OBŁĘD - Jolanta Bartoś - ebook + książka

OBŁĘD ebook

Bartoś Jolanta

4,7

Opis

Karolina Ciesielska – młoda, ambitna kobieta – dostaje niewyjaśnionych ataków paniki. Widzi mrożące krew w żyłach sceny morderstw, odczuwa ból ofiar, słyszy głos niezidentyfikowanego zabójcy. Posądzona o schizofrenię trafia do szpitala skąd uwalnia ją prowadzący śledztwo w sprawie seryjnego mordercy prokurator. Czy Karolina jest medium czy może popadła w OBŁĘD? Wiktor Adamski wierzy w prawdziwość jej przeżyć, ale czy uda mu się to udowodnić? Czy jej wizje pomogą dopaść mordercę? Zawrotna akcja, sadystyczny morderca, skradziona tożsamość… Jeśli lubicie się bać – sięgnijcie po „OBŁĘD”. Koniecznie.

Część I trylogii

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 305

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (6 ocen)
4
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro

Copyright © by Jolanta Bartoś

Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek

Skład i łamanie: WLBP

Redakcja i korekta: Maja Szkolniak

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: II, Warszawa 2023

Patroni:

Leszczyniak

Panorama Leszczyńska

Z fascynacją o książkach – blog

Miłość do czytania – blog

Diabelskie Recenzje – blog

Recenzje Agi – blog

ISBN: 978-83-66945-67-8

Moim Kochanym Rodzicom

Obudziła się otumaniona lekami, które wciąż działały, mimo że nie brała ich od poprzedniego dnia. Od chwili, gdy Wiktor Adamski zabrał ją, pomimo protestów personelu medycznego, z zamkniętego oddziału szpitala. Nie pamiętała, kiedy ostatnio obudziła się wolna. Jej ręce nie były skrępowane i przywiązane do niewygodnego łóżka, a wokół nie było żadnych sprzętów, które wprawiały ją w przerażenie. Nie poznawała pokoju, w którym się obudziła. Nigdy wcześniej tu nie była, więc wszystko wydawało się obce. Wstała i wyszła boso na korytarz. Zapach świeżo zaparzonej kawy przyciągnął ją do kuchni, gdzie krzątał się mężczyzna, który poprzedniego dnia walczył o jej uwolnienie.

– Dobrze spałaś? – zapytał, gdy stanęła w drzwiach.

– Tak – odparła, niepewnie patrząc na mężczyznę ubranego zaledwie w bokserki i koszulkę polo.

– Siadaj. Zrobię ci kawy. Chyba że nie pijesz kawy rano? – zapytał.

– Poproszę. – Uśmiechnęła się delikatnie. – A gdzie… twoja dziewczyna? – zapytała, siadając na wysokim krześle przy kuchennej wyspie, która stanowiła też stół.

– Asia już jest w pracy – wyjaśnił, podając jej kubek kawy. – Jak ci się spało?

– Chyba dobrze. Nie chciałam wam sprawiać kłopotów.

– I nie sprawiasz. Możesz tu zostać. Sprawdzę tego twojego faceta. Jeśli wymusił na tobie podpisanie umowy, gdy byłaś w szpitalu, unieważnienie tego dokumentu będzie formalnością.

– A jeśli nie? Co jeśli nic nie pamiętam?

– Pamiętasz. – Złapał jej dłoń.

– Nie chcę wracać do szpitala – wyznała, patrząc mu w oczy.

– I nie wrócisz – powiedział z naciskiem na każde słowo. – Przejrzałem wszystkie akta tych spraw. Przy każdym jest jakaś wzmianka o tobie. Jesteś jedyną osobą, która w jakiś sposób łączy wszystkie te morderstwa. I muszę się dowiedzieć dlaczego.

– Ale ja nic nie pamiętam…

– Posłuchaj mnie. Wiem, że wszyscy cię skrzywdzili. Uznali za wariatkę i pozbyli się problemu. Ale wierzę, że możesz nam pomóc. Wierzę, że umiesz więcej niż my…

– Ja już nie śnię… od dawna.

– To działanie leków. Myślę, że za kilka dni wszystko się zmieni.

– I znowu będę miała koszmary – powiedziała smutna.

– Karolino! – Wiktor podniósł lekko jej brodę, tak że patrzyła mu w oczy. – To dar, który powinnaś wykorzystać. To nie jest przekleństwo. Poza tym będę przy tobie. OK?

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Nie pamiętała nic. Cały świat przestał mieć jakiekolwiek znaczenie, gdy trafiła do szpitala psychiatrycznego. Dostała tyle leków, że chwilami czuła się jak bezbronna roślina, którą w każdej chwili ktoś może zdeptać.

Trzymała kubek pachnącej, aromatycznej kawy w swoich dłoniach i zastanawiała się, dlaczego ten facet tak bardzo o nią dba. Była tylko wariatką, która miewała koszmarne sny. Ale te koszmary zaczęły przenikać do rzeczywistości. Czuła ból tych kobiet, przerażenie tkwiące w ich oczach i psychozę czającą się tuż obok, gotową w każdej chwili dopaść swoją ofiarę. A potem czuła pragnienie śmierci, wybawienia, ciszy. Wszystko to przeszkadzało jej normalnie funkcjonować. Nie wiedziała, kiedy dopadną ją te urojone wizje. Czasami śniła na jawie. Odpływała na moment na wykładach czy w tramwaju i budziła się przerażona, krzycząc histerycznie.

Była wariatką. Tak uważała, dopóki nie znalazła w Internecie artykułu o zaginionej kobiecie. Była pewna, że widziała ją w swoich snach.

Tylko komu powinna o tym opowiedzieć?

Jej chłopak, Michał, już i tak wściekał się, gdy niemal każdej nocy budziła go, krzycząc przez sen. Wolał spać w drugim pokoju, żeby jej nie słyszeć, a potem przestał pojawiać się w domu. Tłumaczył, że musi się wyspać przed wykładami na uczelni, ale wiedziała, że chętniej spędza czas z kumplami na zakrapianych imprezach. Nie potrafiła go nawet za to winić. To ona była wariatką.

Odważyła się pójść na policję i opowiedzieć o tych wizjach. Początkowo policjant myślał, że mówi o morderstwie, i nawet zrobił notatkę, ale gdy powiedziała, że miała taki sen, popatrzył na nią z pobłażaniem.

– Proszę pani. My tu pracujemy, zajmujemy się poważnymi sprawami. Jeśli ma pani koszmary, od tego są lekarze. Ja niestety nie jestem psychiatrą – dodał na koniec z ironią.

Była na policji jeszcze kilka razy. Zawsze, gdy w swoich snach widziała nową ofiarę. Raz nawet spróbowała naszkicować twarz dziewczyny i zaniosła na komisariat. Trafiła na śledczego, który już ją znał. Pokazała swój rysunek, twierdząc, że ta kobieta zostanie zamordowana. Albo już nie żyje. Nie umiała określić, czy to, co widzi, dzieje się w czasie realnym, czy widzi to, co było nieuniknione.

