Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 13.01.2026
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
12 osób interesuje się tą książką
FASCYNUJĄCA WĘDRÓWKA W GŁĄB HISTORII, W KTÓREJ NIC NIE JEST TAKIE, JAK MOGŁOBY SIĘ WYDAWAĆ,
A KAŻDA OCALONA STRONICA JEST SZANSĄ NA ODBUDOWĘ DUSZY MIASTA I JEGO MIESZKAŃCÓW.
Po klęsce powstania warszawskiego Niemcy przystępują do metodycznego palenia polskiej stolicy. Mieszkańców wypędzono, lecz w opuszczonych murach pozostały miliony książek skazanych na zagładę w płomieniach. Grupa niezłomnych decyduje się na powrót do miasta przekształcanego w twierdzę, by spróbować ochronić, co się da, ocalić bezcenne rękopisy, zakazane tomy, fragmenty ludzkiej pamięci, tożsamość narodu. Lecz czy w świecie opanowanym przez zło piękno i dobro mają jeszcze w ogóle jakiekolwiek znaczenie? Czy przypadkowe spotkanie dwojga ludzi może odmienić bieg historii? Czy miłość zawsze zwycięży? Oparta na faktach opowieść o ludzkiej odwadze, sile pasji, miłości do literatury oraz niezwyciężonej wierze, że kultura przetrwa nawet największe kataklizmy. I o uczuciu, które nie powinno się wydarzyć, a odmieniło życie wielu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 324
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Maria Paszyńska 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza Filia, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Joanna Jóźwiak
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
PR & marketing: Anna Apanas
ISBN: 978-83-8402-840-7
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe
Bibliotekarkom i Bibliotekarzom świadkom upadków i powstań wczoraj, dziś i jutro walczącym o piękno tego świata
„Bibliotekarze to szczególne plemię, zdolne karmić się samą miłością do swych książek”.Czesław Miłosz
– Mam dość – sapnął Daniel i padł na plecy, szeroko rozkładając ręce, jakby został postrzelony. Zamknął oczy i starał się nie oddychać, by wzmocnić wrażenie.
Jagoda podniosła głowę znad przeglądanej właśnie książki. Żółtawe światło rzucane przez staromodną lampę zalśniło w jasnych puklach jej włosów. Oświetliło pociągłą twarz o ostrych rysach i wydatnym nosie nakrapianym piegami. Twarz intrygującą, przykuwającą wzrok, niewątpliwie inteligentną i na swój sposób ładną, mimo iż nie była to łatwa uroda. Jagoda spojrzała na chłopaka w chwili, gdy ten otworzył jedno oko, by upewnić się, czy ona na niego patrzy.
Był piękny jak z żurnala, choć z pewnością wolałby stwierdzenie, że jak z okładki „Machiny”. Gdy napotkał wzrok Jagody, zamknął oko i przybrał minę pełną cierpienia.
Zachichotała. Odłożyła książkę i nie wstając z podłogi, podsunęła się bliżej.
– Aż tak ci ciężko? – spytała współczującym tonem, układając się obok leżącego.
– Mhm – wymruczał, wydymając kształtne usta jak małe dziecko, które zamierza za chwilę się rozpłakać. – Opuszczam powieki i widzę książki, mnóstwo książek, wszędzie książki – jęknął i udał, że zasłania się rękoma, jakby coś miało go zaraz zaatakować.
Jagoda pocałowała go w zamknięte oko.
– Lepiej? – spytała.
Gdy zaprzeczył, wciąż z tym samym dziecięcym grymasem na twarzy, pocałowała go w drugie oko, a potem w czubek nosa i wreszcie w usta. Daniel błyskawicznie złapał ją w talii i przyciągnął do siebie. Pisnęła, ale nie wyrwała się z jego objęć. Opadła na niego całym ciałem i przylgnęła do niego mocno.
– Teraz lepiej – szepnął jej do ucha.
Całowali się coraz namiętniej wśród mniejszych i większych stosów książek wypełniających zalany ciepłym światłem salon. Daniel przesunął dłonią po szczupłym ciele Jagody, wzdłuż pleców i aż do pośladków.
– Zaczekaj – powstrzymała go, po prawdzie bez większego przekonania. – Niezręcznie mi. To mieszkanie moich dziadków…
– Pamiętaj, że oni też kiedyś byli młodzi, a z tego, co o nich słyszałem, jestem pewien, że nie mieliby nic przeciwko – zapewnił chłopak, wsuwając dłonie pod jej rozwleczoną koszulkę Nirvany.
Nie miała bielizny. Musnął palcami jej drobne piersi, których sutki natychmiast stwardniały. Jagoda jęknęła i nie protestowała więcej.
Po kwadransie leżeli nadzy i spoceni wśród wszędobylskich książek i rozrzuconych ubrań, paląc wspólnego papierosa. Jagoda patrzyła, jak biała smużka dymu się unosi, kryjąc za mgłą okrągły kryształowy żyrandol i kwiatowe sztukaterie na suficie. Nagle przypomniała sobie, że jako mała dziewczynka wpatrywała się w ten sam punkt, kręcąc się w kółko tak długo, aż opadła na ziemię. Leżała wtedy na miękkim dywanie, a świat pod nią kołysał się niczym statek na falach wzburzonego morza.
Poczuła nagłe szarpnięcie tęsknoty. To miejsce od zawsze było jej domem, a teraz miało zostać wystawione na sprzedaż. Ta myśl sprawiła jej niemal fizyczny ból.
Przysunęła się bliżej Daniela. Chłopak objął ją ramieniem i nakrył swetrem.
– Coś się stało? – spytał.
– Nie – odpowiedziała nieuważnie, wciąż zatopiona w myślach. – Ale się stanie. Nie mogę sobie wyobrazić życia bez tego miejsca.
Daniel pocałował ją w czubek głowy. Omawiali tę kwestię tak wiele razy, a jednak najwyraźniej wciąż nie dawała Jagodzie spokoju. Westchnął.
– Przecież już o tym rozmawialiśmy… – zaczął ostrożnie.
– Wiem – ucięła. Ona także nie miała ochoty kolejny raz wałkować tego tematu. – Naprawdę wiem.
Sprawa była prosta. W czerwcu zamierzali się pobrać. Nie chcieli gnieździć się na starej Ochocie wśród zgiełku, spalin i korków centrum miasta. Marzyło im się mieszkanie w nowym bloku na Ursynowie, blisko metra otwartego na początku kwietnia tego roku, i Lasu Kabackiego, gdzie mogliby biegać, jeździć na rowerach i chodzić na długie spacery z psem. Mieszkanie dziadków było niefunkcjonalne. Wysokie na trzy metry, z ogromnym salonem, w którym nigdy nie było ciepło, i dwoma maleńkimi pokojami, z których jeden z pewnością był kiedyś służbówką, bo znajdowała się tam nawet szafka spiżarniana, mikroskopijną łazienką i ciemną kuchnią, nijak nie pasowało do ich marzeń i wizji przyszłości, którą planowali zbudować razem. Musieli sprzedać to miejsce, a uzyskane w ten sposób środki przeznaczyć na bardziej praktyczne lokum. Dziadek całkowicie popierał tę decyzję. Jagoda wiedziała to, ale nie potrafiła poradzić sobie z faktem, że ceną za upragnioną przyszłość miało być ostateczne pożegnanie z przeszłością.
– Tyle że… – dodała cicho. – Strasznie mi smutno.
– Moje biedactwo – szepnął Daniel i przytulił ją jeszcze mocniej.
Prawdę mówiąc, dla niego też przez ostatnie lata to mieszkanie stało się namiastką domu.
Ojciec Jagody zostawił ją i jej matkę, gdy dziewczyna była jeszcze na tyle mała, że dziś nie miała ani jednego własnego wspomnienia o tym człowieku. Żyła więc tak, jakby w rzeczywistości nigdy nie istniał i był to dla niej stan całkowicie naturalny. Nie odczuwa się przecież utraty czegoś, czego nigdy się nie miało. Gdy w szkole dzieci pytały o jej tatę, wzruszała ramionami i zaczynała opowiadać o dziadku. To on pełnił funkcję mężczyzny jej życia i sprawił, że nie odczuwała braku drugiego rodzica.
Matka zmarła nagle, gdy Jagoda kończyła piątą klasę. Nie przyznawała się do tego nawet przed samą sobą, ale w rzeczywistości matki też prawie nie pamiętała, choć za nią akurat wciąż tęskniła. Jej całym światem stali się dziadkowie. To oni ją wychowali, niestrudzenie wyciągali z kłopotów, dzielili jej radości i smutki, dbali, by nigdy niczego jej nie zabrakło. To mieszkanie było jej rodzinnym domem. Wyprowadziła się dopiero po maturze, gdy przyznano jej stypendium sportowe.
Jagoda uprawiała skoki do wody. Niedługo po śmierci matki dziadek zaprowadził ją do Pałacu Młodzieży i namówił do wzięcia udziału w próbnych zajęciach. W tamtym czasie, otępiała bólem i emocjami, z którymi nie potrafiła sobie poradzić, nie bała się niczego. Przeszła wszystkie wymagane próby. Umiała pływać trzema stylami i prawidłowo skakała ze słupka. Była gibka i silna. W skupieniu wysłuchała instrukcji trenera, wspięła się po metalowych szczebelkach drabinki, weszła na trap i bez zawahania sfrunęła z wysokości pięciu metrów. Trenerzy byli zachwyceni, ale Jagoda nie słyszała ich pochwał. Dla niej lot w dół ku tafli wody oznaczał chwilę ulgi. Nie myślała wtedy o niczym, po prostu mknęła, tnąc powietrze, i pragnęła, by ten stan nigdy się nie skończył.
Po paru latach treningów w Pałacu Młodzieży wygrywała zawody w kraju i za granicą. Przynajmniej pozornie komunizm wciąż miał się w Polsce nie najgorzej, a wszystko, co „zachodnie”, uważano za degrengoladę, jednak babcia nalegała, by Jagoda zaczęła uczyć się angielskiego.
– Nigdy nie wiadomo, kiedy ci się przyda – powtarzała.
Dziewczyna miała naturalny talent do języków obcych, w szkołach z niezłym skutkiem uczyła się rosyjskiego i niemieckiego, więc opanowanie kolejnego nie stanowiło dla niej większego problemu, a jak się wkrótce okazało, przewidywania babci były prorocze. W klasie maturalnej Jagoda otrzymała zaproszenie z uniwersytetu w Salt Lake City.
– Nie polecę do Ameryki – upierała się, skrajnie przerażona tą perspektywą. – To okropnie daleko.
– Polecisz, polecisz. – Pan Szymon uśmiechał się i kiwał głową, jakby komentował pogodę na następny dzień, a nie najważniejsze sprawy z życia wnuczki. Zwykle jego spokój udzielał się i Jagodzie, ale tamtego dnia miała ochotę uszczypnąć dziadka boleśnie. On jednak nic sobie nie robił z posyłanych ku niemu morderczych spojrzeń. – Nauczysz się dużo, wygrasz, co będzie do wygrania, a potem wrócisz i wszystko nam opowiesz.
