Oculta - Maya Motayne - ebook + książka

Oculta ebook

Maya Motayne

4,4

Opis

Po połączeniu sił, by ocalić królestwo Castallan przed starożytnym magicznym złem, Alfie i Finn nie widzieli się od miesięcy. Alfie w końcu dojrzewa do roli spadkobiercy i przygotowuje się do Międzynarodowego Szczytu Pokoju, podczas gdy Finn podróżuje i rozkoszuje się nowo odkrytą wolnością – przynajmniej do czasu, aż nie zostanie nieoczekiwanie mianowana nowym przywódcą jednego z potężnych syndykatów przestępczych Castallan.

W momencie gdy Finn wraca do San Cristobal, plany Alfiego właśnie legły w gruzach. Tajemnicza organizacja odpowiedzialna za zabójstwo jego brata powróciła! Ich najnowszym celem jest Szczyt Pokoju! Wydarzenia się zazębiają, a Finn i Alfie są zmuszeni do ponownej współpracy, by podążyć tropem zabójców i zachować nadzieje Castallani na pokój z Englassem.

Czy będą w stanie powstrzymać wrogów pokoju, zanim nowa wojna zagrozi ich królestwu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 632

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (37 ocen)
21
11
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasia861117

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka czekam na 3czesc
00
MalgorzataMaria

Nie oderwiesz się od lektury

wciągająca i genialna powieść. świetny pomysł na przedstawienie magii i jej różnorodności
00

Popularność




Tytuł oryginału: Oculta

Redakcja: Małgorzata Szewczyk

Korekta: Marta Tojza, Marta Stochmiałek

Skład i łamanie: Arkadiusz Zawadzki/Aureusart

Text copyright © 2021 by Maya Motayne

Map copyright © by Leo Hartas

Jacket art © 2021 by Mark van Leeuwen

Jacket design by Autora Parlagreco and Jenna Stempel-Lobell

Opracowanie graficzne polskiej okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Copyright for the Polish edition © 2021 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-050-0

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2021

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar.pl

1LODOWY KOLCONIEDŹWIEDŹ

Alfie odetchnął głęboko i zastukał do drzwi.

Wokół niego rozbrzmiewały odgłosy Szczypty – płacz niemowląt, przekleństwa mężczyzn, brzęk butelek po rumie rozbijanych na zawilgłych ścianach zaułków. Popołudniowe słońce stało wysoko, ogrzewając odrobinę chłodne zimowe powietrze. Alfie owinął się ciaśniej aksamitnym płaszczem.

W oddali słyszał urywane skandowanie protestujących. Napięcie utrzymywało się od czasu horroru, jaki cztery miesiące wcześniej wywołała magia Sombry. Pomiędzy obywateli Kastalanii a rodzinę królewską wkradła się nieufność.

A może pomiędzy ludzi a samego Alfiego?

Pomniejsze, nieskoordynowane protesty wybuchały co chwilę jak kasztany w ogniu, i chociaż rodzice mówili mu, że te niepokoje z czasem ucichną, Alfie widział w ich oczach ledwie maskowaną troskę.

Sprawę pogarszało to, że gniew ludzi, spowodowany uwolnieniem przez Alfiego mrocznej magii, spotęgował się, kiedy ogłoszono datę planowanej od dawna wizyty anglezyjskiej rodziny królewskiej w Kastalanii. Celem tego spotkania były rozmowy dotyczące traktatu pokojowego pomiędzy oboma królestwami.

Powszechnie panujące w mieście niechęć i rozgoryczenie wystarczyły, aby rodzice Alfiego zabronili mu odwiedzać rodziny, które ucierpiały z powodu magii Sombry. Ubłagał ich jednak, by zezwolili mu na kilka takich wizyt, będących pierwszym krokiem do naprawienia jego błędu. To lepsze niż nic, a dzisiejsze odwiedziny miały być już ostatnie.

Cień zwijał się u jego stóp. Alfie wiedział, że ta wizyta będzie tak samo bolesna jak pierwsza.

Czekając przed wejściem, próbował przywołać na twarz swobodny uśmiech, ale udawanie nonszalancji wydawało się bezcelowe, skoro otaczał go oddział strażników w czerwonych płaszczach.

W końcu drzwi się otworzyły, a przed Alfiem stanęła kobieta z podkrążonymi oczami. Podobnie jak większość Kastalanek, miała na sobie długą spódnicę, podtrzymywaną wysoko w talii paskiem. Materiał był grubo tkany i połatany w wielu miejscach. Za nią dobiegały odgłosy bawiących się dzieci.

– Kto się dobija do moich… – Kobieta zamarła z otwartymi ustami. Natychmiast uklękła i dotknęła czołem podłogi. – Perdóname, książę Alfehrze.

Dzieci podbiegły do matki, a ona szybko pociągnęła je za sobą na ziemię, półgłosem polecając, żeby się pokłoniły.

– Nie, nie. – Alfie wyciągnął rękę. – Wstań, proszę. Nie musisz mi się kłaniać. Nie dzisiaj.

Kobieta patrzyła przez chwilę na jego dłoń, zanim przyjęła ją i pozwoliła, by Alfie pomógł jej się podnieść.

Zaczął padać lekki deszcz, więc Alfie spojrzał w górę i uniósł rękę nad głowę, żeby zatrzymać krople. Bycie Władcą Wody przydawało się w deszczowych miesiącach zimy. Stojący za nim na baczność strażnicy nawet nie drgnęli.

– Jeśli pozwolisz, panicz Luka i ja chcielibyśmy wejść na chwilę.

Kobieta, nadal patrząca na nich z otwartymi ustami, gestem zaprosiła go do środka.

Luka zajął się tym, co wychodziło mu najlepiej, i natychmiast zwrócił się do dzieci.

– Czy chcecie się pobawić? – zapytał z szerokim uśmiechem.

Dzieci odwzajemniły uśmiech.

– A w co? – zapytało jedno z nich.

– Złapcie mnie, to się dowiecie! – odparł Luka i zaczął uciekać po izbie. Dzieci pobiegły za nim, śmiejąc się, dzięki czemu Alfie miał chwilę, żeby porozmawiać z ich matką.

Kobieta podprowadziła go do niewielkiego drewnianego stołu w kuchni i niezgrabnym ruchem wskazała mu krzesło. Sama usiadła, dopiero kiedy Alfie zajął miejsce. Była tak wyprostowana, że zastanawiał się, czy nie czuje bólu kręgosłupa, ale wiedział, że niewiele może poradzić na jej zdenerwowanie, skoro w jej domu siedział właśnie następca tronu.

Alfie odchrząknął.

– Twoim mężem był Rodolfo Vargas, prawda?

Kobieta przez cały czas nie odrywała wzroku od blatu, a jej palce były mocno splecione.

– Sí, był moim mężem. Zanim… – zaczęła, ale urwała w połowie zdania.

Zanim Alfie uwolnił magię Sombry i zabił setki obywateli Kastalanii. Zapiekło go w gardle na to wspomnienie.

– Ogromnie mi przykro z powodu twojej straty – oznajmił Alfie, jednak nawet dla niego te słowa brzmiały pusto. Mówił szczerze, ale mimo to wydawały się całkowicie pozbawione znaczenia.

– Gracias – odparła kobieta, spoglądając na niego. – Ale dlaczego Wasza Wysokość pyta o mojego męża?

– Przez ostatnie miesiące pracuję nad pomnikiem upamiętniającym tych, których straciliśmy. Aby go ukończyć, potrzebuję czegoś, co należało do Rodolfa.

Kobieta milczała, kiedy Alfie opowiadał jej o pomniku i o tym, do czego były mu potrzebne przedmioty należące do zmarłych. Monument miał zostać odsłonięty za tydzień, więc to, co miała przekazać, stanowiło jeden z ostatnich jego elementów. Kiedy Alfie skończył mówić, kobieta siedziała w milczeniu, wyłamując sobie palce.

– Mamy niewiele, Wasza Wysokość – zaczęła niespokojnie. – To, co mi po nim pozostało… to mój skarb.

Alfie zacisnął leżące na kolanach dłonie.

– Señora, zdaję się całkowicie na twój osąd. Jeśli nie chcesz tego zrobić, zrozumiem. Mam wiele pamiątek po moim bracie i nie rozstałbym się z żadną z nich.

To nie była do końca prawda, ponieważ rozstał się z jedną – z figurką lisa, którą podarował Finn. Wydawała się tak bardzo na miejscu w dłoni dziewczyny, zanim schowała ją do kieszeni. Alfie potrząsnął głową, by odpędzić te myśli.

– Chociaż proszę o poświęcenie czegoś, nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz.

Kobieta popatrzyła na niego, jakby dopiero teraz go zobaczyła. Być może widziała go teraz nie jako księcia i przyszłego króla, ale jako chłopca, który także coś utracił.

– Zaczekaj, por favor – dodała niezręcznie. Pobiegła do pokoju w głębi domu, który od pozostałych pomieszczeń oddzielała nie ściana, lecz powieszone jak zasłona prześcieradło. Alfie czekał i patrzył, jak Luka bawi się z dziećmi.

– Chcecie zobaczyć coś chévere? – zapytał Luka, unosząc żartobliwie brwi. – Coś bardzo, bardzo niesamowitego?

– Luka… – ostrzegł go Alfie, ale Luka patrzył tylko na wydające radosne okrzyki dzieci.

– Dobrze! – zawołał. – Sami chcieliście! – Podniósł dwójkę młodszych dzieci i zaczął żonglować nimi z taką łatwością, jakby były jajkami. Dzieci piszczały ze śmiechu, a ich starsza siostra przyglądała się wszystkiemu z szeroko otwartymi oczami.

– Luka! – syknął Alfie. – Basta!

Od kiedy magia Sombry obdarzyła Lukę nadludzką siłą, żonglował wszystkim, co tylko wpadło mu w ręce. Przez ostatnie cztery miesiące Alfie musiał się przyzwyczaić do nagłych okrzyków: „Ej, patrz tutaj, ponuraku!” – a kiedy się odwracał, widział, jak jego kuzyn żongluje meblami, bezcennymi rzeźbami, głazami rozmiarów konia, a teraz dziećmi.

Surowe spojrzenie Alfiego sprawiło, że Luka przewrócił oczami.

– Niech ci będzie…

Tuż zanim matka odchyliła zasłonę i wróciła do kuchni, Luka chwycił rodzeństwo i zaczął je łaskotać, aż dzieci padły na podłogę, zaśmiewając się.

Kobieta usiadła na swoim miejscu, ściskając coś zawiniętego w chusteczkę. Przez chwilę patrzyła w milczeniu na to zawiniątko, zanim położyła je na stole.

Alfie popatrzył na nią, aby uzyskać pozwolenie, a potem rozwinął materiał. W środku znalazł stary zegarek kieszonkowy. Był zardzewiały, ale z tyłu Alfiemu udało się zobaczyć inicjały R.V.

– Jego ulubiony. – Kobieta roześmiała się krótko, ale zaraz łzy zaczęły jej spływać po twarzy. – Mimo że nie działał.

Alfie z szacunkiem podniósł zegarek.

– Czy jesteś pewna? Nie będę mógł ci tego oddać.

Kiedy zaklęcie zostanie ukończone, przedmioty znikną. Nie da się już tego cofnąć.

Kobieta skinęła głową i wydawało się, że ten ruch sprawił, iż łzy popłynęły szybciej.

– Estoy seguro. Chcę, aby stał się tego częścią.

Alfie patrzył na nią z bólem serca.

– Tak niezwykle mi przykro, señora Vargas.

Kobieta otarła dłonią oczy.

– Mówisz tak, jakbyś ty to zrobił. To wina tych zarozumiałych dueños, którzy uwolnili dziką magię.

Alfie zamarł.

To była oficjalna wersja, którą rodzina królewska zdecydowała się ogłosić publicznie. Ponieważ dueños studiowali nowe rodzaje magii (co, mimo najlepszej woli, mogło prowadzić do wypadków), takie wyjaśnienie brzmiało równie prawdziwie, jak było fałszywe. Wydawało się rzeczą rozsądną odsunąć podejrzenia od Alfiego i przenieść winę na nieokreśloną grupę, którą ludzie mogli do woli wyklinać. Alfiego dręczyło pragnienie wyjawienia prawdy, ale poddani i tak uważali go za niegodnego władzy w porównaniu do Dezmina. Nie mógł dawać im kolejnego powodu, dla którego uznają następcę tronu za całkowitego nieudacznika.

Alfie odchrząknął.

– Gdy twoje dziecko przewróci się i stłucze kolano, czy nie czujesz się temu także winna?

Kobieta popatrzyła czule na swoje pociechy i skinęła głową.

– Król jest ojcem swojego królestwa. Kiedy jego mieszkańcy cierpią, zawsze mu się wydaje, że to jego wina – wyjaśnił Alfie, także spoglądając na rodzeństwo bawiące się z Luką. – Nie ma znaczenia, kto naprawdę za to odpowiada, i nie ma znaczenia, czy był to nieszczęśliwy wypadek. – Alfie odwrócił wzrok, a cień skulił się u jego stóp. – To wszystko nie ma znaczenia. Ja jestem winien.

Zanim gospodyni zdołała coś jeszcze powiedzieć, Alfie wstał i się skłonił. Kobieta zachłysnęła się. Książę nigdy nie powinien kłaniać się plebejuszowi, ale Alfie pochylał głowę przed każdym, kogo skrzywdził. Był im winien przynajmniej tyle, a w rzeczywistości o wiele więcej.

– Dziękuję, że opowiedziałaś mi o swoim marido – powiedział Alfie. – A także za to, że dałaś mi jego cząstkę. Mam nadzieję, że spodoba ci się pomnik. Chcę, żebyś wiedziała, że rodzina królewska jest pogrążona w żałobie wraz z tobą. – Popatrzył na nią, ale gdy zauważył dzieci pokazujące Luce swoje zaimprowizowane zabawki, oczy zaczęły go piec. Przez niego będą dorastać bez ojca. – Naprawdę.

– D-de nada – wyjąkała, patrząc na niego zaszokowana.

Alfie odwrócił się do dzieci. Najmłodsza dziewczynka podbiegła i przytuliła policzek do jego kolana.

– Luna! – odezwała się matka, ale Alfie uśmiechnął się do niej.

– Nic się nie stało – powiedział. Dziewczynka pociągnęła go za rękaw. Mogła mieć jakieś cztery lata; była za mała, by widzieć w nim kogokolwiek innego poza możliwym towarzyszem zabawy.

– Czy zostaniesz i zjesz z nami almuerzo? – zapytała.

Alfie przykląkł na klepisku zastępującym podłogę w ubogim domu.

– Moja mama i tata czekają, żebym zjadł z nimi obiad. Inaczej chętnie bym został – powiedział, gładząc dłonią jej miękki policzek. – Ale pozwól, że dam ci coś, zanim pójdę.

Alfie machnął ręką i wydobył z niczego wodną wstęgę. Zima trwała w najlepsze, więc powietrze było chłodne i ciężkie od wilgoci. Chociaż śnieg padał tylko na południowych krańcach Kastalanii, do San Cristobal docierało zimno.

– Jakie jest twoje ulubione zwierzę? – zapytał, pozwalając, by woda prześlizgiwała się pomiędzy jego dłońmi.

Starsze rodzeństwo podeszło bliżej, a Luna zmarszczyła z namysłem czółko.

– Ona lubi kolconiedźwiedzie! – powiedział jej brat.

– Znam jeszcze jedną dziewczynę, która lubi kolconiedźwiedzie – powiedział Alfie i uśmiechnął się. Przypomniał sobie, jak Finn opowiadała mu, że wykorzystała kolce kolconiedźwiedzia, żeby uśpić strażników i zakraść się do pałacowego skarbca.

– Gdybym była zwierzęciem, byłabym kolconiedźwiedziem – powiedziała, siedząc w pałacowym łóżku, gdzie próbowała dojść do siebie po zwycięstwie nad Ignaciem. Na tacy przed nią stało obfite śniadanie.

– Sądziłem, że powiesz, iż chciałabyś być smokiem – odparł Alfie, który pamiętał maskę, jaką nosiła tamtej nocy, kiedy spotkali się podczas gry w cambió.

Finn, zanim odpowiedziała, napchała sobie usta mangú.

– Jestem bardzo skomplikowana – oznajmiła i wzruszyła ramionami. – Kto powiedział, że nie mogę być jednym i drugim?

Pomimo bolącego serca, Alfie obserwowany przez dzieci cyzelował z wody najdrobniejsze detale.

– Mój brat robił podobne, ale z drewna. Odszedł od nas nie tak dawno temu. – Alfie zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie potrafił mówić o Dezminie bez wrażenia, że nagle zniknęło całe powietrze, a on rozpaczliwie próbuje zaczerpnąć tchu.

– Tak jak papá – powiedziała najstarsza dziewczynka. Jej rodzeństwo było za małe, żeby zrozumieć, co się stało, ale ona wiedziała, że ta utrata na zawsze zmieni jej dzieciństwo.

– Tak, jak twój papá. Słyszałem, że był un hombre honorable – rzekł Alfie. Dzieci skinęły głowami, a on był pewien, że słyszały to już wcześniej, podobnie jak on słyszał zbyt wiele wyświechtanych fraz po śmierci Deza. Odepchnął od siebie te bezpieczne, pozbawione znaczenia słowa i przemówił z głębi serca: – Zacząłem robić podobne zwierzątka, żeby czuć się bliżej mojego brata Dezmina. Kiedy je robię, mam wrażenie, że on nadal jest przy mnie.

– Ale tak nie jest – stwierdziła najstarsza dziewczynka boleśnie spokojnym głosem. – Jego już nie ma.

– To prawda – przyznał Alfie i zastanawiał się, jak to możliwe, że dziecko tak szybko potrafi zaakceptować fakty, podczas gdy on dokonał strasznych czynów, ponieważ nie umiał pogodzić się ze śmiercią brata. – Ale to jeden ze sposobów, dzięki którym jest ze mną. Jeśli będziesz pamiętać swojego tatę, znajdziesz własne sposoby, aby z tobą był.

Dwójka młodszych dzieci nadal zachwycała się lodową figurką, ale najstarsza dziewczynka dłuższą chwilę patrzyła Alfiemu w oczy, a potem z powagą skinęła głową. Alfie wstał, poczochrał włosy dzieci i podszedł do drzwi. Zaraz za nim wyszli Luka i strażnicy.

Kiedy Alfie był na tyle daleko, żeby nie słyszeć, ostatni zbrojny podał kobiecie niedużą szkatułę. Podobną otrzymywała każda rodzina, która ucierpiała z powodu magii Sombry.

– Proszę to przyjąć jako zadośćuczynienie straty, z woli następcy tronu księcia Alfehra.

Wręczona szkatuła była na tyle mała, że zmieściła się w otwartych dłoniach kobiety, ale tak ciężka, że jej plecy się wyprostowały. Otworzyła ją dopiero po wyjściu strażnika. W środku znalazła rzędy srebrnych peso.

2ZŁODZIEJKA TWARZY BEZ MASKI

Finn szła wyprostowana przez nieznajome miasto. Jej cień poruszał się niczym skradający się kot, a palce jak zwykle świerzbiły ją, żeby dotknąć rękojeści sztyletu.

San Juan było jej domem od kilku godzin, ale kiedy zrobi to, po co tu przybyła, wsiądzie na najbliższy okręt i znajdzie sobie nowe miejsce.

Takiego życia zawsze chciała i takie życie prowadziła, zanim pewien książę wciągnął ją w obłąkaną przygodę i walkę, jakiej nie potrafiłaby sobie wyobrazić nawet w najgłębszej pijackiej wizji. Jednakże teraz coś się zmieniło.

Finn nie nosiła skradzionej twarzy. Miała własną brązową skórę, pełne wargi i burzę ciemnych loków.

Ta myśl sprawiała, że jej żołądek się zacisnął. Nigdy wcześniej się tak nie denerwowała, nawet podczas kradzieży. Z drugiej strony podczas kradzieży czuła wyłącznie ekscytację, chociaż podejrzewała, że ekscytacja to tylko bardziej smakowita odmiana niepokoju. Cień przysunął się bliżej do jej stóp, ostrożnie i niemal nieśmiało.

Odsłanianie swojej twarzy co najmniej raz dziennie stało się nową tradycją. Czymś, nad czym Finn musiała pracować i do czego musiała przywyknąć. Co najważniejsze, był to jej sposób tańczenia na grobie Ignacia. Oczywiście gdyby jej przybrany ojciec, rodem z koszmaru, w ogóle miał grób, na którym można by tańczyć.