Tym razem policjant zatrzymał ją pod pozorem dokładniejszego przesłuchania, a tymczasem odszukał jej chłopaka i to Michał odebrał ją z komisariatu. Później wydarzenia potoczyły się szybko. Przy kolejnym ataku pojawiło się pogotowie i zabrali ją do szpitala. Dostała leki uspokajające. Była śpiąca, ale nie na tyle, żeby nie słyszeć rozmowy za parawanem.

– Najlepiej będzie, jeśli ją zamknięcie. – Michał nie chciał zabrać Karoliny do domu. – Ona wrzeszczy co noc. Moim zdaniem ma nieźle zrytą czachę. To jakaś paranoja. Żył pan kiedyś z wariatką? Opowiada jakieś brednie o morderstwach, torturach, gwałtach. Krzyczy, nie poznaje nikogo w tym szale. I takie napady ma coraz częściej. Totalna schiza.

– Karolina nie stanowi zagrożenia – orzekł lekarz. – Myślę, że powinien się pan zająć narzeczoną.

– Tą wariatką? – Michał nie dawał za wygraną.

– Zostawimy ją na noc w szpitalu. Dostała leki, myślę, że po nich się wyśpi i odpocznie. Każdy z nas ma stresowe sytuacje, na które różnie reagujemy. Ale rano proszę, żeby pan po nią przyjechał.

Niestety, nie było żadnego rano. W nocy znowu miała koszmary, w szale poturbowała jednego z sanitariuszy i pielęgniarkę. Michał podjął decyzję, że należy ją zamknąć w szpitalu. Była wariatką.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Prokurator Wójtowicz przeglądał kolejne dokumenty, które musiał podpisać, gdy do jego gabinetu wszedł Wiktor.

– Chciał mnie pan widzieć? – upewnił się, że nie będzie przeszkadzał.

– Tak, wejdź. Zaraz to skończę.

Wojciech Wójtowicz był wysokim pięćdziesięcioletnim mężczyzną. Jego ciemne włosy coraz bardziej pokrywała siwizna, ale wciąż potrafił przyciągnąć spojrzenia kobiet, choć to nie dawało mu satysfakcji. Od wielu lat kochał tę samą kobietę, która dała mu córkę i syna, i która nagle zaczęła chorować. Zdjęcie rodzinne wciąż stało na jego biurku i co jakiś czas rzucał na nie okiem.

– I co z tą dziewczyną? – zapytał, odkładając swoje pióro na bok. W przeciwieństwie do innych urzędników wszystkie dokumenty podpisywał piórem, długopisu używał tylko do robienia notatek.

– Jest u mnie. Nie miała się gdzie podziać, a nie mogłem pozwolić, żeby została na ulicy, skoro niemal siłą zabrałem ją z wariatkowa.

– Jak to nie miała się gdzie podziać? Chyba gdzieś mieszkała, zanim trafiła do szpitala.

– Tak. Zawiozłem ją do tego mieszkania, ale okazało się, że jej były chłopak nie chce jej przyjąć. Nie miałem innego wyjścia. Zwłaszcza że pokazał mi umowę, jakoby Karolina jemu przekazała wszelkie prawa do tego mieszkania.

– Przekazała mu prawo własności? – upewnił się Wójtowicz.

– Dokładnie. Choć nie bardzo w to wierzę, a ona nie pamięta, żeby to zrobiła.

– Dokument musiałby być potwierdzony notarialnie – podpowiedział prokurator.

– Tak wyglądał. Ale zamierzam to sprawdzić dokładnie.

– Bardzo dobrze. Nie powinna u ciebie mieszkać, to niewłaściwe. Co na to twoja narzeczona?

– Wie pan, jaka jest Asia. Pomoże nawet psu ze złamaną nogą.

– Dwie kobiety w domu to problem – podsumował mężczyzna. – Zawieź ją do lekarza. Tu masz adres pani psycholog. – Podał Wiktorowi kartkę z adresem. – Przyjmie ją po szesnastej. I zdobądź kartę leczenia z tego szpitala. Nie wiemy, co jej podawali, a gwałtowne odstawienie leków może przynieść niepożądany skutek. Po badaniu pani psycholog będę chciał z nią porozmawiać. – Jego wzrok powędrował na zdjęcie stojące na biurku.

– Co u pana żony? – zapytał Wiktor

– Czekamy na wyniki badań. Czekanie jest bardziej uciążliwe niż samo leczenie – przyznał zatroskany.

Adamski tylko skinął głową, bo nie miał pojęcia, co powiedzieć. Że trzeba mieć nadzieję? Taki banał? Pewnie słyszy to od każdego, a temu facetowi potrzeba siły i energii nie tylko do pracy. Wstał, powiedział, że zajrzy za chwilę, gdy przygotuje dokumenty dotyczące mieszkania Karoliny, i wyszedł, pozostawiając prokuratora jego własnym troskom.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Michał Walczak nie należał do osób, które zrywają się wcześnie z łóżka. Korzystał z życia, dopóki mógł. A od kiedy pozbył się z mieszkania swojej dziewczyny, poczuł się wolny. Wcześniej starał się jej unikać. Gdy po raz pierwszy miała koszmarny sen, bardzo się tym przejął. Próbował ją uspokoić, pocieszyć, rozmawiać. Wiedział, że kolejnego dnia pójdzie na uczelnię zmęczony, ale akurat wtedy ta dziewczyna była dla niego najważniejsza. Kilka dni później Karolina znalazła notatkę w Internecie na temat zaginionej dziewczyny. Upierała się, że to właśnie ją widziała w swoim śnie. Uznał, że po prostu próbuje sobie wyjaśnić nocne ataki strachu. On sam nigdy nie pamiętał własnych snów. A już na pewno nie śnił żadnych koszmarów. Ale senne mary nawiedzały Karolinę coraz częściej, aż w końcu miał dość. Zachowywała się jak wariatka i nigdy nie był pewien, kiedy będzie miała atak. Nawet któryś z jego kumpli od kufla, z którymi zwykł spędzać wieczory w pubie, zaryzykował wydanie opinii, że Karolina ma schizofrenię. Początkowo nie zgadzał się z tym twierdzeniem, ale później stało się dla niego oczywiste. Jego narzeczonej nieźle odbijało.

I wtedy w jego głowie zrodził się plan. Musiał się jej pozbyć. Nie miał ochoty rezygnować z życia lekkoducha, nawet studia schodziły na dalszy plan. Został tylko rok i należało pomyśleć o pracy i normalnym życiu. Wiedział, że Karolina jest ambitna i nie odpuści żadnego egzaminu. Jemu przestało zależeć. Wolał zabawę i nocne życie, którego we Wrocławiu nie brakowało.