– Albo my przylecimy do ciebie – dodała babcia. – W końcu mamy już dwudziesty wiek.
Podobne rozmowy prowadzili jeszcze przez kilka tygodni. Wreszcie Jagoda wyjechała, ale oni nigdy nie odwiedzili jej za oceanem. Nie powiedzieli jej, że gdy była w klasie maturalnej, u babci wykryto guz w lewej piersi. Rokowania od początku były bardzo złe, a uparta staruszka nie chciała się poddać leczeniu, dopóki wnuczka nie zda wszystkich egzaminów. Namawiali dziewczynę do tego wyjazdu, by oszczędzić jej patrzenia na powolne znikanie kobiety, która z całym oddaniem i miłością zastąpiła jej matkę.
Wróciła do Polski na pogrzeb. Targały nią naraz wściekłość i żal.
– Miałam prawo wiedzieć! – krzyczała na dziadka. – Miałam prawo się pożegnać!
– A ona miała prawo odejść tak, jak chciała! – odpowiadał nieodmiennie.
Aż do dnia pogrzebu głównie na siebie krzyczeli. Dopiero gdy na specjalnych pasach opuszczono trumnę do grobu, a cmentarz wypełniło smutne zawodzenie skrzypiec, w Jagodzie coś pękło. Rozpłakała się jak dziecko i szlochała tak przez kolejny tydzień, wtulona w ramiona dziadka.
A potem otarła łzy i oznajmiła, że nie wraca do Stanów.
– Zostaję z tobą – powiedziała, patrząc mu wyzywająco w oczy.
Spodziewała się kolejnej awantury, ale tym razem nie polemizował. Skinął tylko w milczeniu głową i pocałował wnuczkę w czoło.
Jagoda bez trudu otrzymała posadę trenerki w Pałacu Młodzieży i szybko okazało się, że ma dryg do pracy z dziećmi. U progu kolejnego lata zdała egzaminy na pedagogikę i wdała się w płomienny romans z Danielem, starszym o zaledwie trzy lata, obłędnie przystojnym prawnikiem, który prowadził w jej grupie ćwiczenia z prawa rodzinnego i opiekuńczego. Romans przeradzał się w miłość, młodzi zamieszkali razem w kawalerce Daniela, a dziadek gasł. Nie fizycznie, nie. Wciąż był dobrze zbudowany, umięśniony, szczupły i silny, ale coraz częściej zapominał o różnych rzeczach, nie dzwonił do niej o umówionej porze, nie robił zakupów. W czasie spotkań odpływał myślami, był nieobecny lub przeciwnie, z niezwykłym ożywieniem rozprawiał o czymś, co jednak najczęściej nie miało żadnego związku z toczącą się rozmową.
Długo trwała w nieświadomości. Z początku zrzucała jego nietypowe zachowania na karb tęsknoty za babcią. Tych dwoje było razem całe życie, po stracie kogoś takiego niełatwo się otrząsnąć. Czas mijał, a Jagoda wciąż nie zorientowała się, że dzieje się coś niepokojącego, bo wiele było dni, gdy funkcjonował jak dawniej. Nadążał za rozmową, komentował, żartował, parzył kawę i częstował ich drożdżowym ciastem z cukierni.
Dotarło do niej, że coś jest nie tak, gdy podczas kolejnych wizyt wciąż znajdowała na stole tę samą książkę, sczytany przez lata egzemplarz Lalki. Dziadkowi nie zdarzało się nigdy wcześniej czytać jednego tomu dłużej niż kilka dni. Od zawsze pochłaniał książki prędko, kompulsywnie, na raz.
– Życie jest zbyt krótkie, a historii do poznania zbyt wiele – odpowiadał, gdy babcia sugerowała, iż powinien bardziej delektować się lekturą.
Wiedziona złymi przeczuciami Jagoda zmusiła dziadka do wizyty u lekarza. Po wykonaniu szeregu badań padła diagnoza – alzheimer, choroba utraconych wspomnień. Chciała znów zamieszkać z dziadkiem, by się nim opiekować, ale ten kategorycznie odmówił. Nastąpiła seria tradycyjnych dla nich kłótni, okraszonych krzykiem, płaczem, błaganiami i groźbami, lecz wszystko to zawiodło i dziadek pozostał niewzruszony.
Sam znalazł sobie ośrodek, załatwił wszystkie formalności, opłacił pobyt na rok z góry i zawiadomił wnuczkę o przeprowadzce.
– Jak mogłeś? – pytała, a łzy ciekły jej po policzkach.
– Nigdy nie byłem dla nikogo ciężarem – oznajmił. – I nie zamierzam na stare lata zmieniać tego stanu rzeczy.
– Dziadku…
– Mieszkanie jest twoje. Sprzedaj je i kupcie z Danielem coś wygodniejszego – dodał, uznawszy wyraźnie poprzedni temat za zamknięty. – Zaopiekuj się tylko książkami. Jedyną wadą miejsca, w które się wybieram, jest zaledwie jeden regał w pokoju. Nie wiem, jak ludzie mogą żyć w takich warunkach.
Zapłakana Jagoda uśmiechnęła się mimowolnie i poprzysięgła sobie, że zrobi wszystko, żeby każdą wolną przestrzeń w nowym pokoju dziadka wypełnić półkami.