Gdyby zrobiła to kilka miesięcy temu, nie słyszałaby niczego poza jego głosem w swojej głowie. Ignacio tonem pełnym perswazji tłumaczyłby jej, że nie ma prawa pokazywać twarzy, skoro popełniła tak wiele strasznych czynów. Powinna chować się za kolejnymi maskami aż do końca życia.

Jednakże jego głos umilkł już dawno, zastąpiony przez inny, zdecydowanie życzliwszy.

Finn wyciągnęła z kieszeni mieszczący się w dłoni notatnik i przejrzała szkice rozlicznych twarzy, jakie nosiła. Szelest kartek działał na nią uspokajająco. Pod koniec rysunki stawały się coraz mniej liczne. Ostatnio coraz bardziej niechętnie zmieniała oblicze na potrzeby skoku, chyba że było to konieczne, więc miała mniej do rysowania. Początkowo ta zmiana wydawała jej się nagła, ale niedługo po incydencie z Sombrą sprzed czterech miesięcy Finn uświadomiła sobie, kto odpowiadał za jej przemianę.

Patrzyła teraz prosto na niego.

Na końcu notatnika, zamiast szkiców ukradzionych przez nią twarzy, znajdowały się rysunki przedstawiające Alfiego. Część ukazywała go podczas zajęć, którym mógł się teraz oddawać – na przykład czytającego książkę w bibliotece albo siedzącego za biurkiem w swojej komnacie ze zmarszczonymi brwiami. Część odtwarzała chwile, które mieli nieszczęście spędzić razem – jej ulubionym był obraz Alfiego śpiącego przy jej łóżku, z głową opartą na rękach. Szybko schowała notes, a w jej głowie zabrzmiały jego słowa.

„Uwierzyłem ci wtedy i nadal wierzę, nawet jeśli ty w to nie wierzysz”.

Jego głos sprawiał, że chciała nosić twarz, z którą się urodziła.

Początkowo było to trudne i bolesne, ale szybko zaczęło przypominać wsuwanie dłoni w idealnie dopasowaną rękawiczkę. Teraz przychodziło jej bez wysiłku. Czuła się wolna.

Nie zdawała sobie sprawy, ile sił kosztuje bycie kimś innym w każdej minucie dnia. Ignacio sprawił, że wstydziła się siebie do tego stopnia, iż coś takiego stało się dla niej normalne. Konieczne.

Teraz zakładanie nowych twarzy było zabawą, nie przymusem.

Odetchnęła głęboko, weszła na rynek, rzuciła handlarzowi kilka peso i wzięła z jego straganu zwitek ze świeżo smażonymi tostones. Jeden wzięła do ust i rozkoszowała się jego chrupką słonością.

Minęły cztery miesiące, odkąd ona i książę (bądźmy szczerzy – głównie ona) uratowali świat, a życie było dobre.

Gdyby ktoś ją zapytał, powiedziałaby, że jest wręcz fantástico. Ignacio był martwy i zapomniany, a jego głos zniknął z jej głowy. Jej propio – niepowtarzalna magiczna umiejętność, jaką byli obdarzeni nieliczni – powróciło, ponieważ Ignacio zabił hersztkę Kol. Najlepsze zaś, że dzięki pieniądzom, które ukradła z królewskiego skarbca jako zapłatę za to, że pomogła księciu ocalić ten maladito świat, Finn mogła z pasją wrócić do tego, co lubiła najbardziej – do kradzieży. To właśnie sprawiło, że znalazła się w San Juan, gdzie zamierzała dokonać kolejnego skoku.

Z opakowaniem smażonych bananów w ręce omal nie wpadła na gromadkę dzieci otaczających mężczyznę, którego kukiełki wesoło tańczyły do dźwięków bachaty. Dzieci śmiały się, a lalki machały biodrami w rytm muzyki.

Finn popatrzyła na pacynki, a wspomnienie Ignacia i władzy, jaką miał nad nią, sprawiło, że po jej plecach przebiegł dreszcz. Zgięła palce, podnosząc okruch kamienia z ziemi. Ukształtowała go w dłoniach w płaski dysk o zaostrzonych krawędziach.

Rzuciła go tak, że przeleciał nad głowami publiczności i kołyszącymi się kukiełkami, z łatwością przecinając sznurki. Drewniane lalki upadły na ziemię z bezwładnymi kończynami i zastygłymi twarzami. Nieruchome, ale wolne.

– Przeklęte łobuzy! – rozzłościł się lalkarz, kiedy dzieci znowu zaczęły się śmiać. – Które z was to zrobiło?

Finn obróciła się na pięcie i wyciągnęła ramiona nad głowę, czując swobodę ruchu. Żadne sznurki nie przytrzymywały jej w miejscu. Żaden głos w jej głowie nie sprawiał, że budziła się zlana zimnym potem.

Wepchnęła resztę tostones do ust i wyrzuciła tubkę. Słońce zniżało się nad horyzontem, malując niebo odcieniami różu i pomarańczu. Nie było już czasu do stracenia – czekała na nią robota.

– Które z was to zrobiło? – krzyknął znowu lalkarz.

Mężczyzna klął, dzieci głośno chichotały, a Finn uśmiechnęła się własnymi ustami.

– To ja.

3KUKIEŁKA PRZEJMUJE KONTROLĘ

Finn skradała się po korytarzach rozległej hacjendy należącej do bardzo zamożnej kupczyni. Stąpała lekko, a nowa tożsamość przywarła do jej skóry jak warstwa świeżej farby. Tak świeżej, że gdyby ktoś na nią wpadł, jej twarz mogłaby się zetrzeć w kontakcie z jego koszulą.

Szła przez wysoki korytarz, na ścianach którego znajdowały się rodzinne portrety, przedstawiające uśmiechniętą parę rodziców, pomiędzy którymi stał synek. Ich ubrania były bogato zdobione – kobieta miała na sobie ciemnofioletową kwiaciastą bluzę z jedwabiu wsuniętą w obfite falbany spódnicy; ciemne oczy ojca lśniły, spoglądając spod szerokiego ronda sombrero; spodnie chłopczyka zdobiły błyszczące złote guziki. Uśmiechali się szeroko, byli pewni siebie, wyglądali jak ludzie, którzy nie mają żadnych zmartwień. Tacy, którzy urodzili się bogaci, a umrą jeszcze bogatsi.

Finn uśmiechnęła się niechętnie do tego obrazu. Najwyższy czas, żeby ktoś ich porządnie okradł.

Wślizgnęła się najpierw do kwater służby i odkorkowała kupione wcześniej buteleczki z dymem usypiającym, który wypełnił baraki słodko pachnącą mgłą, niepozwalającą służącym się obudzić. Kupczyni, Niurka Herrera, wyjechała na tydzień wraz z mężem w interesach, co pozostawiało Finn tylko służbę, niańkę (już uśpioną w swoim pokoju) oraz samego smarkacza. To będzie najłatwiejszy z jej skoków. Wystarczy tylko, że…

– Mamí? – odezwał się za nią cieniutki głosik. – Mamí, czy to ty?

Na twarzy Finn pojawił się grymas. Przez całe swoje życie bardzo uważała, żeby na pewno nie zostać niczyją mamí.

Odwróciła się i zobaczyła chłopca, który wyszedł ze swojej sypialni na pogrążony w półmroku korytarz. Jego kręcone włosy po jednej stronie były odgniecione od poduszki. Pocierał oczy piąstkami, był bardzo zaspany. Finn przełknęła bogatą wiązankę przekleństw.

– Wróciłaś wcześniej. – Ubrany w piżamę chłopiec podbiegł do niej i przytulił się do jej nóg. – Jesteś. – Jego głos był teraz stłumiony, ponieważ przyciskał buzię do jej spodni.

Finn zamarła. Żadne kolejne drzwi w długim korytarzu się nie otworzyły – wszystkie te pokoje były przecież puste. Albo, jak w przypadku niańki, ich lokatorzy spali jak zabici. Jeśli tylko mały będzie cicho, tak pozostanie. Całe szczęście, że Finn na wszelki wypadek założyła twarz jego matki.

Zmarszczyła brwi, kiedy dzieciak przytulił się do niej mocniej. Nie cierpiała bachorów. Zawsze wyglądały, jakby oczekiwały, że przyklęknie przy nich i czule poczochra ich włosy. Nie miała czasu na takie mierda. Czego on od niej oczekiwał? Powinna dać mu zabawkę? Pobawić się z nim w berka?

Finn spojrzała ze złością na małego i zaklęła w myślach. Nie chciała użyć dymu usypiającego w pokoju dziecka, ponieważ zbyt duża dawka mogłaby je zabić. Powinna była mimo wszystko zaryzykować.

Mogłaby go po prostu ogłuszyć szybkim uderzeniem w skroń. Zaczęła podnosić rękę.

Chłopiec popatrzył na nią ze szczerbatym uśmiechem.

Finn westchnęła i opuściła rękę. Nie znosiła siebie za to, że ma sumienie. Przynajmniej coś w tym rodzaju.

Powinna była po prostu użyć tej przeklętej peleryny niewidki, ale ta sprawiała, że wszystko stawało się za proste. Finn coraz rzadziej z niej korzystała. Niewidzialność odzierała kradzież z całej ekscytacji. Co pozostawało, jeśli nie trzeba było się skradać, planować, zmieniać twarzy dla zabawy? Jaki był sens skoku, jeśli nie czuło się tego przypływu adrenaliny w chwili, kiedy ledwie udawało się uciec?

To było po prostu zbyt łatwe i dlatego Finn przestała nosić pelerynę. Nie dlatego, że za każdym razem, gdy ją zakładała, myślała o Alfiem wygładzającym jej materiał na ramionach, ze spojrzeniem tak samo łagodnym jak jego dotyk. To wspomnienie nie miało nic wspólnego z powodami, dla których Finn rezygnowała z peleryny.

Na pewno nie miało. To by było całkowicie estúpido.

– Mamí, opowiesz mi bajkę? – Chłopiec uniósł podbródek, przyciskając go tuż nad kolanem Finn.

– Dobrze, opowiem ci maladito bajkę – syknęła Finn. – Jeśli wrócisz grzecznie do swojego pokoju.

– Maladito to brzydkie słowo.

– To zależy. – Finn odczepiła jego rączki od swoich nóg i skierowała małego z powrotem do sypialni, gdzie prawie wepchnęła go pod kołdrę.

– Zamknij oczy – powiedziała niecierpliwie.

Chłopiec ziewnął i posłuchał.

Kiedy Finn zaczęła się wycofywać, dzieciak wyciągnął rączkę i złapał paluszkami za nogawkę jej spodni.

– Najpierw bajka – oznajmił i przyjrzał się jej, jakby dopiero teraz coś zauważył. – Mamí, dlaczego nosisz spodnie? – Na jego okrągłej buzi odmalowała się podejrzliwość.

Finn pospiesznie odwróciła jego uwagę.

– Basta, cicho już. Czas na bajkę, nie na pytania.

– Ale…

– Chcesz tę bajkę czy nie? – Splotła ramiona i rzuciła mu najsurowsze matczyne spojrzenie, jakie potrafiła. Podejrzliwość zniknęła z buzi chłopca, a zastąpiła ją radość. Wskazał jej fotel przy wezgłowiu łóżka. Finn ociągała się przez chwilę, ponieważ nie chciała siadać w bujanym fotelu. Kto w ogóle potrzebował krzesła, które się huśta? Czy była jakimś dzieckiem, czy co? Aby jednak uśpić w końcu smarkacza, przycupnęła na brzegu siedziska i skrzywiła się, kiedy poruszyło się pod jej ciężarem.

– Czekam – powiedział chłopiec, obserwując Finn z największą fascynacją, jaką widziała od dłuższego czasu. – Zaczynaj bajkę, mamí!

– Dawno, dawno temu… – zaczęła Finn i umilkła, poszukując właściwych słów. Kiedy jej rodzice jeszcze żyli, opowiadali jej bajki, prawda? Na pewno, ale nie potrafiła sobie ich przypomnieć. – Żył sobie…

– Książę – podpowiedział sennie chłopiec, a Finn westchnęła przez nos.

– Dlaczego to zawsze musi być książę?

Mały popatrzył na nią znowu, zaskoczony.

– To znaczy, sí, dawno, dawno temu żył sobie książę – oznajmiła pospiesznie Finn. – Książę, który był bardziej życzliwy światu, niż trzeba. – Kiedy to powiedziała, oczami duszy zobaczyła ciepły uśmiech Alfiego.

– Co się z nim stało?

– Zaprzyjaźnił się z kimś, z kim nie należało się zaprzyjaźniać. – Finn poruszyła się niespokojnie na wspomnienie buteleczki z trucizną w komnacie księcia i pozostawienia jej tam, gdzie mógł ją wypić Chłopiec z Wanny. – Powinien być mądrzejszy.

– Z kim się zaprzyjaźnił?

– Ze złodziejką. – Finn mówiła teraz ciszej, więc chłopiec nachylił się, żeby ją lepiej słyszeć.

– I co zrobili? – zapytał trochę niewyraźnie, ponieważ słowa rozmazały mu się w kolejnym szerokim ziewnięciu.

– Przeżyli wiele przygód, powstrzymali kogoś bardzo, bardzo złego, a potem się pożegnali.

– Dlaczego? – zapytał mały. Coś w tym pytaniu uderzyło Finn boleśnie w żołądek. Jak jedno słowo mogło mieć tyle siły?

– Ponieważ tak było lepiej – odpowiedziała.

Chłopiec przewrócił się na bok, żeby na nią patrzeć.

– Dla kogo?

– Dla niego. Lepiej dla niego. – Być może Ignacio był martwy od dawna, ale pozostało uczucie, że Finn ściąga kłopoty wszędzie, gdzie tylko się pojawi. Czuła chłód w środku na myśl o księciu i o tym, że chciała zostać w San Cristobal.

– A co ze złodziejką? – zapytał chłopiec ciszej.

– No sé. – Finn odwróciła wzrok od pyzatej buzi. – Nie wiem.

Chłopiec, przyzwyczajony do tego, by wierzyć słowom rodziców jak najwyższemu prawu, nie zadawał więcej pytań.

– To smutna bajka – stwierdził. Jego główka opadła ciężko, a oddech

stał się głębszy i wolniejszy.

Dopiero kiedy w końcu smacznie zasnął, Finn odpowiedziała:

– Sí, smutna. Śpij dobrze, mały.

Dziewczyna wyszła na palcach z pokoju chłopca z powrotem na korytarz. Jego prawdziwa mamí wróci dopiero rano, a do tego czasu Finn musi ją okraść.

Przemknęła korytarzem i skręciła za róg, gdzie znajdowały się wąskie spiralne schody. Wbiegła na nie i zaraz potem wpadła prosto na kamienną ścianę.

– Coño – mruknęła, pocierając kciukami piekący nos. – Naprawdę? – zapytała przeszkody. – En serio?

Przycisnęła palce do zimnego piaskowca. Coś było po drugiej stronie. Czy zdoła przesunąć tę ścianę? Zmusić ją, żeby się otworzyła? Wsunęła swój umysł pomiędzy kamienie. Wyczuwała ich ciężar. Konstrukcja była gruba – grubsza od pozostałych. Finn uśmiechnęła się.

Ludzie budują tak grube ściany tylko po to, żeby coś ukryć.

Nawet gdyby mogła przesunąć ten mur, narobiłaby za dużo hałasu i zużyła zbyt wiele siły. Cała hacjenda by się zatrzęsła. Coś jej przyszło do głowy.

Czy ta kupczyni nie była Rzeźbiarką Kamienia?

Jeśli tak, musiał istnieć sposób wykorzystania magii do otwarcia przejścia w ścianie bez potrząsania całym domem. Finn przycisnęła ucho do kamiennej konstrukcji i znowu przesunęła palcami po jej gładkiej powierzchni. Nie czuła niczego poza warstwami litej skały. Niczego.

Zaraz.

Skała w środku miała dziwny kształt. Finn naparła na nią swoją mocą ziemi i poczuła, że wewnątrz poruszyły się kamienne koła zębate, przypominające mechanizm zegara. Finn pochwyciła je i zaczęła obracać. W ścianie powoli otwarło się przejście. To przypominało przekręcanie klucza w olbrzymiej nakręcanej zabawce. W końcu otwór był na tyle szeroki, że Finn mogła się przez niego przecisnąć. Kolistą komnatę oświetlało ciepłe światło magicznych płomieni, osadzonych w kinkietach na ścianie. Na stojącym na środku biurku z ciemnego drewna leżały księgi rachunkowe i pióra, ale Finn to zupełnie nie obchodziło. Jej wzrok przykuł wielki srebrny kufer po przeciwnej stronie pomieszczenia – skarbiec, w którym kupczyni trzymała swoje oszczędności.

Finn zrobiła krok w kierunku tej skrzyni. Palce świerzbiły ją, żeby jak najszybciej otworzyć wieko. Właściwie nie potrzebowała teraz pieniędzy, ponieważ nadal miała peso zabrane z królewskiego skarbca.

Znieruchomiała, gdy w jej uszach zadźwięczał głos księcia.

„Wymknęłaś się, zanim dałem ci twoją skrzynię złota. Nie sądziłem, że zapomnisz o zapłacie”.

Uśmiechnęła się wtedy do niego niechętnie. „Nie zapomniałam. Po drodze do wyjścia zaszłam do skarbca. Jesteśmy kwita. Przynajmniej na razie”.

Książę odpowiedział uśmiechem, a jego oczy mówiły coś, co Finn chciała usłyszeć, ale czego się jednocześnie bała. Co właśnie teraz robił? Krążył po swojej komnacie? Czytał jakąś koszmarnie nudną książkę? Na ustach Finn pojawił się delikatny uśmiech.

Kamienne ostrze świsnęło w powietrzu, sprawiając, że Finn powróciła gwałtownie do teraźniejszości. Z okrzykiem zaskoczenia zrobiła unik, a zaostrzony kamień śmignął jej przed nosem i rozbił się na ścianie za jej plecami.

W drzwiach komnaty stała Niurka Herrera z twarzą identyczną jak twarz Finn.

Jej obcasy zastukały, kiedy wchodziła do środka, a chociaż była ubrana jak kobieta, która spędza całe dnie, nie brudząc sobie rąk, Finn od razu zauważyła, że ma do czynienia z prawdziwą wojowniczką.

– Od tygodni słyszałam historie o bogatych kupcach, którzy przychodzili do banków i zabierali wszystkie swoje oszczędności – powiedziała kobieta spokojnym i pewnym głosem, jakby nie miała powodów do lęku. – A po kilku dniach pojawiali się znowu, rozwścieczeni tym, że ich pieniądze zniknęły.

Finn przechyliła głowę z rozbawieniem.

– To niezwykle interesujące.

– Nie trzeba długo się zastanawiać, żeby dojść do wniosku, że to nie oni opróżniali swoje konta, ale ktoś wyglądający dokładnie tak jak oni. – Niurka popatrzyła na cień Finn, jakby chciała coś potwierdzić. W następnej chwili okrążały się już nawzajem w niewielkiej komnacie, stąpając w identycznym rytmie, powolnym i miękkim. – Zostawiłaś za sobą same zniszczenia. Kiedy obrabowałaś Cristinę Vidal, wiedziałam, że ja będę następna. Jestem najbogatszą po niej kupczynią w promieniu wielu kilometrów. Wystarczyło rozgłosić, że wyjeżdżam w interesach. Byłam pewna, że zaraz się tu pojawisz.

– Przejrzałaś mnie – stwierdziła Finn. Obie poruszały się jak drapieżniki czające się na tę samą ofiarę. – Co zamierzasz z tym zrobić?

Kobieta zatrzymała się, więc Finn zrobiła to samo. Stały naprzeciwko siebie, a napięcie pomiędzy nimi rosło z każdym oddechem.

Finn skoczyła i zadała cios wzmocniony kamieniem. Kobieta uniosła z posadzki kamienną płytę i osłoniła się nią. Pięść Finn trafiła prosto w osłonę, a Niurka przyjęła cios na tarczę, odrzucając Finn w tył.

Finn wyhamowała i obnażyła zęby w gniewnym warknięciu. Kamienna pięść była jej popisowym atakiem. Zazwyczaj wystarczała.

Jej cień wściekle zwijał się na posadzce. Finn przyjęła postawę do natarcia. Ta kobieta nie będzie dyktować przebiegu tej walki, jeśli tylko Finn będzie miała coś w tej sprawie do powiedzenia.

Atmosfera się zmieniła. Finn uniosła pięści, a kobieta powtórzyła jej ruch. Wydawała się dziwnie zaskoczona, kiedy jej ciało przyjęło taką samą postawę jak ciało Finn.

– Przestraszyłaś się? – zapytała Finn, chociaż zaciśnięta dłoń nadal ją piekła po uderzeniu. – Trochę na to za późno.

Skoczyła do przodu. Spotkały się pośrodku komnaty i dokładnie w tym samym momencie sięgnęły do swoich szyi. Finn chwyciła Niurkę wolną ręką za nadgarstek, a kobieta postąpiła identycznie. Jednocześnie szarpały swoje dłonie zaciśnięte na gardle przeciwniczki. Finn ścisnęła mocniej i poczuła, że tchawica Niurki ugina się pod jej palcami, ale kupczyni zrobiła to samo, aż Finn niemal straciła oddech. Niurka miała szeroko otwarte oczy – nie tylko z powodu bólu. Kryło się w nich coś jeszcze, mieszanka przerażenia i zdumienia, która sprawiała, że żołądek Finn z każdą chwilą zaciskał się coraz mocniej.

Przed oczami widziała już mroczki z braku powietrza. Uniosła nogę i kopnęła kobietę w brzuch, a ona dokładnie w tej samej chwili uderzyła Finn w to samo miejsce.

Obie cofnęły się chwiejnie, trzymając się za brzuchy.

– Jak? – wykrztusiła Niurka. – Jak ty to robisz?

– Co robię? – Finn zmusiła się, żeby się wyprostować, a jej przeciwniczka postąpiła tak samo. – O czym ty, do diabła, mówisz?

Potarła nos, a Niurka powtórzyła jej gest. Finn zamarła. Ta kobieta nie przewidywała jej każdego ruchu, żeby go naśladować – obie poruszały się w idealnej synchronizacji. Z jakiegoś powodu Finn kontrolowała ciało kupczyni. Poczuła wewnątrz poruszenie magii i zrozumiała, że to musi być nowy aspekt jej propio. Jej serce niemal zatrzymało się z drżeniem.

Wiedziała, że propio rozwijają się z czasem. Propio niektórych ludzi ograniczało się do pojedynczego talentu, a innych – rozgałęziało się na wiele pokrewnych zdolności. Ostatecznie jako dziecko Finn potrafiła zmieniać tylko własną twarz. Potrzeba było lat, zanim jej propio wykształciło umiejętność zmieniania twarzy innych. Teraz znowu ewoluowało, a wyraz oczu kobiety sprawił, że cała krew odpłynęła z oblicza Finn. Tak samo ona patrzyła na Ignacia, kiedy naginał ją do swojej woli, dopóki nie rozsypała mu się w dłoniach.

Kiedy Finn uniosła prawą rękę, Niurka powtórzyła ten gest, a na je twarzy malował się szok. Naśladowała każdy ruch Finn, która czuła taką więź pomiędzy nimi, jakby ta kobieta przemieniła się w jej cień.

Jakby nie dysponowała już wolną wolą.

Finn wzdrygnęła się, kiedy w jej uszach zadźwięczał śmiech Ignacia, zwycięski i pełen rozbawienia. Milczał od wielu miesięcy, ale teraz znowu usłyszała jego głos, przepełniony radością, jakby właśnie powrócił z długiej podróży.

A myślałaś, że już się mnie pozbyłaś, Mija. Przez cały czas byłem w tobie.

– Mamí – odezwał się głos od drzwi. To był mały chłopiec, którego zaspane oczy otworzyły się szeroko, kiedy patrzył na przemian na swoją matkę i na Finn.

– Alejandro – odparła kobieta z wyraźnym napięciem w głosie. – Wracaj do łóżka. Mamí musi porozmawiać ze znajomą. – Niurka nadal panowała nad swoją twarzą i głosem. Rzuciła błagalne spojrzenie Finn, która poczuła lodowate zimno w żołądku. Ta kobieta naprawdę sądziła, że Finn byłaby zdolna zabić to dziecko.

Przecież zabijałaś już dzieci, Mija– zaszemrał głos Ignacia. Cóż cię teraz powstrzymuje?

Chłopiec spojrzał na trzymany przez Finn sztylet. Jego oczy otworzyły się jeszcze szerzej z przerażenia. Bał się, że mogłaby go skrzywdzić. Podbiegł do matki i objął jej nogi. Niurka spojrzeniem błagała o pozwolenie, żeby go przytulić, ale Finn nadal miała ją w swojej mocy i nie pozwalała jej dotknąć synka. Nagle dziewczyna poczuła w przełyku wzbierającą żółć. Szarpnęła łączącą ją z kupczynią magiczną nić, aż ta pękła jak napięta zbyt mocno struna. Niurka odetchnęła z ulgą i objęła chłopca.

Finn z tłukącym się w gardle sercem wybiegła z komnaty i zbiegła po schodach. Na końcu korytarza zobaczyła sięgające na całą wysokość okno witrażowe w odcieniach czerwieni i błękitu. Skoczyła, podciągając kolana do piersi i krzyżując przed sobą przedramiona, żeby osłonić się przed tłukącym się szkłem.

Kiedy wyfrunęła przez okno w deszczu kolorowych odłamków, głos Ignacia ponownie zadźwięczał w jej głowie, silny i żywy, chociaż on sam od dawna był martwy.

Jaki padre, taka hija.

4POMNIK

W obliczu tragedii król musi pocieszyć swoich poddanych.

Alfie słyszał, jak rodzice udzielali Dezowi tej porady, kiedy książęta byli jeszcze dziećmi – kiedy zmarł ich dziadek i całe królestwo pogrążyło się w żałobie po ukochanym władcy; kiedy ich matka urodziła martwe dziecko, które byłoby ich młodszą siostrą. Potem los zabawił się okrutnie ze światem i zabrał Deza, więc teraz Alfie usłyszał te ponure słowa.

– Mijo, radzisz sobie coraz lepiej – powiedział ojciec, obejmując ramiona Alfiego, kiedy stali przed lśniącą pałacową fosą. – Jesteśmy z ciebie bardzo dumni.

Matka uśmiechnęła się promiennie.

– Ten pomnik to wspaniała inicjatywa, a do tego wkładasz całe serce w przygotowania do tego szczytu i do swojej przyszłości.

Alfie potarł kark. Cieszyły go pochwały, ale czuł się także zawstydzony. Ostatecznie gdyby nie uwolnił Sombry, nie byłoby potrzeby stawiania pomnika. Rokowania natomiast były pomysłem i marzeniem Deza. Żołądek Alfiego zacisnął się na myśl o tym, że miałby przypisywać sobie zasługę za ideę, której orędownikiem tak długo był Dezmin.

Zmusił głos w swojej głowie, żeby ucichł. Nie mógł dzisiaj pogrążać się w rozpaczy. Musiał się skoncentrować na odsłonięciu pomnika, który budował od miesięcy. Miał on formę muru z witrażowej mozaiki mającej więcej kolorów, niż dałoby się zliczyć, ponieważ każdy odcień symbolizował utracone życie. Najważniejsze jednak było to, że Alfie wykorzystał rzeczy należące do zmarłych, żeby nasycić mur ich esencją. Kiedy członkowie rodzin, którzy podarowali mu te przedmioty, przyjdą obejrzeć pomnik, zobaczą odbite w szkle twarze swoich bliskich.

Mur był dziełem skomplikowanej magii, w którą Alfie włożył wszystkie swoje siły, ponieważ była to jego pokuta. Zaklęcie zmusiło go do zmierzenia się z konsekwencjami własnych działań, a z pomocą Palomy, swojej mentorki i wieloletniej nauczycielki magii, a także rodziców, zdołał ukończyć je tuż przed ceremonią odsłonięcia pomnika.

Z całej siły starał się z podobną energią podchodzić do nauki sposobów rządzenia, która przedtem była domeną Deza. Alfie nie mógł odwrócić tego, co zrobił, więc musiał spędzić resztę życia, służąc swojemu narodowi. Wybór tej drogi stanowił dla niego niemalże ulgę. Nie walczył już z przeznaczeniem, nie roztrząsał godzinami, czy jest dostatecznie dobry, aby zasiąść na tronie. Jego los był już przesądzony.

To było zarówno przerażające, jak i pocieszające.

– Jesteś pewien, że nie chcesz, żebyśmy z tobą pojechali? – zapytała z troską królowa Amada.

Jakaś część Alfiego chciała, żeby byli razem z nim. Ale to on odpowiadał za to, co się stało.

– Poradzę sobie – powiedział i zmusił się, żeby jego głos zabrzmiał spokojnie i pewnie. Cień przez moment wiercił się u jego stóp, a potem także został zmuszony do opanowania. – Muszę to zrobić sam.

Jego matka z uśmiechem pogładziła go po policzku.

– Oto słowa prawdziwego króla.

– Możecie być spokojni, ktoś będzie miał na niego oko! – zawołał czyjś głos. Alfie odwrócił się i zobaczył Lukę zbiegającego po schodach pałacowych. – Wybierze się z nim jego wzór do naśladowania.

Królowa roześmiała się, kiedy Luka podszedł do Alfiego.

– Zachowuj się, jak należy.

– Siempre – odparł żartobliwie Luka, ale zaraz potem ścisnął ramię Alfiego i ledwie dostrzegalnie skinął mu głową. Ten gest świadczył, że rozumiał powagę sytuacji.

Luka miał z natury pogodne usposobienie, pasujące do jego magii żółtej jak masło, ale od tamtego wypadku, który wydarzył się cztery miesiące temu, Alfie dostrzegał w jego oczach coś, czego wcześniej tam nie było. Co więcej, Luka znikał ostatnio z pałacu i chodził gdzieś samotnie, podczas gdy dawniej on i Alfie zazwyczaj razem spędzali czas wolny. Książę chciał zapytać, co się dzieje, ale widział, że Luka nie chce usłyszeć tego pytania. A prawdę mówiąc, sam Alfie także nie chciał się dowiedzieć, w jaki sposób przez własną głupotę skrzywdził kuzyna. Pewnego dnia porozmawiają o tym, ale ten moment na pewno nie był odpowiedni.

Z donośnym dudnieniem Rzeźbiarze Kamienia po drugiej stronie fosy unieśli kamienny most, po którym mógł przejechać powóz. Książę przełknął nerwowo ślinę.

– Będziemy tu czekać na twój powrót – odezwał się król Bolivar, kiedy pojazd zatrzymał się koło nich. Lokaj otworzył drzwi przed Alfiem, który przez moment miał wrażenie, że wsiada do szeroko otwartej paszczy lwa, a nie do wyłożonej pluszem karety.

– Adiós – powiedział Alfie i zmusił się do uśmiechu, zanim wsiadł do powozu. Chociaż tuż koło niego siedział Luka, książę czuł się całkowicie osamotniony.

Kiedy kareta zatrzymała się w końcu w Szczypcie, gdzie znajdował się pomnik, Alfie nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jego serce także się na moment stanęło.

Nie wyglądał nawet przez okno, żeby zobaczyć miejsce, do którego się kierowali. Czuł się jak dziecko, które zasłania dłońmi oczy, jakby potwory nie mogły go zobaczyć, jeśli tylko ono nie będzie ich widzieć. Luka rzucił mu współczujące spojrzenie, ale to tylko pogorszyło nastrój Alfiego.

Kiedy odwrócił wzrok od Luki, zobaczył w szybie powozu własne odbicie. Zazwyczaj sprężyste czarne kędziory przylegały mu teraz płasko do głowy. Brązowa skóra wydawała się wyblakła. Jego wygląd odzwierciedlał niepokój, który odczuwał. Czy ludzie zauważą to, gdy będzie odsłaniać pomnik?

Kiedy lokaj otworzył drzwi karety, Alfie nie potrafił się zmusić, żeby wysiąść.

– Alfie. – Luka postukał butem w but przyjaciela. – Jesteś gotowy.

Na czole Alfiego perlił się pot.

– Nie, nie jestem.

– Słusznie. Tylko głupiec czułby się przygotowany do czegoś takiego. Człowiek odważny wie, że nie jest gotowy, a mimo to działa. – Luka ścisnął jego ramię. – Jesteś gotowy, ponieważ nie czujesz się gotowy.

Alfie odetchnął głęboko.

– Nie wiem, jak możesz we mnie nadal wierzyć po tym wszystkim.

Luka uściskał go mocno.

– Możesz nie wiedzieć, jak to możliwe, ale ja wiem, więc przestań się tym przejmować, ponuraku.

– Gracias – powiedział Alfie i z piekącymi oczami wysiadł w końcu z powozu.

Aby postawić pomnik, oczyszczono niewielki plac w Szczypcie, na którym wcześniej mieściło się nieczynne targowisko. Gdy Alfie po raz pierwszy zapowiedział budowę monumentu na radzie sztuki, jej członkowie nalegali, by stanął on w Kokardzie, dzielnicy znacznie czystszej i bardziej malowniczej. Jednakże Alfie uparł się, by umieścić go w Szczypcie, gdzie mieszkali ci, których najbardziej dotknęły zniszczenia dokonane przez Sombrę. Za pośrednictwem Ignacia Sombra zwerbował większość swojej pozbawionej cieni armii z uboższych rejonów, zanim udał się do pałacu. Alfie wiedział, że musi postawić swój pomnik blisko tych, których najbardziej skrzywdził swoim czynem.

Szlachetnie urodzeni narzekali, że będą musieli mieć do czynienia z „hołotą” z biednych dzielnic, jeśli zechcą odwiedzić monument, ale Alfie nie uległ ich naciskom, co spowodowało kolejne napięcia. Nie zamierzał zapominać o najbiedniejszych obywatelach tylko dlatego, że arystokraci przywykli do zadzierania nosa. To było znacznie ważniejsze.

Strażnicy poprowadzili go przez bramę na dawny plac targowy. Miejsce zniszczonych straganów i porzuconych śmieci zajął teraz spokojny staw i kamienne ogrody, zachęcające do ciszy i chwili refleksji. Ludzie rozproszeni po terenie żałoby szeptali między sobą, kiedy zbrojni prowadzili Alfiego i Lukę do monumentu znajdującego się na drugim końcu ogrodu. Alfie nie musiał się oglądać, żeby wiedzieć, że wszyscy poszli za nim, żeby stanąć pod pomnikiem. Czuł ciężar ich smutku przytłaczający go jak gruby, ciemny welon.

– Hej – powiedział cicho idący koło niego Luka. – Jestem tutaj. Nie zatrzymuj się.

Alfie nieznacznie skinął głową i jak odrętwiały wszedł za strażnikami na podwyższenie.

Pomnik miał formę wielkiego muru z kolorowego szkła tworzącego półkole. Alfie chciał, aby jego poddani czuli się bezpieczni i osłonięci, kiedy będą tu stali, więc zaprojektował ścianę, która miała otaczać ich kolorem i światłem. Na każdej szklanej płytce wypisano imiona ofiar.

Włożył w ten projekt mnóstwo serca. Dlatego myślał, że kiedy w końcu zaprezentuje go publicznie, będzie mu towarzyszyło wyraziste poczucie spełnienia. Teraz jednak stał naprzeciwko tylu ludzi o smutnych twarzach i czuł się kompletnie nieprzygotowany. Mowa, którą napisał, uleciała z jego głowy jak płatek kwiatu.

Strażnicy zajęli pozycje na podwyższeniu, żeby go ochraniać, Alfie zaś zrobił krok naprzód, by zwrócić się do ponurego tłumu.

Luka ścisnął jego rękę.

– Poradzisz sobie.

Zaraz potem cofnął się, żeby Alfie mógł w spokoju przemawiać.

Książę odchrząknął i wyszeptał zaklęcie, które zwielokrotniło jego głos. Przypominał sobie teraz urywki swojego przemówienia – przypływały do niego, a on ledwie nadążał je chwytać, zanim zniknęły uniesione falami jego niepokoju.

– Staję przed wami w głębokiej pokorze. – Alfie skłonił nisko głowę i pozostał tak przez długą chwilę, chociaż słyszał pomruki zaskoczenia. W końcu wyprostował się i mówił dalej: – Nigdy nie zapomnimy o waszych bliskich, odebranych wam przez śmiercionośną magię. Chciałbym dzisiaj zaprezentować wam Ścianę Wspomnień. Miejsce, w którym będziecie mogli opłakiwać tych, którzy zostali wam zabrani tak niesprawiedliwie i przedwcześnie. Dzięki pomocy wielu z was ten mur został przesycony esencją waszych bliskich. Kiedy…

– Cállate, tchórzliwy książę! – wrzasnął ktoś w tłumie.

Alfie drgnął, zaskoczony nienawiścią, jaką ociekał ten głos. Dobiegał z prawej strony, ale nie dało się określić dokładnego miejsca jego pochodzenia.

Strażnicy napięli mięśnie, a ich dłonie sięgnęły do maczet i zaczęły kreślić zaklęcia.

– Najpierw pozwalasz, żeby dueños pozabijali nas swoją dziką magią, a teraz otwierasz granice dla tych anglezyjskich pendejos i chcesz im proponować pokój?! – krzyknął ktoś inny z lewej strony. – Jak śmiesz?

W tłumie rozlegały się coraz głośniejsze pomruki, gniewnie głosy nakładały się na siebie, hucząc niczym kopnięty ul. Powietrze stało się tak ciężkie od wściekłości, że Alfie miał wrażenie, jakby piorun miał spaść zaraz na jego głowę i położyć go trupem na miejscu.

Podbiegł do niego Luka.

– Chyba powinniśmy stąd jechać…

Alfie potrząsnął głową. Zaklęcie wzmacniające głos, które rzucił na siebie, sprawiało, że nie mógł powiedzieć niczego po cichu. Wiedział jednak, że Luka zrozumie, o czym on myśli.

To moja odpowiedzialność, moja wina. Nie mogę uciekać.

– Dobrzy ludzie – odezwał się Alfie drżącym głosem zdradzającym jego zdenerwowanie. – Wzniosłem ten pomnik, aby dać wam spokój duszy, na który tak bardzo zasługujcie. Te rokowania mają także pozwolić dwóm królestwom osiągnąć pokój, którego pragną od dawna.

Rozległy się kolejne okrzyki, a Alfie zrozumiał, że powiedział nie to, co należało. W ułamku sekundy nastrój tłumu całkowicie się zmienił. Zamiast smutku i powagi widział na twarzach ludzi tylko wściekłość.

– Anglezja nie chce pokoju, tylko władzy nad nami!

– Myślisz, że jakiś mur mnie uspokoi?! Moja rodzina nie żyje!

Wrzaski stały się tak ogłuszające, że Alfie nie odróżniał już poszczególnych słów, ale dzięki swojemu propio widział barwną magię pulsującą w ciałach zebranych wraz z ich poruszeniem i złością.

Rozwścieczeni ludzie zaczęli wbiegać po schodach na podwyższenie, z zaciśniętymi pięściami i twarzami, na których malował się gniew.

– Alfie! – krzyknął Luka, odciągając księcia. – Musimy stąd jechać!

– Chronić księcia! – wydała rozkaz strażniczka. Grupa odzianych w czerwone płaszcze gwardzistów utworzyła ciasny pierścień wokół Alfiego, podczas gdy pozostali ruszyli do przodu, żeby nie pozwolić tłumowi zbliżyć się do następcy tronu. Powietrze rozdarł świszczący dźwięk. Alfie z otwartymi ustami patrzył na niezliczone liny zakończone kamiennymi hakami, które śmigały w powietrzu, rzucane przez ukrytych w tłumie Rzeźbiarzy Kamieni. Haki zaczepiły o szczyt muru. Ciżba naparła na strażników, a napastnicy szarpnęli sznury, aż ściana zaczęła się pochylać z okropnym zgrzytem.

– Nie! – wrzasnął Alfie. Nie mógł pozwolić na zniszczenie tego pomnika, do którego powstania w ogromnym stopniu przyczyniło się tak wiele osób. W ogólnym chaosie zauważył uciekającą matkę z trójką dzieci i bez cienia wątpliwości wiedział, że to señora Vargas, kobieta, która podarowała mu zegarek swojego męża.

Alfie nie mógł pozwolić, by jej poświęcenie poszło na marne. Wydobył z powietrza wodę i utworzył lodowe dyski, którymi pokierował tak, aby poprzecinać trzy liny.

– Książę Alfehrze, na ziemię!

Strażniczka przewróciła Alfiego i Lukę na ziemię, chwilę przed tym, jak w miejscu, w którym przed chwilą stali, wylądował potężny odłamek szkła z muru.

Strażnicy stłoczyli się wokół nich. Jeden z nich podniósł Alfiego i zmusił go, żeby pobiegł do zabezpieczonego powozu. Luka trzymał się tuż za nim.

– Stać! – krzyknął Alfie. – Mogę pomóc, pozwólcie mi!

W tym momencie jednak rozległ się przeraźliwy trzask, a kiedy Alfie się odwrócił, zobaczył, że szklana ściana chwieje się w posadach. Bez tchu patrzył, jak mur upada i roztrzaskuje się na kamiennym podwyższeniu.

Tłum rzucił się do ucieczki – ludzie rozbiegli się jak myszy, na które nagle padło okrutnie groźne światło. Alfie widział strażników przedzierających się przez ciżbę w poszukiwaniu prowodyrów, którzy zaczęli atak, ale wiedział, że nikogo nie znajdą.

Zapanował kompletny chaos, a Alfie miał wrażenie, że nagle ogłuchł. Wrzaski stały się przytłumione, a on tylko widział i czuł panujące wokół zamieszanie. Strażniczka znajdująca się tuż za nim wepchnęła go do powozu, a wzrok Alfiego zatrzymał się na samotnej postaci w tłumie – mężczyźnie, który stał nieruchomo w tym labiryncie zamętu. Górną połowę jego twarzy zasłaniała czarna maska byka z rozszerzonymi chrapami i ostrymi szpicami rogów sterczącymi z czoła. Wydawało się, że ta maska żyje, że jest zrobiona z ciemności przesuwającej się po obliczu nieznajomego.

Nagle coś ciężkiego i ostrego uderzyło Alfiego w potylicę i świat pociemniał.

5INFIRMERIA

– Dez! – zawołał Alfie, wchodząc do biblioteki.

Słońce wlewało się przez sięgające od podłogi do sufitu okna. Barwne jak klejnoty skórzane grzbiety niezliczonej liczby książek lśniły na półkach, błagając, by ktoś je wziął i przeczytał.

Dez podniósł głowę znad tomów otwartych na biurku, uśmiechnął się promiennie i gestem przywołał Alfiego bliżej. Komicznie wysokie stosy woluminów chwiały się jak kwiaty na wietrze. Sam ich widok podpowiedział Alfiemu, że to się nie dzieje naprawdę. Tylko we śnie. Ale ta myśl była cicha i odległa, jak ledwie słyszalne echo w krainie fantazji. Książę odsunął ją i pogrążył się głębiej w iluzji.

– Czym się zajmujesz? – zapytał, siadając w fotelu obok brata.

– Szukam informacji potrzebnych do planowania tych rokowań z Anglezją – wyjaśnił Dez z oczami rozjaśnionymi ekscytacją i skupieniem. – To będzie największe osiągnięcie w historii naszego królestwa.

Alfie mógł tylko skinąć głową. Dez i ojciec pracowali nad tym od miesięcy, przygotowując się do przyszłorocznych rokowań. Miało to być największe dokonanie Deza, który jeszcze nawet nie został królem. Jakaś część Alfiego chciała zazdrościć bratu wszystkiego – kim był i kim miał się stać – ale kiedy widział w oczach Deza tę dumę, potrafił tylko cieszyć się wraz z nim. Dez przyszedł na świat, aby zasiąść na tronie, Alfie zaś już dawno zaakceptował to, że on urodził się, aby zostać kimś innym, mniej świetnym.

– Nie będziemy wolni, dopóki wszyscy ludzie nie będą wolni – ciągnął Dezmin. – Nie ma znaczenia, czy są Anglezyjczykami. Jeśli przekonamy Anglezję do likwidacji systemu kastowego, zmienimy świat. – Zamknął księgę z głośnym trzaskiem i roześmiał się swobodnie. – Chociaż przypuszczam, że teraz to już bez znaczenia, prawda?

Dez pracował nad tym przez całe swoje życie. Oczywiście, że to miało znaczenie.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– To bez znaczenia, ponieważ jestem zimnym trupem, hermanito – oznajmił Dez z szerokim uśmiechem. – Gniję sobie w tej otchłani, w której mnie zostawiłeś. – Jego uśmiech stał się za szeroki, zaczął zajmować zbyt dużą część twarzy. Nie, to nie on stawał się szerszy. Skóra wokół ust Dezmina gniła i łuszczyła się, aż jego wargi zniknęły i obnażyły zęby. Alfie czuł, że serce tłucze mu się o żebra, ale był zbyt przerażony, żeby choćby drgnąć albo się odezwać. – Ty zaś zniszczysz wszystko, nad czym pracowałem.

Alfie obudził się z bijącym mocno sercem, na poduszce mokrej od potu. Dużo czasu upłynęło, odkąd miał podobny sen. Koszmary z Dezem rozpadającym się na kawałki prześladowały Alfiego przez pierwszy miesiąc po śmierci brata, ale teraz stały się znacznie rzadsze. Położył dłoń na piersi i zmusił serce, aby zwolniło rytm.

Przez moment myślał, że jest w swojej komnacie, ale to nie było jego łóżko. Znajdował się w pałacowej infirmerii, a głowa bolała go z tyłu. Dlaczego tak go piekła?

Gwałtownie wrócił do rzeczywistości – przypomniał sobie pomnik i jego zniszczenie, a także coś, co uderzyło go, kiedy strażnicy starali się odprowadzić go w bezpieczne miejsce.

Ostrożnie sięgnął do potylicy i potarł ją. Nadal była obolała, ale wiedział, że uzdrowiciele zaleczyli już najgorsze obrażenia. Z bolącą głową rozejrzał się wokół. Pod ścianami infirmerii stały półki z eliksirami leczniczymi. Szklany sufit miał uspokajające odcienie błękitu i zieleni. Jednakże Alfie nie czuł się uspokojony.

Nigdy nie widział Kastalańczyków zachowujących się w taki sposób. Patrzyli na niego z czystą nienawiścią, jakby chcieli zobaczyć, jak cierpi – dlatego, że on zranił ich tak głęboko swoimi czynami i swoją głupotą. Skoro nie potrafił złagodzić bólu swoich poddanych, jak miał wykorzystać rokowania do naprawienia krzywd spowodowanych przez stulecia opresji i urazów? Koszmar, z którego się obudził, nadal tłukł się w jego obolałej głowie. Jednym płynnym ruchem zniszczy wszystko, na co pracował przez całe życie Dezmin.

Jego uwagę przykuło ciche pochrapywanie. Luka siedział przy jego łóżku, rozparty w fotelu, i spał z lekko uchylonymi ustami.

– Luka – powiedział Alfie ochrypłym głosem. Zupełnie zaschło mu gardle. Jak długo spał?

– Jeszcze minutkę – jęknął Luka.

Głowa Alfiego wydawała się dużo cięższa od reszty ciała, ale mimo to usiadł i potrząsnął ramieniem Luki.

– Obudź się!

– Ja nie śpię – oznajmił Luka i szybko się wyprostował. Popatrzył sennie na Alfiego, ale zaraz oprzytomniał. – Połóż się.

Alfie potrząsnął głową i wstał chwiejnie.

– Muszę porozmawiać z matką i ojcem o tych rokowaniach.

Luka złapał Alfiego za ramiona i popchnął go z powrotem na łóżko.

– Nie, jedyne, co musisz robić, to odpoczywać. Oni zajmują się wszystkim i spotkają się z tobą, kiedy tylko skończą.

Luka przycisnął ramiona Alfiego i wykorzystując zaledwie cząstkę nowo nabytej siły, w mgnieniu oka go położył.

Książę zamknął oczy i westchnął. Skoro Luka go przytrzymywał, nie było sensu próbować wstać.

– Co się stało po tym, jak mnie ogłuszono? – wychrypiał.

Luka oparł się wygodniej w fotelu i zmarszczył brwi.

– Szczerze mówiąc, więcej tego, co widziałeś, zanim oberwałeś w głowę, czyli kompletny chaos. Pomnik roztrzaskał się, a my wsadziliśmy cię do powozu, podczas gdy strażnicy odpierali tłum. – Luka potrząsnął głową, aż pukle podskoczyły mu na czole. – Nigdy nie widziałem czegoś podobnego, Alfie. Sprawy tak szybko wymknęły się spod kontroli. Spałeś kilka godzin.

Alfie zasłonił oczy zagiętym przedramieniem. To miał być dla niego pierwszy krok pozwalający zrobić coś dla poddanych, naprawić wyrządzone szkody. A on tylko pogorszył sytuację.

– Jak mamy przeprowadzić te rokowania, skoro ludzie się buntują? – zapytał i poczuł na plecach dreszcz lęku. Rokowania i tak nie byłyby łatwe, ale jak anglezyjska rodzina królewska zareaguje, jeśli jego poddani będą ich wyklinać i protestować przeciwko ich obecności? Jednocześnie nie dziwił się ludziom. Mieli całkowite prawo pamiętać przeszłe zbrodnie Anglezyjczyków.

Luka odsunął rękę zasłaniającą oczy Alfiego.

– Znajdziemy sposób. – Uśmiechnął się łobuzersko. – Radziliśmy sobie przecież z gorszymi rzeczami, prawda?

Na ustach Alfiego pojawił się delikatny uśmiech.

– Chyba tak. – Przez dłuższą chwilę milczał, przypominając sobie, jak niemalże cudem udało im się uwięzić Sombrę. – Ale ledwie.

Luka uniósł ręce.

– Ledwie też się liczy!

Drzwi infirmerii otworzyły się gwałtownie i do łóżka Alfiego podeszli jego rodzice.

Matka pogładziła go po policzku. Jej kciuk zakreślał miękkie kółka na jego skórze.

– Powinieneś jeszcze spać. – Pocałowała go w czoło.

– Czuję się dobrze – skłamał Alfie. Głowa mu pulsowała, ale gorszy był ból serca spowodowany tym, że mur leżał w gruzach, ludzkie urazy zaś pozostały całe i nietknięte.

– Wcale nie – zaprzeczył jego ojciec głosem złagodzonym przez troskę. – Ale powinieneś wiedzieć jedno: jesteśmy z ciebie dumni, Mijo, nawet jeśli samego pomnika już nie ma.

Alfie skinął głową, chociaż piekły go oczy.

– A co z rokowaniami? Jak mamy utrzymać ludzi pod kontrolą, skoro są tak wściekli na myśl o przyjeździe Anglezyjczyków?

– Nie musisz się o to martwić. Strażnicy podwoją liczbę patroli w mieście – zapewniła go królowa Amada. – Wszystko będzie dobrze.

Alfie chciał jej uwierzyć, ale dostrzegał w jej oczach lęk.

– Nie powinieneś poświęcać zbyt wiele uwagi takim rzeczom – powiedział ojciec, marszcząc brwi. – Wiemy, że ludzie są niezadowoleni, ale te rokowania pokojowe będą stanowiły okazję, żeby to zmienić. Aby pokazać im, jakim będziesz królem.

Alfie potarł kark. W rokowaniach z Anglezyjczykami nie chodziło tylko o zawarcie pokoju pomiędzy ich narodami. Stawka była znacznie wyższa. Sojusznicy Kastalanii zerwali kontakty handlowe z Anglezją po tym, jak Kastalania kilka pokoleń wstecz odzyskała wolność. Obecnie tylko jedno z pięciu państw, zimowe królestwo Uppskali, handlowało z Anglezją. Z tego powodu dawny kraj kolonizatorski był pogrążony w kryzysie gospodarczym, który rozpoczął się jeszcze przed narodzinami Alfiego. W zeszłym roku Dezmin doszedł do wniosku, że sytuacja ekonomiczna Anglezji może być na tyle rozpaczliwa, że jej król zgodzi się na pewne ustępstwa. Dlatego właśnie Kastalańczycy wyciągnęli gałązkę oliwną do Anglezyjczyków i zaproponowali rokowania pokojowe, które pozwolą zamknąć bolesny rozdział z przeszłości i wznowić handel pomiędzy ich królestwami. To porozumienie najprawdopodobniej sprawiłoby, że sojusznicy Kastalanii złożyliby podobne propozycje. Warunkiem było jednak to, aby Anglezja dokonała jednej historycznej zmiany – zniosła obowiązujący w niej system magicznych kast.

Społeczeństwo anglezyjskie było ściśle hierarchiczne. Szlachta uważała, że tylko ona ma prawo używać magii; natomiast resztę obywateli królestwa pozbawiono możliwości posługiwania się nią za pomocą wyjątkowo odrażających zaklęć. Setki lat temu Anglezyjczycy zmusili Kastalańczyków do zapomnienia swojej mowy ojczystej, aż w końcu ci przestali posługiwać się językiem magii. Od tamtej pory szlachta anglezyjska doskonaliła swoje zaklęcia, tak że osoba, na którą je rzucono, nie była w stanie używać czarów. To oznaczało, że nie zabroniła po prostu niższym klasom anglezyjskim posługiwać się językiem magii – tak jak zrobiła to w przypadku przodków Alfiego – tylko dosłownie sprawiła, że prości ludzie nie mogli czarować.

Myśl o tym wstrząsała Alfiem do głębi. Zakaz posługiwania się magią był dla niego tożsamy z zakazem oddychania. Pogarszająca się sytuacja gospodarcza Anglezji dała obu królestwom nie tylko okazję do zapomnienia o dawnych urazach, ale także do ostatecznego zlikwidowania magicznego niewolnictwa na świecie. Chociaż rokowania były pomysłem Dezmina, opinia publiczna dowiedziała się o nich po jego śmierci, kiedy udało się uzyskać potwierdzenie drugiej strony. Dlatego właśnie Kastalańczycy obwiniali o wszystko Alfiego i narzekali, że Dezmin by na to nie pozwolił. Alfie nie dawał rady dorównać wizerunkowi brata, który w oczach ludzi był całkowicie bez skazy.

Alfie potrząsnął głową. Tu nie chodziło o niego i jego lęki związane z tym, że na zawsze pozostanie w cieniu Dezmina. Tu chodziło o oswobodzenie tysięcy zniewolonych ludzi. Poczucie winy sprawiło, że jego żołądek się zacisnął – jakże samolubny się okazał, wzdragając się przed czymś tak ważnym tylko z powodu protestów.

– Po tym szczycie będziesz znany jako książę, który przywrócił Anglezję do cywilizacji i wyzwolił świat z magicznego ucisku – powiedział ojciec. – Ludzie są teraz niezadowoleni, ale kiedy rokowania się zakończą, zaakceptują cię i będą cię podziwiać. Staniesz się symbolem nadziei i walki o równość; księciem, który zakończył na dobre magiczne niewolnictwo i sprawił, że świat dla wszystkich stał się bezpieczniejszym i swobodniejszym miejscem. – Ścisnął ramię Alfiego. – Twój brat byłby niezwykle dumny.

Alfie dotknął dłoni ojca. Siedem długich miesięcy po śmierci Deza król w końcu potrafił mówić o swoim pierworodnym synu, nie tracąc nad sobą panowania. To było cudowne, ale także bolesne, ponieważ Alfie zdawał sobie sprawę, że to oznacza, iż pomału zapominają o Dezminie i zostawiają go w przeszłości. Wiedział także, że to naturalne, ale miał wrażenie, że sprzeniewierza się w ten sposób pamięci swojego brata. Odepchnął od siebie te myśli. Obsesyjne zastanawianie się nad losem Deza swego czasu wpakowało w poważne kłopoty zarówno jego, jak i pewną złodziejkę.

Nadszedł moment, aby spojrzeć w przyszłość.

– Wiem, że by był – odparł Alfie mimo ściśniętego gardła.

– Pomnik zostanie przebudowany – oznajmiła Amada. – To prześliczne kolorowe szkło zostanie zatopione w bruku na placu. To nadal będzie miejsce, gdzie ludzie będą mogli przychodzić, by opłakiwać zmarłych i szukać pociechy.

Alfie zamknął oczy. Nie chciał dłużej o tym słuchać. Głowa nadal go bolała. Podniósł się powoli na łóżku i oparł się na łokciach, żeby usiąść prosto. Nie mógł, tak jak wcześniej, ścigać cienia Dezmina, ale mógł sprawić, że pamięć o jego bracie pozostanie żywa poprzez to, co sam w życiu osiągnie. Dez nigdy się nie poddawał. Był gotów sprostać każdemu wyzwaniu bez względu, jak trudne by się ono okazało.

Zsunął stopy z łóżka i wstał niepewnie. Cień kręcił mu się niespokojnie pod stopami, kiedy Alfie zachwiał się, ale zaraz złapał równowagę. Uniósł wysoko głowę i skinął stanowczo.

– Jestem gotów – powiedział i w tym momencie naprawdę w to wierzył.

Matka przytuliła go jako pierwsza, potem dołączył do nich ojciec, a Alfie wtulił się w ich objęcia i poczuł bezpiecznie, jak tylko mógł się poczuć przy kochającej rodzinie.

Luka przechylił głowę na bok.

– Mogę dołączyć, czy to wydarzenie zarezerwowane jest wyłącznie dla króla, królowej i księcia?

Alfie przewrócił oczami, złapał Lukę za rękę i przyciągnął do nich. Otoczony miłością swojej rodziny, nie potrafił nie myśleć o tym, że nawet jeśli rokowania się nie powiodą, nawet jeśli poddani nie przestaną go nienawidzić, nawet jeśli nie zdoła zostać królem, na jakiego zasługują, zawsze pozostanie mu przynajmniej to.

6SPÓR W RODZINIE

Finn, odkąd pamiętała, uwielbiała być sama.

Kochała tę swobodę, jaką dawało zabranie nielicznych należących do niej rzeczy i wyjechanie bez przygotowań. Żadnych łzawych pożegnań, żadnych do zobaczenia, żadnych hasta luegos. Żadnych obietnic, że będziemy pisać ani że będziemy się dobrze wspominać. Tylko ona, a przed nią świat, dojrzały i gotowy do zerwania. Albo otwarty jak książka, której karty można zacząć przewracać. Tak powiedziałby książę.

Finn syknęła przez zęby. Kogo obchodziło, co powiedziałby książę, kiedy ona znajdowała się w takim bagnie?

Od kiedy odkryła nowy aspekt swojego propio, nie miała ani chwili dla siebie.

– Czekam – rozległ się obok niej głos Ignacia. – Dokąd się teraz wybierzemy?

Minęły trzy dni, odkąd przekonała się, że może kontrolować ciała innych ludzi poprzez swoje propio, tak jakby byli jej cieniem – i od kiedy pojawił się nieproszony Ignacio. Szła wiele kilometrów z nadzieją, że pozbędzie się go z głowy, ale nieważne, gdzie się znalazła, on przez cały czas jej towarzyszył.

Myślała, że te cztery miesiące bez niego w jej życiu i w jej głowie to nowy początek, ale okazało się to tylko snem, z którego została brutalnie wybudzona. Krótką przerwą pomiędzy pierwszym a drugim aktem tego koszmaru.

– Zostaw mnie w spokoju – warknęła przez ramię.

– Porozmawiajmy może o tej cudownej rzeczy, jaka stała się z twoim propio…

– Cállate.

– Twój papá jest niezwykle dumny, że idziesz w jego ślady.

– Zamknij się! – wrzasnęła Finn.

Dwóch mijających ją rybaków podskoczyło. Popatrzyli na siebie, jakby zadawali sobie pytanie, który z nich ją tak rozzłościł.

– Nie, nie chodzi o was – burknęła Finn. – Chodzi o niego… – Machnęła ręką w kierunku Ignacia, zanim przypomniała sobie po raz kolejny, że tylko ona go widzi. I że teraz wygląda jak kompletna loca. – No idźcie już! – warknęła do nich. – I przestańcie się gapić! – dodała, kiedy uciekli pospiesznie. – Nie wiecie, że to niegrzeczne?

– Nie spodziewałem się, że doczekam dnia, kiedy będziesz wytykać innym brak manier – zauważył Ignacio z uśmieszkiem.

– Niczego nie doczekałeś – odparła Finn. – Jesteś cholernie martwy.

Przemaszerowała gwałtownie przez zatłoczony port i skierowała się do spokojniejszej części doków, gdzie kołysało się kilka niewielkich łodzi rybackich. Nie musiała się oglądać, żeby wiedzieć, że Ignacio za nią idzie.