Ostatni - (samodzielna mama) Kinga z domu Grabowska - ebook + książka

Opis

Nadzieja nie jest matką głupich. Tylko wytrwałych.

Obserwując swoich rodziców, Kaja była pewna, że ją również czeka pełen czułości i szacunku związek. Marzyła o stworzeniu kompletnej, kochającej rodziny – życie napisało jednak inny scenariusz.

Lata starań o dziecko zakończyły się spełnieniem marzenia, lecz także… rozpadem małżeństwa. W codzienność Kai wkradły się samotność, rozczarowanie oraz pustka. Mimo to kobieta się nie poddała.

Kiedy na jej drodze stanęła licealna miłość, znów dała szansę szczęściu. Nie wiedziała wtedy, że historia lubi się powtarzać…

„Ostatni” to osobista, chwytająca za serce książka oparta na prawdziwych wydarzeniach. Opowieść o stracie oraz trudnej miłości. A także o kobiecie, która przeszła przez piekło zawiedzionych nadziei, a mimo to przetrwała i stała się silniejsza – dla siebie i swoich synów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 191

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



(samodzielna mama) Kinga z domu Grabowska

Ostatni

Ta książka jest przeznaczona dla wszystkich, którzy są. Dla tych, którzy byli, będą dziećmi, rodzicami, rodziną. Dla tych w związkach i dla tych bez nich. Dla samotnych i w duecie. Dla przyszłych i obecnych, dzielnych i samodzielnych. Dla Ciebie też jest, a jeśli nie, wystarczy odłożyć i iść dalej swoją drogą.

Dziękuję sobie. Dziękuję za siłę, wiarę we własne możliwości, mimo wielu wątpliwości. Za działanie, determinację i ambitne cele. Za spełnienie wielu marzeń. Dziękuję za każdy krok w przód i te przysłowiowe dwa w tył. Za upadki, za skoki w górę. Za wyżyny własnych sił i za klęski. Za ciekawość swojego miejsca na ziemi, swojej osoby w tym pięknym świecie. Dziękuję za walkę o siebie, o swój spokój i swoje bezpieczeństwo. Za każdy uśmiech, łzę, smutek, radość, rozpacz i pożądanie. Za każde czucie i uczucie. Za każdy zmysł ciała, duszy i umysłu. Dziękuję sobie za odnajdywanie siebie. Dziękuję @szantistrefarozwoju za pomoc, za uwolnienie, oczyszczenie, zrozumienie i akceptację siebie.

Dziękuję Wam, mamuś i tatuś, za dane mi życie. Dziękuję, że jesteście moimi rodzicami, to dzięki Wam słowo „rodzina” wymawiam z dumą i miłością. Dziękuję moim siostrom, bez których nasza rodzina nie byłaby taka, jaka jest. Za te dobre i niedobre, za radości i smutki, za wspólne i osobne. Zawsze niezmiennie, trzy siostry Grabowskie. Księżniczki Pani Małgosi. Córki Pana Tadeusza. Hanyski.

Dziękuję moim synom, Kacprowi i Konradowi. Najlepsze, co w życiu mnie spotkało, to być Waszą mamą. Kocham Was najmocniej na świecie.

Rozdział pierwszy

1. Zakończenie

Ostatnie muśnięcie błyszczykiem. Byłam zdenerwowana, ale jednocześnie podekscytowana. Tyle pracy, ciśnienia z góry, aż w końcu znalazłam się w odpowiednim miejscu. Za drzwiami znajdowała się moja przepustka do złapania oddechu w tej pieprzonej firmie. Potężna sieć aptek, znacząca na rynku farmaceutycznym. Nareszcie, jeszcze tylko tam wejść, podpisać dokumenty z sześciorgiem obrzydliwie bogatych ludzi i będą moim klientem.

Cholera, nie wyciszyłam jeszcze dzwonka.

Zabrałem wszystkie rzeczy, o 18 przyjadę po dziecko, zabiorę go dziś na basen.

Zaćmienie mam czy co? O co mu chodzi, do cholery – mówię do siebie w myślach.