Gdy ujrzał ją poprzedniego dnia w drzwiach swojego mieszkania, uznał, że uciekła z psychiatryka. Ale był z nią ten facet, na którego teraz czekał, i który mu wyjaśnił, że Karolina jest zdrowa. Jakoś nie wierzył w jego słowa. Nie miał też zamiaru wpuścić byłej narzeczonej do domu.

Właściwie nawet nie wiedział, dlaczego pokazał dokument temu facetowi. Jakby miał się z czego tłumaczyć. Mieszkanie należało do niego, a Karolina nie miała tu wstępu. Dziś ten gość miał się zjawić po jej rzeczy. Właściwie w większości pozbył się już wszystkiego, co należało do Karoliny, rozdał wszystko, co mógł, a z tych kilku sukienek, wiszących w szafie, czasami korzystała jego koleżanka, z którą łączył go tylko niezobowiązujący układ. Zostało jeszcze kilka drobiazgów, których zwyczajnie było mu żal wyrzucać, jak komputer, smartfon czy biżuteria. Całe wyposażenie mieszkania uznał za swoje, należało mu się, bo miał na to dokument.

Mężczyzna zjawił się o umówionej wcześniej godzinie wraz z dwoma policjantami.

– Nie rozumiem, o co chodzi – stwierdził Michał, widząc w drzwiach trzech mężczyzn. – Wczoraj ten pan był tutaj i miał się zjawić po rzeczy mojej byłej współlokatorki. Są tu. – Wskazał ręką mały karton przy drzwiach. – Niepotrzebnie panów fatygował.

– Wiktor Adamski. Prokuratura rejonowa. – Wylegitymował się wysoki mężczyzna w lekkim, jasnoszarym garniturze. – Panowie są z komendy miejskiej. Mamy nakaz zabezpieczenia dowodów.

– Jakich dowodów? – zapytał zaskoczony Michał, próbując poprawić potargane włosy. Nigdy nie używał szczotki czy grzebienia, więc jego włosy były w wiecznym nieładzie.

– Chociażby tego dokumentu, który pan mi wczoraj okazał. Karolina Ciesielska nie pamięta, żeby coś takiego podpisywała.

– A wie pan, że leczyła się w psychiatryku? – zapytał rozdrażniony.

– Pozwoli pan, że wejdziemy? – zapytał jeden z policjantów.

– Nie widzę takiej potrzeby. Wszystko, co należy do tej dziewczyny, spakowałem tutaj. – Ponownie wskazał pudełko stojące przy drzwiach.

– Pozwoli pan. – Policjant stanął w otwartych drzwiach, wpuszczając do środka pozostałych mężczyzn.

Zaskoczony tym posunięciem Michał nawet nie zdążył zaprotestować. Drugi z policjantów schylił się i wziął karton, który zaniósł za idącym do pokoju Wiktorem.

– Zachce nam pan teraz okazać ową umowę, według której Karolina Ciesielska zrzekła się własności mieszkania na pana korzyść?

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Karolina z lekką irytacją przeszukiwała niewielki karton przyniesiony przez Wiktora.

– To nie są moje rzeczy – powiedziała smutno. – Poza tym, czy uważasz, że miałam dwie za małe na mnie sukienki, jakieś klapki i to? – Wyjęła z kartonu zbyt dużą piżamę.

– Przypuszczam, że pozbył się twoich rzeczy. Nie martw się. Na razie Asia ci coś pożyczy. – Przeniósł wzrok na wchodzącą do pokoju dziewczynę.

– Obawiam się, że wszystko może być za ciasne. – Westchnęła.

– Nie przesadzaj, macie podobną figurę. – Wiktor ocenił wygląd obu kobiet.

– Podobną nie znaczy taką samą.

– Nie oddał nawet moich kart bankowych. – Karolina usiadła bezradnie.

– Ma twoje karty? – Wiktor zareagował zbyt gwałtownie, bo dziewczyna skuliła się przestraszona. – Wybacz, nie chciałem cię wystraszyć. Powiedziałaś, że ma twoje karty?

– Tak myślę. Skoro ich nie oddał, a nigdzie nie pracuje… Przynajmniej nie pracował, zanim trafiłam do szpitala. Ja miałam stypendium…

– W jakim banku masz konto?

– W PKO.

– Chodź. – Złapał ją za rękę. – Pójdziemy sprawdzić, czy korzysta z twoich pieniędzy.

– Nie mam nawet dowodu… – pisnęła dziewczyna.

– To nic.

Wiktor miał ochotę przycisnąć gnojka do ściany i siłą wydobyć z niego wyznanie, że okradł Karolinę i wciąż korzysta z jej pieniędzy. Urzędnik w banku wcale nie chciał słuchać tłumaczeń o zaginionym dowodzie. Skoro Karolina nie umiała się wylegitymować, nie miał obowiązku obsłużenia jej, a w kolejce czekało jeszcze kilku zniecierpliwionych petentów. Dopiero legitymacja służbowa Wiktora pomogła.

Zostali zaproszeni do osobnego pokoju, w którym po chwili pojawił się inny pracownik.

– Witam państwa. Adam Kaczmarek, jestem kierownikiem tego oddziału – przedstawił się. – Przekazano mi, że macie państwo jakiś problem.

Wiktor przedstawił siebie, pokazując jednocześnie swoją legitymację, i Karolinę, która cały czas milczała.

– Muszę mieć pewność, że pani to pani. Żaden z pracowników nie obsłuży nikogo bez dowodu. – Uśmiechnął się, próbując wyjaśnić oczywistą sytuację. Zadał Karolinie kilka szczegółowych pytań, po czym obrócił monitor komputera, pokazując im stan finansów dziewczyny. – Ma pani ogromny debet. Co prawda jest jeszcze mały limit, ale karta nie jest spłacana od…. – spojrzał na pojawiające się dane – od prawie trzech miesięcy. Dziś też z niej korzystano.

– Czy może pan zablokować konto? – rzeczowo spytał Wiktor.

– Właśnie to miałem zaproponować. Tu ewidentnie doszło do kradzieży. Wcześniej pani tego nie zauważyła? – spojrzał badawczo na młodą kobietę.

– Byłam w szpitalu – przyznała załamana. – A karta kredytowa? Podniosłam limit, gdy mieliśmy jechać na wakacje…

– Karta kredytowa jest również obciążona, już ją blokuję. Ma pani jeszcze konto oszczędnościowe, tu nie ma dużo środków, ale wygląda na to, że sprawca o nim nie wie.

– Czy może pan przygotować szczegółowy wydruk operacji z konta Karoliny? – zapytał Wiktor. – Oczywiście przyniosę stosowny dokument podpisany przez prokuratora, ale tu liczy się czas.

– Na kiedy chce pan te wydruki? – dopytał kierownik oddziału.

– Właściwie na wczoraj.

Adam Kaczmarek tylko skinął głową i spojrzał jeszcze raz na monitor.

– Będą potrzebne szczegółowe dane, nie tylko biling, więc powiedzmy… jutro w południe? – zaproponował. – Będzie miał pan czas na załatwienie stosownego dokumentu, bez którego nie mogę udostępnić tych dokumentów. Czy tyle czasu panu wystarczy?

– Oczywiście – rzekł Wiktor. Pożegnali się i wyszli.

– Zabiję tego gnoja. – Karolina usiadła na ławce i zakryła twarz dłońmi, próbując zebrać myśli. – Czy będę musiała to wszystko spłacić?

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Magda chodziła nerwowo po pokoju, ramieniem przyciskając do ucha komórkę i usiłując zapalić większy niedopałek, który znalazła w popielniczce. Zaciągnęła się i wypuściła dym z płuc. Rzuciła zapalniczkę na ławę i wzięła do ręki telefon.

– No nareszcie – powiedziała wciąż wściekła, gdy usłyszała głos po drugiej stronie. – Czemu do cholery nie odbierasz?

– Nie zawsze da się odebrać – wyjaśnił spokojnie. – Chciałaś coś?

– Ta karta, którą mi dałeś, nie działa – warknęła, zaciągając się ponownie, po czym zdusiła peta w popielniczce.

– Jak nie działa? Mówiłem, nie szalej z zakupami. PIN-u ci nie podam, a małe zakupy możesz zrobić.

– Nie wkurwiaj mnie, dobra? Nawet fajek nie kupiłam, bo karta nie działa. Lepiej zrób zakupy, bo ugotuję ci zupę z petów.

– Będę za pół godziny. Może trochę więcej. A ty nie chlej, tylko posprzątaj chatę. Powinnaś ruszyć dupę, skoro u mnie mieszkasz.

– Wal się! – Magda nie znosiła wydawania jej rozkazów. – Nie jestem sprzątaczką! – Rzuciła telefon na kanapę. – Debil pojebany – podsumowała rozmowę.

Potrzebowała papierosa, żeby móc uspokoić nerwy, a w popielniczce zostały już same pety, których nie dało się zapalić. Poszła do kuchni.

Gdy wstawała, potrzebowała papierosa i kawy, a tego dnia w swojej torebce nie znalazła już ani jednej fajki. Zabrała więc kartę, którą jej zostawił Michał i wyszła do pobliskiego sklepu. Niestety wróciła z niczym, w dodatku właściciel sklepu patrzył na nią podejrzliwie, gdy chowała do dużej torebki kartę, którą nie była w stanie zapłacić, i szperała w niej w poszukiwaniu drobnych. Uzbierała tego zaledwie dwa osiemdziesiąt pięć. Co za wstyd! Ale potrzebowała nikotyny i gotowa była błagać o jednego papierosa. Mina sprzedawcy powstrzymała ją przed poniżeniem.

Jeszcze tylko kawa ratowała jej życie.

Kuchnia przypominała sajgon po wielkiej imprezie. Brudne naczynia stały wszędzie. Zlew od dawna był zawalony piętrowo i dotknięcie czegokolwiek mogło skutkować zawaleniem się dziwnej piramidy brudnych kubków i talerzy z resztkami jedzenia..

– Co za syf – westchnęła. – Nie będę tu sprzątać.

Otwierała kolejne szafki w poszukiwaniu czystego kubka lub chociażby szklanki, w której mogłaby zaparzyć kawę, gdy usłyszała dzwonek do drzwi.

– I jeszcze dupkowi trzeba otworzyć – skomentowała głośno, idąc do wyjścia.

Zaniemówiła, widząc w drzwiach trzech mężczyzn i młodą kobietę. Spodziewała się ujrzeć Michała, w dodatku z utęsknioną paczką papierosów, których tak potrzebowała.

– Wiktor Adamski. Prokuratura rejonowa. – Mężczyzna pokazał legitymację. – Mamy nakaz przeszukania.

Nie zareagowała, gdy wszyscy weszli do mieszkania. Była zbyt zaskoczona wizytą i bez słowa poszła za gośćmi do pokoju.

Kobieta natychmiast otworzyła szafę i wyciągała z niej sukienki.

– Walizka jest w szafie na korytarzu, po lewej stronie – powiedziała do mężczyzny, który pokazał Magdzie legitymację, a którego nazwiska dziewczyna już nie pamiętała.

Dwaj mundurowi nadzorowali całą akcję, a ona nie wiedziała, co ma począć. Jeden z policjantów sięgnął po leżącą na ławie kartę bankomatową.

– To moje! – Magda chciała wyciągnąć z rąk policjanta kartę, którą nierozważnie zostawiła w widocznym miejscu. Nie spodziewała się tego nalotu. – Co to ma w ogóle znaczyć? – Odzyskała w końcu pewność siebie pomieszaną z frustracją, jaką wciąż odczuwała.

– Jak się pani nazywa? – zapytał policjant.

– Magda…

– Magda? – powtórzył policjant, czekając na dodatkową odpowiedź.

– Magdalena Urbańska.

– A więc karta nie jest pani. – Pokazał przedmiot Wiktorowi. – Poproszę panią o dowód osobisty.

– Proszę spisać protokół. – Wiktor wciąż był bardzo oficjalny, próbując jednocześnie pilnować Karoliny, którą tego dnia roznosiła energia. Dobrze wiedział, że nie spała w nocy, a po wizycie w banku poprzedniego dnia była załamana. Dzisiaj przypominała wulkan energii i bał się, że w każdej chwili może wybuchnąć. Ale dziewczyna krążyła od szafy do komody, przeszukując wszystkie rzeczy. Zamknęła walizkę i spojrzała na Wiktora.

– Wezmę to – powiedział i oboje weszli do pokoju, w którym była Magda i dwaj policjanci.

– Ten laptop też jest mój. – Wskazała na stojący na biurku komputer.

– Kim jest ta zdzira? – Magda nieprzytomnie patrzyła na kobietę, która wskazuje policjantom, co powinni zabrać z mieszkania.

Wiktor odłączył kable i podał sprzęt policjantowi. Ten bez słowa spisał numery seryjne.

– Radzę uważać na słowa – odezwał się policjant stojący przy drzwiach. – Już i tak będzie miała pani postawiony zarzut kradzieży karty kredytowej.

– Czego? – Magda była wściekła – Chyba was, kurwa, pojebało. To nie moja karta. Dał mi ją ten dupek…

– A przed chwilą wszyscy słyszeliśmy, że to pani karta.

– Ta sukienka też jest moja. – Karolina z żalem patrzyła na swoją ulubioną letnią sukienkę, która wisiała na skacowanej, zbyt chudej dziewczynie. I to miałaby być nowa miłość Michała? Nie mogła uwierzyć, że kiedykolwiek kochała tego faceta. Wysunęła szufladę biurka i wyjęła długie ostro zakończone nożyczki. Nim ktokolwiek zdołał się zorientować, już stała obok Magdy z narzędziem w ręku.

– Karolina! – Przerażony Wiktor patrzył na dziewczynę i przez moment przeleciała mu przez głowę myśl, że Karolina może być niebezpieczna dla otoczenia.

Karolina złapała ramiączko sukienki, w którą była ubrana Magda i przecięła je. Dziewczyna przytrzymała odzież, zasłaniając możliwość przecięcia drugiego sznurka, Karolina złapała za materiał pod jej szyją i przecięła dekolt, po czym oddała nożyczki policjantowi, który zdążył do niej podejść.

– To jest wariatka! – wrzeszczała Magda, gdy Karolina zamierzała odejść.

Na te słowa kobieta odwróciła się i pociągnęła przeciętą sukienkę. Materiał leciutko jęknął i rozdarł się poniżej pasa, odsłaniając zbyt chude ciało Magdy.

– Magda, gdzie jesteś? – usłyszeli głos dochodzący od wejścia.

Policjant wyszedł z pokoju i gestem zaprosił Michała do środka.

– Nie rozumiem, co panowie tu robią? – Michał najwyraźniej uznał, że najlepszą formą obrony będzie atak.

– Nie oddał pan wczoraj rzeczy Karoliny, więc tym razem ona sama je odbierze.

– Ale nie to. – Michał sięgnął po laptop leżący obok dokumentów, które wypisywał policjant.

– To też. – Drugi mężczyzna zabrał z jego rąk komputer i odłożył na ławę.

– Jakim prawem?!

– Mogę pana prosić o dowód osobisty? – zapytał policjant spisujący raport.

– Niby w jakim celu? – Michał wciąż był wzburzony faktem, że w mieszkaniu zastał policję i prokuratora.

– Te rzeczy zabieramy ze sobą. Muszą być sprawdzone, żebyśmy wiedzieli, komu je oddać. A odzyska je pan, tylko przedstawiając dokument, który wpiszę w raport – wyjaśnił pokrętnie policjant.

– Bardzo proszę. – Michał wyciągnął z kieszeni spodni portfel i podał policjantowi dowód osobisty.

– Mogę? – Wiktor sięgnął ręką po portfel i zanim mężczyzna cokolwiek zdążył powiedzieć, zajrzał do środka.

– To też jest pana? – Wyjął drugi dowód.

– Proszę mi to oddać! – Michał próbował odebrać Wiktorowi swoje dokumenty, ale powstrzymał go policjant, przytrzymując jego ręce i wykręcając je do tyłu.

– Spokój! – nakazał, po czym puścił młodego mężczyznę.

– Twoje? – zapytał Wiktor, pokazując Karolinie.

Dziewczyna spojrzała na mały prostokącik.

– Tak – przyznała.

– O! A to? – Adamski wyjął z portfela kolejny dokument.

– Moja karta.

– Korzystał pan z niej? – zapytał asesor.

– Nie pamiętam. – Próbował uniknąć odpowiedzi na pytanie. – Dosyć tego! – Odzyskał pewność siebie, widząc, że sytuacja zmierza w złym kierunku. – Dzwonię na policję.

– Ma pan policję w mieszkaniu – zauważył siedzący funkcjonariusz.

Michał zdążył wyjąć z kieszeni komórkę i zastygł w bezruchu.

– Moja komórka. – Karolina zabrała z dłoni Michała smartfon.

– Jesteś pewna? – zapytał Wiktor.

– Tak.

– Taa, akurat. Wariatka leczyła się w psychiatryku, a wy jej wierzycie?

Asesor podał funkcjonariuszowi aparat i zapytał Michała:

– Korzystał pan z kart bankowych Karoliny Ciesielskiej?

– Nie pamiętam! – powtórzył ze złością Michał.

– To odświeżę panu pamięć na komisariacie. Zabierzcie go – polecił i policjant zakuł ręce Michała w kajdanki. – I tę panienkę również – dodał Wiktor. – Tylko może niech się ubierze… – Ocenił wygląd kobiety.

– W co mam się ubrać, skoro ona zabrała wszystkie ciuchy?

– To są moje ciuchy. – Karolina nie chciała ustąpić.

– Może przejrzyj jeszcze biurko. – Wiktor próbował nie dopuścić do kolejnej konfrontacji obu kobiet, zwłaszcza że coraz mniej był pewny zachowania swojej podopiecznej.

Karolina otworzyła szufladę, w której leżała korespondencja zaadresowana do niej.

– Powinnam to zabrać? – zapytała Wiktora.

– Powinniśmy – poprawił ją mężczyzna. – Wszystko musi trafić na komisariat i tam to przejrzymy, żeby wiedzieć, jakie jeszcze zarzuty możemy postawić temu gościowi.

– Kurwa, to moje mieszkanie! Nie macie prawa! – krzyczał Michał.

– To się jeszcze okaże – podsumował asesor, przeglądając korespondencję. – Skoro mieszkanie jest pana, to dlaczego rachunki przychodzą zaadresowane na panią Karolinę?

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

– Nie możesz się zachowywać jak wariatka! – grzmiał Wiktor, gdy tylko znalazł się w domu.

Obie dziewczyny właśnie kończyły przygotowywanie obiadu. Karolina zastygła z wielkim nożem w dłoni, którym szatkowała zieloną pietruszkę.

– Nie jestem wariatką – zauważyła spokojnie.

– Ale swoim zachowaniem sprawiasz, że tak możesz być odebrana. – Wiktor nie dawał za wygraną. – I mogłabyś odłożyć ten nóż…

Dziewczyna położyła na desce swoje narzędzie, zdjęła kuchenny fartuszek i bez słowa wyszła z kuchni.

– Nie byłeś zbyt delikatny – zauważyła Asia. – Ona zbyt dużo przeszła, a ty jeszcze na nią krzyczysz.

– Nie widziałaś, co zrobiła… – próbował się usprawiedliwić.

– Wiem. Powiedziała mi. I wiesz co, ja na jej miejscu powyrywałabym tej małpie wszystkie pióra. Facet zamknął ją w zakładzie dla obłąkanych, oddał wszystkie rzeczy swojej kochance i Karolina ma być z tego zadowolona? Gdybym ja tam była, nie skończyłoby się na poszarpanej sukience… – Wzięła nóż do ręki i kończyła szatkowanie pietruszki.

– Małpa nie ma piór – rzeczowo zauważył Wiktor.

– Tak? A zauważyłeś, że tym razem ja trzymam nóż w ręku? Może każdą kobietę szatkującą pietruszkę będziesz uważał za niebezpieczną dla otoczenia?

– Jeszcze dwa dni temu byłaś obrażona, że ona tu jest, a dzisiaj jej bronisz.

– Bo to całkiem fajna dziewczyna. Tylko cholernie skrzywdzona przez ludzi…

Asia opłukała nóż i wrzuciła do ociekacza.

Usłyszeli krzyk Karoliny dobiegający z pokoju. Oboje pośpieszyli zobaczyć, co się stało. Zastali Karolinę walczącą z kimś, kogo nie było w pomieszczeniu. Szarpała się, próbowała wyrwać rękę z niewidzialnego uścisku, potrąciła stojący na półce mały wazonik, który zakołysał się i upadł na podłogę, rozsypując się na kawałki. Chwilę później zachowywała się jak pijana, by po kilku sekundach osunąć się na podłogę.

Wiktor podbiegł do niej w ostatnim momencie i złapał, zanim uderzyła głową o podłogę.

– Co się stało? – zapytał.

– On ją złapał – powiedziała przerażona.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Wojciech Wójtowicz nie mógł zebrać myśli. Kolejna kawa stygła postawiona na biurku, a on po raz kolejny przeglądał te same dokumenty. Jego myśli błądziły daleko i sprawy zawodowe nie wydawały się tak ważne jak zawsze.

– Szefie, mogę? – Drzwi do gabinetu lekko się uchyliły i stanął w nich Wiktor Adamski. – Pukałem kilkakrotnie… – usprawiedliwił swoje wtargnięcie.

– Masz coś ważnego? – zapytał prokurator, chcąc się pozbyć intruza zakłócającego jego myśli.

– Tak. – Zamknął za sobą drzwi i położył na biurku przełożonego odręczny portret młodej kobiety.

– Wiktor, do rzeczy – ponaglił podwładnego, rzucając tylko okiem na rysunek.

Adamski wyciągnął z teczki zdjęcie, kładąc je obok portretu.

– To narysowała wczoraj Karolina. – Wskazał na rysunek. – Miała jakąś wizję. Rano sprawdziłem na komendzie zgłoszenia osób zaginionych. Wczoraj wieczorem przyjęto to zgłoszenie. Dziewczyna nie wróciła do domu od poniedziałku.

Prokurator podszedł do biurka, wziął do ręki rysunek i zdjęcie.

– Bardzo dobry portret – uznał. – Widziała wcześniej jakąś wzmiankę o tej dziewczynie?

– Też o to pytałem, ale nie. Karolina czeka na korytarzu.

Prokurator potarł czoło, zamyślając się na chwilę. W końcu uznał, że powinien porozmawiać z młodą kobietą, choć cały czas do pomysłu Wiktora podchodził sceptycznie. Nawet jeśli się okaże, że Karolina jest jasnowidzem, to żaden sąd nie dopuści takich dowodów. Jednak śledztwo ciągnęło się od ponad roku i nie mieli żadnego punktu zaczepienia. Nawet nie wiedzieli, czy wszystkie kobiety padły ofiarą jednego mordercy.

Uścisnął jej rękę na powitanie i wskazał krzesło naprzeciw biurka. Wiktor usiadł obok kobiety. Prokurator zerknął na stojące na biurku zdjęcie, zanim zwrócił się do Karoliny.

– Proszę mi opowiedzieć o tym rysunku, co pani widziała?

– Nie wiem, czy widziałam. Ja to czułam. Byłam… nią. Czułam, że on mnie szarpie i próbuje zmusić do czegoś… a potem… ona chyba zemdlała.

– Skoro była pani ofiarą, to skąd wizja jej twarzy? – zauważył trzeźwo Wójtowicz.

– Przez krótką chwilę… gdy osunęła się bezwładnie, widziałam jej twarz – wyjaśniła. – Ja wiem, że to brzmi niedorzecznie. I mam nadzieję, że nie oszalałam – dodała, gdy prokurator milczał. – Ale to wszystko… to nie jest zwykła wizja. To nie tak, że dotykam czegoś i próbuję sobie coś wyobrazić… Sama zawsze traktowałam jasnowidzów jak… naciągaczy. To wszystko wydawało mi się bzdurą. Jak można zobaczyć czyjąś przeszłość czy przyszłość? Teraz… myślę inaczej. A może jednak jestem obłąkana?

– Nie myśl tak. – Wiktor dotknął jej dłoni. – Widziałem Karolinę, gdy miała tę wizję. Zaraz potem poprosiłem, żeby narysowała to, co widziała – zwrócił się do prokuratora.

– Dobrze… – Wójtowicz westchnął, zerkając ponownie na zdjęcie. – Przyda nam się każda pomoc. Choć szczerze przyznam, że podchodzę do tego sceptycznie. Wiktor mnie przekonał, że warto spróbować. A policjanci pamiętali pani wizyty na komisariacie.

– Ale uważali mnie za wariatkę… – dokończyła Karolina.

– Tak – przyznał prokurator. – Co spowodowało wczorajszą wizję?

– Nie wiem. Dużo się dzieje w moim życiu, a akurat nad tym nie panuję. Nie mam czarodziejskiej kuli, w którą zajrzę i powiem, co się stanie.

– Bierze pani leki?

– Nie. One mnie tylko ogłupiały. Nie mogłam myśleć. Czułam się zamknięta w klatce. Wiem, że pani doktor kazała mi stopniowo zmniejszać dawkę, ale faszerowali mnie tym kilka miesięcy. Mam dość.

– Pokazałbym jej zdjęcia – zaproponował Wiktor. – Może drgniemy choć o krok…

– Dobrze. Przygotuj to – zgodził się prokurator i młody asesor opuścił jego gabinet.

– Nadzieja umiera ostatnia – Karolina powiedziała ciepło do prokuratora.

– Słucham? – Spojrzał na nią zaskoczony. Nie myślał o sprawie, którą prowadzi bezskutecznie od kilku miesięcy, ale o swoich problemach.

– Martwi się pan o kogoś – stwierdziła.

– Czy Wiktor mówił pani o moim życiu? – Mężczyzna wykazywał zdenerwowanie.

– Nie. On milczy nawet o tych morderstwach. Nie muszę być jasnowidzem, żeby zauważyć, że zerka pan co chwila na zdjęcie. To żona? – Spojrzała na fotografię stojącą lekko ukosem na biurku.

– Tak – przyznał prokurator.

– I nie muszę być jasnowidzem, żeby to odgadnąć. Raczej zdjęcia kochanki nie postawiłby pan na biurku. Jest pan zdenerwowany albo może zmęczony. To też widać. Kawa, która jest nietknięta i pewnie zimna. I stos dokumentów, które musi pan przejrzeć, ale nie zrobił tego jeszcze, bo pana myśli krążą wokół tej osoby na zdjęciu… Piękna kobieta – dodała.

– Jest pani dobrym obserwatorem – przyznał Wójtowicz. – Przez moment się bałem, że jednak potrafi pani odczytać moje myśli.

– Nie. Tego nie umiem. – Uśmiechnęła się. – I nie umiem powiedzieć, czy będzie dobrze – uprzedziła jego pytanie. – Nie wiem, co umiem i dlaczego. Nie wiem, czy to, co widzę, co czuję, dzieje się naprawdę, czy to ja oszalałam. To chyba tak wygląda. Jakby duchy szarpały moim ciałem. Bo ja to widzę i przeżywam, a ktoś, kto patrzy na mnie z boku, myśli, że oszalałam… – Zawiesiła na moment głos. – A może to jednak jest obłęd? – dodała cicho.

W gabinecie pojawił się Wiktor i wszyscy wyszli do innego pomieszczenia.

– Chcemy, żebyś nam troszkę pomogła – wyjaśniał Adamski. – Jeśli nic z tego nie wyjdzie, nie musisz się przejmować, to tylko test…

Na korytarzu minęli mężczyznę, z którym wymienili grzecznościowe powitanie. Karolina nie zwróciła na niego uwagi, ale po kilku krokach zatrzymała się, nie mogąc złapać oddechu. Poczuła, jakby coś ciężkiego przydusiło jej klatkę piersiową i nie mogła oddychać. Widziała twarze kobiet, przesuwające się szybko, jak klatki w filmie. I nagle wszystko się urwało.

– Karolina? – Wiktor przytrzymał ją pod rękę. – Wszystko dobrze?

– Co? – zapytała, próbując uspokoić oddech.

– Odpłynęłaś na moment. – Przyglądał się jej uważnie.

– Nic, nic. Zakręciło mi się w głowie. Kto to był? – zapytała.

Wiktor spojrzał na nią pytająco.

– Mężczyzna, który nas minął – doprecyzowała.

– Prokurator Nowakowski – wyjaśnił Wójtowicz. – Dlaczego pytasz?

– Szczerze powiem, że nie wiem – wyznała. – Nie wiem też, co wywołuje moje wizje, chwilami czuję się fatalnie.

Przeszli do innego pokoju, gdzie czekał na nich mężczyzna. Wiktor przedstawił go jako śledczego Kacpra Kamińskiego.

– Pani mnie pewnie nie pamięta. – Uścisnął jej dłoń. – To ze mną rozmawiała pani o tych swoich snach i później przyniosła rysunek. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że znaleźliśmy ofiarę, którą pani narysowała. Osobiście nie wierzę w takie sztuczki. Prędzej oskarżyłbym panią o udział w zbrodni.

– Proszę mi mówić po imieniu, czuję się jak staruszka przez tę „panią”.

– Dobrze. Usiądź. – Odsunął krzesełko przy stole. Pozostali mężczyźni usiedli z drugiej strony.

– Wyjaśnię ci, co robimy i w jaki sposób możesz nam pomóc – powiedział, sięgając po plik zdjęć. – Mam tu fotografie osób zaginionych albo takich, które znaleźliśmy martwe. Nie obawiaj się, zdjęcia nie są drastyczne. Chcemy, żebyś je przejrzała.

– Tylko tyle? – zdziwiła się.

– Nie wiemy, czy mamy do czynienia z jednym mordercą, czy z kilkoma – wyjaśnił Wójtowicz. – Modus operandi trochę się zmienia, więc można przypuszczać, że jest ich kilku, ale również nie wykluczam jednego sprawcy. I to cholernie sprytnego.

Karolina wzięła do ręki plik zdjęć i położyła przed sobą. Następnie brała każdą fotografię do ręki i przyglądała się kobietom, a później odkładała zdjęcia w różne miejsca na stole. Czasami kładła jedno na drugim, czasami obok siebie. Żaden z mężczyzn nie odzywał się. W milczeniu przyglądali się jej twarzy i gestom.

– Znam ją. – Dłoń Karoliny zatrzymała się w bezruchu. Przyglądała się czarująco uśmiechniętej brunetce.

– Skąd ją znasz? – zapytał Wójtowicz.

– Nie pamiętam. – Prawą dłonią dotknęła skroni i zamknęła oczy, próbując się skupić i przypomnieć sobie dziewczynę. – Może później… – Położyła fotografię blisko siebie i wzięła do ręki kolejną, ale jej wzrok wciąż wędrował na odłożone zdjęcie.

Kim jesteś? – patrzyła na dziewczynę, starając się wydobyć z zakamarków pamięci jej twarz.

– Nina… – wyszeptała i wzięła ponownie do ręki fotografię. – Gdy zaczęłam studia, zapisałam się na kurs tańca. Ale ciężko było mi pogodzić treningi i naukę. Tam poznałam Ninę… Nie pamiętam jej nazwiska. Była dobrą tancerką i instruktorką. Prowadziła kurs wraz ze swoim chłopakiem, a może to był tylko partner do tańca…

– Gdzie chodziłaś na ten kurs?

– Jeździłam dwa razy w tygodniu do Kątów Wrocławskich.

Tam jest taki mały dom kultury. Jej partner nazywał się Milewski. Pamiętam, bo sąsiedzi rodziców nazywają się tak samo. Marcin Milewski i Nina Gajda. – Wydobyła z pamięci oba nazwiska.

– Świetnie – pochwalił ją śledczy. – Gdzie chcesz położyć jej zdjęcie?

Karolina przyglądała się dziwnej mozaice ze zdjęć, którą sama ułożyła. Odłożyła zdjęcie koleżanki i poprosiła o chwilę przerwy.

– Możesz nam wyjaśnić, dlaczego te zdjęcia tak układasz? – zapytał prokurator.

– Przy tych fotografiach nie miałam żadnych odczuć. – Wskazała leżące najdalej. – Te… nie jestem do końca pewna… A te – dłonią zakreśliła koło nad zbiorem odbitek, wśród których leżało też zdjęcie Niny – to są ofiary waszego mordercy.

– Jesteś pewna? – dociekał prokurator.

– Chciałabym się mylić, ale wszystkie pachną tak samo.

– Zdjęcia? – zdziwił się Wójtowicz.

– Nie wiem, jak to wyjaśnić… Przy tych zdjęciach miałam to samo uczucie. Jakbym czuła zapach tytoniu.

– Czy to znaczy, że morderca jest palaczem? – dopytywał Wiktor.

– Może… A może ja po prostu oszalałam i to wszystko… – wskazała rozłożone zdjęcia – może to tylko wymysł mojej chorej wyobraźni… Nie umiem tego wyjaśnić. Wydaje mi się, że ona żyje. – Sięgnęła po jedną fotografię z tych najdalej odłożonych. – Wyczuwam strach i… bezradność.

Usłyszeli pukanie i do pokoju weszła sekretarka prokuratora, informując go, że pojawił się obrońca z urzędu Michała Walczaka.

– Zróbmy przerwę – zdecydował prokurator. – Tylko to zapewne trochę potrwa, więc może umówimy się na jutro?