Po kilku miesiącach starań udało się uzyskać zgodę kierownictwa ośrodka na mały remont. Stolarz przyjął zamówienie i poza łóżkiem, niewielką szafą, stojącą lampą i fotelem z podłokietnikiem tak szerokim, by dało się na nim postawić kubek z herbatą, ściany od podłogi po sam sufit zajęły zrobione na wymiar półki.
– Gdy wreszcie was opuszczę, będziecie mieli gotową bibliotekę – żartował z pielęgniarkami dziadek, a one uśmiechały się miło, nie wypominając mu faktu, że powtarza to samo zdanie kilkanaście razy dziennie.
Stolarz skończył pracę w ubiegłym tygodniu. Daniel i Jagoda zabrali się więc do selekcjonowania książek dziadka, tak by wypełnić półki jego ulubionymi pozycjami, a przy okazji zacząć wreszcie porządkowanie mieszkania i przygotowanie go na sprzedaż. Nie dało się dłużej odwlekać tego momentu, choć Jagoda bardzo pragnęła zachować to mieszkanie takim, jakie było przez całe jej życie.
– Aż trudno uwierzyć, że twój dziadek nie był profesorem – stwierdził Daniel, gdy jakiś czas później wrócili do przerwanego namiętnością zajęcia. – Chyba tylko naukowcy mają w domach tyle książek.
– Kocha książki, i tyle. – Jagoda wzruszyła ramionami, wchodząc do salonu z dwoma kubkami parującej kawy.
W wysokim pomieszczeniu mimo rozkręconych kaloryferów było chłodno. Gdy dawniej Jagoda na to narzekała, babcia zwykła mawiać, że chłód ma działanie przeciwzmarszczkowe, silniejsze niż najdroższy krem.
– Przyznasz jednak, że nawet jak na tamte czasy to dość nietypowe – ciągnął Daniel, sięgając po podany mu kubek z kawą.
– Bo? – Jagoda posłała mu surowe spojrzenie.
– No nie wiem. – Daniel zawahał się. – Twój dziadek był kolejarzem…
– Chciałeś powiedzieć: prostym, niewykształconym człowiekiem, tak? – wpadła mu w słowo.
– Wiesz, że nie miałem nic złego na myśli. – Mężczyzna się zmieszał.
– Skąd! Jesteś tylko paskudnym klasistą – obruszyła się Jagoda i nieco zbyt głośno odstawiła kubek na stolik. – Nie spodziewałam się tego po tobie!
– Daj spokój, przecież nie o to mi chodziło. – Daniel zerknął na nią z wyrzutem, lecz jedno spojrzenie na ukochaną sprawiło, że natychmiast złagodniał. Rozzłoszczona Jagoda była tak piękna, że aż zapierało mu dech w piersiach, choć oczywiście nie zamierzał jej tego mówić. W tej chwili na pewno nie przyjęłaby podobnego stwierdzenia za komplement, tylko za próbę umniejszenia jej pozycji w dyskusji. Typowy przejaw patriarchalnych odruchów.
– Pozwolę sobie przypomnieć ci, że mój dziadek pochodził z rodziny przedwojennych kolejarzy.
– „Kolejarz” brzmi dumnie – rzucił Daniel.
– Otóż to – przytaknęła, nieco udobruchana ulubionym powiedzonkiem dziadka. – To była bardzo poważana profesja.
– Jak dziś pilot – ciągnął Daniel, który po kilku spędzonych wspólnie latach doskonale wiedział, jak poprowadzić rozmowę, by szybko ułagodzić Jagodę. Dziadkowi udało się zarazić wnuczkę swoją kolejarską pasją, co umiejętnie wykorzystywane pozwalało Danielowi niejednokrotnie wyjść bez szwanku z konfliktowych sytuacji. – Ojciec premiera Moraczewskiego był kolejarzem.
– A sam Moraczewski inżynierem kolejnictwa. – Jako wnuczka pasjonata kolei Jagoda miała poczet zasłużonych w małym palcu.
– I zawsze byli zaangażowani politycznie – dorzucił narzeczony, by przypieczętować swoje zwycięstwo.
– Bardzo – rozentuzjazmowała się Jagoda, całkiem zapominając o złości. – Opanowanie warszawskiego węzła kolejowego w tysiąc dziewięćset osiemnastym, wyprawa kijowska, pociągi pancerne…
– „Danuta”, „Śmierć” i „Groźny” – uzupełnił Daniel jak refren ulubionej piosenki.
– No i przewrót majowy! Dziadek zawsze powtarzał, że gdyby nie kolejarze, Piłsudski nigdy by nie zwyciężył!
Daniel wiedział, że w tym stwierdzeniu było sporo przesady, ale podobnie jak dawniej nie wdawał się w polemikę z dziadkiem Jagody, tak i teraz nie zamierzał w ten sposób na nowo rozniecać ognia kłótni z nią samą. Mruknął więc tylko pojednawczo i sięgnął po niewielką książkę oprawioną w bordową skórę.
– To wygląda na coś cennego – powiedział, przerzucając kartki. – Jakieś wiersze, ale wydanie chyba stare.
– Pokaż. – Jagoda wyciągnęła rękę po tomik.
Zerknęła na okładkę.
– Sokrates tańczy, Tuwim.
Otworzyła książeczkę. Wydawnictwo J. Mortkowicza 1920.
– Faktycznie stare. O, i ma dedykację – zauważyła i skupiła wzrok, by odszyfrować nieco rozmazane litery. – „»Wszystkie drogi moje prowadzą do Ciebie«. Szymonowi z miłością – Róża”.
– Wpisywanie dedykacji do książek to naprawdę fajny zwyczaj – skwitował Daniel. – Pamiątka na zawsze. Rozumiem, że to na stos do zawiezienia dziadkowi?
– Czekaj – przerwała mu w zamyśleniu dziewczyna. – Tu jest data.
– To chyba nic dziwnego. Zwykle przy dedykacjach jakaś jest.
– Boże Narodzenie tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego – przeczytała.
– Prezent na ostatnią wojenną Gwiazdkę – zauważył, wciąż nie rozumiejąc, co nietypowego widziała w tym Jagoda.
– „Z miłością – Róża” – powtórzyła dziewczyna, powoli i z naciskiem wypowiadając słowa.
– Ciekawe, czy to była pierwsza dziewczyna twojego dziadka? – rozochocił się Daniel, ale zaraz spoważniał, dostrzegłszy wyraz twarzy ukochanej.
– W tysiąc dziewięćset czterdziestym czwartym mój dziadek od pięciu lat był mężem babci – odparła zimno.
– Może to prezent od jakiejś ciotki albo dawnej nauczycielki? – zasugerował Daniel, choć sam nie dawał wiary temu, co mówił.
– Serio? – prychnęła Jagoda. – Czy kiedykolwiek jakaś nauczycielka wpisała ci podobną dedykację?
– No dobra, poddaję się. – Uniósł dłonie w obronnym geście. – Tak, to brzmi jak dedykacja dla kogoś bliskiego.
– Bardzo bliskiego.
– Myślisz, że twój dziadek miał romans? – zgadywał narzeczony. – Na wojnie takie rzeczy się zdarzają…
– No coś ty! – przerwała mu oburzona Jagoda.
Jej dziadkowie byli dla niej wzorem. Od dziecka marzyła o uczuciu podobnym do więzi łączącej tych dwoje. Przypatrywała się im całe życie i wiedziała, że to była miłość. Wielka, prawdziwa, niezłomna.
– Nie. – Pokręciła głową. – To niemożliwe.
– Zatem musi być jakieś inne wytłumaczenie – zapewnił pospiesznie Daniel i wzruszył ramionami. – Na razie najważniejsze jest pytanie: na który stosik odłożyć tę książkę? Do dziadka? Do antykwariatu? Na prezent? Do biblioteki?
– Chyba powinnam ją oddać dziadkowi – stwierdziła Jagoda. – Skoro ma taką osobistą dedykację, pewnie chciałby ją mieć przy sobie.
– Mimo choroby Lalkę i Dzieje Herodota spakował razem z piżamą, kapciami i szczoteczką do zębów – przypomniał jej Daniel.
Miał rację. Jego narzeczona wiedziała, że jej dziadek przepadał za powieściami, a poezję uważał za niezrozumiałe wzdychanie desperatów. „Chyba że Mickiewicz” – wtrącał pojednawczo, gdy zaczytująca się w poezji babcia chrząkała groźnie. „U Mickiewicza nawet to całe wzdychanie ma sens”.
– Obstawiam, że szukamy sensacji, której tu zapewne wcale nie ma – odezwał się znów Daniel. – Może to po prostu pomyłka. Może chodzi o innego Szymona, a ta książka znalazła się w zbiorach twoich dziadków przez przypadek. Albo… to jednak dedykacja od ciotki.
Jagoda popukała się ostentacyjnie w czoło.
– Od bardzo czułej ciotki – dorzucił wesoło narzeczony. – Zabawny przytyk, sugerujący, że wreszcie powinien nauczyć się jej adresu i częściej do niej pisywać. Nic poza tym.
Umilkł, gdy ciśnięta z furią poduszka trafiła go w głowę.
Było już dobrze po północy, gdy Daniel wrócił do ich wynajmowanego mieszkania w kamienicy na Czackiego. Nie chciał zostawiać Jagody samej z tym całym bałaganem, ale pies czekał na kolację i spacer, a sam Daniel miał o ósmej pierwsze zajęcia ze studentami.
– Poradzisz sobie? – spytał po raz piętnasty, całując ją w progu na pożegnanie.
– Oczywiście – uspokoiła go. – Dorzucę ostatnie książki dla dziadka i pozaklejam kartony, tak żebyśmy mogli po południu mu je zawieźć.
– Resztę zostaw na następny raz – poprosił stanowczo. – Aż do dziś nie przypuszczałem, że porządkowanie książek może być tak miłym zajęciem. Chętnie bym to powtórzył. – Zniżył głos, rzucając jej znaczące spojrzenie.
– A co dokładnie?
– A tego dowiesz się następnym razem – odparł i szybko pocałował ją w usta. – Lecę, bo zaraz ucieknie mi nocny, a następny dopiero za pół godziny. Obawiam się, że Hudson mógłby tego nie wytrzymać.
– Leć, leć!
Jagoda patrzyła, jak Daniel zbiega ze schodów. Gdy trzasnęły za nim metalowe drzwi, cofnęła się w głąb mieszkania. Zegar ścienny tykał miarowo, a ona poczuła, jak zalewa ją fala smutku. Miała ochotę wychylić się przez okno i zawołać Daniela. Chciała, żeby wrócił i samą swoją obecnością rozproszył mroki jej duszy, ale wiedziała, że nie może tego zrobić. Zjawiłby się natychmiast, nie miała co do tego żadnych wątpliwości, ale jej pożegnanie z dzieciństwem nie mogło przecież zakłócać normalnego biegu rzeczywistości. Świat nie stanął w miejscu. Były obowiązki, praca, pies, zakupy. Ona sama powinna jutro dokończyć kolejny rozdział pracy zaliczeniowej, jeśli zamierzała złożyć ją w terminie wyznaczonym na połowę grudnia. Chcąc nie chcąc, musiała wziąć się w garść.
– Co było, nie wróci – powiedziała sama do siebie, cytując kolejne z ulubionych powiedzonek dziadka.
Szybkim krokiem weszła do salonu z mocnym postanowieniem skończenia z pudłami na jutro przed drugą. Do ósmej pozostanie jej sześć godzin snu, akurat tyle, by zdołać nieco się wyspać. Potem pojedzie na wykład, wyprowadzi i nakarmi Hudsona, a po obiedzie, na który spotkają się z Danielem jak co dzień w Barze Uniwersyteckim, znanym lepiej jako „Karaluch”, wrócą na Ochotę, zamówią taksówkę i zawiozą pudła do dziadka.
Jagoda lubiła mieć plan. Plany ją uspokajały. Porządkowały rzeczywistość. Nie pozwalały utonąć w emocjach, których czasem, jak teraz, było stanowczo zbyt dużo. Związała włosy w krzywy kok na czubku głowy, włączyła staroświeckie radio i zabrała się do pracy.
Skończyła przed czasem. Wiszący na ścianie zegar z wahadłem zadzwonił raz, obwieszczając pierwszą trzydzieści. Jagoda wstała z klęczek, ujęła się pod boki i z wyrazem zadowolenia na twarzy przypatrywała się sześciu kartonom po bananach „Chiquita”, estetycznie obklejonym grubą taśmą, gdy jej wzrok padł na okrągły stolik kawowy. Obok brudnych kubków leżała mała książka w podniszczonej okładce z bordowej skóry, którą miała dorzucić do jednego z kartonów, by na wszelki wypadek ją także zawieźć dziadkowi.
– Cholera – syknęła pod nosem.
Podeszła do stolika i z niechęcią przewertowała tomik. Wiersze, wiersze, wiersze. Nic specjalnego. Może Daniel miał rację? Może nie było to nic wartego uwagi? Może zostawi ją tu i najwyżej przy kolejnej okazji dorzuci do książek, o które jeszcze będzie prosił dziadek?
Nagle jej wzrok zatrzymał się na ostatnim zdaniu jednego z utworów.
– „Bo wszystkie drogi moje prowadzą do ciebie” – przeczytała na głos.
Założyła palcem wiersz i wróciła do strony tytułowej, na której wpisana była dedykacja. Słowa się zgadzały. Usiadła na kanapie, podciągnęła nogi pod brodę i zanurzyła się w lekturze. Wiersz Zmęczony burz szaleństwem nie był ani długi, ani specjalnie skomplikowany. Jagoda czuła jednak, jak z każdym wersem bicie jej serca przyspiesza. Gdy skończyła, nie miała już żadnych wątpliwości. To był wiersz miłosny.
Kim zatem była Róża?
Zamknęła tomik i zapatrzyła się na wahadło zegara, usiłując przypomnieć sobie, czy dziadek kiedykolwiek wspominał o kimś takim. Nie, nigdy nie słyszała tego imienia. A przecież jej dziadkowie – w przeciwieństwie do wielu innych osób – chętnie wspominali przeszłość. Opowiadali wnuczce mnóstwo historii ze swojego dzieciństwa, wojennej młodości, o trudach okupacji, a nawet z powstania i trudnych początków dorosłego życia w stalinowskiej Polsce, gdzie niby wolni, a jednak zniewoleni usiłowali na nowo zbudować swój świat. Opowieści wojenne zdawały się im szczególnie bliskie. Mimo mroków tamtych dni lubili wracać tam we wspomnieniach. Był czas, gdy Jagoda nijak nie mogła tego pojąć. Dla niej wojna oznaczała tylko śmierć i cierpienie.
„Chcieliśmy żyć” – odpowiadała jej na to babcia. „Wzięliśmy ślub latem trzydziestego dziewiątego. Dwa tygodnie po tym, jak się poznaliśmy, daliśmy na zapowiedzi. Tak to się kiedyś odbywało. Wojna to był więc czas rozkwitu naszej miłości. Szaleństwa hormonów, jak byście to dziś powiedzieli. Było nam obojętne, czy mamy co jeść, co wciągnąć na plecy, bomby nad głowami też nas jakoś nie przerażały. Byliśmy młodzi, zakochani, zajęci… innymi sprawami”.
Babcia przykładała dłonie do ust i chichotała jak mała dziewczynka. Jagoda przewracała oczami, bo była już wystarczająco duża, by rozumieć sugestię.
Teraz jednak te wspomnienia nijak nie pasowały do układanki.
– Nie, nie, nie – powiedziała na głos, kręcąc głową.
Daniel na pewno miał rację, to po prostu pomyłka. Dziadek nie wziął tej książki z sobą, bo nic dla niego nie znaczyła, a wpis jest tylko zbieżnością imion. Ot, kupił w antykwariacie tomik, w którym przypadkiem była dedykacja dla jakiegoś Szymona od jakiejś Róży. Tak, to było racjonalne i zapewne jedyne słuszne wytłumaczenie.
Dudnienie serca ucichło. Jagoda przeczytała raz jeszcze Zmęczonego burz szaleństwem, a potem kilka innych wierszy. Wreszcie ogarnęła ją niemożliwa do przezwyciężenia senność. Powieki zrobiły się ciężkie, a litery zaczęły się mieszać.
Zwinęła się w kłębek na kanapie i okryła kawałkiem narzuty. Po minucie już spała.
– Taksówka podjechała – zameldował Daniel szesnaście godzin później.
Zaczęli znosić kartony. Chwilę to trwało, lecz w końcu bagażnik zielonego poloneza caro został metodycznie zapełniony. Jagoda wbiegła po schodach, by zamknąć okno w kuchni.
– W radiu mówili – przekonywał taksówkarz. – Będzie lało jak z cebra.
Nie zdjąwszy butów, weszła do salonu i starannie domknęła staroświeckie podwójne okno. Jej wzrok zatrzymał się na leżącym na kanapie tomiku Tuwima. Sięgnęła po niego i wsunęła książeczkę do torebki, niepewna, dlaczego to robi.
W strugach deszczu Warszawa straciła kolory i kontury. Świat widziany przez zasłonę kropel wydawał się dziwnie nierzeczywisty, co jeszcze pogłębiało ponury nastrój dziewczyny. Nie odrywając wzroku od szyby, odszukała dłoń Daniela. Uścisnął jej palce, mocno i krzepiąco.
Samochód zatrzymał się przed dużym, białym, idealnie kwadratowym klockiem z betonu, w którym mieścił się Dom Opieki „Niezapominajka”. We wszystkich oknach przybranych firankami i identycznymi zasłonkami w czerwono-niebieską kratkę paliły się już światła, zalewając podjazd szafranowym blaskiem.
Deszcz wciąż padał. Uczynny taksówkarz pomógł im wyładować pudła, żeby książki nie zamokły. Daniel podziękował mu za to sporym napiwkiem.
– Poszukajmy jakiegoś wolnego wózka – zasugerował, gdy znaleźli się w ponurym przedsionku. Woda ściekała z nich na szare linoleum podłogi. Jagoda skinęła głową.
Zostawili książki i ruszyli w stronę jedynego jasnego punktu na końcu korytarza.
– No kogo ja widzę! – ucieszyła się pani Marzenka, jedna z trzech pracujących na zmianę przełożonych pielęgniarek.
Rozłożyła szeroko swoje pulchne ramiona i nie bacząc na to, że Jagoda jest cała mokra, matczynym gestem zamknęła ją w objęciach, przyciskając do obfitego biustu.
– Znów schudłaś, dziecko. – Cmoknęła z niezadowoleniem, odsuwając dziewczynę i przypatrując się jej uważnie. – W ogóle jej pan nie karmi!
Obrzuciła Daniela karcącym spojrzeniem, lecz już w następnej sekundzie jej twarz się rozpogodziła.
– Na szczęście mamy ciasto – zawołała. – Placek drożdżowy ze śliwkami.
– Wspaniale – Jagoda uśmiechnęła się promiennie.
Daniel na wszelki wypadek milczał.
– Przywieźliśmy dziadkowi książki – poinformowała pielęgniarkę Jagoda.
– Dobrze, dobrze. – Kobieta przytaknęła entuzjastycznie, a biało-czarny czepek zakołysał się na jej głowie. – Ale najpierw ciasto.
Poprowadziła ich do rzęsiście oświetlonej sali, w której mieszkańcy „Niezapominajki” jedli podwieczorek. Siedzieli przy okrągłych stolikach nakrytych obrusami, a całe wnętrze w niczym nie przypominało szpitalnej stołówki, lecz przyjemną kawiarnię. Pachniało kawą zbożową i plackiem drożdżowym. Danielowi zaburczało w brzuchu.
Jagoda zlustrowała salę szybkim spojrzeniem.
– Nie widzę dziadka – powiedziała do pani Marzenki.
– Miał ciężki dzień – odparła tamta z westchnieniem. – Położył się po obiedzie i z tego, co wiem, nadal śpi.
– Co się stało? – zaniepokoiła się Jagoda.
– Miał atak paniki. Był całkiem zdezorientowany, nie wiedział, gdzie jest. Ciągle wołał jakąś Różę – zrelacjonowała na jednym wydechu pielęgniarka.
Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa Jagody. Spojrzała na Daniela, ale on nie patrzył na nią. Jego uwaga skoncentrowana była na pomocnicy kuchennej, która wnosiła właśnie ogromną blachę z ciastem pokrojonym w równe prostokąty.
– Doktor podał panu Szymonowi leki i zasnął, biedaczyna – zakończyła swoją opowieść pielęgniarka, po czym znów się uśmiechnęła. – Pospał sobie i wszystko będzie teraz dobrze. Siadajcie, dzieci, zjedzcie coś, a ja sprawdzę, co tam u niego. Może już się obudził. Ale się ucieszy, gdy mu powiem, że ma gości!
Kobieta klasnęła w dłonie, okręciła się wokół własnej osi i zniknęła w głębi korytarza wiodącego na klatkę schodową. Na parterze znajdowały się pomieszczenia wspólne. Pokoje pacjentów ulokowane były na kolejnych dwóch piętrach.
Daniel i Jagoda usiedli przy jednym z wolnych stolików. Podano im kubki z parującą kawą i dwie porcje placka.
– Mogę? – spytał Daniel, wskazując wzrokiem na stojący przed narzeczoną talerzyk z nietkniętym ciastem.
Wyrwana z zamyślenia dziewczyna wzdrygnęła się. Zerknęła na kubek. Na powierzchni kawy zbożowej powoli tworzył się kożuch. Skinęła głową.
Kolejna porcja placka zniknęła szybko w ustach Daniela. Mężczyzna rozparł się wygodniej na krześle z miną człowieka doskonale zadowolonego.
– Mógłbym tu zamieszkać – westchnął.
– Nie gadaj głupot – mruknęła Jagoda.
– Martwisz się – odgadł natychmiast.
Przytaknęła. Wbrew wiedzy i logice wciąż miała nadzieję, że dziadkowi się poprawi, że wyzdrowieje, że to wszystko jest czymś przejściowym, a nie ostatecznym.
Jagoda chciała przeprosić, lecz w tej samej chwili jak spod ziemi wyrosła przy nich pani Marzenka.
– No i jest, jak mówiłam – oznajmiła wesoło. – Pan Szymon sobie pospał i teraz jest w doskonałym nastroju. Zapraszam na górę. Czeka już na was.
Jagoda zerwała się z krzesła, po czym zerknęła niepewnie na Daniela.
– Idź – powiedział mężczyzna, uśmiechając się krzepiąco. – Ja poszukam wózka, zapakuję wszystko i dołączę do was.
– A jakiego wózka pan szuka? – włączyła się natychmiast pielęgniarka.
Daniel wdał się w szczegółowe wyjaśnienia. Jagoda dyskretnie się wycofała i pobiegła schodami na górę do pokoju dziadka. Zapukała i nie czekając na zaproszenie, weszła do środka.
– Jagódka! – zawołał jowialnie Szymon i wyciągnął do niej ramiona.
To, że od razu ją rozpoznał, było dobrym znakiem. Siedział na łóżku, wyprostowany, czerstwy i pogodny, w czystej pasiastej piżamie, przykryty do pasa pledem obszytym jasnożółtą lamówką.
– Dzień dobry, dziadziu – odpowiedziała i wpadła w jego objęcia.
– A coś ty taka mokra?
Zdążyła już zapomnieć, że strasznie zmokli, gdy wysiedli z taksówki.
– Padało – odpowiedziała krótko.
– Jak to w listopadzie.
Jagoda przyglądała się dziadkowi z uwagą. Wyglądał dobrze. Jedynie sine kręgi pod oczami mogły świadczyć o niedawnym ataku.
Pan Szymon spojrzał na zegarek.
– Chyba właśnie ominął nas podwieczorek – westchnął.
– Nie ma czego żałować – zapewniła Jagoda. – Nie lubisz ciasta drożdżowego.
– A to fakt. – Mężczyzna pokiwał głową. – Jak już jeść coś słodkiego, to niech to będzie naprawdę słodkie, a nie takie tam udawanki.
– Mam tu coś lepszego – powiedziała dziewczyna i konspiracyjnie zerkając w stronę drzwi, sięgnęła do torebki.
W ośrodku nie pozwalano jeść przemysłowych słodyczy. Pani Marzenka powtarzała, że to bardzo ważne w leczeniu chorób neurodegeneracyjnych. Jagoda jednak przygotowała dla dziadka jego ulubiony przysmak własnoręcznie. Blok czekoladowy z mleka w proszku, pełen rodzynek i herbatników.
Żeby dostać się do niewielkiej keksówki, którą dla niepoznaki wrzuciła na dno torebki, wyjęła kilka rzeczy z wierzchu. Na pledzie dziadka wylądowały kolejno puderniczka, portfel, paczka chusteczek, notesik z gumką…
– Daj mi to – zażądał ostro dziadek.
Zdezorientowana Jagoda zamrugała szybko. Dopiero po chwili spostrzegła, na co patrzył. Tomik poezji Tuwima leżał obok etui na okulary.
– Daj! – krzyknął.
Jagoda wzdrygnęła się i pospiesznie podała dziadkowi tomik.
– Skąd to masz? – zapytał wrogo, przyciskając książeczkę do piersi.
– Z domu – odpowiedziała niepewnie.
– Co robiłaś w moim domu?!
– Dziadku, sam prosiłeś, żebym…
– Nikogo o nic nie prosiłem! Kto pozwolił ci grzebać w moich rzeczach?!
– Nie grzebałam – zapewniła natychmiast. – Pakowaliśmy twoje książki, żeby je tu przywieźć.
Wykonała ruch w powietrzu, wskazując na półki czekające na zapełnienie.
– Kłamiesz! – ryknął. – Wszyscy kłamiecie!
– Dziadku… – Jagoda czuła gulę w gardle.
– Chcecie mnie okraść! – krzyczał, a w kącikach jego ust zebrała się ślina. – Zabić!
Drzwi się otworzyły i stanęła w nich młodziutka pielęgniarka. Zza jej pleców wyglądał postawny sanitariusz. Jagoda znała go dobrze. To był Mateusz, student piątego roku fizjoterapii, który za drobną opłatą wczesną jesienią często pomagał im zabierać dziadka na wycieczki. W Domu Opieki „Niezapominajka” pełnił wiele funkcji, od ochroniarza po masażystę.
– Proszę wyjść – poleciła Jagodzie pielęgniarka.
Dziewczyna wstała, wzięła torebkę i posłusznie opuściła pokój. Oszołomiona stała przy zalanym deszczem oknie, gdy na drugim końcu korytarza rozległo się metaliczne szuranie rozsuwanych drzwi windy. Zaturkotały kółka dużego wózka inwalidzkiego, a w ślad za nimi nadszedł Daniel.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Warszawa, listopad 1995
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Warszawa, sierpień 1944
Warszawa, wrzesień–październik 1944
Listopad–grudzień 1944
Styczeń–marzec 1945
Warszawa, listopad 1995
Posłowie
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie
Spis treści
Dedykacja
Epigraf
Meritum publikacji