Niesamowity świat Zosi - Aleksandra Pałka - ebook

Niesamowity świat Zosi ebook

Aleksandra Pałka

0,0
55,50 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Poznaj i zrozum otaczający cię świat razem z Zosią!

,,Niesamowity świat Zosi" to ciepła, pełna humoru i refleksji opowieść o dziewczynce, która wraz z rodziną i przyjaciółmi

odkrywa piękno codzienności. Wyrusz z Zosią w podróż pełną przygód, filozoficznych rozmów i niezwykłych

odkryć – od zabaw na podwórku po ważne życiowe pytania o przyjaźń, odwagę czy sens istnienia. To książka, która rozbawi, wzruszy oraz zainspiruje młodszych i starszych czytelników do uważniejszego patrzenia na świat i siebie nawzajem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

Droga Czy­tel­niczko! Drogi Czy­tel­niku!

Czy pozna­li­ście już Zosię oraz jej brata Filipa? Być może mie­li­ście oka­zję, zaglą­da­jąc do pierw­szego tomu przy­gód Zosi, a być może dopiero teraz spo­tka­cie się z tym wyjąt­ko­wym rodzeń­stwem. Nie­za­leż­nie od tego, czy jeste­ście już zazna­jo­mieni lub nawet zaprzy­jaź­nieni z filo­zo­fią, czy też filo­zo­fia jest dla Was czymś zupeł­nie odle­głym i dzi­wacz­nym, chcia­ła­bym teraz podzie­lić się z Wami pewną histo­rią.

Nie tak dawno temu, kiedy pra­co­wa­łam w szkole pod­sta­wo­wej, peł­ni­łam dyżur w szkol­nej świe­tlicy. Jak zapewne wie­cie, świe­tlica to miej­sce spo­tkań bar­dzo wielu bar­dzo róż­nych dzieci, czę­sto nie­przy­zwy­cza­jo­nych do prze­by­wa­nia razem w jed­nej sali przez kilka godzin. To spe­cy­ficzny czas w ciągu dnia, nie­jed­no­krot­nie zwią­zany ze zmę­cze­niem po lek­cjach.

Pew­nego razu zaob­ser­wo­wa­łam tam cie­kawe zda­rze­nie. Pod­szedł do mnie jeden z uczniów i wyglą­dał na bar­dzo zde­ner­wo­wa­nego. Zapy­ta­łam, czy wszystko w porządku i usie­dli­śmy obok sie­bie. Chło­piec – o spo­koj­nym cha­rak­te­rze, lubiący książki, a także eks­pe­ry­menty naukowe i wyna­lazki – opo­wie­dział mi o czymś, co wyda­rzyło się chwilę wcze­śniej. Zaj­mo­wał miej­sce na jed­nym ze znaj­du­ją­cych się w sali pufów, a kiedy wstał tylko na chwilę, inny uczeń pod­siadł go, a następ­nie nie chciał ustą­pić mu miej­sca. Zawo­ła­łam więc wska­za­nego ucznia, by poroz­ma­wiać. Dowie­dzia­łam się od niego – ener­gicz­nego spor­towca, zawsze weso­lut­kiego i pew­nego sie­bie – że nie miał złych inten­cji, ponie­waż zaj­mu­jąc puf, nie zda­wał sobie sprawy, że chwilę wcze­śniej sie­dział na nim ktoś inny, a potem prze­pro­sił i bez­tro­sko odda­lił się do swo­ich spraw.

Pierw­szy z uczniów jesz­cze przez jakiś czas pozo­stał przy mnie: poiry­to­wany, znie­chę­cony i w złym humo­rze. Poświę­ci­łam kilka minut na roz­mowę z nim, po czym chło­piec roz­po­go­dził się i z lep­szym nasta­wie­niem do świata wró­cił do swo­jego towa­rzy­stwa.

Jak myśli­cie, co mogło mu pomóc w tam­tej sytu­acji?

Już Wam mówię: pomo­gła mu filo­zo­fia.

Tak, głę­bo­kie zasta­no­wie­nie się nad źró­dłem pro­blemu, pełne ana­li­tycz­nej reflek­sji wej­rze­nie w emo­cje oraz próba wyobra­że­nia sobie per­spek­tywy kolegi spra­wiły, że chło­piec uchwy­cił szer­sze spoj­rze­nie na sprawę, prze­tra­wił ją i wyszedł z niej sil­niej­szy. Widząc bez­tro­ski uśmiech kolegi, na któ­rego był zły, czuł się lek­ce­wa­żony. Jed­nak zro­zu­mie­nie, że spor­to­wiec po pro­stu ma inny cha­rak­ter i widzi całą tę sprawę zupeł­nie ina­czej (mówiąc wprost, nie sta­nowi ona dla niego żad­nego powodu do zmar­twień), oka­zało się bar­dzo pomocne. Wesoły kolega rów­nież miał oka­zję zasta­nowić się nad tym, jak jego zacho­wa­nia są odbie­rane przez rówie­śni­ków o innym uspo­so­bie­niu. Ta sytu­acja była jedną z moich inspi­ra­cji do napi­sa­nia roz­działu o tole­ran­cji.

Pewien jede­na­sto­la­tek zapy­tany, czym jest filo­zo­fia, powie­dział, że filo­zo­fia to nauka o mądro­ści, a prze­cież każdy chce być mądry… Czy kie­dyś zasta­na­wia­li­ście się nad tym? Uczy­cie się w szkole lub w domu, część z Was uczęsz­cza na zaję­cia poza­lek­cyjne. W ponie­dzia­łek judo, we wto­rek pia­nino, w środę język angiel­ski i tak dalej… cza­sami przez cały tydzień.

Waszym Rodzi­com z pew­no­ścią zależy na tym, by pro­wa­dzić Was ku mądro­ści. Dbają o to, by zapew­nić Wam zdo­by­cie kom­pe­ten­cji, które uczy­nią Waszą przy­szłość lep­szą i łatwiej­szą dzięki roz­wi­nię­tym umie­jęt­no­ściom. I dobrze, ponie­waż rze­czy­wi­ście te wszyst­kie aktyw­no­ści mogą się przy­czy­nić do posze­rze­nia Waszej wie­dzy i zdol­no­ści inte­lek­tu­al­nych oraz udo­sko­nalą Waszą przy­szłość. Jed­nak to, że ktoś nauczy się gry na instru­men­cie, nie uczyni go tak po pro­stu lep­szym i mądrzej­szym, podob­nie jak zdo­by­cie wiel­kiej kolek­cji medali. To, co przy­czy­nia się do wzro­stu mądro­ści pod­czas tych wszyst­kich zajęć to doświad­cza­nie, wcho­dze­nie w rela­cje i pró­bo­wa­nie swo­ich sił – pod warun­kiem, że jest to pod­parte myśle­niem, reflek­sją nad tym, czym się zaj­mu­jemy lub co się dzieje wokół. To jed­nak jest wyko­nalne dla każ­dego z Was – dla tych, któ­rzy mają cały tydzień wypeł­niony zaję­ciami oraz dla tych, któ­rzy nie cho­dzą na żadne. Poczy­ta­cie o tym w roz­dziale o mądro­ści.

