Lightlark - Alex Aster - ebook + książka

Lightlark ebook

Aster Alex

4,3

32 osoby interesują się tą książką

Opis

Pełna tajemnic i urzekającej magii.

Zapierająca dech w piersiach walka o złamanie klątwy.

Witajcie na Centennialu…

Co sto lat z wody wyłania się wyspa Lightlark, by stać się miejscem rozgrywek na śmierć i życie. W morderczej grze Centennial biorą udział władcy sześciu krain. Przed pięciuset laty wszystkie sześć królestw – Dzikich, Gwiezdnych, Księżycowych, Niebiańskich, Słonecznych i Mrocznych – zostało przeklętych, a ich moce zwróciły się przeciwko nim jak trucizna.

Władcy rywalizują o zdobycie największej nagrody, którą jest złamanie klątw rzuconych na poszczególne krainy. Każdy władca ma coś do ukrycia, a każda klątwa jest niezwykle okrutna. Aby dokonało się zdjęcie klątwy, jeden z władców musi ponieść śmierć.

Isla Crown jest młodą przywódczynią Dzikich. Klątwa, którą dźwigają mieszkańcy jej krainy skazuje ich na uśmiercanie zakochanych w nich mieszkańców innych krain. Nawet, gdy odwzajemnią tę miłość. Nie wolno zakochać się w pięknych Dzikich.

Władcy innych królestw gardzą nimi i czują lęk przed przeklętą mocą. Wszyscy, poza Grimem z krainy Mrocznych. On nie obawia się niczego. Aby przywrócić szczęście poddanym Isla musi za wszelką cenę zwyciężyć w Contennial.

Władczyni Dzikich uczy się kłamać, oszukiwać i zdradzać… A gdy dodatkowo podczas rozgrywek w grę wchodzi miłość, wszystko się komplikuje.

Fenomen BookToka!

Alex Aster stworzyła mistrzowsko napisaną, porywającą powieść fantasy dla młodzieży!

Fantasy jak łyk świeżego powietrza. Opowieść o władcach dzielnie dążących do przełamania klątw, wypełniona tajemnicami i niezwykłą magią, zaskakuje i wprawia w zachwyt.

Chloe Gong, autorka These Violent Delights. Gwałtowne pasje

Cudownie gęsta i filmowa, Lightlark to powieść fantasy, która angażuje wszystkie zmysły, zachwyca i wprawia w osłupienie zwrotami akcji. Nie będziecie mogli się oderwać.

Marie Lu, autorka cykli Skyhunter, Legenda, Malfetto, Warcross

Gdyby Igrzyska śmierci były mroczną baśnią – oto Lightlark, opowieść brutalna i uwodzicielska. Przygotuj się na podróż do niezwykłego świata, w którym miłość to wyrok śmierci, a romanse między zawodnikami posiadają siłę większą nawet niż klątwy dręczące wyspę.

Adam Silvera, autor powieści Nasz ostatni dzień

Lightlark Alex Aster to żywiołowa powieść fantasy z wartką akcją, opisująca przepięknie skonstruowany świat, pełna napięcia i kipiąca od intryg i historii miłosnych. Nie nadążałam przewracać kartek.

Sabaa Tahir, autorka Imperium Ognia

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 520

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (285 ocen)
168
66
33
17
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BialaWrona1

Nie polecam

Chciałabym powiedzieć coś dobrego o tej książce ale nie potrafię. Ta książka to istne zbiorowisko ładnych obrazków z Pinteresta, które zobaczysz po wpisaniu frazy "Fantasy inspiration" i które zostały wrzucone do tej książki tylko po to by ładnie wyglądały razem, nie zwracając uwagę że nie pasują tutaj w ogóle. Ale zacznijmy od początku. Fabuła nie miała sensu niby jest jakaś gra o walkę i życie, ale ostatecznie to nie miało takiej dużej wagi jak synopis książki podkeśla. Postacie to największe kartony o jakich czytałam. Pozbawione jakiejkolwiek duszy i realizmu. Główna bohaterka to największa Mary Sue jaką widziałam, nie można jej w jakikolwiek sposób polubić jest samolubna, durna i zachowuję się jak rozwydrzona 5 latka co nie może podjąć prostej decyzji. Jeżeli chodzi o wątek romantyczny to ale jest tutaj wybór. Nasza rozwydrzona idealna piękna bohaterka ma do wyboru stereotypowego czarnowłosego faceta albo o mój Boże jasnowłosego stereotypowego faceta. Oczywiście ignorowany jest fa...
52
Eweczka123

Nie oderwiesz się od lektury

Jest 2:30 w nocy. Właśnie przeczytałam ostatnią stronę Lightlark. Dwukrotnie się zakochałam, uroniłam sporo łez, śmiałam się, wzruszałam, złościłam.. a moim sercem władały takie emocje, że niejednokrotnie zapominałam jak się oddycha. DOSŁOWNIE. Niejednokrotnie musiałam wracać do poprzednich akapitów, bo tak bardzo chciałam dowiedzieć się co dalej, że wzrok nie nadążał za sercem, rozumem i tą ogromną ciekawością. Książkę wybrałam jako pierwszą pozycję po 6 miesiącach blokady czytelniczej.. i ona mnie URATOWAŁA. Wciągnęła mnie w niesamowity świat magicznych królestw, przystojnych władców, klątw i nieokiełznanych mocy.. i wraz z ostatnią stroną, pozostawiła z tą pustką w sercu, powrotem do rzeczywistości.
20
Kraksa

Nie oderwiesz się od lektury

Zakochałam się
10
Olin3k

Dobrze spędzony czas

Jedna gwiazda mniej przez narrację trzecioosobową, a tak to ciekawa i wciągająca historia. Plot twist na koniec ..wow 😉
00
Amaris98

Nie oderwiesz się od lektury

fajna i naprawde zaskakująca polecam
00

Popularność




Tytuł oryginału: Lightlark

First published by Amulet Books, an imprint of ABRAMS

Copyright © 2022 by Alex Aster

Jacket illustrations © 2022 Natalie C. Sousa

Jacket © 2022 Amulet Books

Jacket design by Chelsea Hunter and deena fleming

Book design by Chelsea Hunter

Redakcja: Marta Tojza

Korekta: Marta Stochmiałek, Renata Kuk

Skład i łamanie: Robert Majcher

Adaptacja okładki: Magdalen Zawadzka/Aureusart

Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-194-1

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2022

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar

twitter.com/WydJaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2022

ROZDZIAŁ PIERWSZYISLA

Isla Crown często podróżowała do odległych miejsc przez portale – kałuże gwiazd. Zawsze bez pozwolenia i – jak wiele na to wskazywało – w najgorszych możliwych momentach.

Chociaż robiła to już od pięciu lat, nadal w trakcie podróży czuła przejmujący ból. Mocno ściskała w dłoniach gwiezdną różdżkę, wstrzymywała oddech, zamknięty w piersi niczym cenne perfumy we flakoniku na jej toaletce. Szklana komnata wirowała dookoła, poszczególne kolory zlewały się w jedno, aż w końcu grawitacja przypierała ją do podłogi jak pojedynczą luźną nić pośród bezmiaru wszechświata.

W chwili, gdy drzwi się otwierały, jej różdżka była już bezpiecznie ukryta na plecach wzdłuż linii kręgosłupa.

– Co się stało z twoimi włosami?! – wykrzyknęła Poppy tak głośno, że zaraz przybiegła również Terra, pobrzękując nożami i mieczami zawieszonymi u pasa.

Włosy stanowiły najmniejsze zmartwienie Isli, choć domyślała się, że wyglądają teraz jak ptasie gniazdo. Podczas podróży między nowymi terytoriami królestw nawet najstaranniej ułożone warkocze rozwijały się i kołtuniły – taki drobny skutek uboczny.

Isla nie uważała się za ekspertkę w dziedzinie użytkowania gwiezdnej różdżki. Początkowo kałuże gwiazd przenosiły ją do całkowicie niespodziewanych miejsc. Do zasypanych śniegiem wiosek na nowych terytoriach Księżycowych. Na festiwale powietrzne na ziemiach Niebiańskich. Do nielicznych krain nadal niewłączonych do żadnego z sześciu królestw. Z czasem nauczyła się, jak można wrócić do wcześniej odwiedzonych miejsc. I na tym kończyły się jej umiejętności. Wiedziała na pewno tylko tyle, że jakimś sposobem tajemnicza różdżka pozwala jej pokonywać setki kilometrów w ciągu zaledwie kilku sekund.

Terra westchnęła, zdejmując dłoń z rękojeści miecza.

– Poppy, to tylko potargane włosy.

Poppy nie raczyła odpowiedzieć. Szybkim krokiem podeszła do Isli, ściskając w rękach szczotkę i butelkę gęstego olejku – w taki sam sposób, jak Terra w zeszłym roku uczyła Islę dzierżyć oręż. Isla posłała nauczycielce walk krzywy uśmiech ponad ramieniem nauczycielki wdzięku. Poppy zaczęła brutalnie wyjmować spinki z włosów Isli, aż ta krzyknęła z bólu.

– I znowu trzeba robić wszystko od początku – powiedziała Poppy, kręcąc głową. Po chwili, ze spinkami w zębach, wymamrotała: – Zostawiłam cię tylko na godzinę, a ty wyglądasz, jakby piorun w miotłę strzelił! Nawet zamknęłam drzwi na klucz! Jak, na królestwo, zdołałaś doprowadzić się do takiego stanu, nie ruszając się z własnej komnaty, ptaszyno?

Z własnej komnaty. Akurat. Komnata wcale nie należała do niej. Miała kształt szklanej kuli i była pozostałością dawnej szklarni. Tyle że szklane panele zamalowano, okna zapieczętowano i zostawiono tylko jedne drzwi.

Tak, była ptaszyną, jak nazywała ją Poppy, a czasem też Terra.

Ptaszkiem w klatce.

Isla wzruszyła ramionami.

– Trochę ćwiczyłam z mieczem.

Nauczycielki były jej jedyną rodziną, chociaż nie taką prawdziwą. Wszystkie osoby, z którymi łączyły ją więzy krwi, od dawna nie żyły. Ale nawet Terra i Poppy nie wiedziały o istnieniu gwiezdnej różdżki. Inaczej na pewno zakazałyby Isli się nią posługiwać. Różdżka była jedynym kluczem otwierającym drzwi ptasiej klatki, w której zamknięto Islę nie tylko ze względu na jej własne bezpieczeństwo…

Ale również ze względu na bezpieczeństwo wszystkich innych.

Terra popatrzyła na nią podejrzliwie, po czym spojrzała na ścianę, gdzie wisiały rzędem miecze, tworząc coś w rodzaju lustra.

– Szkoda, że nie możesz zabrać któregoś z nich – powiedziała, przesuwając palcem po ostrzach. To ona dała Isli miecze, wszystkie, co do jednego; pochodziły ze starej zamkowej zbrojowni. Na każdy Isla musiała zasłużyć zdobywaniem kolejnych umiejętności podczas treningów.

Poppy prychnęła szyderczo.

– Akurat z tą jedną zasadą Centennialu się zgadzam. Nie ma potrzeby, żeby potwierdzała okropne opinie innych królestw na nasz temat.

Isla czuła w brzuchu nerwowe wirowanie, liście tańczące na wietrze. Zmusiła się do uśmiechu. Wiedziała, że w ten sposób złagodzi gniew Poppy, która ciągle powtarzała, że Isla za rzadko się uśmiecha. Isla nie poznała w życiu zbyt wielu osób, ale tych nielicznych dość łatwo dało się rozszyfrować. Wystarczyło poznać ich motywacje. Każdy czegoś pragnął. A niektóre życzenia tak łatwo było spełnić. Uśmiech dla nauczycielki wdzięku, która uczyła ją manier od niemal dwóch dekad. Komplement dla kobiety, która ceni urodę ponad wszystko na świecie.

– Poppy, jesteś śliczna, lecz ich okropne opinie są uzasadnione. Tak, jesteśmy potworami.

Poppy z westchnieniem wsunęła ostatnią spinkę we włosy Isli.

– Ty nie – zauważyła znaczącym tonem.

I chociaż jej słowa były dobre, pełne miłości, wywołały w brzuchu Isli ucisk przerażenia.

– Wszyscy gotowi – powiedziała Terra, podchodząc do toaletki. Isla patrzyła na odbicie nauczycielki w lustrze, poplamionym na brzegach ze starości. – A ty?

Nie. I nigdy nie będzie gotowa. Centennial zawierał w sobie mnóstwo różnych aspektów. Był grą. Szansą na przełamanie klątw dręczących sześć królestw. Okazją do zdobycia niezrównanej mocy. Spotkaniem sześciorga władców. Studniowym pobytem na wyspie, która za sprawą klątwy ukazywała się tylko raz na sto lat. A w przypadku Isli…

Niemal pewną śmiercią.

Islo, czy jesteś gotowa?, zapytał głos w jej głowie, szyderczy i okrutny.

Strach łagodziła jedynie ciekawość. Isla zawsze pragnęła czegoś więcej. Więcej wszystkiego. Doświadczeń, miejsc, ludzi.

A miejsce, do którego miała się udać – Lightlark – spełniało te warunki. Zanim opiekunki odkryły i zapieczętowały obluzowany szklany panel w jej komnacie, Isla wymykała się przezeń do lasu. Tam spotkała Starszą, która niegdyś żyła na Lightlarku, podobnie jak wszyscy Dzicy, zanim uwito klątwy. Zanim w chaosie, który potem nastąpił, większość mieszkańców umknęła z wyspy, by założyć nowe królestwa. Opowieści Starszej były niczym owoce na drzewie – słodkie, lecz tylko częściowo dostępne. Opowiadała o królach, którzy potrafili pochwycić słońce w dłonie, o białowłosych kobietach, które umiały nakłonić morze do tańca, o zamkach pośród chmur, o kwiatach kwitnących czystą mocą.

To wszystko istniało przed pojawieniem się klątw.

A teraz wyspa była zaledwie cieniem dawnej siebie, uwięziona pośrodku wiecznego sztormu, uniemożliwiającego jakiekolwiek wizyty poza okresem Centennialu, czy to na pokładzie statku, czy nawet za pomocą czarów.

Pewnej nocy Isla znalazła Starszą leżącą na boku pod drzewem. Pomyślałaby, że kobieta śpi, gdyby nie widok jej śniadej skóry zmienionej w korę i żył przekształconych w pnącza. Dzicy władali przyrodą za życia i łączyli się z nią w chwili śmierci.

Ale w odejściu Starszej nie było nic naturalnego. Chociaż liczyła sobie ponad pięćset lat, chociaż znajdowała się z dala od mocy Lightlarku, zmarła zbyt wcześnie. A jej śmierć okazała się pierwszą z wielu.

Winę ponosiła Isla.

Terra powtórzyła pytanie, wbijając w Islę ciemnozielone oczy, w tym samym odcieniu co listowie i bluszcz porastające mury pałacu niczym okrywająca wszystko tkanka. W tym samym odcieniu co oczy Isli.

– Jesteś gotowa?

Isla przytaknęła i drżącymi palcami sięgnęła po koronę – prostą złotą opaskę ozdobioną również złocistymi pąkami, liśćmi i sylwetką syczącego węża. Włożyła ją na głowę, ostrożnie, by nie naruszyć spinek podtrzymujących jej długie ciemnobrązowe włosy.

– Piękna – powiedziała Poppy.

Isla nie potrzebowała komplementów, wiedziała, że to prawda. Uroda była darem Dzikich – a także przekleństwem. Przekleństwem, przez które zginęła jej matka. Fakt, że Isla odziedziczyła po niej rysy, wydawał się tym bardziej niepokojący.

Poppy napotkała jej spojrzenie w lustrze i dodała z naciskiem:

– Jesteś wystarczająco dobra, ptaszyno. Lepsza od nich wszystkich.

Gdyby to tylko była prawda.

Isla poczuła nagły przypływ paniki, który odbił się na jej twarzy. A jeśli już nigdy więcej nie zobaczy swoich opiekunek? Jeśli nie wróci do swej komnaty? Jej dłonie same się wysunęły w kierunku nauczycielek, zapragnęła ich dotknąć po raz ostatni.

Ale znieruchomiała pod surowym spojrzeniem Terry.

Sentymenty są wyrazem egoizmu, zdawało się mówić.

W Centennialu nie chodziło o Islę. Chodziło o ocalenie królestwa. Jej ludu.

Isla wyprostowała się i wstała powoli. Wiedziała, że prawdziwy ciężar korony jest znacznie większy niż ten, który czuła na głowie.

– Wiem, co mam robić – powiedziała. Każdy władca przybywał na Centennial z określonym planem, a Terra i Poppy od wczesnych lat przygotowywały Islę do realizacji określonych celów. – Wypełnię wasze rozkazy.

– Świetnie – odparła Terra. – Bo jesteś naszą jedyną nadzieją.

Isla kroczyła przez niekończące się pomieszczenia, do których zwykle nie miała wstępu. Poppy i Terra szły tuż za nią. Zamek wyglądał raczej jak część krajobrazu niż jak normalny budynek. Jego korytarze pełniły funkcję mostów, ściany porośnięte były gęstymi pnączami, ptaki swobodnie fruwały dokoła. Wiatr przenikał do środka, wydymając pelerynę Isli. Drzewa wyciągały ramiona, palcami gałązek delikatnie chwytały jej suknię, jakby chciały się pożegnać, ich liście szeleściły. Isla włożyła strój w kolorze ciemnej zieleni na cześć swego królestwa. Tkanina ściśle przylegała do jej żeber, talii i kolan, opadała aż do stóp. Pelerynę uszyto z gazy, tak cienkiej i przezroczystej, że w żaden sposób nie spełniała swej funkcji, jaką miało być nadanie ubiorowi skromności. Taki dobór materiału oddawał charakter królestwa Isli równie trafnie, jak kolor.

Dzicy zawsze byli dumni ze swoich ciał, urody i sprawności. Kochali szaleńczo, żyli swobodnie i walczyli zaciekle.

Przed pięciuset laty wszystkie sześć królestw – Dzikich, Gwiezdnych, Księżycowych, Niebiańskich, Słonecznych i Mrocznych – zostało przeklętych, a ich moce zwróciły się przeciwko nim jak trucizna. Każda klątwa była na swój sposób perfidna.

Dzikich dotknęła taka o podwójnej naturze. Nie dość, że musieli zabić każdego, w kim się zakochali, to jeszcze żywili się wyłącznie ludzkimi sercami. Zmienili się w przerażająco piękne potwory obdarzone mocą uwodzenia jednym spojrzeniem.

Od tamtej pory zginęły tysiące mieszkańców i mieszkanek królestwa. Miłość stała się zakazana. Była zbyt ryzykowna. Rodziło się coraz mniej dzieci; przeważały córki, zresztą tak jak to już bywało za dawniejszych czasów. Chociaż miłość przybierała różne formy, mężczyźni ginęli częściej, gdy dochodziło do złamania zasad. I tak królestwo stopniowo zmieniło się w niewielką wspólnotę złożoną głównie z kobiet wojowniczek. Słabą, ponieważ niewielka populacja oznaczała niewielką siłę. Budzącą jednakże przerażenie i powszechną nienawiść. Centennial stanowił jedyną szansę na zdjęcie klątwy, powrót do dawnej świetności i odzyskanie tak bardzo upragnionej mocy. Isla była ich jedyną szansą.

Jesteś naszą jedyną nadzieją…

Usłyszała ich już z daleka. Recytowali prastare słowa, pobrzękiwali orężem, jakby grali na instrumentach. Odbywał się pokaz władania Dzikich nad przyrodą. Kwiaty rozwijały się na jej oczach, wylewały się poza barierkę balkonu, aż sięgnęły posadzki i dotarły do stóp Isli. Rosły gwałtownie i niepohamowanie, w obfitości płatków, wznosząc się do jej kostek. Według dawnej opowieści Dzicy potrafili tworzyć całe lasy ułamkiem myśli, przesuwać góry jednym ruchem nadgarstka. Ale z powodu klątwy i odcięcia ich od mocy wyspy ich umiejętności się skurczyły, pozwalając na niewiele więcej niż zwykłe efekciarskie sztuczki.

Isla ostrożnie stąpała po kwiatach, aż mury zamkowe się skończyły, stając w końcu naprzeciwko setek wiwatujących Dzikich.

W koronach drzew pobłyskiwały wiśnie i jagody oraz krwiste kwiecie, które opadało na zgromadzony tłum kolorowym deszczem. Zwierzęta wynurzały się z lasu i zasiadały obok swoich towarzyszy. Poszczególni Dzicy na różne sposoby panowali nad przyrodą, ale najczęściej ich umiejętności obejmowały głęboką więź ze zwierzętami. Na przykład Terra miała panterę imieniem Cień, z którą porozumiewała się równie swobodnie, jak z Islą, Poppy zaś – kolibra, który lubił się mościć w jej włosach.

Isla kiwnęła głową, a tłum natychmiast ucichł.

– Przypadł mi zaszczyt reprezentowania naszego królestwa na najbliższym Centennialu. – Jej puls przyspieszył, czuła jego bicie w całym ciele. Powiodła wzrokiem po zgromadzonych, po ich zachwycających, pełnych nadziei twarzach. Niektórzy nosili stroje z kawałków tkaniny, splecionych z liśćmi i pnączami. Niektórzy nie mieli na sobie nic, nie licząc mieczy zawieszonych na plecach. Inni najwyraźniej dopiero co jedli, ich wargi plamiła bowiem krew. Isla starała się powstrzymać drżenie. Za nic nie chciała, by jej głos się załamał. Nie mogła wzbudzić w nich wątpliwości, sprawić, by zaczęli dociekać, dlaczego właściwie ich władczyni chowa się za grubymi zamkowymi murami. Dlaczego nawet służącym nie wolno wchodzić do jej komnat. Zastanawiała się, ilu z obecnych na ceremonii Dzikich słyszało te same słowa sto lat temu, z ust innej władczyni, ilu z tamtych w ogóle ocalało po ostatniej fali śmierci. Składała obietnicę, ponieważ tego oczekiwali jej poddani. Otuchy. Siły. – Przysięgam, że raz na zawsze zniszczę ciążącą nad nami klątwę.

A mieli wszelkie powody do niepokoju. Przegrana Isli skazałaby ich na co najmniej sto kolejnych lat. A przegrali Centennial już cztery razy z rzędu. Isla zacisnęła zęby, czekała. Za chwilę poddani ją przejrzą, dostrzegą, że sama nie wierzy w daną obietnicę.

Ale poranne powietrze wypełniły radosne okrzyki i pobrzękiwanie unoszonego nad głowami oręża. W koronach drzew przenikliwie zawołały ptaki, poruszone silnym powiewem liście głośno zaszumiały. Isla z ulgą zeszła po schodach pokrytych płatkami kwiatów. Tłum rozstępował się na boki, natura rozkwitała u jej stóp, tworząc ścieżkę prowadzącą do najstarszych bliźniaczych drzew.

Ich korzenie uniosły się ponad ziemię i splotły, formując okrągłą jak zwierciadło, wysoką bramę. Za nią czekał las, bezpieczny i znajomy, ale nie tam zmierzała. Przełknęła ślinę. Przygotowywała się na tę chwilę przez całe życie. Poczuła na ramionach dłonie Terry i Poppy.

Przeszła przez bramę, która ukazywała się raz na sto lat. W głowie Isli wciąż brzmiały ostatnie słowa, które wypowiedziała do opiekunek. Wypełnię wasze rozkazy.

Gdyby tylko nie były kłamstwem.

ROZDZIAŁ DRUGIWYSPA

Brama zamigotała i zamknęła się za jej plecami, cisza zastąpiła radosne wiwaty. Pozostał tylko nierówny oddech Isli. Zrobiła krok i nagle oślepiło ją światło, mocne jakby z tysiąca ginących gwiazd i słońc.

Zatoczyła się w bok i poczuła, że chwyta ją czyjeś ramię.

– Otwórz oczy – odezwał się głos, ciemny i przenikliwy jak noc.

Nie zdawała sobie sprawy, że je zamknęła. W mgnieniu oka świat się zakołysał i znieruchomiał. To przejście okazało się znacznie gorsze niż podróże z gwiezdną różdżką.

Twarz patrzącego na nią z góry mężczyzny wydawała się rozbawiona. I w jakimś sensie znajoma. Był tak wysoki, że Isla musiała odchylić głowę, by spojrzeć mu w oczy, czarne jak węgle. Jego włosy, czarne niczym atrament, rozlewały się na bladym czole. Mroczny, bez wątpienia. Co znaczyło…

– Dziękuję, Grimshaw – powiedziała spokojnie. Szybko się wyprostowała i rozejrzała. Miała nadzieję, że nikt nie widział, jak się potknęła. Niemal słyszała, jak Poppy i Terra dają jej burę.

Ale poza nią i Mrocznym na klifie nie było nikogo. Obróciła się i z gardła mimowolnie wyrwał jej się zduszony krzyk. W dole szalał wściekły ocean. Mało brakowało, a wylądowałaby na ostrych skałach, niwecząc tym samym plan ocalenia ludu Dzikich, jeszcze zanim Centennial zdążył się rozpocząć.

Niwecząc wszystkie swoje plany.

– To by było wielce niefortunne. – Władca Mrocznych uśmiechnął się krzywo, ukazując pojedynczy dołeczek, całkowicie niepasujący do twarzy o ostrych, groźnych rysach. – Mów mi Grim, Islo.

Grim. Ponury, okrutny. Co za okropne imię, pomyślała. W dodatku noszone z dumą. Cóż, pasowało do niego. Pod przyklejonym do twarzy uśmieszkiem kryło się jakieś okrucieństwo, jego delikatny cień, który w ciemności mógł przybrać monstrualną formę.

– Czy my się już nie spotkaliśmy? – Nie chodziło o to, że znał jej imię, nie. Tego należało się spodziewać. Chodziło o coś innego…

Uśmiech znikł.

– Gdybyśmy się spotkali – na sekundę opuścił wzrok – to na pewno nie raz.

Isla czuła, jak jej twarz płonie pod spojrzeniem Mrocznego. Nie licząc rzadkich, pilnie nadzorowanych spotkań bądź sekretnych wypraw z gwiezdną różdżką na nowe terytoria, nie miała zbyt wiele do czynienia z mężczyznami.

Zwłaszcza z mężczyznami o takiej powierzchowności.

Zwłaszcza z mężczyznami, którzy zdawali się nie czuć strachu przed klątwą Dzikich.

Zmarszczyła brwi. Powinien przecież się bać. Mogła sprawić, że w pogoni za nią zauroczony spadnie z klifu prosto do oceanu. Dzicy dysponowali przecież nieodpartym uwodzicielskim czarem – choć podczas stu dni rozgrywek był zabroniony. Mroczny pewnie uznał, że jest bezpieczny.

Bezpodstawnie.

Centennial był wielką grą, szansą na zdobycie niezrównanych umiejętności. Mówiono, że ten, kto przełamie klątwy i wypełni przepowiednię, otrzyma całą moc, której użyto, by je uwić – najwyższą nagrodę.

Czy ten flirt miał ją rozproszyć?

Isla rzuciła Grimowi groźne spojrzenie.

A on wyszczerzył się jeszcze bardziej.

Interesujące.

Co sto lat, od dnia, gdy rzucono klątwy, wyspa Lightlark ukazywała się na zaledwie sto dni, uwolniona od sztormu zwykle broniącego do niej dostępu. Na zaproszenie króla Lightlarku, władającego równocześnie Słonecznymi, władcy wszystkich królestw przybywali na wyspę z terytoriów, które ich poddani zasiedlili po odejściu z Lightlarku. Podczas rozgrywek mieli podjąć próbę przełamania klątw pętających ich moce oraz samą wyspę. Wyjątek stanowiło królestwo Mrocznych. Jego mieszkańcy posiadali moc wicia zaklęć, co czyniło ich pierwszymi podejrzanymi w sprawie, chociaż temu przeczyli. Widocznie w tym roku władca Lightlarku czuł się na tyle zdesperowany, że po raz pierwszy wysłał zaproszenie również do Mrocznego.

Grim znowu chwycił ją za ramię i nim zdążyła zaprotestować, delikatnie odsunął ją na bok. Sekundę później ogromne znaki na skraju klifu – emblematy reprezentujące wszystkie sześć królestw – rozjarzyły się na złoto i oto pojawiła się kolejna postać, dokładnie w miejscu, gdzie przed chwilą stała Isla.

Jasnobłękitny płaszcz zatrzepotał na wietrze i opadł na gołe, bardzo ciemne i bardzo muskularne ramiona. Mężczyzna miał brwi grube jak powrozy, mocno wyrzeźbiony podbródek i wypielęgnowany kilkudniowy zarost otaczający różowe wargi. Azul, władca Niebiańskich. Isla znała imiona wszystkich władców, odkąd nauczyła się mówić. Azul i Grim byli bardzo starzy, każdy z nich liczył sobie ponad pięćset lat. Żyli jeszcze w czasach przed rzuceniem klątw. Żywe legendy. W porównaniu z nimi była nikim.

Widocznie setki lat nie wystarczyły, by połączyła ich przyjaźń. Niebiański skinął głową na powitanie Grimowi, którego uśmiech nabrał szyderczego wyrazu. Azul obrócił się w stronę Isli i nisko się ukłonił, sięgając jednocześnie po jej dłoń.

– Miło widzieć na Centennialu nową przedstawicielkę Dzikich – powiedział. Popatrzył jej prosto w twarz swymi jasnymi oczami, po czym przeniósł spojrzenie na palce Isli, na których tkwiły pierścienie z klejnotami wielkości żołędzi. Owszem, pozostałe królestwa lubiły patrzeć na jej lud jak na totalnych dzikusów, ale nie mogły zakwestionować ich bogactwa. Władanie przyrodą dawało liczne korzyści. – Na chmury, jeszcze nigdy nie widziałem tak wielkich brylantów.

Dla Isli to były zwykłe kamyki. Ładne, rzecz jasna, lecz występowały w takiej liczbie, że nie mogły być niczym wyjątkowym. Klejnoty powstawały, gdy sprawowano moc nad naturą. Przez wieki rosły pod ziemią na nowych terytoriach Dzikich, by w końcu wychynąć na powierzchnię i rozkwitnąć niczym kwiaty. Trudno było nie natknąć się na nie. Oczywiście Isla czerpała te informacje tylko z tekstów, nie z własnego doświadczenia.

W każdym razie w mniemaniu Terry i Poppy.

Terra zawsze powtarzała, że dzięki tym lśniącym kamykom mają stałe dostawy ludzkich serc. Złodzieje z innych królestw, głupi, zuchwali i nikczemni, przemykali na ich terytoria w poszukiwaniu diamentów.

Isla się uśmiechnęła. A więc Niebiański lubił błyskotki. Jednym płynnym ruchem zsunęła pierścień z dłoni i włożyła go na środkowy palec Azula.

– Tobie pasuje znacznie bardziej niż mnie.

Azul miał taką minę, jakby chciał zaprotestować – jednak tego nie zrobił.

Pojawiła się kolejna osoba, kobieta. Minęła ich lekkim krokiem, jakby przemieszczanie się przez portale przychodziło jej równie gładko, jak gładkie było muśnięcie łagodnej fali o morski brzeg. Spojrzała na Islę, marszcząc brwi. Ten grymas chyba był dla niej tak naturalny, jak uśmiech dla większości ludzi.

– A więc to jest to nowe zwierzątko?

W piersi Isli zapłonął gniew. Mieszkańcy innych królestw postrzegali kobiety wojowniczki jako dzikie kusicielki, drapieżne bestie, które uwodzą kochanków, by później pożerać ich serca.

Isla nie mogła mieć do nich pretensji. Ta opinia nie odbiegała jakoś znacząco od prawdy.

Ale Dzikie były czymś znacznie więcej. W każdym razie w przeszłości. I nadal mogły się takimi stać.

Miała wielką chęć powiedzieć coś, czego z pewnością by potem żałowała, wiedziała jednak, że władczyni Księżycowych właśnie do tego dąży. Próbowała sprowokować Islę, wydobyć z niej potwora, pokazać reszcie, że nie jest ona niczym więcej niż żądną krwi bestią. Dlatego Isla ukłoniła się i odparła uprzejmie, z szacunkiem pochylając głowę:

– To zaszczyt cię poznać, Cleo.

Spośród nich wszystkich Cleo była najstarsza, starsza nawet od władcy Lightlarku. Jej wiek kłócił się jednak z idealnie gładką, młodzieńczą twarzą. Chociaż większość władców była starsza od Isli o dobrych kilkaset lat, niemal nie dało się dostrzec między nimi różnicy. Niemal.

Cleo nie odpowiedziała kolejną obraźliwą uwagą, tylko spojrzała na Islę z dumnie uniesioną głową i uśmiechnęła się szyderczo, mierząc jej zieloną suknię znaczącym wzrokiem, jakby chciała powiedzieć, że równie dobrze mogła przybyć na wyspę naga. Rzeczywiście, strój Isli mógł sprawiać właśnie takie wrażenie w porównaniu z szatami władczyni Księżycowych. Biała suknia Cleo miała długie rękawy, przypominające mleczne promienie księżyca, i stójkę sięgającą pod samą brodę. Peleryna zaś zasłaniała prawie całą sylwetkę. Przez niezwykle jasną skórę – a właściwie jej nieliczne widoczne fragmenty – przeświecały żyły, niczym błękitne linie na białym marmurze. Cleo była nie tylko o kilka dobrych tonów jaśniejsza od Isli, lecz także znacznie wyższa. Wąska, podłużna twarz o ostrych kościach policzkowych i spiczastym podbródku przypominała oszlifowany brylant.

Emblematy rozjarzyły się po raz ostatni i na klifie pojawiła się dziewczyna przypominająca srebrny blask gwiazd – od gładkiej tafli długich włosów do połyskliwej sukni i rękawiczek sięgających łokcia. Potknęła się, robiąc pierwszy krok, uśmiechnęła się z zakłopotaniem, po czym stanęła wyprostowana.

– Zapewne jestem ostatnia? – rzuciła na powitanie.

Cleo natychmiast przeniosła na nią całą swoją pogardę. Władczyni Gwiezdnych była nowa, podobnie jak Isla. Ciążąca na jej królestwie klątwa należała do najokrutniejszych – mieszkańcy umierali najpóźniej w dwudziestym piątym roku życia.

Isla zrobiła krok w przód i podała jej rękę.

– Celeste, zgadza się?

Gwiezdna odpowiedziała ciepłym uśmiechem.

– Witaj, Islo.

– Jestem zachwycony – powiedział Grim, wykonując ukłon, który chyba miał parodiować ukłon Azula sprzed chwili.

Niebiański przelotnie zmarszczył brwi i również podał Celeste dłoń, na której lśnił teraz brylant od Isli.

– Więcej nowej krwi. Mam dobre przeczucia co do tego Centennialu – rzucił.

Cleo uniosła brew.

– Przydałoby jej się trochę szczęścia – powiedziała, ruchem głowy wskazując Celeste. – Na kolejnym jej nie będzie.

Celeste zrzedła mina, a Cleo, jak gdyby nigdy nic, obróciła się dokoła, zarzucając białą peleryną.

– Nie myśl, że jesteś wyjątkowa – powiedział Azul, puszczając oko do Gwiezdnej. – Jest wredna wobec wszystkich.

Ruszyli ścieżką prowadzącą w kierunku zamku. Isla czuła, jak jej serce trzepocze z podekscytowania. Do tej pory całą uwagę skupiała na władcach i nie zdążyła się rozejrzeć po okolicy. Przez niemal sto lat wyspę szczelnie otaczał sztorm, ale teraz chmury się rozpierzchły.

Lightlark był oślepiająco jasnym skrawkiem lądu, o skałach białych jak kości, obecnie zalewanych blaskiem słońca, podobnym do złocistej mgły. Wyspa stanowiła jedno z pierwotnych źródeł energii. Ziemia pod stopami Isli wciąż nią rozbrzmiewała, mruczała do dziewczyny stłumioną, urzekającą pieśnią. Isla czuła tę moc z każdym krokiem, z każdym oddechem. Łapczywie chłonęła wyspę, piła ją jak wino, którego nie wolno jej było dotykać. Równie uzależniającą i niebezpieczną.

W myślach przemykały nauki Poppy. Fakty znane jej dotychczas z ksiąg, teraz stały się prawdziwe, namacalne.

Tysiące lat temu teren podzielono między poszczególne królestwa. Mroczni szybko go opuścili, by stworzyć własną krainę, a Dzicy odeszli, gdy rzucono klątwy. Pozostały: Wyspa Gwiazd dla Gwiezdnych, Wyspa Nieba dla Niebiańskich, Wyspa Księżyca dla Księżycowych i Wyspa Słońca dla Słonecznych. Oraz Główna Wyspa, gdzie zwyczajowo zbierały się wszystkie królestwa. Właśnie tam odbywał się Centennial.

Tam również od wieków znajdowała się siedziba władców Lightlarku.

Zamek wznosił się opodal, wysoko na klifie, niczym klejnot w koronie, na samym skraju, jakby lada chwila miał spaść do oceanu. Był tak wielki, że tworzył coś w rodzaju miasta. Z pewnością z korzyścią dla mieszkańców, którzy przecież nie mogli opuszczać jego murów.

A już na pewno nie w ciągu dnia.

Celeste widocznie dostrzegła, że Isla zagapiła się na budowlę, bo westchnęła i cicho spytała:

– Myślisz, że on nas obserwuje?

On. Władca Słonecznych i król Lightlarku. Ostatni z Pierwszych. W jego żyłach płynęła krew wszystkich czterech ludów, których przedstawiciele nadal mieszkali na wyspie. Potrafił posługiwać się każdą z czterech mocy.

I podobno był nie do zniesienia.

Zarówno na wyspie, jak i poza nią miłość miała swoją cenę. Jeśli ktoś się zakochał, naprawdę i głęboko, tworzył tym samym z ukochaną osobą więź, która dawała pełen dostęp do umiejętności partnera. Osoba ta mogła zrobić z darem, co tylko chciała. Wykorzystać go albo odrzucić. Nawet ukraść.

Świadomy, jak wielu pragnie posiąść dostęp do jego niewyczerpanego strumienia mocy, władca Lightlarku pozostawał bardzo nieufny. Wręcz na granicy paranoi. I zimny. Isla bała się spotkania z nim, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę pierwszy punkt planu, który stworzyły dla niej Terra i Poppy.

Jeszcze raz spojrzała na zamek, powstrzymując się od nerwowego drgnięcia. Na chwilę zdjęła maskę wdzięku i wykonała obsceniczny gest.

Gra oficjalnie się rozpoczęła.

– Mam nadzieję, że tak.

Przy schodach czekał tłum. Gwiezdni. Księżycowi. Niebiańscy.

Tej samej nocy, kiedy rzucono klątwy, pięćset lat wstecz, wszystkich sześcioro władców poniosło śmierć. Ich moce i obowiązki przeszły na następców, ci zaś – z wyjątkiem nowego króla Lightlarku – opuścili wyspę, by przenieść królestwa na nowe terytoria, stabilniejsze i oddalone setki kilometrów zarówno od wyspy, jak i od pozostałych krain.

Ale część poddanych została.

Kiedyś Isla zapytała Starszej, jak to możliwe, że ktoś wybiera życie w sąsiedztwie nieustannie szalejącego sztormu, który zawładnął wyspą za sprawą klątwy.

W krwi i kościach wyspy tkwi moc, odparła kobieta. Lightlark wydłuża nam życie, daje dostęp do siły znacznie potężniejszej niż nasza. Co więcej… dla wielu Lightlark jest domem.

Ale nie został tu ani jeden Dziki. Isla nie mogła liczyć na wsparcie ze strony swoich ludzi. Była sama.

– Nie martw się. – Usłyszała kpiący głos. – Ja też nie mam tu zbyt wielu fanów.

Tłum przypatrywał się Grimowi ze strachem pomieszanym z odrazą. Isla uważnie obserwowała ich reakcję. Władca Mrocznych był istnym wcieleniem nocy, odziany w szaty przypominające ciemność utkaną z jedwabiu. Podczas gdy Dzikich mieszkańcy wyspy darzyli pogardą, to do Mrocznych najwyraźniej czuli czystą nienawiść. I – według Terry i Poppy – nigdy do końca nie zaakceptowali ich obecności na wyspie. Mroczni posiadali własną ziemię, warownię istniejącą od tysięcy lat.

Wojna między ich królestwem a Lightlarkiem również nie poprawiła wzajemnych stosunków.

Isla nie spojrzała na Grima, czuła jednak, jak jego wzrok błądzi po całym jej ciele. Irytujące. Miała dziwne, niewytłumaczalne wrażenie, jakby jej skóra była naelektryzowana.

– Jestem przekonana, że w domu możesz liczyć na ogromne zainteresowanie. – Posłała zgromadzonym uprzejmy uśmiech, by sprawdzić, jaka będzie reakcja. Niektórzy odpowiedzieli uśmiechem, ale ich twarze pozostawały czujne. Inni na widok pożerającej serca uwodzicielki aż się wzdrygali. Wcale jej to nie dziwiło. Reprezentowała wszystko, co zakazane. Kobieta z ludu Księżycowych zakryła dziecku oczy i narysowała w powietrzu znak, jakby odpędzała demona.

– Zgadza się – przyznał Grim. – Ale i tak nie czuję się… usatysfakcjonowany.

Zignorowała go. Nie miała zamiaru uczestniczyć w jego grze, niezależnie od jej charakteru. Prowadziła własną.

Wnętrze zamku wyglądało tak, jakby wybuchło w nim słońce i pokryło ściany blaskiem – oda na cześć Słonecznych, którzy wznieśli te mury. Wszystko było złote. Ciepłe światło wlewało się do środka przez wysokie okna, wypełniając hol migotaniem, które odbijało się w gładkiej, błyszczącej posadzce. Isla zmrużyła oczy, jakby nadal przebywała na zewnątrz. Zawieszony wysoko żyrandol w kształcie koła płonął gwałtownym ogniem, który migotał w kryształowych lampionach.

Władca Słonecznych nie wyszedł powitać gości. Nie mógł, nawet gdyby chciał, w co Isla szczerze wątpiła. Za sprawą klątwy przedstawiciele jego ludu nigdy nie czuli ciepła słońca, nie widzieli światła dnia – byli zmuszeni unikać tego, co dawało im moc. Król Lightlarku tkwił w pułapce ciemności swych komat, które mógł opuszczać jedynie nocą. Isla podejrzewała, że pod tym względem byli podobni. Ona również większość czasu spędzała w przymusowym zamknięciu.

Ukłoniła im się kobieta w srebrnym stroju Gwiezdnych. Stojąca za nią grupka służących powtórzyła jej gest. Wszystkim władcom przydzielano służbę na czas Centennialu.

– Z radością odprowadzimy was do komnat.

Każdy władca zajmował pokoje w innej części zamku, z dala od pozostałych. Isla sama nie wiedziała, co o tym sądzić. Ale z pewnością krył się za tym jakiś zamysł – w przypadku Centennialu żaden szczegół nie był przypadkowy, jak uczyła ją Terra.

Podeszła do niej młoda dziewczyna z Gwiezdnych, powoli, trochę jakby bokiem, jak dziecko zbliżające się do węża.

– Pani – powiedziała tak cicho, że Isla musiała pochylić się w jej stronę. Służąca gwałtownie drgnęła. Isla z trudem się powstrzymała, żeby nie wywrócić oczami. Czy ta dziewczyna naprawdę sądziła, że Isla wyrwie jej serce na oczach wszystkich? Owszem, Dzicy zasługiwali na swe miano, ale przecież nie byli zwierzętami. – Proszę iść za mną, pani.

– Isla – powiedziała do sztywnych pleców dziewczyny, która ruszyła wprawdzie szybkim krokiem, ale wyraźnie utykała. Isla wiedziała, że kiedyś może potrzebować jej pomocy, co znaczyło, że w jakiś sposób musiała zdobyć jej lojalność. – Możesz zwracać się do mnie po imieniu.

– Jak sobie życzysz – wymamrotała służąca.

Poprowadziła ją niebotycznie wysokimi schodami wiodącymi środkiem budynku w dół, pośród niebywałej plątaniny korytarzy, które przecinały się i biegły jedne nad drugimi jak mosty. W odróżnieniu od rezydencji Dzikich ten zamek zdawał się bardziej zamknięty. Przypominał labirynt w grocie. Albo więzienie. Nagle Isla wyobraziła sobie króla jako prastarą bestię osadzoną w ciemnościach, zagubioną w gąszczu zamkowych pomieszczeń. W końcu dotarły do odcinka pozbawionego okien, gdzie ściany zdawały się grubsze, a powietrze chłodniejsze.

Dziewczyna przystanęła przed kamiennymi drzwiami i pchnęła je z wyraźnym wysiłkiem.

Ku zaskoczeniu Isli pośrodku komnaty rosło drzewo – dąb o różowych kwiatach i owocach, jakich Isla nigdy nie widziała, korzeniami wrośnięty w kamienną posadzkę. Na sklepieniu wił się bluszcz, tworzący przepiękne wzory, sięgał pnączami aż do ściany, przy której stało łóżko.

To nie wszystko. Isla przecięła pokój i wyszła na szeroki, półokrągły balkon wiszący dosłownie nad wodą. Pod spodem kłębiły się fale i wyglądało to bardzo groźnie. Zamek był jak ciekawski dzieciak, który przycupnął na szczycie góry i za mocno się wychylił nad skrajem przepaści.

Isla ściągnęła brwi.

– Czy ten balkon jest wystarczająco solidny? – Odnosiła wrażenie, jakby konstrukcja miała lada chwila odpaść albo jakby cały zamek miał po prostu zsunąć się z klifu podczas burzy.

– Przypuszczam, że tak solidny, jak sam władca.

Słusznie. Isla wiedziała o tym z lekcji. Król nie tylko sprawował kontrolę nad mocą Lightlarku – on był tą mocą. Gdyby coś mu się stało, jego ziemie obróciłyby się w perzynę, a wszystkie królestwa by upadły. Dlatego zachowywał taką ostrożność. Nie ze strachu, że może ponieść śmierć, tylko z obawy, że ktoś ukradnie mu jego moc.

Kolejny punkt wspólny. Isla również nie mogła się zakochać.

To znaczy teoretycznie mogła, ale wszyscy bali się miłości Dzikich. Z powodu klątwy oznaczała ona wyrok śmierci.

Niezbyt korzystna podstawa romansu, trzeba przyznać.

Do tej pory w życiu Isli, stosunkowo krótkim i spędzonym głównie w zamknięciu, nie stanowiło to problemu. A jednak…

Jakżeż okrutny musiał być człowiek, który od ponad pięciuset lat żył w strachu przed miłością?

Zapewne wkrótce miała się o tym przekonać.

– Kolacja po ósmym kurancie – powiedziała służąca, podsycając i tak monstrualny ogień na palenisku umieszczonym naprzeciwko łoża.

– Jest dostatecznie gorąco – zauważyła Isla. – Nie kłopocz się.

Dziewczyna jednak pracowała dalej, wprawnymi ruchami przegarniała żar.

– Król wyraźnie nakazał, by ogień na paleniskach nigdy nie wygasał.

Co za dziwaczny rozkaz, pomyślała Isla. Zanim zdążyła zapytać, o co chodzi, służąca pospiesznie dygnęła i wyszła.

Isla właśnie kończyła inspekcję łazienki – znacznie przestronniejszej od tej u niej w domu i wyposażonej w wannę takich rozmiarów, że można by robić w niej fikołki – gdy ktoś zapukał do drzwi.

Isla uchyliła je ostrożnie.

Za nimi stała Celeste.

Isla spontanicznie zarzuciła jej ramiona na szyję i razem zaczęły skakać dokoła, tuląc się i śmiejąc tak głośno, że Isla pospiesznie zamknęła drzwi kopniakiem, żeby echo nie rozeszło się po korytarzu.

Celeste z rozbawieniem uniosła jedną brew.

– Celeste, zgadza się? – powiedziała, niepokojąco trafnie i niezbyt pochlebnie naśladując Islę, po czym ze śmiechem odrzuciła głowę do tyłu.

Isla uśmiechnęła się z przymusem, zastanawiając się, czy aby wypadła dość przekonująco.

– Myślisz, że oni…

– Niczego nie podejrzewają – przerwała jej Celeste. Z niecierpliwym cmoknięciem chwyciła jeden z loków Isli. – Myślałam, że chcesz je obciąć.

Isla westchnęła.

– Próbowałam. Wystarczyło jedno spojrzenie na nożyczki, a Poppy mało mnie nimi nie zadźgała. Skonfiskowała wszystkie.

– Skonfiskowała? – Celeste znów uniosła brew. – Czy muszę ci przypominać, że to ty jesteś władczynią? – Isla zaśmiała się ponuro i odwróciła, by odejść od drzwi. Celeste położyła dłoń na jej plecach. – Zabrałaś?

Isla pochwyciła swoje odbicie w lustrze. Linia jej kręgosłupa delikatnie się żarzyła – na pewno za sprawą obecności Celeste. Zaklęła. Miała szczerą nadzieję, że nikt niczego nie zauważył.

– Nie mogłam jej zostawić – odparła, wyciągając gwiezdną różdżkę spod sukni.

Celeste zmarszczyła brwi.

– To ryzykowne. Lepiej porządnie ją ukryj.

Miała rację. Gdyby ktoś się dowiedział, że Isla ma przy sobie taki przedmiot, ich tajemne przymierze mogłoby wyjść na jaw.

Isla znalazła różdżkę w rzeczach po matce, pięć lat temu. Desperackie pragnienie wolności przeważało nad strachem, że przypadkiem może trafić w jakieś niebezpieczne miejsce. Przed spotkaniem z Celeste podróżowała po nowych terytoriach już kilka miesięcy. Nigdy wcześniej się nie widziały.

Celeste natychmiast poznała, że różdżka to starożytny relikt ludu Gwiezdnych. Isla nie miała pojęcia, jak trafił w ręce jej matki. A ponieważ wszyscy bliscy Celeste dawno zmarli z powodu klątwy, która zabijała mieszkańców jej królestwa w wieku dwudziestu pięciu lat, ona też nic na ten temat nie potrafiła powiedzieć.

Chociaż różdżka należała do Gwiezdnych, Celeste nigdy nie prosiła o jej zwrot. I tak zaczęła się ich przyjaźń. Przyjaźń, która połączyła dwie władczynie królestw oddalonych od siebie o setki kilometrów. Obie miały jeden wspólny cel – rozpaczliwie pragnęły przełamać klątwy podczas tego Centennialu.

W przypadku Celeste to była kwestia życia i śmierci. Nie tylko dla niej, lecz dla całego jej ludu.

W przypadku Isli… sprawy były jeszcze bardziej skomplikowane. Nikt nie wiedział, jak bardzo podupadło królestwo Dzikich. Liczba zgonów przeważała nad liczbą urodzeń. Z każdym pokoleniem ich moce słabły. Lasy się kurczyły. Dzika przyroda wymierała. Jeśli takie tempo się utrzyma, do następnego Centennialu królestwo Dzikich po prostu zniknie.

Isla od początku nie zgadzała się z planem Terry i Poppy. Był zbyt skomplikowany. Zbyt poniżający.

Dlatego obmyśliła z przyjaciółką nową strategię.

– Powinnam już iść – powiedziała Celeste, obejrzawszy komnatę Isli. – Tak gwoli informacji, masz ładniej niż ja, chociaż mój pokój przynajmniej nie znajduje się w takim starym i pełnym przeciągów zakamarku.

Isla przewróciła oczami.

– Widzimy się na kolacji.

Celeste ruszyła do drzwi, ale jeszcze się odwróciła i posłała Isli przebiegły uśmieszek.

– A więc się zaczyna.

ROZDZIAŁ TRZECIKREW

Zachodzące słońce przypominało żółtko jajka w połowie pożarte przez horyzont. Isla otworzyła podwójne drzwi i zapatrzyła się na księżyc. Jeszcze nie była gotowa, miała na sobie tylko halkę. Zwiewne białe zasłony wydęły się na wietrze, muskając jej ramiona, gołe kolana, palce. Wyszła na balkon, poczuła zimny kamień pod stopami. Wciągnęła w nozdrza słony zapach oceanu.

Ostrożnie wdrapała się na szeroką skalną półkę, podciągnęła kolana pod brodę. I tak jak w domu, kiedy siedziała samotnie, uwięziona w swojej komnacie, pełna lęku i samotności, zaczęła śpiewać.

Śpiew charakteryzował Dzikich, stanowił część uwodzicielskiego arsenału. Jak u ich sióstr, morskich syren. Głos Isli brzmiał nadnaturalnie pięknie, przywodził na myśl jedwab, aksamit i senne marzenia. Wiedziała o tym, sama lubiła jego barwę. Lubiła, gdy przypominał morskie głębiny lub przenikliwe wietrzne dzwonki. Nie potrzebowała akompaniamentu. Za instrument wystarczył ocean w dole, jego fale rozbijające się brutalnie o dramatyczne białe skały, jakby próbowały jej się przyjrzeć.

Wyśpiewywała pozbawione znaczenia słowa i melodie, pozwalając, by jej głos falował, wznosił się i opadał, jakby malowała na nieskończenie wielkim płótnie. Śpiewała dla morza, księżyca, gęstniejącej ciemności. Dla wszystkiego, czego nie mogła zobaczyć przez zamalowane okna w pałacu Dzikich. Zakończyła wysokim dźwiękiem, przeciągając go tak długo, jak tylko była w stanie na jednym oddechu. Uśmiechnęła się, jak zwykle zaskoczona własnymi możliwościami. I jak zwykle poczuła ulgę, ponieważ śpiew potrafił uspokoić nawet najmroczniejsze myśli.

Nagle usłyszała brawa.

Gwałtownie obróciła się na pięcie i zobaczyła mężczyznę na balkonie znajdującym się kilka metrów dalej. Był tak wciśnięty w zamkowe mury, że wcześniej go nie zauważyła. Zaskoczona, przyłapana praktycznie w samej bieliźnie, wydała zduszony okrzyk. Wykonała zbyt gwałtowny ruch, zamachała rękami, ale na próżno – grawitacja okazała się nieubłagana.

Isla zaczęła spadać.

Straciła dech w piersi, krzyknęła bezgłośnie, zaciskając dłonie w powietrzu, jakby chciała uczepić się gwiazd.

Ale jej palce pochwyciły pustkę. Spadała, spadała…

Aż w końcu uderzyła o powierzchnię wzburzonego oceanu.

Usiadła i gwałtownie wypluła słoną wodę, od której paliło ją gardło. Zamrugała kilka razy, otarła usta wierzchem dłoni.

Uświadomiła sobie, że znowu siedzi na balkonie, pośrodku kałuży. Z włosów również kapała woda, halka kleiła się do ciała, a głowa pulsowała bólem. Isla ostrożnie przesunęła po niej palcami, ale nie znalazła krwi.

Żyła. Nie utonęła, wbrew wszelkim oczekiwaniom i prawom natury. Zapewne uratował ją ten mężczyzna, który się na nią gapił z drugiego balkonu.

A potem zostawił ją tutaj i nawet nie sprawdził, czy jeszcze się obudzi.

Kto tak postępuje?

Ale fakt, że ją zostawił, nie był aż tak zaskakujący, jak to, że w ogóle ją uratował.

Kiedy uwito klątwy, nastąpił chaos. W jedną noc sześcioro władców poświęciło życie w zamian za przepowiednię, klucz do złamania klątw. Terra i Poppy twierdziły, że przodkini Isli ofiarowała się jako pierwsza.

Niezależnie od tego, czy było to prawdą, Isla nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, ile potrzeba siły, by poświęcić własne życie dla poddanych. Moc, którą sześcioro władców napełniło wyspę i która została przeniesiona przez nich do poszczególnych królestw, umożliwiła zaistnienie Centennialu. Dzięki ich ofierze co sto lat na sto dni nowi władcy dostawali szansę na ocalenie.

Proroctwo składało się z trzech części, które w ciągu stuleci zyskały wiele różnych interpretacji. Jedno było pewne. Aby zwalczyć klątwy, jedno z sześciorga władców musiało zginąć. Właśnie dlatego Centennial wiązał się z takim ryzykiem, strachem i starannymi przygotowaniami. Dlatego Terra trenowała Islę w sztukach walki, ledwo ta nauczyła się chodzić.

Nagła śmierć Isli przez utonięcie mogłaby stanowić pierwszy krok ku wypełnieniu przepowiedni. Ale z jakiegoś powodu tamten mężczyzna chciał, aby żyła.

Dlaczego?

Nagle pośród zamkowych murów rozbrzmiało bicie dzwonów. Isla o mało nie wyskoczyła ze skóry. Policzyła uderzenia i zaklęła.

Przed pierwszą kolacją miała poświęcić godzinę na ułożenie włosów w skomplikowane upięcie na czubku głowy, starannie wybrać idealną suknię, nałożyć pachnące różami mleczko i tak długo wmasowywać je w skórę, by zaczęła lśnić. Do tego miała sobie zrobić precyzyjny makijaż za pomocą przeróżnych akcesoriów, którymi nauczyła się posługiwać z taką samą wprawą jak bronią. Wykonać te wszystkie czynności, w których szkoliła ją Poppy.

Ale tylko przeczesała palcami mokre włosy, o mało nie pośliznęła się tam, gdzie nakapało z nich na posadzkę, wciągnęła na siebie pierwszą z brzegu suknię, wsunęła stopy w jedwabne pantofle, w ostatnim momencie chwyciła jeszcze koronę i wcisnęła ją niedbale na głowę, po czym w popłochu wybiegła na korytarz.

I o mało nie wpadła na służącą, która z przerażenia otworzyła usta i odruchowo uniosła ręce, osłaniając się przed atakiem.

– Tędy… Islo.

Pokonały jakiś tuzin korytarzy i wreszcie otworzyły się przed nimi drzwi do sali jadalnej. Wszystkie spojrzenia zwróciły się na Islę.

W tej chwili żałowała, że nie jest Mroczną, bo mogłaby zniknąć.

Celeste odchyliła się na oparcie, pytająco unosząc brwi.

Azul odstawił kielich na stół.

Cleo popatrzyła na nią z jeszcze głębszą pogardą niż wcześniej. Isla przez przypadek chwyciła jedną ze swoich najśmielszych sukien, którą wedle zaleceń miała włożyć na znacznie późniejszym etapie. Fiszbiny usztywniające stanik były wyraźnie widoczne, kliny materiału niemal całkiem przezroczyste, a rozcięcie spódnicy sięgało aż do górnej części uda. Peleryna z zielonej koronki była przyczepiona do głębokiego dekoltu.

Grim z rozbawioną miną uważnie śledził każdy jej krok, w taki sposób, że Isla z zażenowania aż się zarumieniła.

A u szczytu stołu siedział ktoś nowy. Ten sam mężczyzna, który obserwował ją z balkonu, kiedy śpiewała – i który ją uratował, a potem zostawił.

Oro, król Lightlarku, władca Słonecznych. Jego włosy przypominały złotą plecionkę, bursztynowe oczy zdawały się wydrążone jak komórki plastra miodu. Złośliwe spojrzenie, które przyszpilało ją w miejscu. Ściągnął brwi i dwornie kiwnął głową na powitanie, mechanicznie i z obowiązku.

Dlaczego ją uratował?

Żeby teraz patrzeć na nią tak lekceważąco?

W odpowiedzi równie chłodno skinęła głową i zajęła puste miejsce obok niego, przeklinając osobę, która postanowiła ją tam usadzić.

Mokre włosy zebrane na ramieniu kapały na nagą skórę i na posadzkę, krople szybko zbierały się w kałużę. Wzdrygnęła się. Cienki i skąpy strój nie dawał ani odrobiny ciepła.

W jej głowie znów zabrzmiał drwiący głos. Islo, czy jesteś gotowa?

Oczywiście, że nie była gotowa. Jak mogła być tak głupia i przyjąć zaproszenie na Centennial? Dać się wrobić w tę śmiertelnie niebezpieczną grę?

Jedno z sześciorga władców musiało zginąć. Jako najmłodsza i najmniej doświadczona musiałaby chyba postradać zmysły, by uwierzyć, że nie padnie na nią. Zwłaszcza że już dwa razy znalazła się blisko śmierci, a minął zaledwie pierwszy dzień ceremonii.

Gdyby była rozsądna, odeszłaby jeszcze tej nocy, wymknęła się z pomocą gwiezdnej różdżki.

Jeśli chciała żyć, powinna opuścić wyspę, porzucić własne królestwo, lud, obowiązki i nigdy więcej nie oglądać się za siebie. Ziemie leżące poza Lightlarkiem i nowymi terytoriami w dużej części nie zostały jeszcze zajęte. Isla często o nich myślała. Daleka podróż na nieznane tereny na pewno wiązała się ze sporym ryzykiem, ale raczej nie większym niż Centennial…

Nie. Nie mogła. Nie mogła, jeśli chciała być w pełni wolna. Klątwa nie pozwoliłaby jej na takie życie, jakiego pragnęła, wśród ludzi, na których jej zależało. Jak Terra. Poppy. Celeste.

A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już nigdy nie będzie musiała się ukrywać jak pilnie strzeżona tajemnica. Nie będzie musiała się wstydzić tego, kim jest. Zapewni swym poddanym lepszy los i będzie mogła do woli podróżować po nowych terytoriach, odwiedzać Celeste, kiedy tylko przyjdzie jej na to ochota.

Spędziła niezliczone godziny na studiowaniu innych ludzi, odgadywaniu, co nimi kieruje.

Jej motywacją była wolność.

Oro popatrzył na jej mokre włosy i bezczelnie się uśmiechnął.

– Wiem, że nasz ocean jest niezwykle kuszący… ale błagam, zaczynaj trening pływacki nieco wcześniej, by zaoszczędzić nam czekania. – Lekko uniósł podbródek. Na jego głowie tkwiła lśniąca złota korona o szpicach tak ostrych, że mogłyby zranić do krwi. – Bardzo nieuprzejme zachowanie. Chociaż może po prostu miałem zbyt wysokie oczekiwania co do waszego królestwa.

Oczy Cleo zabłysły z radości na widok rumieńca zalewającego policzki Isli.

– Kąpiel w oceanie? O tak późnej godzinie? To zwierzątko jest naprawdę dzikie. Nawet Księżycowi nie zrobiliby czegoś podobnego podczas Centennialu. Tylko szaleniec mógł wpaść na taki pomysł.

Dzikie. Zwierzątko. Szaleniec. Cleo zdołała umieścić aż kilka szpil w tych paru krótkich zdaniach.

– Z pewnością nie podczas pełni – odparła gładko Isla. Słowa same popłynęły z jej ust, nim zdążyła się powstrzymać.

Cisza.

Gdzieś przy stole brzęknęły sztućce.

Klątwa ciążąca na Księżycowych polegała na tym, że podczas każdej pełni morze pochłaniało dziesiątki poddanych, zatapiało każdego, kto miał pecha znaleźć się zbyt blisko wybrzeża. Uniemożliwiało to handel z dalekimi krainami, utrudniało życie na nadmorskich terenach i paraliżowało gospodarkę.

Isla natychmiast pożałowała swych słów. Cleo wbiła w nią zmrużone oczy, niczym strzała mierząca do celu, a Isla poczuła, że chyba właśnie oficjalnie zyskała pierwszego wroga.

Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, na stole przed Islą pojawił się talerz z surowym, krwistym sercem.

– Prosto z najgorszego więzienia w całym Lightlarku – rzucił Oro. – Należało do mordercy kobiet.

Isla musiała zebrać całą siłę woli, by zmusić się do uśmiechu.

– Jak uprzejmie z waszej strony. Jednakże wolałabym jeść na osobności. Widok bywa dla niektórych… przykry. – Rozejrzała się, szukając wzrokiem dziewczyny, którą przydzielono jej jako służącą. – Mogłabym prosić, by później przysłano posiłek do mojej komnaty?

– Nonsens – odparł Oro. Popatrzył na serce, potem na Islę. – Jedz.

Czuła na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych. Dawno nie mieli do czynienia z Dziką. Isla ujęła nóż i widelec, z wdziękiem skinęła głową gospodarzowi i odkroiła kawałek. Na talerzu rozlała się kałuża krwi, a w powietrzu rozszedł się metaliczny zapach.

Ugryzła.

Grim niedbałym ruchem postawił puchar z winem na stole.

– Islo, choć krew na wargach podkreśla twą urodę, wyczuwam, że mój drogi przyjaciel Azul czuje nieprzepartą odrazę do… upodobań waszego ludu. – Rzeczywiście, Niebiański, chociaż bardzo się starał zachować uprzejmą maskę, wyglądał, jakby miał zwymiotować. Grim przywołał służbę. – Proszę przesłać jedzenie do komnaty władczyni.

Zachowywał się tak, jakby to on był panem tego zamku. Oro mimowolnie zmrużył oczy, ale nie próbował go powstrzymać.

– Słaby żołądek, Grimshaw?

Mroczny się uśmiechnął, znowu pokazując dołek w policzku.

– Każdy ma jakieś słabości, Oro. Właśnie na nie liczę.

Isla jakoś dotrwała do końca kolacji.

Ale potem przez całą noc rzygała krwią.

ROZDZIAŁ CZWARTYREGUŁY

Isla przyszła na świat bez klątwy ciążącej na Dzikich – ale również bez ich mocy. Od urodzenia żyła w izolacji, pod czujną opieką Poppy i Terry, aby poddani nie odkryli jej sekretu.

Winę za to ponosiła matka Isli. Złamała najważniejszą regułę obowiązującą w królestwie – zakochała się i odmówiła zabicia wybranka. Terra i Poppy zawsze powtarzały, że łamanie zasad niesie za sobą pewne konsekwencje… i że klątwy, niezależnie od wszystkiego, zawsze odnajdą swoją krew. Ojciec Isli zamordował jej matkę tuż po narodzinach córki. A ta, jak się okazało, została pozbawiona mocy – było to jej osobiste przekleństwo, skutek decyzji matki, która próbowała udaremnić klątwę. W przypadku Isli polegało ono nie na przymusie jedzenia ludzkich serc i zabijania ukochanych, lecz na władaniu królestwem bez posiadania mocy, a to mogło być równie niszczące.

Władcy mieli za zadanie przelewać własną moc w swe ziemie, by zapewnić siłę poddanym. Właśnie dlatego Lightlark był tak przesycony energią. I właśnie dzięki temu królestwa przetrwały na nowych terytoriach, które zajęły po ucieczce z wyspy. Bez stałego dopływu mocy królestwo Isli powoli umierało. Na razie poddani winili za ten stan rzeczy klątwy i długotrwałe oddzielenie od Lightlarku, ale niektórzy już zaczynali podejrzewać Islę.

To była jej największa tajemnica. Tajemnica, która mogła się okazać wyrokiem śmierci podczas Centennialu.

Zgodnie z przepowiednią wyroczni jedno z sześciorga władców musiało zginąć, by przełamać klątwy. Co gorsza, moc osoby panującej stanowiła życiową energię jej ludu. A jeśli umrze bezpotomnie…

Wszyscy jej poddani również umrą.

Tak wyglądała stawka w tej grze. Przełamanie klątw oznaczało zniszczenie całego królestwa.

Pierwszy Centennial skończył się prawdziwą rzezią. Wszyscy zaproszeni władcy próbowali pozabijać się nawzajem, a wielu mieszkańców wyspy niechcący trafiło w ogień krzyżowy. Ale panujący, z racji słusznego wieku, okazali się obdarzeni wielkimi umiejętnościami. Po stu dniach wszyscy nadal żyli, a klątwy wciąż istniały. Postanowiono, że podczas przyszłych rozgrywek musi obowiązywać określony porządek.

Wprowadzono reguły.

Oro nie siedział na swoim złotym tronie, lecz stał na stopniach przed nim. To było pierwsze, co rzuciło się Isli w oczy, gdy weszła do sali. Przywódcy nieustannie przypominali poddanym o swojej władzy. W ciągu kilkugodzinnej wizyty na nowych terytoriach Księżycowych Isla widziała nieprzebraną liczbę lodowych posągów wyrzeźbionych na podobieństwo władczyni, słyszała rozmowy na temat wypełniania comiesięcznych zobowiązań i widziała patrole nieustanie krążące po ulicach na rozkaz Cleo.

Czy istniał zatem konkretny powód, dla którego król nie usiadł na tronie?

Kolejną rzeczą, na którą Isla zwróciła uwagę, było sześć płomienistych żyrandoli wiszących u sklepienia i częściowo zachodzących na siebie. Prócz nich w sali jasno płonęły cztery paleniska. Przypomniała sobie słowa służącej. Na rozkaz króla należało podtrzymywać ogień we wszystkich paleniskach w całym zamku.

Dlaczego?

Władcy zgromadzili się w kręgu. Isla stała wyprostowana jak struna, próbując ignorować ściśnięty z głodu żołądek. Rankiem zakradła się do kuchni, ale znalazła tam tylko trochę czerstwego chleba, owoce nieco przypominające mura, rosnące na nowych terytoriach Dzikich, oraz szklankę mleka. Potrzebowała trwalszego rozwiązania problemów z jedzeniem.

Celeste wyglądała na wypoczętą, jej skóra promieniała. Isla domyślała się, że dzisiaj rano jej przyjaciółka po raz pierwszy odwiedziła Wyspę Gwiazd, gdzie być może odbyła się ceremonia na jej cześć. Niebiańscy, Gwiezdni i Księżycowi, którzy pozostali na Lightlarku, pozbawieni kontaktu ze swymi władcami, stworzyli tutaj własne lokalne rządy. Postrzegali swoich przywódców niemal jak bogów, jak symbole, które czcili, ale mogli je oglądać zaledwie raz na sto lat przez kilka miesięcy. Tradycyjnie podczas Centennialu wszyscy władcy większość czasu spędzali na Głównej Wyspie, ale czasem robili wyjątki.

Isla zawsze się zastanawiała, jak wyglądają wyspy, z których składał się Lightlark. Nie mogła się doczekać, kiedy wypyta Celeste o jej wizytę. Żałowała, że nie potrafi posługiwać się gwiezdną różdżką tak sprawnie, aby podróżować na małe odległości i pojawiać się w pokoju przyjaciółki, gdy tylko przyjdzie jej na to ochota. Obie musiały przemieszczać się korytarzami, by móc się zobaczyć, a częste spotkania na tak wczesnym etapie rozgrywek niosły ze sobą zbyt duże ryzyko.

Obróciła się i niechcący spojrzała prosto w oczy Cleo. Władczyni Księżycowych przypatrywała jej się ze stanowczo zbyt dużym zainteresowaniem, z niebezpiecznym lśnieniem w spojrzeniu – jak drapieżnik przyglądający się ofierze.

Isla wiedziała, że przyjdzie jej zapłacić za wczorajszą uwagę.

Wreszcie Oro przemówił:

– Zacznijmy od ustalenia reguł obowiązujących podczas Centennialu.

Powietrze było gęste od buzującej energii.

– Reguła pierwsza. Władca nie może zabić ani próbować zabić przeciwnika aż do pięćdziesiątego dnia rozgrywek. – Isla poczuła ulgę. Chociaż pozbawiona mocy, przynajmniej do połowy Centennialu będzie bezpieczna. Zresztą właśnie w związku z tą regułą planowały z Celeste opuścić wyspę i nie pojawić się na balu wyznaczającym połowę Centennialu. – Dwudziestego piątego dnia uczestnicy dobiorą się w pary. Nie wolno zabić swojego partnera.

Po pierwszym Centennialu, podczas którego zapanował chaos, nadano rozgrywkom strukturę i podzielono sto dni na odcinki. Podczas pierwszych dwudziestu pięciu dni władcy po kolei uczestniczyli w pokazach, podczas których sprawdzali mocne strony przeciwników i ich wartość, by wytypować tych, którzy powinni przeżyć. Po każdej próbie wyłaniano zwycięzcę, a ten, kto wygrał najwięcej razy, dobierał uczestników w pary na dalszą część rozgrywek.

– Reguła druga. Każdy władca musi uczestniczyć w każdym wydarzeniu. – Ta wydawała się nieszkodliwa, lecz mogła wiązać się z zagrożeniem, w zależności od konkretnych zadań. – Reguła trzecia. Do rozgrywek mogą przystąpić tylko bezdzietni władcy. – Według przepowiedni śmierć przywódcy oznaczała również śmierć jego rodu, przełamanie klątw oraz ostateczny koniec królestwa.

Każdy władca w zaproszeniu na Centennial otrzymywał również te zasady. Jeśli przyjmował zaproszenie, tym samym akceptował powyższy regulamin.

Ale prawdziwą przysięgę należało przypieczętować krwią.

Król lekko machnął dłonią i pośrodku ich kręgu buchnął ogień. Isla wiedziała, co teraz nastąpi.

Poppy ćwiczyła z nią ten akt do znudzenia. Jeszcze raz, aż ani drgniesz! Ranę zszywano tylko po to, by zaraz znowu ją otworzyć, i powtarzano to tak długo, aż Isla nie zdradzała żadnej reakcji na ból.

Jednocześnie z pozostałymi władcami zdjęła koronę z głowy i najostrzejszym z tkwiących na obręczy liści zrobiła głębokie nacięcie po wewnętrznej stronie dłoni.

Ani drgnęła. Poppy byłaby dumna.

Nim złożyła płomieniom strumień krwi w ofierze, czekała ją jeszcze jedna część ceremonii, którą również pilnie trenowała. Krew każdego władców miała szczególne właściwości powiązane z ich mocą. Z krwi Dzikich rozkwitały kwiaty.

Isla była przygotowana – trzymała płatki schowane między palcami. I kiedy na jej dłoni wreszcie pojawiła się krew, jednocześnie rozkwitła na niej maleńka róża.

Krew Cleo zmieniła się w lód. Krew Grima przybrała barwę atramentu. Krew Azula zawisła w powietrzu, rozsypała się na cząsteczki i opadła. Krew Celeste eksplodowała chmurą iskier. Krew Ora jasno zapłonęła, jeszcze nim znalazła się w płomieniach.

Od krwi władców ogień zmienił barwę na szkarłatną – i po chwili zgasł.

Teraz obowiązywały przyjęte reguły. Złamanie ich groziło poważnymi konsekwencjami. W przypadku Isli, Celeste, Grima, Cleo i Azula oznaczało to utratę prawa do nagrody – niezrównanej mocy, którą – jak głosiła przepowiednia – zdobędzie ten, kto przełamie wszystkie klątwy. Oro zaś, jako król i gospodarz rozgrywek, odpowiadał za złamanie regulaminu własnym życiem.

Czy właśnie dlatego uratował Islę? Czy był to jego obowiązek? Nie bardzo wiedziała, jak przepowiednia traktuje przypadkową śmierć.

Za to jedno wiedziała na pewno: król Lightlarku miał plan. I w ramach tego planu Isla miała pozostać przy życiu.

W każdym razie dopóki on sam nie zapragnie jej śmierci.

ROZDZIAŁ PIĄTYGRIM

Rano, kiedy służąca zapukała do drzwi, Isla była już gotowa.

Nie pozwolono jej przywieźć ze sobą broni, ale skrzynię z osobistymi rzeczami owszem. Nałożyła kohl na powieki, wyrysowując idealne kreski wokół zielonych oczu. Rzęsy miała gęste i długie, więc tylko je podkręciła. Wklepała w pełne wargi balsam podkreślający ich naturalny odcień. Skóra, chociaż naturalnie śniada, i tak wyglądała jak na jej gust zbyt blado od ciągłego przebywania we wnętrzach.

Ale teraz łatwo dało się temu zaradzić. Nareszcie mogła wychodzić bez żadnych ograniczeń i nie zamierzała zamykać się w pokoju.

Suknie, które ze sobą zabrała, przypominały raczej garść zszytych wstążek. Przezroczyste, odsłaniające mnóstwo ciała i tak śliskie, że przypominały ciecz. W królestwie Dzikich, ukryta przed światem, Isla mogła sobie pozwolić na noszenie luźnych, wygodnych ubrań, ale podczas Centennialu musiała się prezentować. Poppy wybrała akurat te suknie z konkretnego powodu.

Powodu, na myśl o którym Isla miała ochotę wrzucić wszystkie te kiecki do najbliższego paleniska.

Tego dnia wybrała suknię w odcieniu różowych tulipanów, z dekoltem na plecach, z klejącej się do ciała tkaniny, jakby była wilgotna. Zgodnie z tradycją poszczególne ludy nosiły kolor reprezentujący źródło ich mocy. Gwiezdni – srebrny, Słoneczni – złoty, Niebiańscy – jasnoniebieski, Mroczni – czarny, a Księżycowi – biały. A ponieważ przyroda jest wielobarwna, Isla nie musiała się ograniczać do jednego koloru, nie mogła tylko używać tych przypisanych pozostałym.

Służąca aż podskoczyła, zaskoczona, że drzwi się tak szybko otworzyły.

– Jak ci na imię? – spytała Isla, nie tracąc czasu.

– Jak mi na imię? – powtórzyła dziewczyna, tak zdezorientowana, że Isla mimo woli się roześmiała.

– Cóż, zakładam, że jakieś masz? – rzuciła żartobliwie, z uśmiechem, by służąca nie odebrała tych słów jako złośliwości.

Dziewczyna również się uśmiechnęła. Dobrze.

– Oczywiście. Ella, pani. – Pospiesznie pokręciła głową. – To znaczy, Islo.

Isla lekko schyliła głowę w sposób, który – jak zauważyła – stosują ludzie, gdy chcą pomówić z kimś poufnie. Dzięki gwiezdnej różdżce miała okazję podsłuchać niejeden sekret wyszeptany gdzieś w bocznej alejce czy na obrzeżach wsi. Z czasem nauczyła się sztuki kamuflażu i stapiania z tłumem tak doskonale, że nikt nie potrafiłby dostrzec w niej intruzki.

– Ello, zauważyłam, że utykasz.

Dziewczyna, wyraźnie zdumiona, czujnie zrobiła krok w tył. Isla zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna była zaczekać trochę dłużej, czy nie zachowała się zbyt bezpośrednio. Ella odruchowo dotknęła nogi.

– To… to kość – wydukała wreszcie. – Jakiś czas temu złamałam nogę, nie zrosła się, jak należy.

Isla zmarszczyła brwi.

– Nie ma tu żadnych księżycowych znachorów, którzy mogliby ci pomóc? – Ich umiejętności były legendarne. Prócz sprawowania władzy nad wodą, posiadali również moc uzdrawiania.

– Za opłatą – odparła Ella ze słabym uśmiechem. – A ostatnio i z tym różnie bywa. – Isla zastanawiała się, co to oznacza, lecz nim zdążyła zapytać, Ella dodała: – Poza tym… niedługo skończę dwadzieścia pięć lat. Nie… nie…

Nie warto. Isla się skrzywiła. Mimo przyjaźni z Celeste czasami zapominała, jak okrutna klątwa ciążyła na Gwiezdnych. Od setek lat wszyscy umierali przed ukończeniem dwudziestego piątego roku życia.

– Cóż. – Isla sięgnęła do kieszeni sukni. – To powinno pomóc. – Podała Elli pojemnik z maścią, leczniczym eliksirem, który Dzicy robili ze specjalnie uprawianych roślin. Tą samą maścią uleczyła ranę z wczorajszej ceremonii.

Ella bez słowa patrzyła na pojemnik leżący na jej dłoni. W końcu Isla zamknęła na nim palce dziewczyny i delikatnie odepchnęła jej dłoń, dając do zrozumienia, że nie przyjmie zwrotu.

– A teraz – oznajmiła wesoło – ty mi coś dasz.

Załatwiwszy sobie stałe dostawy normalnych posiłków, Isla udała się na rynek, na zaproszenie krawca, które dostarczyła jej Ella. Przed rozpoczęciem pokazów potrzebowała nowych ubrań. W dozwolonym bagażu zbyt wiele się nie mieściło, więc przy każdym Centennialu władcy otrzymywali szytą na zamówienie garderobę.

I dzisiaj wypadła kolej Isli.

Słyszała w głowie głos Poppy: Suknie są twoją zbroją, a klejnoty – orężem. Narzędzia uwodzicielki.

To była rola, do której ćwiczyła ją Poppy – pierwszy krok planu strażniczek, którego jednak Isla nie miała zamiaru realizować. Owszem, nie miała mocy, co nie znaczyło, że była bezsilna.

Potrafiła wtapiać się w tłum. Słuchać. Znikać. Obmyślać strategie. Posiadała wszelkie umiejętności konieczne do realizacji planu, którzy stworzyła razem z Celeste.

Ella uparła się, że odprowadzi Islę na rynek w centrum Głównej Wyspy, gdzie znajdował się zakład krawiecki. Starsza wspomniała o tym placu w swoich opowieściach, określając go jako przeurocze miejsce, które rozkwita w nocy niczym kwiat zwracający się ku słońcu.

Isla chciała jednak pójść sama. To była świetna okazja, żeby poznać tę część wyspy, przyjrzeć się jej mieszkańcom z oddali, pozostając niezauważoną najdłużej, jak tylko się da.

Dwa słowa i cały plan trafił do kosza.

– Wcześnie wstałaś.

Grim.

Isla przełknęła ślinę, nagle aż zbyt świadoma, jak mocno suknia przylega do jej ciała.

Kiedy się odwróciła, Grim stał dosłownie kilka centymetrów od niej.

Cofnęła się. Dopiero po chwili zdołała wydusić:

– Ty też.

Grim uniósł szerokie ramię i spojrzał na nią z góry. Isla musiała mocno zadzierać głowę, żeby utrzymać z nim kontakt wzrokowy.

– Lubię korzystać z każdej okazji do wyjścia. – No tak. Jego klątwa była przeciwieństwem tej, która dotknęła Ora. Mroczni nie mogli poczuć energii i ukojenia nocy. Chociaż niegdyś należeli do nocnych stworzeń i żyli w ciemnościach, wszystko zmieniło się pięćset lat temu. – Poza tym muszę coś załatwić na rynku.

– Ja też – odparła Isla.

Grim się uśmiechnął.

– Doskonale. Nie znoszę spacerować samotnie.

Strażnicy przy wejściu lekko zesztywnieli na widok Mrocznego. Isla starała się nie myśleć o tych wszystkich okropieństwach, które słyszała na temat jego ludu. Na temat samego Grima. Próbowała, lecz bez skutku; i chociaż trzymała głowę wysoko, nogi się pod nią uginały.

Terra zawsze powtarzała, że królestwo Mrocznych jest najniebezpieczniejsze ze wszystkich. Czerpali moc z ciemności, podczas gdy pozostałe ludy – ze światła. Krążyło mnóstwo historii na temat ich umiejętności: znikania, przechodzenia przez ściany, tworzenia koszmarów, władania samą ciemnością.

Grimshaw cieszył się specyficzną sławą. Podczas wojny między Lightlarkiem a Mrocznymi, kilkadziesiąt lat przed pojawieniem się klątw, zasłynął jako najbardziej nieustraszony z wojowników. Podobno pod koniec każdej bitwy jego płaszcz był przesiąknięty krwią wrogów. W świetle tych opowieści dziwna wydawała się jego reakcja na serce podane Isli podczas kolacji.

Pomimo umiejętności Grima wojnę wygrał Lightlark. Podpisano traktat i na pewien czas między wszystkimi królestwami zapanował pokój.

Ale potem rzucono klątwy, a większość ludzi uważała, że to Mroczni je uwili w ramach zemsty.

Isla nie miała pojęcia, co o tym sądzić. Z powodu klątwy ponieśli ogromną stratę. Ich przywódca, ojciec Grimshawa, oddał życie dla przepowiedni. Jego syn natychmiast objął władzę, w tamtych czasach normą jeszcze było posiadanie następcy. Tego jednak później zabroniono, przez co władcy uczestniczący w Centennialu narażali istnienie swoich królestw.

Isla wiedziała, dlaczego przybyła na wyspę, ale motywacje kierujące Grimem pozostawały dla niej tajemnicą. Jeśli władcy pragnęli czyjejś śmierci, bardziej nawet niż śmierci Isli, to właśnie Grima. Nie mógł liczyć na żadne sojusze. A zdobycie nagrody w postaci obiecanej mocy bez prawdziwej współpracy było właściwie niemożliwe. Dlaczego więc postanowił uczestniczyć w Centennialu? Dlaczego tak ryzykował?

Czego chciał?

Grim przyglądał jej się uważnie. Jego czarne włosy gładko opadały na blade czoło, przywodząc na myśl atrament i papier. Na ostro wyrzeźbionej twarzy pokazał się znaczący uśmieszek.

– Próbujesz rozstrzygnąć, czy jestem łotrem?

Isla zmrużyła oczy.

– Umiesz czytać w myślach?

– W myślach? – Lekko przekrzywił głowę. – Niezupełnie. Potrafię odczytywać emocje. Lęk, gniew. – Jego wargi tym razem ułożyły się w półuśmiechu. – Zaciekawienie.

Przy kolejnym oddechu Isla poczuła się tak, jakby ktoś nawrzucał jej do płuc kamieni. Była uzurpatorką, pozbawioną mocy władczynią pośród stada wilków. Umiejętnie grała rolę przywódczyni Dzikich, potrafiła zachować pozory, ale kontrolowanie emocji wcale nie było takie proste. Wiedziała, że jeśli nie nauczy się nad nimi panować w obecności Grima, istniało ryzyko, że jego moc doprowadzi ją do zguby.

Wyjątkowe zdolności umysłu były powszechne wśród Mrocznych; po części to właśnie one czyniły ich tak niebezpiecznymi. Władcy zaś często posiadali dodatkowe talenty – rzadko spotykane dziedziczne moce, które potrafiły się objawić nawet po kilku pokoleniach. Umiejętności te nie miały nic wspólnego z gwiazdami, księżycem, słońcem, przyrodą, ciemnością czy niebem.

Zastanawiała się, czy Grim też został czymś takim obdarzony.

– Denerwujesz się. – Przystanął i spojrzał na nią. – Dlaczego?

Mocarna władczyni Dzikich z pewnością nie powinna się denerwować, nawet w towarzystwie władcy Mrocznych. Spojrzała na niego, prosto w oczy tak ciemne, że zdawały się bezkresne jak dwie kosmiczne czarne dziury. Zebrała się w sobie i spytała:

– Masz jakieś wrodzone talenty?

Grim odchylił głowę.

– Martwisz się, że mogę posiadać cechę, o której ci nie powiedziałem. Którą właśnie w tej chwili wykorzystuję przeciwko tobie.

Nie było sensu udawać. Podczas tych stu dni na wyspie nieraz przyjdzie jej kłamać, kraść, a pewnie również zabijać.

Grim nie stanowił części tego planu. Jeszcze nie.

Przytaknęła.

Wzruszył jednym ramieniem i poszedł dalej.

– Posiadam. Na razie jednak zachowam szczegóły dla siebie. – Spojrzał na nią. – Ale nie jest to czytanie w myślach. Ani nic innego, czym mógłbym potajemnie posłużyć się przeciwko tobie.

Dotarli do stóp wzniesienia. Tutaj trawa się kończyła, a poniżej, w dolinie między dwiema górami, rozciągał się plac targowy.

Grim westchnął.

– Ostatnio byłem tu pięćset lat temu. I właściwie nic się nie zmieniło. – Znowu spojrzał na Islę, z błyskiem w oku. – Pożeraczko Serc, jadasz czasem czekoladę?

Isla starała się nie zdradzić, jaka jest głodna.

– Mogłabym zjeść równowartość własnej wagi.

Na rynku tłoczyli się mieszkańcy wyspy, z monetami pobrzękującymi w kieszeniach. Panował nieznośny harmider. A przecież Centennial był śmiertelnie niebezpieczną grą. Czy ci ludzie nie rozumieli, że jeśli władcy odniosą zwycięstwo, jedno z królestw nieuchronnie zniknie? Czy się nie bali?

Widocznie perspektywa stu słonecznych dni po stuletnim sztormie przeważała nad strachem.

Targowisko składało się z maleńkich budek, ściśniętych razem i tak różnorodnych jak każde z królestw. Jeden sklepik, o ścianach z mrożonego szkła, przypominał odwróconą do góry dnem filiżankę. Następny był wysoki jak sekwoja, z jego komina unosił się dym podobny do chmury burzowej. Kolejny stał na palach, jeszcze inny, migoczący i srebrny, wyglądał jak gwiazda opuszczona z nieba na sznurach.