Stefan i Tajemnicza Łuna - Marcin Ciszewski - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Stefan i Tajemnicza Łuna ebook i audiobook

Marcin Ciszewski

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Stefan, Kubuś, Patyczek, Warwara i Bogusław. Pięcioro nieustraszonych przyjaciół, którzy postanawiają stanąć oko w oko z pradawną Legendą.

Legenda mówi, że śmiałek, który dostrzeże Łunę i podąży za nią, będzie miał szansę odnalezienia starożytnego Skarbu. Legenda nie wspomina jednak o straszliwym Niedźwiedziodylu, Poduszkowcowym Wężu. Jeziorze oraz Duchu strzegących dostępu do bogactw.

Grupa przyjaciół musi pokonać te (i inne) przeszkody, by osiągnąć cel. Czy uda im się tego dokonać?

Legenda mówi, że śmiałek, który dostrzeże Łunę i podaży za nią, będzie miał szansę odnalezienia starożytnego Skarbu. Legenda nie wspomina jednak o straszliwym Niedźwiedziodylu, Poduszkowcowym Wężu. Jeziorze oraz Duchu strzegących dostępu do bogactw.

Grupa przyjaciół musi pokonać te (i inne) przeszkody, by osiągnąć cel. Czy uda im się tego dokonać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 66

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 2 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Józef Pawłowski

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



1. NA ZBĄSZYNIU

 

 

 

Mam na imię Stefan. Chodzę do szkoły. Mieszkam na Zbąszyniu.

Pamiętajcie: nie „w” Zbąszyniu, tylko „na” Zbąszyniu. To ogromna różnica.

Zbąszyń jest jedną z dzielnic naszego Miasteczka, niezbyt wielką, za to położoną na samym końcu, daleko od centrum. Zaletą Zbąszynia jest bliskość Lasu, co jest, przynajmniej zdaniem mieszkających tam dzieci, bardzo fajne. Kilka kroków i, hop, już jesteś między drzewami, wiatr szumi w gałęziach, kumkają żaby, a jak masz szczęście, możesz zobaczyć jelenia. Las jest Wielki i przecina go kilka strumieni. Legenda głosi, że Las kryje niejedną Tajemnicę. A właściwie Jedną, ale Poważną.

Rzeczywiście, kryje, potwierdzam. O tym będzie moja opowieść.

Zbąszyń składa się głównie z małych domków z ogródkami. Żadnych dziesięciopiętrowych bloków, żadnych dróg szybkiego ruchu ani supermarketów. Wieczorami jest cicho i sennie, tylko czasem przejedzie samochód lub zaszczeka pies. Dzieci bawią się na ulicy albo w czyimś ogródku, każdy z każdym się zna i raczej lubi, chyba że mówimy o pani Bujalskiej. Pani Bujalska ciągle na kogoś głośno krzyczy i wszyscy się jej boją, bo ma Wielkiego Psa, który szczeka i rzuca się na płot, próbując przegryźć siatkę, kiedy tylko ktoś znajdzie się w zasięgu jego wzroku. O pani Bujalskiej i jej Domu krążą różne straszliwe opowieści, ale o tym może przy następnej okazji, bo dzisiaj chcę opowiedzieć o najważniejszym: o Wyprawie na Wyspę w środku Lasu.

Żeby wprowadzić was w tę historię, najpierw muszę podać garść niezbędnych informacji.

Jak wspomniałem, mam na imię Stefan i mieszkam na Zbąszyniu. Mam Mamę, Tatę, starszą siostrę Antoninę i młodszego brata Jasia, którego nikt Jasiem nie nazywa, tylko wszyscy wołają na niego Bąbel. A właściwie Bombel (z naciskiem na „m”), bo jak byłem mały, wymawiałem w ten sposób słowo „Bąbel” i tak już zostało.

Mieszkamy w niezbyt dużym, ale bardzo miłym domku, który kiedyś należał do babci. Od frontu znajduje się ogródek, w którym Mama hoduje bazylię i bardzo się złości, kiedy podepcze ją nasz kot-powsinoga. Moja siostra Tośka zajmuje pokój na piętrze. Broni do niego dostępu i nikomu nie pozwala nawet zbliżać się do drzwi, jakby ukrywała w nim nie wiadomo jakie skarby. Ja mieszkałem kiedyś z Bomblem, ale teraz, nareszcie, podobnie jak Tośka, pokój mam tylko dla siebie, ze względu na, jak to określiła nasza Mama, „bratnią niezgodność charakterów”. Zaczęło się od tego, że Bombel próbował na mnie wymuszać różne rzeczy: na przykład miał ochotę bawić się moimi zabawkami, a kiedy nie zgadzałem się na to, leciał do Mamy na skargę, w której przedstawiał wydarzenia zupełnie inaczej (na przykład, że pozwoliłem mu się bawić, a potem zmieniłem zdanie), za co potem dostawał od mnie lanie wieczorem, w ramach braterskiej nauki dobrego wychowania. Po czym oczywiście leciał ponownie na skargę, tym razem już z wielkim płaczem. Po roku takiej zabawy, Mama z Tatą zdecydowali, że wezmą Bombla do siebie, bo jedynie wtedy w domu zapanuje Spokój.

Mieli rację. Lamenty Bombla ustały od razu. Jak to mówi Mama: „jak nożem uciął”.