Złapałam ostrość widzenia, przeczytałam jeszcze raz.

Co jest, do choinki?

Przeczytałam trzeci raz, ciągle to samo.

Nie, nie, to, to niemożliwe. Tylko nie to, nie teraz! Kurwa! Jak mógł mi to zrobić?!

Drżały mi ręce, z trudnością przełykałam ślinę. Zadzwoniłam do niego, miałam trzy minuty do spotkania.

– Co to za SMS? O co ci chodzi? Jakie rzeczy, jaki basen? O tej godzinie to my jesteśmy już w domu. Wchodzę na spotkanie, trzymaj kciuki, proszę! – powiedziałam szybko, dysząc i chyba nawet sepleniąc.

– Kaja, mnie nie ma już w domu, wyprowadziłem się. Przyjadę o siedemnastej trzydzieści, zabiorę Julka na basen – odparł pełen spokoju i powagi, delikatnie zmienionym tonem głosu.

– Żarty sobie ze mnie robisz?

– Nie! Sama rano powiedziałaś, że mam się wynieść!

– Nie powiedziałam! – Pokłóciliśmy się, nie pamiętałam już nawet o co. – Pytasz głupio, czy masz się wynieść, to też tak odpowiedziałam, że będę szczęśliwsza, jak w domu będzie spokój! Ale, do cholery, nie to miałam na myśli! Jak ty to sobie teraz wyobrażasz? Cholera jasna, muszę kończyć, wchodzę na spotkanie! – Przerwałam rozmowę, naciskając czerwoną słuchawkę.

Zaczynałam tracić ostrość widzenia, nie, to chyba łzy zamazały mi obraz. Czułam, jak pieką mnie policzki. Myśli kłębiły się w mojej głowie, świat zaczął wirować.

Błagam, błagam, ogarnij się, nie rozpadaj się teraz – powtarzałam sobie. Muszę się trzymać, muszę tam wejść, muszę się trzymać, muszę poprowadzić spotkanie.

Kurwa, chyba się rozpadam.

Czułam, jak serce mi pęka, czułam każdy centymetr mojego ciała, czułam, jak mnie kłuje od środka wszystko i wszędzie, ból się rozlewał. Ogień palił mi gardło.

Weszłam na spotkanie. Miałam wrażenie, jakbym była poza tym miejscem, poza realnym światem.

Stałam z papierami, przede mną kilka uśmiechniętych osób. Krawaty, garsonki mieszały mi się przed oczami. Widziałam ich i słyszałam, jakbym znajdowała się za grubą szybą, w dodatku mleczną. Zaczął się powitalny chaos. Podali mi dłonie na przywitanie. Mili, życzliwi.

– Czego się pani napije?

– Nic nie chcę, dziękuję – wydukałam.

Tak długo czekałam na tę chwilę. Od dwóch lat ciężko pracowałam nad tym klientem, a teraz chciałam stąd uciec. Od momentu odłożenia telefonu w mojej głowie rozbrzmiewał dziwny dźwięk. Ani to pisk, ani to świst. Był cały czas. Drażliwy, rozdzierający cały mój umysł, całe ciało, a może to po prostu mój wewnętrzny krzyk.

Siedziałam w aucie przed domem, nie miałam pojęcia, w jaki sposób tu dojechałam. Na fotelu pasażera leżały plik podpisanych dokumentów – nie wiedziałam, jak do tego doszło, ale były, patrzyłam na nie zaszklonymi oczami. Nie przeszłoby mi przez myśl, że nie będę skakać z radości, gdy już je podpiszę. Bałam się iść do mieszkania, bałam się, że to stało się naprawdę. Siedziałam, jakbym była przykuta do fotela skody fabii. Na samą myśl, że mnie zostawił, porcja łez wylała się szybko jak zsuwająca się lawina.

Weszłam do swojego mieszkania na pierwszym piętrze kamienicy. Otworzyłam drzwi wejściowe, przeszłam przez przedpokój, skręciłam do małej łazienki. Prawie potknęłam się o pralkę i ze strachem otworzyłam szafkę wiszącą nad umywalką. Dwie górne półki były puste, pozostał tylko brud, odbite kółka na szklanej półce. Łzy poleciały niepohamowanie. Totalnie nad tym nie panowałam.

Ile łez można wylać w tak krótkim czasie?

Czułam, jak cała drżałam, siadłam na toalecie, oparłam ręce na kolanach i przytrzymałam głowę tak, jakby miała za chwile eksplodować. Nadal nie chciałam w to wierzyć. Wstałam ochoczo, by się przekonać, że to jednak żart, w dodatku bardzo głupi. Poszłam do sypialni, za drzwiami po lewej stronie stała zabudowana szafa, od podłogi aż po sufit. Przesunęłam drzwi ze strony męża, moje ubrania są od okna, jego od lewej strony.

Kurwa, pusto… Nie, nie, nie wierzę… Mam! Wiem! Szafka z butami, tego na pewno nie schowałby dla żartu.

Wróciłam szybko do przedpokoju, podekscytowana, że odkryłam jego kiepski żart. Otworzyłam. Pusto. Znów usłyszałam ten przeraźliwy dźwięk, opadłam na podłogę, nogi się pode mną ugięły, nie potrafiłam zapanować nad swoim własnym ciałem, umysłem, swoimi emocjami.

Co jeszcze sprawdzić, co robić, by się przekonać, że to blef?

To się wydarzyło naprawdę? Naprawdę zostawił mnie po pięciu latach od przysięgi małżeńskiej? Miłość, wierność i uczciwość. Po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy, gdy już nasze pragnienie się ziściło. To nie mogła być prawda. To się nie działo.

Błagam, o Boże, nie!

2. Początki

W sierpniu znajomi postanowili zrobić imprezę w centrum Katowic w stylu lat sześćdziesiątych. Taksówkami z różnych stron miasta zjeżdżało się nasze towarzystwo, kolorowe i szalone. Każdy się przyłożył do stylizacji. Główną rolę odgrywały kwiatowe stroje i peruki afro, były dzieci kwiaty i eleganckie minisukienki, szerokie opaski we włosach i oczywiście gitara! Wyglądaliśmy świetnie, a bawiliśmy się jeszcze lepiej. Lał się alkohol, paliliśmy zioło – wczuliśmy się w styl pod każdym względem. Piliśmy, tańczyliśmy i śpiewaliśmy. To była magiczna impreza, od początku do samego końca. Bawiliśmy się w zadymionym od tytoniu i trawki mieszkaniu w starej kamienicy na parterze. Najwięcej palących zebrało się w kuchni, całe mnóstwo. Ciężko było wejść, więc jeśli już ktoś się tu dostał, to zostawał na dłuższą chwilę. Do małego pokoju trafiali ci, którzy byli już na wyczerpaniu, lub ci, którym zebrało się na osobiste dyskusje po alko. W sypialni, no cóż, widziałam tylko przemieszczające się i zmieniające ze sobą pary. Łazienka była cały czas zatłoczona. Zajmowali ją ludzie, którzy nie mogli się doczekać swojej kolejki w sypialni, ci idący za potrzebą lub tak zwane psiapsiółki, co muszą razem, a później siedzą tam zdecydowanie za długo jak na załatwienie potrzeb natury fizycznej.

Zaniemogłam po kilku godzinach naprawdę dobrej zabawy, to było tak zwane nagłe odcięcie. Leżałam skulona w małym pokoju na dywaniku, tym takim włochatym pod nogi, przy łóżku. Na kanapie siedziały dziewczyny, piły, śmiały się i rozmawiały, a przy okazji pilnowały moich zwłok. Bohaterski kolega z naszej zacnej drużyny postanowił się mną zaopiekować i przykrył mnie ręcznikiem frotté, który przywlókł z łazienki. Po dwóch godzinach wstąpiło we mnie nowe życie. Jak nagle się odcięłam, tak nagle wróciłam. Wstałam wyspana, pełna energii.

Do dziś się zastanawiam, czy to było zioło.

Niestety, impreza już się miała ku końcowi, pozostało więcej zwłok niż pijących na siedząco, więc to ja wcieliłam się w rolę ratującej. Chętnym zaparzyłam herbatę, innych ułożyłam do spania w bardziej komfortowych pozycjach, niż byli. Kolejny tydzień, kolejna świetna impreza. Tworzyliśmy sporą grupę młodych, pracujących ludzi, którzy spędzali ze sobą czas głównie na imprezach – na prywatkach, w klubach, czasem na wyjazdach. Latem wybieraliśmy się nad jeziora, morze, na koncerty, w góry.

Kolejnej soboty w klubie, w którym bywaliśmy regularnie co tydzień, spotkałam przy barze mojego bohatera. Ledwo siedział, resztkami sił trzymał pustą szklankę po whisky. Miałam okazję się odwdzięczyć. Razem z Anią wyprowadziłyśmy go przed lokal. To był dobry pomysł, bo zwrócił całą wypitą whisky, i nie tylko. Zamówiłam taksówkę, podałam adres, który wymamrotał. Zapłaciłam z góry. Kiedy taksówkarz przyjechał, ulokowaliśmy go na tylnej kanapie toyoty. Wróciłyśmy do baru, skończyłyśmy na szotach i zabawie na parkiecie do białego rana. Następnego dnia napisał do mnie SMS-a, w podziękowaniu za taxi zaprosił na kawę i deser. Jeszcze tego samego dnia wybraliśmy się do kawiarni, nadarzyła się okazja, żeby tak po prostu porozmawiać w bardzo przyjemnym i spokojnym miejscu. Było zaskakująco miło. Przez kolejne dni pisaliśmy do siebie SMS-y. W czwartek zadzwonił zapytać, czy zaplanowałam już weekend. Akurat miałam wolne.

– Okej, to pakuj się, jutro jedziemy do Zakopanego.

– O! Pewnie!

O rety, co za gość, tak po prostu: pakuj się, jedziemy jutro do Zakopanego, no ekstra. Uwielbiałam takie spontaniczne wypady. Znałam go już przecież jakiś czas, rok, może dłużej, z naszej imprezowej paczki. Dusza towarzystwa. Zawsze otaczał się koleżankami, z którymi się nie wiązał. Nigdy nie patrzyłam na niego jak na potencjalnego kandydata do randkowania.

Zaraz, zaraz, czyli nasza kawa to było nic innego jak randka, a ja się nawet nie uczesałam, po prostu zwyczajnie spięłam włosy spinką. Założyłam jasne dopasowane dżinsy, obcisłą bluzeczkę z niedużym dekoltem, chociaż na mój obfity biust to ten mały dekolt w zupełności wystarczył. Cóż, mogłam się bardziej postarać, nadrobię to następnym razem, w końcu zna mnie nie od dziś – pomyślałam wtedy.

W pracy siedziałam jak na szpilkach od samego rana, podekscytowanie wyjazdem wzięło górę. Koniec, nareszcie, szybki prysznic, włosy, makijaż i gotowa. Torba leżała przy drzwiach spakowana poprzedniego wieczora. Miałam na sobie flanelową koszulę w odcieniach niebieskiego, dżinsy i trampki. Farbowane rude włosy starannie uczesałam i rozpuściłam, zrobiłam delikatny makijaż.

Przyjechali po mnie godzinę po pracy. Pati z Rafałem, których znałam z widzenia, i mój bohater ostatnich imprez – Krzysiek. Od początku atmosfera była pełna ekscytacji, w powietrzu czuło się podniecenie wyjazdem. Jego przyjaciele radośnie nas obserwowali. Gdyby mieli pompony, skakaliby jak profesjonalne cheerleaderki, by kibicować pozytywnemu rozwojowi sytuacji. Podróż minęła błyskawicznie, każdy miał sporo do powiedzenia. Panowie sypali dowcipami jak z rękawa.

Dojechaliśmy na miejsce pod wieczór. Zameldowaliśmy się w pensjonacie, ku mojemu zaskoczeniu pokoje były zarezerwowane wcześniej. Tak jak przewidziałam, miałam wspólny pokój z Krzysiem, nie spodziewałam się tylko jednego podwójnego łóżka. Jego przyjaciele, Pati i Rafał, zamieszkali piętro niżej. Szybko się odświeżyliśmy i poszliśmy na Krupówki zjeść kolację. Wybraliśmy typowo zakopiańską knajpę z góralską kapelą, która przygrywała do posiłku. Zanim przynieśli nasze dania, na rozgrzewkę wypiliśmy po wściekłym psie, później na drugą nogę, do kolacji i na odchodne. W drodze powrotnej kupiliśmy zaopatrzenie do hotelu: alkohol, napoje, przekąski. Poszliśmy do pokoju Pati i Rafała i przegadaliśmy w czwórkę cały wieczór. Gdy wyszłam spod prysznica, Krzysiek już spał. Wsunęłam się cicho pod kołdrę i zasnęłam na kilka godzin.

Rano po śniadaniu ruszyliśmy do Kuźnic, skąd niebieskim szlakiem poszliśmy w stronę Murowańca. Chwila przerwy w schronisku na posiłek i dalej nad Czarny Staw Gąsienicowy, który był naszym celem. Tatrzańskie widoki zapierały dech w piersi. Czy aby tylko widoki? – zastanawiałam się, co chwila spoglądając na Krzyśka. Pogoda dopisała jak na polską złotą jesień przystało. Trasa nie należała do trudnych, raczej do przyjemnych, malowniczych. Nie było powodów, by myśleć o zmęczeniu, ekscytacja pomagała pokonywać kilometry tej cudownej wędrówki. Po powrocie zjedliśmy kolację w góralskiej knajpie w towarzystwie kapeli i grzańca. W hotelu od razu rozdzieliliśmy się do swoich pokoi. Tym razem ja wzięłam prysznic pierwsza i po tym natłoku wrażeń zasnęłam jak dziecko, nim Krzysiek wyszedł z łazienki. Obudziłam się w jego objęciach rano, a w głowie migotały promyki szczęścia. W niedzielę pojechaliśmy na Słowację do Tatralandii na wodne szaleństwo. Zalotne spojrzenia, zaczepne gesty, a nawet pocałunki towarzyszyły nam przez cały dzień. Motyle w brzuchu szalały bardziej niż my na najlepszych zjeżdżalniach.

Wieczorem, po przepełnionym atrakcjami weekendzie, dotarliśmy do mojego mieszkania. Pożegnaliśmy się z Pati i Rafałem pod blokiem. Krzysiek wszedł do mojego mieszkania z weekendową walizką. Wieczór, mimo zmęczenia, był cudowny, bo byliśmy sami, tylko my i nikt więcej.

Kochaliśmy się całą noc, namiętnie i czule. I od tamtej nocy byliśmy razem. Jako para, jako małżeństwo, jako rodzice, jako rodzina.

Po dwóch miesiącach od tej wspaniałej chwili okazało się, że jestem w ciąży. Naprawdę się ucieszył z tej wiadomości, jego oczy promieniały szczęściem. Ja byłam przerażona, gdy w łazience na teście, który trzymałam w rękach pierwszy raz w życiu, zobaczyłam dwie kreski. Kilkukrotnie czytałam ulotkę, by się upewnić, że te dwie różowe kreski oznaczają ciążę. Dziecko w wieku dwudziestu ośmiu lat z partnerem, z którym mieszkałam od dwóch miesięcy, w którym byłam zakochana… Cóż, czułam się szczęśliwa i jednocześnie przerażona.

3. Relacje

Byliśmy razem w klubie. Gdy wracałam z parkietu, widziałam, że Krzysiek stoi przy barze z moim byłym, z którym kilka miesięcy temu się rozstałam. Zapytałam, co chciał.

– Podszedł i dał mi szklankę z whisky. Mówię do niego: „Na bar sobie postaw, nie będę ci szklanki trzymał”. A on do mnie: „Stary, to dla ciebie. Gratuluję, słyszałem, że jesteś z Kają. Nie spiernicz tego tak jak ja, bo jest wiele warta”.

No jestem – pomyślałam sobie.

Z tym byłym, Adrianem, spędziłam ponad dwa lata. Był ewidentnym fanem poligamii. Nasze pierwsze spotkanie nadawałoby się do dobrej komedii romantycznej. Chociaż czy to na pewno byłaby komedia?

Tego dnia, gdy się poznaliśmy, zjeżdżałam służbową toyotą yaris ze średnicówki na ulice Gliwicką w Katowicach. Był korek, w który zamierzałam się szybko wbić. Na moje szczęście kolesiowi z mercedesa ML coś musiało wypaść z ręki i gdy się po to schylał, auta ruszyły. Wykorzystałam sekundy jego nieuwagi i wyjechałam moją małą yariską przed niego. Okno miałam otwarte, to było upalne lato. Gdy się podniósł, zauważył, co się stało, bo nie zdążyłam do końca wyprostować kół. Grzecznie podziękowałam uśmiechem. Zaśmiał się głośno, opuścił szybę i coś krzyknął. Światła się zmieniły, więc wszyscy ruszyli. Skręciłam w lewo, już w Gliwicką, w stronę centrum. Kolejne światła i znów czerwone. Stałam jako pierwsza. Obok mnie, na pasie w przeciwnym kierunku, stanął ciemnozielony mercedes ML. Kierowca otworzył swoje okno, a pierwsze, co zwróciło moją uwagę, było to że jego uśmiech był powalający. Cudowne białe zęby błyszczały z daleka. Niesamowicie przystojny gość w typie Bradleya Coopera o niebieskich oczach wołał do mnie:

– Cześć, nieładnie tak zajeżdżać drogę.

Uśmiecham się do niego serdecznie.

– Cześć, przepraszam, jakoś musiałam się wbić.

Światła się zmieniły, wpuściłam go przed siebie, żeby mógł zjechać na swój pas i nie blokować ruchu z naprzeciwka. I tak co skrzyżowanie świetlne stawał obok mojego samochodu i zamieniał ze mną kilka słów. Poprosił, żebym zjechała na parking przed IMAX-em i tak też zrobiłam. Nim odpięłam pasy, podszedł do mojego auta, otworzył drzwi, nachylił się nade mną, patrząc mi prosto w oczy, a lewą ręką chwycił moją wizytówkę, którą trzymałam przy hamulcu ręcznym. Wyprostował się i powiedział:

– Kaja, ładne imię. Zadzwonię później, to się umówimy na wieczór.

Uśmiechnął się i odszedł. Po kilku godzinach zadzwonił do mnie z informacją, że o osiemnastej czeka na mnie w Silesii przy fontannie.

Jeżeli miałabym jednym słowem opisać ten ponad dwuletni związek, byłoby to „adrenalina”. Towarzyszyła mi cały czas. To, co przeżyłam z Adrianem, to szaleństwo w czystej postaci. Przez te dwa lata robiłam rzeczy, na które normalnie sama bym się nie zdecydowała, ba, nawet bym o nich nie pomyślała. Zaczęło się od jazdy na ścigaczu jako tak zwany plecak między dwoma tirami na jednym kole. Nie miałam wyboru, po prostu to zrobił. Ostrzegłam, że następnym razem wyciągnę ręce i będzie mieć mnie na sumieniu. Gdy próbował to powtórzyć i czuł, że go puszczam, gdy widział cień moich rąk wyprostowanych na boki, stawiał maszynę z powrotem na oba koła.

Jazda na skuterze wodnym może i byłaby przyjemna, gdyby nie to, że ten szalony człowiek uwielbiał robić wszystko na maksa, z maksymalną prędkością, jaką dany pojazd osiągał. Potrafił zamknąć licznik, jadąc audi R8, fiatem seicento, ściągaczem czy skuterem. Nie miało znaczenia, jaka to maszyna.

Nasze pierwsze egzotyczne wakacje spędziliśmy na Lanzarote, było cudownie. Co prawda musiałam skakać przez betonowy płot, byśmy się dostali na dyskotekę, i tłumaczyć się z zakazanej nocnej kąpieli w hotelowym basenie, ale dla tych chwil było warto. Uważam, że to najbardziej szalony związek, w jaki kiedykolwiek się wpakowałam.

Na Cyprze wsadził mnie do ogromnej kuli, którą wystrzelili w powietrze na linach. Matulu, jak ja się bałam, jak ja tam krzyczałam. Dla mnie to było coś strasznego i przerażającego, a Adrianowi sprawiło zwykłą frajdę. W ciągu kolejnych dni pan z obsługi tejże maszyny zapraszał mnie za darmo, tylko żebym wsiadła. Taki mieli ubaw z mojego przerażenia.

Próbował mnie nauczyć jazdy na snowboardzie, ale nawet to mnie pokonało. Ze sportów zimowych pozostało mi tylko spa. Byłam w niego ślepo zapatrzona, zafascynowana jego braniem życia garściami i kosmicznie zakochana, przynajmniej tak mi się wydawało. Adrian wykorzystywał ten fakt do rozwijania swojego hobby, czyli kolekcjonowania kobiet. To ten typ mężczyzny, który nie potrafi mieć jednej, ale jedna z nich musi mieć tylko jego, i to byłam ja. Zawsze się otaczał kilkoma pięknymi kobietami. Tłumaczył się, że urodę ma w portfelu, a dziewczyny na to lecą i nie potrafi się ich pozbyć. Zawsze chętnie wracał do domowego ogniska z ciepłym posiłkiem, przytulaniem, dobrym filmem, muzyką i seksem, którego nie brakowało. Rzeczywiście był przystojny i bogaty. Trzeba przyznać, że miał gest, a dziewczyny do niego lgnęły, z czego chętnie korzystał. Nie chciałam się na to godzić i kilka razy zrywałam, ale zawsze wracałam. Miałam do niego słabość i niesamowicie mnie pociągał. Uwielbiałam jego stanowczość i siłę, szczególnie w łóżku. Seks uprawialiśmy, kiedy tylko nadarzyła się okazja, oczywiście, gdy ich nie było, to i tak sprawiał, że się pojawiały. Jednym słowem – cały czas adrenalina. Wiedziałam, że nie mogę tak żyć: ja, on i jego zdobycze na boku. Pewnego dnia powiedziałam sobie dość i zakończyłam ten związek na zawsze. Nie było to łatwe, ale wiedziałam, że muszę się uwolnić, by iść dalej. Pragnęłam być jedyną kobietą dla mojego partnera, a nie jedną z wielu.

Po kilku miesiącach od rozstania zaczęłam spotykać się z Krzyśkiem, którego znałam z widzenia, z imprez, na których bywałam z Adrianem. Miałam wrażenie, że całe klubowe Katowice się znają. W knajpie mój były postawił mojemu facetowi drinka, pogratulował i poradził, żeby o mnie dbał. No cóż, to mimo wszystko było miłe.

4. Błogosławieństwo

Siedziałam na kanapie i zdałam sobie sprawę z tego, jak to szybko się wydarzyło. Nie wiedziałam, jak ja sobie z tym poradzę. Byłam w ciąży, co oznaczało, że będę mieć dziecko, będę mamą. Jak teraz będzie wyglądać moje życie? W jednej chwili ze względu na dwie różowe kreski wszystko się zmieniło.

Czułam ogrom szczęścia, które przepływało przez moje ciało. Pamiętam, jak marzyłam o własnej rodzinie, gdy byłam małą dziewczynką. Wychowywałam się w świecie bez Internetu, z lalkami, koleżankami i nieograniczoną wyobraźnią. Najczęstszą zabawą była ta w bycie mamą i podróż pociągiem na wieś. Ustawiałam krzesła w przedpokoju i siadałam w przedziale. Na kolejnych krzesłach usadawiali się inni pasażerowie i moje dzieci – lalki.

Zawsze marzyłam o rodzinie: ja, mąż i czwórka maluchów, o domu pachnącym pieczonym chlebem. Rozbrzmiewającym wesołym śmiechem i planami na kolejne wspólne wakacje. Marzyłam o miłości i szczęściu. Marzyłam o domu, jaki stworzyli dla mnie i moich sióstr rodzice. Zawsze zgodni, zawsze razem, zawsze oboje musieli wyrazić zgodę, jeżeli o coś się prosiło. Wychodzili razem, wracali razem, razem oglądali telewizję i szykowali nam kanapki do szkoły. Tak naprawdę to kanapki robił tata, mama w tym czasie była z nim w kuchni. Siadała przy stole przed małym lusterkiem, wykonywała doskonały makijaż i popijała przy tym kawę. W tym czasie tatuś szykował drugie śniadania dla całej rodziny. Nigdy nie słyszałam ich kłótni, podobno były, ale świetnie to przed nami ukrywali. Dla mnie byli, są i zawsze będą wzorem idealnego związku, takiego na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie. Razem przez życie, do tańca i do różańca, chociaż ojciec z tańcem był na bakier. Wzór czystej, szczerej, prawdziwej miłości, o której marzyłam już jako dziewczynka. Czy ja też mojemu dziecku zapewnię taki dom i pokażę, co to miłość? Zdecydowanie tak, przecież nie mogło być inaczej.

5. Pierwsza wizyta

Po pierwszych chwilach euforii umówiłam się do lekarza. Krzysiek był bardzo czuły, bardziej niż dotychczas. Czuły, opiekuńczy i bardzo serdeczny. Zaangażowany od samego początku, co dawało mi poczucie bezpieczeństwa, którego wtedy potrzebowałam. Uwielbiałam wtulać się w jego potężne ciało i nic nie mówić, tylko czuć ciepło i troskę. Do lekarza poszliśmy razem, po raz pierwszy usłyszeliśmy bicie serca naszego dzieciątka. Niesamowite przeżycie, ekran z czarno-białym, średnio wyraźnym obrazem był najpiękniejszą rzeczą, jaką dotychczas widziałam. Łzy wzruszenia cisnęły się do oczu. Krzysiek ściskał moją dłoń z radości, gdy lekarz po kolei pokazywał na ekranie, co widzi. I to bicie serduszka, niesamowite. Będziemy rodzicami! W domu planowaliśmy, gdzie postawić łóżeczko, wymyślaliśmy imiona, mimo że nie znaliśmy płci dziecka. Tworzyliśmy najróżniejsze scenariusze na przyszłość, co się wydarzy, gdy już będziemy w trójkę.

Mijały kolejne dni i tygodnie w radosnym oczekiwaniu na powiększenie się naszej rodziny. Przyszedł czas na kolejna wizytę, oczywiście wspólną. Usłyszeliśmy, że dziecko zdrowo się rozwija i rośnie. Dostaliśmy następne zdjęcie do albumu i umówiliśmy się na badania prenatalne. Wszystko wyglądało w porządku, byliśmy szczęśliwi. Chodziliśmy do pracy, wieczory spędzaliśmy wspólnie na spacerach, spotkaniach z przyjaciółmi lub po prostu przed telewizorem. Krzysiek był pewien, że to syn, i wszystkich o tym informował, nie przyjmował do wiadomości, że to może być dziewczynka. Na badaniach prenatalnych potwierdzono jego przekonanie. „Będą mieć państwo syna, gratulacje”. Ten potężny mężczyzna trzymał mnie za rękę i rozpłakał się ze szczęścia na tę wiadomość. Zadzwonił do wszystkich znajomych i całej rodziny podzielić się tą radosną nowiną. Cieszył mnie widok jego radości.

6. Korporacja a zdrowie

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Ostatni

ISBN: 978-83-8373-8798-6

© (samodzielna mama) Kinga z domu Grabowska i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Weronika May

KOREKTA: Agata Ogórek

OKŁADKA: Magdalena Czmochowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek