Nieszczęścia chodzą trójkami - Magdalena Kubasiewicz - ebook + audiobook
BESTSELLER

Nieszczęścia chodzą trójkami ebook i audiobook

Magdalena Kubasiewicz

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zaczęło się od poplamionej spódniczki różowego słonia. Skończyło na znalezieniu trupa. Gdy Daniela Nieszczęście opuściła krakowski akademik i udała się do domu krewnej, nie sądziła, że znajdzie tam swoje dwie kuzynki (żywe) oraz ciotkę (martwą). Na pewno nie spodziewała się też, że wszystkie trzy staną się głównymi podejrzanymi w sprawie o morderstwo. Kto zabił starszą panią w jej własnym salonie? Gdzie znikł cenny naszyjnik ze szmaragdami? I czy trzy Nieszczęścia zdołają dojść do porozumienia, zanim podzielą los ciotki…?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 294

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 13 min

Lektor: Magdalena Kubasiewicz

Oceny
4,2 (488 ocen)
239
152
72
25
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Czarm

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno się tak nie uśmiałam. Naprawdę. Trzy nienawidzące się wręcz kuzynki wracają do ciotecznej babki, u której spędzały wakacje i zastają ją martwą. A przecież się z nimi umowiła. Jakby tego było mało awspolny front pełen sarkazmu i ironii przybierają tylko wobec tych, którzy im "zagrażają" a same że sobą toczą wojnę, tylko już żadna z nich tak naprawdę nie wie o co. W jednej książce mam komedie, tragedię i dramat o to w najlepszym stylu. Polecam
00
Edelina

Nie oderwiesz się od lektury

Urocze!
00
lesna25

Całkiem niezła

Cężko się połapać, która jest która. To przez podobne imiona
00
alakad

Całkiem niezła

Nieźle się czyta, chwilami męczące i przydługie rozważania Dominiki.
00
Matoszek123

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Copyright © by Magdalena Kubasiewicz

Warszawa 2021

Projekt okładki: Design Partners (www.designpartners.pl)

Redakcja: Agnieszka Pawlikowska

Korekta: Łucja Oś

Skład i łamanie: Karolina Kaiser

Opracowanie wersji elektronicznej:

Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora.

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Wydawca:

Wydawnictwo Czarna Dama

www.czarnadama.com

[email protected]

ISBN EPUB 978-83-66375-84-0

ISBN MOBI 978-83-66375-85-7

Rozdział pierwszy

Gdyby Daniela nie pokłóciła się ze współlokatorką, zostałaby w akademiku jeden dzień dłużej i nic (a przynajmniej większość) by się nie wydarzyło. Nie odwiedziłaby ciotki, nie stałaby się szczęśliwą znalazczynią trupa i prawdopodobnie spędziłaby zupełnie zwyczajne, nudne wakacje. Do długiej historii potyczek pomiędzy Danielą a Olą dołączyła jednak jeszcze jedna, dotycząca różowego słonia. Tym samym pluszowy zwierzak odziany w spódniczkę stał się przyczyną serii mniej lub bardziej niefortunnych zdarzeń.

– Ty jesteś porąbana. Porąbana po prostu – zawyrokowała Aleksandra Głowacka, patrząc, jak współlokatorka pośpiesznie kończy pakowanie. – Awantura o słonia! Ty taka dziecinna jesteś! Powinnaś wyrosnąć z zabawek!

– Tobie z głupoty się nie udało – odpaliła Daniela, siadając na przeładowanej walizce, by jakoś zapiąć suwak.

Ola prychnęła lekceważąco, prawdopodobnie dlatego, że nie zdołała wymyślić odpowiednio złośliwej odpowiedzi. Rzadko zresztą udawało się jej wbić szpilkę za pomocą słowa: nie była za pan brat z ironią i sarkazmem, nie grzeszyła też nadmierną elokwencją. Należała jednak do osób krzykliwych i niezwracających przesadnej uwagi na to, co mówią inni, toteż często z kłótni wychodziła zwycięsko. Zmęczony przeciwnik, zdając sobie sprawę z tego, że do dziewczyny nic nie dotrze, po prostu składał przed Olą broń, byleby wreszcie umilkła. Jeśli chodziło o Danielę, niestety nigdy nie wiedziała, kiedy należy się wycofać, więc awantury w ich pokoju stanowiły codzienność.

– Nikt cię nie chce, to nic dziwnego, że tak cię ten słoń obchodzi – ogłosiła w końcu Aleksandra z triumfem.

Rzeczony słoń siedział grzecznie na spakowanym plecaku, nieświadom zamieszania, którego stał się przyczyną. Na jego baletowej spódniczce wyraźnie odznaczała się plama po kawie wylanej przez Olę, bezpośredni powód całej awantury, podczas której Daniela postanowiła, że nie wytrzyma tu ani sekundy dłużej.

– Święty Walenty, patronie osób psychicznie chorych, módl się za nami.

Daniela wreszcie wygrała potyczkę z walizką i zaczęła upychać w torbie ostatnią parę spodni. Samą ją dziwiło, ile ma rzeczy: zanim zabrała się do pakowania, było ich jakby mniej. A potem nagle się okazało, że te wszystkie bojówki, dżinsy, koszule, podkoszulki, buty, książki, kurtki i różne drobiazgi nagromadzone podczas studiów zajmują znacznie więcej miejsca, niż można by się spodziewać.

– Oluś, jesteś ograniczona i wrzaskliwa. Dzięki tobie miałam okazję podnieść sobie samoocenę. To jedyny plus trafienia właśnie na ciebie w tym cholernym akademiku.

Zarzucić plecak na grzbiet, jedna torba na ramię, druga torba w prawą rękę, rączka ogromnej walizki w lewą. I koniec, można iść, można uciekać. Od braku lodówki, wspólnych łazienek, zatkanych odpływów i popsutego kranu. Od sąsiadów zza ściany, kradnących jedzenie razem z garnkami i patelniami, od Baśki paradującej po piętrze w negliżu, od przekraczającej wszelkie granice głupoty Olki. Gdyby Daniela trafiła do innego akademika, na inne piętro albo chociaż do innego pokoju, wszystko mogłoby się jakoś ułożyć, ale jak pech, to pech.

– Sama jesteś głupia! – wrzasnęła Ola, wypadając za Danielą z pokoju i przechylając się przez poręcz schodów. Byleby mieć ostatnie słowo. Daniela roześmiała się, złożyła usta w dzióbek, przesyłając byłej (już byłej, hip, hip, hurra!) współlokatorce całusa. Wściekłość mijała, plamę po kawie można sprać, a ona jest wolna! Od porannego wstawania, wnerwiającej laski prowadzącej zajęcia z etyki, przede wszystkim zaś od Olki. Świat od razu zdawał się piękniejszy i Daniela pozwoliła sobie na chwilę rzadkiego u niej optymizmu. Gdyby tylko te torby nie były tak diabelnie ciężkie… A i tak miała jakieś dziesięć razy mniej rzeczy niż Aleksandra. Ona to chyba będzie się wyprowadzać tirem.

– Jesteś moją dłużniczką – zadeklarował Tomek, odbierając torby, żeby zapakować je do swojej dumy i miłości, zaledwie trzyletniego fiata tipo.

– Ogromną – zgodziła się chętnie, wskakując na miejsce pasażera. Tomek, brat Ewy (jednej z niewielu osób w akademiku nieuznających Danieli za czcicielkę mrocznych demonów, głównie dlatego, że pewnie sama Ewa je wyznawała), zawsze dawał się wkręcać w takie „drobne przysługi”. Kto inny przyjechałby natychmiast po dostaniu telefonu: „Zabierz mnie stąd albo poleje się krew!”? Czasem Daniela miała ochotę wygłosić mu wykład o asertywności, ostatecznie jednak nigdy tego nie zrobiła: to mogłoby przecież oznaczać koniec darmowych pod­wózek i wykorzystywania kolegi jako tragarza.

– Dlaczego ja daję się wam tak wykorzystywać? – zastanowił się Tomek, siadając za kierownicą. – Pojutrze mam pomagać wynieść się stąd Ewie. Za tydzień odwożę ją do Zakopanego. Cud, że żadna z was jeszcze nie zażyczyła sobie podwózki na Księżyc!

– No nie, już ci wygadała nasze plany na następne wakacje?

– Jesteś złą kobietą – oznajmił Tomek z powagą.

Ano jestem, pomyślała Daniela w przypływie samokrytyki. Bezczelnie wykorzystywała biednego chłopaka, który ewidentnie liczył przecież na to, że ona kiedyś się z nim umówi nie dlatego, że potrzebuje podwózki/tragarza/ma złoty pięćdziesiąt w portfelu, a musi przeżyć jeszcze trzy dni do stypendium i opłacona z jego kieszeni pizza to dar z nieba. Ale co miała zrobić? Telepać się z tym całym majdanem przez miasto, a potem jeszcze kawałek do miasteczka, w którym mieszkała Krystyna? Zaprosić go na kawę w ramach podziękowania? Wydając tym samym dwie dychy, za które można nakupić chleba i zupek chińskich na cały tydzień, oraz dodatkowo narobić chłopakowi nadziei? Że też jedyny facet na świecie, który się nią zainteresował, był tak absolutnie i zupełnie nie w jej typie! Zbyt miły, zbyt uległy, zbyt grzeczny, w ogóle wszystko w nim było zbyt!

– Dlaczego nie wracasz od razu do domu?

O. I zbyt ciekawski na dodatek.

– Dzieci go zżarły.

– Dzieci go…? – nie zrozumiał.

– Tak. Coraz trudniej dziś o nieprzebyte lasy, wszędzie się jakieś bachory pałętają, zobaczą domek z piernika, to od razu zabierają się do jedzenia i tak oto zostałam bez dachu nad głową. A nawet ich nie upiekę w odwecie, przecież teraz te dzieciaki chowają na hamburgerach i frytkach, więc są strasznie kaloryczne. Nie chcę utyć, nie stać mnie na wymianę garderoby…

– Jesteś…

– Zła? – podsunęła Daniela, domyślając się, że Tomkowi najwyraźniej zabrakło słów. – Niemożliwa? Okropna, straszna, obłąkana… A może porąbana?

– Niesamowita. Ale obłąkana też pasuje.

*

Dom Krystyny Kalinowskiej, położony w pewnym oddaleniu od pozostałych zabudowań, nie sprawiał przyjemnego wrażenia. Był okazały, to prawda, ale raczej ponury, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Jednopiętrowy, utrzymany w ciemnych barwach, dość staroświecki, otoczony przez zaniedbany ogród, w którym ponad miarę rozpleniły się chwasty i krzaki, mógłby robić za całkiem niezłą scenerię dla horroru. Gdy Daniela bywała tu w dzieciństwie, bała się zaglądać do szaf, pewna, że mogą siedzieć w nich jakieś potwory, i za żadne skarby nie weszłaby na strych, z którego czasem dobiegały dziwne odgłosy. Mimo to lubiła przyjeżdżać do Krystyny, nawet jeśli większa część rodziny miała starszą panią za wariatkę. Dom pełen był zakamarków, fascynujących pamiątek i tajemnic, których odkrywanie stanowiło świetną zabawę dla małych dziewczynek. Budynek różnił się od nowoczesnego mieszkania ojca Danieli (a teraz też i jego drugiej żony Romy) tak mocno, jak Krystyna różniła się od innych starszych osób w rodzinie: narzekających na bezbożność młodzieży (ciotka Klaudia), próbujących pouczać młode pokolenie (stryj Albert), zadających masę wścibskich pytań (babcia) tudzież wiecznie niezadowolonych (znów ciotka Klaudia). Daniela zawsze lubiła pogodną, pełną energii Krystynę, która wszystko widziała i przeżyła. Jako dziecko często spędzała tu wakacje i ferie, a swego czasu, gdy problemy w małżeństwie rodziców sięgnęły apogeum, nawet przemieszkała kilka miesięcy.

– Półtora roku temu wyciągałam ją z komisariatu – powiedziała, kiedy zatrzymali się przed bramą.

Tomek zgasił silnik, zerknął na nią z niezrozumieniem.

– Ciotkę Krystynę. Obraziła policjantów, którzy ją zatrzymali, gdy przechodziła przez tory. Miała oczywiście rację, czatowali w krzakach, w szczerym polu, bo wiadomo, że ludzie, idąc do kościoła, przechodzą właśnie tamtędy i można dać mandat. Tuż obok jest odcinek drogi, gdzie ciągle są wypadki, ale złapią jednego, dwóch piratów i nie zarobią. W dodatku ci konkretni policjanci byli szczególnymi pacanami. Też bym ich obraziła.

– Ty obrażasz każdego, kto się nawinie – westchnął Tomasz, wysiadając.

– No nie rób ze mnie takiej wiedźmy – parsknęła Daniela, dzwoniąc domofonem. – Co za diabelskie urządzenie, znowu się popsuło.

– Nie muszę robić z ciebie wiedźmy, sama z siebie nią jesteś. To co robimy? Pamiętasz, że za godzinę muszę być na swojej zmianie?

– Ta furtka jest sknocona, jakoś ją otworzę, bramę sobie darujemy… Wyciągniesz walizkę z bagażnika?

Po krótkiej walce furtka stanęła otworem. Tomek w tym czasie zdążył ustawić przed bramą rzeczy Da­nieli: różowy słoń dalej siedział przymocowany do plecaka, w słonecznym świetle plama na spódniczce była jeszcze bardziej widoczna niż w ciemnym pokoju w akademiku. Dziewczyna z westchnieniem pociągnęła zabawkę za pluszową trąbę, kiedy rozległ się ryk silnika. Drogą nadjeżdżała czerwona astra. Niepokojąco znajoma czerwona astra, jak odnotowała Daniela.

– Jasna cholera! – zaklęła, gdy astra znalazła się na tyle blisko, że mogła rozpoznać kierowcę. – Tomek, do auta, dam sobie już tu radę.

– No co ty? – zdumiał się Tomasz. – Pomogę ci to wnieść.

– Śpieszyłeś się – przypomniała Daniela, popychając go w stronę samochodu. – Nie zniosę, jeśli przeze mnie spóźnisz się do pracy. Będą mnie dręczyć wyrzuty sumienia i nie zdołam przez to zasnąć!

– No, Dani, zwolnij, zaraz, co się dzieje…? – Skołowany Tomasz dał się wepchnąć na miejsce kierowcy, ale złapał koleżankę za nadgarstek i ani myślał puścić. Tymczasem czerwona astra zaparkowała po drugiej stronie drogi.

– Tomi, tu zaraz popłynie krew, cała rzeka krwi – zapowiedziała Daniela złowieszczo. – Dziękuję, jestem ci wdzięczna, ale jedź już!

– Mowy nie ma, jak coś się będzie dziać, to cię nie zostawię! – oznajmił Tomasz, najwidoczniej odkrywając w sobie bohaterskie ciągoty. Spróbował nawet wysiąść, ale Daniela stanowczo popchnęła go z powrotem.

– Tu zaraz będzie scena, ale jeśli komuś coś grozi, to nie mnie. Jak się w to wmieszasz, to dopiero się zacznie i do tej pracy faktycznie nie zdążysz. No leć!

Zatrzasnęła drzwi i stanęła przed furtką, przyjmując postawę bojową. Z czerwonego samochodu wysiadła młoda, długonoga kobieta, ubrana w szarą modną sukienkę. Przerzuciła przez ramię torebkę i ruszyła ku Danieli. Tomasz szczęśliwie zdążył ruszyć. Szkoda, że nie kazałam mu jej rozjechać, westchnęła w myślach Daniela. Trochę za późno wpadła na ten genialny plan.

– Tym razem nie na miotle? – spytała nowo przybyła. Jasnobrązowe włosy miała krótko ścięte, okulary przeciwsłoneczne przysłaniały oczy, mimo to trudno byłoby nie dostrzec podobieństwa między nią a Danielą. Nie niwelowały go do końca ani mocny makijaż przybyłej, ani jej strój: elegancka sukienka i szpilki, skrajnie różny od bojówek i glanów Danieli.

– Jest w naprawie. Czy mi się wydaje, czy ostatnio przytyłaś, Dominiko?

Dominika syknęła gniewnie. Rzeczywiście, przytyła, choć ledwie zauważalnie. Zawsze ważyła odrobinę więcej niż Daniela – i nie była to właściwie wada, bo miała bardziej kobiece kształty. Ostatnio jednak, w wyniku stresu, zaczęła regularnie podjadać czekoladę, co skończyło się „złapaniem” dwóch dodatkowych kilogramów. Nie oznaczało to, rzecz jasna, że prezentowała się mniej efektownie. Daniela zresztą rzuciła tę uwagę pewnie tylko dlatego, że wiedziała, że Dominika obsesyjnie wręcz dba o wagę i przestrzega ścisłej diety, odkąd skończyła szesnaście lat.

Włosy obu dziewcząt miały identyczną barwę, ale te Dominiki, krótkie i proste, zawsze idealnie się układały, podczas gdy długie sploty Danieli miały tendencję do kręcenia się i nieposłuszeństwa wszelkim szczotkom. Cera, u obu tak samo blada, u Dominiki pozbawiona była wszelkich skaz, tymczasem nos Danieli znaczyło parę piegów. Nos, nawiasem mówiąc, nieco zadarty, podczas gdy ten, który przypadł w udziale Dominice, pozostawał idealnie prosty. Kształt ust, twarzy, niebieskich oczu pozostawały takie same, dzieliła je zaledwie centymetrowa różnica wzrostu. Jakby były dwiema wersjami tego samego modelu, z tym że jedna ulepszoną i podrasowaną. Wydanie drugie poprawione.

– Latem zawsze wychodziły ci piegi – parsknęła Dominika, zdejmując okulary. Krytycznym spojrzeniem zmierzyła bojówki i szary podkoszulek. – Gust ci się nie poprawił.

– A tobie charakter – odpaliła Daniela. – Dobra, skoro już zaliczyłyśmy wymianę zwyczajowych uprzejmości, może mi wyjaśnisz, co tu, do cholery, robisz?

– Ciotka mnie zaprosiła. Zapomniała wspomnieć, że też tu będziesz. Nie przyjechałabym.

– Niech no ja dorwę Krystynę. Gdybym wiedziała, że cię tu spotkam, wzięłabym przynajmniej jakiś środek owadobójczy.

Umilkły, mierząc się nawzajem nieprzychylnymi spojrzeniami. Daniela bardzo chętnie dokonałaby natychmiastowej ewakuacji, ale po pierwsze, nie poradziłaby sobie z taką ilością bagażu, po drugie, nie miała dokąd iść, po trzecie, to byłoby jak ucieczka z placu boju. A ona ani myślała pozwalać, by Dominika ogłosiła się zwyciężczynią.

– Cóż, jak na mój gust, możesz się stąd zbierać. Ja mam zamiar wejść do środka – oznajmiła, zarzucając plecak i sięgając po rączkę torby. Przez moment liczyła na to, że Dominika faktycznie wróci za kierownicę i odjedzie w siną dal, ale nie, przeszła przez furtkę za Danielą.

– Rozumiem, że planujesz zostać dłużej.

– Się okaże – mruknęła Daniela, która faktycznie miała taki plan. Krystyna zaprosiła ją na kilka dni. Najpierw chciała wpaść na parę godzin, niekoniecznie dziś, dowiedzieć się, o co chodzi, ale kłótnia z Olką nieco zmieniła jej zamiary.

Dominika wysforowała się naprzód. Zanim Daniela zdążyła dowlec się z torbami na ganek, kuzynka już po raz drugi naciskała dzwonek, marszcząc brwi z irytacją.

– Przecież umawiałam się z nią na piętnastą! – krzyknęła, gdy i trzecia próba pozostała bez odzewu. Zrezyg­nowana Daniela opadła na stopnie, podczas gdy Dominika położyła palec na dzwonku i nie odrywała go przez dobrą minutę.

– Dajże spokój, musiała wyjść.

Dominika, zapewne dodatkowo sprowokowana tym komentarzem, zaczęła walić pięścią w drzwi. Daniela obserwowała ją z pewną dozą rozbawienia. Widać niektóre rzeczy się nie zmieniały. Dziewczyna wciąż traciła kontrolę nad sobą szybko i z byle powodu. Lubiła odgrywać chłodną i opanowaną, w rzeczywistości jednak łatwo poddawała się emocjom. Gdy te ją ponosiły, Dominika stawała się najbardziej podatna na ciosy.

– Czyżbyś planowała wyważyć drzwi, królewno?

– Nie nazywaj mnie tak, czarownico!

– Bo co? – Daniela roześmiała się, całkiem szczerze. – Nie wściekaj się tak, złość piękności szkodzi. Jak już rzucę na ciebie klątwę wiecznego snu, będziesz cała pomarszczona i żaden książę nie zabierze się do całowania.

Dominika znów zadzwoniła do drzwi, mocno zaciskając usta z wściekłości. Najwyraźniej postanowiła nie reagować. Bardzo łatwo byłoby ją zmusić do zmiany zdania, ale wzrok Danieli przykuła taksówka, która zatrzymała się przed bramą.

– No nie – jęknęła, widząc, jak z auta wysiada drobna blondynka z włosami związanymi w koński ogon. Blondynka nie od razu dostrzegła, że ktoś siedzi przed domem. Wyciągnęła z tylnego siedzenia torbę, podeszła do furtki i stoczyła z nią prawdziwą walkę. Gdy wreszcie mocnym szarpnięciem zmusiła bramkę do współpracy, sama straciła równowagę, poleciała do tyłu i padła prosto na pokryte pyłem pobocze. Dominika przestała wreszcie szaleńczo walić w drzwi i również śledziła poczynania nowo przybyłej. Ta jakoś wtoczyła się wreszcie na teren posiadłości, potknęła na dróżce, tym razem nie upadła, ale za to upuściła torbę. Dopiero gdy podeszła całkiem blisko, zauważyła dwie kobiety czekające na ganku. Na jej twarzyczce pojawił się wyraz konsternacji. Odruchowo zerknęła przez ramię, jakby rozważając ewentualną ucieczkę, ale taksówka zdążyła odjechać.

– Jeszcze ciebie tu brakowało, Pechowa Dziewczyno! – wykrzyknęła Dominika, teatralnie rozkładając ramiona. Daniela podniosła się. Z nieprzyjemną miną, rękoma wbitymi w kieszenie, spoglądając na dziewczynę z góry – ta miała dobre piętnaście centymetrów wzrostu mniej – wyglądała szczególnie odpychająco.

– Co wy tu robicie? – spytała piskliwie blondynka, nerwowo szarpiąc skraj bluzki. Spodnie miała przetarte na prawym kolanie: nieomylny znak, że upadek przed furtką nie był pierwszym tego dnia.

Ofiara losu, pomyślała Daniela ze znużeniem. Nie czuła się nawet szczególnie zaskoczona przybyciem Darii. Chyba podświadomie wypatrywała znajomego jasnego kucyka od momentu, w którym zobaczyła Dominikę. Krystyna wyraźnie coś knuła.

– Widać ciotka postanowiła zrobić nam psikusa.

– Tylko chyba zapomniała, że prima aprilis było parę miesięcy temu – fuknęła Dominika. – Nie podoba mi się to.

– W takim razie spadaj stąd – poradziła Daniela życzliwie. – Nie będziemy za tobą płakać.

– Ja?! Niby dlaczego ja mam stąd spadać? – Dominika zacisnęła palce wokół balustrady, jakby obawiała się, że dwie pozostałe kobiety zaraz ją złapią i spróbują odholować do bramy. – Same sobie spadajcie. Ja jestem zaproszona.

– Ty jedna przyjechałaś swoim autem. My zostałyśmy chwilowo uziemione – wyjaśniła Daniela. – I wszystkie dostałyśmy zaproszenia.

– Dlaczego właściwie nie wejdziemy do środka? – spytała Daria nieśmiało. Podczas wymiany zdań wpatrywała się w zamyśleniu w klamkę, najwyraźniej usiłując odnaleźć odpowiedź na to pytanie.

– Bo drzwi są zamknięte! Krystyna gdzieś sobie poszła, chociaż jest już siedemnasta, a umówiłam się z nią na piętnastą!

Dominika z wojowniczą miną oparła się o te zamknięte drzwi, najwyraźniej zdecydowana nigdzie się nie ruszać. Daniela znów opadła na stopień, bo jeśli chodziło o nią, nie miała większego wyboru. Daria zaś po prostu stała na ścieżce, wciąż z ciężką torbą w ręku, jakby nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Współczesna Sierotka Marysia. Jasne włosy, ogromniaste oczy, małe usta, niewielki biust, drobna sylwetka – to wszystko sprawiało, że w żadnym porządnym sklepie nie sprzedano by jej piwa bez wylegitymowania. Miała dwadzieścia jeden lat, ale wyglądała na góra szesnaście. W tym momencie dodatkowo sprawiała wrażenie małej dziewczynki zagubionej gdzieś w obcym, nieprzyjaznym świecie. Zanim wpadła na to, żeby postawić torbę na ganku, minęło dobre trzy minuty.

– Jak zwykle oderwana od rzeczywistości – wymamrotała Daniela pod nosem, za co została zgromiona gniewnym spojrzeniem. Nie wypadło to szczególnie przerażająco: Daria po prostu nie umiała być groźna.

– Nie będę się zniżać do waszego poziomu i wdawać w awantury – zapowiedziała stanowczo. – Pobijcie się nawet, jeśli chcecie, ale ja nie będę się zachowywać jak dziecko.

– Ty zawsze zachowujesz się jak dziecko – zauważyła Dominika.

– Co racja, to racja – przyznała Daniela.

Daria poczerwieniała, rumieniec pokrył nie tylko drobną buzię, czyniąc ją podobną dojrzałej truskawce, lecz także szyję i lekko odstające uszy. Daniela czekała, aż te piękne oczy wypełnią się łzami, a dziewczyna umknie gdzieś do odległego zakątka ogrodu, by wypłakać się swobodnie między krzewami.

– A skąd niby możecie wiedzieć, jak ja się zachowuję? – spytała w końcu Daria, zaskakując tym samym dwie pozostałe dziewczyny. – Za to wy dalej to samo! Zła wiedźma i rozpuszczona królewna!

Mogłoby się zdawać, że niechęć wisząca w powietrzu za chwilę przyjmie materialną formę i pojawi na ganku pod postacią wysokiej, odzianej w czerń postaci, dzierżącej w ręku kosę – albo przynajmniej bardzo ostry nóż. Kłótnia wprawdzie na tym się zakończyła, wszystkie trzy umilkły, mimo to ich wzajemna antypatia była aż zanadto widoczna. Dominika wciąż stała przy drzwiach z rękoma skrzyżowanymi na piersiach, minę miała nadąsaną, Daria utkwiła wzrok we własnych butach, wargi zacisnęła w wąską linię, Daniela siedziała sztywno, starając się nie patrzeć na towarzyszki. Potrwało to jakieś dziesięć minut i pod koniec dziesiątej Daniela była już gotowa krzyczeć. I wtedy ją olśniło.

– No jasny szlag – mruknęła, szukając w kieszeni telefonu. Przecież Krystyna łamała wszelkie stereotypy dotyczące starszych ludzi. Komputer sprawiła sobie dobre dziesięć lat temu, namiętnie korzystała z Internetu, a komórkę miała chyba dłużej niż sama Daniela. Ze swoim nowym smartfonem praktycznie się nie rozstawała.

– Nie odbiera – westchnęła rozczarowana po kilkunastu sekundach.

– Czekaj! – krzyknęła Dominika. – Dzwoń jeszcze raz!

– Po co? Przecież nie odbiera… – Daniela zerknęła w tył i ze zdumieniem zauważyła, że Dominika nie opiera się już o drzwi plecami, lecz przyciska do nich ucho. – Co ci?

– No dzwoń!

Wzruszyła ramionami, ale znów wybrała numer. Dominika przyłożyła palec do ust, sygnalizując, aby były cicho.

– Wiedziałam! – oznajmiła po chwili triumfująco. – Słychać melodię. Komórka jest w domu.

– I co nam to daje? Wyszła i zapomniała zabrać ją ze sobą.

– To Daria potrafi zapomnieć własnej głowy, Krystyna zawsze miała świetną pamięć.

– Nigdy nie zapomniałam własnej głowy! – zaprotestowała Daria, gwałtownie unosząc rzeczoną głowę. – Zauważyłabym, gdyby tak było. Na pewno bym zauważyła.

– Boże, dziewczyno, to metafora – wyjęczała Daniela.

Daria często brała na serio różne dziwne stwierdzenia. Nie chodziło nawet o to, że nie miała poczucia humoru. Była po prostu kompletnie oderwana od rzeczywistości. Przynajmniej w opinii kuzynek.

– Tak czy inaczej, to że komórka jest w środku, niczego nie zmienia. Co najwyżej możemy być pewne, że Krystyna nie wyjechała gdzieś do Egiptu i niedługo wróci.

– Sterczymy tu ze czterdzieści minut. Okaże się, że będziemy nocować w ogrodzie – zamarudziła Dominika.

Daria tymczasem zmarszczyła czoło.

– Ej… A może ona zasnęła? Albo zasłabła?

– Zawsze miała końskie zdrowie – powiedziała Daniela, ale w jej głosie zabrzmiała niepewność.

Ostatni raz widziała ciotkę dobre kilka miesięcy temu, a jakkolwiek by było, Krystyna skończyła siedemdziesiąt lat. Poza tym Daniela zaczęła się zastanawiać, czym mogło być spowodowane tak nagłe wezwanie całej ich trójki. Co, jeśli ciotka chciała poinformować o pogorszeniu stanu zdrowia? Poprosić o pomoc w poszukiwaniu specjalisty? Wiadomo, że w tym kraju, gdy ktoś zachoruje, może od razu kłaść się i umierać, chyba że dysponuje pokaźną ilością gotówki i krewnymi gotowymi poruszyć niebo i ziemię, byleby dotrzeć do kompetentnego lekarza.

– Dobra, pora na bardziej radykalne działania.

– Działania? – zdziwiła się Daria. Dominika teatralnie przewróciła oczyma.

– Tak, dziewczyno, ludzie czasem nie tylko myślą, ale też działają. Tylko co chcesz zrobić? Krystyna się wkurzy, jeśli wybijesz okno.

– Jest trzydzieści stopni. Pewnie któreś zostawiła otwarte. Zwłaszcza jeśli faktycznie smacznie sobie śpi w środku – uświadomiła ją Daniela i ruszyła wokół domu.

Oględziny wykazały, że rzeczywiście uchylone jest jedno okno na pierwszym piętrze, do którego nie sposób dotrzeć, oraz drzwi balkonowe na półpiętrze. Daniela oceniła, że przy odrobinie wysiłku i inwencji zdoła się tam dostać, nie łamiąc karku: zresztą jako dziecko wielokrotnie bawiła się tutaj, przełażąc pomiędzy balkonami. Nie wątpiła, że zadanie dostania się do domu musi przypaść jej. Dominika w swojej zwiewnej sukience i obcasach mogła co najwyżej stać i ładnie wyglądać, a Daria potrafiła zrobić sobie krzywdę, idąc prostą drogą.

– Ale… ja nie wejdę przez to okno – oświadczyła zmart­wiona Daria. – No i Dominika ma sukienkę…

– Obudź się, dziewczyno! Tylko ja włażę. Jak będę w środku, mogę was wpuścić.

Daria z niepokojem przypatrywała się, jak Daniela sprawnie wskakuje najpierw na balkon na parterze. Najmłodsza z kuzynek odruchowo zaczęła obgryzać paznokcie. Nie to, że specjalnie martwiła się o Danielę, ale wolałaby nie oglądać jej zakrwawionego trupa, w dodatku sama miała lęk wysokości, więc widok kogoś balansującego na barierce kilka metrów nad ziemią nie był dla niej przyjemny.

– Otwórz nam drzwi wejściowe! – zażądała Dominika, gdy Daniela szczęśliwie znalazła się na właściwym balkonie.

– Jak mi się będzie chciało!

Po chwili jednak zamek szczęknął i Daniela wpuściła kuzynki. Daria najpierw wkroczyła do przedpokoju, potem dopiero przypomniała sobie o torbie, wypadła na ganek, jakby się bała, że ktoś ją w tym czasie ukradnie. Pośpiech zaowocował zaplątaniem się we własne nogi i pokazowym upadkiem. Dominika parsknęła zniesmaczona i zrzuciła buty.

– Krystyno! Jesteś w domu?!

– Jakby była w domu i w pełni świadoma, zareagowałaby na twoje szaleńcze wciskanie dzwonka – zauważyła Daniela. – Zajrzałam po drodze do jej pokoju, pusty. Pewnie zapomniała komórki.

– To co robimy? – spytała Daria, która wreszcie wtaszczyła się ze swoją torbą do środka. Jeśli chodziło o Danielę, beztrosko zostawiła bagaże na ganku. Wątpiła, aby ktoś w najbliższym czasie postanowił włamać się do ogrodu i połakomił na walizkę wypełnioną książkami i ciuchami.

– Nie wiem, co wy robicie, ja mam zamiar usiąść i poczekać, aż Krystyna wróci i wyjaśni mi, o co chodzi z tym całym cyrkiem – zapowiedziała Dominika i zdecydowanym krokiem ruszyła do salonu. Daniela uznała, że w takim razie ona pójdzie do kuchni: wolała nie spędzać w towarzystwie kuzynek więcej czasu niż to konieczne. Zanim jednak zdołała tam dotrzeć, z salonu dobiegł huk.

– Co ty tam wyprawiasz?! – krzyknęła, wpadając do pomieszczenia.

Najpierw zobaczyła Dominikę, malowniczo rozciąg­niętą na drewnianej podłodze.

O matko, pomyślała spanikowana Daniela, przecież jak ona mi tu umrze, to nikt nie uwierzy, że ja jej nie ukatrupiłam, groziłam jej śmiercią ze sto razy!

Pochyliła się, mając zamiar sprawdzić puls dziewczyny, ale wtedy dostrzegła coś, co wcześniej zasłaniał fotel, i zastygła w bezruchu.

Na podłodze leżała ciotka Krystyna, a dębowe deski wokół niej pokrywała krew.

W salonie pojawiła się Daria.

– Co jej jest? – zapytała, zaglądając kuzynce przez ramię. – Dlaczego ona tak leży?

– Nie żyje – wykrztusiła Daniela, stojąc jak skamieniała. Co do tego, że ciotka nie żyje, nie można było mieć wątpliwości. Krystyna nie ruszała się, a na białej bluzce odznaczały się szkarłatne plamy.

– Jak to nie żyje?! – przeraziła się Daria. – Sprawdź puls! Przecież dopiero co żyła, to nie może teraz być martwa! Dominika, wstawaj! Ja… o mamusiu, nie, nie, nie, o mamo…

Daria podeszła bliżej, obejmując wzrokiem makabryczną scenę. Momentalnie zaczęła się trząść, a drobna twarz przybrała kredowobiałą barwę. Daniela poniewczasie przypomniała sobie, że kuzynka śmiertelnie boi się krwi. Tkwiła w miejscu, u stóp mając nieprzytomną Dominikę, dwa metry przed sobą zamordowaną ciotkę, a obok dziewczynę w szoku. Omal nie spytała na głos, czy może być gorzej, w ostatniej chwili jednak ugryzła się w język. Lepiej nie prowokować losu. Jeszcze okaże się, że gdzieś w łazience albo bibliotece siedzi morderca i czeka na odpowiedni moment, aby znów zaatakować.

– Wyjdź stąd! – krzyknęła w końcu.

Nic z tego, Daria jakby wrosła w podłogę. Wpatrywała się w ciało Krystyny z przerażeniem, mamrocząc coś pod nosem. Daniela zrozumiała, że musi podjąć zdecydowane działania, i niewiele myśląc, bezceremonialnie wypchnęła dziewczynę za próg. Pozbywszy się jednego problemu, podjęła próbę ocucenia nieprzytomnej Dominiki, cały czas pilnując, by wzrok nie zawędrował ku kanapie, przy której leżała Krystyna. Szarpanie za ramię, głośne przeklinanie, a nawet wymierzenie Dominice siarczystego policzka (co pomimo okoliczności było dziwnie satysfakcjonujące) nie przyniosły żadnego rezultatu. Przez moment Daniela miała wręcz ochotę po prostu zostawić Dominikę w salonie, ale czuła, że byłoby w tym coś niewłaściwego. W końcu schwyciła ją za nogę i mało delikatnie wyciągnęła do holu. Skulona Daria siedziała tam na podłodze, ale przynajmniej już nie drżała, nie mamrotała i nie przejawiała skłonności do tracenia świadomości.

– Dwie histeryczki – burknęła Daniela mało przyjaźnie, choć sama była roztrzęsiona i miała ochotę wziąć nogi za pas. Albo wybuchnąć płaczem. Tak naprawdę to paniczna reakcja kuzynek zmusiła ją do wzięcia się w garść. Wygrzebała z kieszeni komórkę i wystukała trzycyfrowy numer. – Dzień dobry. Chciałabym zgłosić morderstwo. – Sama zdziwiła się tym, jak spokojnie brzmiał jej głos.

*

Właścicielka domu musiała cenić sobie prywatność, uznał komisarz Wiktor Tokarski. Teren posesji odgradzał mur wysoki prawie na dwa metry, brama na fotokomórkę i furtka, teoretycznie otwierana za pomocą domofonu, teraz jednak uszkodzona. Przez mordercę? Rozległy ogród przypominał jeden wielki gąszcz: dawno niekoszona trawa, porozrastane ponad miarę krzaki, liczne krzewy bzu, jaśminu i róż rywalizujące o przestrzeń życiową z jabłoniami i wiśniami. Samemu domowi, budowli imponującej, choć mało nowoczesnej, nie zdążył się przyjrzeć, bo pod bramą zaparkował kolejny samochód i wyskoczył z niego podkomisarz Krauze, współpracownik Tokarskiego.

– To jakieś pieprzone fatum! – oznajmił Krauze, podchodząc do Tokarskiego. – Już trzeci raz z rzędu zostaję wezwany właśnie podczas spotkania z Olą. Teraz na pewno mnie rzuci. Anka chyba robi to specjalnie…

– Ania raczej cię nie śledzi i nie prowadzi kalendarza twoich spotkań towarzyskich – zganił go starszy funkcjonariusz.

Pracował z Dariuszem Krauzem dopiero od dwóch miesięcy i wciąż nie wyrobił sobie o nim zdania. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Krauze zbyt lekko traktuje przydzielane mu sprawy i zbyt często pojawia się na służbie w stanie świadczącym o tym, że nie odespał do końca kolejnej zakrapianej imprezy.

– Chodźmy, w środku już od dawna działają.

Na dużym, zaniedbanym ganku leżało całkiem sporo bagaży, na schodkach zaś siedziały trzy młode kobiety. Z bliska łatwo było dostrzec podobieństwo łączące dwie szatynki, zapewne więc siostry, może nawet bliźniaczki. Obie musiały mieć około dwudziestu lat. Trzecia, drobna blondyneczka, była właściwie jeszcze dziewczynką, zapewne w wieku licealnym.

– Dobry wieczór. Komisarz Wiktor Tokarski. To panie zawiadomiły o morderstwie?

– Ja dzwoniłam – zgłosiła się jedna z szatynek, ubrana w podkoszulek i bojówki.

Spoglądała na mężczyzn z ponurą miną. Jeśli chodziło o pozostałe dwie dziewczyny, to ta o krótkich, brązowych włosach wydawała się rozzłoszczona, a jej twarz, jak natychmiast zarejestrował Tokarski, nosiła wyraźny ślad uderzenia. Możliwe też, że płakała – jej makijaż był rozmazany. Mała blondynka wyglądała natomiast na przestraszoną, ogromne oczy miała zaczerwienione od łez.

– Tam w środku już się kręcą – dodała dziewczyna w bojówkach.

– I przewracają wszystko do góry nogami – powiedziała z przekąsem druga szatynka.

– Niech przewracają, bylebym tylko nie musiała tam znowu wchodzić – zastrzegła nastolatka. – Bo nie wejdę. Nawet jakbyście mi dawały milion złotych. Miliard. Albo bilion. Albo kwadrylion. Albo…

– Boże, Daria, zamknij się! – stwierdziły zgodnie szatynki i natychmiast obdarzyły się identycznymi rozgniewanymi spojrzeniami. Chyba rzeczywiście bliźniaczki.

– Porozmawiaj z paniami, a ja zajrzę do środka – zaproponował Tokarski i przekroczył próg, zanim Krauze zdążył zaprotestować.

Komisarz nie zostawiłby partnera, niegrzeszącego przecież subtelnością, z pogrążonymi w żałobie krewnymi, ale dziewczęta, chociaż chyba płakały, nie wydawały się panikować ani rozpaczać.

Wystrój salonu wyraźnie świadczył, że zaniedbanie ganka i ogrodu nie zostało podyktowane względami finansowymi. Denatka musiała mieć pieniądze, jeśli nie teraz, to przynajmniej kiedyś. Piękne ciemnobrązowe meble i dębowy parkiet kontrastowały z kremową barwą ścian. Na jednej z nich wisiał ogromny plazmowy telewizor, jedyny nowoczesny akcent w pomieszczeniu. Właścicielka tych rzeczy leżała tuż przy kanapie, oczy miała szeroko otwarte, a bluzka zaplamiona krwią nie pozostawiała wątpliwości w kwestii tego, że zgon nie nastąpił z przyczyn naturalnych. Marek Nowicki, patolog, przyjaciel Tokarskiego, skinął mu głową na powitanie, ściągając rękawiczki. Dwóch funkcjonariuszy kręciło się po pomieszczeniu, robiąc zdjęcia.

– Trzy rany postrzałowe, przynajmniej jedna trafiła w serce. Dwa pociski utknęły, jeden przeszedł na wylot, trafił w ścianę. Powiedziałbym, że zgon nastąpił od dwudziestu do trzydziestu godzin temu, muszę przyjrzeć się uważnie, żeby się upewnić…

– Znaleźliśmy dokumenty – pochwalił się młodszy aspirant Podrzucki, wchodząc do salonu. – Krystyna Kalinowska, lat siedemdziesiąt jeden, zameldowana w tym domu. Zdjęcie się zgadza. Brak śladów walki i włamania poza uszkodzeniem furtki, ale trudno ustalić, czy nie popsuła się sama z siebie. Nie da się ocenić, czy coś zginęło, ale w kuchni znaleźliśmy portfel, w domu jest też parę cennych rzeczy, nikt nie zabrał sprzętu elektronicznego…

– Albo sama go zaprosiła, albo ją zaskoczył – uznał Tokarski, rozglądając się po pokoju. Wnioskując na podstawie położenia ciała, zabójca musiał stać w pobliżu okna bądź siedzieć w ustawionym tam fotelu. – Kim są te dziewczyny?

– Te dziewczyny chyba zaraz zamordują pana partnera – zauważył Podrzucki nieśmiało. – Albo on je powystrzela.

Wiktor Tokarski zerknął na młodego policjanta ze zdumieniem i wtedy dotarło do niego, że z zewnątrz faktycznie dobiegają podniesione głosy. Może to jednak był błąd, żeby zostawiać Dariusza sam na sam z tymi kobietami. Kompletnie nie potrafił postępować z ludźmi i pracował tutaj od niedawna…

Dziewczyny nie siedziały już na schodach, wszystkie trzy stały, a sądząc po ich minach i postawach, jakie przyjęły, były w wojowniczych nastrojach. Tokarski mimowolnie przypomniał sobie swoją żonę: gdy czymś wyjątkowo jej podpadł, patrzyła na niego w bardzo podobny sposób, jak młode kobiety na Krauzego.

– Co się tutaj dzieje?

– Ten pan właśnie oświadczył, że zabiłyśmy Krystynę – stwierdziła krótkowłosa, wskazując palcem Dariusza. Ton, jakim powiedziała „ten pan”, dobitnie świadczył o tym, że wolałaby użyć innego określenia. Niekoniecznie cenzuralnego.

– Chwileczkę – zaprotestował Krauze. – Niczego takiego nie powiedziałem.

– Owszem, powiedział pan – oznajmiła natychmiast druga szatynka. – Po co miałybyśmy zawiadamiać o morderstwie, które same popełniłyśmy?

– Może mamy manię – zasugerowała blondyneczka, którą wcześniej nazwały Darią. – Albo chciałyśmy odwrócić uwagę.

– Chciałyśmy odwrócić uwagę od morderstwa, powiadamiając o nim policję? Weź ty czasem myśl!

– Matko, Dominika, przecież ta dziewczyna już nic nie robi, tylko myśli, nie zachęcaj jej dodatkowo, bo w końcu przestanie nawet oddychać.

– Nieważne! Tak czy inaczej, ja nie będę rozmawiać z tym panem. On mnie obraża.

– Nikogo nie obrażałem. Powiedziałem tylko, że w takich warunkach najbardziej prawdopodobnymi sprawcami…

– …jesteśmy my! Jakbyśmy nie miały do roboty nic lepszego od mordowania starszych pań. Po prostu najłatwiej oskarżyć pierwszą lepszą osobę i ogłosić spektakularne zwycięstwo.

– Proszę o spokój! – zażądał Tokarski. – Dariusz, idź do środka, porozmawiaj z prokuratorem. Ale już. Poproszę pań dowody tożsamości.

– Przed chwilą je pokazywałyśmy.

– Ale nie mnie.

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Rozdział pierwszy

Rozdział drugi

Rozdział trzeci

Rozdział czwarty

Rozdział piąty

Rozdział szósty

Rozdział siódmy

Rozdział ósmy

Rozdział dziewiąty

Rozdział dziesiąty

Epilog

Koniec darmowego fragmentu