Ocalić prezydenta - Marcin Ciszewski - ebook + książka

Ocalić prezydenta ebook

Marcin Ciszewski

4,5

25 osób interesuje się tą książką

Opis

Najnowsza powieść autora takich bestsellerów jak „Major” czy „Fantom”!

Luty 2022 roku. Świat w przededniu wojny w Ukrainie. Ludwik Ferenc, oficer Służby Wywiadu Wojskowego stara się rozpracować Moskalewicza, pułkownika FSB, który zdecydował się przejść na polską stronę. Pułkownik zdradza plan zamachu na prezydenta Ukrainy. Gdy informacja okazuje się prawdziwa, wiarygodność Moskalewicza wzrasta. Dopiero jednak kolejna nowina jest prawdziwie przerażająca. Co naprawdę planuje Rosja i jakie mogą być konsekwencje dla Polski? Nadkomisarz Stanisław Krzeptowski przybywa incognito do Kijowa z misją wykrycia przecieku w polskiej ambasadzie. Trop wiedzie do małej komórki wywiadu, blisko współpracującego z ukraińskimi służbami specjalnymi. Tymczasem wybucha wojna: jednym z jej pierszych akordów jest zażarta, krwawa bitwa o lotnisko w Hostomelu. Rychło okazuje się, że stawka gry jest znacznie poważniejsza niż życie ukraińskiego prezydenta.

Marcin Ciszewski zabiera nas do świata wielkiej polityki, zakulisowych działań i zapierającej dech w piersiach batalistyki, kreśląc scenariusz, który bardzo niebezpiecznie przypomina rzeczywistość.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 412

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (122 oceny)
78
29
11
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
renatapacewicz1

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dodra czyta się bez odpoczynku
00
AnnaP13

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny thriller polityczny.
00
Ohacisujep

Dobrze spędzony czas

polecam
00
Tatek

Nie oderwiesz się od lektury

Marcin Ciszewski w najlepszej formie.
00
goralxp

Nie oderwiesz się od lektury

szybko i przyjemnie się czyta
00

Popularność




Re­dak­cjaRa­fał Biel­ski
Ko­rektaJan No­wak
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Pro­jekt okładkiDark Crayon
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Mar­cin Ci­szew­ski, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83292-95-3
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

„Siód­mego maja 2000 roku Ro­sja stała się re­pu­blika ba­na­nową. Wła­dzę w kraju prze­jęła pewna kor­po­ra­cja, wy­sta­wia­jąc na urząd wła­snego pre­zy­denta. Jed­nak w prze­ci­wień­stwie do kla­sycz­nego wzorca kor­po­ra­cja ta nie spe­cja­li­zuje się w owo­cach. Nosi na­zwę Fe­de­ral­nej Służby Bez­pie­czeń­stwa Ro­sji. Wła­di­mir Pu­tin, który od sierp­nia 1999 peł­nił sta­no­wi­sko dy­rek­tora kor­po­ra­cji FSB i któ­rego 26 marca 2000 roku wy­brano na pre­zy­denta kraju, za­czął spra­wo­wać rządy w Ro­sji w imie­niu kor­po­ra­cji”.

Ju­rij Felsz­tyń­ski Wła­di­mir Pri­by­łow­skiKor­po­ra­cja za­bój­ców. Ro­sja, KGB i Wła­di­mir Pu­tin

Od Ze­łeń­skiego dzie­liły ich ostat­nie drzwi.

Do­tar­cie do tego miej­sca opła­cili śmier­cią po­łowy wyj­ścio­wego składu ze­społu. Po­zo­stało ich sied­miu, w tym je­den ranny. Od­kąd zgło­sili się na ochot­nika do udziału w  mi­sji, li­czyli się z fak­tem, że mogą wkrótce do­łą­czyć do po­le­głych to­wa­rzy­szy. Do­wódz­two oka­zało się na tyle uczciwe, by ja­sno po­sta­wić kwe­stię ry­zyka. A mimo to ża­den się nie wy­co­fał; byli naj­lep­szymi z naj­lep­szych, naj­go­ręt­szymi pa­trio­tami, umo­ty­wo­wa­nymi, po­zba­wio­nymi skru­pu­łów, zdol­nymi do po­świę­ce­nia ży­cia dla wiel­kiej, wspa­nia­łej, ko­cha­nej oj­czy­zny w po­trze­bie.

Poza tym mieli ze sobą ta­li­zman. Ma­jora. Do­wódcę. Oj­czulka. Jemu za­wsze się uda­wało. Wy­pro­wa­dzał swo­ich lu­dzi z naj­więk­szych opa­łów. W ogień by za nim sko­czyli.

Fo­min obej­rzał się. Sa­sza Krup­ski miał pa­pie­rową twarz czło­wieka, z któ­rego ucho­dzi ży­cie. Oczy jed­nak po­zo­stały ta­kie jak daw­niej. Wy­ra­żały upór. Sa­sza był nie do zdar­cia. W pew­nym sen­sie był nie­za­stą­piony. Miał naj­więk­sze do­świad­cze­nie sa­per­skie. Te­raz, na końcu drogi, Fo­min bar­dzo na niego li­czył. 

– Dzia­łaj­cie – po­wie­dział ma­jor. Wy­da­wało mu się, że zza drzwi sły­szy cięż­kie, chra­pliwe od­de­chy. Złu­dze­nie? Nie­ważne. Cel znaj­do­wał się w za­sięgu ręki. Tam­tych było trzech. Może czte­rech. Plus Ze­łeń­ski, ten pie­przony po­kurcz, nie­udały ak­to­rzyna, ko­me­diant za trzy gro­sze. Wy­nie­siony zbyt wy­soko przez ogłu­pio­nych lu­dzi, któ­rym wy­da­wało się, że czło­wiek spoza ukła­dów co­kol­wiek zmieni. Co za bred­nie. Fo­min do­brze wie­dział, ja­kie pie­nią­dze stały za wy­bo­rem. I skąd po­cho­dziły. Pa­jac zo­stał wy­brany i miał zo­stać pa­ja­cem. Nie było mowy o ro­je­niach na te­mat sa­mo­dziel­no­ści, nie było mowy o par­ciu na Za­chód, o praw­dzi­wej de­mo­kra­cji i słu­cha­niu Ame­ry­ka­nów, po­ucza­ją­cych cały świat nie­zno­śnie men­tor­skim to­nem.

Tak czy ina­czej, usu­nię­cie ak­to­rzyny z drogi spo­wo­duje, że cel zo­sta­nie osią­gnięty i ta śmieszna sko­rum­po­wana struk­tura, zwana Ukra­iną, z jej sen­nymi ma­rze­niami o do­łą­cze­niu do Za­chodu, roz­pad­nie się jak do­mek z kart. Trzech czy czte­rech po­zo­sta­łych przy ży­ciu ochro­nia­rzy nie sta­no­wiło dla sied­miu (wli­cza­jąc jego sa­mego, a prze­cież on był nie go­rzej wy­szko­lony niż pod­władni) lu­dzi ma­jora Fo­mina żad­nej istot­nej prze­szkody.

Sa­sza zręcz­nie za­kła­dał ła­dunki, reszta prze­zor­nie cof­nęła się za za­łom muru. Ostat­nie drzwi nie były tak ma­sywne jak po­przed­nie – ot, sześć cen­ty­me­trów zwy­kłej stali pan­cer­nej. Ukry są­dziły, że ewen­tu­al­nych dy­wer­san­tów za­trzyma to, co wcze­śniej – po­tężne odrzwia, pół me­tra kom­po­zytu i tu­zin dłu­gich na pół me­tra ry­gli. Głupcy! Każdą prze­szkodę można sfor­so­wać, gdy się wie jak. Wszystko zo­stało za­pla­no­wane.

Fo­min usły­szał do­cho­dzący od strony głów­nego wej­ścia stłu­miony przez grubą stal huk wy­strza­łów. Na ze­wnątrz za­mknię­tego na głu­cho bun­kra trwała za­żarta walka. Ukra­ińcy wście­kle kontr­ata­ko­wali, ze­spół osłony bro­nił się de­spe­racko, pró­bu­jąc nie po­zwo­lić od­sie­czy do­stać się do środka. W końcu zo­sta­nie po­ko­nany, kupi jed­nak czas – krótki, ale wy­star­cza­jący.

Zdążą.

– Go­towe, sze­fie – oświad­czył Sa­sza.

– Kryć się – za­rzą­dził Fo­min.

Cof­nęli się za za­łom muru. Moc­niej uchwy­cili rę­ko­je­ści au­to­ma­tów. Tłu­miki od­krę­cili wcze­śniej, przy­wra­ca­jąc broni no­mi­nalną siłę ognia. Ha­łas nie miał już zna­cze­nia. Nie mu­sieli się dłu­żej ukry­wać.

Sa­sza na­ci­snął spust de­to­na­tora. Huk­nęło po­tęż­nie, ale ochron­niki słu­chu za­dzia­łały jak trzeba. Nie cze­ka­jąc aż opad­nie dym i pył, rzu­cili się w przód. Po­głos dud­nił jesz­cze przez chwilę w za­ka­mar­kach tu­neli, ale nie zwra­cali na to uwagi.

Droga do pre­zy­denta stała otwo­rem.

Za­częli strze­lać bez ko­mendy, gę­sto i cel­nie.

FAZA 1

Ósma rano – ósma wie­czo­rem23 lu­tego 2022

Etap 1

Przez lata upra­wia­nia fa­chu Lu­dwik Fe­renc na­uczył się cier­pli­wo­ści.

Nie­któ­rzy zna­jomi twier­dzili, że jest po­zba­wiony układu ner­wo­wego, co nie miało wiele wspól­nego z prawdą. Układ ner­wowy oczy­wi­ście po­sia­dał, ale na­uczył się po pro­stu do­brze uda­wać spo­kój. Cza­sem na­wet przed sa­mym sobą. Na przy­kład w dwa ty­siące ósmym, w Tbi­lisi. Kraj bu­zo­wał, na gra­nicy zbie­rały się ro­syj­skie bry­gady pan­cerne, lont skwier­czał, a on sie­dział na beczce pro­chu. Miał jed­nak masę pracy i dzia­łał pod pre­sją czasu; wtedy rze­czy­wi­ście nie my­ślał o nie­bez­pie­czeń­stwie.

To jed­nak było dawno. Te­raz na­wet nie pró­bo­wał się oszu­ki­wać. Czuł mro­wie­nie w żo­łądku, gar­dło wy­schło na wiór, prze­łknię­cie śliny gra­ni­czyło z cu­dem. Ogar­niało go prze­możne uczu­cie, że nie­szczę­ście zbliża się szyb­kimi kro­kami. Czuł się rów­nie źle jak trzy lata wcze­śniej w Miń­sku, gdy za­padł mu się grunt pod no­gami. Po­tem obawy i po­czu­cie nie­szczę­ścia stały się zresztą nie­ważne: po­chło­nął go fi­zyczny ból, trwa­jące w nie­skoń­czo­ność go­dziny nie­wy­obra­żal­nego cier­pie­nia...

– Dwójka, zgłoś się – wy­rwał go z za­my­śle­nia do­cho­dzący ze słu­chawki dam­ski, me­lo­dyjny głos.

– Tu Dwójka, zgła­szam się – od­po­wie­dział, bez za­in­te­re­so­wa­nia ob­ser­wu­jąc wą­tły ob­ło­czek pary wy­do­by­wa­jący się z ust. Ki­jów ra­czył miesz­kań­ców i go­ści cie­płą, jak na ko­niec lu­tego, aurą, było jed­nak naj­wy­żej sześć stopni po­wy­żej zera i para miała prawo le­cieć, fi­zyki nie oszu­kasz.

– Sta­tus?

– Bez zmian – mruk­nął, po czym po chwili do­dał: – Mamy spóź­nie­nie.

– Tylko kilka mi­nut – pa­dła od­po­wiedź. – Cze­kamy.

Wzru­szył ra­mio­nami. Czło­wiek, który miał po­ja­wić się na spo­tka­niu, dwu­krot­nie upew­niał się, czy roz­pocz­nie się ono punk­tu­al­nie, a te­raz sam na­wa­lał, co ni­gdy do­brze nie wró­żyło. Fe­renc nie uznał jed­nak za sto­sowne mó­wić o tym przez ra­dio. Ze­spół li­czył trzy osoby, choć po­wi­nien dwa razy tyle, co naj­mniej. Ak­cja miała cha­rak­ter im­pro­wi­za­cji, jak wszystko ostat­nio. Brak lu­dzi, od dawna sy­gna­li­zo­wany przez szefa pla­cówki, zda­wał się w War­sza­wie ni­kogo nie in­te­re­so­wać. Nad­cho­dząca wiel­kimi kro­kami wojna zresztą rów­nież – przy­naj­mniej tak to wy­glą­dało z jego per­spek­tywy. Dla­tego mu­sieli pra­co­wać z tymi, któ­rych mieli pod ręką, ry­zy­ku­jąc wpadką. Fe­renc przy tym wszyst­kim nie był pe­wien, czy ko­go­kol­wiek poza nimi ob­cho­dzi, co tu­taj ro­bią.

Ja­kiś ciemno ubrany czło­wiek wszedł do klatki scho­do­wej. On? Nie on?

– Przy­szedł – usły­szał po chwili. – Uwa­żaj, Dwójka.

Dzięki za radę, sam by na to nie wpadł. Za­klął bez­gło­śnie i spoj­rzał w tylne lu­sterko. Uliczka była ci­cha, żad­nych fur­go­ne­tek z przy­ciem­nio­nymi szy­bami, żad­nych po­ru­sza­ją­cych się fi­ra­nek w oknach czy krę­cą­cych się w kółko, ni­jako wy­glą­da­ją­cych ko­biet i męż­czyzn. Co oczy­wi­ście nie mu­siało o ni­czym świad­czyć. GRU czy FSB ni­gdy nie grze­szyły fi­ne­zją, ale te­raz Ru­scy sta­rali się bar­dziej niż zwy­kle. Do­cho­dziły sy­gnały, że obie te, na co dzień kon­ku­ru­jące na śmierć i ży­cie or­ga­ni­za­cje, przy­słały do Ki­jowa naj­lep­szych lu­dzi i na­wet nie pró­bują się na­wza­jem po­za­bi­jać.

– Jest kon­takt – za­mel­do­wała ko­bieta po ko­lej­nej, wy­peł­nio­nej po­nu­rymi my­ślami, mi­nu­cie.

A więc jed­nak. Gdyby nie lekka ob­suwa cza­sowa, szłoby zgod­nie z pla­nem. Spo­tka­nie do­szło do skutku i na ra­zie nic nie zwia­sto­wało kło­po­tów. Do tej pory obieg in­for­ma­cji był szczelny, lo­kalu ni­gdy wcze­śniej nie uży­wano, Fe­renc sam wy­brał miesz­ka­nie za­le­d­wie trzy dni wcze­śniej, pię­tro ni­żej wy­na­jął ma­leńki po­koik z kuch­nią dla ubez­pie­cze­nia (stam­tąd wła­śnie nada­wała ko­bieta), do­kład­nie spraw­dził oko­licę i ewen­tu­alne drogi ewa­ku­acji...

W lu­sterku za­uwa­żył ruch. Żo­łą­dek za­ci­snął się jesz­cze moc­niej.

***

Drzwi uchy­liły się bez­gło­śnie.

Męż­czy­zna wszedł do po­koju. Spor­towa bluza z po­pu­lar­nej sie­ciówki, roz­pięta kurtka nar­ciar­ska, ma­jąca naj­lep­sze lata za sobą, dżinsy, ni­ja­kie buty – sztukę nie­rzu­ca­nia się w oczy gość miał opa­no­waną do per­fek­cji. Fi­lip Waj­man wi­dział fa­ceta na żywo po raz pierw­szy w ży­ciu, do­sko­nale jed­nak zda­wał so­bie sprawę, z kim ma do czy­nie­nia – puł­kow­nik Sier­giej Mo­ska­le­wicz, za­stępca szefa De­par­ta­mentu Ana­liz, Pro­gnoz i Pla­no­wa­nia Stra­te­gicz­nego FSB, przez wiele lat był jego prze­ciw­ni­kiem: prze­bie­głym, do­brze wy­szko­lo­nym i bez­względ­nym.

– Nie mia­łem ogona – oznaj­mił przy­były bez wstę­pów. Jego rusz­czy­zna była płynna, zro­zu­miała, wręcz śpiewna. Nie py­tał o per­so­na­lia go­spo­da­rza. Nie mu­siał. Obaj byli przy­go­to­wani do spo­tka­nia.

– Nie miał pan – zgo­dził się Waj­man. – Pil­no­wa­li­śmy.

– Oby pan miał ra­cję.

– Jest pan dla nas zbyt ważny, że­bym to od­pu­ścił. – Waj­man sta­rał się brzmieć rze­czowo.

Ro­sja­nin nie spra­wiał wra­że­nia, jakby słu­chał. Prze­szedł szyb­kim kro­kiem do sa­lonu. Ob­rzu­cił spoj­rze­niem wnę­trze, odro­binę dłu­żej za­wie­sza­jąc wzrok na opusz­czo­nych ża­lu­zjach.

– Na po­czą­tek parę za­sad – ode­zwał się, zmie­nia­jąc ton. Był spo­kojny, ale oczy po­zo­stały czujne. Miał pięć­dzie­siąt kilka lat, lekko szpa­ko­wate włosy, sprę­ży­stą syl­wetkę i su­rową, ogo­rzałą twarz. Wy­glą­dał na czło­wieka ak­tyw­nie spę­dza­ją­cego czas na świe­żym po­wie­trzu. – Spo­ty­kamy się tylko na moje we­zwa­nie. Ty nie ini­cju­jesz kon­taktu. Roz­ma­wiam tylko z tobą, z ni­kim wię­cej. Miej­sce wy­zna­czasz ty, ale ja je ak­cep­tuję.

– Dla­czego? – za­py­tał Waj­man.

– Dla­czego co?

– Chcesz pusz­czać in­for­ma­cje na drugą stronę.

– Mo­ty­wa­cja to moja sprawa.

– Po­słu­chaj. – Ma­jor uśmiech­nął się. – Gramy w tę grę od ja­kie­goś czasu. Obaj wiemy, co i jak. Na ra­zie tego nie ku­puję.

– Ku­pisz, gdy usły­szysz, co mam do po­wie­dze­nia.

– Ra­czej nie.

– Mam wia­ry­godną in­for­ma­cję o pla­no­wa­nym za­ma­chu na pre­zy­denta. Do­kład­niej mó­wiąc, na wszyst­kich trzech, wa­szego, Li­twina i Ukra. Dziś.

Waj­man ze­sztyw­niał. To jed­nak była no­wość. O pla­no­wa­nym za­ma­chu lub upro­wa­dze­niu ukra­iń­skiej głowy pań­stwa plotki krą­żyły już od dłuż­szego czasu. Nie tylko plotki zresztą. SBU po sta­rej zna­jo­mo­ści dała mu do zro­zu­mie­nia (nie wda­jąc się w szcze­góły), że uda­rem­niła co naj­mniej dwie kon­kretne próby ataku. To było lo­giczne. Ro­syj­ska dok­tryna wo­jenna za­kła­dała wzbu­dze­nie mak­sy­mal­nego cha­osu w sze­re­gach prze­ciw­nika w pod­pro­go­wej fa­zie przy­go­to­waw­czej. Po­zba­wie­nie przy­wódz­twa pań­stwa, które ma być ce­lem pod­boju, ide­al­nie się w to za­ło­że­nie wpi­sy­wało.

Ma­jor na­to­miast nic nie sły­szał o Po­laku i Li­twi­nie. Cie­kawe, że ża­den z do­tych­cza­so­wych co­dzien­nych ra­por­tów wy­wia­dow­czych o tym nie in­for­mo­wał. Co jesz­cze bar­dziej za­gad­kowe, nie wspo­mniał o tym szef de­par­ta­mentu wschod­niego SWW, zwy­kle do­sko­nale po­in­for­mo­wany puł­kow­nik Ma­li­szew­ski, pod­czas wczo­raj­szej wi­de­ood­prawy.

– Ja­kieś szcze­góły? – za­py­tał.

Gość po raz pierw­szy spra­wiał wra­że­nie nie­zde­cy­do­wa­nego.

– Ku­pu­jesz moje za­sady? – chciał wie­dzieć.

– Po­wiem ci, jak po­dasz wię­cej kon­kre­tów.

– Będą dzia­łały dwie nie­za­leżne grupy, we­dług od­ręb­nych sce­na­riu­szy. Jedna po­dej­dzie bli­sko, druga prze­pro­wa­dzi atak na od­le­głość.

– Wszyst­kich trzech chcą zli­kwi­do­wać za jed­nym za­ma­chem?

– Ta­kie jest za­ło­że­nie.

– To bar­dzo cie­kawe.

– Wie­dzia­łem, że cię te­mat za­in­te­re­suje.

– Rów­nie do­brze mo­żesz mnie wpusz­czać na minę.

– Po­cze­kaj parę go­dzin. Prze­ko­nasz się.

Waj­man usiadł na krze­śle. Mo­ska­le­wicz stał na­dal.

– Chce­cie za­ata­ko­wać dwóch pre­zy­den­tów kra­jów NATO.

– Wszyst­kie do­wody będą wska­zy­wać na to, że za­ma­chu do­ko­nali ukra­iń­scy pra­wi­cowi eks­tre­mi­ści.

– Bez sensu. Na­wet eks­trema tu­taj ro­zu­mie, że Ukra­ina po­trze­buje po­mocy Za­chodu. Nikt tego nie kupi.

– Pol­ska i Li­twa w opi­nii Za­chodu są Za­cho­dem tylko re­to­rycz­nie, i to też nie za­wsze. Za­chód po­maga tylko wtedy, je­śli jest to przy­pad­kiem zbieżne z jego in­te­re­sami. A na ogół nie jest. Je­śli wy­buch­nie wojna, po­moc Ukra­inie bę­dzie na przy­kład bar­dzo nie na rękę Niem­com.

Waj­man mu­siał mu przy­znać ra­cję. Roz­dź­więk w po­strze­ga­niu ro­syj­skiego za­gro­że­nia – i bar­dziej ogól­nie, ro­syj­skich ce­lów i me­tod dzia­ła­nia – mię­dzy sta­rym Za­cho­dem a pań­stwami wschod­niej flanki był fun­da­men­talny i nie do prze­zwy­cię­że­nia.

– Za­cznie się bur­del na ca­łego – cią­gnął Ro­sja­nin. – W Ki­jo­wie wy­buchną za­mieszki. Ja­cyś lu­dzie krzy­czący po pol­sku pod­palą ro­syj­ską am­ba­sadę. Wszy­scy za­czną strze­lać do wszyst­kich. A my po pro­stu prze­kro­czymy gra­nicę pod ha­słem obrony na­szych in­te­re­sów.

Waj­man znów mu­siał się zgo­dzić. Sce­na­riusz do­kład­nie od­po­wia­dał sy­mu­la­cjom do­ko­ny­wa­nym w jego ma­cie­rzy­stej fir­mie. Na­wet dziś, osiem lat po anek­sji Krymu i usta­no­wie­niu ma­rio­net­ko­wych re­pu­blik lu­do­wych w Do­niecku i Łu­gań­sku, Ro­sja­nie mieli na Ukra­inie sporo zwo­len­ni­ków, w sa­mym Ki­jo­wie rów­nież.

– Do­bra – po­wie­dział. – Po­daj lo­ka­li­za­cję obu grup dy­wer­syj­nych.

Mo­ska­le­wicz otwo­rzył usta, ale nie zdą­żył po­wie­dzieć ni­czego wię­cej. Trzech męż­czyzn wpa­dło do miesz­ka­nia tak ci­cho, że Waj­man za­uwa­żył ich do­piero wtedy, gdy otwo­rzyli ogień.

Trzeba przy­znać, że Mo­ska­le­wicz za­re­ago­wał znacz­nie szyb­ciej od ma­jora. Może w od­róż­nie­niu od pol­skiego ko­legi po fa­chu nie stra­cił cen­nej se­kundy na za­sta­na­wia­nie się, w jaki, do cięż­kiej cho­lery, spo­sób trzech na­past­ni­ków do­stało się do miesz­ka­nia nie­zau­wa­że­nie.

A może spo­dzie­wał się ataku (słusz­nie; Waj­man też po­wi­nien za­cho­wać czuj­ność). W każ­dym ra­zie, gdy pierw­sza kula opu­ściła prze­dłu­żoną o tłu­mik lufę, Ro­sja­nin, ma­jąc już w ręku broń, był wła­śnie w trak­cie wy­ko­ny­wa­nego z ko­cią szyb­ko­ścią uniku. Dla­tego na­past­nik chy­bił, a w do­datku sam zo­stał tra­fiony. Po­cisk wy­strze­lony z pi­sto­letu Mo­ska­le­wi­cza ugo­dził go w szyję i rzu­cił na zie­mię. Ko­lejny z agre­so­rów nie­stety nie spu­dło­wał: z ra­mie­nia puł­kow­nika try­snęła krew. Mimo szoku i bólu Mo­ska­le­wicz na­dal pro­wa­dził ogień, co naj­praw­do­po­dob­niej ura­to­wało mu ży­cie, a być może im obu; in­truz do­stał w oko i prze­stał sta­no­wić za­gro­że­nie.

Trzeci z męż­czyzn, trzy­ma­jący w ręku nie­wielki pi­sto­let ma­szy­nowy z fa­brycz­nym tłu­mi­kiem, rzu­cił się w bok, scho­dząc Mo­ska­le­wi­czowi z wi­doku. W tym cza­sie Waj­man na szczę­ście zdo­łał już wy­do­być się ze stu­poru. Broń po­ja­wiła się w dłoni bez udziału świa­do­mo­ści.

Glock pod­sko­czył, po­cisk po­szedł za wy­soko, Waj­man wzmoc­nił chwyt; dwu­krot­nie tra­fił w au­to­mat, uszka­dza­jąc broń i ra­niąc przy oka­zji na­past­nika. Fa­cet krzyk­nął gło­śno, co ma­jor w grun­cie rze­czy sły­szał jak przez mgłę, bo naj­pierw strzały Mo­ska­le­wi­cza, a po­tem wła­sne ogłu­szyły go. Po­pra­wił, kule we­szły w gar­dło i usta; wszystko na­gle za­marło w bez­ru­chu.

Mo­ska­le­wicz, krwa­wiąc ob­fi­cie, osu­nął się na zie­mię.

***
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki