Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Czy sojusz umożliwi im przejęcie kontroli nad swoim przeznaczeniem?
Atia jest ostatnią z gatunku nefasów – potworów żywiących się strachem. Od śmierci rodziny ukrywa się w cieniu przed bogami, którzy odebrali jej najbliższych i zmusili ją do ciągłej ucieczki. Kiedy nieumyślnie zabija człowieka, łamiąc święte prawo, na skutek klątwy traci swoje moce. Nie przetrwa bez nich długo ataków innych potworów, które polują na nią w imieniu bogów.
Sylas też dobrze zna smak bycia na łasce bogów. Odgrywa rolę ich posłańca, a jego głównym zadaniem jest odprowadzanie dusz po śmierci do krainy umarłych. Jak wszystkim posłańcom Sylasowi, zostały odebrane wszelkie wspomnienia z jego dawnego życia, nie wie więc nawet, za jakie błędy pokutuje.
Ku zaskoczeniu Atii Sylas proponuje jej sojusz. Pomoże dziewczynie złamać klątwę i dokonać zemsty za rodzinę, a ona w zamian udzieli mu wsparcia w odzyskaniu wspomnień i uwolnieniu się od roli posłańca.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 367
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TYTUŁ ORYGINAŁU:
The Night Hunt
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska
Wydawczyni: Agnieszka Nowak
Redakcja: Ewa Kosiba
Korekta: Beata Wójcik
Projekt okładki: Meg Sayre
Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski
Wyklejka: © Katyalanbina@gmail / Stock.Adobe.com
DTP: Jolanta Ugorowska
Copyright © 2023 by Alexandra Christo. All rights reserved.
Copyright © 2024 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Zbigniew Kościuk, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie I
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-609-1
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Danielowi, który towarzyszył mi w wyprawach do świata bogów i potworów
Dawno temu zginął człowiek.
Właściwie zginęło wielu ludzi. Nic dziwnego, byli przecież śmiertelnymi, kruchymi istotami, które przemijają jak gwiazdy.
Ważniejsze od człowieka było to, co go zabiło i co stało się później.
Zabił go potwór – co nie powinno zaskakiwać – imieniem Atia. Zaskoczyć powinno jego imię, bo niewiele potworów chce, żeby obcy je znali. Stworzenia te wolą dźwięki od imion. Upiorne skrzypienie podłogi, znajomy szloch lub pieśń przypominającą krzyk. Nie one jedne pragną złej sławy. Nawet istoty uważające się za bogów rzadko podają własne imię zamiast dźwięku.
Na przykład Śmierć lubi dzwoneczki poruszane przez wiatr. Właśnie taki odgłos wydaje jej posłaniec. Przed wynurzeniem się z mroku i przewiezieniem duszy na drugą stronę napełnia świat dźwiękami przerażającej muzyki.
Tylko Atia chciała, żeby znali jej imię.
Bo z imieniem łączyły się cel i władza. Ludzie nadawali imiona tak, jak składa się dar: w dowód pamięci i uznania.
Atia lubiła także dary, a tym, który otrzymywała, najczęściej był lęk.
Szeptano o niej z trwogą na całym świecie, więc nigdy nie była anonimowym zawodzeniem w nocnym mroku, trzaśnięciem drzwi czy przełknięciem śliny przez suche gardło.
Była Atią. Ostatnią z nefasów.
To zaś nie podobało się bogom.
1
Atia
Lęk smakuje jak przyprawiony miód.
Jest gęsty i słodki, kiedy przesuwa się po języku. Przenika ciało znajomym ciepłem, gdy spływa po gardle do pustego żołądka.
– Atio – szepcze niespokojnie Zafira. – Czy już skończyłaś?
Kręcę głową i zaczynam nucić rymowankę, którą kiedyś podsłuchałam przy nabrzeżu.
Żeglarze lubią śpiewać, chociaż nie wiedzą, jakie stworzenia w ten sposób przyciągają.
– Strasznie ponura melodia – zauważa Zafira.
– Mam nadzieję – odpowiadam.
Kiedy się śmieje, jej szpony lśnią w świetle księżyca.
– Nic dziwnego, że nie masz przyjaciół.
– Mam wielu przyjaciół – zaznaczam. – Tylko wszyscy już nie żyją.
Jak rodzice i cała reszta mojego rodu.
Śmiech Zafiry sprawia, że przechodzi mnie dreszcz.
– Obawiam się, że to źle wróży na przyszłość.
Wyciągam rękę i palcami dotykam tafli jeziora. Po powierzchni mętnej wody rozchodzą się kręgi.
– Przecież ty już nie żyjesz, Zafiro – przypominam jej.
Oczywiście nie jest martwa w żadnym trwałym sensie.
Wampiry nie posiadają tego luksusu.
Wzdycham, kiedy oblewa nas blask księżyca. Chłodna poświata pada na mały pomost rybacki, z którego rozciąga się widok na jezioro należące do pobliskiej wioski. Deski pomostu tak nasiąkły wodą, że cuchną, jakby przegniły. Fioletowe krzewy kolcowoju za naszymi plecami pochylają się niczym czujna publiczność, konary całują zachmurzone zimowe niebo zapowiadające poranne opady śniegu.
Jest pusto i cicho. Bezpiecznie dla takich jak my.
– No to jak będzie? – naciska Zafira. – Kto go zabije? Ja czy ty?
Spoglądam na człowieka, który dygocze między nami.
To jedyna przyjemność, jaką ostatnio czerpię z ich dręczenia.
Mam na myśli mężczyzn, którzy wytaczają się na chwiejnych nogach z jedynej oberży w wiosce Rosegarde lub żeglują po oceanach i przemierzają dalekie światy w poszukiwaniu przygody.
Oto moja przygoda. Moja nadzieja i pociecha – których nigdy naprawdę nie zaznam, bo w końcu pozostanie mi jedynie lęk.
Lubię lęk.
– Jeszcze jem – mówię, obserwując narastające przerażenie naszej ofiary.
Boi się, chociaż ogląda mnie w ludzkiej postaci.
Przedstawiciele mojego rodu błyskawicznie zmieniają kształt i choć potrafią przybrać pozory człowieka – dzięki czemu mogą polować, nie wzbudzając niczyich podejrzeń – w swojej prawdziwej postaci mają włosy utkane z promieni księżyca, skórę siną od wypitych łez i uszy odchylające się do tyłu w złocistych spiralach. Nasze ogromne skrzydła są utkane z kolcowoju i jeżyn, pokryte żyłkami konarów i leśnych liści.
Podczas lotu wydają taki dźwięk, jakby krzyczały.
Jak nocne koszmary, które kradniemy, gdy słońce śpi.
Teraz jednak wyglądem przypominam człowieka. Jedyną różnicą są moje oczy, które zachodzą bielmem od magii, kiedy się posilam.
Człowiek, nad którym się pochylam, głośno szlocha. Uśmiecham się.
Chaos i iluzja to idealne warunki dla potworów, ale od wieków trzymamy się nocnych koszmarów.
Rodzice zawsze mi to powtarzali.
„Lęk to łatwa strawa, bo zdobycz śpi”, mawiał ojciec. „Nie zwracaj na siebie uwagi, nie ryzykuj narażenia się na gniew bogów”.
Nigdy jednak nie chciałam przeżyć swojego życia tak jak oni, w świecie ograniczonym do ciemności. Pragnęłam wywieść swoje iluzje na światło. Stwarzanie światów z ludzkiego przerażenia było dla mnie jedynym sposobem upewnienia się o własnej realności.
A poza tym dziewczyna potrzebuje odrobiny rozrywki.
– Błagam – jęczy moja zdobycz otoczona obrazami swoich najpotworniejszych lęków.
Pająki wspinają się po spodniach pojmanego człowieka, schodzą bruzdami na karku.
Ziemia, którą jest pokryty, dostaje się do gardła, jakby pogrzebano go za życia.
Zaklinanie ludzi przypomina obrywanie płatków kwiatu. Moje myśli płyną ku niemu, budząc wspomnienia, przedzierają się przez zgiełk jego przeżyć i docierają do korzeni jego przerażenia.
Wyrywam je po kolei i rozrzucam po świecie.
W jego oczach są tak realne jak inne przedmioty.
Strach sprawia, że we włosach mężczyzny pojawiają się pasemka siwizny.
– Pospiesz się. Już dawno powinnaś była go wyssać – rzuca niecierpliwie Zafira. – Chcę dostać swoją część, Atio.
Zawsze jest głodna, gdy wychodzimy na łów.
Minęły trzy lata, odkąd jakiś cuchnący popiołem człowiek powiedział, żebym uciekała ze wszystkich sił jak najdalej od krzyków swoich rodziców. Miałam wtedy czternaście lat.
Przez kolejne lata przemierzyłam wiele wiosek i lasów. Ludzki świat jest mały i ograniczony, jego część lądowa składa się z zaledwie pięciu królestw, więc moje ścieżki przecięły się kilkakrotnie ze ścieżkami Zafiry.
Pierwszy raz po drugiej stronie Królestwa Ziemi – w rejonie wysokich, porośniętych drzewami gór. Miejsce, które miało być moją idealną kryjówką, okazało się ulubionym terenem łowieckim Zafiry, gdzie polowała na niczego niepodejrzewających biwakowiczów.
Skoczyła z wysokich konarów i obnażając zęby, spadła na moje ramiona, tak że stoczyłam się z wysokiego wzgórza.
Rozbiłam sobie nos o skałę, a moją bluzkę zalała krew tryskająca jak woda z wodospadu.
Zafira uśmiechnęła się szyderczo i oblizała wargi.
Później wyczuła mój zapach na wietrze i zmarszczyła nos.
– Nie jesteś człowiekiem – stwierdziła, jakby trzeba było mi o tym przypominać.
– A ty nie dożyjesz jutra, jeśli zrobisz to ponownie – odparowałam.
Może i byłam młoda, ale po tym, co spotkało moją rodzinę, nie miałam w sobie żadnego lęku.
Zafira się uśmiechnęła. Przesunęła szponami po zębach, które zgrzytnęły jak wypolerowane sztylety.
– Chcesz, żebyśmy zjadły wspólnie posiłek, ty mały potworze? – zapytała.
Tak też uczyniłyśmy.
Wytropiłyśmy grupę biwakowiczów szukających pożywienia i wyprawiłyśmy sobie prawdziwą ucztę.
Później każda poszła w swoją stronę, ale odnajdywałyśmy się ponownie w innych miastach i innych lasach. Czułam się niemal tak, jakbym miała przyjaciółkę, choć jedynym powodem, dla którego Zafira mnie nie zabiła, było to, że nie zaspokoiłaby w ten sposób swojego głodu, a jedynym powodem, dla którego ja nie nasyciłam się jej lękiem, było to, że strach wampira nie smakuje tak samo jak człowieczy.
Nasza znajomość przypominała bardziej zawieszenie broni niż przyjaźń, ale ja ceniłam ją jednako. Czasami miło jest mieć towarzystwo w mroku, towarzyszkę w niedoli.
Wiedzieć, że nie muszę być zawsze sama.
– Jestem głodna – powtarza natrętnie Zafira.
Czasem, jak tamtej nocy, oznaczało to jedynie irytację.
– Wiem – warczę oschle.
Ona zawsze jest głodna.
Zafira lubi ludzkie mięso, jak wszystkie wampiry. Nie tylko wysysa ich krew, jak w dawnych opowieściach. Zjada wszystko, łącznie z kośćmi.
Nawet palce u nóg.
Myślę o tym i lekko się wzdrygam.
Nie sądzę, żeby ludzie mieli przyjemny smak, spoceni po trudach dnia, z brudem za paznokciami. Szczególnie tacy jak ten biedak cuchnący zwietrzałym piwem i perfumami innej osoby.
Oprócz tego zabijanie ludzi było gwarantowanym sposobem ściągnięcia na siebie przekleństwa.
Noc ma własne prawa i własne stworzenia pełzające w ciemności. Są nawet prawa rządzące mrokiem. Potwory mogą siać spustoszenie wśród ludzi i swoich, żywiąc się lękiem, smutkiem lub krwią.
Zabijanie jest jednak zabronione.
W dawnych wiekach, po wielkiej wojnie, kiedy zabito odwiecznego boga, a istoty mojego rodzaju zostały wygnane, bogowie i ich posłańcy ustanowili prawo. Dlatego większość wampirów poprzestawała na wyssaniu odrobiny krwi tu i tam. Dzięki temu utrzymywali się poza zasięgiem boskiego radaru.
Ale nie Zafira.
Zafira wie, że łamanie zasad prowadzi do konsekwencji, ale się tym nie przejmuje. Konsekwencje te to magia, która nas wiąże i sprawia, że pękamy niczym szkło. Rozmaite potwory różnie reagują. U Zafiry oznacza to, że jej młodzieńczy blask wampirzycy rychło zgaśnie. Szybko się starzeje – jednego dnia wygląda jak nastolatka, a drugiego jak kobieta pochylona nad grobem.
Dlatego częściej jada, aby nad tym zapanować, bo krew i serce przywracają jej młodość. Jednak po pewnym czasie akt zabójstwa powoduje, że ponownie zaczyna się starzeć, tylko jeszcze szybciej.
Dlatego znów je.
Prawdę mówiąc, zawsze uważałam, że jest uzależniona.
Pewnego dnia tak przywiędnie, że nie da się temu zaradzić. Jej apetyt nie będzie dość szybki, aby odwrócić przekleństwo bogów.
Bo ostatecznie bogowie zawsze wygrywają.
– Już skończyłaś? – naciska.
Ciałem człowieka wstrząsa niemy szloch.
Jest tak przerażony, że nie może krzyczeć.
Przykładam dłoń do jego serca.
Jego lęk staje się gęsty, przełykam go jak miód.
– Wszystko będzie dobrze – obiecuję mu, zmieniając głos, żeby ukryć kłamstwo. – To już koniec.
Odwracam się do Zafiry, która siedzi na pomoście obok mnie. Zastygła w pozycji zwierzęcia przyczajonego do ataku. Wbija długie szpony w gnijące deski, powstrzymując się najlepiej, jak potrafi.
Nie wiem, ile ma lat, ale wygląda, jakby była w moim wieku. Przypomina siedemnastolatkę z długimi czarnym lokami opadającymi na ramiona. Mimo to dostrzegam pierwsze siwe pasemka, a jej piękna brązowa skóra zaczyna się marszczyć w kącikach oczu. Kolejne zmarszczki znaczą jej brodę i policzki.
Starzeje się na moich oczach.
Czuję skurcz w klatce piersiowej.
Gdyby Zafira umarła, ponownie zostałabym sama.
– Zabaw się – mówię do niej.
Szpony Zafiry rosną wraz z jej uśmiechem.
– Chwileczkę. – Podnoszę rękę i wstaję, otrzepując kurz z kolan. – Poczekaj, aż się oddalę. Nie chcę na to patrzeć.
– To nie potrwa długo – zapewnia.
Jest tak głodna, że jej oczy zachodzą czerwienią. Oddalam się szybko, nie czekając na to, co nastąpi.
Nigdy szczególnie nie gustowałam we krwi. Większość potworów za nią przepada, ale ja zawsze uważałam rozrywanie ludzkich ciał za lekką przesadę.
Chaos przemawiał do mnie silniej od krwawej jatki.
Słyszę za plecami trzask pękających kości. Biedak nie zdążył krzyknąć, zanim rozległ się wrzask Zafiry. Kolejnym dźwiękiem, który do mnie dociera, jest gulgot krwi w jej gardle.
Poruszam ręką i przede mną otwierają się wrota.
– Lepiej ona niż ja – mruczę pod nosem.
W gęstwinie leśnych drzew pojawiają się drzwi, jak rozdarta karta księgi, która robi miejsce linijkom tekstu na następnej stronie. Lśnią silnym błękitnym światłem, zmiatając z ziemi najbliższe liście i odsłaniając biegnącą przede mną ścieżkę.
Otworzenie drzwi jest tak proste jak oddychanie. Robię pospieszny wdech, wyobrażając sobie miejsce, do którego chcę się udać, a gdy rozchylam wargi, żeby wypuścić powietrze, ukazuje się przede mną nowy świat.
Mój ojciec opowiadał, że zanim nefasowie zostali wygnani z Oksenii, potrafili przechodzić między wymiarami – z krainy bogów przenosić się do świata ludzi. Kiedy bogowie wypędzili ich do krainy istot śmiertelnych, ograniczyli ich moc.
Myślę, że właśnie to zniszczyło moich pobratymców w ciągu wieków. Jako jedyny nefas, który się tu urodził, znałam wrota prowadzące do różnych miejsc w ludzkim świecie.
Ruszam w kierunku bramy gotowa wrócić do domu, a wtedy w powietrzu rozlega się dźwięk wietrznych dzwoneczków.
Zafira warczy i przeklina, że przeszkadzają jej w posiłku, ale gdy się odwracam, czmycha w okoliczne zarośla, pozostawiając na ziemi rozpłatane ciało.
Szybka jest, trzeba jej to przyznać.
Świat pęka, a ja mrużę oczy.
Patrzę, jak cienie u nóg zmarłego rzedną. Najpierw kurczą się w sobie, a później wydłużają, podnoszą z ziemi i wznoszą do świata.
Przybierają ludzką postać.
W pierwszej chwili widzę jedynie obłok w kształcie skrzydeł, z ciemnymi nogami i długimi ramionami wystającymi spod czarnych piór. Później ciało nabiera kształtu.
Ukazuje się twarz.
Postać chłopca.
Posłańca bogów.
Pochyla się nad zmarłym i wzdycha.
Młodo wygląda, myślę sobie, chociaż wiem, że nie jest młody.
Twarz ma zarazem surową i łagodną, z wysokimi kośćmi policzkowymi i kanciastą szczęką. Wzrusza ramionami, po czym skrzydłami oplata leżące ciało, które kurczy się do rozmiaru małej złotej spinki do krawata, noszonej na piersi.
Ma na sobie czarny ubiór: ciasną kamizelkę opinającą jego smukłą figurę i płaszcz narzucony na ramiona. Jego włosy są w odcieniu złamanej szarości, podobnie jak wąskie, przysłonięte powiekami oczy. Skóra jednak jaśnieje i żyje, blada niczym światło gwiazd.
Jedynym kolorowym akcentem jego postaci jest kieszonkowy zegarek przyczepiony do jednego z guzików kamizelki, zwisający delikatnie u boku.
Pochyla się nad ciałem i bada je przez chwilę.
Później odwraca się w moją stronę.
– Niegodziwy potwór – stwierdza.
Mówi to takim tonem, jakby dzięki mnie miał udany dzień.
Powinnam odejść.
Odwrócić się w kierunku wrót i zniknąć w małym pokoiku na poddaszu oberży, który przez ostatnie tygodnie nazywam domem. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję, jest dostarczenie bogom powodu, by zwrócili się przeciwko mnie.
Mimo to pozostaję i obserwuję posłańca tak intensywnie, jak on mnie.
– Jesteś wampirem? – pyta głosem, który przecina powietrze niczym ostrze. – To nie wygląda na twoją robotę.
Nie odpowiadam.
Z racji swojego zawodu posłańcy są ciekawscy. Nie interesują ich jednak sprawy ludzi, ale potworów. Głupi, pozbawieni znaczenia posłańcy dostarczają wiadomości o wyrokach i karach, a także wiodą dusze zmarłych do Krainy Po, myśląc, że wykonywanie pracy dla bogów czyni ich wszechmocnymi.
Milczę.
Nie mam mu nic do powiedzenia.
– Wiesz, że zabijanie ludzi jest wbrew prawu – mówi bardziej do siebie niż do mnie. – Jak sądzę, nigdy nie miałaś w tym upodobania.
Przyklęka obok resztek ciała, nie zwracając na mnie uwagi.
– Wyjdź z niego – nakazuje chropawym, niemal znudzonym głosem.
Marszczę czoło, bo jego słowa bardzo przypominają mi własne.
Powiedziałam zmarłemu to samo, zanim umarł.
W odpowiedzi na polecenie posłańca światło przenika ciało, tworząc kulę w miejscu serca. Blask nadziei i świetlanej przyszłości, którą utracił.
Kula eksploduje światłem, nabiera kształtu.
Upiorna, półprzejrzysta postać człowieka spogląda na dawnego siebie.
Posłaniec podnosi się na nogi i patrzy na mnie martwymi, ale mimo wszystko zaciekawionymi oczami.
– Zwracaj uwagę na towarzystwo, w jakim się obracasz, nefasie. Inny posłaniec mógłby obarczyć cię winą za to, co tu zaszło, a wtedy poczułbyś gniew bogów, jak inni przed tobą.
Zaczynam się śmiać.
Jego ostrzeżenia są najzabawniejszą rzeczą, jaką słyszałam od lat.
Unoszę brodę wysoko. Te groźby spływają po mnie niczym krople deszczu. Nie będę się kulić ze strachu jak moi rodzice.
– Inny nefas mógłby cię zabić za takie słowa.
Posłaniec uśmiecha się z wolna, uszczypliwie.
– Nie ma innych nefasów – przypomina.
Jakbym tego nie wiedziała.
Jakbym nie przeżyła trzech ostatnich lat w samotności, a wcześniej nie musiała się ukrywać i kulić w ciemnościach.
– Bogowie mnie nie zabiją – mówię wyzywająco. – Ostatnia przedstawicielka gatunku jest bezcenna.
Posłaniec unosi brwi, jakby uznał to za zabawne. Przysięgłabym, że ma ochotę się roześmiać, gdybym nie wiedziała, jakimi te istoty są sztywniakami.
– Tak myślisz? – pyta. Dusza zmarłego migoce obok niego. – Że jesteś bezcenna? Że bogowie mogliby pragnąć takiego potwora?
Jestem wystarczająco cenna, aby mnie nie zabijać, myślę.
W końcu już raz zostałam puszczona wolno.
– Ciesz się prowadzeniem tej duszyczki, przeklęty mały posłańcu – odpowiadam, po czym się odwracam i ruszam w kierunku wrót.
– Ciesz się czasem, który ci pozostał, nefasie – odkrzykuje. – Bo szybko się skończy.
Ignoruję go. Słowa posłańca nie mają nade mną mocy.
Myli się, cokolwiek sobie myśli ten chłopiec utkany z cienia. Bogowie nie zwrócą się przeciwko mnie, jeśli nie złamię żadnego z praw. Wrota lśnią przede mną i wciągają mnie do środka. Wchodzę bez wahania. Bez oglądania się na dwie martwe istoty za moimi plecami.
Pozwalam, by ogarnęły mnie całą, wyrwały z mroków nocy.
2
Sylas
Umarłem, a później zostałem przewodnikiem umarłych całą wieczność temu.
Tak przynajmniej się czuję.
Czekam ze zmarłym i spoglądam na jego ciało.
Widywałem gorsze.
Leży na pomoście rybackim z szeroko otwartymi oczami, w których widać przerażenie. Jego kark jest czerwony, kawał mięsa wisi na żyle szyjnej.
Wampir miał czas tylko na to, żeby go zabić.
Gdybym zjawił się później, znalazłbym wyłącznie kawałki ciała rozrzucone na ziemi.
Takie wydarzenie wstrząsnęłoby maleńką wioską Rosegarde. Jej mieszkańcy pozamykaliby się w domach na wiele miesięcy – zabarykadowaliby drzwi i poukładali czosnek na parapetach.
W sklepie zaczęto by sprzedawać osinowe kołki, a chłopi zabraliby się do ostrzenia wideł.
Podobnie jest, gdy potwór złamie prawo.
Ludzie zaczynają się gromadzić, wybuchają zamieszki. Później kręcą się w miejscu, dopóki się nie upewnią, że wypłoszyli potwora, który ośmielił się wtargnąć do ich wioski. Na koniec o wszystkim zapominają.
Widziałem to setki razy.
Nie tylko w Rosegarde, ale też w wielu innych miejscach tego regionu. Bo każdy posłaniec ma własny region. Jesteśmy posłańcami bogów, którzy przekazują ich wyroki i przekleństwa potworom ziemi. W imieniu Tanatosa – boga Śmierci – prowadzimy dusze do Krainy Po lub Krainy Nigdy.
Można by pomyśleć, że te rozliczne kontakty uczynią nas towarzyskimi, ale żaden z nas nie sprawdza się w pracy zespołowej. Dlatego podzieliliśmy świat na części i rozdzieliliśmy między siebie. Góry, morza i skrawki lądu leżące pomiędzy nimi.
W ten sposób powstały małe zgrabne terytoria, aby każdy był odpowiedzialny za własny bałagan i własne potwory.
Oddałbym wszystko, żeby móc podróżować po świecie, nie być ograniczonym do jednego skrawka lądu. Do jednego królestwa. Do Rosegarde i innych podobnych małych wiosek, które nieustannie przemierzam.
Chociaż istnieję, nigdy nie odważyłem się żyć.
Zastanawiam się, czy podróżowałem, gdy byłem człowiekiem. Sądzę, że mógłbym być amatorem przygód lub piratem żeglującym po morzach, od Królestwa Ognia do Królestwa Alchemii, łupiącym bogatych właścicieli ziemskich ze złota i magii, które zgromadzili.
Ale mógłbym też być bibliotekarzem.
Zerkam na swój kieszonkowy zegarek i sprawdzam, czy mam obola – monetę z wizerunkiem jednego z trzech wyniosłych bogów. Wkrótce przypłynie łódź Charona, aby przewieźć tego człowieka z brzegów śmierci do jego pośmiertnej krainy. Wtedy Charon zażąda zapłaty.
Postępuje tak za każdym razem.
– Musimy tam pójść? – pyta człowiek.
Mam już za sobą trudne zadanie wyjaśnienia mu, że nie żyje. Teraz muszę go jedynie przekonać, aby się nie gniewał z tego powodu.
Czasami łatwiej to powiedzieć niż zrobić. Nie wszystkie dusze odchodzą spokojnie. Większość trzyma się kurczowo swojego człowieczeństwa. Rozumiem ten impuls.
Gdybym pamiętał cokolwiek z własnej przeszłości, też bym się jej kurczowo trzymał.
– Musimy – przytakuję tak stanowczo, jak potrafię.
Nie jestem w nastroju do pertraktacji.
– Miała białe włosy – mówi. – Kiedy mnie dotknęła, osaczyły mnie wszystkie lęki, jakie przychodzą mi do głowy. Jak to możliwe?
Nefas.
Te pełne niegodziwości i podstępu istoty, żywiące się lękiem i koszmarami, okazały się tak kłopotliwe, że ponad dwieście lat temu bogowie wygnali je do świata śmiertelnych i usunęli z kart opowieści wszelkie ślady ich istnienia.
Większość nefasów została przeklęta i zabita podczas pierwszej dekady zesłania, ale słyszałem, że kilka zdołało przeżyć. Jednak o ile wiem, już się o nich zatroszczono.
Pewnie jeden zdołał się wyślizgnąć.
A teraz jest tutaj, w Królestwie Ziemi.
Na moim terenie.
Ja to mam szczęście.
– Pomyślałem, że jej włosy wyglądają jak srebro – powiedziałem zmarłemu. – I wierz mi, ja też nie jestem rad, że się tu zjawiła.
Zamykam kieszonkowy zegarek i wsuwam go do kieszeni kamizelki.
Że też ze wszystkich krain na świecie musiałem dostać akurat takie, gdzie mieszkają potwory, które nie przestrzegają przykazań.
Woda przed nami zaczyna się marszczyć. Dostrzegam kadłub łodzi – małej i niepozornej, pokrytej rdzą. Drewno, z której ją zrobiono, jest poczerniałe ze starości. Przydymione wiosła zanurzają się i wynurzają z wody, jakby żyły własnym życiem. Każda wzbudzona przez nie fala powoduje, że rzeka ciemnieje, zamienia się w nurt śmierci, który zabierze duszę tego człowieka w miejsce, na które zasłużył.
Jeśli jest dobry, trafi do Krainy Po.
Jeśli zły, jego duszę wygnają do Krainy Nigdy.
A jeżeli znajdzie się gdzieś pośrodku, może skończyć jak ja. Jako posłaniec, który musi służyć bogom.
Nie pamiętam niczego z mojej przeszłości, ale wiem, że wszyscy posłańcy byli ludźmi, którzy nie zasłużyli na Krainę Po, ale nie byli tak źli, by trafić do Krainy Nigdy. Mój los był nieokreślony, więc skazano mnie na służenie bogom, żeby szale przechyliły się w jedną lub drugą stronę.
Odebrano mi przeszłość. Wszystkie wspomnienia. Najdrobniejszy okruch bólu lub radości. Zabrano mi nawet moje prawdziwe imię.
Sto lat służby. Tak długo muszę czekać na szansę dostąpienia Krainy Po i odzyskania wspomnień.
Jestem dopiero w połowie, ale mam wrażenie, jakby minęły całe wieki. Czasami wydaje mi się, że utknę tu na całą wieczność.
– Dziewczyna o białych włosach – mówi człowiek, kiedy łódź dobija do brzegu. – Kim ona jest?
Kim jest? – zadaję sobie pytanie.
Jest stworzeniem nocy i mroku. Istotą, która przybiera ludzki wygląd jak maskę, żeby zmylić swoją ofiarę. Robi to doskonale. Ledwie dostrzegłem jej prawdziwą postać pod tym przebraniem. Jej nieużywane skrzydła zrzucające pióra jak czarny śnieg, gdy wstępowała we wrota.
Ostatnia z rodu nefasów.
– Jest potworem, jak wszyscy inni – odpowiadam. – Nie ma w niej niczego szczególnego.
Skinieniem głowy wskazuję łódź kołyszącą się delikatnie na rzece, dając do zrozumienia, aby ruszył dalej.
– Już czas – mówię.
Wiodę go do łodzi, która przestaje się kołysać, gdy stopy zmarłego stają na deskach, uspokojona zespoleniem z jego duszą. Później robię to, co zawsze. To, co robiłem od wielu lat i co długo jeszcze będę robić: pomagam przewieźć jego duszę z wybrzeża do Rzeki Śmierci.
Zabieram go w miejsce, gdzie sam chciałbym się znaleźć.
Obdarzając go losem, którego sam bardzo pragnąłbym dostąpić.
Kartkuję teczkę zmarłego, któremu towarzyszyłem, żeby dołączyć ją do Biblioteki Dusz. Pod tym zabawnym określeniem kryje się szafa na dokumenty w szaroniebieskim pawilonie ciągnącym się przez całe eony.
Mieści się w głębi strefy sortowania, równie ekscytującej jak jej nazwa. U ujścia Rzeki Śmierci, w połowie drogi pomiędzy umarłymi i żywymi, znajduje się obszar udający budynek, do którego tylko my mamy prawo wstępu.
Za każdym razem, gdy tam zaglądam, wygląda na nowy.
Czasami mogę wskazać, co się zmieniło, ale zawsze mam niejasne poczucie zmiany. Latarnia może rzucać inne światło albo korytarz zmienić kształt wedle kaprysu ostatniego zmarłego. Niekiedy marmurowa podłoga zamienia się w rzeczne łożysko ślizgające się pod moimi butami.
Wszystko to wydaje się czarowne i ekscytujące, dopóki nie zaczniesz iść tym samym przeklętym korytarzem, pokonując sto zakrętów, zanim odłożysz na miejsce czyjąś teczkę.
Niezależnie od tego, jak się zmienia, budynek ma zawsze szarą barwę. I chorobliwą woń, od której nigdy nie potrafię się do końca uwolnić.
– Jeszcze jedna – mówię.
Ostemplowuję teczkę słowem „dostarczona”, a następnie zapalam zapałkę, żeby przypalić zamknięte krawędzie.
Ta sama rutyna, dzień w dzień.
Gdyby nie szło o moją nieśmiertelność, pewnie skonałbym z nudów.
Myślę o umieszczeniu teczki pod literą D – bo mam tego dość, do licha – ale przypominam sobie, że zmarły przedstawił się jako Jared Mores, a ponieważ został rozpłatany przez wampira, czuję także wyrzuty sumienia.
W takim miejscu znajomość czyjegoś nazwiska utrudnia zabawę.
Umieszczam teczkę pod literą M jak Mores i poklepuję się po plecach za bycie dobrym małym posłańcem, który zawsze robi to, co powinien.
Świetna robota, Sylasie. Zasłużyłeś na złotą gwiazdę.
Moje palce zamierają dopiero wówczas, gdy zasuwam szufladę. Gdzieś tam jest moja własna teczka, zagubiona w bezkresnych rzędach.
Otwieram wybraną losowo szufladę i rozchylam zwęglone brzegi znajdującej się w niej teczki, żeby przekartkować jej zawartość.
Czy rozpoznałbym swoje prawdziwe imię, gdybym na nie natrafił?
Zbieram się w sobie i zamknąwszy powieki, przesuwam dłonią wzdłuż rzędu szuflad, aż jedna wywołuje dziwne doznanie w żołądku.
Otwieram oczy i chwytam palcami za rączkę, zastanawiając się, czy przypadkiem nie jest moja…
– Nie ma jej tutaj – słyszę czyjś głos.
Z pobliskiej szuflady wychyla się jakaś postać.
Strażnik Teczek.
Ma wodniste szarawe członki jak ręce, którymi oplata szufladę, żeby opuścić się na podłogę. Jego zielonkawy garnitur przesunął się na głowę, tak że nie widać wyraźnej linii oddzielającej szyję od brody.
Kluchowata postać ma nie więcej niż połowę mojej wysokości.
Zagadkowa istota.
– Nie znajdziesz jej – dodaje, gdy odchodzę. Jego głos odbija się od ścian pawilonu jak szyderstwo. – A przynajmniej nie tam, gdzie szukasz.
Odwracam się w jego stronę.
– Skąd wiesz, gdzie szukałem?
– Dobrym punktem wyjścia byłoby twoje nazwisko – mówi. – Ale ponieważ go nie pamiętasz, nie pomyślisz, żeby tam zajrzeć.
Pohamowuję gniew.
– Zgaduję, że znasz moje prawdziwe nazwisko.
– Jestem Strażnikiem Teczek, a ty teczką. O tak, ja pamiętam.
– Nie mógłbyś mi powiedzieć? – pytam, próbując szczęścia.
Strażnik Teczek unosi wargi w złośliwym uśmiechu.
– Posłańcy nie powinni wykonywać swojej służby z żalem, młodzieńcze ze starego świata. Dlatego wymazano im wspomnienia. Grasz teraz w innej sztuce, więc wypowiadaj swoje kwestie z należytym entuzjazmem. Tak, tak, odgrywaj swoją rolę!
Unoszę brwi.
– Nie powiesz mi o mojej przeszłości?
Strażnik przez dobrą minutę nie mruga, więc dochodzę do wniosku, że równie dobrze mógłbym mówić do ściany.
Powinieneś dokonywać przebłagania za grzechy, Sylasie, zamiast próbować je sobie przypomnieć, upominam samego siebie.
Powinienem myśleć wyłącznie o służbie. W roli posłańca nie chodzi o mnie. Chodzi o słowo i wolę bogów, które muszą zostać przekazane.
Bla, bla, bla.
Ta gadka jest moim pierwszym wspomnieniem: budzę się w strefie sortowania otoczony grubymi zasłonami, a człowiek w fioletowym garniturze oznajmia mi, że mam grzechy, za które trzeba zapłacić, więc muszę służyć bogom, aż zostanie postanowiony mój los. Następnie wciska mi do ręki sztylet i powiada, że ten pomoże mi powstrzymać złoczyńców.
Później odkryłem, że był to bóg śmierci, Tanatos.
Kilka razy rozmawiałem z innymi posłańcami, ale oni pamiętali swój pierwszy dzień jak przez mgłę – jak niewyraźną plamę złożoną z etykiety i edyktów, których szczegółów nie zapamiętali. Ale ja pamiętałem wszystkie. A najbardziej to, że żadna z dziwnych rzeczy, które wypowiedział Tanatos, w ogóle nie wydawała się dziwna. Jego słowa i polecenia – nawet ten cholerny garnitur, w który był ubrany – wydawały się snem, który już wcześniej śniłem, i to kilkanaście razy.
Tylko że nie był to sen.
Sny zawierają w sobie możliwość przebudzenia, a ja nigdy się z tego nie przebudziłem.
– Skoro już tu jesteś, wyświadcz mi przysługę – mówię do Strażnika Teczek, wygładzając krawat, tak jakbym doprowadzał do porządku swoje priorytety. – Przekaż wiadomość bogom. Powiedz im, że spotkałem nefasa w Królestwie Ziemi, w wiosce Rosegarde. Może będą chcieli mieć na niego oko. Odnoszę wrażenie, że jest z tych, co stwarzają problemy.
Wypowiadając te słowa, niemal zaczynam mu zazdrościć.
Wywoływanie niewielkich trudności tu i tam mogło być zabawne.
– Widziałeś nefasa? – pyta Strażnik Teczek.
Ciekawość w jego głosie nie umknęła mojej uwadze, choć nie miałem do przekazania niczego szczególnego o potworze, z wyjątkiem odnotowania jego istnienia.
Oczywiście niczego oprócz jego arogancji.
Ale przecież wszystkie potwory zachowują się arogancko. Wszystkie uważają się za kogoś wyjątkowego, podczas gdy tak naprawdę są bezimiennymi istotami, po których muszę sprzątać i przekazywać im przekleństwo, kiedy w sposób nieuchronny złamią prawo.
Bezimienni.
To mnie zastanawia.
Większość potworów woli, aby odróżniał je charakterystyczny odgłos lasu lub inne zawołanie, ale spotkany nefas… Za kogo się uważa?
Założę się, że ma imię.
Ciekaw jestem, jak smakuje.
– To imponujące, że uszedłeś z tego bez szwanku! – mówi Strażnik Teczek.
Wzruszam ramionami.
– To nic wielkiego, skoro nie mogę umrzeć.
Strażnik wykrzywia twarz w uśmiechu. Ma wypiłowane, ostro zakończone zęby.
– Jeśli pożyjesz dostatecznie długo, sam mi opowiesz – dorzuca. – Wyobrażam sobie, że zwierzchnicy będą zainteresowani tym, co masz do powiedzenia.
Zwierzchnicy?
To określenie sprawia, że niemal wybucham śmiechem.
Wyniośli bogowie władający szczęśliwą krainą Oksenią nigdy jej nie opuszczają, a Rzeka Bogów, która ich ochrania, rzadko zezwala na to, by porzucili swoją pozycję.
Przekazujemy im wieści z tego miejsca – ze strefy sortowania. Kiedy bogowie chcą, abyśmy dostarczyli jakąś wiadomość, pojawia się ona w przegródce, którą posiada każdy z nas, pod postacią małego gęsiego pióra z fioletowymi płatkami kwiatu zamiast pierza. Dopiero gdy wyciągamy pióro, aby skreślić tekst na pergaminie, wiadomość sama się zapisuje gotowa do tego, abyśmy ją dostarczyli.
To się nie zmieni z powodu jednego małego nefasa.
– Jeśli bogowie będą chcieli uzyskać więcej informacji, wiedzą, gdzie mnie znaleźć – mówię. – Tutaj. Tak jak zawsze.
Strażnik cmoka z dezaprobatą na dźwięk mojego oschłego tonu.
– Lepiej nie zapominaj, kim jesteś – strofuje mnie. – A tak, dołóż wszelkich starań.
Powaga w jego głosie sprawia, że omal nie wybucham śmiechem.
Pamiętanie o tym, kim jestem, to jedna z rzeczy, których nie potrafię uczynić, a on o tym wie. Byłbym gotów zabić tylko za to, żeby pamiętać swoje prawdziwe imię.
SYLAS to imię wyryte na kamiennym nagrobku, które ujrzałem, gdy pierwszy raz odwiedziłem cmentarz. Postanowiłem wtedy, że nie zapomnę, iż byłem kimś zasługującym na pamięć, choć nie mam pojęcia kim.
Nie można zapomnieć siebie, jeśli posiada się imię.
Takie miejsce jak to pożera ludzi, zamienia ich w bezmyślne sługi, dopóki nie upłynie sto lat.
Nie spotka mnie ten los, jeśli to zapamiętam.
SYLAS. SYLAS. SYLAS.
– Czy nefas rzekł coś do ciebie? – dopytuje Strażnik Teczek.
Unoszę brwi.
– Na przykład co?
– Potwory szepczą różne rzeczy. – Strażnik stuka w szafkę patykowatym palcem, wytwarzając dźwięk, który brzmi jak tykanie zegara. – Słowa zdrady, nieszczęścia i przekleństwa.
Akcentuje każde słowo stuknięciem swoich długich palców.
– Przekleństwa – powtarzam, powracając myślami do spotkania.
„Przeklęty mały posłaniec”.
Tak nazwał mnie nefas. I nie do końca się mylił.
– Nie myśl, że takie sprawy mnie interesują – dodaje szybko Strażnik Teczek. – To nie moja sztuka. Nie ma tego w mojej roli. Interesują mnie wyłącznie teczki i nic ponadto.
Rozpościera ramiona, jakby chciał objąć szafki z teczkami.
Przecież sam zaczął rozmowę.
A jednak daje mi to do myślenia.
Każdy potwór, który złamie przykazanie i odbierze ludzkie życie, będzie przeklęty przez bogów. Tyle że – to wielka tajemnica, o której potwory nie wiedzą, bo tylko my, posłańcy, jesteśmy tego świadomi – przykazanie można złamać.
Przekleństwo bogów nie jest pozbawione wad. Podlega regułom jak cała magia.
Przeciwna magia, która zapewnia równowagę.
Jeśli potwór chce się uwolnić od przekleństwa, musi zdobyć krew i moc trzech istot budzących trwogę: wampira (żeby mieć nadzieję na nowe życie), potępionego upiora (by onieśmielać) i boga (aby odzyskać magię). Oczywiście musi się też napić wody z Rzeki Wieczności w celu odzyskania nieśmiertelności.
Szczęściarze.
Chciałbym, żeby istniało ukryte rozwiązanie, które uwolniłoby mnie od mojego losu, ale nie ma podobnej furtki dla posłańców.
Poza tym my nie potrafimy zabijać.
Nawet wampirów czy upiory. Gdyby któryś z posłańców się na to poważył, zostalibyśmy wrzuceni w płomienie, wymazani ze świata.
Strażnik Teczek otwiera szufladę i włazi do środka.
– Dlaczego według ciebie nie potrafisz się pogodzić ze swoimi obowiązkami jak inni posłańcy? – pyta głosem stłumionym przez teczki, które przestawia. – Dlaczego jesteś taki dziwny?
Pytania sprawiają, że się zatrzymuję.
Prawdę mówiąc, sam nie wiem. Byłoby mi łatwiej, gdybym pogodził się ze swoimi obowiązkami, ale dręczący ból w sercu jest nieodparty.
Gdybym kiedykolwiek spał, byłby mnie obudził.
– Nie sądzę, abym chciał taki być – odpowiadam.
– Uważasz, że bogowie popełnili błąd, czyniąc cię posłańcem?
To nie wchodzi w grę.
– Po prostu wiem, że to nie jest moje miejsce.
Strażnik Teczek wychyla głowę z szuflady i po raz pierwszy mruga.
– Posłaniec może zostać odwołany jedynie przez boga śmierci, a wspomnienia przywrócone przez boginię zapomnienia – mówi.
Uśmiecham się złośliwie.
– Dziękuję za radę, ale nie sądzę, żeby błaganie boga o oddanie mojego życia coś dało.
– Nie błagaj – odpowiada, a jego spojrzenie staje się surowe. – Czy nie możesz po prostu przyjąć ich mocy i używać jak własnej, żeby stworzyć siebie lub wrócić do poprzedniego stanu? Znakomita zabawa!
Krzywię się na jego niefrasobliwą sugestię dopuszczenia się zdrady.
Strażnik Teczek zawsze miał naprawdę osobliwe poczucie humoru.
– Bogowie nie giną od ostrza śmiertelnych – przypominam, odrzucając jego propozycję. – Chyba będę musiał zrezygnować z próby zamordowania jednego z nich, ale dzięki za radę.
Strażnik Teczek pokazuje tylko pas, do którego jest przytwierdzony mój sztylet. Ostrze oplatają dwa węże z wysuniętymi językami u rękojeści w kształcie skrzydeł.
Otrzymałem go w darze od Tanatosa, kiedy zostałem posłańcem.
Powstrzymam nieprawych.
– Czy to ostrze śmiertelnych? – pyta.
Nie odrywa ode mnie oczu.
Zamiast dobyć sztyletu, zgrzytam zębami.
– Nie jestem zabójcą.
Przechyla głowę na bok.
– Skąd wiesz?
Rzucam mu gniewne spojrzenie.
Nie potrzebuję przypomnienia, że moja przeszłość jest zagadką ani że mogłem uczynić coś naprawdę okropnego, by zasłużyć sobie na taki los, ale obecnie jestem posłańcem. A posłańcy nie potrafią zabijać, nawet jeśli tego pragną.
Ostrze służy jedynie do obrony.
„Więc znajdź kogoś, kto to zrobi za ciebie”, szepcze głos w mojej głowie.
Prycham na taką myśl.
Jakie stworzenie, potwór lub inna istota mogłoby być tak zrozpaczone, by pomóc mi zabić boga i wykraść własne życie?
– Jeśli zdrada nie wchodzi w grę, jestem znudzony – oświadcza Strażnik Teczek, sprowadzając mnie do rzeczywistości. – Nie zrób sobie krzywdy nadmiernym myśleniem. I pamiętaj, że twoja służba jest doceniana. I będzie doceniana całą wieczność. – Ścisza głos do szeptu. – Tylko sza, nie powtarzaj nikomu tego, co ci teraz powiem.
Poprawiam krawat, upewniając się, że skrzydlata szpilka pozwoli mi podróżować prostym torem przez świat.
– W moim kontrakcie nie ma słowa o wieczności – poprawiam go. – Odsłużyłem pięćdziesiąt lat i muszę odsłużyć jeszcze tylko drugie tyle, żeby stać się wolnym.
Strażnik przechyla głowę i przygląda się mojemu nienagannie wyprasowanemu garniturowi.
– Wieczność ulega ciągłym zmianom.
Nie moja, myślę stanowczo.
Nie pozwolę na to.
Nie zdołałbym wytrzymać kolejnej nieokreślonej liczby lat, przekazując wszelkie kaprysy bogów, jak wielu innych posłańców czekających odkupienia.
Nie kwestionując niczego. Nie żyjąc.
„Więc coś z tym zrób – odzywa się głos w mojej głowie. – Znajdź furtkę”.
3
Atia
W głębi Rosegarde było zawsze tylko jedno miejsce, w którym ludzie gromadzili się o zachodzie słońca.
Oberża Pragnienie znajduje się na granicy kanałów, w lesie pełnym pomarańczowego bluszczu. Niezależne od pory roku żyły drzew okalają jej okna. Dźwięki muzyki – delikatny śpiew skrzypiec podkreślony bębnami i miedzianymi waltorniami – sączą się kaskadami z każdej szczeliny, przenikają przez pęknięcia w drzwiach. Oglądany w pogodny dzień budynek mógłby udawać normalny, ale gdy spojrzysz na niego kątem oka w nocy, zauważysz, że się kołysze i wygina.
Oczywiście może być to skutkiem wypitego ale. Albo magii.
Bo rzadko jest między nimi różnica.
W ciągu dwóch ostatnich miesięcy oberża stała się dla mnie aż zanadto znajoma. Zbyt długo siedziałam w jednym miejscu, przed czym ostrzegali mnie rodzice.
„Bądź ciągle w ruchu – powtarzali. – Nie pozwól, żeby cię wyśledzili”.
„Nie pozwól, aby cię ujrzeli”, bo tak to rozumieli.
„I stanowczo nie rozmawiaj z żadnym posłańcem”.
Gdyby rodzice widzieli mnie ostatniej nocy, wpadliby w szał.
Nie, poprawiam samą siebie. Byliby zmartwieni.
Martwienie się stanowiło ich ulubioną rozrywkę.
– Późno dziś wróciłaś – słyszę radosny głos.
Spoglądam w kierunku baru i widzę chłopaka o ciemnobrązowej skórze i starannie przyczesanych jasnych włosach, jak zawsze w granatowej szacie akademików.
Tristan.
Otrzepuje ubranie, krzywiąc się na widok plamy od ale na przedniej kieszeni.
– Pisałem godzinami o upiorach – wyjaśnia. – Sięga po notatnik leżący na barze i podnosi go niczym trofeum. – Nie mogę się doczekać twojej opinii na ten temat tego, co znalazłem w bibliotece.
Tristan jest zawsze chętny do rozmowy, szczególnie gdy chodzi o bibliotekę. Spędza w niej połowę swojego czasu, gdy nie przesiaduje drugiej połowy w kącie oberży, notując coś zaciekle w zeszycie.
Biorę notatnik z jego rąk i próbuję się skupić.
Oberża Pragnienie budzi się nocą.
Ludzie siedzą wszędzie: na stołach i skrzypiących schodach prowadzących do pokojów dla gości. Świeczki w lampach nad głowami się kołyszą, rzucając roztańczone cienie na wszystkie ściany.
– Długo na mnie czekałeś? – pytam Tristana, przekrzykując zgiełk.
– Ściśle mówiąc, nie czekałem, ale pracowałem – odpowiada. – Przez dwie godziny.
Wybucham śmiechem i otwieram nasączone atramentem kartki notatnika.
– Powinieneś poświęcać więcej czasu na szukanie przyjaciół niż analizowanie potworów.
– Nie potrzebuję przyjaciół, gdy mam swoje księgi – oznajmia Tristan. – I ciebie.
Jestem lekko wkurzona.
– Nie jesteśmy przyjaciółmi, Tristanie.
Przypominam mu o tym każdego dnia, odkąd tu przyjechałam.
Ale jego imię znajduje się na pierwszym miejscu listy ludzi, których toleruję. Nie tknęłam nawet jego nocnych koszmarów. Tristan jest zbyt miły, żeby dawać zagadki podszyte lękiem. Myślę, że czułabym się winna, gdybym dotknęła go plagą największych koszmarów.
Nie jestem również pewna, jakie lęki bym znalazła, gdybym ich szukała. Lęki zagrzebane pod stosami książek? Coś mi mówi, że mógłby nawet to lubić.
– Upiory, powiadasz? – mówię, kartkując notatnik. – I czego się dowiedziałeś?
Twarz Tristana jaśnieje.
Zanim jego rodzice przeprowadzili się do Queen Morrow w Królestwie Ziemi, gdzie uczeni badają naturę, Tristan mieszkał w Królestwie Alchemii. Specjalnością tamtejszych uczonych są potwory i magia. Mimo przeprowadzki nie zmienił kierunku studiów.
– Spójrz tutaj – mówi podekscytowany, wskazując stronę. – Z tego fragmentu wynika, że upiory nie tylko przepowiadają śmierć, ale też mogą ją wywoływać. Mam teorię, że są łowcami, a nie omenami.
Mamroczę „hm”, choć jego pomysł jest rewolucyjny. Bo rzeczywiście upiory są połączeniem obydwu legend.
– Interesująca teoria – mówię jedynie.
Odkładam notatnik, a Tristan wsuwa go z uśmiechem do kieszeni.
– Długo nią nie pozostanie. Udowodnię, że to prawda, gdy znajdę jednego z nich – oznajmia Tristan.
Patrzę na niego z zaciekawieniem, nie mówiąc ani słowa.
– Zamierzasz polować na upiory?
– Jeśli mam pisać o potworach, będę musiał jakiegoś spotkać.
Ironia sytuacji powoduje, że tłumię chichot.
– W takim razie powodzenia. Życzę szczęścia.
– Nie będę potrzebować szczęścia – stwierdza pewny siebie. – Wśród nas czają się potwory, Atio. Mogą być nawet tutaj, w tej oberży.
– Ojej! Zaczynam się bać.
Tristan pochyla się nad barem i spogląda dookoła, aby sprawdzić, czy nikt nie słucha. Zalatuje czosnkiem, który wszyscy mieszkańcy noszą od czasu ataku Zafiry dwie noce temu.
– Widziałaś tego wędrowca? – pyta szeptem. – Tego mężczyznę, który handluje eliksirami z Królestwa Wody?
Sztywnieję.
Człowiek na pomoście rybaków nie powiedział, że jest kupcem, ale przestałam go słuchać, kiedy zaczął prawić o rozmiarach flakoników.
– Dlaczego pytasz?
– Został zabity dwie noce temu – wyjaśnia Tristan. – Ktoś wyrwał mu gardło. Ludzie powiadają, że to wampir.
– Wampir to nie upiór.
Chłopak kręci głową.
– Tam, gdzie jest jeden rodzaj, są też inne.
Przytakuję.
– Jestem pewna, że upiory i wampiry to najlepsi przyjaciele.
Mój sarkazm go nie zraża.
– Jak to możliwe, żeby jasnowidz był taki ograniczony?
Jasnowidz.
To określenie zaczęło mnie uwierać.
Faktycznie, krążę między królestwami, gdy poruszą się wrota, ale potrzebuję miejsca, w którym mogłabym odpocząć. Monety, żeby wynająć izbę. Niektóre potwory sypiają na ziemi w lesie nawet podczas lodowatej ulewy, ale ja wolę wygody. A w świecie ludzi w zamian za złoto można dostać różne rzeczy.
Najlepszym towarem do handlu, który przychodzi mi do głowy, są fałszywe wersje przyszłości.
W innych królestwach podawałam się za malarza lub bajarza. Raz byłam nawet więziennym strażnikiem. Jednak najmniej uwagi i najwięcej złota przyciąga wędrowny jasnowidz, a biel moich włosów stanowi idealne potwierdzenie tego kłamstwa.
Ludzie to przesądne istoty, które nie kochają niczego bardziej od słuchania, że podążają właściwą drogą.
– Źle trafiłeś, jeśli pragniesz otwartości – mówię Tristanowi. – Zapraszam do siebie, jeżeli zależy ci na pesymizmie i sarkazmie lub innej rzeczy, która nie wymaga, żebym się uśmiechała.
– Szkoda, masz piękny uśmiech – mówi Tristan.
Na jego lica wkrada się nieśmiały rumieniec. Chłopak wbija wzrok w podłogę, bo nie spodziewał się, że to powie.
Kiedy odchrząkuje, wiem, o co poprosi.
Nie byłby to pierwszy raz.
– Poszłabyś ze mną na spacer? – Przygryza wargi. – Moglibyśmy zajść nad jezioro. Spojrzeć na gwiazdy.
Jego palce bębnią o blat, jak zawsze, gdy jest zdenerwowany.
Przełykam ślinę, czując nieznane ukłucie winy, do którego nie przywykłam.
Moglibyśmy pójść nad jezioro i oglądać gwiazdy, gdyby Tristan nie był człowiekiem, a ja istotą, na którą poluje.
Gdyby on nie był sympatyczny, a ja nie stanowiłabym przeciwieństwa wszystkich miłych rzeczy.
Gdybym była innym mężczyzną lub kobietą, słowa Tristana wywołałyby gwałtowne bicie serca.
Moglibyśmy odegrać romantyczną scenę, puszczając kaczki na wodzie.
Ale ja nie potrafię ujrzeć go w tej roli.
Jest zbyt delikatny – kruchy – i nie ma między nami iskry ani pożądania. A nawet gdyby była, gdybym coś takiego odczuwała, nigdy bym temu nie uległa.
„Nie pozwól, aby cię ujrzeli”.
Nigdy nie pozwoliłam.
Kiedyś powiedział mi, że jestem ładna, ale zrobił to tylko dlatego, że nie widział mojego prawdziwego oblicza.
– Nie chcesz iść ze mną nad jezioro, Tristanie.
Ostatni, który to zrobił, nie przeżył.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej