Kapitan Jamróz - Marcin Ciszewski - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Kapitan Jamróz ebook i audiobook

Marcin Ciszewski

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kapitan Leszek Jamróz – mianowany na dowódcę Pierwszego Samodzielnego Batalionu Rozpoznawczego Armii Krajowej – staje przed wieloma pytaniami, na które szuka odpowiedzi.

Zwyciężyliśmy Niemców w bitwie o Okęcie. Być może wygramy Powstanie Warszawskie. Ale czy Polska będzie dzięki temu bezpieczna, czy poza Warszawą będzie wolna? Jak pokonać Sowietów, jak zmienić ponure powojenne losy Polski?

Mimo posiadanego sprzętu i świetnemu wyszkoleniu liczy się coś zupełnie innego. Bo to w patriotyzmie, wiedzy i poczuciu obowiązku kryje się siła by zmieniać świat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 449

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 16 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Przemysław Bluszcz

Oceny
4,8 (64 oceny)
54
9
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Arazjel

Nie oderwiesz się od lektury

Nadal zbieram szczękę z podłogi. Każdy kolejny tom cyklu www to małe dzieło sztuki literackiej. Jako patriota jestem zakochany w postaciach, wersji historii i rozwoju akcji. Polecam wszystkim serdecznie.
10
agak71

Nie oderwiesz się od lektury

Czytelnicza uczta
10
MarcinWroc

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, jedna z lepszych jakie czytałem o tej tematyce. Cala seria zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie.
00
Albert72

Nie oderwiesz się od lektury

Dałbym sześć gwiazdek jakby było można.
00
kas69

Nie oderwiesz się od lektury

political fiction z rozmachem
00

Popularność




Re­dak­cjaRa­fał Biel­ski
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Pro­jekt gra­ficzny okładkiDark Crayon
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Mar­cin Ci­szew­ski, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w In­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-811-5
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

PRO­LOG

19 czerwca 1944, przed­mie­ścia War­szawy

Upał.

Snaj­per cze­kał.

Za­wsze naj­pierw cze­kał.

Pięć lat. Czter­na­ście re­ali­za­cji. Dwu­dzie­stu dzie­wię­ciu lu­dzi, któ­rych do­się­gły kule.

Cze­kał długo. Bo­lał go kark i pot zmo­czył ubra­nie, ale na­uczył się cier­pli­wo­ści i nie­zwra­ca­nia uwagi na fi­zyczne do­le­gli­wo­ści. Za­da­nie było w grun­cie rze­czy nie­skom­pli­ko­wane, sta­no­wi­sko do­brze ukryte, pole ostrzału czy­ste, od­le­głość nie­wielka. Dla ka­ra­binu Sako TRG 42 dwie­ście me­trów nie sta­nowi wy­ma­ga­ją­cego dy­stansu. Po­dob­nie jak dla wpraw­nego strzelca.

A sier­żant Sta­ni­sław Obara z pew­no­ścią za­słu­gi­wał na miano wpraw­nego strzelca.

On­giś pan­cer­niak, do­wódca czołgu, prze­kwa­li­fi­ko­wał się ła­two; znacz­nie ła­twiej, niż my­ślał. Miał ta­lent do tego typu ro­boty: so­koli wzrok, pewną rękę i nie­ludzki spo­kój w du­szy. Te­raz cze­kał na strzał i nie wy­ka­zy­wał oznak znie­cier­pli­wie­nia. Żuł sło­necz­ni­kowe pestki (i cią­gle pluł łu­skami; spot­ter za­sta­na­wiał się, co bar­dziej do­pro­wa­dza go do szału: samo plu­cie czy cał­ko­wita od­por­ność Obary na pro­te­sty), ob­ser­wo­wał przed­pole i cze­kał.

Zmierz­chało, ale upał nie zmniej­szał się.

We­dle ostat­niej, trze­ciej w ciągu ostat­nich kilku dni za­po­wie­dzi fi­gu­rant po­wi­nien po­ja­wić się o dzie­wią­tej, tuż przed za­pad­nię­ciem zmroku.

Spot­ter po­ru­szył się, nie­cier­pli­wym ge­stem od­ga­nia­jąc wy­jąt­kowo na­tar­czy­wego ko­mara. W tym mo­men­cie Obara usły­szał w słu­chawce ci­chy głos Woj­tyń­skiego.

– Idzie kon­takt.

Sier­żant przy­ło­żył oko do ce­low­nika optycz­nego. Po nie­spełna trzech se­kun­dach w polu wi­dze­nia po­ja­wił się młody męż­czy­zna w dłu­gim ja­snym pro­chowcu. Szedł nie­pew­nym kro­kiem, roz­glą­da­jąc się na boki. De­li­katny, lekki wie­trzyk roz­wie­wał poły płasz­cza.

Po chwili męż­czy­zna sta­nął. Wy­cią­gnął z kie­szeni ga­zetę, roz­ło­żył ją i za­czął uda­wać, że czyta. Idio­tyzm: w pół­mroku czyn­ność nie mo­gła ucho­dzić za na­tu­ralną. Obara nie za­sta­na­wiał się nad tym; czujny i sku­piony ło­wił każdy od­głos i każdy naj­mniej­szy na­wet ruch.

Miej­sce było od­ludne, po­ło­żone na da­le­kiej Ocho­cie. Naj­bliż­sze domy stały pra­wie trzy­sta me­trów da­lej. Na ewen­tu­alne py­ta­nie o la­tar­nie uliczne miesz­kańcy roz­dzia­wiali ze zdzi­wie­nia usta. Je­dyny punkt cha­rak­te­ry­styczny sta­no­wiła mała przy­drożna ka­pliczka, z ma­leń­kim, peł­ga­ją­cym świa­teł­kiem za­pa­lo­nej nie­dawno świeczki.

Czy­ta­jący ga­zetę męż­czy­zna przy­był, żeby spo­tkać się z czło­wie­kiem, na któ­rego po­lo­wali od wielu ty­go­dni.

– Jesz­cze parę mi­nut i mo­żemy się zwi­jać – mruk­nął Obara. – Za­raz bę­dzie za ciemno.

Spot­ter przy­tknął oko do lu­nety ob­ser­wa­cyj­nej.

– No – po­twier­dził. – Już te­raz gówno wi­dać.

– Je­dzie. Na pięt­na­stej – pa­dła ko­lejna in­for­ma­cja. Ma­jor Woj­tyń­ski bar­dzo rzadko oka­zy­wał ja­kie­kol­wiek emo­cje, ale tym ra­zem w jego gło­sie sier­żant wy­raź­nie usły­szał na­pię­cie. Wcze­śniej kilka razy ude­rzali w pustkę, te­raz wszystko wska­zy­wało na to, że wresz­cie im się uda; po­lo­wa­nie wkra­czało w de­cy­du­jącą fazę. Wszy­scy chcieli mieć je za sobą.

Z pra­wej, pod­ska­ku­jąc na wy­bo­jach, nad­je­chał sa­mo­chód oso­bowy.

Obara wstrzy­mał od­dech.

Sa­mo­chód za­trzy­mał się. Sil­nik rów­no­mier­nie pra­co­wał na wol­nych ob­ro­tach Męż­czy­zna w płasz­czu pod­niósł wzrok, przez chwilę przy­glą­dał się po­jaz­dowi. Po­tem nieco ner­wo­wymi ru­chami zło­żył ga­zetę, wsa­dził ją do kie­szeni i nie­spiesz­nie ru­szył w stronę auta.

Obara ode­rwał na se­kundę oko od ce­low­nika i po­krę­cił bęb­nem na­stawy. Ob­raz wy­ostrzył się. Kie­rowca miał na gło­wie ka­pe­lusz. Jego twarz to­nęła w cie­niu. Nie­istotne: iden­ty­fi­ka­cja tego czło­wieka zo­stała do­ko­nana już wcze­śniej. Obara miał strze­lić i za­dbać, by kula się­gnęła celu.

– Zie­lone świa­tło – usły­szał głos Woj­tyń­skiego.

A więc jed­nak. Nie bę­dzie wię­cej cze­ka­nia. Nie ude­rzą znowu w pustkę.

Sta­no­wi­sko ma­jora znaj­do­wało się w po­bliżu, w miej­scu, z któ­rego do­wódca miał pełną moż­li­wość ob­ser­wa­cji te­renu i celu. Woj­tyń­ski za­wsze sta­rał się pa­no­wać nad wszyst­kimi ele­men­tami ope­ra­cji.

Obara za­czął ścią­gać spust.

W tym mo­men­cie coś po­ru­szyło się w sa­mo­cho­dzie. W le­wej dol­nej czę­ści oka ce­low­nika strze­lec za­uwa­żył ja­kiś cień, któ­rego nie po­winno tu być i któ­rego po­cho­dze­nia nie po­tra­fił w pierw­szej chwili okre­ślić. Prze­su­nął lufę nieco w dół i w prawo.

– Broń! – krzyk­nął.

Pa­lec do­koń­czył ruch.

Huk za­brzmiał ostro w ci­chym po­wie­trzu let­niego wie­czoru.

Kula prze­le­ciała dwie­ście me­trów w jedną trze­cią se­kundy i wbiła się w skroń czło­wieka zaj­mu­ją­cego miej­sce na tyl­nym sie­dze­niu, który wła­śnie wy­su­wał przez okno lufę pi­sto­letu ma­szy­no­wego. Broń wy­pa­dła na ze­wnątrz, a męż­czy­zna znik­nął z pola wi­dze­nia.

Wtedy wy­da­rzyło się wiele rze­czy na­raz.

Sil­nik sa­mo­chodu ryk­nął i po­jazd sko­czył do przodu, jakby pchnięty gi­gan­tyczną sprę­żyną. Nie­dawny czy­tel­nik ga­zety był zbyt bli­sko, w związku z czym za­re­ago­wał z opóź­nie­niem – cios za­dany koń­cówką zde­rzaka pod­ciął go i rzu­cił na zie­mię. Auto na­bie­rało pędu; Obara koń­czył ry­glo­wać za­mek.

Nim strze­lił po­wtór­nie, z od­da­lo­nych o kil­ka­dzie­siąt me­trów za­ro­śli roz­le­gła się se­ria ka­ra­binu ma­szy­no­wego MG 42. Ope­ra­tor miał mało czasu na pod­ję­cie de­cy­zji i sporą od­le­głość przed sobą. Po­mimo to se­ria była celna. Osza­ła­mia­jąco szyb­kie stac­cato kul za­bęb­niło o ko­cie łby i ka­ro­se­rię od­da­la­ją­cego się po­jazdu. Pę­kły szyby, z prze­bi­tego baku chlu­snął stru­mień ben­zyny, z hu­kiem wy­bu­chła tra­fiona kulą opona. Sa­mo­chód za­ko­ły­sał się i prze­krzy­wił na bok. Kie­rowca do­dał gazu, sil­nik za­wył jakby w pro­te­ście, spod opon syp­nęło ka­mie­niami i ku­rzem; Obara ob­ró­cił długą nie­mal na metr lufę i po­cią­gnął spust. Po­cisk prze­szedł przez wy­tłu­czoną szybę tyl­nego okna, prze­bił górną część opar­cia i tra­fił w szyję kie­rowcy. Męż­czy­zna po­le­ciał twa­rzą na kie­row­nicę, bez­silne ręce stra­ciły chwyt i opa­dły wzdłuż ciała. Sa­mo­chód zje­chał z drogi, prze­sko­czył siłą roz­pędu przez płytki przy­drożny rów, po czym ude­rzył w ra­chi­tyczną, po­wy­krę­caną w dziw­nych spa­zmach ol­chę, zła­mał ją nie­mal u pod­stawy i po­to­czył się da­lej. Po­now­nie za­grzmiał od­le­gły kaem. Kule prze­biły po­trza­skaną ka­ro­se­rię i wy­rwały kępki trawy wo­kół.

Sa­mo­chód su­nął jesz­cze dwa­dzie­ścia me­trów, po czym sta­nął.

Obara za­re­pe­to­wał Sako, przy­tknął oko do ce­low­nika i cze­kał. Nie do­strzegł żad­nego ru­chu, je­żeli nie li­czyć nie­wiel­kiego stru­myczka ben­zyny na­dal wy­cie­ka­ją­cej ze zbior­nika. Po gwał­tow­nej erup­cji prze­mocy świat po­now­nie za­stygł w ci­szy i spo­koju.

– Sek­cja Alfa, spraw­dzić kon­takt i fi­gu­ranta – usły­szał głos Woj­tyń­skiego. – Obara, ubez­pie­czasz.

– Zro­zu­mia­łem – po­twier­dził sier­żant.

Z krza­ków po dru­giej strony drogi wy­sko­czyło trzech żoł­nie­rzy z bro­nią go­tową do strzału. Je­den z nich pod­biegł do pod­no­szą­cego się z ko­lan męż­czy­zny w ja­snym pro­chowcu. Po­mógł mu wstać, po czym obaj szybko od­da­lili się w stronę sto­ją­cego w ukry­ciu sa­mo­chodu sek­cji za­bez­pie­cza­ją­cej ak­cję. Dwaj ko­lejni po­de­szli ostroż­nie do roz­bi­tego auta. Je­den zaj­rzał do środka.

– Tu Alfa Je­den. Dwa cele zdjęte – usły­szał w słu­chaw­kach jego głos Obara. – W tym fi­gu­rant. Ten, co chciał strze­lać.

– Je­steś pe­wien, Alfa Je­den? – za­py­tał Woj­tyń­ski.

Żoł­nierz na­chy­lił się. Bły­snął flesz.

– Zro­bi­łem zdję­cie. Ale je­stem pe­wien.

– Do­brze. Ob­szu­kaj ich, za­bierz im broń i do­ku­menty i zwi­jamy się. Uwaga, wszyst­kie sek­cje. Ko­niec ak­cji. Od­wrót.

Obara roz­ła­do­wał broń i pod­niósł się do klę­czek. Spot­ter otarł pot z czoła.

– No – po­wie­dział to­nem czło­wieka zrzu­ca­ją­cego z ra­mion nad­mier­nie za­ła­do­wany ple­cak, po czym za­czął zbie­rać po­roz­rzu­cane wo­kół przy­rządy po­mia­rowe i ter­mos z dawno wy­sty­głą kawą.

Sto me­trów da­lej po­rucz­nik Le­szek Jam­róz ner­wowo za­tarł ręce. Czuł, że na­pię­cie za­czyna go po­mału opusz­czać; zda­wał so­bie sprawę, że na do­bre nie odej­dzie ni­gdy. Spoj­rzał na Woj­tyń­skiego. Do­wódca ba­ta­lionu świet­nie umiał ma­sko­wać uczu­cia, ale tym ra­zem w oczach mi­gała me­lan­cho­lia.

– Udało się – po­wie­dział Jam­róz.

– Tym ra­zem tak.

– Ostat­nim ra­zem też się udało. I wcze­śniej też.

Woj­tyń­ski scho­wał lor­netkę do fu­te­rału. Wzru­szył ra­mio­nami. Byli sami na sta­no­wi­sku do­wo­dze­nia.

– To nie ma zna­cze­nia – od­parł.

– Prze­sa­dzasz. Sys­tem ochrony ba­ta­lionu jest szczelny. In­for­ma­cje do­cho­dzą z wy­prze­dze­niem. Tak jak wcze­śniej. Tak jak te­raz.

– Aż do pierw­szego razu, kiedy przyjdą za późno. Zdą­ży­li­śmy o włos. Tam­tych było dwóch, a miał być je­den. Chcieli zli­kwi­do­wać Sta­ni­szew­skiego.

– Bo?

Woj­tyń­ski skrzy­wił się ze znie­cier­pli­wie­niem.

– Na­brali po­dej­rzeń, na tyle, by uznać, że Sta­ni­szew­ski ich wy­sta­wia. Jak do tego do­szli? Nie wiem. Są ostrożni i mają masę kon­tak­tów wśród na­szych ro­dzi­mych ko­mu­chów. Moż­liwe, że in­fil­trują znacz­nie głę­biej, niż nam się wy­daje.

– To ra­czej izo­lo­wane śro­do­wi­sko. Lu­dzie trzy­mają się od nich z da­leka.

– Nie lek­ce­waż ko­mu­ni­stów. Są sku­teczni. Stoi za nimi siła i nie­ogra­ni­czone środki ma­te­rialne.

Jam­róz przyj­rzał się do­wódcy uważ­niej. To na­prawdę było do niego nie­po­dobne. Woj­tyń­ski hoł­do­wał za­sa­dzie, żeby ni­gdy nie uze­wnętrz­niać emo­cji. A te­raz jego głos wręcz drżał od pa­sji.

– Od po­czątku było wia­domo, że ani jedni, ani dru­dzy nie od­pusz­czą. Niemcy słabną, więc mamy z nimi co­raz mniej kło­po­tów. So­wieci są ak­tywni i będą jesz­cze bar­dziej. Tak po pro­stu jest.

– Ja­sne. To nie zmie­nia faktu, że w końcu będą górą.

Taki pe­sy­mizm rów­nież nie pa­so­wał do ob­razu do­wódcy. Jam­róz za­wsze są­dził, że Woj­tyń­ski prze­trwa wojnę nie tylko nie­dra­śnięty fi­zycz­nie, ale rów­nież bez uszczerbku na psy­chice. Ktoś w tym to­wa­rzy­stwie mu­siał wy­da­wać się nie­znisz­czalny. Wszy­scy po­trze­bo­wali tego rów­nie mocno, jak suk­ce­sów w walce.

– Na ra­zie idzie zgod­nie z pla­nem. Trzy­mamy So­wie­tów z dala od nas, wkrótce opa­nu­jemy War­szawę, przy­je­dzie rząd, Ame­ry­ka­nie za­pew­nią do­stawy...

Woj­tyń­ski skrzy­wił się.

Ow­szem, po raz ko­lejny udało się zi­den­ty­fi­ko­wać, na­mie­rzyć i zli­kwi­do­wać so­wiec­kiego agenta, ma­ją­cego za za­da­nie roz­pra­co­wa­nie struk­tur ba­ta­lionu. Sta­ni­szew­ski, męż­czy­zna z ga­zetą, był jed­nym z naj­bar­dziej wy­daj­nych in­for­ma­to­rów Stań­czaka, szefa kontr­wy­wiadu od­działu. Ulo­ko­wany wy­soko w struk­tu­rach ko­mu­ni­stycz­nych or­ga­ni­za­cji dzia­ła­ją­cych w pod­zie­miu, na te­re­nie sto­licy przy­dał się już nie­raz, za co był zresztą hoj­nie wy­na­gra­dzany.

Ale Woj­tyń­ski wie­dział, że prze­ciw­nik może dzia­łać w skali, która dla niego była nie­do­stępna. Wróg miał nie­mal nie­ogra­ni­czone za­soby, wspar­cie Za­chodu i kon­kretny plan dzia­ła­nia. Opa­no­wa­nie Pol­ski i usta­no­wie­nie po­wol­nego so­bie rządu było je­dy­nie jego czę­ścią, na­wet nie ce­lem sa­mym w so­bie. Woj­tyń­ski miał przy tym świa­do­mość, że So­wieci do­sko­nale wie­dzą o ist­nie­niu ba­ta­lionu, a co za tym idzie, nie ustaną w wy­sił­kach, by nie tylko prze­chwy­cić znaj­du­jącą się w jego rę­kach tech­no­lo­gię, ale rów­nież wy­do­być od żoł­nie­rzy od­działu wie­dzę do­ty­czącą przy­szło­ści. Fakt, że cho­dziło o wie­dzę co do szcze­gó­łów nie­ak­tu­alną – wy­da­rze­nia, przy­naj­mniej w Pol­sce, to­czyły się nieco in­nym to­rem niż w wer­sji hi­sto­rii zna­nej Woj­tyń­skiemu i spółce – nie miał zna­cze­nia. Li­czyła się zna­jo­mość me­cha­ni­zmów, pro­ce­sów, a także, co rów­nie istotne, wie­dza na te­mat per­so­na­liów. Woj­tyń­ski mógł się za­ło­żyć, że Sta­lin dałby wiele, by do­wie­dzieć się, na któ­rego ze swo­ich pod­wład­nych może bez­względ­nie li­czyć, a kto pla­nuje go zdra­dzić. Były to in­for­ma­cje bez­cenne dla każ­dego je­dy­no­władcy.

– Więc co da­lej? – za­py­tał Jam­róz.

– Nic.

– Nie ro­zu­miem.

Woj­tyń­ski wes­tchnął. Żoł­nie­rze za­częli się wy­co­fy­wać. Gdzieś nie­opo­dal za­war­czał sil­nik cię­ża­rówki.

– Do­wódz­two, tu Alfa. Ła­dunki go­towe – za­szu­miało w słu­chawce.

– Przy­ją­łem – po­wie­dział Woj­tyń­ski. – Od­pa­laj.

Je­den z żoł­nie­rzy na­ci­snął gu­zik de­to­na­tora. Eks­plo­zja była nie­wielka, stłu­miona, wy­star­cza­jąca jed­nak, by za­mie­nić sa­mo­chód ze zwło­kami dwójki lu­dzi w nie­roz­po­zna­walny wrak. Pło­mień ostro kon­tra­sto­wał z za­pa­da­jącą szybko ciem­no­ścią.

Woj­tyń­ski spoj­rzał na Jam­roza.

– Zwi­jamy się – po­wie­dział.

Po­rucz­nik na­wet się nie po­ru­szył.

– Nie od­po­wie­dzia­łeś na py­ta­nie.

– Od­po­wie­dzia­łem.

– Po­wiedz jesz­cze raz, że­bym zro­zu­miał. So­wieci nie zre­zy­gnują. Będą da­lej pró­bo­wali nas roz­pra­co­wać. Uda im się w końcu ko­goś ku­pić. Moż­liwe. Więc co? Od­pusz­czamy? Pły­nę­li­śmy pięć lat, a te­raz za­wra­camy przed por­tem?

– Zda­jesz so­bie sprawę, co się wy­da­rzy? – za­py­tał ci­cho Woj­tyń­ski.

Po­rucz­nik spoj­rzał mu w oczy i prze­szedł go dreszcz; ni­gdy nie wi­dział do­wódcy w ta­kim sta­nie du­cha. I nie cho­dziło o oka­zy­wa­nie uczuć. W tym czło­wieku była ja­kaś zło­wróżbna re­zy­gna­cja.

– Py­tasz, jaki jest plan? Opa­no­wu­jemy sto­licę, przy­jeż­dża rząd, Ame­ry­ka­nie do­star­czają broń i po­pie­rają nas wo­bec So­wie­tów... – Urwał, bo zo­ba­czył, że ma­jor wcale go nie słu­cha.

– Ni­gdy nie wró­cimy do sie­bie, ro­zu­miesz? – wy­rzu­cił z sie­bie Woj­tyń­ski.

– No... – Jam­róz za­wa­hał się. Co wła­ści­wie chciał po­wie­dzieć? – Więk­szość się na to zgo­dziła.

– Wiem. Co ozna­cza, że mniej­szość, która się nie zga­dza, też bę­dzie mu­siała tu tkwić. Czy chce, czy nie. Obo­jęt­nie jak się sy­tu­acja po­to­czy, od­wrotu nie bę­dzie. Może uda się zmie­nić przy­szłość, a może nie.

– Ale...

– Czy mamy prawo tego żą­dać od lu­dzi?

Jam­róz po­czuł na­gły przy­pływ iry­ta­cji.

– Każdy do­wódca ma prawo żą­dać od żoł­nie­rzy po­świę­ce­nia, na­wet po­świę­ce­nia ży­cia – wy­pa­lił, może odro­binę gło­śniej, niż za­mie­rzał.

Spo­dzie­wał się re­pry­mendy, ale za­miast tego po­czuł rękę na ra­mie­niu.

– Każda epoka ma swój ko­deks po­stę­po­wa­nia. Zdaje mi się, że szcze­gól­nie do­ty­czy to woj­ska. Tyle że my nie na­le­żymy do tej epoki. Nie mamy tu ro­dzin, żad­nego za­ko­twi­cze­nia, wła­ści­wie nic nas tu nie trzyma. Nie ist­nie­jemy spo­łecz­nie. Więc jak mogę wy­ma­gać od lu­dzi, żeby za to umie­rali?

– Sam nie wie­rzysz w to, co mó­wisz.

– Chciał­bym.

– Więc po co to wszystko? Walka, ry­zyko, wy­si­łek? Nic nie miało sensu?

– Nie wiem. I pew­nie ni­gdy się nie do­wiem.

– Jezu.

– Przyj­mijmy, że wy­gry­wamy po­wsta­nie, przy­jeż­dża rząd i jest wolna Pol­ska. Czy wtedy wszystko na­biera sensu?

– Oczy­wi­ście. Mamy Pol­skę. Nie taką, jaką pa­mię­tamy, ale na­szą. Je­ste­śmy tu pięć lat. Przy­zwy­cza­ili­śmy się. Chło­paki my­ślą o za­kła­da­niu ro­dzin. Wszystko się ułoży.

– Obyś miał ra­cję.

– To jest twoja ra­cja. To mniej wię­cej mó­wi­łeś przez ten czas. I lu­dzie ci uwie­rzyli. Ja ci uwie­rzy­łem.

Woj­tyń­ski od­wró­cił się. Jego ra­miona, mocne i mu­sku­larne, opa­dły nieco.

– Nie mogę przez to spać – po­wie­dział ci­cho.

Jam­róz ni­gdy nie za­po­mniał tych słów.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki