Ostatnia upadła kraina - Graci Kim - ebook
NOWOŚĆ

Ostatnia upadła kraina ebook

Kim Graci

5,0

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Riley Oh wychowała się w pełnej miłości rodzinie, która ją adoptowała. Ale dopiero niedawno dziewczyna dowiedziała się, że jest ostatnią gwiazdą, która opadła na ziemię wiele lat temu. W przeciwieństwie do swoich bliskich Riley nie posługuje się magią. Nawet jej status jako istoty boskiego pochodzenia dla niektórych szamanów nic nie znaczy. A już na pewno Riley Oh nie ma zdolności przywódczych. Nagle jednak cała społeczność szamanów zaczyna uważać, że ona i jej duchowy bliźniak, Dahl, mają poprowadzić świat ku Wiekowi Ostatecznego Zaćmienia (czy też do czegoś, co Haetae enigmatycznie nazywa ich przeznaczeniem). Świeeetnie.
Jednak odkąd Riley zgładziła Boginię Jaskiniową Niedźwiedzicę, martwi ją trochę pewna sprawa: lada dzień można się spodziewać zemsty ze strony sióstr niegodziwej bogini. I wygląda na to, że ten dzień w końcu nadchodzi, ponieważ podczas gdy szamani z całego świata sposobią się do wojny, boginie szykują im coś znacznie gorszego. Coś, co zwabi Riley i jej przyjaciół prosto do Krainy Bogów. Do świata wielgaśnych gadających królików, zawodów w minigolfie, w których stawką jest śmierć i życie, oraz… magicznych żelkowych cukierków. Aby uratować świat, Riley musi zrobić jedną rzecz, do której została naprawdę stworzona: uwierzyć w siebie.
Magiczne krainy, intrygi i szalone zwroty akcji – wszystko to czeka na nas w pełnej ciepła, ostatniej części przygód bohaterki, która na początku była zwyczajną dziewczyną z nadzwyczajną siostrą i cały czas po prostu chciała dokądś przynależeć.


„Miłośnicy opowieści opartych na folklorze będą zachwyceni powrotem na ziemie pełne potworów, w nowe, przedziwne krainy, gdzie wszystko może się zdarzyć. A sympatyczna postawa Riley oraz jej głos, z którym łatwo można się zidentyfikować, znów porwą czytelników, gdy bohaterka nadal będzie poszukiwać sensu w przynależności do świata, który nieustannie podważa jej tożsamość”.
„Booklist”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 313

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Naddia

Nie oderwiesz się od lektury

No nie tego się spodziewałam :)
10

Popularność




Koreańskie słowa użyte w tej książce zostały zapisane zgodnie z poprawioną transkrypcją języka koreańskiego, zatwierdzoną przez Ministerstwo Kultury i Turystyki Korei Południowej w 2000 roku. Wyjątkiem są słowa „kimbap”, „kimchi” i „taekwondo”, których pisownia w polszczyźnie już się utrwaliła.

Tytuł oryginału

The Last Fallen Realm: A Gifted Clans Novel

Copyright © 2023 by Graci Kim. All rights reserved.

Originally published in the United States and Canada by Disney • Hyperion Books as Rick Riordan Presents: The Last Fallen Realm.

This translated edition published by arrangement with Buena Vista Books, Inc.

Jacket artwork © 2023 by Vivienne To

Jacket design by Joann Hill

Copyright © for the Polish translation by Patrycja Zarawska, 2024

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Galeria Książki, 2024

Opracowanie redakcyjne i DTP

Pracownia Edytorska „Od A do Z” (oda-doz.pl)

Redaktorka prowadząca

Katarzyna Kolowca-Chmura

Redakcja

Magdalena Gierej

Korekta

Wanda Leśniak

Opracowanie okładki i DTP

Anna Cupiał

Opracowanie wersji elektronicznej

Wydanie I, Kraków 2024

ISBN EPUB: 978-83-970027-6-0

ISBN MOBI: 978-83-970027-7-7

Wydawnictwo Galeria Książki

www.galeriaksiazki.pl

[email protected]

Dla Halmeoni słońca i Halmeoni księżyca – dwóch najpotężniejszych kobiet, jakie lśniły w tym świecie

Mago Halmi

Mówią, że matka to najbardziej wymagający zawód na świecie. Kochasz swoje dzieci nad życie. Ale żeby być dobrą matką, czasami musisz rozsiąść się wygodnie i zrobić coś, co ci przychodzi z największym trudem. Czyli nic.

Nieraz musisz patrzeć w milczeniu, jak twoje dzieci popełniają fatalne błędy, i mieć nadzieję, że czegoś się na nich nauczą. Mieć nadzieję, że zaszczepiłaś im dotąd na tyle pokory, by umiały przejrzeć na oczy. Mieć nadzieję, że następnym razem sprawią się lepiej. Jeśli w ogóle będzie jakiś następny raz.

Trudno w to może uwierzyć, ale moje boskie córki też kiedyś były młode. Niewinne, nieuświadomione, nieskażone niszczącym upływem czasu. Ach. Doprawdy. To były, jak to mówią, stare dobre dzieje.

Moja najstarsza córka, Gom, zrodziła się jako jaskiniowa niedźwiedzica. Posłuszna, niestrudzona dziewczyna. Całe dnie spędzała pod gołym niebem, opiekując się rannymi ptakami o złamanych skrzydłach, nieraz zostając na zewnątrz długo po tym, jak słońce schowało się za horyzontem, a ją bolał z głodu brzuch. Służba i poświęcenie przychodziły jej tak naturalnie jak zdolność do leczenia poranionego ciała i nastawianie złamanych kości.

Moja druga pociecha, Horangi, zrodziła się jako górska tygrysica. Pilna i chętna do nauki. Całymi dniami siedziała nad tą czy inną książką, pochłaniając słowa, jak ziemia pochłania krople rosy po suszy, i rzucając światło na najciemniejsze zakamarki umysłu. Wiedza i prawda były jej codzienną strawą, nigdy nie miała ich dość.

Przez lata miałam tylko je dwie, Gom i Horangi, w błogiej nieświadomości dążące każda w swoją stronę ku mistrzostwu. Wiodłyśmy ciche, spokojne życie nastawione na konkretne cele. Do chwili, gdy pojawiły się trojaczki, przynosząc z sobą koktajl chaosu i odrodzenia.

Pierwsza z tej trójki, Samjogo, zrodziła się jako trójnożna wrona. Władcza dziewczyna. Wprawna w zarządzaniu, dowodziła naszym pełnym krzątaniny domostwem z precyzją i skutecznością, mimo że siostry nieustannie błagały ją o pobłażliwość. W swoim przywództwie widziała mądrość i była dumna ze swej roli.

Druga z trojaczków, Gumiho, zrodziła się jako Bogini Lisica o Dziewięciu Ogonach. Piękność wcielona. Całymi godzinami siedziała przed lustrem, nie wpuszczając nikogo do łazienki i doprowadzając swoją urodę do perfekcji. Nie wolno nie doceniać potęgi urody, ponieważ może się okazać niezwykle skuteczna w działaniu, i w tym moja córka miała znakomite osiągnięcia.

Ostatnia z trojaczków, Tokki, zrodziła się jako księżycowa królica. Zręczna i sprytna. Nikt by jej nie dorównał w kuchni, gdzie eksperymentowała i przyrządzała rozmaite boskie kąski, którymi raczyłyśmy się z lubością. Była cichego serca i naznaczona posłuszeństwem, a cecha ta gwarantowała jej uwielbienie starszych sióstr.

Trojaczki robiły wszystko jak jedna osoba, ze stojącą u steru Samjogo. Kiedy podrosły, dzięki szybkiemu działaniu i błyskotliwości zaczęły prześcigać sprytem dwie starsze siostry. Tworzyły zespół budzący i podziw, i grozę, zostawiając Gom i Horangi daleko w tyle, drapiące się w głowę ze zdziwienia.

Ale było coś, czego żadna z pięciu sióstr nie doceniła. Konkretnie: jedna bogini. Najmłodsza z rodzeństwa, Miru, zrodzona jako wodna smoczyca. Szczególna dziewczyna. Pod wieloma względami niepodobna do tamtych, zwłaszcza w tym, że nie interesowały jej ich strategiczne gierki i współzawodnictwo. Zawsze trwała u mojego boku i nie chciała niczego innego, jak zapewnić rodzinie ochronę i bezpieczeństwo. Obdarzona emocjami obfitymi jak rzęsisty deszcz, o niczym nie marzyła bardziej niż o tym, by być do mnie podobną.

Matką.

Czasami spoglądam wstecz i zastanawiam się, czy mogłam postąpić inaczej. A może mimo wszystko postąpiłabym dokładnie tak, jak to zrobiłam. Nie można być pewnym. Co do jednego nie mam wątpliwości. Ludzie mają rację.

Matka to najbardziej wymagający zawód na świecie.

Wiem, co mówię.

Bądź co bądź to ja stworzyłam ten świat.

1 Co się zdarzyło w Vegas, pozostanie w Vegas

– Hej, mała, wiesz, że Las Vegas to po hiszpańsku „łąki”? – zapytał Dahl, mój duchowy bliźniak, z podekscytowaniem zerkając znad telefonu. Przygładził sobie dłonią z boku włosy w kolorze poświaty księżyca, a oczy mu błyszczały, jakby miał w nich maleńkie iskierki roztańczonych wróżek. – Uwierzysz, że na początku dziewiętnastego wieku były tu tylko połacie dzikiej trawy? I pomyśleć, że teraz jest to neonowa stolica świata!

Areum, moja udomowiona ptaszyca, skurczona teraz do wielkości gołębicy, przechyliła uprzejmie głowę.

– To bardzo interesujący fakt, Dahl Oh – odpowiedziała, zwracając się do niego imieniem i nazwiskiem, które teraz nosił, po tym jak moi rodzice oficjalnie przyjęli go do naszej rodziny.

Areum siedziała obok niego na jednym z rozkładanych siedzeń ze sztucznej skóry w Galaxy Convention Center – sali kongresowej, w której teraz roiło się od szamanów i szamanek przybyłych z całego kraju.

– Tiaa, dość ciekawe – bąknęłam, słuchając go jednym uchem. Byłam zbyt zajęta oglądaniem filmiku, który właśnie przysłała mi moja siostra, Hattie, a jednocześnie karmiłam liściem wierzby włochatą brązową gąsienicę siedzącą mi na ramieniu.

Na dzisiejszym filmie Hattie zaznajamiała powierzone swojej opiece imugi z torem przeszkód w Central Parku w Krainie Duchów. Ponieważ postanowiła zostać w zaświatach, żeby rozwiązać tajemnicę niekończącej się śpiączki, w którą zapadała w Krainie Śmiertelnych, stwierdziła, że tymczasem przyłoży się do obowiązków opiekunki piekielnych bestii. Dobrze jej szło – jakby była urodzoną zaklinaczką imugich.

Jeśli chodzi o moje uzdolnienia w zakresie zaklinania gąsienic, natknęłam się na to stworzonko w Archiwum Wspomnień w Krainie Duchów, a ono cichaczem przywarło do mnie jak przylepione i niepostrzeżenie dostało się ze mną do świata żywych. Dlatego nazwałam gąsienicę Przylepcia.

– I pomyśleć, że jesteśmy w tym wspaniałym mieście już od tygodnia, a widzieliśmy tylko wnętrza nudnych sal konferencyjnych – narzekał Dahl. Zerknął tęsknie na listę w smartfonie: „Rzeczy, które muszę zrobić w Mieście Grzechu”. (Uwaga, spoiler: było to właściwie zestawienie wszystkiego, co w ogóle można robić w Vegas).

– Widać stąd piramidę hotelu Luxor – przypomniałam mu.

– Jasne, ale nie byliśmy tam osobiście ani nie oglądaliśmy promienia na niebie, no nie? – zastrzegł Dahl.

– A wczoraj mijaliśmy replikę wieży Eiffla, Dahl Oh – zaskrzeczała ptaszyca.

– I nie zapominajmy, że desperacko chciałeś wypróbować toalety – dorzuciłam, nawiązując do tego, że kiedy mój ostatnio objawiony brat pół roku temu przedostał się z Krainy Duchów do Krainy Śmiertelnych, korzystanie z toalet miał na samym szczycie swojej listy marzeń. – Zdaje się, że twoje słowa brzmiały dokładnie tak: „Czy to normalne, że tak mnie pali w tyłku? Bo myślę, że trzeba zadzwonić po straż pożarną”. Na twoim miejscu staranniej wybierałabym punkty do listy życzeń.

Dahl odchylił się na fotelu i postawił sobie na sztorc kołnierz czarnej skórzanej kurtki, zupełnie nie przejmując się moimi docinkami.

– Ale, ludzie, mają tu Świat M&M’sów. Tylko tyle wam powiem.

Zadowolona, że Przylepcia wcina smakowity liść, rozejrzałam się po pełnej zgiełku sali.

– Poza tym nie jesteśmy tu, żeby zwiedzać. Mamy misję.

Jak na zawołanie na scenę wskoczyli Sora i Austin, moi opiekunowie z klanu Horangi, żeby przemówić do szamanek i szamanów tłumnie zgromadzonych w wielkim audytorium.

Austin wziął jeden z dwóch mikrofonów.

– Dobra, słuchajcie wszyscy. Mam nadzieję, że zdążyliście się poznać i zaznajomić z sobą. Jest już prawie pora lunchu, więc zaraz do niego przejdziemy. Ale najpierw zapytam: kto jeszcze nie ma bioczipa?

Wskazał na lewo od sceny, gdzie przy niedużym stoliku siedział Taeyo, mój kumpel z klanu Horangi (i nowy najlepszy przyjaciel Dahla). Miał na sobie purpurową, pasiastą koszulę z jaskrawopomarańczową muszką pod szyją. Przed stolikiem kilkoro ludzi stało w kolejce po wszczepiany w nadgarstek maleńki wynalazek klanu uczonych, pozwalający obdarzonej osobie obudzić w sobie moc żywiołu bez bransolety. Taeyo pomachał z zapałem, by zebrani zwrócili na niego uwagę.

Z morza głów uniosło się kilka rąk.

– Tylko nieliczni, to dobrze. – Austin skinął głową. – Proszę, stańcie w kolejce po czipy, żebyśmy mogli rozpocząć szkolenie.

Gdy ostatni spóźnialscy ruszyli w stronę stanowiska Taeya, Sora wzięła drugi mikrofon.

– Jak wszyscy wiecie, przez minione pół roku klan Horangi pracował na wysokich obrotach, żeby możliwie wszyscy członkowie klanów obdarzonych zostali wyposażeni w naszą zastrzeżoną patentem bioczipową technologię żywiołów i umieli się nią posługiwać. Porzucenie przez boginie było szokiem dla nas wszystkich. Klany Tokki, Samjogo, Gumiho i Miru zostały pozbawione swoich darów. Teraz wiemy, że nad horyzontem wisi wojna. Doprawdy, przyszło nam żyć w czasach niemających precedensu. – Dla podkreślenia swych słów uniosła rękę bez bransolety Gi na nadgarstku. – Ale właśnie dlatego to robimy. My, uczeni, dobrze wiemy, że istnieją nadzieja i magia niezwiązana z mocami bogiń. Sami jesteśmy dowodem na to, że szamani nie potrzebują boskiej patronki, by doskonale sobie radzić. Dlatego ściśle współpracowaliśmy z radami starszych kapituł obdarzonych na całym świecie. Chcemy dopilnować, by w nadchodzących trudnych czasach wszyscy szamani i szamanki mieli możliwość bronić siebie samych i siebie nawzajem.

Przez salę przebiegły nerwowe pomruki, a ja stłumiłam niewydarzoną czkawkę, która próbowała mi się wyrwać z gardła. Zresztą „próbowała” to o wiele za mało powiedziane. Odkąd Haetae powiedział mi i Dahlowi, że boginie planują wojnę przeciw Krainie Śmiertelnych i że mój brat i ja mamy wprowadzić klany obdarzonych w Wiek Ostatniego Zaćmienia (że co?!), stałam się jednym wielkim kłębkiem nerwów. Chodzi mi o to, że po pierwsze, oboje mieliśmy po trzynaście lat, na litość Mago. Nie przysługiwało nam nawet prawo do prowadzenia samochodu, nie mówiąc o prowadzeniu armii szamanów. A po drugie, Haetae sam to powiedział, Dahl i ja dopiero mieliśmy odblokować swój „prawdziwy potencjał”. Może i byliśmy ostatnią opadłą gwiazdą i ostatnim opadłym księżycem, ale gdyby boginie zaatakowały nas teraz, nie umielibyśmy nic zrobić, by uchronić świat przed odwetem pięciu boskich istot żądnych zemsty za swoją zgładzoną siostrę.

Sora stała na scenie prosta jak struna, promieniejąc spokojem i wzbudzając szacunek.

– Jesteśmy zatem niesamowicie wdzięczni wam wszystkim za to, że poświęciliście czas i przybyliście z całego kraju, aby przeszkolić się w użytkowaniu bioczipów. Jak zapewne jesteście świadomi, wdrażamy je na skalę światową. W Korei Południowej, Nowej Zelandii i Brazylii społeczności obdarzonych zostały już przeszkolone. Tu zgromadzili się niemal wszyscy ze Stanów Zjednoczonych. W tym tygodniu mamy jeden z największych dotąd zorganizowanych zlotów i jak możecie sobie wyobrazić, jesteśmy zachwyceni tak wysoką frekwencją.

Tłum wydał pomruki aprobaty, a ja pomyślałam o swoich rodzicach i o cioci Okji, którzy obecnie pełnili dyżur w pobliskim Presley Convention Center. Urządzili ośrodki uzdrawiania rozmieszczone w całym mieście, tak aby w razie gdyby ktoś ucierpiał w trakcie szkolenia, natychmiast przyjść mu z pomocą i nie przewozić poszkodowanych do szpitali saram. Kiedy uczysz się władać pięcioma świętymi żywiołami wody, drewna, ognia, metalu i ziemi, wypadki są niemal nieuniknione. Na szczęście w ciągu minionych sześciu miesięcy wydarzyło się coś dobrego. W wyniku mojej wycieczki do Krainy Duchów Święty Heo Jun został nowym patronem klanu Gom, co oznaczało, że moi rodzice, a także wszyscy inni szamani uzdrowiciele odzyskali moc leczenia. HA!

Sora spojrzała na mnie, siedzącą w pierwszym rzędzie, i uśmiechnęła się z dumą.

– A teraz, zanim Austin i Taeyo zademonstrują nam odpowiednio powiązania metalu i wody, chciałabym zachęcić naszych przywódców: Riley Oh i Dahla Oh, aby wyszli na scenę i powiedzieli kilka słów.

Zesztywniałam na całym ciele. Chociaż słyszałam to już wiele razy, słowo „przywódca” padające w tym samym zdaniu co moje imię sprawiało, że czułam się nieswojo. Dorośli patrzyli teraz na nas, jakbyśmy byli jakimiś boskimi zbawcami, którzy poprowadzą klany do zwycięstwa w nadciągającej wojnie. Ale jak już wspomniałam – ekhem, ekhem – jesteśmy tylko dwójką dzieciaków, którym udaje się czasem (no, udało się raz) porozumieć telepatycznie. Na tym oficjalnie kończą się nasze supermoce.

Przygryzłam sobie wargę i kiwnęłam głową do Dahla.

– Nie jestem w nastroju. Wystąpiłbyś sam, beze mnie?

– Nie ma sprawy! – odparł. – Mam to w sobie, mała. Siedź tu spokojnie i wyluzuj, a ja odwalę za nas tę gadkę. Mówisz, masz!

Wyszedł na scenę z wysoko podniesioną głową, odrzucił dłońmi do tyłu nadmiernie wypomadowaną fryzurę w kształcie słoniowej trąby, po czym wystąpił z dobrze przećwiczoną przemową. Słyszałam to już miliony razy: opowiadał, jak się poznaliśmy, jak wykorzystaliśmy swoje kamienie w kształcie kropli i odkryliśmy klucz nad kluczami, jak posłużyliśmy się binyeo, czyli szpilką do włosów Mago Halmi, i jak w Krainie Duchów zawarliśmy sojusz z burmistrzem Yeomrą. Mówił, że musimy współpracować dla dobra świata, by wygrać ze złym gniewem bogiń. Płomienne wystąpienie zakończył proroctwem o ciemnym słońcu i ciemnym księżycu, które kiedyś powierzył mu Haetae:

Gdy przyjdzie pora ich odnalezienia,

Razem wezmą klucz nad kluczami,

A za otworzonymi drzwiami

Zaświta Wiek Ostatniego Zaćmienia.

Musiałam mu to przyznać: miał naturalny talent. Dla Dahla wszystko to było wielką przygodą, w której żadne wyzwanie nie jest zbyt duże lub zniechęcające. Tymczasem ja odnosiłam wrażenie, że niosę na barkach ciężar trzech krain. Nie byłam tak przebojowa jak on. Nie miałam takiego przekonania jak Hattie. Zdecydowanie nie miałam takiego opanowania i pewności siebie jak Sora ani błyskotliwego umysłu jak Taeyo. Nie mogłam nawet posługiwać się magią żywiołów jak pozostali szamani, bo zeszłego lata przehandlowałam swoje moce w układzie z dokkaebim.

Prawda była taka, że nie urodziłam się na bohaterkę. Po prostu i już.

Przylepcia połaskotała mnie w szyję kosmatymi łapciami, jakby chciała powiedzieć: „Ale naprawdę dobrze się mną opiekujesz. To się liczy!”.

Mały kawałek ciężaru spadł mi z barków i roztopił się na moich butach. Trzeba przyznać, że budzienica doskonale się miewała w Krainie Śmiertelnych. Właściwie się nawet upasła. To cud, że jej małe łapki utrzymywały takie grubaśne ciałko.

Słuchacze głośno zachwycali się czymś, co właśnie powiedział Dahl, gdy spostrzegłam grupkę dziewczyn zmierzających w moją stronę o wiele zbyt zdecydowanym krokiem. Wszystkie wyglądały na jakieś dziesięć lat i miały na sobie identyczne poprzecinane dżinsy, pasujące do siebie koszulki z napisem: „Fanka RilOh” oraz naszyjniki w kształcie serca. Jedna miała nawet pluszową inmyeonjo na ramieniu.

O nie. Wiedziałam, kim są te dzieciaki. Od miesięcy nagabywały mnie w social mediach, błagając, żebym autoryzowała ich fanklub RilOh, i prosiły, żebym dała dla członków klubu serię „mów motywacyjnych”. Poruszyłam się niespokojnie na siedzeniu i poczułam, jak cały mój brak pewności siebie i wszystkie obawy sypią mi się na głowę niczym klocki Lego. Każdy chciał ode mnie czegoś, czego nie potrafiłam z siebie wykrzesać.

Działając odruchowo, złapałam swój plecak i zmyłam się biegiem. Na szczęście Dahl był właśnie na etapie „cheerleaderskim” swojej przemowy, podczas którego wszyscy stali, skandując ile sił w płucach: „Da. My. Ra. Dę! DA. MY. RA. DĘ!”. Zrobiło się przy tym tyle ruchu, że z łatwością zgubiłam pościg w tłumie tupiących i klaszczących szamanek i szamanów.

Gdy się wydostałam do korytarza, wyjęłam z plecaka mun-pisak Dahla i nasz klucz nad kluczami. Posługując się pisakiem, który burmistrz Yeomra podarował mojemu bliźniakowi, z wyćwiczoną wprawą narysowałam drzwi, wyobrażając sobie przy tym tor przeszkód dla imugich w Central Parku w Krainie Duchów. Miałam nadzieję, że Hattie wciąż tam jest ze swoimi podopiecznymi.

Przede mną pojawiły się mahoniowe drzwi, tak samo solidne jak grunt, na którym stałam. Włożyłam klucz nad kluczami w idealnie ukształtowany rowek na ich powierzchni. Za drzwiami błysnęło czerwone światło i zanim jeszcze zgasło, otworzyłam przejście i przestąpiłam próg.

– Rye! Hej! Nie wiedziałam, że się do mnie wybierasz. – Moja siostra, Hattie, zostawiła przeszkodę wyglądającą jak dwuosobowa huśtawka i podbiegła do mnie. Wciągnęła mnie w typowy dla siebie niedźwiedzi uścisk. Po czym odsunęła się i przyjrzała mojej twarzy. – Coś ci dolega? Wyglądasz jakoś blado.

– Nic mi nie jest. – Pokręciłam głową, chłonąc uroki bujnej zieleni Central Parku w zaświatach. Kraina Duchów sprawiała dzisiaj wrażenie wyjątkowo spokojnej. – No wiesz, musiałam się wyrwać.

– Rozumiem – odparła z ziewnięciem. – Tylko nie przyznaj się starym piernikom, że znów używałaś mun-pisaka. – Roześmiała się. – Bo jeszcze znowu komuś pęknie przepuklina.

Rada starszych klanów obdarzonych ostro mnie krytykowała za zbyt częste odwiedzanie siostry w zaświatach. Ględzili o tym, że korzystanie z takiego skrótu między światami żywych a umarłych jest nienaturalne i niesie z sobą ryzyko naruszenia materii rozdzielającej dwie krainy czy coś takiego. Hattie i ja przez pierwsze kilka tygodni przejmowałyśmy się tym, ale minęło już pół roku, jak regularnie korzystałam ze skrótu, i kompletnie nic się nie działo.

Hattie znowu ziewnęła i Namjoon, jej ulubiony pół wąż, pół yong, podszedł, żeby się otrzeć łbem o bok opiekunki, a jednocześnie wyłudzić jedną z przekąsek z suszonych kalmarów, które trzymała w kieszeni.

– Kobieto, ziewasz już drugi raz w ciągu niecałej minuty. Nie wysypiasz się? – zapytałam.

Potrząsnęła głową.

– Znów miałam jeden z tych dziwacznych snów.

– Tych ze smutną piosenką?

Odkąd Hattie przeniosła się do Krainy Duchów, miewała powtarzające się sny, w których ktoś ją kołysał jak niemowlę. Budziła się z nich, nucąc tajemniczą kołysankę, której nie mogłyśmy znaleźć nigdzie w internecie.

– Aha, ale teraz miewam jeszcze jeden sen. – Zmarszczyła brwi. – Jestem przy fontannie, deszcz leje jak z cebra, a z wody wychodzi ogromny smok w koronie. Jego przednie łapy wybuchają purpurowym ogniem. A ja czuję się jednocześnie smutna, pełna ulgi i wdzięczności. Potem, nawet nie wiem jak, sama powstaję z tej wody.

– Dziwny sen – przyznałam. – Może to jakaś wskazówka, żeby cię dobudzić w Krainie Śmiertelnych. No wiesz, coś w rodzaju tych sennych przeczuć, którymi posługuje się klan Samjogo.

– Może. – Wzruszyła ramionami i na chwilę zamilkła. – Zabraliście moje ciało z sobą do Vegas, prawda?

Wzięłam się pod boki.

– No przecież! Jak moglibyśmy zostawić twoje ciało samo w domu?

Wyszczerzyła się w uśmiechu.

– To dobrze. Mam nadzieję, że macie wygodną kwaterę.

Ha. Nie powiedziałam jej, że zatrzymaliśmy się w dwugwiazdkowym motelu, w którym śmierdzi papierochami, a w zapuszczonym basenie rośnie dziwnie zalatujące zielsko.

– Wzięliśmy też twoją ulubioną poduszkę – dodałam.

Moja siostra, zadowolona, pogoniła Namjoona, żeby jeszcze pobiegał po przeszkodach, jakby był jakimś zdobywającym nagrody psiakiem. Świetnie wyglądał – szybki, zwinny i pełen wdzięku. Pomyślałam, że nasz domowy samojed, Mong, też by się tutaj dobrze bawił, podobnie jak Yeowu, ruda jak lisica młoda labradorka, którą poznałam w zaświatach. Nagle zabrzęczał mój telefon. Przyszła wiadomość na KakaoTalk od nieznanego nadawcy.

„RilOh!! Potrzebujemy twojej pomocy. Wracaj, prosimy!”

Natychmiast wstukałam odpowiedź:

„Kim jesteś??”

Ale kiedy uświadomiłam sobie, że ten ktoś napisał do mnie „RilOh”, poczułam się przybita. Młodziaki z fanklubu dorwały skądś moje namiary.

„Skąd macie mój numer??” – napisałam wściekle.

„Noo… eee… sorki za stalkowanie. Jestem Phoebe, założycielka fanklubu RilOh. Ale uwierz nam, musisz tu wracać natychmiast!! JESTEŚ NAM POTRZEBNA!”

Hattie zajrzała mi przez ramię akurat w momencie, gdy na naszej grupie zaczęły się sypać wiadomości.

„Co się dzieje?! Czy ktoś z was to widzi?”

„Eee… co się wyprawia ze słońcem?”

„Czy NIEBO SIĘ BŁYSKA?”

„O raju, na piramidzie Luxoru pali się purpurowy ogień…”

„Ludzie… myślicie, że to już WOJNA?!”

Wymieniłam z siostrą zdenerwowane spojrzenia.

– Chyba lepiej już wracaj – powiedziała Hattie spokojnie, ale stanowczo.

Przygryzłam sobie wargę.

– A jeżeli to wojna? – szepnęłam. – Co, jeśli boginie właśnie wykonały pierwszy ruch?

Uścisnęła mnie za rękę.

– Wtedy poradzimy sobie razem, jak rodzina. I jak zespół. I jak sojusznicy. W końcu do tego się przygotowywaliśmy.

Kiwnęłam głową, ale moje nerwy podrygiwały jak w jednym z tych dawnych jazzowych tańców. Mun-pisak drżał mi w dłoni, gdy próbowałam narysować drzwi. Wychodziły krzywe i chybotliwe, aż Hattie musiała je narysować za mnie.

Jeszcze raz uściskała mnie mocno, uważając, by nie zgnieść Przylepci siedzącej tuż przy mojej szyi.

– Dawaj mi znać, co tam słychać, siostrzyczko. Powiadomię burmistrza Yeomrę i będziemy czekać na wieści od was. – Wypchnęła mnie przez otwarte drzwi. – Uważaj na siebie!

Przekroczyłam próg i wyszłam na parking przed Galaxy Convention Center. Przez chwilę stałam zdezorientowana. Cała szamańska brać, która przybyła na szkolenie, tłoczyła się na parkingu z zadartymi głowami, wpatrzona w migające na niebie stroboskopowe światło. Słońce to świeciło, to gasło, mrugając maniacko jak zepsuta żarówka i sprawiając wrażenie, jakby świat dostał palpitacji serca przed ostatecznym zawałem. I całkowitą zapaścią organizmu.

– Tu jesteś! – zawołał Dahl, o mało na mnie nie wpadając. Byli z nim Areum i Taeyo. Wszyscy wyraźnie spanikowani. – Znaleźliśmy cię, dzięki Mago!

– C-co… co się dzieje? – wykrztusiłam z trudem.

Taeyo, nerwowo szarpiąc sobie muszkę pod brodą, drugą ręką wskazał rozszalały purpurowy ogień płonący na szczycie piramidy hotelu Luxor, po drugiej stronie drogi.

– Słońce zaczęło mrugać, więc wyszliśmy i oto, co zobaczyliśmy.

Wokół purpurowego ogniska latała, zataczając kręgi, olbrzymia postać w kształcie przerośniętego psa, cała w pomarańczowych płomieniach, i szczekała przy tym tak głośno, że ziemia drżała nam pod stopami.

– Ee… czy ten wielgaśny pies się pali?! – wykrzyknęłam.

– To bulgae – wyjaśniła Areum, po czym wskoczyła na moje ramię, na którym ostatnio prawie zawsze siedziała uczepiona Przylepcia.

– Bulge? – próbowałam powtórzyć. – Ognisty pies?

– W rzeczy samej – odpowiedziała inmyeonjo. – To psy z Krainy Bogów. Niezwykle inteligentne, ale też bardzo trudne do szkolenia. Nic, tylko by się bawiły.

– A ten czego tu szuka? – zdziwiłam się. – Co boski ognisty pies ma do załatwienia w Krainie Śmiertelnych?

– I jak się tu dostał? – spytał Dahl, nerwowo potrząsając nogą.

– Nie wiem, Riley Oh i Dahl Oh – zagdakała Areum. – Ale obawiam się, że ma to wiele wspólnego z boginiami i ich wojennym planem. – Rozpostarła skrzydła i przygotowała się do lotu. – Pozwólcie mi to zbadać. Zaraz wrócę.

– Bądź ostrożna, Areum! – poleciłam.

Na zewnątrz zaczęło się gromadzić więcej ludzi z pobliskich budynków. Gapili się na bulgae i pulsujące niebo z niedowierzaniem, wyraźnie zszokowani. Jak my to wyjaśnimy saram? Nie mamy nawet Mgły Pamięci – eliksiru warzonego przez klan Tokki, wymazującego pamięć mimowolnym świadkom.

– Wow, tym razem przesadzili z efektami specjalnymi! – zauważył głośno jakiś nieświadomy faktów obserwator.

– W końcu to Miasto Grzechu – skomentował drugi. – To pewnie część jakiegoś wielkiego pokazu świateł. Nie mogę uwierzyć, że wstrzeliliśmy się ze zwiedzaniem akurat w ten dzień!

Zalała mnie ulga – jedno zmartwienie mniej. Są plusy tego, że znajdujemy się w Vegas. Lecz moja ulga trwała krótko, bo bulgae zaczął wyć tak głośno, że musiałam sobie zatkać uszy. Stwór wciąż niespokojnie latał wokół purpurowego ognia, który teraz płonął tak wściekle, że wyglądał, jakby miał pochłonąć całą piramidę. Słońce zamrugało jeszcze szybciej, trudno było na czymkolwiek skupić wzrok.

– Ty też to czujesz, mała? – spytał Dahl, krzywiąc twarz.

– Aha. – Złapałam się za brzuch i przytaknęłam. Czułam to głęboko w środku, jakby się działo w moim własnym ciele. Nadejście ciemności. Początek końca.

Nagle purpurowe płomienie eksplodowały z piramidy na podobieństwo erupcji wulkanu, aż bulgaeze skomleniem oddalił się po niebie. Wszyscy przesłoniliśmy sobie oczy. Sam ostry blask żarłocznego ognia wykradał nam powietrze z płuc.

– Ludzie, zniknęło… – mruknął Dahl ze zdziwieniem.

Założyłam, że mówi o ognistym psie. A może o purpurowym ogniu. Jednak gdy wreszcie wzięłam się w garść na tyle, by otworzyć oczy, uświadomiłam sobie, że nie tylko te dwie rzeczy znikły.

Było mniej więcej południe, słońce powinno wisieć wysoko na niebie. Ale tam w górze nic nie zostało. Słońce zupełnie znikło.

Czekałam wobec tego na księżyc, by oświetlił czarne niebo. Albo na mrugające gwiazdy. Niebo jednakże ziało mroczną pustką. Świat pogrążył się w całkowitej, nieprzeniknionej ciemności.

Właściwie gdyby nie neony hoteli i kasyn, powoli kaskadowo włączające się w całym mieście, nie byłabym w stanie dostrzec nawet własnych dłoni.

– O moja Mago – wyszeptałam. – Niebo się zwaliło.

2 Dlaczego pomarańczowy kurczak jest taki pyszny?

Zważywszy na to, że słońce właśnie dosłownie zniknęło z nieba, gapie saram na ulicach Vegas zachowywali się zaskakująco spokojnie.

– Niewiarygodne! – wykrzyknęła nieopodal jakaś kobieta. Potrząsała głową w zdumieniu, spoglądając w ciemną pustkę. – Jak oni to zrobili?! To pewnie promocyjny pokaz do jakiegoś nowego show, co?

Stojący obok niej mężczyzna przytaknął, wyraźnie będąc pod wrażeniem.

– Pewnie jakaś potężna sieć sfinansowała produkcję na tak wielką skalę. Nie mogę się doczekać, kiedy opowiem o tym wnukowi!

Z drugiej strony członkowie klanów obdarzonych autentycznie świrowali ze strachu.

– To boginie – syknął kobiecy głos. Rozpoznałam jedną z szamanek obecnych na szkoleniu. Przeciągnęła sobie dłońmi po twarzy. – Na pewno one! Pokazują, na co je stać. Szydzą z nas. Udowadniają, że im nie dorównamy!

Przez grupę szamanów i szamanek przebiegły nerwowe szepty, usłyszałam nawet, że ktoś płacze. Szybko odezwał się Austin, starając się uspokoić ludzi, zanim rozpęta się chaos.

Sora odciągnęła mnie na bok.

– Zapanujemy tu nad emocjami – oświadczyła spokojnie i stanowczo. – Ty i Dahl idźcie odszukać swoich rodziców i opracujcie plan ataku. Musimy się dowiedzieć, jaka jest skala tego zaciemnienia. – Przerwała na chwilę. – Jeżeli to pierwszy ruch bogiń, powinniśmy zareagować zjednoczonym frontem.

Przygryzłam sobie wargę i spojrzałam na Dahla, który wraz z Taeyem rozdzielał grupkę zwaśnionych obdarzonych. Sądząc po krwi buchającej z czyjegoś nosa, już się zaczęły rękoczyny. Strach wydobywa z ludzi najgorsze cechy.

– Ale ja jestem tylko… Ja nie… – Urwałam, czując, jak w oczach wzbierają mi łzy przerażenia. – Nie odblokowaliśmy jeszcze naszego prawdziwego potencjału – wyszeptałam w końcu. – Nie jesteśmy gotowi. Ja nie jestem gotowa.

– Owszem, jesteś – zapewniła Sora, ściskając mnie za ramię. – Po prostu musisz uwierzyć w siebie, tak jak my wszyscy w ciebie wierzymy. Daj sobie szansę i zostań bohaterką, którą już jesteś w środku. – Z tymi słowami pchnęła mnie lekko w stronę Dahla. – Informujcie nas na bieżąco.

Chciałam się spierać, bo zrobiłabym wszystko, byle nie stać u steru tej wojny. Szczerze mówiąc, wolałabym zjeść tony smażonych opon samochodowych w Piekle Wrzącego Oleju, niż brać na siebie odpowiedzialność związaną z przywództwem. Ale Dahl już mnie wyciągał z tłumu.

– Widziałaś wiadomości na naszej grupie rodzinnej, mała?

Pokręciłam przecząco głową i sięgnęłam do kieszeni po telefon. Zanim zdążyłam przeczytać, Dahl streścił mi najważniejsze.

– Spotykamy się przy Panda Express w Miracle Mile Shops. Wiesz, w obrębie Planet Hollywood.

– Przy Panda Express? – Przez chwilę nie mogłam załapać. – Dlaczego właśnie tam?

Uśmiechnął się z zakłopotaniem.

– Muszę spróbować ich pomarańczowego kurczaka, okej? Poza tym nie ma powodu, żebyśmy mieli nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu. Wszyscy mamy blisko w to miejsce, rzut beretem.

Wzruszyłam ramionami. Byłam zbyt wykończona nerwowo, żeby mu znów udzielać nauk na temat obsesji związanej z listą marzeń.

– Eomma i appa spotkają się tam z nami – ciągnął. – Naradzimy się, co robimy dalej.

Potulnie kiwnęłam głową.

– Powiadomię resztę.

Dahl otworzył Google Maps i pokierował nas na północ ulicą Strip – główną arterią przecinającą całe miasto. Podczas gdy wielkimi krokami parł naprzód, ja wysłałam kilka szybkich wiadomości do przyjaciół na KaTalk, dając im znać o planie. Byliśmy rozmieszczeni w różnych punktach szkoleniowych w mieście, a oni zapewne mieli na głowie taki sam chaos jak my.

„David i ja zostaniemy tu i będziemy pomagać, ale informujcie nas na bieżąco” – odpisała natychmiast Jennie Byun z klanu Samjogo, jeszcze niedawno moja nemezis i arcywróg numer jeden, a teraz jedna z paczki przyjaciół. „Nie potrzebuję swoich jasnowidzących zdolności, żeby wiedzieć, jak POWAŻNA jest sytuacja”.

„Tu też jest dzikie zamieszanie. Noah i ja zostaniemy, żeby uspokoić tłum na ile się da” – odpowiedziała Cosette Chung, nasza piękna przyjaciółka z klanu Gumiho. „Dajcie znać, gdy się wyklarują plany. Zrobimy, co każecie”.

A potem:

„Borys i ja jesteśmy blisko. Zaraz tam dotrzemy”.

Ostatnia wiadomość była od mojego najlepszego przyjaciela, Emmetta Harrisona.

Od środka klatki piersiowej połaskotało mnie coś drżącego i nie wiedziałam, czy to tylko z niepokoju… czy jeszcze z czegoś innego. Jeśli mam być szczera, układ między mną a Emmettem zrobił się trochę dziwny, odkąd wróciły mu związane ze mną wspomnienia. Ale teraz nie była pora, żeby się tym martwić. Otrząsnęłam się wewnętrznie i popędziłam za Dahlem, który już gnał przed siebie.

Dahl zapewnił mnie, że będziemy iść niecałe dwadzieścia minut, a nawet krócej, jeżeli włączymy czwarty bieg. Ale miałam wrażenie, że maszerujemy znacznie dłużej. Dlaczego? Bo miasto… zrobiło się inne od chwili, gdy na piramidzie wybuchł pożar. Oczywiście światło dzienne zniknęło, przez co otoczenie pogrążyło się w tajemniczym mroku, jakbyśmy się znaleźli w grze osadzonej w jakiejś kosmicznej apokalipsie. Ale to nie wszystko. Z miastem porobiło się coś jeszcze.

Na przykład mijaliśmy replikę Statui Wolności (Dahl szczególnie się nią ekscytował, ponieważ przypominała mu Statuę Wieczności stojącą tam, gdzie się wychował) i na pierwszy rzut oka wyglądała tak samo jak jej nowojorski pierwowzór, choć oczywiście trzy razy mniejsza. Ale gdy szliśmy dalej i popatrzyliśmy na nią pod innym kątem, figura się zmieniła. Nagle stała się olbrzymim kamiennym motylem – tak pięknym, że miałam ochotę piać z zachwytu. Po kilku krokach, kiedy znowu spojrzałam, zobaczyłam ponownie Panią Wolność. Zerknęłam za siebie na piramidę Luxoru i zdawało mi się, że co chwila przebłyskuje z niej kształt góry. Coś takiego działo się co kilka budowli i przypominało te holograficzne karty, które przechylone pod odpowiednim kątem ukazują zupełnie inny obrazek.

To jeszcze nie koniec. Byliśmy jakieś dziesięć minut od Panda Express (jeśli wierzyć wskazaniom Google Maps w komórce Dahla), kiedy się rozpadało. I nie chodzi mi o zwyczajny deszcz. LUNĘŁO jak z cebra, jakby ktoś nagle odkręcił kurek kranu na maksa. Puste niebo w ciągu kilku sekund zesłało nam potop. Czarną próżnię raz po raz przecinały błyskawice, po nich głucho dudniły grzmoty, a woda lała się z góry tak intensywnie, że nie było nic przez nią widać.

Potem ulewa jak się nagle zaczęła, tak szybko ustała. Niebo wyschło w jednej chwili, jakbyśmy sobie tylko wyobrazili tę wariacką burzę. Ani kropli wilgoci. Minutę później nawałnica rozpętała się mściwie na nowo.

– Myślę, że miasto przeżywa kryzys tożsamości – jęknął Dahl, wyżymając sobie wodę z przemoczonej (i już nie tak idealnie ufryzowanej) białej czupryny.

– I pogoda też – dodałam, wykręcając rąbek mokrego swetra z deszczówki.

Mój brat ponuro skinął głową.

– Czy ten deszcz nie wie, ile czasu zajmuje mi ułożenie włosów, żeby wyglądały jak trzeba?

– Ja wiem. – Dziś rano zmierzyłam to stoperem. – Jeśli dobrze pamiętam, robiłeś sobie fryzurę przez czterdzieści cztery mi…

Przerwał mi łopot dużych, silnych skrzydeł i zamarłam w pół kroku.

– Słyszałeś? – zapytałam. – Znam dźwięk skrzydeł Areum w locie. To było znacznie głośniejsze. Jakby o wiele więcej skrzydeł.

– Brzmiało jak…

– Tam! – Wskazałam zarysy przelatujących nad nami pięciu skrzydlatych koni, podświetlonych od dołu światłami hoteli i kasyn.

Gdy nas mijały, rozległo się nieokiełznane rżenie, a ja wytrzeszczyłam oczy na swojego bliźniaka.

– Są tu cheollimy. W sercu Las Vegas. W Krainie Śmiertelnych!

Dahl zmarszczył czoło i wziął mnie za rękę.

– Chodź, pośpieszmy się.

Galeria handlowa Miracle Mile Shops mieściła się w wielkim kompleksie o tematyce Los Angeles, przykrytym kopułą, na której od środka namalowano hiperrealistyczne błękitne niebo. Bez względu na porę dnia czy nocy wewnątrz wyglądało, jakby panował zmierzch, a efekt był tym bardziej zaskakujący, że weszliśmy z kosmicznej apokalipsy w Vegas do pełnej ciepła kalifornijskiej galerii handlowej.

Rodzice już na nas czekali przy Panda Express. Widząc nas, wybiegli nam naprzeciw.

– O, dzięki Mago, że oboje jesteście cali i zdrowi! – zawołała eomma, ściskając nas mocno.

– To dziwne – zastanawiałam się na głos, zerkając na logo restauracji. Zamiast pandy widniał na nim ptak, a nazwa brzmiała teraz Bonghwang Express. – Kiedy zmienili nazwę?

– Co to jest bonghwang? – spytał Dahl.

– To koreański feniks – odparł appa. – Dobrotliwe stworzenie z Krainy Bogów. No i niestety tak samo jak was dziwi nas ta nagła zmiana nazwy i logo. Wejdźmy. Najpierw usiądźmy, potem porozmawiamy.

Zabrali nas do środka, a ja z ulgą zauważyłam, że jeśli nie liczyć zmienionej nazwy i logo, radosne, znajome wnętrze sieci Panda Express, którą tak lubiłam, pozostało takie jak dawniej: te same zbyt jaskrawe światła, to samo fastfoodowe menu wywieszone z tyłu nad ladą i ten sam słodki, smażony zapach pomarańczowego kurczaka.

– Wow, pachnie upojnie – wyszeptał Dahl i zrobił prawie maślane oczy.

– Weźmy coś na spróbowanie – zaproponowała eomma, starając się, by jej nowo adoptowany syn poznał możliwie najwięcej ziemskich przysmaków.

– Nie można walczyć na wojnie na głodnego, prawda? – zgodził się z nią appa.

Zaprowadzili Dahla do lady z gotowymi potrawami, a ja znalazłam dla nas wolny największy stół przy oknie. Właśnie usiadłam, gdy w restauracji pojawiła się znajoma twarz. Emmett wszedł z wetkniętym pod pachę Borysem, smoczą hulajnogą.

Nasze oczy spotkały się, a ja natychmiast poczułam dziwne mrowienie w palcach u stóp. Wspomniałam już o tym krótko: dziwnie zmieniły się moje relacje z obsesyjnie wypiekającym pyszności, uwielbiającym psy i niegdyś mającym alergię na emocje, a teraz zdumiewająco na nie otwartym moim najlepszym przyjacielem. Początkowo, kiedy pół roku temu przywrócono mu wspomnienia o mnie, poczułam się tak, jak gdyby wszystkie moje urodziny zdarzyły się jednocześnie. Nareszcie odzyskałam najlepszego kumpla. Hura!

Ale potem zaczęło się zmieniać. To znaczy jasne, Emmett nadal od stóp do głów ubierał się na czarno i potrafił tak spojrzeć spode łba, że człowiek miał ochotę schować się pod stół. A jednak stał się inny. Przede wszystkim wystrzelił w górę jak kiełek fasoli mung. Kiedyś byłam od niego wyższa, teraz przewyższał mnie o pół głowy. Czasami przyglądał mi się z tym dziwnym wyrazem twarzy, od którego miałam wrażenie, jakby mi ktoś wrzucił do żołądka miskę skittlesów. Kiedy tak na mnie patrzył, miałam przemożną ochotę uciec od niego, ale też jednocześnie biec w jego stronę… co absolutnie nie miało sensu. Och, no i obniżył mu się głos i teraz gdy mówił: „Hej”, czułam, że się czerwienię na twarzy i nie mogę utrzymać kontaktu wzrokowego, choćby miało zależeć od tego moje życie.

– Hej – powiedział Emmett, siadając naprzeciw mnie.

Twarz oblała mi się gorącem i szybko odwróciłam wzrok. (Widzicie?!)

– Czy to już? Pierwszy ruch bogiń? – spytał Emmett.

Dahl i nasi rodzice wrócili z dwiema tacami pełnymi jedzenia i wręczyli każdemu po parze pałeczek.

– Obawiam się, że na to wygląda – odrzekł poważnie appa, zajmując miejsce koło eommy. Miał zasępioną minę. – Skoro słońce zniknęło, a w mieście nagle pojawiły się boskie stworzenia, to kto inny może za tym stać, jeśli nie boginie?

– Zdaje się, że to początek wojny – dodała eomma napiętym głosem.

Wszyscy zamilkliśmy, bo chociaż każde z nas zdawało sobie z tego sprawę, słowa wypowiedziane na głos zabrzmiały złowieszczo.

– Od miesiąca szkolimy szamanów w użytkowaniu bioczipów. Jako społeczność nie możemy być chyba bardziej gotowi – zauważył Dahl między kęsem kurczaka a smażonym ryżem. Wieczny optymista.

– Ale my nie jesteśmy gotowi – przypomniałam mu, wskazując na niego i na mnie. Zastukałam nerwowo stopą o lśniącą podłogę. – Nie odblokowaliśmy dotąd naszych mocy, Dahl. Nie jesteśmy przygotowani. To się nie może jeszcze zacząć.

Czyjaś stopa dotknęła pod stołem mojej, by ją uspokoić, a kiedy podniosłam wzrok, Emmett kiwnął do mnie lekko głową, jakby chciał powiedzieć: „Masz wszystko, czego ci trzeba, tylko oddychaj”. Kiedy mi zaświtało, że to jego stopa dotyka mojej pod stołem, odsunęłam nogę tak gwałtownie, że walnęłam piętą w ścianę za sobą. Aua!

Na szczęście zanim ktoś mnie zapytał, czemu jestem taka nerwowa, zdarzyły się dwie rzeczy, i to jednocześnie.

Na ziemi za oknem wylądowała Areum, skurczyła się do rozmiarów gołębicy i wleciała do restauracji, kierując się w naszą stronę. Wylądowała na moim ramieniu i zagruchała mi powitalnie do ucha.

A przy tym zabrzęczała moja komórka, sygnalizując wideorozmowę z Hattie.

– Rye, słyszałam, co się stało! – zawołała moja siostra, gdy tylko odebrałam połączenie na Soomie (to coś takiego jak Zoom, tylko w wersji Krainy Duchów). – Nikt u was nie ucierpiał?

Stała w znajomo wyglądającym lesie i spoglądała na nas z dołu, co mi podpowiedziało, że Hattie jest w bankietowym zagajniku burmistrza w zaświatowym supermarkecie H-Mart (zagajniku utworzonym z najpyszniejszych przekąsek, jakie wydał świat). U jej boku prężył się dumnie Namjoon, jej ulubiony imugi. A obok nich stał burmistrz Yeomra w swoim królewskim, czerwono-złotym hanboku, wyglądający równie dostojnie jak zawsze.

Oparłam telefon o pojemnik z serwetkami, żeby wszyscy mogli się widzieć.

– Tak, wszyscy jesteśmy cali, Hat. Przynajmniej na razie.

– Witaj, kochanie! – zawołali jednym głosem eomma i appa, machając do ekranu. – Mamy nadzieję, że burmistrz dobrze cię tam karmi, co?

– Zdecydowanie dobrze ją karmię, państwo Oh – odpowiedział Yeomra z ciepłym uśmiechem, skromnie zakładając sobie ręce za plecy. – Państwa córka jest cennym nabytkiem tu w naszej krainie. Doprawdy nie wiem, co bym bez niej zrobił.

Jedną z najgorszych rzeczy związanych z decyzją mojej siostry o pozostaniu w zaświatach było wyjaśnienie rodzicom, że ich córka postanowiła pomieszkać w krainie umarłych. Z czasem jednak oboje docenili to, że przebywając tam, wygląda na zdrową i szczęśliwą. Trzymaliśmy się też myśli, że jest to rozwiązanie tymczasowe – dopóki nie wpadniemy na pomysł, jak ją wybudzić na zawsze z tajemniczej śpiączki.

– To na pewno one – oświadczyła Hattie, najwyraźniej dzieląc się własnymi wnioskami. – Kto inny miałby taką moc, żeby zepsuć niebo?

Twarz burmistrza stężała, ale wyglądał na zdeterminowanego.

– Zgadzam się z Hattie, że to musi być sprawka bogiń. Ale na naszą korzyść działa element zaskoczenia. Boginie nie wiedzą, że nasze dwie krainy zawarły sojusz. Czymkolwiek zechcą nas zaatakować, będziemy współpracowali, żeby waszym i naszym obywatelom zapewnić bezpieczeństwo.

– Gdybyśmy tylko wiedzieli, co knują – mruknęłam. – Gdyby udało się nam poznać ich plany…

– Mamy inną, bardziej naglącą sytuację, której musimy stawić czoło – weszła mi w słowo Areum, strosząc piórka na moim ramieniu.

– Czego się dowiedziałaś na swojej misji rozpoznawczej w Krainie Bogów? – spytałam. – Czy wiadomo, co bulgae robił w naszej krainie?

Dahl przełknął wielki kęs tłustego kurczaka.

– Czy przysłały go boginie?

Ptaszyca zaskrzeczała kilka razy, jakby chciała odchrząknąć.

– Okazuje się, że boginie w ogóle nie mają z tym nic wspólnego – oznajmiła.

– Jeżeli one tego nie zrobiły, to kto? – zapytała eomma, marszcząc brwi.

– Powstało rozdarcie w materii rozdzielającej Krainę Śmiertelnych i Krainę Bogów. To przez tę dziurę boskie stworzenia przedostają się do tego świata.

Wszyscy przy stoliku z trudem stłumili okrzyki przerażenia.

– I obawiam się, że gdy tu rozmawiamy, dziura wciąż się powiększa – zakończyła Areum.

Zalało mnie poczucie winy.

– Więc rada starszych miała rację? – wyszeptałam. – Niebo się zwaliło, bo zbyt często używałam mun-pisaka i klucza?

– Niemożliwe, żeby to było przyczyną – pocieszyła mnie eomma. – Na pewno boginie maczały w tym palce.

Appa pokiwał głową, ale marna to była pociecha. Rada starszych prawiła mi kazania o ryzyku, jakie niesie z sobą zbyt częste rozrywanie materii oddzielającej krainy, ale ja nie słuchałam. Bulgae i cheollimy, które widzieliśmy dzisiaj, wpadły do naszego świata z mojej winy.

Głos Hattie łamał się w głośniku komórki.

– To nieprawda. Nie mogę uwierzyć.

– Myślisz, że to może mieć coś wspólnego z kryzysem tożsamości tego miasta? – spytał cicho Dahl. – Panda Express zamienił się w Bonghwang Express, Statua Wolności wygląda czasami jak motyl, piramida zamienia się w górę…

Areum, zanim odrzekła, mocniej zacisnęła szpony na moim ramieniu, jakby mnie chciała przygotować na to, co zamierza powiedzieć.

– Masz rację, Dahl Oh. Te podwójne obrazy są spowodowane rozdarciem. Okazuje się, że kawałki Krainy Bogów przenikają do Las Vegas, nakładając się na tutejszą rzeczywistość. Te dwa światy zaczynają się scalać w nienaturalny sposób.

– Tak jak wtedy, gdy wylejemy polewę na ciasto, które jeszcze do końca nie ostygło – mruknął Emmett. – Polewa miejscami wsiąka w nie, a ono rozmięka i robi się obrzydliwe.

Areum pokiwała ptasią głową.

– A rozdarcie ostatecznie sięgnie dalej, poza miasto. Wkrótce cała Kraina Bogów przeniknie do całej Krainy Śmiertelnych.

– To z kolei oznacza, że boginie będą mogły swobodnie szwendać się po naszym świecie – stwierdziłam ponuro. Bądź co bądź Bogini Jaskiniowa Niedźwiedzica próbowała zniszczyć ostatnią opadłą gwiazdę, czyli mnie, żeby mogła wedle własnej woli przemieszczać się po krainie żywych. A ja, przez to że zbyt często odwiedzałam Hattie, w zasadzie dałam boginiom dokładnie to, czego chciały.

Ech. Miałam ochotę plasnąć się dłonią po twarzy i zniknąć.

– A ponieważ te trzy krainy istnieją jedna na drugiej, to tylko kwestia czasu, że wszystko razem spłynie w dół do Krainy Duchów – stwierdził poważnie burmistrz Yeomra. – Jeśli mogę się posłużyć porównaniem pana Harrisona, świat umarłych stanie się, cytuję niedokładnie, „rozmiękły i obrzydliwy”.

Gdzieś w pobliżu rozdzierająco trzasnął piorun, a my o mało nie wyskoczyliśmy ze skóry. Namjoon zaskomlił przez telefon, Przylepcia potarła budzienicowymi łapkami o bok mojej szyi, aż dreszcz przeszedł mi po plecach.

– I jeszcze te dziwaczne anomalie pogodowe – zabiadoliłam. – Jakbyśmy nie mieli miliarda innych zmartwień.

– Nie zapominaj o purpurowym ogniu, który wystrzelił z piramidy – dodał usłużnie Dahl. – A, no i o tym, że świat pogrążył się w zupełnej ciemności.

Spojrzał na mnie i wiedziałam, że myśli o tym głęboko umiejscowionym przerażeniu, które oboje poczuliśmy, gdy słońce zgasło na niebie. Wrażenie było takie… jakby nieuchronnie nadchodziła zagłada.

Przez moją komórkę przemówił burmistrz.

– W tej chwili musimy się skupić na łataniu przecieków. Trzeba uszczelnić rozdarcia.

Wszyscy jednomyślnie pokiwaliśmy głowami.

– Ale jak? – wykrztusiłam.

Zapadła przytłaczająca cisza.

Pierwsza przerwała ją Hattie.

– Nie. Moż. Li. We. – Wzięła się pod boki tam w bankietowym lesie w Krainie Duchów i wyglądała tak, jakby dokonała epokowego odkrycia. – Miałam ten dziwny, nawracający sen i właśnie dotarło do mnie jego znaczenie. Dokładnie wiem, co musimy zrobić.

Skupiliśmy się ciaśniej wokół małego ekranu telefonu.

– Mówisz o tym śnie ze smutną kołysanką? – zapytałam. – Czy o tym nowym, ze smokiem?

– O tym nowym – odparła. – Musicie znaleźć Yongwanga.

– Yongwanga? – powtórzył Dahl jak echo. – Władcę podwodnej dzielnicy Krainy Duchów, którego nikt nie widział od setek lat?

Emmett zachmurzył się, jakby się zbierało na burzę.

– Bez urazy, Hat. Co smoczy król ma tu do rzeczy?