Owoc granatu. Owoc granatu. Powroty - Maria Paszyńska - ebook

Owoc granatu. Owoc granatu. Powroty ebook

Maria Paszyńska

4,7

Opis

Halszka z córką w pośpiechu opuszczają Iran, który w 1979 zmienia się w państwo wyznaniowe rządzone przez Chomeiniego. Przylatują do Paryża i zatrzymują się w skromnym mieszkaniu Stefanii i Jędrzeja Walickich. Elżbieta źle się czuje w towarzystwie siostry i szwagra. Człowiek, którego kiedyś kochała, dzisiaj ją przeraża... Pocieszenia jak zawsze szuka w pracy naukowej i wciąż wierzy, że niebawem dołączy do nich Mehrdad. Natomiast Stefania oddaje się opiece nad siostrzenicą. Między nią a małą Anią rodzi się wyjątkowa więź.

Żadna z sióstr nie czuje się w Paryżu jak w domu, coraz częściej mówią o powrocie do Polski. Trwają przygotowania do kolejnej ważnej podróży w ich życiu. Czy w peerelowskiej Warszawie kobiety odnajdą wreszcie spokój i szczęście?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 285

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (530 ocen)
388
117
23
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
83Inka

Nie oderwiesz się od lektury

Super całość
00
MirkaMar

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna opowieść . Polecam
00
RekinL

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała i poruszająca lektura.
00
Ela267

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Marcza0433

Nie oderwiesz się od lektury

cała seria na 5+ cudowna lektura!
00

Popularność




Zapraszamy na www.publicat.pl
Projekt seriiwww.designpartners.pl
Projekt okładkiAGNIESZKA LENART/RERA DESIGN
Fotografie na okładce © curlymary/Fotolia © Tatyana Vyc/Shutterstock
Motta cytowane za: Shirin Ebadi, Broniłam ofiar. Pamiętnik z Iranu, tłum. Małgorzata Szubert, tłum. wierszy Bartosz Kujawa, Świat Książki, 2007; Olga Tokarczuk, Szafa, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, 1997.
Koordynacja projektuALEKSANDRA CHYTROŃ-KOCHANIEC
RedakcjaSZTAMBOOK KAROLINA BOROWIEC
KorektaMAGDALENA SZAJUK
SkładLOREM IPSUM – RADOSŁAW FIEDOSICHIN
Polish edition © Maria Paszyńska, Publicat S.A. MMXIX (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
All rights reserved
ISBN 978-83-245-8401-7
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]

Piotrowi...

Smutek to dla mnie najszczęśliwszy czas,Gdy z ruin pijanego umysłu złote miasto powstaje.

Moulana Dżalaloddin Rumi

Kiedy się widzi przeszłość raz na zawsze dokonaną [...].

Olga Tokarczuk, Szafa

BEZKRES

Rok 2000

Mimo wczesnej pory na lotnisku w Warszawie było gwarno i tłoczno. Ogromna, ponura i szara hala odlotów Okęcia mieniła się wszystkimi kolorami tęczy. Ludzie ubrani w lekkie kurtki w różnych odcieniach i czapki w jaskrawych barwach, z obowiązkowym daszkiem, ciągnęli plastikowe walizki na kółkach, cieszące się w ostatnim czasie niezwykłą popularnością.

– Auć! – pisnęła mała, nie więcej jak siedmioletnia dziewczynka z włosami zebranymi w cieniutkie ogonki po obu stronach głowy, gdy mężczyzna pospiesznie przechodzący obok niej potrącił ją łokciem. – To bolało!

Nieznajomy odwrócił się, nie zwalniając jednak kroku, uniósł obie ręce i bąknął niewyraźnie kilka słów, które zapewne miały być przeprosinami. Dziewczynka stanęła w miejscu i nie wiedząc, jak się zachować w obliczu tego oczywistego aktu grubiaństwa, wybuchnęła głośnym płaczem, rozcierając ramię bolące coraz mocniej z każdą uronioną łzą. Towarzyszące jej kobiety, z których jedna, znacznie młodsza, zapewne była matką, a druga, dużo starsza, babcią – choć gdyby oceniać je wyłącznie po sposobie ubierania się, można by wysnuć zgoła odmienne wnioski – natychmiast przystanęły.

– Stefciu, kochanie, co się stało? – spytała starsza.

– Ten pan... – zapytana rozszlochała się na dobre, pokazując palcem w kierunku, w którym odszedł mężczyzna. – Ten pan mnie uderzył!

– Proszę pana! Proszę zaczekać! – Młodsza kobieta nie odezwała się do dziewczynki, lecz natychmiast ruszyła w ślad za domniemanym sprawcą całego zajścia, głośno stukając szerokimi obcasami.

Starsza pani zaś przyklęknęła przy dziecku. W dopasowanych dżinsach, modnych czarnych sztybletach i śnieżnobiałym swetrze z luźnym golfem wyglądała, jakby miała o kilka dekad mniej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, oceniając po zmarszczkach pokrywających jej twarz gęstą siatką cienkich linii. Bijąca od niej energia, zwinne ruchy i zachowanie zdawały się to potwierdzać.

– Boli cię? – spytała łagodnie.

– Bardzo – jęknęła dziewczynka, pociągając nosem.

– Pokażesz mi to ramię?

– Mhm... – mruknęło dziecko, po czym zdjęło bluzę i podciągnęło rękaw podkoszulka.

– Tu, prawda? – powiedziała staruszka po krótkich oględzinach, a gdy wnuczka przytaknęła, żałośnie wyginając usta w podkówkę, kobieta dodała: – To miejsce jest zaczerwienione, pewnie zrobi ci się siniak.

– O nie! – wykrzyknęła Stefcia, ze strachu na chwilę zapominając o obecnym cierpieniu. – Duży?

– Wygląda na to, że tak. – Starsza pani pokiwała głową.

– Babciu, a czy możesz coś z tym zrobić? Proszę! Nie chcę mieć siniaka! Nie mogę wsiąść do samolotu z siniakiem!

– Przecież masz koszulkę i bluzę, nikt nie zauważy.

– Ja zauważę! I będę czuła! I przez to nie zobaczę chmur!

Mimo oczywistego braku logicznego związku przyczynowo-skutkowego w tej wypowiedzi staruszka pokiwała ze zrozumieniem głową i otworzyła torebkę. Chwilę przepatrywała jej wnętrze, wyraźnie czegoś szukając. Dziewczynka, która już na dobre zapomniała o płaczu, z uwagą śledziła każdy jej ruch.

– Jest! – zawołała wreszcie siwowłosa kobieta, wyciągając z torebki biały, okrągły plastikowy pojemniczek.

– Jak to dobrze! – ucieszyła się jej wnuczka, lecz zaraz potem spytała podejrzliwie, marszcząc przy tym nosek i brwi: – Ale co to właściwie jest?

– Maść z wyciągiem z arniki. Doskonała na siniaki, w ogóle dobra na wiele rzeczy. Jak chcesz, to ci posmaruję. – To powiedziawszy, odkręciła wieczko.

– Brzydko pachnie? – Stefcia z obawą przyjrzała się żółtozielonej oleistej mazi.

– Intensywnie, ale nie powiedziałabym, że brzydko. Sprawdź sama. – Kobieta podsunęła maść pod jej nosek.

– Fuj! Nie chcę tej maści! – Dziewczynka wzdrygnęła się z obrzydzenia. – Będę śmierdziała.

– Mów ładnie, proszę – upomniała ją babcia.

– Będę cuchnęła jak stary kapeć! Capiła jak mokry pies!

– Stefanio! – wykrzyknęła kobieta, po prawdzie z trudem powstrzymując uśmiech na myśl o tym, do jak wielkich dramatów urastają małe dziecięce przykrości. Wiedziała jednak, że jej córka nie byłaby zadowolona, gdyby nie zwróciła wnuczce uwagi. – Jak ty się wyrażasz?

– Babciu, ja chcę do domu! – Dziewczynka ponownie wybuchnęła płaczem. – Tu jest za głośno! Za dużo ludzi! Wszyscy mnie biją! Nie chcę śmierdzącej maści ani żadnych głupich wakacji! Chcę do domu! Więc wracajmy, dobrze? No, chodź! Znajdziemy mamę i pojedziemy do domu.

Staruszka powoli schowała maść, a potem przysunęła się bliżej i pogładziła mokry od łez policzek, patrząc wnuczce prosto w oczy.

– A ja bardzo bym chciała, żebyśmy jednak poleciały razem. Chciałabym ci coś pokazać. Właśnie tobie, wiesz?

Pod wpływem tego spojrzenia i łagodnego tonu babci Stefcia niemal natychmiast ponownie się uspokoiła. Kobieta znów sięgnęła do torebki, wyciągnęła z niej materiałową chusteczkę i podała dziewczynce.

– To pokaż mi teraz i wracajmy – chlipnęła jeszcze tamta, której wyraźnie nie służyło wczesne wstawanie ani nadmiar emocji w poprzednich dniach związany z przygotowaniami do podróży. – Wracajmy do domu.

– Musimy najpierw przelecieć spory kawałek świata. Gdybym mogła pokazać ci to tu i teraz, nie byłoby to takie wyjątkowe. Czasem warto wyruszyć w podróż, by odnaleźć coś niezwykłego.

Dziewczynka zamyśliła się, wyraźnie rozważając słowa babci.

– Ale zgadzam się, że przydałoby się nam trochę więcej sił. Okropnie chce mi się spać. Za wcześnie dziś wstałyśmy. Hmmm... może najpierw pójdziemy tu obok, do kawiarni? – zagadnęła staruszka, gdy po chwili łkanie przeszło w serię cichnących westchnień. – Po tym, jak się zdenerwuję, zawsze męczy mnie ogromne pragnienie. A tobie nie chce się pić?

Dziewczynka skinęła głową i pociągnęła nosem.

– Chce...

– A widzisz! Jestem pewna, że znajdziemy tam coś dobrego. Mam ochotę na kawę z mleczną pianką... albo nie, lepiej herbatę. Filiżanka aromatycznej herbaty jest dobra na wszystko – powiedziała starsza pani, wstając z kolan. Rozejrzała się wokoło, po czym eleganckim ruchem dłoni wskazała małą kawiarenkę wciśniętą pomiędzy kiosk Ruchu a stanowisko znanego biura podróży. – To miejsce wygląda przyjemnie. Wypijemy herbatę, zaczekamy na mamę, a ty opowiesz mi raz jeszcze, dokładnie, co się właściwie wydarzyło, dobrze?

– Wolałabym sok – powiedziała Stefcia.

– A zatem ja napiję się herbaty, a ty soku – podsumowała staruszka, ruszając w stronę kawiarni. – O, te ciasta na wystawie też wyglądają całkiem zachęcająco, nie sądzisz?

Na widok ułożonych na szklanych półkach łakoci twarz małej rozpogodziła się w jednej chwili. Kobieta nagle przystanęła. Przed oczami ujrzała inną dziewczynkę, bardzo podobną do tej, która przed laty stała, tak samo zachłannie wpatrując się w ciastka na kawiarnianej wystawie. Z wrażenia aż pociemniało jej przed oczami. Minęło tyle czasu, tak wiele się wydarzyło. Potrząsnęła głową, by odpędzić wspomnienia.

Na starość robisz się stanowczo zbyt sentymentalna – zrugała się w myślach. – Zamiast patrzeć wstecz, lepiej zajmij się teraźniejszością, zanim Stefcia ubrudzi zasmarkanym noskiem całą szybę.

– Chyba mam ochotę na wuzetkę. Do herbaty jak znalazł – rzuciła głośno, z nagłym zainteresowaniem przyglądając się słodkościom, by ukryć zmieszanie. – Albo na napoleonkę? Sama nie wiem...

To rzekłszy, lekko przyciągnęła dziecko do siebie, odsuwając je na bezpieczną odległość od przezroczystej szklanej powierzchni. Dziewczynka głośno przełknęła ślinę.

– Masz rację – dodała kobieta, nim wnuczka zdążyła się odezwać. – Weźmiemy oba ciastka i zjemy po pół każdego.

Stefcia uśmiechnęła się szeroko.

– I może jeszcze rurkę z kremem? – zasugerowała. – Też na pół.

Staruszka zaśmiała się i pogładziła jej złote włosy.

– Tylko musisz obiecać, że nie powiesz nic mamie, bo znów będzie się martwiła moim cukrem.

Dziewczynka przyłożyła dłoń do ust i uniosła w górę dwa złączone paluszki.

– W takim razie chodźmy, prędko.

– A jak mama nas znajdzie? – zaniepokoiła się nagle Stefcia.

– Jestem pewna, że coś wymyśli. – Babcia mrugnęła do niej porozumiewawczo.

Gdy w kwadrans później siedziały przy małym, okrągłym stoliku, bezwstydnie objadając się ciastkami, rozległ się sygnał zapowiadający komunikat megafonowy.

– Pasażerowie podróżujący do Teheranu proszeni są o udanie się do wyjścia numer osiem.

– Kończ prędziutko. Czas na nas. – Staruszka otarła usta cienką bibułkową serwetką.

– Babciu, a dlaczego tak właściwie tam lecimy? – spytała nagle dziewczynka, skończywszy oblizywać palce.

– Przecież mówiłam, że chcę ci coś pokazać.

– No tak, ale czemu teraz?

– Wiesz, niedługo mam urodziny – odpowiedziała kobieta, wstając od stolika. – Dostałam tę podróż w takim wcześniejszym prezencie od twojej mamy.

– E tam! Co to za prezent, skoro ty za wszystko zapłaciłaś? – Stefcia powtórzyła najwidoczniej zasłyszaną od dorosłych kwestię, naśladując przy tym ich ton i mimikę.

Staruszka przyglądała się z przyjemnością błyskom sprytu w jej oczach.

– Widzisz, bo ja bardzo chciałam tam pojechać, ale to daleka droga – wyjaśniła. – Nie wiem, czy dałabym radę wyprawić się w taką podróż sama. I twoja mama w ramach prezentu zgodziła się pojechać ze mną.

– Tata mówi, że to wygłupy, że dałabyś sobie sama radę, że jesteś twardą sztuką i że jeszcze nas wszystkich przeżyjesz – trajkotała dziewczynka.

Starsza pani z trudem opanowała chęć roześmiania się w głos. Nie przepadała za swoim drugim już byłym zięciem, musiała mu jednak oddać, że czasem potrafił całkiem dobrze wnioskować.

– Wiesz, może i tak, ale w dobrym towarzystwie zawsze jest człowiekowi raźniej.

– Ja tam uważam, że to naprawdę dziwne: opłacać komuś podróż na drugi koniec świata jako swój własny prezent urodzinowy. I wciąż mi nie powiedziałaś, po co tak naprawdę tam lecisz. I nie mów, że chcesz mi coś pokazać, bo to już wiem, ale czuję, że chodzi o coś jeszcze.

Kobieta wiedziała, że wnuczka nie da się tak łatwo zbyć. Była bystra. Bardzo bystra. Jej matka w dzieciństwie była tak samo dociekliwa.

Znów poczuła oddech przeszłości na karku. Lotniska zawsze przywoływały zbyt wiele wspomnień.

– Chcę umrzeć w domu – wyrwało się jej, nim zdążyła zatrzymać, ukryć w sobie te niepokojące myśli.

Dziewczynka odwróciła głowę i spojrzała na babcię z uwagą.

– Znów sobie żartujesz, tak? – spytała wreszcie po dłuższych oględzinach.

– A jak myślisz? – Staruszka odpowiedziała pytaniem na pytanie, po czym puściła do wnuczki oko i roześmiała się głośno z nieudawanej ulgi. – O, spójrz, kto idzie w naszą stronę!

– Mamusia! – zawołała Stefcia i zamachała do młodej kobiety przez szybę.

W tym czasie starsza pani przesunęła w stronę wnuczki swoją połówkę rurki z kremem i z niewinną miną wzięła do ręki filiżankę z resztką herbaty.

– Wszędzie was szukałam! – wysapała matka dziewczynki. Miała zaczerwienione policzki i była wyraźnie poirytowana. – Nie mogłyście na mnie zaczekać? I dlaczego tu jeszcze siedzicie? Nie słyszałyście komunikatu? Wzywają pasażerów naszego lotu do wyjścia.

– Chciałyśmy tylko dopić herbatkę – powiedziała spokojnie jej matka, znów mrugając w stronę wnuczki.

– Tylko? – spytała bez uśmiechu młodsza z kobiet, unosząc brew na widok napoczętej rurki z kremem.

– To moje! – zapewniła Stefcia i konspiracyjnie zachichotała w złożone dłonie.

– Akurat! – Jej matka nie dała się nabrać. – Wyglądacie jak dwie szelmy po udanym napadzie na bank.

Babcia i wnuczka wybuchnęły śmiechem.

– Dobrze, uspokójcie się już. Naprawdę musimy iść. Zaraz zaczną nas wywoływać po nazwisku, a jak się nie pojawimy, odlecą bez nas.

– To faktycznie musimy już iść – poparła córkę staruszka, przygładzając włosy. – Na szczęście przezornie uregulowałam rachunek od razu po złożeniu zamówienia, więc możemy ruszać.

– A rurka? – zainteresowała się dziewczynka.

– Rurka w serwetkę. Będzie na potem. A teraz ruszajmy na spotkanie przygodzie.

– Mnie już wystarczy przygód na dziś – sapnęła młoda kobieta, ujmując Stefcię za rękę. – Ten mężczyzna okazał się... – z trudem powstrzymała cisnące się jej na usta przekleństwa – ...grubianinem!

– Ale jak to? Przecież był chudy! – nie zrozumiała dziewczynka.

Jej matka przewróciła oczami i przyspieszyła kroku.

– Lepiej się pospieszmy! – rzuciła, najwyraźniej nie mając ochoty na wdawanie się w dyskusję z dzieckiem.

Dwadzieścia minut później siedziały już na potrójnym miejscu w samolocie.

– Mama chyba się denerwuje – szepnęła Stefcia wciśnięta między babcię i matkę, ukradkiem pokazując na tę ostatnią, która właśnie popijała wodą niebieską tabletkę ziołową na uspokojenie, a po chwili namysłu połknęła jeszcze jedną. – Nie lubi latać.

– Ja też nie lubię – przyznała babka.

– Naprawdę?! Przecież ty się nigdy niczego nie boisz. Nigdy.

– Naprawdę. I to nieprawda, że się nie boję, wiesz?

Dziewczynka spojrzała na nią z wyraźnym niedowierzaniem. Staruszka miała ochotę się roześmiać, ale zamiast tego poklepała tylko wnuczkę po kościstym kolanie i odwróciła twarz w stronę okna. Rozpędzony samolot właśnie podrywał się do lotu, by wkrótce unieść się nad ziemię lekko jak piórko.

– Babciu...? Ty masz już dużo lat. Nie wiem nawet, czy w tym roku zmieszczą ci się wszystkie świeczki na torcie – odezwała się znów Stefcia. – Czy to nie nudno tak długo żyć?

– Dobre pytanie – pochwaliła ją starsza pani, po czym w zamyśleniu popatrzyła na swoje pomarszczone dłonie. Twarzy nie oglądała aż tak często. Nigdy nie odczuwała specjalnej potrzeby przyglądania się sobie, więc i teraz, na starość, unikała luster. To było proste. Jednak od widoku własnych dłoni nie dało się uciec, tak łatwo odwrócić wzroku. Te dłonie obleczone skórą bardziej przypominającą pogniecioną, poplamioną kawą bibułę niż powłokę żywego ludzkiego ciała, każdorazowo ją dziwiły, jakby należały do kogoś innego. – Wiesz, mnie mój wiek też ciągle zaskakuje. – Ostatnią myśl wypowiedziała na głos. – Ale nie, chyba nie jest mi nudno. Jeszcze nie.

– Ale musi ci być trochę... no nie wiem... nieswojo? – nie ustępowała Stefcia. – Bo wiesz, żadna z moich koleżanek nie ma takiej starej babci. Ani takiej ładnej – dodała prędko. – Jak to jest?

Kobieta uśmiechnęła się. Miała ochotę odpowiedzieć, że owszem, żyje długo, ale czasem ma wrażenie, że nie przeżyła jednego życia, lecz wiele, jakby ten czas nie należał do jednej, tylko do kilku osób. Wiedziała jednak, że dziewczynka była zbyt mała, by to pojąć. Nie była też pewna, czy potrafiłaby jej to wytłumaczyć, nawet gdyby była starsza. Pewnych rzeczy nie da się opisać; by zrozumieć, trzeba je samemu przeżyć.

– Niełatwo – odpowiedziała wreszcie wymijająco.

Stefcia zmarszczyła nosek, a staruszka pojęła, że popełniła błąd. Powinna była zawczasu przewidzieć, że podobna odpowiedź zrodzi kolejne pytania.

– Dziwne słowo wybrałaś – skwitowała wnuczka. – W naszym domu jest miło. Uczysz tych wesołych studentów, a ci, których już nie uczysz, zawsze przynoszą ci ciastka, gdy nas odwiedzają, a my je potem chowamy, żeby mamusia nie widziała. Więc nie rozumiem, czemu powiedziałaś, że niełatwo.

– A ty co byś odpowiedziała, gdybym zadała ci to samo pytanie? – Starsza kobieta postanowiła spróbować odwrócić uwagę dziecka.

– Wesoło – padło po krótkim namyśle.

– Naprawdę? Tak widzisz moje życie?

Dziewczynka skinęła głową.

– Mama nie potrafi się cieszyć tak jak ty, babciu – dodała, ściszając nieco głos. Nie chciała, by matka słyszała jej słowa. Nie zamierzała robić jej przykrości. Pragnęła ją chronić. Były do siebie tak bardzo podobne. – Jest młoda, a zachowuje się bardzo poważnie. Jej życie jest niełatwe, nie twoje. Może przez tatusia... No i nikt nie przynosi jej ciastek.

– Pewnie masz rację – odparła nieuważnie kobieta, przez ramię wnuczki obrzucając szybkim spojrzeniem swoją jedyną córkę, która zdążyła już zasnąć i teraz cicho posapywała, oddychając przez nos.

Dziwne, jak wraz z kolejnymi pokoleniami zmieniają się perspektywa i znaczenia słów – pomyślała, tknięta słowami wnuczki, dla której życie matki, a nie babki, można było opisać jako trudne.

W jej świecie czymś niełatwym były wojna, głód, zesłanie, utrata najbliższych, choroby, samotność, tułaczka po świecie. Anna, choć nie miała jeszcze trzydziestu lat, była już po drugim rozwodzie. Tym razem – z przystojnym policjantem, który zapomniał przed ślubem wspomnieć, że ma problem z alkoholem i lubi przemoc. Nie skończyła studiów. Z krótkimi przerwami na oba małżeństwa Anna mieszkała z matką. Pracowała w sklepie spożywczym i leczyła kolejne załamania nerwowe. To wszystko widziane oczami Stefanii było czymś niełatwym, podczas gdy wojna jawiła się jej jako coś nierealnego, kojarzącego się nie tyle z prawdziwym życiem, ile z bajkami. Równie nieprawdopodobnym jak królewny więzione w wieżach i rycerze walczący ze smokami. Dla Anny też tak było, ale ona całkowicie nieświadomie zdawała się skażona tą nierealną, nigdy niewidzianą wojną. Nerwowa, nieustannie wypatrująca niebezpieczeństw, z założenia spodziewająca się najgorszego, spragniona miłości i pewności, że jest przy niej ktoś, na kim mogłaby się oprzeć, a zarazem stale niewłaściwie lokująca uczucia, nieufna... Od zawsze łatwo było ją skrzywdzić, urazić, zranić, jakby już zbyt wiele przeszła i wiedziała, że nie zniesie więcej.

Może traumy nie znikają, ale wędrują pomiędzy pokoleniami? – myślała staruszka. – Może jakimś tajemniczym sposobem dziedziczymy nie tylko kolor oczu czy włosów, ale też trudne przeżycia naszych przodków? A może po prostu każdy ma swoje własne dramaty, odczuwa je na swój sposób i nie wolno ich z sobą porównywać?

– Babciu, patrz! – dziewczynka wyrwała ją z zadumy, wskazując coś za oknem. – Patrz! Chmury!

Kobieta popatrzyła na kłębiącą się za oknem, lśniącą od słońca biel i uśmiechnęła się. W jednej chwili niepokój całkowicie ją opuścił. Nie musiała się niczego lękać. To nie były już jej zmartwienia. Jej własne życie było przeżyte, niemal zakończone. Próbowała pomóc Annie, lecz po paru latach pojęła, że nie zdoła, że córka musi, tak jak niegdyś ona, samodzielnie stoczyć walkę z własnymi demonami. Zadanie jej matki było wypełnione.

A teraz wracała odpocząć. Wracała do domu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki