Ostatni opadły księżyc - Graci Kim - ebook

Ostatni opadły księżyc ebook

Kim Graci

5,0

Opis

Życie Riley Oh – ostatniej gwiazdy opadłej z Krainy Bogów – wcale nie toczy się tak, jak można by się spodziewać. Z jej nowo odkrytym boskim dziedzictwem niestety nie wiążą się upragnione magiczne zdolności. Połowa przyjaciół i najbliższej rodziny (nie wyłączając rodziców) w ogóle jej nie pamięta. Na domiar złego cały klan Gom zwraca się przeciwko niej, obwiniając ją o zabicie Bogini Jaskiniowej Niedźwiedzicy i pozbawienie szamanów uzdrowicieli ich uleczających mocy.
Gniew narasta i kiedy grupa nieznanych sprawców rzuca klątwę na rodzinny dom Riley, dziewczyna wie, że musi coś zrobić, by przywrócić swemu klanowi moce, nawet jeśli będzie musiała przekraść się niepostrzeżenie do Krainy Duchów.
Na szczęście Riley może liczyć na wsparcie. W zaświatach poznaje urodzonego w niebie Dahla – chłopaka o szokująco białych włosach i dziwnym zamiłowaniu do toalet – który nie od razu powie jej całą prawdę o sobie. Wspólnie pokonają zaciekłe potwory, odkryją podwodny świat i uratują krainę umarłych przed strasznym losem, którego nikt nie przewidział.
I tym razem Riley nie pozwoli, by coś stanęło na jej drodze – ponieważ wciąż nie może się pozbyć przeczucia, że nadciąga potężne zagrożenie i aby się z nim zmierzyć, wszystkie klany obdarzonych będą potrzebowały swoich pełnych mocy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 392

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Koreańskie słowa użyte w tej książce zostały zapisane zgodnie z poprawioną transkrypcją języka koreańskiego, zatwierdzoną przez Ministerstwo Kultury i Turystyki Korei Południowej w 2000 roku. Wyjątkiem są słowa „kimchi” oraz „taekwondo”, których pisownia już się w polszczyźnie utrwaliła.

Tytuł oryginału

The Last Fallen Moon: A Gifted Clans Novel

Copyright © 2022 by Graci Kim. All rights reserved.

Originally published in the United States and Canada by Disney • Hyperion Books as Rick Riordan Presents: The Last Fallen Moon. This translated edition published by arrangement with Buena Vista Books, Inc.

Jacket artwork © 2022 by Vivienne To

Jacket design by Joann Hill and Jackie Lai

Copyright © for the Polish translation by Patrycja Zarawska, 2023

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Galeria Książki, 2023

Opracowanie redakcyjne i DTP

Pracownia Edytorska „Od A do Z” (oda-doz.pl)

Redaktorka prowadząca

Katarzyna Kolowca-Chmura

Redakcja

Magdalena Gierej

Korekta

Wanda Leśniak

Opracowanie okładki i DTP

Anna Cupiał

Opracowanie wersji elektronicznej

Wydanie I, Kraków 2023

ISBN EPUB 978-83-67071-71-0

ISBN MOBI 978-83-67071-72-7

Wydawnictwo Galeria Książki

www.galeriaksiazki.pl

[email protected]

Dla mojej mandu – oby Twoje policzki były mięciutkie i słodkie przez wszystkie Twe dni.

1Nawet skonani bohaterowie potrzebują pracy na wakacje

Technologia to dno.

Zaraz, zaraz, to pewnie trochę nie fair. Technologiczne postępy w dwudziestym pierwszym wieku uratowały życie niezliczonym ludziom i połączyły miliony osób na całym świecie. Pozwoliły nawet mnie i moim przyjaciołom porozmawiać z gwisinem, czyli z głodnym duchem, dzięki czemu odkryliśmy tajemnicę ostatniej opadłej gwiazdy. Technologia, obiektywnie rzecz biorąc, jest niesamowita.

A w moim osobistym ujęciu?

Tiaa, kompletne dno.

Hej, nie osądzajcie mnie. Na pewno powiedzielibyście to samo, gdybyście spędzili ostatnie dwa miesiące życia, skrupulatnie kopiując księgi z biblioteki klanów obdarzonych do laptopa, zdanie po zdaniu, słowo po słowie. I to podczas letnich wakacji, nie inaczej. Klan Horangi jest niedościgniony w przełomowych czarach, opensource’owej magii i cyfrowych księgach zaklęć, co się bardzo chwali (to ostatnie zwłaszcza ze względu na nasz ślad węglowy). Tyle że w związku z tym ktoś musi ręcznie wprowadzić zawartość wszystkich starych tomów do chmury. A tą osobą obecnie jestem ja. Hej-ho, hej-ho!

– Jak tam, Riley? – odezwał się do mnie mój przyjaciel Taeyo. Przetarł sobie oczy i przeciągnął się z rękami nad głową. Siedział tuż obok i pracował nad upgrade’em swojej aplikacji służącej do zaklinania duchów, Ghostr. Jest geniuszem kodowania, oprócz tego że po mistrzowsku włada swoim dominującym żywiołem, wodą. – Zrobię sobie małą przerwę i wyskoczę po paluszki Pepero. Przynieść ci też?

Taeyo to szaman z klanu Horangi, jest jego członkiem od urodzenia. Ja, wręcz przeciwnie, musiałam przejść inicjację, żeby dołączyć do klanu. To dlatego, że choć urodziłam się w rodzinie Horangi, wychowywała mnie rodzina uzdrowicieli z klanu Gom. Teraz należę do obu tych klanów, mimo że nie mogę się posługiwać magią żywiołów ani uzdrawiać. To pewnie brzmi pokrętnie, ale cóż – długa historia. Gdybym była pisarką, zebrałabym z tego materiał na całą książkę…

– Mają wszystkie te nowe smaki. Koniecznie musisz spróbować – namawiał mnie Taeyo. – Zasługujesz na mały odpoczynek.

Skorzystałam z tego, że mi przerwał, i rozparłam się w swoim ergonomicznym krześle, też wyciągając ramiona. Do tej pory garbiłam się nad laptopem, kopiując książkę zatytułowaną Kraina Duchów dla bystrzaków, a opisującą zaświaty, proces reinkarnacji i takie tam. Płacili mi od słowa i naprawdę chciałam skończyć ostatnie kilka rozdziałów, zanim pójdę do domu.

– Może masz rację – odpowiedziałam. – Przynieś mi o smaku ciasteczek z kremem. Dzięki.

– Dobry wybór! – Taeyo z zapałem wstał z krzesła i ruszył w stronę automatu z przekąskami. – Spróbuję tych nowych, różowych z zieloną herbatą. Ekscytujące!

Jak zwykle miał pod szyją zawiązaną muszkę, ale tego dnia w kolorze musztardowym, której dotąd u niego nie widziałam. Pasowała do połyskliwych szelek, na których trzymały się chinosy o barwie dojrzałych winogron, a stroju dopełniała łososiowa koszula. Taeyo to chodzący wzornik kolorów Pantone i wbrew temu, co można by przypuszczać, zaskakująco dobrze w tym wszystkim wygląda jak na trzynastoletniego autentycznego geeka.

Podczas gdy Taeyo wybierał w automacie smaki paluszków Pepero, ja postrzelałam kręgami szyjnymi i rozejrzałam się po jasno oświetlonym, dużym, dostępnym dla wszystkich pomieszczeniu. W artystyczny sposób zakomponowano tu liczne wspólne przestrzenie pracy, kilka stołów do air hockeya, parę jednoosobowych kapsuł do spania, a nawet samoobsługowy bar z daniami ramyeon.

Wiedziałam, że jest niedziela, ale i tak było wyjątkowo spokojnie, zważywszy na to, że znajdowałam się w głównej siedzibie uczonych szamanów. Oprócz mnie, Taeya i mojej obłaskawionej ptaszycy, inmyeonjo imieniem Areum (która, skurczona do wielkości gołębia, drzemała na posłaniu z podartego papieru u moich stóp), w całym pomieszczeniu było jeszcze tylko dziesięć osób. Wśród nich mój chyba wciąż najlepszy przyjaciel Emmett – choć nie jest łatwo blisko przyjaźnić się z kimś, kto cię nie pamięta – i Cosette Chung, superpiękna i supersprytna iluzjonistka z klanu Gumiho, która teraz przypuszczalnie była dla Emmetta lepszą przyjaciółką niż ja. Oboje siedzieli na piłkach gimnastycznych przed wielkim, wklęsłym ekranem i grali w swoją ulubioną grę, Galaktyczną bitwę.

Muszę przyznać – widok Emmetta i Cosette przesiadujących w campusie klanu Horangi wciąż w głowie mi się nie mieści. Do niedawna klan uczonych był wyklęty ze społeczności obdarzonych. Jego członkowie zostali wygnani i musieli sobie znaleźć nowe miejsce zamieszkania, z daleka od pozostałych klanów. Właśnie dlatego powstał ten campus – sieć zbudowanych na drzewach domów, pokrytych lustrami i zakamuflowanych wśród listowia w Angeles National Forest. Uczeni mieszkają tu, jedzą, uczą się i studiują oraz pracują, a obecnie jest to jedyne należące do obdarzonych miejsce w mieście, w którym się mogę pokazać.

Taeyo podał mi paczkę czekoladowych pałeczek pokrytych okruchami ciastek i zaczęłam pogryzać je w zamyśleniu. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy wiele się wydarzyło. I w tym „wiele” nie było nic dobrego. Ojoj. Pewnie powinnam poświęcić chwilę na wyjaśnienia, żebyście byli na bieżąco.

No, przede wszystkim musicie wiedzieć, że nie tylko należę do dwóch klanów, Horangi i Gom, ale oprócz tego jestem jeszcze ostatnią opadłą gwiazdą. Ściśle rzecz biorąc, jestem kawałkiem ciemnego słońca, które opadło z nieba Krainy Bogów, co czyni mnie boską istotą, choć oczywiście jestem śmiertelniczką. Tak, tak, wiem. Wydaje się odlotowe. Ale zapewniam was, sprowadziło to na mnie prawdziwe siedem nieszczęść.

Widzicie, okazuje się, że nie wszystkie boginie są życzliwe i dobroduszne, jak to sobie zwykle wyobrażamy. Patronka klanu Gom – Bogini Jaskiniowa Niedźwiedzica – próbowała mnie zabić, aby uzyskać dostęp do Krainy Śmiertelnych, co dla rodzaju ludzkiego byłoby naprawdę zgubne. Nie wspominając nawet o szoku, jaki przeżyliby saram (czyli ludzie nieobdarzeni), którzy nawet nie wiedzą o istnieniu magii. Na szczęście z pomocą mojej rodziny i przyjaciół udało się nam nie dopuścić do nadejścia przepowiedzianego w proroctwie „końca dni” i zniszczyliśmy boginię, zanim ona zniszczyła nasz świat.

Początkowo daliśmy się ponieść radości. Kraina Śmiertelnych znów była bezpieczna! Moja siostra, Hattie, wróciła do żywych w jednym kawałku. Postawiliśmy się boskiej istocie i zwyciężyliśmy! Jak wielcy bohaterowie – hurra!

A potem dotarła do nas rzeczywistość.

Bez boskiej patronki moc naszego daru zanikła i klan Gom został pozbawiony możliwości leczenia magią. Moi rodzice nie potrafili prowadzić swojej kliniki, nie mając mocy uzdrowicielskich, zamknęli ją więc i poszli pracować na zmywaku do Seoulful Tacos. Powiedzieli, że wolą uczciwie zarabiać na życie, niż wciąż rozpamiętywać, co stracili.

I mimo że ocaliliśmy świat (tak przy okazji – nie musicie dziękować, nie ma za co), niewielka, lecz głośna grupka uzdrowicieli była na mnie coraz bardziej zła z powodu utraty boskiego powołania.

„Dlaczego nie skonsultowałam swojego planu z każdą sekcją Gom na wszystkich siedmiu kontynentach?” (Ech, może dlatego, że nie mieliśmy dziesięciu lat do namysłu).

„Dlaczego nie pozwoliliśmy bogini po prostu wędrować po ziemi?” (Ech, może dlatego, że jasno dała do zrozumienia, jak mało znaczą dla niej śmiertelnicy i ich życie).

„Dlaczego nie wpadłam na lepszy plan?” (Eee… czyżby im umknęło, że to był wyścig z czasem przeciwko bogini, która zamierzała zniszczyć znany nam świat?!)

Jak sobie możecie wyobrazić, morale w klanie Gom – w ujęciu globalnym – upadło jak jeszcze nigdy.

A jakby tego było mało, moja siostra Hattie nie doszła w pełni do zdrowia po powrocie z Krainy Bogów. Wciąż miała te dziwne napady snu, podczas którego wyłączała się na całe godziny, ostatnio coraz dłużej. Zawsze się w końcu budziła. Ale za każdym razem, gdy się to zdarzało, miałam wyrzuty sumienia, ponieważ spadło to na nią przeze mnie i w dodatku z mojej winy rodzice nie byli w stanie jej wyleczyć.

A najgorsze z wszystkiego?

Moi rodzice, cały klan Gom i wszyscy uczeni Horangi (nawet Taeyo) zupełnie mnie nie pamiętali z czasów sprzed mojego finalnego starcia z boginią. Ich wspomnienia o mnie zostały wymazane w ramach układu, który zawarłam z dokkaebim (w zamian za to miał mi sprowadzić ostatnią opadłą gwiazdę). Ostatecznie jedyną osobą z całej rodziny i z obu moich klanów, która mnie pamiętała, była moja siostra, Hattie. Dzięki niech będą wielkiej Mago.

Och, o mało nie zapomniałam. Na domiar złego, choć jestem ostatnią gwiazdą opadłą z Krainy Bogów, mam dosłownie zero magicznej mocy. Jeśli nie liczyć roztrzaskania posągu bogini w sanktuarium Gi (co – spójrzmy prawdzie w oczy – przypuszczalnie udało mi się przypadkiem), szamańskie dziedzictwo nie przejawia się u mnie w najmniejszym stopniu. Jestem kompletną porażką. I problem nie w tym, że nie potrafię działać za pomocą magii. Chodzi o to, że ludzie oczekują ode mnie odpowiedzi. Chcą, żeby ich zapewnić, że pozostałe boginie nie będą się niepostrzeżenie przekradać do Krainy Śmiertelnych. A skąd ja mam to wiedzieć? Jedyne, czego jestem pewna, to że każdą złą sytuację umiem zamienić w jeszcze gorszą.

Ojoj, nie ma lekko.

No i na tym stoimy. Jesteście już na bieżąco. Właśnie dlatego w to piękne, słoneczne niedzielne popołudnie tkwię w głównej siedzibie klanu Horangi i mimowolnie uczę się o zaświatach, które nazywamy Krainą Duchów i które w naszym rozumieniu obejmują i piekło, i raj. Chciałabym móc powiedzieć, że robię to, aby znaleźć sposób na ochronienie świata przed przyszłymi atakami z Krainy Bogów. Ale prawda jest taka, że się ukrywam. Przez ostatnie dwa miesiące jedyne, w czym zrobiłam postępy, to wypieranie się. Robię, co mogę, żeby zagłuszyć poczucie winy i zamknąć drzwi przed wszystkimi i wszystkim. Lepiej udawać, że jest w porządku, zamiast się przyznać przed sobą do czegoś innego. Wierzcie mi.

KaTalk!

W mojej komórce brzęknęło powiadomienie i jednocześnie odezwały się telefony Taeya, Cosette i Emmetta. Wszyscy zerknęliśmy na swoje ekrany i okazało się, że Hattie wysłała nam wiadomość na grupie w KakaoTalk – aplikacji, którą posługują się obdarzeni.

„Ludzie, słuchajcie uważnie. Musicie wszyscy przyjść do nas do domu, i to JUŻ. Wyjaśnię, jak będziecie na miejscu, ale śpieszcie się. Noah i ja czekamy na was. To ważne!!”

Niedojedzona paczka pepero wyśliznęła mi się z ręki i spadła na głowę ptaszycy. Areum obudziła się z trzepotem skrzydeł, po czym usiadła mi na ramieniu.

– O moja Mago – szepnęłam do niej, czując, że mnie ściska w piersi. – Musiało się stać coś złego, Areum. Czuję to, wiem na pewno.

– Bez paniki, Riley Oh – zagruchała mi inmyeonjo do ucha. – Pojedź do domu i sprawdź.

– Ma rację – stwierdził Taeyo i spokojnie, z opanowaniem zamknął laptop. – Nie znając faktów, można dojść do pochopnych wniosków. Udajmy się tam najpierw i posłuchajmy, co Hattie ma do powiedzenia.

Przygryzłam wargę. Oczywiście nie mam daru jasnowidzenia, ale przeczucie mówiło mi, że coś jest nie tak. Może któraś z pozostałych bogiń postanowiła wreszcie wziąć odwet? Właściwie teraz, kiedy się zastanowiłam, przypomniało mi się, że zeszłej nocy miałam koszmar z wężami, a wiadomo, że to zły znak. W tym śnie Hattie i ja błąkałyśmy się po morzu, pływając na przerośniętym różowym dmuchanym flamingu, zmęczone i odwodnione. Wtem chmury się otworzyły i spadł deszcz. Piszcząc z radości, nastawiłyśmy spieczone usta, by się napić. Nareszcie słodka woda! Tyle że to wcale nie była woda. Z nieba leciały oślizłe, pasiaste węże, obijały się o różową gumę pontonu i wiły się u naszych stóp. Łe! Koszmary (i węże) są najgorsze.

Szybko spakowałam swój laptop. Księgę, którą kopiowałam, wsunęłam do torby na ramię, a wraz z nią schowałam obrzydliwe powidoki złego snu. Będę musiała dokończyć te rozdziały później.

Kiedy razem z Taeyem schodziłam z drzewa po spiralnych drewnianych schodach, usiłowałam sobie przypomnieć, jak zachowywali się dziś moi rodzice. Mieli głęboko podkrążone oczy, a ręce zaczerwienione i spierzchnięte przez tę nową pracę. Ale ostatnio zawsze tak wyglądali: znużeni i przygnębieni. Czy mogło im się przydarzyć coś jeszcze? Na tę myśl zrobiło mi się niedobrze.

„JUŻ lecimy!!” – odpisałam pośpiesznie siostrze, dodając linijkę zmarszczonych buziek.

Tuż po mnie odpowiedziała Jennie Byun, jasnowidząca z klanu Samjogo, do niedawna mój arcywróg, a obecnie jedna z paczki przyjaciół.

„David i ja też zaraz będziemy. Właśnie próbował zrobić dla mnie eliksir i zaliczył epicką porażkę. Mam ochotę wykopać go na zbity bezużyteczny tyłek ”.

Emmett wysłał emotki przedstawiające smoka i hulajnogę, po czym oboje z Cosette czym prędzej dołączyli do nas na dole. Areum przybrała swoje normalne, dwumetrowe rozmiary i dziobem poprawiała sobie pióra na skrzydłach.

– Hattie wyraźnie pisze, że to pilne – zauważyła Cosette. – Ruszajmy się.

Emmett zmarszczył brwi. Ale u niego mina: „Właśnie wdepnąłem w psią kupę” to norma, więc zbytnio się nie przejęłam. Rozwinął swoją niebieską smoczą hulajnogę i stanął za kierownicą.

– Cosette, Taeyo i ja pojedziemy Borysem. Riley, spotykamy się u was.

Kiwnęłam głową, Areum szturchnęła mnie dziobem. Nieczęsto korzystałam z jej podwózek – nie byłoby mądrze ryzykować, że saram zobaczą nastolatkę lecącą na olbrzymiej ptaszycy ponad ulicami Los Angeles – ale dziś wyglądało na to, że trzeba zrobić wyjątek. Chwyciłam się skrzydeł inmyeonjo i wywindowałam się na jej grzbiet.

– Cosette, byłabyś tak dobra? – zapytałam.

W odpowiedzi Cosette złączyła nadgarstki, pocierając swoją bransoletę Gi, i w ten sposób aktywowała srebrny znak obdarzonych Gumiho. Gdy wyśpiewała słowa zaklęcia rzucającego urok, brązowe, biało nakrapiane skrzydła Areum zaiskrzyły niczym brokat, po czym stały się zupełnie przejrzyste. Poczułam mrowienie na skórze, a więc na mnie urok też działał. Ptaszyca zapewne machnęła na próbę skrzydłami, ponieważ przez powietrze dokoła przeszły lekkie fale, jak zmarszczki na stawie podczas wiatru.

– Już was nie widać – oznajmiła Cosette. – Powodzenia!

Areum wzbiła się do lotu, a ja mocno złapałam się jej piór. Nie wiedziałam, jakimi nowinami Hattie chce się z nami podzielić, lecz miałam bardzo złe przeczucia.

Dzięki niezwykłej prędkości, jaką rozwijał Borys, smok na kółkach, Taeyo, Emmett i Cosette zjawili się w naszym domu zaledwie kilka sekund po mnie. Nie mam pojęcia, czy spodziewałam się zobaczyć obejście w płomieniach, ale wyglądało spokojnie i normalnie. Co, szczerze mówiąc, jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Popędziłam po schodkach na ganek i do drzwi.

– Riley, jesteś jak reaktor jądrowy, tak promieniujesz niepokojem! – zawołał za mną Emmett. – Nie zapomnij oddychać!

Wszyscy stali już za mną, więc pośpiesznie skomplementowałam drzwi-sin. Zamek kliknął, odblokowując wejście, a ja wzięłam głęboki wdech i pchnęłam drzwi. Tak się strasznie martwiłam tym, co zastanę w środku!

– Niespodziaaanka!

Prosto w moją twarz poleciały zwinięte pasemka kolorowej bibuły. Wrzasnęłam, zgarniając je sobie z głowy. Czy coś ze mną nie tak, czy rzeczywiście w naszym ciasnym przedpokoju tłoczy się kupa ludzi i pies i wszyscy coś do mnie krzyczą? I dlaczego każdy ma na głowie szpiczastą czapeczkę?

– Wszystkiego najlepszego z okazji spóźnionych trzynastych urodzin, Riley! – wołała z radością Hattie.

Obok mojej siostry stał Noah Noh, należący do klanu Miru, czyli obrońców; ostatnio nie było już taką znowu tajemnicą, że Hattie się w nim buja. Dalej cisnęli się Jennie i David (wszyscy wyszczerzeni od ucha do ucha), a za nimi moi rodzice oraz Sora i Austin, których chyba mogłam nazywać swoimi nowo odnalezionymi opiekunami z klanu Horangi.

– Zaraz, czyli to ma być impreza? – Zawahałam się. – Ale moje urodziny były jakoś z miesiąc temu – wymamrotałam, wciąż oszołomiona z wrażenia. I zaraz ogarnęła mnie złość. – Naprawdę, Hat, o mało nie dostałam zawału! Myślałam, że stało się coś okropnego.

Hattie miała na sobie swoją ulubioną biało-czerwoną sukienkę w grochy. Ani trochę nie speszyła się moją reakcją na tę ich zasadzkę. Plasnęła się ręką po udzie i stwierdziła:

– Przepraszam, ale nie przepraszam. Szkoda, że nie widziałaś swojej miny, Rye! Cenniejsze niż złoto! – Tak się ożywiła, że na jej zapadniętych policzkach pojawiło się trochę tak bardzo wyczekiwanego koloru.

Nasz samojed, Mong, podłączył się do jej energii i zataczał wokół mnie radosne kółka. Odwróciłam się i spiorunowałam wzrokiem Taeya, Emmetta i Cosette.

– Wy też maczaliście w tym palce, co?

Spuścili oczy i nawet Areum skurczyła się i schowała za kółkami Borysa.

– No oczywiście – burknęłam. Rozdrażnienie zaczęło się ze mnie ulatniać.

Hattie złapała mnie za rękę i zaciągnęła do salonu, który przystrojono w prawdziwym stylu obdarzonych. Confetti i serpentynki tak zaczarowano, by unosiły się nad naszymi głowami, tworząc tęczowe obłoczki. W powietrzu jak pszczoły latały najróżniejszej wielkości i kształtu cukierki, szukając otwartych ust, w które mogłyby wpaść. Był nawet zaklęty balon przedstawiający cheollimę, który machał skrzydłami i głośno rżał.

– Ta-dam! – zawołała Hattie i zamaszystym gestem wskazała duży, pokryty lustrzanym lukrem tort z trzynastoma świeczkami, które zawisły nad nim i raz po raz zamieniały się miejscami, jakby się bawiły w gorące krzesła.

– Bamboszki świętoszki, czy to jest zaczarowany tort?! – pisnął Emmett z przejęciem. – O jakim smaku?

Mong, najwyraźniej podzielając podekscytowanie Emmetta, podskoczył i spróbował chapsnąć kawałek dla siebie. Na szczęście nieskutecznie.

– To tort o wszystkich smakach – odpowiedziała Hattie. – Cukiernik z klanu Tokki zapewnił mnie, że każdy kęs będzie miał inny smak: czekoladowych krówek, red velvet, z kolorową posypką, marchewkowy i co tam jeszcze. Im więcej jesz, tym większe urozmaicenie.

Odkąd wróciła do życia, nie widziałam jej tak pełnej energii i zapału. Wciąż miała na twarzy chorobliwą bladość, a przy tym była taka wychudzona, że wyglądała jak kupka chodzących kości. Ale w jej oczach płonęły iskry. Tak ją roznosiły emocje, że przez chwilę zastanawiałam się, że może rzeczywiście impreza to coś, czego nam wszystkim dziś potrzeba. Pretekst, żeby móc zapomnieć o świecie, włożyć głupie szpiczaste kapelusiki i zjeść tort o wszystkich smakach.

Lecz zaraz potem znów naszło mnie odrętwienie, przypominając, że muszę porządnie zamknąć swoje drzwi. Im bardziej otwieram się na ludzi i wpuszczam ich do siebie, tym większe prawdopodobieństwo, że znowu ich skrzywdzę. Nie chciałam nikomu więcej rujnować życia.

– Dzięki, siostrzyczko – wysiliłam się na radosny ton. – Ale nie trzeba było.

Sora i Austin uściskali mnie i złożyli mi spóźnione życzenia urodzinowe. Uścisk Austina był tak przesadzony i wymuszony, że shurikeny z jego skórzanej kurtki powbijały mi się w skórę. Potem przyszła kolej na rodziców. Wyszło niemrawo i niezręcznie, tak jak się na wpół ściska, na wpół poklepuje dalekiego kuzyna, którego się ledwie zna.

Starałam się jak mogłam, by nie okazać przykrości, bo wiedziałam, że dają z siebie wszystko. Ale nie będę kłamać – było do bani. Z Sorą i Austinem to zrozumiałe, ponieważ poznaliśmy się całkiem niedawno. Jednak właśni rodzice traktowali mnie teraz jak zupełnie obcą osobę, która zrządzeniem losu trafiła pod ich dach. I to bolało. Bardzo.

Hattie, wyczuwając, że mi z tym źle, ścisnęła mnie za rękę.

– Znajdziemy sposób – szepnęła mi do ucha. – Pomożemy im odzyskać wspomnienia.

Eomma odchrząknęła.

– Mam nadzieję, że zbytnio nie najadłaś się strachu, Riley – powiedziała uprzejmie. – Chcieliśmy zorganizować uroczystość godną opadłej gwiazdy. Hattie miała pomysł z niespodzianką, ale wiadomo, że czasami ją trochę ponosi. Przepraszamy za to.

„Ech, przecież wiem” – miałam ochotę odparować. Nikt mi nie musiał mówić, jaka jest moja własna siostra. Bądź co bądź spędziłam z nią tylko całe życie. Wiedziałam jednak, że eomma nie miała złych intencji. Więc się ugryzłam w język.

– Przepraszamy, że nie zorganizowaliśmy czegoś wcześniej – dodał od siebie appa. – Jak wiesz, Eunha i ja… to znaczy: twoja mama i ja byliśmy… noo… Ostatnio nie żyło się nam łatwo.

– W porządku – odpowiedziałam z dzielną miną. – Wiem. I dziękuję wam.

Mong trącił mnie w udo swoim mokrym nosem, jakby mi chciał przypomnieć, że on też tu jest. Przykucnęłam i westchnęłam.

– Ja też cię kocham, wielki biały głąbku.

Polizał mnie po policzku, po czym drapnął łapą owinięty brązowym papierem, smukły pakuneczek, który miał przywiązany do obroży.

– Co ty tu masz, kolego? – Odczepiłam paczuszkę i znalazłam wydrukowaną na niej małą notkę.

„Nasze wybory określają nas, ale to nasze czyny określają nasze wybory. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, opadła gwiazdko. Haetae (PS Mam nadzieję, że to Ci pomoże pospinać opadające kamyki)”.

Aż mnie przytkało z wrażenia.

– Skąd to masz? – zapytałam Monga. – Haetae tu był?

Psisko w odpowiedzi ziajało radośnie i drapało się za uchem. Ech, dlaczego nikt jeszcze nie wynalazł apki tłumaczącej język psi? Taeyo musi się tym zająć.

Zdarłam papier z paczuszki i moim oczom ukazało się coś przypominającego krótki drut do dziergania. Było ciemnobrązowe, a na tępym końcu podwinięte na kształt robaczka albo małego haczyka.

Zmarszczyłam brwi. Nie miałam wiadomości od lwa jednorożca, odkąd dwa miesiące temu uratował życie mojej siostrze, a teraz dostaję od niego w prezencie pokrzywiony pojedynczy drut do robótek? Czy w ten niezbyt subtelny sposób chce mi podpowiedzieć, że powinnam sobie znaleźć nowe hobby? Gruuubo.

Areum wrzasnęła głośno, bo Mong gonił ją właśnie po pokoju, a ja odłożyłam dziwaczny podarek, czując się nieco poturbowana od środka. Jeśli Haetae do nas zajrzał, mógł się przynajmniej zatrzymać, żeby się ze mną przywitać. Ale chyba nawet on teraz uważa, że jestem chodzącym rozczarowaniem.

Jakoś udało mi się przywołać uśmiech na twarz i zachować go przez resztę przyjęcia. A nawet szczerze się uśmiałam, gdy Jennie narzekała na Davida, jej zdaniem „najgorszego tchnącego szamana wszech czasów”. Podobno obiecał jej eliksir miłosny, który miał sprawić, że Mateo, w którym ona się buja, odwzajemni jej uczucie. Ale napój, zamiast rozpalić w nim serce, zatrzymał je aż na dwie godziny.

– Minęły całe dwie godziny, zanim zaczął znowu oddychać! – jęknęła Jennie i pacnęła się dłonią po czole. – Wyobrażacie sobie, jak się zestresowałam? Własne serce o mało mi nie stanęło. Nawet nie przesadzam tym razem.

– Poważnie, tak bardzo, bardzo mi przykro – powtarzał David po raz piętnasty. Policzki zaczerwieniły mu się jeszcze bardziej niż zwykle. – Ale Mateo już całkiem wydobrzał. Dałem mu potężną dawkę Mgły Pamięci, żeby nie miał pojęcia, co mu się przydarzyło.

– Zapewniałeś, że eliksir zadziała! – odfuknęła Jennie. Skrzyżowała ręce na piersi i zniżyła głos. – Naprawdę się o niego bałam. A gdyby się nigdy nie obudził?

David uspokajająco położył jej dłoń na plecach.

– To byłaby w zupełności moja wina. Ale myślę, że wiem, w czym się pomyliłem. Następnym razem przygotuję eliksir poprawnie. – Posłał jej pełen nadziei, nieśmiały uśmiech. – Chcesz, żebym zajrzał do ciebie dziś wieczorem? Usmażę ci japchae. Tak jak lubisz.

– Doprawione eliksirem chichotu? – Oczy się jej zaświeciły. – Przyjdź koniecznie.

Słuchając ich rozmowy, poczułam, że kąciki ust mi się unoszą. Zawsze uważałam, że dziwna z nich parka, ale cudownie było widzieć, że to, co ich różni, wcale im nie przeszkadza. Taka przyjaźń to chyba fajna rzecz.

Kiedy wysłuchałam Sto lat po koreańsku i HappyBirthday po angielsku i appa zapalił zaczarowane świeczki na torcie o wszystkich smakach, poczułam się absolutnie wykończona. Najchętniej wysłałabym już wszystkich do domów.

– Nie zapomnij pomyśleć życzenia! – pisnęła Hattie, kiedy eomma trzymała tort przed moją twarzą.

Zamknęłam oczy i zdmuchnęłam świeczki, życząc sobie z całego serca, żeby wszystko było znów tak jak dawniej. Jak wtedy, gdy nasi rodzice mogli leczyć magią, gdy Hattie była zdrowa, kiedy wszyscy mieli nienaruszone wspomnienia i w ogóle żyliśmy w spokoju. Zanim to wszystko zepsułam.

Nagle coś głośno łupnęło, jakby rozbiło się z hukiem o ściany naszego domu. I znowu – przypominało to gradobicie, tylko że grad musiałby mieć wielkość sporych otoczaków. Nasz biedny dom wstrząsał się od tego i piszczał, podkulając ze strachu deski podłogowe.

– James, co się dzieje?! – zawołała eomma, chwytając appę za rękę.

– Nie mam pojęcia – rzekł i wzdrygnął się. – Ale na pewno nic dobrego.

Podbiegliśmy do okien, by wyjrzeć na zewnątrz. Na naszym trawniku od frontu stała grupka ludzi skrywających twarze za maskami w czarno-pomarańczowe pasy. Nie wyglądali przyjaźnie. Unosili ręce ociekające czerwonym płynem i gniewnymi głosami skandowali coś po koreańsku.

Krew się we mnie ścięła. Czy w końcu przyszły po mnie boginie? Czy to dlatego miałam ten koszmar ze spadającymi z nieba pasiastymi wężami? Nie byłam na to przygotowana. Jak mam ochronić rodzinę i przyjaciół?!

– Co oni mówią? – zapytał głośno Emmett.

– Kim są? – dziwiła się Hattie.

Sora ostro wypuściła powietrze.

– Brzmi jak jakaś klątwa – zauważyła.

– To szamani – wymamrotała eomma. Patrzyła rozszerzonymi oczami. – Przeklinają nas, zsyłają na nas nieszczęście i pecha.

Ach! Zatem to nie boginie. To ludzie z naszej społeczności.

– Ale dlaczego? – zapytał cicho Noah, zerkając z niepokojem na Hattie.

Nikt na to nie odpowiedział, choć wszyscy znaliśmy powód.

– Zakała klanu! – dobiegł nas głos z zewnątrz, jakby na potwierdzenie naszych oczywistych domysłów.

– Są z klanu Gom – potwierdził poważnie appa. – Atakują nas nasi pobratymcy.

Hattie przysunęła się do mnie stanowczo i uścisnęła mi rękę, lecz ja ją odtrąciłam. Moi bliscy i nasz dom zostali napadnięci z mojego powodu.

– Zostańcie wszyscy w środku! – polecił appa i wypadł na zewnątrz.

Nikt go nie posłuchał. Popędziliśmy za nim i stłoczyliśmy się na podjeździe akurat w momencie, gdy rzucający klątwę nieznajomi wskakiwali do dostawczaka. Drzwi samochodu zatrzasnęły się i auto ruszyło z piskiem, po czym zniknęło za zakrętem drogi.

– Dzięki Mago poszli sobie – mruknęła eomma. Odwróciła się, by wejść po schodkach na ganek, ale zanim zrobiła krok, osunęła się z bolesnym jękiem na ziemię.

– Eommo? Co jest? – okręciłam się na pięcie, żeby ją podtrzymać, i szczęka mi opadła.

Cały nasz dom był pokryty gęstymi, szkarłatnymi zaciekami, które skapywały po ścianach. Wyglądało to, jakby budynek ronił krwawe łzy.

– Dlaczego to zrobili? – zapytała Hattie drżącym głosem. – Czego od nas chcą?

Austin, z twarzą poszarzałą na popiół, wskazał nasz garaż.

– Zostawili chyba aż nadto wyraźną wiadomość.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze. Na drzwiach garażu za sprawą czarów jedna po drugiej pojawiały się krwawe, wyszczerbione litery układające się w słowa nienawiści:

nie przynależysz do nas, riley oh!

jesteś hańbą dla swojej rodziny i naszego klanu.

idź do piekła!

2Ciasteczka wszystkiego nie załatwią

Appa podbiegł do drzwi garażowych i spierzchniętymi dłońmi zaczął wściekle drapać wrogi napis. Na białym drewnie rozmazało się jednak więcej krwawej farby i wyglądało to jeszcze gorzej. Otarł sobie ręce o szorty i mruknął pod nosem coś paskudnego, czego do tej pory nigdy u niego nie słyszałam.

– Wcale nie jesteś hańbą ani dla naszej rodziny, ani dla klanu! – zapewniła mnie eomma. Jej twarz płonęła gniewem. – Nie waż się słuchać ani słowa z tego, czym plują ci egoistyczni szamani.

– Dowiemy się, kto to zrobił – oznajmiła Sora podniesionym głosem, co nie zdarzało się jej zbyt często. – Namierzymy ich co do jednego i dopilnujemy, by należycie odpowiedzieli za swój czyn. Co za tchórze, żeby się ukrywać za tymi obrzydliwymi maskami!

– Tak! – zawtórował jej Emmett. – Grożą ci, jakbyś była jakąś przestępczynią. Zapomnieli, że jesteś bohaterką?

Reszta gorliwie przytaknęła, ale ja nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że ci wandale mają rację. Nie jestem bohaterką, lecz plamą na honorze rodziny i społeczności – taką samą jak te krwawe zacieki na naszym domu.

Hattie poprowadziła mnie po schodkach na ganek.

– Wejdźmy do środka – powiedziała miękko. – Później to posprzątamy.

Taeyo skinął mi krzepiąco, kiedy go mijałam, i uniósł swój zaczipowany nadgarstek.

– Nie martw się, potem zmyję to żywiołem wody. Dawno nie posługiwałem się swoją magią. Będzie trochę zabawy.

Cosette złączyła nadgarstki i na jej skórze zamigotał srebrny znak.

– A ja tymczasem rzucę urok na budynek, żeby jacyś wścibscy mieszkający w sąsiedztwie saram nie wezwali policji ani nic takiego.

Przyjaciele byli tacy mili, wychodzili z siebie, żeby nie zranić moich uczuć. A ja najchętniej bym się rozryczała. Miałam ochotę pozwolić, żeby mój niesławny pęcherz oczny dał wielki popis swoich możliwości. Wtedy może pozbyłabym się tego strasznego napięcia, które we mnie narastało. Ale nie mogłam. Odkąd uroniłam samotną łzę, gdy Hattie została przywrócona do życia, nie udało mi się wycisnąć z siebie ani łezki. To prawdziwa ironia, serio. Kiedyś myślałam, że płacz jest słabością – czymś, czego należy się wstydzić. Teraz jednak, kiedy nie umiem płakać, czuję się wybrakowana. Tak jakbym straciła najważniejszy element siebie – coś, co sprawiało, że ja to ja.

– Wszyscy do domu – zakomenderowała eomma. – Każdemu z nas dobrze zrobi kawałek tortu. Tak, od razu poczujemy się lepiej.

Byłam tak przytłoczona, jakbym się zamieniła w lampę lawową z powoli przelewającymi się strzępami emocji. Ale dałam się ponieść tłumowi, gdy wszyscy stłoczyli się w kuchni-sin, pozdrawiając ją od progu. Eomma posłała Hattie po tort do salonu, a ja klapnęłam na jeden z wysokich stołków, podczas gdy pozostali, aby spłukać szok, sięgnęli po szklanki koktajlowe z wodą. Nagle po plecach przebiegł mi dziwny dreszcz.

– Aaa! – prychnęła Jennie i zawartość jej ust poleciała fontanną na podłogę. – To przecież wrzątek!

Noah, David i Cosette też się zdążyli poparzyć napojem i teraz pośpiesznie próbowali chłodzić sobie usta. Eomma spojrzała na nich osłupiała.

– Ale nalałam wodę z dzbanka, który stał w lodówce… – wymamrotała. – Powinna być zimna!

Nad naszymi głowami zamrugały światła i wtem wszystkie szuflady i szafki w kuchni otworzyły się jednocześnie. Nawet drzwi lodówki otworzyły się na oścież, siłą przesuwając Sorę i Austina na bok. A potem patrzyliśmy w przerażeniu, jak garnki, patelnie, talerze, szklanki i miski wylatują ze swoich normalnych schowków, jakby zostały magicznie wywołane do apelu.

– Ee… kuchnio-sin, co ty wyprawiasz?! – zawołała Hattie, która właśnie weszła z tortem. Oczy rozszerzyły się jej ze zdumienia. – Co się tutaj dzieje?

Cała zawartość kuchennych szafek unosiła się teraz złowieszczo nad naszymi głowami, jak gdyby czekała na następne polecenie. Nawet toster poderwał się z blatu i dołączył do kumpli w powietrzu; jego kabel z wtyczką musnął ramię Taeya niczym ogon rozdrażnionej małpy. Miska polatująca nad zlewozmywakiem nagle spadła i rozbiła się o brzeg blatu, zasypując podłogę stłuczonymi kawałkami ceramiki.

Areum podfrunęła do mnie i usiadła mi na ramieniu, wbijając w nie pazury.

– To klątwa, którą tamci szamani rzucili na budynek, Riley Oh – ostrzegła. – Dom-sin został przeklęty.

– Wyjdźcie z kuchni, ale już! – wykrzyknął appa drżącym głosem. – Wszyscy!

Nie trzeba nam było tego powtarzać. Rzuciliśmy się do drzwi wśród roztrzaskujących się o podłogę słoików z piklami i kimchi. Zaraz za nimi pospadały widelce i noże, ostrymi końcami w dół. Na szczęście był z nami Austin. Złączył nadgarstki, aktywując swoją władzę nad metalami, i utrzymał ostrza nieruchomo na tyle długo, że zdążyliśmy się ewakuować. Kiedy dotarliśmy do salonu, z kuchni dobiegała istna kakofonia: brzęk garnków, walenie patelni, tłuczenie szkła i eksplodowanie urządzeń elektrycznych. To była strefa wojny.

Wtem ściany salonu zaczęły się giąć i skrzypieć, w innych pomieszczeniach trzaskały głośno drzwi.

– Chyba cały dom jest przeklęty! – zawołał Noah.

Zbiliśmy się w gromadkę, a zaczarowane świeczki krążyły wokół nas jak chmara żądnych krwi komarów. Nawet serpentynki wkroczyły do akcji i oplątały się nam wokół nóg.

– Musimy się stąd wydostać! – krzyknął Austin.

Areum, skrzecząc, odpierała ataki świeczek szarżujących na moją głowę, kiedy rzuciłam się po swoją torbę i prezent urodzinowy od Haetae. Wszyscy pędzili przez przedpokój do wyjścia, próbując utrzymać równowagę na falujących niczym morze deskach podłogowych. Zachwiałam się w pewnym momencie i wyciągnęłam rękę, żeby się oprzeć o ścianę, ale zaraz wrzasnęłam, bo ze ściany wysunął się ku mnie zrobiony z tapety pazur. Gwałtownie wciągając powietrze, cofnęłam dłoń. Czułam się osobiście urażona. Te same ściany kiedyś śpiewały mi kołysanki do snu. Codziennie szeptały mi do uszu historyjki. Co się z nimi stało?

Dobrnęliśmy do drzwi wejściowych, ale okazały się zamknięte na głucho. Szczęściem Sora zamanipulowała drewnem, żeby je wyważyć. Czasu starczyło nam tylko na tyle, żebyśmy jedno po drugim wypadli na ulicę – zaraz potem drzwi zatrzasnęły się za nami. Stojąc na trawniku, patrzyliśmy na obłożony klątwą dom, zdyszani, przerażeni, ale bezpieczni.

– Nasz dom… – szepnęła eomma. Oddech się jej zacinał. – Nasze biedne, nieszczęsne duchy domu.

Appa uścisnął ją mocno.

– Nic im nie będzie, Eunho. Nam też nie. Wszystko się ułoży. – Brzmiało to jednak tak, jakby nieudolnie próbował przekonać sam siebie.

– Nie możemy tam wrócić – powiedziała cicho eomma. Po jej policzkach płynęły łzy. – Straciliśmy dom. Nie mamy się gdzie podziać.

– Jesteśmy bezdomni? – zapytała Hattie łamiącym się głosem. Popatrzyła na mnie rozszerzonymi oczami. Jeszcze niedawno były roziskrzone, w tej chwili wyzierało z nich przerażenie. – Co my teraz zrobimy?

Areum zakrakała smutno na moim ramieniu, a ja poczułam w sercu taki ból, jakby je przebito włócznią. Żadne z nich nie prosiło się o taki los. To ja, na litość bogiń, jestem ostatnią gwiazdą opadłą z Krainy Bogów. Powinnam wiedzieć, jak im pomóc, co robić, żeby wszystko naprawić. Ale umiałam tylko stać jak sparaliżowana, oblizując spieczone wargi. Nie miałam odpowiedzi. Czułam, że jestem fałszywką. Fejkową boskością.

– Zatrzymacie się u nas – oznajmiła w końcu Sora, kładąc rękę na ramieniu eommy. – Klan Horangi zawsze chętnie was przyjmie.

Eomma rozpłakała się teraz na dobre, ale w geście wdzięczności położyła dłoń na ręce Sory.

– Dziękujemy wam – odezwał się miękko appa ze spuszczoną głową. – Nie zapomnimy waszej życzliwości.

– Przepraszam… tak mi przykro… – wystękałam półgłosem. Ciało miałam stężałe jak z betonu. Gdzieś w dołku rozpalało mi się nieprzyjemne gorąco. Zadrgała mi powieka.

Emmett szturchnął Hattie w bok i uniósł brew w moją stronę. Siostra wzięła mnie za rękę.

– Rye, po prostu oddychaj. To nie twoja wina. Nie musisz za nic przepraszać.

Wszyscy zamilkli, słychać było tylko śpiew cykad w pobliskich drzewach. A we mnie burzyło się jak we wstrząśniętej puszce z napojem gazowanym. Bałam się, że zaraz wybuchnę.

– Hattie ma rację – wtrąciła eomma, ocierając łzy. – Winę ponoszą wyłącznie szamani, którzy obrzucili klątwą nasz dom. Ty, Riley, nie masz z tym nic…

– Przestań! – wrzasnęłam, aż spłoszyłam Areum ze swojego ramienia. Wyrwałam rękę z uścisku siostry i obróciłam się przodem do przyjaciół i członków rodziny. – Proszę, przestańcie wszyscy! To moje imię nabazgrano na drzwiach garażu. To ja jestem znienawidzona. Przestańcie udawać, że to nie moja wina. Tylko pogarszacie sprawę!

Nie chciałam się tak zagalopować, żeby okazać im brak szacunku. Ale to była prawda. Cały ten straszliwy łańcuch wydarzeń zapoczątkowałam ja przez głupią żądzę magii i moi bliscy powinni przestać udawać, że wszystko jest okej. Bo nie jest.

Sora spokojnie odciągnęła mnie na bok i zabrała do swojego samochodu. Nie miałam już nic innego do powiedzenia, więc pozwoliłam jej się prowadzić.

– Koniec przyjęcia – powiedziała cicho. – Najlepiej niech każdy z nas teraz odpocznie.

Wszyscy się rozeszli z wyjątkiem Emmetta, który postanowił wrócić do głównej siedziby klanu Horangi razem ze mną, z Hattie, naszymi rodzicami i uczonymi.

Podczas jazdy Hattie oparła głowę na moim ramieniu. Oddychała coraz wolniej, jej ciało zwiotczało. Było jasne, że się przeforsowała i jest wykończona.

– Będzie padał deszcz – wymamrotała, walcząc z opadającymi powiekami.

Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam pogodne niebo.

– Nie wydaje mi się, kochanie – powiedziała eomma z przedniego siedzenia. – W zasięgu wzroku nie ma ani jednej chmurki.

– Będzie padało – powtórzyła moja siostra. – Jestem pewna. – Ziewnęła głośno i oparła się wygodniej na moim ramieniu.

– A ty co, bolą cię stawy na deszcz jak u jakiejś starszej pani? – próbowałam żartować.

Lecz Hattie już odpłynęła. Jej ciało zrobiło się w dotyku chłodne i dziwnie sztywne.

W samochodzie zapadła niezręczna cisza.

– Myślę, że to znów napad senności – szepnęłam w końcu.

Nikt więcej się nie odezwał. Wszyscy myśleli o tym samym: ostatnio wyłączyła się na całe dwa dni. Oby tym razem nie trwało to dłużej.

Dotarliśmy do siedziby klanu Horangi i kiedy rozgościliśmy się nieco, lunęło jak z cebra, zgodnie z tym, co przewidziała Hattie. Eomma i appa dziwili się głośno, że tak leje w sierpniu. Ja jednak wiedziałam, że ta ulewa ma coś wspólnego z moją siostrą. Kiedy ostatnio zapadła w śpiączkę, deszcz padał nieustannie przez całe dwa dni. To nie mógł być zbieg okoliczności.

Miałam się wkrótce spotkać z rodzicami i Emmettem na spóźnionym lunchu, ale nie chciałam im się pokazywać na oczy. Jak mogłabym usiąść z nimi i zachowywać się jakby nigdy nic, skoro przeze mnie stracili dom i dorobek życia?

Postanowiłam więc ukryć się w jednym z pokoi medytacyjnych. Było ich w campusie kilka, każdy o innej tematyce, a ja najbardziej lubiłam kieszonkową plażę. Uczeni wykorzystali swoją magię żywiołów i tak zaczarowali każdy z tych pokoi, by stał się żywą kopią prawdziwej scenerii. Wyszło im niesamowicie.

Wprowadziłam PIN przy drzwiach, po czym weszłam do domku na drzewie, który od środka otwierał się na ciągnącą się w dal iluzoryczną plażę. Będąc wewnątrz, właściwie nie dało się stwierdzić, jak duże tak naprawdę jest pomieszczenie. To niewiarygodne, jak ci ludzie potrafią sprawić, że podłoga zlewa się ze ścianami i wnętrze zamienia się w wirtualną rzeczywistość, tyle że bez nieporęcznych okularów.

Zdjęłam buty i moje stopy zatonęły w ciepłym piasku. Ruszyłam ku szemrzącym falom, a dyżurna palma podreptała za mną, żeby mi stale użyczać cienia. Klapnęłam sobie na brzegu i otworzyłam torbę. Miałam w niej laptop, książkę o Krainie Duchów, którą kopiowałam rano, oraz dziwaczny drut do robótek, prezent od Haetae. Oprócz tego onyks w kształcie zakrzywionej łzy – jedyną pamiątkę po biologicznych rodzicach – i złoty gwiezdny kompas, który swego czasu podarował mi Taeyo. Nic więcej nie uratowałam z obrzuconego klątwą domu.

Westchnęłam i odpaliłam komputer. Równie dobrze mogłam dokończyć kopiowanie Krainy Duchów dla bystrzaków. Zawsze to jakieś zajęcie dla myśli, no i nie miałam nic lepszego do roboty. Poza tym eomma i appa zapewne nie pogardzą paroma dodatkowymi dolarami.

Zaczęłam kopiować rozdział o znanych osobistościach zamieszkujących nasze zaświaty i lekko stężałam, gdy się natknęłam na kilku sławnych uzdrowicieli. Akapit zaczynał się słowami: „Święty Heo Jun to jeden z członków klanu Gom cieszących się największym uznaniem w historii”.

„W kwiecie wieku, mając dwadzieścia dziewięć lat, został mianowany nadwornym lekarzem królewskiej rodziny za panowania króla Seonjo z dynastii Joseon. Jego nauki odegrały istotną rolę w kształtowaniu współczesnych zaklęć stosowanych obecnie przez uzdrowicieli Gom, a także wytyczyły drogę dla tradycyjnej koreańskiej medycyny, jak ją nazywają saram”.

Przerwałam na chwilę i pogimnastykowałam palce, zanim zaczęłam wstukiwać następny paragraf. Oczywiście słyszałam wcześniej o Świętym Heo Junie, bądź co bądź to jeden z naszych przodków darzonych największym podziwem. Ciekawe, jak by zareagował na to, co wyrządziłam naszemu klanowi.

„Święty Heo Jun zmarł w wieku sześćdziesięciu dziewięciu lat w 1615 roku. W uznaniu dla jego znamienitych zasług i współczucia, jakie okazywał pacjentom, Mago Halmi nagrodziła go w zaświatach statusem honorowego boga. Mimo licznych okazji do ponownego wcielenia Święty Heo Jun postanowił nie odradzać się na nowo. Zamiast tego, wierny zasadom Gom, poświęcił się wiecznemu niesieniu pomocy w uzdrawianiu dusz uwięzionych w piekle. Jeżeli nie pracuje w piekielnym okręgu Jiok, przebywa w Cheondangu – niebiańskim okręgu Krainy Duchów”.

Z poprzednich rozdziałów zapamiętałam, że jedyny sposób przedostania się do niebiańskiego Cheondangu to udane przejście przez siedem sądów piekielnych. W zaświatach jest siedmiu sędziów, którzy oceniają czyny, jakich zmarły dokonał za życia – i dobre, i złe – a robią to poprzez porównanie z konkretnymi cnotami każdego z sędziów. Jeżeli któryś z sądów uzna cię za winnego, musisz odsiedzieć wyrok w odpowiednim więzieniu. Zasady wydają się surowe, ale ostatecznie każdy, po odbyciu należnej mu kary, trafia w końcu do nieba. A gdy jest gotowy, dostaje szansę reinkarnacji, czyli odrodzenia się w nowym życiu.

Kopiowałam ostatnie słowa akapitu, gdy usłyszałam pikanie klawiatury przy wejściu do pokoju medytacyjnego. Zaraz potem drzwi otworzyły się na oścież.

– Riley? Jesteś tu?

Jęknęłam. Czy człowiek nie może mieć odrobiny prywatności?

– Jesteś tu – odpowiedział sam sobie Emmett. Podszedł do mnie z talerzem ciasteczek. – Areum, miałaś rację.

Ptaszyca podfrunęła i usadowiła się na czubku zaczarowanej palmy.

– W rzeczy samej. To jedna z ulubionych kryjówek Riley Oh. Areum wie.

– Piękne dzięki, Areum – burknęłam cierpko.

Emmett stanął przede mną, wspierając wolną rękę na biodrze.

– Myślałem, że przyjdziesz zjeść z nami. Czekaliśmy na ciebie.

Wzruszyłam ramionami.

– Nie byłam głodna.

Zawahał się, jakby miał coś powiedzieć. Ale tylko zmarszczył brwi i wyjął z kieszeni chusteczkę. Rozpostarł ją na piasku, po czym z wyraźnym oporem usiadł na niej. Podsunął mi przed nos talerz z ciasteczkami.

– Nie takie dobre jak te, które sam piekę, ale jednak ciasteczka.

Potrząsnęłam głową i odwróciłam wzrok.

– Nie trzeba.

Nachmurzył się jeszcze bardziej i natarczywie szturchnął mnie brzegiem talerza.

– Kobieto, nie rób z siebie męczennicy. To ciasteczka ze słonym karmelem.

Spojrzałam na niego i serce zabiło mi żywiej.

– Zaczekaj, pamiętasz?

Stary Emmett – ten, który pamięta nasze wspólne dzieciństwo – wie, że moje ulubione ciasteczka to te ze słonym karmelem. Zwłaszcza takie, jakie sam piecze. I na każdym wypisuje lukrem pełne zawijasów E.

– Pamiętam co? – Lewa brew wygięła mu się pytająco.

Zawiedziona pokręciłam głową.

– Nic.

Zapadła niezręczna cisza, co było tym bardziej dołujące, że Emmett i ja nigdy nie czuliśmy się z sobą niezręcznie. Odezwał się pierwszy.

– Słuchaj, wiem, że pewnie ci ciężko przez to, że ludzie cię nie pamiętają i w ogóle, ale przecież z tobą jesteśmy. Wciąż nam na tobie zależy i takie tam nudziarstwo, bla, bla, bla.

Uderzyło mnie, że Emmett przeszedł długą drogę od człowieka mającego alergię na emocje, jak sam o sobie mówił jeszcze dwa miesiące temu. Właśnie próbował poważnie porozmawiać ze mną o emocjach, jak przystało na najlepszego przyjaciela, mimo że wymazano mu z pamięci wszystko, co ze mną związane. Pewnie taki wpływ wywarło na niego spotkanie ze zmarłą mamą. Przynajmniej tyle dobrego wynikło z wszystkich błędów, które popełniłam.

– Nie chodzi o to, że ludzie mnie nie pamiętają – wymamrotałam. – No, nie tylko o to.

Nachmurzył się, jak to wyłącznie on potrafi – napinając każdy możliwy mięsień twarzy.

– Dobra, odpalę bombę prawdy. Musisz przestać zamykać się przed wszystkimi. Uwierz mi na słowo. To pewnie nie wydaje się łatwe, ale ostatecznie nie ma innego sposobu, żebyś poczuła się lepiej. Po prostu przestań uciekać. Zburz swoje mury i pootwieraj drzwi.

Areum sfrunęła z palmy i zaczęła gmerać w mojej listonoszce, jakby szukała czegoś, na czym mogłaby się umościć.

– Ale ty nie rozumiesz – odpowiedziałam Emmettowi.

– No to mnie oświeć.

Spuściłam wzrok.

– To skomplikowane.

Skrzyżował ręce na piersi.

– Czy to dlatego, że pochodzisz z Krainy Bogów albo coś? W sensie, że my, zwykli śmiertelnicy, jesteśmy teraz gorsi od ciebie?

– Wcale nie! – zaoponowałam. – Chodzi mi o to, że ludzie cierpią. Cierpią z mojego powodu, bo ściągam na nich nieszczęścia. To przeze mnie przydarzają się nam te wszystkie straszne rzeczy, a ja nie mogę nic z tym zrobić. I to ja mam być jakąś boską gwiazdą? Kiepski żart.

Emmett strzepnął sobie z koszulki zabłąkany paproch.

– Dla mnie to bardzo proste. Myślisz, że wszystko się dzieje z twojej winy. Tak jakby cały świat obracał się wokół ciebie czy coś. – Zamyślił się. – Chociaż faktycznie, skoro jesteś kawałkiem ciemnego słońca, może być w tym trochę racji… – Urwał na chwilę, potrząsnął głową. – Ale chodzi mi o to, że nie ty sama masz rozwiązać ten problem. Siedzimy w tym wszyscy razem. Więc wyjmij głowę sama wiesz z czego. Czekamy na ciebie. Dotarło?

Przytaknęłam rozkojarzona, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Łatwo mu się mówiło. Nie pamiętał, że go okłamałam, nie miał pojęcia, co na niego ściągnęłam. Nie rozumiał, jak to jest być boską bohaterką, która się okazała porażką.

– Dobra, pogadaliśmy. – Wyraźnie mu ulżyło, że to już koniec tej rozmowy. – Skoro jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, to pewnie wiesz, ile mnie kosztuje taka dopingująca gadka. Nie skłamię… jestem z siebie w tej chwili dumny. – Podniósł się i otrzepał czarne ubranie z piasku. – Idę do kuchni, bo szef mi obiecał, że mnie nauczy gotować sirutteok. Ale przyjdziesz niedługo, co?

– Tak.

– To dobrze.

I wyszedł. Drzwi jeszcze się dobrze za nim nie zamknęły, kiedy Areum zawołała z podziwem:

– Riley Oh, masz binyeo należące do Mago Halmi!

Spojrzałam na nią. Przestała grzebać w torbie i trzymała w łapie mój prezent urodzinowy od Haetae.

– Czekaj. Wiesz, co to jest? – zapytałam.

Skinęła głową w ten swój charakterystyczny, ptasi sposób.

– O, tak. W Krainie Bogów jej binyeo są bardzo poszukiwane. Mago Halmi bywa portretowana w różnych formach, ale w postaci ludzkiej zawsze ma włosy upięte w piękny kok, który starannie przytrzymuje na miejscu właśnie taka szpila do włosów.

Gapiłam się na przerośniętą szpilkę z fikuśnym robaczkiem na końcu.

– Zaraz, czyli to służy do upinania włosów? I należało do Mago Halmi?

Areum zaskrzeczała na potwierdzenie.

– W rzeczy samej. To wielkie szczęście być w posiadaniu takiej szpili. Są bardzo rzadkie, nawet w Krainie Bogów. – Upuściła mi ją na rękę, po czym usiadła na otwartych stronach księgi o Krainie Duchów.

Poszukałam w torbie notatki, którą Haetae dołączył do prezentu. Dlaczego podarował mi coś tak cennego? Wyjęłam ją i przeczytałam ponownie.

„Nasze wybory określają nas, ale to nasze czyny określają nasze wybory. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, opadła gwiazdko. Haetae (PS Mam nadzieję, że to Ci pomoże pospinać opadające kamyki)”.

Dotknęłam swoich zmierzwionych włosów.

– Ach, wreszcie nabiera sensu ta wzmianka o spinaniu – mruknęłam. Pewnie chciał napisać „kosmyki”.

Tymczasem moja ptaszyca uznała, że otwarta księga doskonale się nadaje na prowizoryczne gniazdo. Wbiła w nią szpony i wyrwała jedną kartkę.

– Hej, więcej szacunku dla słowa pisanego! – zawołałam i odebrałam jej księgę wraz z wyrwaną kartką. Rzuciłam okiem: tabela wymieniająca siedem piekielnych więzień i ich odpowiednie wyroki. Takie już moje szczęście. Teraz będę miała kłopoty z powodu zniszczenia świętej własności klanu Horangi.

Wsunęłam kartkę do kieszeni, żeby później przykleić ją na miejsce, i już miałam zatrzasnąć książkę, gdy zahaczyłam wzrokiem o jeden akapit. Posługując się szpilą jak wskaźnikiem, uważnie przeczytałam zdanie, które niedawno skopiowałam do laptopa.

„W uznaniu dla jego znamienitych zasług i współczucia, jakie okazywał pacjentom, Mago Halmi nagrodziła go w zaświatach statusem honorowego boga”.

– Status honorowego boga – wypowiedziałam na głos, aby lepiej przyswoić znaczenie.

Pomyślałam o tym, że nasz klan stracił swoją magię z powodu zgładzenia niegodziwej bogini. Jedynym, co uniemożliwia uzdrowicielom wykonywanie ich świętego powołania, jest brak boskiej patronki.

– O moja Mago… – mruknęłam, podnosząc szpilę binyeo i spoglądając na nią pod sztuczne słońce. – Areum, gdyby mi się udało przekonać Świętego Heo Juna, żeby został naszym nowym patronem, moi rodzice odzyskaliby dar magicznego uzdrawiania. Mogliby poprawić stan Hattie i na nowo otworzyć klinikę, a te okropne groźby straciłyby moc. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?

Inmyeonjozastanowiła się nad tym.

– Hmm. Jako honorowy bóg miałby wystarczająco dużą moc, aby użyczyć jej klanowi uzdrawiaczy, oczywiście gdyby zechciał. – Zaczęła przeczesywać sobie pióra dziobem. – Ale, Riley Oh, jak się skontaktujesz ze Świętym Heo Junem? Czy on przypadkiem nie umarł w siedemnastym wieku?

Stanęły mi przed oczami gniewne słowa nabazgrane na drzwiach naszego garażu:

nie przynależysz do nas, riley oh!

idź do piekła!

Jasne, że tamci nie mieli tego dosłownie na myśli, ale to nie najgorszy pomysł… chyba. Koniec końców, czy Haetae nie napisał, że nasze działania określają nasze wybory? Jeżeli chcę naprawić wszystko, co zepsułam, to może Emmett ma rację i powinnam przestać uciekać. Pora wyruszyć w stronę rozwiązania.

– Areum, umiesz przelecieć z Krainy Śmiertelnych do Krainy Bogów, prawda? Czy mogłabyś mnie zabrać również do Krainy Duchów?

O mało nie zakrztusiła się piórkiem. Zaprzestała ptasiej toalety i spojrzała na mnie ze zgrozą.

– Chcesz się dostać w zaświaty? – Potrząsnęła łebkiem. – O nie, nie mogę cię tam zanieść. To niemożliwe jak nie wiem. Nie możesz przestąpić drzwi świata umarłych, o ile nie zostanie wywołany twój numer. Rozumiesz?

Gdy nie odpowiedziałam, sfrunęła mi na ramię i przemówiła prosto do mojego ucha, wyraźnie wypowiadając każdą sylabę, jakby chciała, żeby lepiej to do mnie dotarło:

– Czy ty mnie słuchasz, Riley Oh? W zaświaty można się dostać tylko w jeden sposób: umrzeć.

Mocno zacisnęłam dłoń na prezencie urodzinowym od Haetae i pomyślałam o wszystkim, co z mojej winy poszło źle. Planowanie rzeczy niemożliwej powinno mnie przerażać. Ale zamiast strachu po raz pierwszy od dwóch miesięcy czułam nadzieję.

Wreszcie znalazłam coś, co mogłam zrobić, żeby naprawić swoje błędy. Oto okazja, by przywrócić porządek. Może to właśnie próbował mi przekazać Haetae w swoim liściku. Żebym się wzięła do działania.

Zwinęłam sobie włosy w koczek na czubku głowy i przypięłam je szpilą binyeo, przywołując moc samej Mago Halmi. Potem schowałam swój onyks do tylnej kieszeni, żeby mi przypominał, skąd pochodzę. Jeśli się zgubię w zaświatach, nie chcę zapomnieć, że przynależę do Krainy Śmiertelnych.

– Cóż, Areum, tak się szczęśliwie składa – mówiłam, wpychając swoje rzeczy do torby – że mam przyjaciół, którzy fatalnie sporządzają eliksiry miłosne.

I skierowałam się do wyjścia.

3Gdyby wszystkie piwnice były takie spoko

David Kim to jeden z tych gości, którzy są tak mili, że człowiek nie wierzy i myśli, że tylko udają. Ale on jest taki naprawdę. Dwa miesiące temu znałam go jako nieśmiałego, uśmiechniętego chłopaka ze szkółki sobotniej, o wiecznie zarumienionych policzkach, jakby właśnie przebiegł ze dwa kilometry. Często nosił w plecaku zapasik natchniętych magią toników na wypadek, gdyby ktoś z kolegów poczuł się zmęczony czy zestresowany albo potrzebował zastrzyku pewności siebie. I zawsze był dla mnie miły, nawet wtedy, gdy Jennie drażniła się ze mną, zarzucając mi, że nie jestem „prawdziwą” szamanką.

Ale dopiero po aferze z naszą boginią zrozumiałam, dlaczego ludzie mówią, że Kimowie mają złote serca – i to nie dlatego że ich nazwisko oznacza złoto ani też z powodu motta klanu Tokki: „Życzliwość i serdeczność”.

David nie tylko przekonał swoich rodziców, żeby zatrudnili moich u siebie w restauracji, ale też wpadł na pomysł, aby zrobić Księgę Pamięci – album ze zdjęciami i z notatkami uwieczniającymi ważne wydarzenia z mojego życia – po to, by moi rodzice i przyjaciele mieli chociaż poczucie wspomnień, które stracili. Hattie i ja świetnie się bawiłyśmy, gromadząc materiał. I choć nie zapełniłyśmy w ten sposób wielkiej luki powstałej w pamięci mojej rodziny i mojego najlepszego przyjaciela, pomogło. Przynajmniej początkowo.

Dlatego wiedziałam, że David wybaczy mi to, co zamierzałam zrobić. Owszem, miałam świadomość, że włamanie i wtargnięcie do czyjegoś domu to przestępstwo. Podobnie jak kradzież. Ale Robin Hood rabował, co się dało, i rozdawał biednym, a uważa się go za dobrego faceta. Może nie rozdam nic biednym, ale jeżeli uda mi się wykraść wybrakowany eliksir miłosny i na jakiś czas zatrzymam sobie serce, będę miała szansę przenieść się do Krainy Duchów i przywrócić klanowi Gom utraconą moc uzdrawiania. Zatem gra zdecydowanie była warta świeczki.

– Jesteś pewna, że Davida nie będzie w domu, Riley Oh? – zapytała Areum przycupnięta na moim ramieniu. Tak szybko pędziłam z siedziby klanu Horangi, że ptaszyca musiała trzepotać skrzydłami, żeby ze mnie nie spaść.

– Już ci mówiłam trzy razy – potwierdziłam luzacko. – Słyszałam na moich urodzinach, jak Jennie zaprasza do siebie Davida. Usmaży dla niej japchae.

Pamiętałam, jak rozmyślałam o ich niezwykłej przyjaźni i jak uświadomiłam sobie, że każdy bez względu na swoje niedoskonałości czy humory znajdzie kogoś, kto zaakceptuje te dziwactwa.

– Ale jak dokładnie zamierzasz się do nich włamać? – dopytywała Areum. – A jeśli ktoś będzie w domu?

Zgoniłam ją z ramienia, bo zaczynała mnie denerwować tymi pytaniami.

– Mówiłam ci, że rodzice Davida będą w restauracji, bo to pora największego ruchu – wyjaśniłam po raz kolejny. – A co do jego harabeoji, to lepiej, żeby był w domu. Liczę na niego.

David kilka razy wspominał, że jego dziadek zaczyna tracić pamięć i dużo mu się miesza. Trzyma otwarte drzwi na tyłach domu, a kiedy ktoś zapyta, dlaczego to robi, mówi, że królowa Anglii wpada do niego na partyjkę baduka. Gdyby zamykał drzwi, okazałby jej brak szacunku.

– Tylne drzwi to moja jedyna szansa. Inaczej musiałabym rozbić okno. – Zacisnęłam usta. Naprawdę nie chciałam się do tego posuwać. – Jeśli będą otwarte, po prostu zakradnę się do warzelni i wezmę eliksir. Prościzna.

Areum nie odzywała się przez chwilę, po czym znowu zaczęła wypytywać.

– Powiedzmy, że uda ci się zdobyć eliksir, Riley Oh. A co, jeśli się przeniesiesz w zaświaty, ale Święty Heo Jun nie zgodzi się zostać boskim patronem klanu Gom? Nie ma gwarancji, że przystanie na twoją prośbę.

Przyśpieszyłam kroku.