Już zaraz przechodzę do opowieści o Wyprawie, tylko powiem jeszcze jedną rzecz, bo jest ważna: w co drugą sobotę miesiąca Mama z Tatą mają zwyczaj jeździć wieczorem na drugi koniec miasta, do państwa Mateckich, by stanąć do Straszliwego Pojedynku Planszówkowego – czyli krótko mówiąc, grają w Monopoly i świetnie się bawią. Na ogół wracają bardzo Późno. Moja siostra Tośka zawsze jest wtedy bardzo zła, bo Rodzice każą jej się opiekować Bomblem i mną, a Tośka, która skończyła właśnie czternaście lat, ma na sobotni wieczór swoje plany, w których opieka nad młodszymi braćmi całkowicie się nie mieści. Ostatecznie, oczywiście, zostaje z nami, zła i nieszczęśliwa, a jej opieka sprowadza się do puszczenia Bomblowi bajek na Netflixie albo na komputerze. Mną, całe szczęście, Tośka nie interesuje się w ogóle.

Wszystko zaczęło się właśnie w drugą sobotę czerwca, tydzień przed wakacjami. Rodzice pojechali do państwa Mateckich, Bombel zaległ przed komputerem w sypialni rodziców, pogryzając chipsy i głaszcząc kota, Tośka zajmowała się pisaniem SMS-ów, a ja siedziałem w swoim pokoju i grałem w FIFĘ. Był bardzo ciepły wieczór, przez otwarte okno słyszałem śpiew ptaków, w domu panował spokój.

– Hej – usłyszałem nagle, na dobre już wkręcony w mecz. – Stefan!

Z niechęcią oderwałem się od gry i podszedłem do okna. Z boku, skryty w cieniu ściany, stał mój najlepszy przyjaciel Kubuś. Dostrzegłem go tylko dlatego, że od szkieł jego okularów odbijał się blask niedalekiej latarni. Reszta jego niezbyt wysokiej sylwetki tonęła w mroku. Nic dziwnego – Kubuś przystroił się w Mundur, na który składały się od góry: zwinięta kominiarka, twarz pomalowana ciemną farbą, czarny golf, czarne dżinsy i ciemne, wysokie buty. Najwyraźniej wybierał się w miejsce, w którym nie chciał zostać zauważony. Wychyliłem się. Dostrzegłem Patyczka, Warwarę i Bogusława, wszystkich przyklejonych plecami do ściany i, podobnie jak Kubuś, ubranych na ciemno.

Od razu wyczułem, że szykowało się coś Dużego.

– Cześć, Kubuś – powiedziałem, starając się nie okazywać zbytniego zaciekawienia, chociaż w środku aż mnie skręcało, żeby jak najszybciej dowiedzieć się, o co chodzi. – Co robisz?

– Stoję pod twoim domem, geniuszu – stwierdził złośliwie mój przyjaciel. A potem dodał: – Wyłaź. Jest ważna sprawa. Idziemy.

– Dokąd? – zapytałem. Kubuś nigdy nie wdawał się w szczegóły, przynajmniej na początku akcji. Najprawdopodobniej uważał, że zachęci mnie do udziału w niej samą swoją obecnością. – Dokąd chcesz iść po nocy?

– Wyjdź, to ci powiem.

– Nie mogę – zawołałem. – Rodzice wyraźnie powiedzieli, że mam siedzieć w domu.

– Nie w tej sytuacji, człowieku – zdenerwował się Kubuś. – Zbyt ważne rzeczy się dzieją, żebyś siedział w domu. A twoi rodzice grają w Monopoly.

– Jakie rzeczy? – przełknąłem ślinę. Porzuciłem udawanie. Policzki aż mnie piekły z ciekawości.

– Pytasz jakie? – prychnął Kubuś, dając do zrozumienia, że sam powinienem się orientować w najnowszych wydarzeniach. Po czym westchnął potężnie, bo pewnie doszedł do wniosku, że szybciej będzie, kiedy sam mi wytłumaczy. Taki był ten Kubuś. – No to ci powiem jakie. Nad Uroczyskiem widać Łunę.

– Co takiego? – Przeszedł mnie dreszcz podniecenia. – Łunę?

– Nie wierzysz, to zobacz.

Podał mi lornetkę. Skierowałem ją w stronę Lasu. Przez chwilę niczego nie widziałem.

A potem, nagle…

nad drzewami,

daleko,

dostrzegłem jasną, lekko pulsującą poświatę.

Łunę.

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

1. NA ZBĄSZYNIU

Strona redakcyjna

Punkty orientacyjne

Spis treści

Redakcja i korekta

Natalia Borowiec

 

Projekt graficzny okładki

Katarzyna Wójcik

 

Skład i łamanie wersji do druku

Agnieszka Kielak

 

Ilustracje

Katarzyna Wójcik

 

© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025

© Copyright by Marcin Ciszewski, Warszawa 2025

 

Wydanie pierwsze

ISBN: 9788384300428

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

 

 

WYDAWCA

Agencja Wydawniczo-Reklamowa

Skarpa Warszawska Sp. z o.o.

ul. K.K. Baczyńskiego 1 lok. 2

00-036 Warszawa

tel. 22 416 15 81

[email protected]

www.skarpawarszawska.pl

@skarpawarszawska

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum