

Hugo schował chustkę do kieszeni.

– Ha! Straciłeś podniebienie, Rolly! – oświadczył.

– Może ja też spróbuję – zaproponował Jeremy.

Podszedł do stołu i upił po łyku z każdego kieliszka. Zastanowił się przez chwilę, po czym ponowił próbę i orzekł:

– Jak dla mnie, wszystkie smakują jednakowo.

– Wy, młodzi! – fuknął Hugo. – To wszystko przez ten przeklęty gin, który ciągle żłopiecie, rujnując sobie podniebienia. Nie tylko kobiety nie doceniają porto. Dziś żaden mężczyzna przed czterdziestką nie wie, co pije!

Zanim Jeremy zdążył zareplikować, otworzyły się drzwi do biblioteki i stanęła w nich Klarysa Hailsham-Brown, piękna, ciemnowłosa kobieta w wieku około dwudziestu ośmiu lat.

– Witajcie, kochani – zwróciła się do starszych panów. – Zdecydowaliście już?

– Tak, Klaryso – odparł sir Rowland. – Jesteśmy gotowi.

– Wiem, że mam rację – obstawał przy swoim Hugo. – Numer jeden: cockburn, numer dwa: świństwo, które udaje porto, numer trzy: dow. Zgadza się, czyż nie?

– Moi złoci! – Gospodyni ucałowała kolejno obu panów, po czym poprosiła: – Niech jeden z was odniesie tacę do jadalni. Na kredensie stoi karafka... – Uśmiechając się do siebie, podeszła do stolika i wzięła z pudełka czekoladkę.

Sir Rowland posłusznie podniósł tacę i skierował się do wyjścia. Nagle przystanął.

– Karafka?... – spytał podejrzliwie.

– Tak, tak. To jedno i to samo porto – wyznała Klarysa ze śmiechem, podciągając nogi.

Rozdział II

Na oświadczenie Klarysy każdy z zebranych zareagował w odmienny sposób. Jeremy parsknął śmiechem i ucałował gospodynię. Sir Rowlandowi opadła szczęka ze zdumienia, Hugo zaś nie mógł się zdecydować, jaką postawę zająć wobec kobiety, która ich obu wystrychnęła na dudka.

Wreszcie sir Rowlandowi wróciła zdolność mówienia.

– Klaryso, ty oszustko bez zasad! – powiedział nie tylko nieurażonym, ale wręcz czułym tonem.

– No cóż – odparła – taki paskudny, mokry dzień, nie mogliście zagrać w golfa, musiałam obmyślić wam jakąś rozrywkę... Bo przecież mieliście z tego dobrą zabawę, kochani, czyż nie?

– Na mą duszę! – wykrzyknął sir Rowland, zmierzając z tacą ku drzwiom. – Powinnaś się wstydzić! Żeby takie żarty robić sobie ze starszych ludzi! Wygląda na to, że jeden Warrender odgadł prawdę.

Hugo, który także już się śmiał, odprowadził przyjaciela do drzwi.

– Kto to był? – spytał, kładąc mu rękę na ramieniu. – Kto to mówił, że wszędzie pozna cockburna z dwudziestego siódmego?

– Mniejsza o to, Hugo – westchnął z rezygnacją sir Rowland i wyszli obaj do holu, zamykając za sobą drzwi.

Jeremy odsunął się od Klarysy i spojrzał jej oskarżycielsko w oczy.

– No? Jak to było z tym herzosłowackim ministrem?

Zrobiła niewinną minę.

– Nie rozumiem?

Jeremy przemówił głośno i dobitnie, wysuwając w jej stronę palec:

– Czy rzeczywiście pokonał trzykrotnie drogę do bramy w czasie czterech minut pięćdziesięciu trzech sekund? I to ubrany w makintosz?

Klarysa uśmiechnęła się słodko.

– Herzosłowacki minister jest uroczym człowiekiem, ale ma dobrze po sześćdziesiątce i przypuszczam, że od wielu lat nigdzie nie biegał.

– Więc wymyśliłaś sobie to wszystko. Tak właśnie mi powiedzieli. Ale dlaczego?

– Wiesz... – uśmiech Klarysy stał się jeszcze słodszy – cały dzień narzekałeś, że masz za mało ruchu, więc chciałam ci po prostu oddać przyjacielską przysługę. Przecież gdybym ci kazała pobiegać po lesie, nie posłuchałbyś. Wiedziałam jednak, że nie oprzesz się wyzwaniu, toteż wymyśliłam kogoś, z kim zechciałbyś się zmierzyć.

Jeremy wydał komiczny jęk rozpaczy.

– Klaryso! Czy ty kiedykolwiek mówisz prawdę?!

– Oczywiście... czasami. Ale wtedy nikt mi jakoś nie wierzy. To bardzo dziwne. – Zamyśliła się przez chwilę. – Wydaje mi się, że gdy raz zaczniemy blagować, zapominamy o rzeczywistości i dzięki temu stajemy się bardziej przekonywający.

Wstała i podeszła do ogrodowych drzwi.

– Mogła mi pęknąć jakaś żyłka – poskarżył się Jeremy. – Dużo by cię to obeszło...

Klarysa się roześmiała. Otworzyła okno i wyjrzała do ogrodu.

– Rzeczywiście się przejaśniło. Zapowiada się ładny wieczór. Jak cudownie pachnie ogród po deszczu... To te narcyzy.

Kiedy znów zamykała okno, Jeremy podszedł do niej blisko.

– Czy naprawdę tak lubisz życie na wsi? – zapytał.

– Uwielbiam.

– Ale przecież tu można zanudzić się na śmierć! W twoim wypadku to czysty absurd, przecież musi ci strasznie brakować teatru. Słyszałem, że kiedyś go uwielbiałaś.

– Owszem. Ale udało mi się tu stworzyć własny teatr.

– W Londynie żyłoby ci się znacznie ciekawiej.

Znów się zaśmiała.

– Pewnie masz na myśli przyjęcia i nocne kluby?

– Właśnie, przyjęcia. Byłabyś taką cudowną gospodynią!

Odwróciła się do niego twarzą.

– Mówisz jak bohater edwardiańskiej powieści. Zresztą przyjęcia dyplomatyczne są okropnie nudne.

– Ale ty się marnujesz w tej dziurze – upierał się Jeremy, podsuwając się jeszcze bliżej i próbując ująć jej dłoń.

– Ja? Ja się marnuję? – Klarysa wyszarpnęła mu rękę.

– Tak! – wykrzyknął żarliwie Jeremy. – W końcu ten Henry...

– Co Henry? – Odwróciła się i zaczęła wyklepywać poduszkę na fotelu.

Jeremy wpatrywał się w nią uporczywie.

– Nie mogę pojąć, czemu w ogóle za niego wyszłaś! – wybuchnął w przypływie odwagi. – Jest o całe lata od ciebie starszy, ma córkę w wieku szkolnym... – Wyciągnął się na fotelu, nadal nie spuszczając jej z oka. – To niewątpliwie wspaniały człowiek, ale ze wszystkich tych nadętych bufonów... Toż on wygląda jak gotowana sowa i... – Urwał, a nie doczekawszy się reakcji, podsumował: – Jest nudny jak flaki z olejem.

Nadal się nie odzywała, więc spróbował jeszcze raz.

– Nie ma za grosz poczucia humoru – mruknął, nieco zbity z tropu.

Odpowiedzią znów był tylko uśmiech.

– Pewnie uważasz, że nie mam prawa wygadywać takich rzeczy?

Przysiadła na skrawku taboretu.

– Och, wszystko mi jedno. Możesz gadać, co ci się podoba.

Jeremy usiadł obok.

– Więc przyznajesz, że popełniłaś błąd?

– To wcale nie był błąd – odparła łagodnie. – Słuchaj, Jeremy, czy ty mi robisz nieprzyzwoite propozycje?

– Zdecydowanie tak.

– Jakie to urocze! – Szturchnęła go łokciem. – Mów dalej, proszę.

– Chyba wiesz, co do ciebie czuję – ciągnął z lekkim rozdrażnieniem. – Ale ty po prostu się mną bawisz, prawda? Flirtujesz. To tylko jedna z twoich gierek. Kochanie, czy nie możemy choć raz pomówić na serio?

– Na serio? A co komu z tego przyjdzie? Na świecie i tak jest za dużo powagi. Lubię się bawić i chcę, żeby moje otoczenie też się dobrze bawiło.

Jeremy uśmiechnął się smutno.

– Bawiłbym się o wiele lepiej, gdybyś zechciała potraktować mnie poważnie.

– Och, daj spokój. Oczywiście, że się dobrze bawisz. Jesteś naszym gościem, masz spędzić tu weekend razem z moim chrzestnym ojcem Rollym i nawet poczciwy, stary Hugo przyda się jako kompan do kieliszka. On i Rolly są razem tacy zabawni! Nie masz powodu do narzekania.

– Rzeczywiście nie mam – przyznał. – Ale nie dajesz mi wyznać tego, co mi leży na sercu.

– Ty głuptasie! Dobrze wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko, co zechcesz.

– Naprawdę?

– Naprawdę.

– Więc dobrze. – Podniósł się i obrócił do niej twarzą. – Kocham cię!

– Bardzo mi miło – odparła wesoło.

– To zupełnie niewłaściwa odpowiedź. Powinnaś powiedzieć nabrzmiałym współczuciem głosem: „Tak mi przykro!”.

– Ale to nieprawda. Jestem zachwycona, uwielbiam, kiedy ludzie mnie kochają.

Jeremy wrócił na swoje miejsce, lecz usiadł do niej tyłem. Wydawał się naprawdę urażony. Klarysa po chwili spytała:

– Czy zrobiłbyś dla mnie wszystko?

– Wiesz, że tak! – wykrzyknął z entuzjazmem. – Wszystko! Wszystko na świecie!

– Doprawdy? A gdybym, na ten przykład, kogoś zamordowała, czy pomógłbyś mi... Nie, dość już tego.

Wstała i zrobiła kilka kroków.

Jeremy spojrzał jej w twarz.

– Przeciwnie, mów dalej.

Zawahała się przez moment, ale potem zaczęła:

– Pytałeś mnie przed chwilą, czy kiedykolwiek nudzę się tu, na wsi.

– Owszem.

– Więc... do pewnego stopnia tak. Albo raczej: mogłabym się nudzić, gdyby nie chodziło o moje osobiste hobby.

– Osobiste hobby? – spytał wyraźnie zaintrygowany Jeremy. – A co to takiego?

Klarysa wzięła głęboki oddech.

– Widzisz, Jeremy... moje życie zawsze było szczęśliwe i spokojne. Nigdy nie przydarzyło mi się nic ekscytującego, więc wymyśliłam sobie taką małą zabawę. Nazwałam ją „gdybanie”.

– Gdybanie?

– No tak. – Zaczęła krążyć po pokoju. – Na przykład mówię sobie tak: „Gdybym tak pewnego dnia weszła rano do biblioteki i natknęła się na trupa... Co bym wtedy zrobiła?”. Albo: „Gdyby przyszła do mnie jakaś kobieta i oświadczyła, że Henry i ona pobrali się potajemnie w Konstantynopolu, a zatem nasze małżeństwo jest bigamiczne, co bym jej powiedziała?”. Albo: „Przypuśćmy, że poszłabym za głosem instynktu i została sławną aktorką...”. Albo: „Przypuśćmy, że dano by mi do wyboru: albo zdradzę swój kraj, albo zastrzelą Henry’ego na moich oczach”. Rozumiesz, co mam na myśli? – Podeszła do fotela i usiadła. „Przypuśćmy, że uciekłabym z Jeremym... i co dalej?”.

[...]