– Jutro nie mogę, mam spotkanie z moją promotorką. Asia pomogła mi się z nią skontaktować i okazało się, że ona ma moją pracę magisterską – wyjaśniała Karolina. – A już się bałam, że będę ją pisała jeszcze raz. Jeśli wszystko się uda, będę mogła bronić tytułu pod koniec września.

– Ja muszę być za pół godziny w kancelarii notarialnej – dodał Adamski.

– A ja chętnie dotrzymam towarzystwa Karolinie – zdecydował śledczy. – Choć trochę dziwi mnie to „czary-mary”, ale skoro nie mamy innego punktu zaczepienia…

– Czyli jestem obłąkana… – podsumowała cicho Karolina.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Michał siedział w pokoju przesłuchań, gdy do pomieszczenia wszedł prokurator Wójtowicz z drugim mężczyzną.

– To pański obrońca – przedstawił go.

– Tomasz Bednarczyk. – Adwokat podał rękę zatrzymanemu. – Jestem obrońcą z urzędu. Pan prokurator zapoznał mnie z zarzutami, które panu postawiono.

– Nie wiem, o jakie zarzuty chodzi. – Michał nie miał zamiaru współpracować z urzędnikami.

– Jest pan oskarżony o kradzież karty bankomatowej oraz o włamanie zgodnie z artykułem dwieście siedemdziesiątym ósmym ustęp piąty Kodeksu Karnego.

– Jakim włamaniem? – Młody mężczyzna wstał zdenerwowany absurdalnym oskarżeniem.

– Niech pan usiądzie – próbował go uspokoić Bednarczyk. – Zapoznałem się z oskarżeniem i dowodami. Korzystając z karty należącej do innej osoby, popełnia pan przestępstwo włamania. Tak interpretuje to prawo.

– Bzdury! – prychnął Michał.

– W dniu wczorajszym, gdy został pan zatrzymany, posiadał pan przy sobie dowód tożsamości należący do Karoliny Ciesielskiej oraz jej karty bankowe.

– To, że je miałem, nie znaczy, że dokonałem włamania – bronił się Michał.

Prokurator wyciągnął z teczki kilka wydruków i położył przed aresztantem na stole.

– To są szczegółowe bilingi z konta Karoliny Ciesielskiej. W okresie od 20 maja do 18 sierpnia korzystał pan z jej karty systematycznie oraz dokonał zakupu na raty sprzętu elektronicznego, w tym: telewizora, lodówki, pralki i jeszcze kilku innych. Czy to się zgadza?

– Nie mam pojęcia, co kupowała Karolina. – Walczak nadal nie miał zamiaru współpracować.

– Przypominam panu, że Karolina Ciesielska w tym czasie była w szpitalu zamkniętym, więc nie mogła dysponować kartami, które były w pańskim posiadaniu i których pan użył bez jej wiedzy i zgody.

– Nie ma pan na to dowodów. A skoro nie ma dowodów, nie wiem, co tu robię? – aresztant wciąż zaprzeczał.

– Zostawię pana z obrońcą. Może jest w stanie panu wyjaśnić, że to – podniósł wydruki – to są twarde dowody przeciwko panu.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Wizyta na uczelni przyniosła dużo nadziei. Promotorka miała całą pracę Karoliny, którą należało tylko dopieścić, nanieść kilka poprawek i napisać podsumowanie. Profesor Joanna Szczepańska bardzo lubiła swoją studentkę. Nie mogła pojąć, dlaczego osoba tak zdyscyplinowana trafiła do zakładu psychiatrycznego. Całą sytuację wyjaśnił Wiktor, który przywiózł Karolinę na uczelnię i prosił, żeby później do niego zadzwoniła. Uprzedził też profesor, że Karolina może mieć wizje, ale nie jest niebezpieczna dla otoczenia. A już na pewno nie ma schizofrenii, na którą ją leczono.

Karolina wolała nie mówić o sobie. Starała się skupić na uwagach promotorki, ale jej myśli wciąż uciekały do Niny. Aż przed jej oczami na kilka sekund pojawiła się twarz dziewczyny. Zdawała sobie sprawę, że tym razem najprawdopodobniej sama przywołała wizję. Musiała na moment wyjść do ubikacji i obmyć twarz zimną wodą.

– Nie teraz – powtarzała w myślach – nie teraz…

Wiedziała, co musi zrobić i czego oczekuje od niej Nina. Wciąż bała się tych swoich wizji. Teraz, gdy była pewna, że są prawdziwe, przerażały ją jeszcze bardziej.

Pożegnała się ze swoją promotorką tuż po godzinie trzynastej, przekonując ją, że sobie poradzi, a niepokój Wiktora jest przesadzony. Spędziła na uczelni ponad cztery godziny i opuściła ją z niemal gotową pracą magisterską. Resztę mogła zrobić sama w domu. Wsunęła pendrive do torebki. Był jej przepustką do normalnego życia. Takiego, jakie sobie zaplanowała, idąc na studia.

Coś ją ciągnęło na dworzec. Ilekroć próbowała z tym walczyć, natychmiast pojawiała się wizja. Nina początkowo uśmiechała się do niej, ale zaraz potem jej twarz robiła się brzydka i wychodziło z niej robactwo. Karolina czuła, że w ten sposób ta niewytłumaczalna siła próbuje ją zmusić do innego działania. Chciała wrócić do domu i zająć się swoją pracą, ale wtedy wizja stawała się coraz gorsza. Wsiadła więc do pociągu jadącego do Kątów Wrocławskich.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Kolejna noc w areszcie nie poprawiła humoru Michałowi. Oczekiwał, że adwokat zawiadomi jego ojca i sprawa będzie rozwiązana, ale godziny przeciągały się niemiłosiernie, a on nie miał żadnych wiadomości. Dopiero po obiedzie policjant zabrał go na widzenie z obrońcą.

Miał dość uwięzienia i współtowarzyszy niedoli. Mętów którzy trafili tu, bo zasłużyli na swój los. On był niewinny. Nie przyznawał się do kradzieży i nie miał zamiaru odpowiadać za coś, co w jego mniemaniu po prostu mu się należało.

– Jak można wierzyć komuś, kto ma zrytą psychę? – Niemal nosiło go po sali przesłuchań. Ilekroć podnosił się, natychmiast czuł na swoim ramieniu ciężką dłoń stojącego za nim strażnika, który nie pozwalał mu wstać z twardego krzesła. – Kretynka porobiła jakieś zakupy, a ja mam za to płacić?! – szedł w zaparte.

– Przypominam panu, że Karolina Ciesielska była w tym czasie w szpitalu.

– Dokładnie! Była w wariatkowie, bo jest wariatką! A wy twierdzicie, że to mi odbija.

– Tego nikt nie powiedział – spokojnie zauważył Wójtowicz. – Ma nam pan coś więcej do powiedzenia?

– Nie robiłem żadnych zakupów – odparł stanowczo.