Nightbane. Lightlark. Tom 2 - Alex Aster - ebook

Nightbane. Lightlark. Tom 2 ebook

Aster Alex

4,3

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Wciągająca, pełna wartkiej akcji kontynuacja bestsellerowej powieści "Lightlark" Alex Aster.

Isla zdobyła miłość dwóch obdarzonych wielkimi mocami władców i przełamała klątwy, które od stuleci ciążyły na sześciu królestwach, niewielu jednak poznało prawdziwe źródło jej mocy. Pragnąc zagłuszyć ból spowodowany straszliwą zdradą, woli odwiedzać kuszące miejsca na wyspie, zamiast zajmować się obowiązkami świeżo koronowanej władczyni dwojga królestw. W dodatku inni władcy nie zamierzają tak łatwo pogodzić się z przegraną, a wśród jej poddanych nie brakuje takich, którzy uważają, że nie zasłużyła na tron. Do Lightlarku zbliża się śmierć, wychodzą na jaw tajemnice z przeszłości, a Isla musi wybrać między odpowiedzialnością za swój lud a kaprysami najniebezpieczniejszego spośród wszystkich zdrajców – własnego serca.

Kolejna powieść Alex Aster ukazuje nowe strony misternie skonstruowanego świata Lightlarku po pasjonującym finale Centennialu i głębiej zanurza się we wspomnienia Isli, której przyszłość wkrótce się rozstrzygnie…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 508

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (55 ocen)
32
12
8
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
barjab88

Całkiem niezła

Klątwa drugiego tomu. Cała książkę ratuje ostatnie 100 stron. Leopard zrobił mi sieczkę w głowie. No i oczywiście #teamgrim 🖤
10
astoria_221

Dobrze spędzony czas

CO TO KURWA ZA KOŃCÓWKA JA SIĘ PYTAM?
00
Aleksandra_345

Z braku laku…

Już dawna książka tak mnie nie rozzłosciła. Po pierwsze, próba wmówienia czytelnikowi, jak bardzo wielką miłość "główni" bohaterowie do siebie żywią. Przecież między nimi nie ma żadnej chemii! Cała historia jest zbudowana w taki sposób, że Oro stoi praktycznie na uboczu, momenty między nim i Islą są ekstremalnie wymuszone, za każdym razem jak czytałam ich wylewne wyznania uczuć to chciało mi się śmiać. Praktycznie całą historię kradnie Grim. Pomijając fabułę- książka jest napisana bardzo średnio. Fragmenty, w których autorka próbuje budować jakieś napięcie, są nagle urywane zdaniami pt "potem podał jej bulion i poszedł do kuchni"- nie dosłownie, bo nawet nie chce mi się szukać tego fragmentu. Głównej bohaterce wbrew pozorom wszystko się udaje- ma coś zrobić, idzie, robi to, nawet jak napotyka jakieś przeszkody, to nagle w magiczny sposób zdaje sobie sprawe jak je pokonać, i nie zagłębiając się w szegóły myk- i jest po sprawie. Właściwie cała książkę czytałam tylko dla wspomnień Isli- s...
00
natka_dior

Nie oderwiesz się od lektury

Fenomenalna opowieść o sile, słabości, strachu i miłości. Moce, rody, światy, uczucia - wszystko ubrane w wartką akcję i czyniące tą książkę nieodkładalną. Świetna zabawa, polecam
00

Popularność




Tytuł oryginału: Nightbane

Copyright © 2023 by Alex Aster

Jacket illustrations © 2023 Natalie C. Sousa

Jacket © 2023 Amulet Books

Jacket design by Chelsea Hunter and Micah Fleming

Book design by Chelsea Hunter

Redakcja: Marta Tojza

Korekta: Marta Stochmiałek, Renata Kuk

Skład i łamanie: Robert Majcher

Adaptacja okładki i projekt stron tytułowych: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Copyright for the Polish edition © 2024 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-398-3

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2024

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar

twitter.com/WydJaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2024

ROZDZIAŁ PIERWSZYSKARBIEC

Isla Crown czuła smak śmierci na języku.

Przed chwilą otworzyła sekretny skarbiec w Miejscu Luster. W środku gęstniała moc, szeptała w niezrozumiałym języku, przemawiała wprost do czegoś ukrytego głęboko w jej ciele. Natarczywa i oczywista, jak odpowiedź na pytanie zapomniane z niewiadomych względów.

Niezamieszkany pałac rozpadał się na kawałki, ale te drzwi pozostawały zamknięte przez cały czas działania klątw. Jej przodkowie zrobili wszystko, by to miejsce pozostało tajemnicą. Jedynym kluczem pasującym do zamka była korona Isli. Pchnęła drzwi, które przenikliwie skrzypnęły, i pomyślała, że na pewno nie bez powodu strzegli tego sekretu.

Zajrzała do środka. Serce waliło jej jak oszalałe. Nie zdążyła jednak niczego zobaczyć, bo nagle z wnętrza wypadła fala energii, uderzyła ją w pierś i popchnęła aż na drugi kraniec pomieszczenia.

Drzwi się zatrzasnęły.

Przez chwilę panowała cisza, niemal błogi spokój – ostatnio upragniony i rzadki luksus. Od pewnego czasu Isla o niczym więcej nie śmiała marzyć. Spokój od bólu pulsującego w piersi tam, gdzie strzała rozszczepiła serce. Spokój od myśli pleniących się w mózgu jak robactwo żerujące na truchle. W ciągu kilku ostatnich tygodni doświadczyła wielu strat i zysków, ale nie istniała między nimi równowaga.

Za to przez tę jedną sekundę Isla nareszcie mogła oczyścić głowę.

Która nagle walnęła o podłogę i spokój ustąpił obrazowi rzezi.

Ciała. Zakrwawione. Spalone. Nie potrafiła dostrzec, z którego królestwa pochodzą, widziała tylko mięso i kości. Dokoła rozlewała się ciemność jak atrament z przewróconych kałamarzy. Nie zastygała, nie zbierała się w kałuże, nie znikała.

Nie. Ta ciemność pożerała.

Pochłonęła resztę ciał i przeniosła uwagę na Islę. Macki wznosiły się coraz wyżej, zimne i wilgotne jak martwe ramiona. Zanim Isla zdążyła zareagować, mrok rozwarł jej wargi i zmusił ją, by go wypiła. Panicznie łapała powietrze, ale czuła tylko smak śmierci.

Wszystko spowiła czerń, jakby gwiazdy, księżyc i słońce były zwykłymi świeczkami, które ktoś zdmuchnął jedna po drugiej.

I nagle ciemność przemówiła.

– Islo. – Miała jego głos. Głos Grima. – Wróć do mnie. Wróć…

Jedno mrugnięcie i oto znów była w Miejscu Luster, pośród szkła załamującego światło słoneczne, pośród szkieletowatych gałęzi drapiących o pozostałości szklanych ścian, wyciągających się ku niej jak ręce.

Był tam też Oro. Nagle znalazł się tuż przy niej, trzymał ją w ramionach. Ponieważ zwykle nie reagował emocjonalnie, przerażenie na jego obliczu tym bardziej ją zaniepokoiło.

Sięgnęła do twarzy i odkryła, że krew cieknie jej z nosa i uszu, spływa po policzkach. Spojrzała na pokryte czerwienią palce. Mogła myśleć tylko o tym, co przed chwilą widziała.

Co to było? Wizja?

Ostrzeżenie, co zrobi Grim, jeśli do niego nie wróci?

Nie miała pojęcia, ale tylko jedno było pewne: ledwo otworzyła tamte drzwi, jakaś siła natychmiast je zamknęła. W tamtym pomieszczeniu coś się kryło.

Coś, co nie chciało, żeby Isla to zobaczyła.

ROZDZIAŁ DRUGIPRAWDY I KŁAMSTWA

To coś mnie odrzuciło – powiedziała Isla. Bez sensu. Moc ją wołała, czuła to wyraźnie. Dlaczego więc drzwi się zamknęły?

Kiedy Oro odchylił głowę i na nią spojrzał, jego złota korona zalśniła w słońcu. Stał najdalej od jej łóżka jak tylko się dało.

Ale niczego to nie zmieniało. Nawet z tej odległości czuła łączącą ich nić. Coś jakby miłość.

Jak moc.

W końcu się odezwał:

– Nie jesteś gotowa. Wydaje mi się, że twoja korona nie jest jedynym kluczem. Gdyby dostęp do wnętrza miał być tak utrudniony, drzwi by zaczarowano, tak żeby mogła tam wejść wyłącznie władczyni Dzikich.

– Jestem wła…

– Ta, która opanowała ich umiejętności.

Och.

Zaśmiała się. Nie mogła się powstrzymać. To oczywiste, że wyspa nie przestanie uświadamiać Isli na każdym kroku, jaka jest wybrakowana. Na tym etapie przypominało to grę.

– Skoro tak, to drzwi pewnie pozostaną zamknięte – stwierdziła, wbijając wzrok w punkt na ścianie.

Jedynymi mistrzyniami Dzikich, które ocalały, były jej opiekunki – a wiedziała, że jeśli jeszcze je zobaczy, to zabije je za zamordowanie jej rodziców. I za wszystkie kłamstwa, którymi ją karmiły.

Cisza osiągnęła punkt wrzenia i zaczęła się przelewać. Isla niemal czuła w powietrzu niepokój Ora, falę gorąca zabarwioną troską. Z trudem powstrzymała się od przewrócenia oczami. Cios ze strony wybrednych drzwi nie był akurat najgorszą rzeczą, jaka ją spotkała.

Nie mogła znieść lęku Ora, nie mogła też znieść samej siebie za gniew, który stwardniał w jej wnętrzu jak klinga atakująca uczucia nawet tak niewinne jak troska. Ostatnio jednak jakby straciła kontrolę nad emocjami. Czasami budziła się i nie miała siły wstać z łóżka. Czasami czuła taką wściekłość, że przenosiła się przez portal na Dziką Wyspę, by tam w spokoju się wykrzyczeć.

– Nauczę cię – powiedział Oro.

– Nie jesteś mistrzem Dzikich.

– Nie – przyznał. – Opanowałem jednak moce czterech królestw. Umiejętności się różnią, ale wykonanie jest podobne. – Mówił takim łagodnym tonem. Nie zasługiwała na to. – Właśnie w taki sposób mogłem się posłużyć twoją mocą.

I właśnie w taki sposób ją uratował. Ugotowałaby się żywcem w jądrze wyspy, gdyby Oro nie wykorzystał łączącej ich więzi i nie przyswoił mocy Isli w Miejscu Luster. W tamtej chwili na jaw wyszło uczucie, którym go darzyła. Skoro potrafił sięgnąć do jej wnętrza, to bez wątpienia musiała go kochać.

Chociaż nawet nie wiedziała, czym ta miłość jest.

Kiedyś kochała swoje opiekunki.

Kiedyś kochała Celeste.

Przez pewien czas kochała Grima.

Wizja. Śmierć, ciemność i rozkład. Czy to była groźba? Przebłysk przyszłości?

Ciężar u szyi stał się jeszcze bardziej dokuczliwy. Nie mogła zdjąć naszyjnika, który ofiarował jej Grim podczas Centennialu. Tak, próbowała. Miał zapięcie, ale nie dało się go rozpiąć. Chyba naprawdę nie istniał żaden sposób, by to zrobić. I tylko ona czuła ten ciężar. Oro nawet nie wiedział, że naszyjnik istnieje.

Zastanawiała się, czy Grim jest jak ta ozdoba – nieustępliwy i uparty. Może nigdy nie pozwoli jej odejść. Czy byłby gotów zabijać ludzi, by ją dostać?

– Muszę ci o czymś powiedzieć. – Zastanawiała się, czy zatrzymać to dla siebie. Owszem, mogłaby, gdyby sprawa dotyczyła tylko jej. Przełamała klątwy. Należało jej się więcej czasu na odzyskanie sił. Rany i sińce, które otrzymała podczas Centennialu, wprawdzie znikły, ale istniały też niewidzialne rany, które leczy się znacznie dłużej niż przeciętą skórę i połamane kości. – W Miejscu Luster… miałam wizję.

Ściągnął brwi.

– I co zobaczyłaś?

– Śmierć – odparła. – On… – Nie miała ochoty wypowiadać na głos jego imienia, jakby w ten sposób mogła wywołać go z ciemności, przywrócić do życia nie tylko we własnym umyśle. – Otaczał go mrok. Wszędzie leżały martwe ciała. Cienie próbowały mnie dosięgnąć… – Skrzywiła się. – To wyglądało jak… wojna.

Jak koniec świata.

Przez pokój przemknął gorętszy powiew, jedyna oznaka gniewu Ora, bo jego twarz pozostała nieruchoma.

– On nie przestanie, póki cię nie zdobędzie.

Pokręciła głową.

– Wybrałam ciebie… A on czuje się zdradzony. Może wcale już mu na mnie nie zależy. – Oro nie wyglądał na przekonanego. Zamknęła oczy i dodała: – A nawet gdyby, sądzisz, że byłby skłonny wywołać wojnę z mojego powodu? Narażać własnych ludzi?

– Sądzę, że dokładnie tak by postąpił. – Oro zapatrzył się gdzieś w dal zamyślonym wzrokiem. – Islo. Musisz zacząć trenować. I nie chodzi mi tylko o kolejną próbę dostania się do skarbca.

Trenować. Uznała, że to zbyt wielki wysiłek dla osoby, która codziennie musi walczyć z samą sobą, by w ogóle wyjść z pokoju. Kiedyś taka nie była. Trening wbito w jej ciało jak kamienie szlachetne w klingę miecza. Stanowiły część jej najgłębszej istoty.

Na pewno była po prostu zmęczona, bardziej psychicznie niż fizycznie. Pragnęła tylko trochę więcej czasu, żeby odzyskać siły. Tylko dlaczego z powodu tych myśli czuła się najbardziej egoistyczną osobą na całym Lightlarku?

Na szczęście miała wymówkę, inną niż własna niechęć.

– Wiesz, że nie mogę. – Jako król Oro był ostatnim z żyjących Pierwszych i umiał posługiwać się mocami wszystkich ludów Lightlarku: Niebiańskich, Gwiezdnych, Księżycowych i Słonecznych. Wyłącznie w jego linii rodziły się osoby obdarzone więcej niż jedną umiejętnością. Jak twierdziła Aurora, którą Isla brała niegdyś za swoją najlepszą przyjaciółkę Celeste, moce Dzikich i Mrocznych, którymi dysponowała Isla, pozostawały splątane w taki sposób, że były właściwie bezużyteczne, chyba że wyzwoliłby je ktoś z Mrocznych. – Moje moce…

– Mam w ich kwestii pewien plan.

Ależ oczywiście. Z uporem zacisnęła zęby.

– Nie mam czasu trenować. Muszę wrócić do Dzikich.

– To dla nich powinnaś być w najlepszej formie.

Co tak się uparł na ten trening? I dlaczego właściwie ona sama podchodziła do tego pomysłu z tak wielką niechęcią?

– To niepotrzebny rozpraszacz – odparła. – Uczyć się mogę później, kiedy już zapewnię im opiekę. Kiedy wydedukujemy, na czym polega groźba Mrocznego, o ile ta wizja w ogóle była prawdziwa.

– Islo, posiadasz teraz moc władczyni Gwiezdnych – przypomniał jej łagodnie Oro.

Po zabiciu Aurory Isla użyła pradawnego przedmiotu zwanego twórcą więzów, by ukraść Gwiezdnej całą jej moc. Czyn ten posłużył jako sprytny wybieg, by wypełnić część przepowiedni głoszącą, że jedno z władców musi ponieść śmierć, by zdjąć klątwy. Moc każdego z władców stanowiła źródło energii życiowej dla jego poddanych. Gdyby Isla nie skradła mocy Aurory, wszyscy Gwiezdni musieliby zginąć.

Teraz ponosiła odpowiedzialność za dwa królestwa, chociaż nie miała kwalifikacji do rządzenia nawet jednym.

– Twoje moce Dzikich i Mrocznych pozostawały uśpione przez cały ten czas – podjął Oro – ale nie dotyczy to mocy Gwiezdnych. Te umiejętności są zbyt potężne. Jeśli nie nauczysz się ich kontrolować, one zawładną tobą.

Mało prawdopodobne. Od paru dni czasem od niechcenia próbowała posłużyć się tymi mocami. Poruszyć pióro. Wypuścić kulę energii z balkonu. I nic. Gdyby nie to, że Gwiezdni nadal istnieli, doszłaby do wniosku, że twórca więzów chyba wcale nie zadziałał.

– Islo. – Oro wypowiedział jej imię z taką czułością, że złagodził jej gniew i ból, choć tylko odrobinę.

– Tak?

Zrobił krok w jej stronę, potem jeszcze jeden, aż zatopiła się w bijącym od niego cieple, chociaż nadal znajdował się o wiele dalej, niżby sobie życzyła.

Oro przyglądał się jej, stojąc u nóg łóżka.

– Powiedz, że będziesz ze mną trenować. I powiedz to szczerze.

– Dobrze – odparła pospiesznie, ponieważ wiedziała, że właśnie to chciał usłyszeć. Ponieważ zrobiłaby wszystko, byle tylko nie myśleć o Centennialu i tamtych wydarzeniach. – Będę z tobą trenować. Szczerze.

– Cóż za porażający entuzjazm – rzucił.

– Nie mogę się doczekać – wycedziła.

Popatrzył na nią ostro.

– Ale zdajesz sobie sprawę, że wiem, że kłamiesz?

No jasne. Na tym polegał jego talent, dodatkowa moc, którą czasem dostawali władcy po dalekich przodkach. Isla wyobraziła sobie, jak los śmieje się z ironicznego rozwoju wydarzeń: król, który nieomylnie potrafił wyczuć, czy ktoś mówi prawdę, pokochał kłamczuchę.

Powstrzymała się od groźnego łypnięcia. Wolała posłuchać, co Oro ma do powiedzenia. Zaciekawienie to najlepsza metoda odwrócenia uwagi od przykrych wydarzeń. Czy nie na tym właśnie polega życie? Na bólu przeplatanym chwilami ulgi.

– Jakie to uczucie? – spytała, prostując się.

Cienki rękaw sukni zsunął się z jej ramienia. Widziała, że Oro bacznie śledzi jego drogę.

– Ale co masz na myśli? – Zatrzymał wzrok na jej nagim barku.

Poczuła radosny pomruk w środku piersi. Rzadko przyłapywała go na tym, że się jej przygląda. Nawet nie przeszło jej przez myśl, że może budzić w nim choćby zainteresowanie, do chwili gdy Aurora potwierdziła, że król darzy ją miłością.

Przesunęła nagą nogą po łóżku, powoli, aż palcami dotknęła podłogi. Suknia podjechała wysoko na jej udo. Isla czuła na sobie żar jego spojrzenia. Wykonała ten sam manewr drugą nogą. Teraz obie stopy spoczywały obok siebie.

Przesuwał po niej wzrokiem, z góry na dół, i nagle całkiem zapomniała o skarbcu. O własnej niekompetencji. O zdradach.

Po części zastanawiała się, czy Oro nie patrzy na nią tylko po to, by sprawdzić, czy wszystko z nią dobrze, ale nie, wolała wierzyć, że kierują nim zupełnie inne motywy.

– Jakie to uczucie, kiedy ktoś cię okłamuje? – Podeszła do niego, boso, z lekko obitymi plecami. Głowa trochę pulsowała jej z bólu po brutalnym upadku, chociaż rana zasklepiła się dzięki eliksirowi Dzikich, ale Isla nie zwracała na to uwagi. Stanęła naprzeciw niego. Nawet nie drgnął. – To boli? – Przechyliła głowę na bok. – Czy w ogóle coś potrafi cię zranić?

Spojrzenie Oro wyraźnie mówiło, że on nie zamierza odpowiedzieć na drugie pytanie, dlatego skupiła się na pierwszym.

– Czy kłamstwa bolą?

Był tak wysoki, że musiał pochylić głowę, by popatrzeć jej prosto w oczy. Wyciągnął rękę i przesunął kciukiem wzdłuż nierównej krawędzi jej korony.

– Zależy, kto je wypowiada.

Poczucie winy wbiło zęby w jej pierś. Dziwne, ale na myśl, że jej kłamstwa go zraniły, również poczuła ból.

Czy tak właśnie jest, kiedy się kogoś kocha?

Oszukiwała go przez cały Centennial, on zaś nie okłamał jej ani razu. Teraz wiedziała na pewno. Na całym świecie tylko jemu jednemu ufała, choć miała świadomość, że po tym wszystkim, co się wydarzyło, pokładanie w kimkolwiek zaufania to przejaw głupoty.

Czy to była miłość?

Przyłożyła dłoń do jego piersi i poczuła, jak cały sztywnieje. Biło od niego kojące ciepło, aż miała ochotę poczuć jego nagą skórę pod palcami. I tym razem nawet nie drgnął, gdy przysunęła się bliżej. I jeszcze bliżej.

Właściwie nie rozmawiali o łączącej ich więzi, niezaprzeczalnej nici. Oro zostawił Isli wolną przestrzeń. A ona wolała działać powoli. Nie spieszyć się jak z Grimem.

Ale w tej chwili nie chciała żadnej dzielącej ich przestrzeni.

Wspięła się na palce, pragnęła wreszcie przerzucić most nad przepaścią dzielącą ich usta, ale chociaż usilnie wyciągała szyję, nie zdołała go dosięgnąć.

Oro popatrzył na nią z góry, ze ściągniętymi brwiami.

– Czy ty próbujesz odwrócić moją uwagę?

Oczywiście. Nie chciała się uczyć panowania nad mocami. Nie chciała myśleć o nowo odkrytych umiejętnościach. Wiedziała, że jeśli tylko zacznie, będzie musiała myśleć o różnych sprawach, o poddanych, o rzeczach, które pozostawiły na niej blizny, być może już na zawsze.

– Tak. Mogę?

Pochylił głowę. Złota korona zalśniła w słońcu.

Jego dłonie objęły ją w talii. Palce rozpostarły się na plecach. Wygięła się w łuk. Chwycił ją tak mocno, że wyrwał jej się cichy okrzyk.

Ale nie zdążyła opleść go nogami w pasie, bo zaniósł ją na łóżko…

…i delikatnie rzucił na posłanie.

Zaczęła protestować, on jednak był już przy drzwiach.

– Odpocznij, Islo – powiedział. – Do kolacji zostało tylko kilka godzin.

Jęknęła. Tego wieczoru mieli się spotkać przedstawiciele wszystkich królestw, by omówić następstwa klątw.

– A potem zaczniemy nasz trening.

ROZDZIAŁ TRZECIDRYFUJĄCA UCZTA

Spraw, bym wyglądała jak miecz – przykazała Isla krawcowi z królestwa Gwiezdnych imieniem Leto. – Więcej krwi niż klingi. – Połączenie Dzikich i Gwiezdnych. Właśnie w takim stroju wkroczyła do jadalni.

Słoneczni arystokraci przybyli wcześnie, wraz ze swym władcą. Siedzieli już przy stole. Kiedy zwrócili ostre i głodne spojrzenia prosto na Islę, ogarnęło ją niepokojące uczucie, że to ją zamierzają zjeść na kolację.

Wcześniej być może speszyłaby się pod ich wzrokiem, ale teraz podeszła do stołu jak gdyby nigdy nic. Cóż jeszcze mogliby jej powiedzieć czy zrobić mieszkańcy wyspy? Księżycowi próbowali ją zamordować. Pozostali osądzili ją z góry. Na targu większość ludzi jej unikała. Wciąż nienawidzili Dzikich za ich krwawą klątwę, chociaż już została zdjęta. Nowa suknia, czerwona, z metalowej plecionki podobnej do kolczugi, szeleściła na gładkiej posadzce, mącąc ściskającą pomieszczenie ciszę.

Po chwili dostrzegła arystokratów z królestwa Słonecznych. Mężczyznę o długich, złotych włosach splecionych w warkocz i ciemnej skórze, z niezwykle poważną miną. Wysoką kobietę, jakby stworzoną z tysięcy piegów, o włosach barwy rdzy. Mężczyznę, który sprawiał wrażenie wiekowego – co było dziwne, ponieważ nawet Oro wyglądał młodo, a żył już ponad pięćset lat – pochylonego nad stołem jak znak zapytania. Jego jasna skóra pomarszczyła się w uśmiechu, wyrażającym jednak raczej rozbawienie niż sympatię.

Oro siedział u szczytu stołu i bacznie wszystko obserwował. Wyglądał właściwie tak samo jak podczas pierwszej uczty na początku Centennialu, z wyjątkiem oczu, które wtedy przypominały puste plastry miodu.

Teraz przepalały ją na wylot, płonęły z intensywnością, która przepędziła wszystkie myśli z jej głowy. Omiatał ją spojrzeniem w niemal niedostrzegalny sposób. Jej nagie, smagłe ramiona. Gorset z jedwabiu i metalu. Rozcięcie sukni ukazujące wysokie do kolan buty, które zamówiła, ponieważ były znacznie praktyczniejsze niż wysokie obcasy czy wsuwane pantofelki. Długie brązowe włosy ozdobione wplecionymi na końcach drobnymi czerwonymi kwiatkami. Odwzajemniła spojrzenie, na krótką sekundę. Zanotowała jego szerokie barki. Złote włosy. Ostre rysy gładkiej twarzy. Wcześniej, będąc przez lata pozbawiony dziennego światła, miał bladą skórę, teraz jednak promieniał. Był tak piękny, że patrzenie na niego niemal sprawiało ból.

Podczas tamtej pierwszej kolacji chyba nie zauważyła, jaki jest atrakcyjny.

Czy to miłość?

Kiedy zajęła miejsce obok niego, drzwi się otworzyły i do środka wpadł podmuch wiatru, który odgarnął jej włosy do tyłu i przyniósł kojący zapach sosen i rześkiego górskiego chłodu. Wraz z nim pojawił się Azul. Nie dotykał stopami ziemi. Towarzyszyło mu dwoje innych Niebiańskich. Nie byli to arystokraci, lecz wybrani przedstawiciele ludu. W ich krainie panował system zbliżony do demokracji, najbardziej jak to było możliwe w królestwie, gdzie władcy rodzili się obdarzeni wielką mocą. Mocą, od której zależało życie poddanych.

Azul miał ciemne włosy i skórę, ale fryzura kroczącej za nim kobiety była barwy nieba, odrobinę przyprószona siwizną – co znaczyło, że Niebiańska jest bardzo stara, tak jak tamten przygarbiony Słoneczny. W przeciwieństwie do niego ona trzymała się prosto jak struna. Miała ciemnobrązową skórę i była drobnej postury.

Drugi Niebiański odznaczał się imponującą sylwetką, potężną jak skała, jakby wyrzeźbiono go wprost ze Śpiewających Gór. Był biały jak klify Lightlarku i bardzo wysoki, a że trzymał dumnie uniesioną głowę i patrzył prosto przed siebie, Isla nie potrafiła dojrzeć ze swojego miejsca barwy jego włosów. Naszła ją niezbyt przyjemna myśl, że jej miecz w pięści tego olbrzyma wyglądałby jak piórko.

Azul podszedł do stołu, by przywitać się z Islą, chociaż miał siedzieć obok Ora.

– Zmieniłaś styl – stwierdził.

On na szczęście nie. Władca Niebiańskich miał na sobie tunikę z wycięciami po bokach i wielkimi szafirami pełniącymi funkcję guzików. Na każdym jego palcu tkwił pierścień.

Nie widziała go od zakończenia Centennialu. Trzeba było go poszukać, szepnął głos w jej umyśle. Kolejny błąd.

Chciała zapytać, jak się trzyma po tym, jak po ustąpieniu sztormu zobaczył znikającego ducha swego dawno zmarłego męża. Chciała przeprosić za to, że w pewnej chwili uznała go za wroga. Chciała zapytać, jak teraz radzą sobie Niebiańscy.

Ale nim zdążyła się odezwać, Azul powiedział:

– Moglibyśmy umówić się na spotkanie.

– Bardzo chętnie.

– Świetnie. – Opuścił głowę i szeptem dodał: – Uważaj. Ktoś zawsze obserwuje.

I miał rację. Przy stole panował gwar rozmów, ale nieustannie czuła na sobie czyjąś uwagę. Po zakończeniu Centennialu, gdy nie wychodziła ze swojej komnaty, Oro poinformował wszystkich miejscowych arystokratów i przedstawicieli, że Isla przełamała klątwy i zyskała moc władczyni Gwiezdnych. Wieści szybko się rozeszły wśród mieszkańców Lightlarku.

Siedzący teraz przy tym stole przywódcy byli świadkami, jak z trudem pokonywała kolejne próby Centennialu. Na pewno się zastanawiali, jakim cudem ze wszystkich władców to właśnie ona położyła kres klątwom.

Ledwo Azul usiadł, drzwi znów się otworzyły i do sali weszła samotna Gwiezdna. Miała jasnobrązową skórę, ciemne oczy i włosy przypominające lśniącą czarną taflę. Ubrana była w szatę barwy matowego srebra, bliższą odcieniem chmurze burzowej niż ostrej klindze. Zamarła, gdy wszyscy zwrócili na nią spojrzenia, szybko jednak się otrząsnęła i ruszyła dalej z wysoko uniesioną głową. Z racji wcześniej działającej klątwy mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, czyli była mniej więcej rówieśnicą Isli.

Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Gwiezdna ściągnęła brwi. Jednakże Isla wyczuła porozumienie. Obie wyraźnie czuły się tu nie na miejscu.

– Maren – przedstawiła się zdawkowo, usiadła i wbiła wzrok w zaokrąglony brzeg złotego stołu.

Jeszcze tylko jedno krzesło pozostało puste. Należące do Cleo.

Wszystko wskazywało na to, że Księżycowa nie zaszczyci ich swoją obecnością. Kuranty wybiły kolejną godzinę. Oro podniósł się i przemówił:

– Po pięciuset latach pełnych cierpień klątwy dręczące nasze królestwa zostały przełamane za sprawą Isli Crown, władczyni Dzikich. – Znowu poczuła na sobie spojrzenia zebranych. – Przez kilkaset ostatnich lat naszym priorytetem było przetrwanie. Dzisiaj spotykamy się, by pomówić o przyszłości. Dostrzegam szanse na rozwój, w każdym znaczeniu tego słowa. Aby osiągnąć ów cel, musimy zmierzyć się ze skutkami pięciusetletniego okresu, gdy nasze ludy były podzielone, a moce ograniczone w obliczu nowych zagrożeń. – Powiódł wzrokiem po twarzach gości. – Najpierw jednak uczcijmy koniec naszej gehenny uroczystym posiłkiem.

Usiadł i znowu rozległ się szmer rozmów. Isla nie mogła się skupić, czuła tylko własny nierówny oddech i żołądek ściśnięty z nerwów. Już wszyscy zdążyli zwrócić na nią uwagę. Lada chwila zaczną się pytania. A co, jeśli udzieli błędnej odpowiedzi?

Nikt nie wiedział o jej związku z Grimem. Nikt nie wiedział, że ona również jest Mroczną. W takim wypadku zapewne natychmiast wtrącono by ją do więzienia. Mroczni byli ich wrogami od wielu stuleci. Wojna zaczęła się jeszcze przed zawiązaniem klątw. A jeśli wierzyć tamtej wizji, wkrótce znów się rozpęta.

– Jesteśmy potworami, Pożeraczko Serc – usłyszała tuż przy uchu. – W każdym razie tak nas widzą.

Grim. On tu był.

Cała się spięła. Serce waliło jej jak młotem. Rozejrzała się nerwowo, przekonana, że zobaczy go gdzieś w pobliżu bądź przynajmniej dostrzeże reakcję pozostałych biesiadników.

Ale jego nigdzie nie było. Może stał się niewidzialny. Wysilała wzrok, szukając choćby najdrobniejszej zmarszczki w powietrzu, która mogłaby go zdradzić. Czekała, aż się ukaże. Przesunęła dłoń w stronę Ora, by go ostrzec…

Nadal nic.

Słyszała przecież jego głos. Ale czy naprawdę? Może tylko we własnej głowie. Te same słowa wypowiedział ponad miesiąc temu, gdy jeszcze udawał, że się wcześniej nie znali.

A w rzeczywistości wiedział o niej wszystko. Spotykali się przez cały rok i zdążyli zebrać mnóstwo wspólnych wspomnień, ale on je wszystkie wymazał, by zrealizować własny plan podczas Centennialu. Bez namysłu zlikwidował część jej życia, jak Leto odcinający zbyteczny fragment tkaniny.

Nie wiedziała, co zrobi, jeśli jeszcze go spotka, lecz w tej chwili nie musiała się tym martwić.

Grima tu nie było.

W takim razie tylko jej się zdawało. Może tamta wizja z Miejsca Luster również stanowiła tylko wytwór jej wyobraźni. Nie mogła przecież być prawdziwa. Grim nie zabiłby niewinnych ludzi tylko po to, by się do niej dostać.

Znowu zobaczyła przebłyski tamtych obrazów. Śmierć. Dzieci…

– Oddychaj – powiedziała do siebie i zrobiła głęboki wdech. Jakie to komiczne, że musiała przypominać sobie o podstawowych funkcjach ciała. Wbiła paznokcie we wnętrze dłoni, by utrzymać się w tu i teraz, jakby chwytała się kotwicy, nie chcąc ponownie odpłynąć na zmiennych prądach własnego umysłu.

– Nie zapomnij o wydechu. – Oro.

Pod stołem położył dłoń na jej kolanie, a kciukiem przejechał po wewnętrznej części uda. Wiedziała, że w zamierzeniu był to kojący gest, ale jej zmysły natychmiast się wyostrzyły. Spojrzała mu prosto w oczy, a on zabrał rękę.

Podano napój, specjalność Słonecznych, w płonących pucharach na tacach unoszących się w powietrzu za sprawą mocy Gwiezdnych, którzy dysponowali umiejętnością przenoszenia przedmiotów samą energią. Isla zauważyła, że posyłają przyjazne uśmiechy Maren, swojej przedstawicielce.

Oro upił łyk i płomienie zgasły, tak że nie doznał najdrobniejszego oparzenia. Arystokratka o ciemnorudych włosach wychyliła swój kielich w imponująco krótkim czasie.

Czy skoro Isla nie była Słoneczną, powinna obawiać się poparzenia? Ależ skąd. Oro na pewno nie podałby gościom niczego, co mogłoby im zaszkodzić. Teraz przyszła jej kolej.

Napój smakował jak miód i palił jak mocny alkohol. Płomienie liżące brzeg pucharu musnęły jej policzki, gdy piła, po czym skuliły się na dnie i zaraz całkiem zgasły.

Pierwsze danie było bardzo w stylu Niebiańskich. Podano je w dryfujących w powietrzu doniczkach – miniaturowe warzywa, nadal z korzeniami, fruwały dokoła i żeby je zjeść, należało przytrzymać kąsek widelcem. Isla nie potrafiła nazwać wszystkich składników. Jeden miał znajomą teksturę kartofla, był jasnofioletowy i zaskakująco słodki. Niektóre warzywa, jakby obdarzone własną wolą, figlarnie umykały przed widelcem, na tyle, na ile pozwalały im smycze z korzeni. Oro przyglądał się z uśmieszkiem rozbawienia, jak Isla walczy ze szczególnie ruchliwym buraczkiem.

Drugie danie, w stylu Gwiezdnych, miało formę pojedynczej kuli podanej na eleganckim srebrnym talerzu. Kiedy każdy z gości dostał swoją porcję, Gwiezdni jednocześnie pstryknęli palcami i kule eksplodowały. Na talerzach pojawiło się pokrojone w równe kawałki mięso, niepodobne do żadnego znanego, otoczone kręgiem złożonym z dużych kryształów przypominających sól. Isla wbiła zęby w jeden z kawałków. Wybuchł jej w ustach jak petarda.

Jako ostatnie podano danie Księżycowych.

Gwiezdni postawili na stole talerze, mamrocząc przeprosiny, choć przecież tylko wykonywali rozkazy. Na każdym z naczyń wznosił się blok lodu, w którym tkwiły żywe ryby. Wytrzeszczając oczy, gorączkowo pływały w swych szybko topniejących pułapkach.

Isla czuła żar gniewu Ora – tak mocny, że niemal mógłby uwolnić biedne stworzenia – ale jego twarz pozostawała nieruchoma i pozbawiona wyrazu.

Zanim zdążył coś powiedzieć, drzwi otworzyły się gwałtownie. Isla spodziewała się, że tak dramatyczne wejście musiała urządzić Cleo.

I owszem, w drzwiach stanął przedstawiciel Księżycowych… lecz nie władczyni. Był to mężczyzna o długich włosach sięgających piersi, białych niemal tak jak skóra; w dłoni trzymał laskę.

– Soren – powiedział Oro. – Jak miło, że postanowiłeś do nas dołączyć. Domyślam się, że w twoim mniemaniu to wyśmienity żarcik?

Księżycowy wydął wargi.

– Raczej komunikat. Wybacz późne przybycie, ale nie dopisuje mi apetyt, gdy myślę, w jakim stanie znalazła się wyspa. Niewiele różniącym się od tych bloków lodu na waszych talerzach.

Czyli oni byli rybami.

– Cleo przysłała cię w ramach zastępstwa? – spytał Azul.

Soren przytaknął i zajął wolne krzesło, które dostawiono z myślą o władczyni Księżycowych.

Oro wstał. Środkowa część złotego stołu nagle się zapadła, tworząc zagłębienie. Bloki lodu spłynęły tam i całkiem stopniały. Ryby radośnie pływały dokoła.

Król rzucił Sorenowi zimne spojrzenie, godne władcy, jakim zapewne był w czasach przed Centennialem, i powiedział:

– Skoro uczta dobiegła końca, może zechcesz zdradzić stanowisko Księżycowych.

Soren przesunął najdłuższym palcem po klejnocie wieńczącym laskę.

– Oczywiście wiadomo wam, że zniszczyliśmy most łączący naszą wyspę z Główną Wyspą.

– Kolejny komunikat? – rzucił Oro.

Księżycowy wzruszył ramionami.

– A także środek ostrożności. Klątwy trzymały ludzi w szachu… a teraz jesteśmy świadomi, że mamy wrogów na wyspie. – Spojrzał na Islę.

O mało się nie zaśmiała. Poważnie, to był powód? Ona? Księżycowi arystokraci próbowali ją zamordować, a Cleo niemal dokończyła zadanie osobiście. Zapewne uznali, że Isla, zyskawszy nową moc, zechce się zemścić.

Ale i tak był to idiotyczny argument.

Oro spojrzał na Sorena.

– A w jakim celu powstała wasza flota?

Księżycowy leniwie upił z płonącego pucharu, który przed nim postawiono.

– Oczywiście abyśmy mogli popłynąć na nowe terytoria Księżycowych – odparł. – Ponownie zjednoczyć nasz lud.

Częściowo pewnie mówił prawdę, ale to nie był jedyny powód. Isla nie potrzebowała Ora i jego talentu, by o tym wiedzieć. Cleo zaczęła budować armię w czasie, gdy dalekie wyprawy oznaczały dla Księżycowych wyrok śmierci.

– Zjednoczyć, teraz? – wtrącił Azul. – Przenieść tych z nowych terytoriów na Lightlark? Czy tych z Lightlarku na nowe terytoria?

Zapadła cisza, nabrzmiała energią. To było istotne pytanie, Isla wiedziała o tym z rozmów z Orem. Kiedy rzucono klątwy, większość mieszkańców uciekła z Lightlarku, by stworzyć swoje królestwa setki mil od domu, na nowych terytoriach. Niektórzy jednak zostali na wyspie. Czy teraz, gdy klątwy przeminęły, władcy zdecydują się na powrót? Czy na dobre opuszczą Lightlark?

– Moja władczyni jeszcze nie podjęła decyzji – odparł gładko Soren.

Oro przeniósł wzrok z niego na Azula.

– A Niebiańscy?

Azul wskazał swych reprezentantów.

– Oto wybrani przedstawiciele. Sturm – olbrzym skinął głową, nie odrywając wzroku od ściany – i Bronte. – Drobna kobieta nieznacznie się uśmiechnęła.

– Każdy z Niebiańskich sam będzie mógł wybrać – powiedziała – czy pragnie zostać na nowym terytorium, czy też dołączyć do nas na Lightlarku.

To by się zgadzało z polityką panującą w ich królestwie.

Sturm jeszcze raz kiwnął głową.

– Już zaczęliśmy uczyć młodsze pokolenia sztuki latania, choć podróż z nowych ziem nadal trwa zbyt długo. Dysponujemy specjalnymi urządzeniami, które pozwalają zaprząc wiatr do tego celu.

Oro skinął głową. Już miał zwrócić się z pytaniem do własnych przedstawicieli, gdy Azul powiedział:

– Jest coś jeszcze. Na wyspie szykuje się bunt. Nasi szpiedzy słyszeli szepty niesione wiatrem.

Oro ściągnął brwi.

– Co mówią owe szepty?

– Ludzie są niezadowoleni, że przełamanie klątw trwało tak długo. Nie podobają im się również decyzje władców.

– Które królestwo? – spytał Oro.

– Wszystkie. A przynajmniej te na Lightlarku. – Azul spojrzał na Sorena. – Tak, również Księżycowi.

Bunt. Czy mieszkańcy Lightlarku naprawdę spróbują strącić z piedestału Ora bądź innych władców? Nie mieli sukcesorów, panował tu system monarchii absolutnej. Bunt nie miał sensu, skoro zabicie władcy oznaczało śmierć wszystkich jego poddanych.

Wszyscy mieli poważne miny, nikt jednak nie wydawał się szczególnie zaskoczony. Isla pomyślała, że zjawisko rebelii widocznie nie jest obce królestwu Lightlarku.

– Zamierzam odwiedzić wszystkie wyspy i nowe terytoria, by bezpośrednio zwrócić się do ludzi – oznajmił Oro, patrząc na Sorena. – Mam nadzieję, że w ten sposób wszyscy będą mieli okazję wyrazić niezadowolenie. – Skinął w stronę swych reprezentantów. – Będą mi towarzyszyć Enya, Urn i Helios.

Słoneczni nie mieszkali na nowych terytoriach, wszyscy zostali na wyspie razem z Orem, ich władcą, a zarazem królem Lightlarku.

– Jak wielu z was wie, służą oni również na dworze Głównej Wyspy. Po trwaniu przez pięć wieków w ciemnościach skupiamy nasze wysiłki na przekształcaniu infrastruktury i przywracaniu normalnego trybu działania. – Krótko spojrzał na Islę i dodał: – Poza tym tworzymy armię. Ponieważ klątwy zostały przerwane, możemy zakładać, że Grimshaw uzna to za pretekst do ataku.

Isla wiedziała, że te słowa są odpowiedzią na jej wizję. Oro traktował sprawę poważnie.

Soren zmarszczył brwi.

– Sądzisz, że ma podobne ambicje jak jego ojciec?

Ten rozpętał wojnę przeciwko Lightlarkowi kilkadziesiąt lat przed klątwami. Mroczni pragnęli przejąć panowanie nad wyspą.

– Możliwe – odparł Oro. – Wiemy na pewno tyle, że odkąd klątwy zostały przerwane, a nasze królestwa podzielone, Mroczni są potężniejsi niż kiedykolwiek wcześniej. Musimy działać razem, przedstawić wspólny front.

Rozległy się zgodne pomruki i stłumione szepty, wyrażające zaintrygowanie perspektywą ataku ze strony Mrocznych.

– À propos wspólnego działania… – Soren zawiesił głos i zwrócił się do Isli: – Wszyscy Dzicy uciekli z Lightlarku. Jak wygląda stanowisko twojego królestwa?

Po przełamaniu klątw, gdy nadal dochodziła do siebie, wstrzyknęła moc w swe terytoria, by uratować poddanych. Odwiedzała ich potajemnie późną nocą, podróżując przez portale.

– Dzicy są w trakcie zmiany podstawowego źródła pożywienia. – Na twarzy Sorena odmalowała się odraza, prawdopodobnie w związku z faktem, że wcześniej poddani Isli żywili się ludzkimi sercami. – Już zaczęliśmy zbierać plony z własnych pól, ale teraz, gdy nasze życie zależy od upraw, potrzebujemy pomocy, by zapewnić odpowiednią różnorodność diety i stosowny poziom rolnictwa. Ja…

– Ilu was zostało? – przerwał jej Soren.

Ściągnęła brwi.

– Nie jestem pewna. Jak wiesz…

– Nie jesteś pewna? – powtórzył z uniesionymi brwiami.

Poczuła palący rumieniec na twarzy. Pytanie było uzasadnione. A dobry władca znałby odpowiedź.

– Czy twoi ludzie potrafią posługiwać się mocą?

– Nie wiem.

– A jak wyglądają warunki mieszkaniowe? Jaki jest współczynnik dzietności za ostatnie sto lat?

– Będę musiała sprawdzić – wycedziła.

– Czy ty…

– Dosyć – wtrącił Oro. Spojrzał na Księżycowego: – Sorenie, jestem pewien, że Isla z przyjemnością ugości cię na nowych terytoriach Dzikich, skoro tak cię interesują szczegóły dotyczące jej ludu.

Soren zrobił taką minę, jakby wolał wsadzić sobie widelec w oko, ale więcej się nie odezwał.

Isla wbijała wzrok w stół. Ściskało ją w gardle, nie mogła swobodnie oddychać, jakby jej płuca skurczyły się o połowę.

Nie zasłużyła na koronę. Zdawała sobie z tego sprawę już od pewnego czasu, a to przesłuchanie wyraźnie pokazało jej brak wiedzy. Królestwem władały Poppy i Terra, podczas gdy ona trenowała na Centennial. A teraz ich zabrakło. Wypędziła je.

Po raz pierwszy zastanawiała się, czy to nie był błąd.

Przedstawicielka Gwiezdnych, która przedstawiła się imieniem Maren, odchrząknęła znacząco. Emanowała silną energią, oddziałującą na całe pomieszczenie.

– Przez stulecia traktowano nas jak zwykły dodatek. Przemijające zjawisko w waszych przedwiecznych istnieniach. Przedmioty jednorazowego użytku. Zabierano nas w środku nocy, zapędzano do ciężkiej pracy, torturowano, czasem nawet gorzej. – Spojrzała na króla. – Wykonałeś wyroki na tych, którym udowodniono winę, ale wielu wykręciło się od kary. – Skrzywiła się. – Wyspa Gwiazd jest w ruinie. Podejrzewam, że nowe terytoria mają się niewiele lepiej. – Przeniosła wzrok na Islę. – Potrzebujemy władczyni.

Jak to możliwe, że szukała u niej pomocy, skoro przed chwilą była świadkiem jej niekompetencji?

Soren ściągnął brwi.

– To, o co prosisz, jest wykluczone. Nikt nie może władać dwoma królestwami jednocześnie.

– Isla otrzymała pełną moc władczyni Gwiezdnych – zauważył Azul.

Soren parsknął śmiechem.

– Ta dziewczyna nie radzi sobie nawet z własnym królestwem. A wy chcecie dać jej jeszcze jedno?

– Ta dziewczyna ma imię oraz tytuł – oznajmił donośnym głosem Oro. – Masz zwracać się do niej z takim samym szacunkiem, jak do pozostałych władców albo zrobię z ciebie podpałkę do zamkowego paleniska.

Isla zesztywniała. Te słowa zabrzmiały naprawdę ostro. Popatrzyła na twarze zebranych, ale malowało się na nich raczej zaskoczenie niż podejrzliwość.

Oczy Sorena zapłonęły, ale pokornie spuścił głowę.

– Wybacz, królu.

– Nie mnie przepraszaj – odparł Oro.

Soren niechętnie obrócił się do Isli.

– Wybacz, władczyni. – Isla odpowiedziała samym spojrzeniem. Soren ponownie zwrócił się do króla. – Z całym szacunkiem – powiedział, sycząc jak wąż – ale nie wydaje się zbyt rozsądne oddanie jednej osobie tak wielkiej władzy… – Zawahał się, jakby rozważał kolejne słowa. – Tylko ty, panie, masz prawo władać więcej niż jednym królestwem.

Oro rzucił mu spojrzenie, które niemal ciskało ogniem.

– Azul ma rację. Isla posiada pełną moc władczyni Gwiezdnych. Poza tym pozwolę przypomnieć nam wszystkim, że tylko dzięki niej Gwiezdni w ogóle jeszcze istnieją. – Popatrzył na Islę. – Ale wybór należy do niej.

Milczała. Nie potrafiła podjąć decyzji w tym momencie. Chociaż miała wielką chęć przeszyć Sorena sztyletem, musiała mu przyznać rację. Dosłownie przed chwilą dowiodła publicznie, że nie ma pojęcia o rządzeniu nawet jednym królestwem, a co dopiero dwoma. Dwoma najsłabszymi, najmocniej dotkniętymi przez klątwy, a teraz wymagającymi największego wsparcia.

– Jak niby miałoby to wyglądać? – odezwała się ciemnoruda kobieta. Enya. Jej głos był niski i chrapliwy. Bacznie przypatrywała się Isli z przechyloną na bok głową. – Zostanie koronowana? Oficjalnie ogłoszona władczynią? Już posiada moc, ceremonia to tylko formalność.

– Ludowi się to nie spodoba – mruknęła Niebiańska imieniem Bronte, ale bez niechęci w głosie. Po prostu stwierdziła fakt.

– Oczywiście, że nie – wymamrotała pod nosem Maren. – Będzie im trudniej nas wyzyskiwać.

– Co takiego? – odezwał się stary Słoneczny, nieco zbyt głośno. Chyba naprawdę nie dosłyszał.

– Wszystko zmierza w dobrym kierunku – powiedział Soren dość bezczelnie do olbrzyma Sturma, który jednak nawet nie mrugnął.

– Powiedziałam… – zaczęła Maren, tym razem głośniej, wyraźnie wściekła i sfrustrowana.

– Zgadzam się – oznajmiła Isla, wstając. Jej słowa natychmiast ucięły zagmatwaną dyskusję.

Cisza.

– Jesteś pewna? – spytał Oro, patrząc jej prosto w oczy, jakby byli sami.

– Tak – odparła. Niczego nie była pewna, nie licząc faktu, że Maren wiedziała o jej niedostatkach jako władczyni… a mimo to poprosiła ją o pomoc. Najwyraźniej Gwiezdni znajdowali się w rozpaczliwej sytuacji. Zdawała sobie sprawę, że nie jest odpowiednią osobą do tego. Oczywiście, że nie.

Źle. Stanie się odpowiednią osobą.

Nie mogła im odmówić, zwłaszcza po tym, jak usłyszała o wszystkich okropieństwach, które dotykały ten lud przez ostatnie stulecia. Kim by była, gdyby siedziała z założonymi rękami, wiedząc o tym horrorze? Jaki byłby sens w tym, że zabiła najlepszą przyjaciółkę i przełamała klątwy, gdyby za chwilę Lightlark i jego mieszkańcy mieli się pogrążyć w chaosie?

– Zostanę oficjalnie nową władczynią Gwiezdnych – oświadczyła, patrząc Sorenowi prosto w oczy. – Odbędzie się koronacja.

ROZDZIAŁ CZWARTYWYBORY

Nie umiem rządzić – powiedziała do siedzącego naprzeciwko niej Azula. Spotkali się w starym barze Junipera. Kule z napojami przy kontuarze nadal były pełne. Wyginane krzesła i stoły nie zdążyły zebrać nawet drobiny kurzu. Ciało i krew znikły, ale Isla żywo widziała we wspomnieniach tamten dzień, kilka tygodni temu, gdy znalazła go martwego. Przyszła tu z Celeste.

Z Aurorą.

Barman, który znał jej tajemnice, zginął przez nią. Pomagał jej. Jako jedyny z mieszkańców wyspy.

Na tę myśl zapragnęła być lepsza – warta jego ofiary.

– Bardzo dramatyczna deklaracja. Podoba mi się. – Azul odchylił się na oparcie krzesła. Na stole połyskiwała szklanka pełna musującej wody. Bąbelki pękały, wydzielając owocowy zapach. – Czy ty w ogóle chcesz rządzić, Islo?

Nie. Tak brzmiałaby spontaniczna odpowiedź. Wydawała się jednak zbyt samolubna, dlatego Isla odparła:

– A czy mam wybór?

Władca Niebiańskich uniósł brew.

– Zawsze masz wybór.

Jego lud ponad wszystko cenił wolność wyboru. To był dowód panującej w ich królestwie demokracji. Isla pomyślała, że ta zasada rządzenia bardzo do niej przemawia. Sama najchętniej oddałaby całą odpowiedzialność komuś innemu.

– Naprawdę? – spytała, zgryźliwiej, niż zamierzała. – Mam władzę nad Gwiezdnymi i nad Dzikimi. Czy ktoś prócz mnie może odbudować te dwa królestwa? – Azul popatrzył na nią bez słowa, mówiła więc dalej. Jego milczenie z jakiegoś powodu ją irytowało, ponieważ te wszystkie pytania były prawdziwe i konkretne, i chciała znać na nie odpowiedzi. – Hm? A może mam wrócić do swojej komnaty i pozwolić im wszystkim zginąć?

– Mogłabyś – odparł. Wzruszył ramionami i wbił wzrok w idealnie wypielęgnowany paznokieć. Wszystko w nim było nieskazitelne, jak zwykle zresztą. – Ale postanowiłaś inaczej. – Popatrzył jej prosto w oczy. – Zgadza się?

Sama poprosiła o to spotkanie. Powiedziała publicznie, że chce koronacji. Dokonała nie jednego wyboru, lecz kilku.

– Aha – mruknęła.

Wyszczerzył w uśmiechu idealne zęby.

– I świetnie. A skoro wszystko jasne… Ależ oczywiście, że nie potrafisz władać, Islo. – Współczucie w jego głosie zbiło ją z tropu. – Kiedy ja miałem dwadzieścia kilka lat, byłem tak zajęty uganianiem się za chłopcami i odurzaniem się na wszelkie możliwe sposoby, że nie miałem czasu myśleć o czymkolwiek innym niż o sobie. – Jego uśmiech zabarwił się smutkiem. – Wybierając władzę, składasz obietnicę, że będziesz stawiać dobro i szczęście poddanych ponad własne.

Zmarszczyła brwi. Poczuła wstyd, bo zabrzmiało to naprawdę okropnie.

Nie chciała stawiać innych na pierwszym miejscu, nie po tym wszystkim, przez co przeszła. Każdy ma ograniczoną wytrzymałość. Zniszczono jej zaufanie, złamano serce. Niewiele zostało z tego, co mogłaby ofiarować innym. Chciała być samolubna, zatrzymać dla siebie te ocalałe resztki. Czyż na to nie zasłużyła?

– Rozumiem – powiedział.

– Co rozumiesz?

Zaczął nucić pod nosem, a wiatr go naśladował. Nie wiadomo jak, bo wszystkie drzwi i okna były pozamykane, ale do wnętrza przedostał się strumień powietrza i potargał jej włosy.

– Oczywiście.

– Co oczywiście?

Władca Niebiańskich splótł dłonie na stole.

– Czy jesteś blisko swych poddanych? Dzikich?

– Nie.

– Nie wiedzieli, że uważałaś się za pozbawioną mocy?

Pokręciła głową.

– Jak wyglądały twoje relacje z nimi?

Wzruszyła ramionami.

– Nie istniały. To moje opiekunki podejmowały wszystkie decyzje. Rządziły. Z powodu mojego… sekretu… trzymały mnie w odosobnieniu. Wychodziłam tylko czasami, przy ważnych okazjach, ale trzymałam się na odległość. – Przygryzła wargi od środka. Poppy nie znosiła tego zwyczaju, zaraz walnęłaby ją za to w rękę wachlarzem. – Jeśli mam mówić szczerze, łączy nas ta sama krew, odpowiadam za nich, zrobiłabym dla nich wszystko… ale są dla mnie obcy.

Azul kiwnął głową.

– Naturalnie – stwierdził. Sposób, w jaki uzasadniał jej odczucia… empatia w jego głosie… czegoś podobnego jeszcze nigdy nie doświadczyła. – A Gwiezdni są ci tym bardziej obcy. Nie dbasz o nich. – Wzruszył ramionami. – Nie zależy ci na tej wyspie.

Mówił to wszystko bez potępienia. W jego oczach nie było odrazy. Pokręcił głową i podjął:

– Cóż w tym dziwnego? Spędziłaś tu zaledwie kilka marnych miesięcy. W tym czasie doznałaś najgorszych chwil w całym dotychczasowym życiu, właśnie tutaj, na Lightlarku. Nie masz miłych wspomnień sprzed klątw, do których mogłabyś wracać, a większość mieszkańców cię nienawidzi z racji opinii na temat Dzikich.

Wszystko to mówił bardzo rzeczowo. Sama nie wiedziała, czy przez ten obojętny ton jego słowa ranią bardziej, czy mniej.

– Wrócisz na nowe terytoria Dzikich, Islo?

– Tak zamierzam. – Opowiedziała mu o przedmiocie umożliwiającym teleportację. Zaproponowała, że jeśli Azul zechce, przeniesie go na nowe terytoria Niebiańskich.

Oczy mu błysnęły, ale tylko z zaciekawienia.

– Urocze – stwierdził. – Doceniam propozycję, ale chodziło mi o to, czy zamierzasz wrócić na ziemie Dzikich… na dobre?

Na dobre. Wcześniej, tuż po zakończeniu Centennialu, nie potrafiła sobie wyobrazić, że miałaby zostać na Lightlarku. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Ona się zmieniła.

– Nie.

– W takim razie teraz tutaj jest twój dom – zawyrokował Azul. – Dom, który sama wybrałaś. – Podniósł się, a jego jasnoniebieski płaszcz wydął się pod wpływem podmuchu niewyczuwalnego dla innych. – Naucz się go kochać. Naucz się kochać oba swe królestwa. Stworzenie więzi zależy od władcy, nie od poddanych. – Wyciągnął rękę. – Chodź ze mną.

Przyjęła jego dłoń bez dyskusji. Pierścienie na ich palcach zderzyły się z brzękiem podobnym do dzwonków wietrznych.

– Chyba nie będziemy latać? Co?

Azul odpowiedział uśmiechem.

– Ufasz mi?

– Tak – odparła, całkowicie szczerze, chociaż wiedziała, że po tym wszystkim, co ją spotkało, głupotą jest darzyć kogokolwiek zaufaniem. Tylko czy istniała alternatywa? Miała się zamknąć w skorupie? Od zakończenia Centennialu wyraźnie czuła, jak rośnie otaczający ją mur. Jeśli nie będzie uważała, stanie się on nie do pokonania.

Poprosiła Azula o pomoc. Mogła przynajmniej wpuścić go do środka.

Wyszli tylnymi drzwiami na biegnącą za barem alejkę. Azul podał Isli drugą rękę.

– Pozwolisz?

Teraz też nie protestowała.

I nagle znalazła się w powietrzu. Lot Azula był gładki, nie przypominał powietrznych zmagań Ora.

Za sprawą zniesienia klątw Wyspa Nieba przeszła gwałtowną przemianę. Mieszkańcy opuścili dolne miasto i przenieśli się do części zawieszonej w powietrzu. Większość osób porzuciła chodzenie na rzecz latania. Pałac wygodnie tkwił w obłokach, a jego wieże celowały w niebo niczym pióra gotowe ozdobić pustą kartkę. Z przodu tryskał wodospad; opadał do migoczącej sadzawki, a w jego łuku odbijały się wszelkie kolory, jakie tylko można sobie wyobrazić.

I wszyscy fruwali.

Wydawało się to całkowicie naturalne, jakby powietrze było do tej pory zaniedbaną pustą przestrzenią, z której ktoś wreszcie zrobił praktyczny użytek. Dotychczas Isla widziała tylko latającego Ora – i przed chwilą Azula. Nie spodziewała się, że fruwanie może cechować określony styl. Przypominało charakter pisma; każdy miał własny odręczny podpis. Niektórzy poruszali się z gracją, jak Azul, jakby tańczyli według starannie opracowanej choreografii. Inni bardziej przywodzili na myśl Ora, stawiali ciężkie, długie kroki, jakby przechodzili przez serię mostów niewidzialnych dla otoczenia.

Niektórzy nie poruszali się samodzielnie, tylko sunęli na wyposażonych w skrzydła maszynach, wykorzystując siłę wiatru.

Azul otoczył Islę prądem powietrznym. Frunęła tuż obok niego, na wszelki wypadek mocno ściskając jego nadgarstek i starając się zachować spokój.

– Klątwa ciążąca nad twoim królestwem…

– Należała do najmniej dokuczliwych – dokończył.

Niemożność latania przez pięć stuleci musiała być straszna dla społeczności, która posługiwała się tą mocą w codziennym życiu, ale nie aż tak straszna jak śmierć w wieku dwudziestu pięciu lat czy konieczność żywienia się ludzkimi sercami. Ale na pewno wiązała się ze śmiertelnymi ofiarami.

– Azul. Kiedy to się zaczęło…

– Tamtego dnia straciliśmy wielu ludzi. Po prostu… pospadali na ziemię.

Isla zamknęła oczy. Wyobraziła sobie, jak Niebiańscy nagle tracili umiejętność latania i spadali bezwładnie na spotkanie śmierci… Mocniej zacisnęła dłoń na nadgarstku Azula.

– Latanie przychodzi nam naturalnie, tak że nawet osoby obdarzone minimalną mocą potrafią to robić. Ale ci, którzy nie byli na tyle sprawni czy szybcy, żeby wykorzystać wiatr do amortyzacji upadku… ginęli.

Dotarli do pałacu. Nie wylądowali na chmurach – które nie budziły w Isli zaufania – tylko przefrunęli przez główne wejście.

Sufit nie istniał, tak że dało się swobodnie wylatywać z pałacu i tą samą drogą do niego wracać. Nie było też schodów, tylko korytarze. Z głównego holu na wyższe kondygnacje można było się dostać jedynie drogą powietrzną. Isla doskonale rozumiała, czemu po zapadnięciu klątw opuszczono to miejsce.

Niebiańscy niewątpliwie stracili nagle dostęp do wielu ważnych rzeczy. Podczas pierwszej wizyty na tej wyspie Isla zwróciła uwagę, że iglica najwyższej budowli w mieście dotyka dolnej części pałacu. Teraz uświadomiła sobie, że tylko w taki sposób Niebiańscy mogli się dostać do utraconych zasobów. Musieli specjalnie postawić ten budynek.

Na tej wysokości powietrze wydawało się rzadsze i znacznie chłodniejsze, aż Isla dostała gęsiej skórki. Niebiańskim jednak to nie przeszkadzało. Wszyscy nosili szaty w błękitnym kolorze jako wyraz szacunku dla królestwa, ale o krojach i stylach znacznie bardziej zróżnicowanych niż u pozostałych ludów. Suknie raczej nie były popularne, zapewne ze względów praktycznych. Isla cieszyła się, że ma na sobie spódnicę i płaszcz z ciężkiej tkaniny, pozwalającej zachować przyzwoitość podczas lotu.

Niebiańscy witali Azula, kiwając głowami z szacunkiem i radością, uśmiechali się i poklepywali go po plecach. Większość pozdrawiała również Islę, niektórzy przyglądali jej się z zaciekawieniem, inni posyłali szczere uśmiechy.

Azul i Isla pofrunęli wyżej, wylecieli przez otwarty sufit, by popatrzeć z góry na pałac i miasto unoszące się w powietrzu. Azul wskazał tłum na targu, miniaturowym z tej wysokości, potem na łańcuch górski oddalony o wiele kilometrów. Wyspa Nieba rozciągała się w dali, tam gdzie wzrok nie sięgał.

– Oni są moim celem – oznajmił Azul. – Niełatwo przyszło mi opuścić Lightlark po nastaniu klątw, ale moi poddani tak zdecydowali. Większość chciała umknąć przed niepewną przyszłością na wyspie. Jestem dumny z naszych nowych terytoriów i ze wszystkiego, co stworzyliśmy przez ostatnie kilkaset lat, lecz bez wątpienia to tutaj znajduje się nasze serce. – Zrobił głęboki wdech, jakby potrafił poczuć zapach, smak i kształt mocy przepajającej te ziemie. Spojrzał na Islę. – Nie potrafię nauczyć cię rządzenia. Sama musisz dojść do pewnych wniosków. Wiem tylko tyle, że stawiam dobro i interesy innych ponad własne. Każdego dnia. To oni zawsze dodawali mi sił, nawet w czasie żałoby. – Zerknął na nią z boku. – Teraz, gdy klątw już nie ma, wszyscy zaczną cię naciskać na następcę tronu.

Isla gwałtownie uniosła głowę.

– Że co?

– Twoi poddani będą chcieli bezpiecznej przyszłości – westchnął. – Przez kilkaset lat wprowadzano wiele środków zapobiegawczych, by zapewnić władcom bezpieczeństwo. Moi ludzie zagłosowali, żeby niemal nieustannie towarzyszył mi oddział wojskowych. Nie pozwalali mi podróżować na inne terytoria.

W obliczu tych słów wyprawy z gwiezdną różdżką wydały się Isli jeszcze bardziej ryzykowne. Nawet zaczęła rozumieć, dlaczego Poppy i Terra były takie surowe i zasadnicze.

Wcale nie chciała następcy.

Nie czuła się gotowa. Czy to czyniło ją okropną osobą? Jeszcze bardziej samolubną?

Nie chciała też spędzić reszty życia w izolacji i pod ochroną, ze świadomością, że jej śmierć będzie oznaczać kres całego ludu…

– Istnieją inne sposoby, prócz tego oczywistego, na zapewnienie sobie następcy – dodał Azul. – Każde z władców może transferować moc poprzez miłosną więź bądź szczególne przedmioty. – Jak twórca więzów, pomyślała Isla. – Cena jednak jest bardzo wysoka. Stałe przeniesienie umiejętności znacznie skraca długość życia władcy.

Ta opcja też raczej odpadała. Isla właściwie jeszcze nie zaczęła żyć. A chciała.

– Wyglądasz, jakbyś miała zwymiotować – zauważył Azul.

– To z powodu wysokości.

Wydał taki dźwięk, jakby domyślił się prawdy.

– Władza to zaszczyt, ale nie zawsze przyjemność, Islo. – Ścisnął jej dłoń. – Odwiedź swych poddanych. Skonfrontuj się z nimi. Bądź szczera. Jesteś ich władczynią. Niezależnie od tego, czy uważasz, że zasługujesz na to, czy nie, jesteś wszystkim, co mają.

I właśnie to przerażało ją najbardziej.

ROZDZIAŁ PIĄTYKORONACJA

Zostało mniej Dzikich, niż przypuszczała.

Z tłumu, do którego przemawiała kilka miesięcy temu, przeżyła garstka. Ludzie wyglądali na bardzo osłabionych. Wcześniej, skupiona na czekającej ją wyprawie na Centennial, Isla nie zwracała uwagi na pewne szczegóły, za to teraz widziała je wyraźnie. Podarta bluzka na jednej z kobiet, o niedbale ściętych na krótko włosach, zdradzała sterczące żebra. Inna kobieta miała bardzo bladą, niemal przezroczystą skórę i spierzchnięte wargi. Isla widziała, że nauczyli się produkować jedzenie w wystarczającej ilości, ale pewnie musiało upłynąć jeszcze trochę czasu, nim odzyskają siły i zdrowie.

Niektóre rzeczy się nie zmieniły. Wielu osobom towarzyszyły zwierzęta, dokładnie tak jak w dniu jej wyjazdu. Dzicy słynęli z zamiłowania do nich. Poppy na przykład miała kolibra, który fruwał w jej włosach, a Terra panterę.

Isla zawsze marzyła o takim towarzyszu. Czułaby się wtedy mniej samotna.

Terra zawsze odmawiała.

Isla otworzyła usta, by przemówić, ale nagle wydarzyło się coś niespodziewanego. Coś, na co nie zasłużyła.

Wszyscy pochylili głowy w ukłonie.

– Nie, ja…

Nigdy wcześniej tego nie robili. A ona nigdy tego nie żądała. Nie przywykła do takich gestów.

I nie była zachwycona. Czuła podskórny niepokój, chciała wykrzyczeć, że powinni ją zwyzywać, wypomnieć jej wszystko, co zrobiła źle. Nadal wyglądali, jakby balansowali na granicy życia i śmierci. Była porażką, nie bohaterką.

Cofnęła się, a słowa uwięzły jej w gardle. Nagle stojąca opodal kobieta z kapibarą powiedziała:

– Przełamałaś więzy. Dokonałaś czegoś, czego przez wiele stuleci nie zdołało dokonać żadne z władców.

Isla ściągnęła brwi.

– Skąd… skąd wiesz?

– Terra nam powiedziała.

Terra? Brzmienie tego imienia było jak wbicie sztyletu prosto w pierś. Skąd niby jej opiekunka wiedziała o przełamaniu klątw? I dlaczego im powiedziała, choć Isla skazała ją na wygnanie?

Czyżby przeciwstawiła się jej rozkazowi? Czyżby nadal przebywała na nowych terytoriach?

– Gdzie jest Terra? – spytała kobieta. – Znikła tak nagle, bez śladu. A Poppy?

A więc nie, nie ma ich tutaj.

– Nie wiem – odparła szczerze Isla. Rozważała, czy powiedzieć im o wygnaniu, ale najpierw chciała sprawdzić ich oddanie. Czy okażą się lojalni wobec niej? Czy wobec opiekunek, które od narodzin Isli właściwie samodzielnie rządziły Dzikimi? – Unieście głowy, proszę.

Opowiedziała im o całej reszcie. O tym, jak była przekonana, że przyszła na świat pozbawiona mocy. Że posiada przedmiot pozwalający na podróże przez portale. Że zdobyła moc Gwiezdnych. Na zakończenie dodała:

– Nie byłam dobrą władczynią. Nie znam waszych problemów. Mówcie otwarcie i szczerze, proszę. Na pewno macie mnóstwo pytań. Zadawajcie je. Powiedzcie, czego wam potrzeba.

Dostrzegła mignięcie, obróciła się i przez ułamek sekundy widziała Grima stojącego pośród tłumu i patrzącego prosto na nią.

Zamarła. Paniczny strach zacisnął się w jej żołądku.

I nagle zniknął.

Ktoś zadał pytanie, ale nie dosłyszała.

Pokręciła głową.

– Przepraszam, możesz powtórzyć? – Dzwoniło jej w uszach. Najpierw wizja w Miejscu Luster. Potem jego głos w jej głowie. A teraz go zobaczyła… Co dalej?

Co się z nią dzieje?

– Pytałam o sytuację na wyspie.

Zastanawiała się, ile może wyjawić.

– Obecnie na Lightlarku panuje niepewność. Królestwa są podzielone. Prawdopodobnie szykuje się bunt. Mamy również podstawy sądzić, że Mroczni zamierzają zaatakować wyspę, tak jak już kiedyś to uczynili. – Uśmiechnęła się z przymusem. – Liczę na to, że kiedy pokonamy te wszystkie przeszkody, pewnego dnia wszyscy wrócimy na Lightlark. Tutaj od pięciuset lat tworzymy dom, ale jest on osłabiony. Lightlark to miejsce, do którego przynależymy od zawsze.

Przez tłum przeszły pomruki, ale nikt otwarcie nie zaprotestował. Isla miała nadzieję, że to dobry znak.

Odpowiadała na pytania, najlepiej jak potrafiła. Na koniec zwróciła się do kobiety z wplecionymi w końce włosów fioletowymi kwiatami – w barwie przywódców. Kobieta była wysoka, miała jasną skórę, ciemne włosy i przenikliwe spojrzenie. Nosiła imię Wren i przewodziła jednej z większych osad na nowych terytoriach.

– Dlaczego część ludzi trzyma się na uboczu? – spytała Isla. Wyglądało na to, że jej lud nie jest tak zjednoczony, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Niektórzy stali w ciasnych grupkach, inni w pewnej odległości od reszty zgromadzenia.

Wren popatrzyła na nią.

– Bez urazy – odparła – ale ciebie klątwa nie dotknęła. Nie wiesz, jak to jest musieć zabijać innych dla jedzenia. Chodzić głodnym, bo dla wszystkich zwyczajnie nie starczyło. – Pokręciła głową. – By przeżyć, większość z nas robiła rzeczy, które nie napawają nas dumą.

Isla poczuła piekące łzy pod powiekami. Przez cały czas uważała za koszmar konieczność przebywania w izolacji i odbywanie rygorystycznych treningów. Ale te trudy były niczym w porównaniu z tym, przez co przechodzili jej poddani, teraz wyraźnie to widziała.

– Czego wam potrzeba? – spytała. – Jak mogę pomóc?

Wren zacisnęła wargi.

– Powoli uczymy się wytwarzać pożywienie. Chyba dobrze, jak sądzę, że sami to odkrywamy. Teraz każde wyzwanie… wydaje się banalne w porównaniu z tym, czego doświadczyliśmy.

– Na pewno czegoś potrzebujecie – drążyła Isla. – Niektórzy z was wyglądają na zagłodzonych. Mogę dostarczyć więcej jedzenia. Sprowadzić ludzi, którzy pokażą wam, jak się uprawia inne rośliny, lub pomogą odbudować domy. – Podczas podróży z gwiezdną różdżką widziała, w jakim stanie są osady. Niektóre budynki przetrwały, ale wiele zmieniło się w ruinę. – Mogę…

– A co z Gwiezdnymi? – przerwała jej Wren.

– Nie wiem. Pytałam, ale jeszcze nie odwiedziłam ani ich wyspy, ani nowych terytoriów.

– Pomóż im. My jesteśmy zaradni. Starsi. A oni tacy młodzi. Potrzebują cię bardziej niż my. – Uśmiechnęła się ze smutkiem. – Nam też to pomoże. Zwalczyć poczucie winy. Zyskać świadomość, że w jakiś sposób wspieramy inny lud, zamiast…

Ich zabijać.

Isla kiwnęła głową.

– Wrócę – odparła. – Wrócę z pomocą i zapasami, zaraz po koronacji.

Wren również skłoniła głowę.

– Będziemy czekać.

W oddali biły dzwony. Powietrze wypełniał ostry zapach soli morskiej i palonego miodu z jarmarku, który rozłożył się u podnóża zamku. Stały tam wózki, z których sprzedawano przeróżne rodzaje prażonych ziaren. Muzycy czekali w gotowości, ale jeszcze nie zaczęli grać.

Isla stała u szczytu schodów, skryta w cieniu drzwi przed oczami zebranego w dole tłumu.

Tego dnia miała się odbyć jej koronacja na władczynię Gwiezdnych. Na uroczystość przyszli chyba wszyscy mieszkańcy Lightlarku.

No, prawie.

– Nie widać Księżycowych – powiedziała cicho za jej plecami Ella. Dziewczyna była tu na prośbę Isli. Podczas Centennialu służyła jej jako osobista asystentka, a teraz z polecenia Isli bacznie obserwowała, nasłuchiwała i przekazywała wszystkie informacje, które mogły umknąć nowej władczyni.

Dzwony ucichły. Nadszedł czas.

Isla wystąpiła naprzód.

Miała na sobie suknię ze srebrzystych koralików, jakby utkaną z blasku gwiazd. Płaszcz połyskiwał i szeleścił na kamiennych stopniach, gdy zaczęła kroczyć po nich w dół. Nadal dziwnie się czuła, nosząc barwę, którą wcześniej śmiała przywdziewać jedynie podczas zakazanych wypraw poza granice własnego królestwa. I miała wrażenie, że postępuje nie w porządku, jakby odebrała życie przyjaciółce i odarła ją ze srebra, by teraz w nim paradować.

Czy tak samo myśleli ci ludzie? Że zabiła Celeste, to znaczy Aurorę, żeby zdobyć władzę?

Z żołądkiem ściśniętym z nerwów przesunęła wzrokiem po tłumie, szukając tam odpowiedzi. Twarze przedstawiały mozaikę zaskoczenia, ciekawości, nienawiści, odrazy, lęku, jadu…

Oddychaj.

Postawiła kolejny krok. Mało brakowało, a nie trafiłaby w stopień. Przez chwilę miała chęć zebrać fałdy sukni, uciec na górę, zamknąć się w komnacie i udać w podróż z gwiezdną różdżką, nieważne dokąd.

Nie zasłużyła na to wszystko. Nie miała prawa nikim rządzić. Nawet samej siebie za dobrze nie znała. Utraciła fragment przeszłości, a tamta osoba, która podobno kochała Mrocznego, wydawała jej się całkowicie obca. Była nieustannie smutna, tłumiła w sobie tyle emocji, spychała je w najgłębsze zakamarki swojego wnętrza i wiedziała, że któregoś dnia wyrwą się na wolność, utorują sobie drogę…

I nagle poczuła kojącą nić gorąca. Była jak miód wypełniający brzuch, promyk słońca specjalnie dla niej.

On. Oro. Spojrzała mu prosto w oczy. Król był jej przeznaczeniem. Stał u podnóża schodów, wysoki, dumny i złoty. W dłoniach trzymał srebrną koronę.

Patrzył na nią tak, jakby byli tylko we dwoje, bez tego całego tłumu, bez koron.

Zrobiła kolejny krok. I jeszcze jeden. Aż stanęła naprzeciw niego.

Oro nie odezwał się nawet słowem. Nie musiał. W jego bursztynowych oczach widziała tysiące słów, jak: „dasz radę, jestem przy tobie”.

Unikała go przez kilka ostatnich dni, wiedząc, że będzie chciał zacząć trening. Teraz było jej głupio. Poddani potrzebowali silnej władczyni. A on chciał tylko zapewnić jej bezpieczeństwo.

Oro nie tracił czasu, podniósł koronę wysoko nad głowę Isli. Wiedział, że chciałaby mieć to jak najszybciej za sobą.

– Jako król Lightlarku mianuję cię, Islo Crown, władczynią Gwiezdnych. – Umieścił koronę na jej głowie. I po wszystkim.

Nagle rozległ się stłumiony pomruk.

Oro odwrócił się, by przemówić do poddanych, ale się powstrzymał. Jego brwi lekko się ściągnęły.

W tłumie słychać było nerwowe szmery. Na sekundę zapadła cisza, wyspa jakby ułożyła swój kształt na nowo i wszyscy zamilkli, natychmiast zapominając o zaciekawieniu, które czuli jeszcze przed chwilą. Isla obserwowała Ora. Jego twarz nie zmieniła wyrazu. Dłoń Isli sięgnęła do miecza, który miała u boku.

Ale nim zdążyła zacisnąć palce na rękojeści, wyspa nagle się rozwarła.

Grunt pod jej stopami rozstąpił się jak usta otwarte do krzyku. Isla bez wątpienia wpadłaby prosto w otchłań, ale na szczęście stała na samym brzegu, w miejscu, gdzie powierzchnia wzniosła się jak ostry ząb. Jakaś siła rzuciła nią w tył. Isla zamknęła oczy. Poczuła ostry ból z boku, jedyny znak, że wylądowała na ziemi.

Krzyki przecięły powietrze. Pośrodku schodów otworzyła się nierówna szczelina, kamienie kruszyły się i leciały na boki.

Ale wszystkie dźwięki nagle zagłuszył przeszywający skrzek.

Ze szczeliny wyfrunęły potworne skrzydlate istoty o krótkich szyjach, długich członkach i ledwie widocznych ogonach. Niemal przypominały ludzi, nie licząc gadzich oblicz, czarnej łuski, no i skrzydeł, rzecz jasna.

Po chwili były wszędzie.

Skierowały się w stronę tłumu. Isla uniosła dłoń, jakby taka tarcza mogła ją ochronić przed wygiętymi zębami wystającymi z paszcz stworów na podobieństwo zakrzywionych kling.

Ale nim bestie zdążyły zaatakować, eksplodowały płomienie, tworzące ognisty mur. Oro. Zapanował dokuczliwy żar. Isla miała wrażenie, że gotuje się w swoim uroczystym stroju. Kiedy ogień wygasł, po stworach nie było śladu; zmieniły się w popiół, który opadał teraz jak deszcz. Zginęły całe dziesiątki.

Ale zanim ludzie zdążyli rzucić się do ucieczki, nadciągnęły nowe oddziały.

Wynurzały się ze szczeliny nieprzerwanym strumieniem. Isla wiedziała, że pęknięcie trzeba zamknąć, inaczej to się nie skończy. Podniosła się z jękiem na ramionach.

Oro kucał skulony, przyciskając rękę do boku. Każda rana zadana wyspie dotykała również jego. Pewnie czuł się tak, jakby też rozszczepił się na dwoje. Z wykrzywioną bólem twarzą uniósł rękę i stworzył kolejną barierę, ale w odpowiedzi stwory złożyły skrzydła, przez co zmieniły się w coś w rodzaju ostrych strzał, z przodu zakończonych szponami przypominającymi klingi. Z wrzaskiem, od którego prawie pękło niebo, rzuciły się do ataku, pokonując barierę ochronną…

I zaczęły pożerać.

Łamały się kości, tryskała krew, części ciał fruwały w powietrzu. Bestie nic sobie nie robiły ani z płomieni Słonecznych, ani z iskier Gwiezdnych, ani z wiatru Niebiańskich. Rozrywały mięso pazurami z taką łatwością, jakby wbijały ostrze w piach.

Azul wystrzelił w powietrze, otoczony armią Niebiańskich. Atakowali mocnymi podmuchami, które strącały stwory z nieba i ciskały nimi o ziemię tak długo, aż te nieruchomiały. Słoneczni uzbrojeni w płonące miecze osłaniali ludzi skulonych za wózkami jarmarcznymi. Mieszkańcy wyspy próbowali stawiać opór, ale wielu nie miało szans w starciu z bestiami, których łuskowate ciała odpierały większość przejawów różnych mocy. Przeważnie, nim ktoś zdążył zmienić strategię, ginął rozdarty na pół przez potężne szczęki. Niektórzy wyspiarze zaprzestali posługiwania się umiejętnościami, ponieważ w ten sposób wystawiali się na atak, i tylko rozpaczliwie przywierali do ziemi bądź próbowali uciekać.

Tak jak podczas pamiętnego balu kilka miesięcy wcześniej, tak i teraz Isla patrzyła na straszliwe przedstawienie jak bezradny widz. Nie. Może i budziła w innych nienawiść, może to miejsce nigdy nie stanie się dla niej domem, ale czuła, że natychmiast musi coś zrobić.

Podniosła się na drżących nogach. Czuła na twarzy gorącą krew. Przyłożyła dłoń do serca. Serca niedawno rozdartego strzałą na pół. Serca, którego rany uleczyło samo serce Lightlarku, połączone z mocą Ora. Serca, które nieraz ją zawiodło.

– Proszę – wyszeptała, wbijając wzrok w króla, który miotał się między morderczymi hordami atakującymi jego ludzi, a jednocześnie próbował zamknąć szczelinę, z której wciąż wyfruwały skrzydlate bestie.

Mogła mu pomóc. Moc Dzikich obejmowała kontrolę nad skałą i ziemią. Gdyby tylko zdołała pochwycić choćby cząstkę tej mocy, mogłaby wszystkich ocalić.

Zamknęła oczy. Skupiła się na oddechu.

Nic. Wyciągnęła drżącą rękę.

– No dalej.

Wciąż nic.

Moce, z którymi się urodziła, były splątane, co utrudniało dotarcie do nich. Ale umiejętności Gwiezdnych to nie dotyczyło. Znajdowały się tuż pod powierzchnią. Przywołała je więc.

Ale i tym razem nic się nie wydarzyło.

Pomyślała, że może zamiast tego powinna się skupić na nici łączącej ją z Orem. Użyć jego mocy. Spojrzała na króla. Jego wyciągnięte na boki ramiona drżały z wysiłku.

Poczuła ją. Spróbowała pochwycić. Nic.

Zbliżyła dłoń do szczeliny w ziemi, wyobrażając sobie, że zasklepia ją za pomocą lodu bądź magmy, bądź energii; całą siłą woli zaklinała otwór, by się zamknął.

– No szybciej! – wrzasnęła.

Bez skutku.

Jej krzyk jedynie przyciągnął uwagę jednego ze skrzydlatych, który otworzył paszczę, wypuszczając odgryzione ramię, po czym rzucił się na Islę.

Nie zdążyła krzyknąć ani ponownie użyć mocy. Jedno machnięcie skrzydeł i potwór znalazł się tuż nad nią. Widziała, jak obnaża kły, rozwiera ogromne szczęki.

Już miał połknąć jej głowę w całości, ale nagle zastygł w bezruchu. Z wolna poruszył skrzydłami, zamknął paszczę i opuścił łeb, jakby chciał się jej przyjrzeć.

Nie wiedziała, co nią kieruje, ale Isla wyciągnęła rękę w jego stronę, aż opuszkami palców musnęła miejsce między oczami stwora – stanowczo zbyt bystrymi oczami.

Bestia zamrugała. Potem znów rozwarła paszczę…

I zaskrzeczała. Od przejmującego dźwięku Isli mało nie pękły bębenki w uszach. Wszystko wokół ucichło. Zacisnęła zęby, szykując się, że za chwilę zostanie żywcem pożarta.

Ale stwór odwrócił łeb i odleciał, skrzecząc na pożegnanie.

A reszta za nim.

Patrzyła, jak fruną w dal, i próbowała określić kierunek. Królestwo Mrocznych. Tam właśnie zmierzały bestie.

Nie. Przypomniała sobie wizję z Miejsca Luster… Grim atakował ciemnością, która zabijała wszystko na swojej drodze. Isla wmówiła sobie, że ten obraz był wytworem jej wyobraźni, ale…

Może jednak był prawdziwy.

Kiedy stwory zmieniły się w niewyraźną smugę na horyzoncie, Oro zamknął szczelinę. Nadal rozlegały się krzyki, a powietrze przesycał metaliczny zapach krwi. Islę paliło w gardle od wdychanego popiołu. Ranni… ich obrażenia wyglądały dziwnie. Jakby skórę pożerały cienie. Rany się rozszerzały, ruszały, powoli niszczyły wszystko dokoła.

– Ty to zrobiłaś.