Czy lubi­cie się uczyć? Na przy­kład histo­rii… Jak łatwo przy­cho­dzi Wam zapa­mię­ty­wa­nie dat bitew i okre­sów pano­wa­nia kró­lów? Być może nie­któ­rzy z Was powie­dzą, że to męczące. A gdyby tak zamiast uczyć się na pamięć przy­czyn wybu­chu powsta­nia stycz­nio­wego, spoj­rzeć na to ina­czej i zapy­tać: dla­czego? Dla­czego w świe­cie docho­dzi do walk? Dla­czego ludzie kie­rują się żądzą wła­dzy? Czym jest wła­dza? Dla­czego szu­kamy wol­no­ści? Dla­czego ludzie są w sta­nie oddać życie za ojczy­znę? Dla­czego? Może to pozwo­li­łoby lepiej zapa­mię­ty­wać daty i inne fakty histo­ryczne…

A gdyby ana­li­zu­jąc budowę odnóży pająka, zapy­tać raczej: skąd się wzięło życie? A gdyby ucząc się mate­ma­tyki, spró­bo­wać dostrzec liczby w swo­jej kla­sie, w domu, w zaba­wie w cho­wa­nego, w muzyce?

Pamię­taj­cie, że filo­zo­fo­wa­nie nie polega na ucze­niu się i powta­rza­niu czy­ichś kon­cep­cji. To umie­jęt­ność samo­dziel­nego myśle­nia o świe­cie oraz ludziach, którą każdy z Was może roz­wi­jać. Warto poświę­cić się temu zaję­ciu jesz­cze przed wkro­cze­niem w doro­słość, a oka­zje do filo­zo­fo­wa­nia można łatwo odna­leźć w codzien­no­ści.

Pod­czas moich spo­tkań z dziećmi i mło­dzieżą nie­ustan­nie zachę­cam do wpla­ta­nia filo­zo­fii w życie i edu­ka­cję tam, gdzie tylko się da. Filo­zo­fia to wię­cej niż Wasza natu­ralna zdol­ność, to Wasza potrzeba. Bar­dzo pra­gnie­cie lepiej rozu­mieć świat. Dla­tego kiedy pyta­li­ście mnie, jakie tematy zamie­rzam poru­szyć, pisząc drugi tom przy­gód Zosi, odpo­wia­da­łam zawsze: a jakie Was inte­re­sują?

Zapra­szam do lek­tury, ponie­waż speł­ni­łam Wasze prośby.

Autorka

1. Czas

niej wię­cej od początku wrze­śnia Zosi doskwie­rał nie naj­lep­szy humor i nie było to spo­wo­do­wane roz­po­czę­ciem nowego roku szkol­nego. Aku­rat przej­ście do trze­ciej klasy szkoły pod­sta­wo­wej napa­wało ją dumą, już w cza­sie waka­cji czuła się w związku z tym ważna i doj­rzała, choć nie­zbyt czę­sto myślała wów­czas o nauce. Kiep­ski nastrój wyni­kał z roz­po­czę­cia roku, ale aka­de­mic­kiego, czyli stu­denc­kiego. Zosi bar­dzo się podo­bało, że jej star­szy brat jest stu­den­tem, lecz jed­no­cze­śnie tego nie zno­siła. Budziło to podziw, ale i zło­ścił ją fakt, że Filip nie mieszka już w domu z rodziną i po zakoń­cze­niu waka­cji wraca do Kra­kowa, by tam się uczyć.

– Weź, Zośka, nie rób do mnie min za każ­dym razem, kiedy mnie mijasz na scho­dach! – burk­nął chło­pak do sio­stry, gdy wró­ciła w środę ze szkoły.

Na widok Filipa sie­dzą­cego przed domem z książką na kola­nach Zosia osten­ta­cyj­nie rzu­ciła hulaj­nogę na traw­nik i z wysoko pod­nie­sio­nym nosem pró­bo­wała przejść obok brata bez słowa.

– Nie robię min! – odparła z pre­ten­sją, tak naprawdę cie­sząc się jed­nak, że przy­kuła uwagę brata. – To moja cał­kiem zwy­czajna mina, sama z sie­bie tak wyglą­dam. Widzia­łeś swoją twarz w lustrze? Ja ci nie mówię, żebyś tak nie wyglą­dał!

– Już dobrze. – Filip się uśmiech­nął, chcąc roz­ła­do­wać napię­cie. – Przy­znaj, że ci smutno.

Zosia gło­śno wes­tchnęła i bez słowa weszła do domu, kie­ru­jąc się od razu w stronę kuchni. Rodzi­ców nie było, ale w domu uno­sił się ape­tyczny zapach obiadu, zosta­wio­nego na patelni pod przy­krywką. Zosia ze smętną miną prze­kła­dała maka­ron z warzy­wami na talerz, by pod­grzać w mikro­fa­lówce swoją por­cję.

Teraz dziew­czynka sie­działa przy kuchen­nym stole i bez humoru jadła posi­łek. Chwilę wcze­śniej brat uświa­do­mił jej, że nie jest tak naprawdę zła, tylko smutna. Posta­no­wiła więc oddać się smut­kowi tak bar­dzo, jak tylko potra­fiła i w tym celu sta­rała się nie myśleć o niczym, co mogłoby ją roz­we­se­lić, nawet o poran­nym widoku kotki polu­ją­cej na muchę w łazience.

Kiedy Filip przy­siadł się do sio­stry, sta­wia­jąc na stole dwie szklanki kom­potu, Zosia zagad­nęła pierw­sza.

– Nie musisz się przy­pad­kiem uczyć? – ode­zwała się nie­zbyt przy­jem­nym tonem, chcąc dać do zro­zu­mie­nia, że nie­ko­niecz­nie ma ochotę roz­ma­wiać, choć tak naprawdę miała.

– A ty nie musisz? – odwza­jem­nił się stu­dent, pró­bu­jąc tro­chę prze­drzeź­niać spo­sób wyra­ża­nia się Zosi.

– Na razie nie – odparła wynio­śle. – Wcale nie jest tak trudno w tej trze­ciej kla­sie, wyobraź sobie – oświad­czyła.

– A co tam sły­chać u Ani? I u innych kole­ża­nek?

Zosia się nieco oży­wiła.

– Ania była na waka­cjach we Wło­szech, Matylda w Gre­cji, a Józia… – Dziew­czynka zer­k­nęła ukrad­kiem na Filipa i znowu posmut­niała. – Józia będzie miała młod­szego brata. Przy­naj­mniej będzie z nią miesz­kał i jeśli już, to ona się wynie­sie z domu za kilka lat…

– Za kilka lat? Tak szybko? – Filip się uśmiech­nął. – Cze­kaj, cze­kaj… ile wy teraz macie? Sie­dem, osiem lat? – pod­pusz­czał dziew­czynkę.

– No wiesz!? – Zosia wypro­sto­wała się gwał­tow­nie, zrzu­ca­jąc z widelca kawa­łek papryki. – Ja już mia­łam uro­dziny w tym roku, gdy­byś nie zauwa­żył!

– A ja dopiero będę miał. Pamię­tasz kiedy? – spo­koj­nie zapy­tał Filip.

– Czy pamię­tam?! – Zosia wstała, spoj­rzała na brata wyzy­wa­jąco i po chwili odparła: – Nie. Prze­pra­szam cię bar­dzo, mam dużo na gło­wie i nie mam zapro­gra­mo­wa­nego… spisu wszyst­kich spraw… wszyst­kich ludzi! – cedziła nie­pewna, jak w ele­gancki spo­sób wybrnąć z nie­zręcz­nej sytu­acji. – Ale… ale pamię­tam, że to jest jesie­nią!

– Rozu­miem, wiem, że nie masz na nic czasu – wyzło­śli­wiał się Filip. – Nie gnie­wam się. A uro­dziny mam w ten pią­tek.

– Naprawdę? – Zosia nie mogła uwie­rzyć, że to wyda­rze­nie nie sta­nowi obec­nie tematu numer jeden w domu. Kiedy zbli­żają się jej uro­dziny, nie ma takiej moż­li­wo­ści, by ktoś, kto choćby na chwilę zna­lazł się w pobliżu dziew­czynki, nie usły­szał o tym, jaki dzień nad­cho­dzi. Filip jed­nak mil­czał na ten temat i rodzice rów­nież. – Nie będzie przy­ję­cia? – zapy­tała Zosia roz­cza­ro­wa­nym gło­sem. – Chyba gdyby się szy­ko­wało, zorien­to­wa­ła­bym się?

– Nie, w domu nie. Wycho­dzę z kole­gami, to będzie dla mnie przy­ję­cie. Wiesz, gdy już się prze­żyje tro­chę tych uro­dzin, to prze­staje to być aż tak nie­zwy­kłe co roku – pod­su­mo­wał, wie­dząc, że tro­chę tym sio­strę roz­drażni, ale nie mógł się powstrzy­mać.

Zosia zmie­rzyła brata groź­nym wzro­kiem, po czym hała­śli­wie odło­żyła talerz do zmy­warki i zama­szy­stym kro­kiem chciała się odda­lić. Zatrzy­mała się tylko na chwilę w progu kuchni.

– Nie dość, że już tutaj nie miesz­kasz, to jesz­cze uro­dziny obcho­dzisz beze mnie! – Tup­nęła nogą.

Roz­go­ry­czona poszła do swo­jego pokoju, z gór­nego pię­tra domu dało się usły­szeć trza­śnię­cie drzwiami.

Miała po obie­dzie szybko odro­bić lek­cje, ale zamiast tego zapa­trzyła się na swoje ludziki Lego, roz­sy­pane na biurku pomię­dzy szkol­nymi przy­bo­rami. Zaczęła się nimi bawić, szep­cząc pod nosem ich wyobra­żone roz­mowy i nawet nie zauwa­żyła, jak minęło pół­to­rej godziny, a przez biurko prze­to­czyła się długa i skom­pli­ko­wana fabuła. Zosia jako reży­ser zabawy prze­nio­sła małe ludziki w doro­słe, bar­dzo odpo­wie­dzialne i cie­kawe życie: boha­te­ro­wie uczyli się lub pra­co­wali, robili zakupy i podró­żo­wali, spo­ty­kali się i prze­sia­dy­wali w restau­ra­cjach, cho­dzili do kina i na dys­ko­teki. Wresz­cie ock­nęła się i zauwa­żyła, że słońce za oknem wydaje się być już znacz­nie niżej.

Nie­długo dzień będzie trwał kró­cej, pomy­ślała i poszła poszu­kać Filipa. Zna­la­zła go tam, gdzie wcze­śniej. Na­dal wpa­try­wał się w książkę, a oprócz tej, którą miał na kola­nach, Zosia zauwa­żyła sto­sik innych leżą­cych obok w nie­ła­dzie.

– Czego się tam uczysz?

– Oj, Zośka… – stu­dent wes­tchnął. – Szkoda mówić, w ponie­dzia­łek mam egza­min, który obla­łem już dwa razy… – wyznał z żalem. Wyglą­dał na zmę­czo­nego.

– Czym obla­łeś? – zapy­tała sio­stra nie­pew­nie, a Filip się roze­śmiał.

– Prze­pra­szam – powie­dział, obej­mu­jąc czule sio­strzyczkę, która się do niego przy­sia­dła. – Obla­łem to zna­czy: nie zda­łem. Tak się mówi, kiedy się nie zda egza­minu. Nie zda, czyli dosta­nie się jedynkę. I trzeba zda­wać jesz­cze raz.

– Ojej… – mruk­nęła Zosia. – Jesz­cze ni­gdy nie dosta­łam jedynki. Jak to jest?

– Nie­zbyt faj­nie, ale tak bywa. Cóż, ciesz się trze­cią klasą, póki w niej jesteś, potem będzie coraz trud­niej.

Te słowa pogłę­biły smu­tek Zosi tak, że aż opu­ściła głowę niżej. Zapa­trzyła się na mrówki, masze­ru­jące pomię­dzy prze­ci­na­ją­cymi kostkę bru­kową źdźbłami trawy, i wspo­mi­nała waka­cje w górach, kiedy to z Fili­pem oglą­dali olbrzy­mie mro­wi­sko. Wyda­wało się wtedy, że tak daleko jest jesz­cze do wrze­śnia, a tutaj nie tylko wrze­sień już nad­szedł, ale powoli prze­mija i zaraz ustąpi miej­sca paź­dzier­ni­kowi, a wtedy Filip wyje­dzie.

– Przy­szłam do cie­bie, bo chcia­łam zapy­tać, czy pój­dziesz ze mną na spa­cer. Nie­długo dni będą krót­sze… – powie­działa, uda­jąc obo­jętny sto­su­nek do wła­snej prośby. – Ale pew­nie jesteś zajęty.

– Przejdźmy się, tego sobie nie mogę odmó­wić.

– Naprawdę? Myśla­łam, że powiesz, że nie masz czasu – dąsała się.

– Każdy ma tyle samo czasu, ale to od czło­wieka zależy, na co ten czas wyko­rzy­stuje. Rze­czy­wi­ście, czę­sto mamy obo­wiązki, które nie mogą pocze­kać, i wtedy zaj­mu­jemy się nimi w pierw­szej kolej­no­ści i mówimy, że nie mamy czasu na zabawę.

– To wła­śnie widzę, że masz obo­wią­zek się uczyć.

– Ale mam wystar­cza­jącą ilość czasu do egza­minu, by zro­bić prze­rwę i odpo­cząć. Teraz zamiast wie­czo­rem. To moja decy­zja, żeby wybrać spa­cer w tej chwili. Za to wie­czo­rem znowu się pouczę, zamiast odpo­cząć – odparł bez namy­słu Filip i pod­niósł się ener­gicz­nie, po czym natych­miast zgiął się wpół i zaję­czał.

– Co się stało? – Zosia się wystra­szyła.

– Oj, nic… – Śmiał się chło­pak, jęcząc. – Stary już jestem, coś mi zazgrzy­tało w ple­cach i zabo­lało, chyba za długo sie­dzia­łem bez ruchu. No. Już mi lepiej, chodź, mała.

– Mała – powtó­rzyła pogar­dli­wie Zosia, wsta­jąc i podą­ża­jąc za bra­tem. – Mam pra­wie dzie­sięć lat! A ty nie myśl sobie, że jesteś taki stary, jest dużo ludzi star­szych od cie­bie i się nie chwalą! – obu­rzała się.

– Młodsi od cie­bie też są na świe­cie, a jed­nak dener­wu­jesz się, gdy ktoś ci mówi, że jesteś mała. To takie złe być małą? Ja bym się nie obra­ził, gdy­bym miał tro­chę mniej lat… Teraz już nie będę mógł mówić o sobie „nasto­la­tek”.

– Ja też nie mogę, tylko że ja jesz­cze nie mogę – Zosia poło­żyła nacisk na słowo „jesz­cze” – a ty już nie będziesz mógł! – popi­sała się, dumna ze swo­jego spo­strze­że­nia, i nabrała nieco pogody ducha.

Szła z bra­tem wzdłuż jed­nej z ulic mia­steczka, raz po raz wska­ku­jąc na kra­węż­nik i pró­bu­jąc utrzy­mać na nim rów­no­wagę, co nie było łatwe, bo Filip swo­imi dłu­gimi nogami narzu­cał szyb­kie tempo mar­szu. Zosia zawsze gdy z nim spa­ce­ro­wała, prze­cho­dziła tre­ning spraw­no­ści fizycz­nej.

– Na twój jeden krok ja muszę zro­bić kilka swo­ich kro­ków! – Zezło­ściła się wresz­cie. – Zwol­nisz tro­chę?

– Nie.

Filip posta­no­wił podo­ku­czać sio­strze i przy­spie­szył, a chwilę póź­niej rodzeń­stwo skrę­ciło z chod­nika w polną ścieżkę i zaczęło się ści­gać. Wyścig, który zresztą nie miał okre­ślo­nego punktu mety, zamie­nił się w zabawę w berka. Filip umiał szyb­ciej się prze­miesz­czać, ale Zosia była bar­dziej zwinna. Zabawa zakoń­czyła się, gdy star­szy brat zła­pał sio­strzyczkę i bez­li­to­śnie wrzu­cił ją w leżącą pod jawo­rem stertę liści. Kiedy poko­nana uczest­niczka tej walki wygra­mo­liła się z pułapki, oprawca był już daleko, wciąż bie­gnąc i chi­cho­cząc, na co Zosia zare­ago­wała bar­dzo doj­rzale.

– Wstydź się! Naro­bi­łeś bała­ganu, a pan Janek pew­nie te liście gra­bił przez cały dzień!

Spoj­rzała na ostatni dom przed lasem, dom pana Janka, który chwilę wcze­śniej minęli, po czym otrze­pała się i zaczęła ramio­nami zagar­niać roz­sy­pane wokół liście, by nikt się nie pognie­wał za ten wybryk.

Filip, widząc to, zawró­cił i pomógł sio­strze.

– Jak to jest, że jesteś cza­sem taka poważna i odpo­wie­dzialna, a masz tak dzie­cin­nego dużego brata? – zacze­pił dziew­czynkę.

– Nie wiem, nie wiem. – Zosia wes­tchnęła, uzna­jąc widocz­nie, że usły­szała wła­śnie coś zupeł­nie oczy­wi­stego. – Ale tata czę­sto mówi, że jest czas na zabawę i czas na obo­wiązki.

– A na co czas jest teraz?

– Musimy sami zde­cy­do­wać – odparła Zosia – bo nie­długo się ściemni, jutro rano pójdę do szkoły i nie będziemy się widzieć. Mamy mało czasu. Wyje­dziesz i nie będę cię widy­wać. Rodzice czę­sto mówią, że czas szybko leci i zga­dzam się z nimi. A ty?

– Sły­sza­łaś kie­dyś takie powie­dze­nie, że szczę­śliwi nie liczą czasu?

Zosia zamy­śliła się.

– Nie, chyba nie sły­sza­łam – odpo­wie­działa. – Czy to zna­czy, że ten, kto nie musi się spie­szyć, jest szczę­śliwy?

– A myślisz, że nie liczyć czasu ozna­cza nie spie­szyć się?

– A ozna­cza?

– Ty powiedz.

– Oj, Filip – jęk­nęła Zosia – wytłu­macz mi, nie każ myśleć.

Filip zbył tę prośbę mil­cze­niem. Zosia znowu wes­tchnęła.

– Gdy się zbie­ram rano do szkoły, tata wyzna­cza mi czas, czyli tak jakby go liczy. Kiedy mnie wyciąga z łóżka, od razu oznaj­mia: „Masz godzinę do wyj­ścia z domu”. I nie, nie jestem wtedy szczę­śliwa. Może gdyby nie liczył czasu, tobym była? Ale wtedy bym się spóź­niała. I mia­ła­bym kło­poty, nie była­bym szczę­śliwa – roz­wa­żała Zosia. – Dla­tego tata cały czas pil­nuje: pół godziny do wyj­ścia. A potem dzie­sięć minut do wyj­ścia. A potem…

– I aku­rat wtedy, kiedy zauwa­żasz, że jesz­cze nie spa­ko­wa­łaś ple­caka, to sły­szysz: pięć minut do wyj­ścia – zakoń­czył Filip.

– A skąd to niby wiesz? Prze­cież jesz­cze śpisz o tej porze.

– Nie zawsze. Czę­sto budzę się wcze­śniej od cie­bie, ale nie wycho­dzę z pokoju, tylko biorę się do nauki, bo wcze­snym ran­kiem naj­le­piej się kon­cen­truję. I wszystko sły­szę – pod­su­mo­wał z satys­fak­cją, a Zosia jesz­cze raz wes­tchnęła.

Otrze­pali się z liści, szli polną ścieżką przez chwilę w ciszy i zamy­śle­niu.

– Pamię­tam, gdy ja byłem w twoim wieku – pod­jął na nowo Filip. – A wła­ści­wie to nie w twoim wieku, tylko troszkę star­szy, zaczą­łem jeź­dzić auto­bu­sem do liceum.

– To cał­kiem dużo star­szy…

– No, ale daj skoń­czyć. Czę­sto spóź­nia­łem się na auto­bus i przez to rów­nież na lek­cje. Rodzice zło­ścili się, że zosta­wiam wszystko na ostat­nią chwilę: spa­ko­wa­nie się, umy­cie zębów, toa­letę…

Zosia zachi­cho­tała.

– Zawsze mia­łem takie poczu­cie – kon­ty­nu­ował chło­pak – że jestem gotowy do wyj­ścia, tylko szybko umyję zęby, raz dwa wrzucę pod­ręcz­niki do ple­caka, zdążę zjeść. Tak jakby każda z tych czyn­no­ści nie zabie­rała kolej­nych sekund. Odkła­da­łem robie­nie róż­nych rze­czy na ostat­nią chwilę, zaga­pia­łem się tak, jakby zegar się zatrzy­my­wał spe­cjal­nie dla mnie po to, żebym przy­go­to­wał się do szkoły w takim tem­pie, jak mi się podoba. Ale tak ni­gdy nie jest, zegarki się nie zatrzy­mują.

– A gdy się im wyczer­pią bate­rie?

– To wska­zówka może się zatrzy­mać, ale czas, ten praw­dziwy czas cią­gle pły­nie.

– Pły­nie…?

– Tak, nie­ustan­nie. Bywa, że się o tym zapo­mina.

– Czyli nie liczy się czasu? Jak szczę­śliwi ludzie?

– Być może. – Filipa troszkę zasko­czyła bły­sko­tli­wość dziew­czynki. – Dopiero z cza­sem nauczy­łem się… – chło­pak prze­rwał na chwilę i dokoń­czył z uśmie­chem: – Z cza­sem nauczy­łem się dobrze orga­ni­zo­wać swój czas i zro­zu­mia­łem, że czas pły­nie przez cały czas.

Zosia zatrzy­mała się, Filip zro­bił trzy kroki wię­cej i rów­nież przy­sta­nął, odwró­cił się. Patrzył na sio­strę i cze­kał, co ona powie.

– Możesz powtó­rzyć? – popro­siła.

Zre­zy­gno­wali ze skrę­ce­nia do lasu, robiło się mrocz­nie. Dys­ku­sja na temat czasu chwi­lowo znu­dziła Zosię, Filip zorien­to­wał się w pew­nym momen­cie, że sio­strzyczka nie bar­dzo go słu­cha. Poważna roz­mowa zmie­niła się w swo­bodną poga­wędkę na tle różo­wią­cego się nieba. Kiedy prze­cho­dzili koło dzi­kiej gru­szy, poczę­sto­wali się jej owo­cami.

– Kocham schy­łek lata. – Filip się roz­ma­rzył, zry­wa­jąc soczy­sty przy­smak z drzewa rosną­cego na mie­dzy.

Zosia spoj­rzała na brata ukrad­kiem i uśmiech­nęła się pół­gęb­kiem.

– Jakiś ty roman­tyczny – zachi­cho­tała, a Filip się zaczer­wie­nił i by roz­ła­do­wać atmos­ferę, lekko pocią­gnął sio­strę za krótki koń­ski ogo­nek z tyłu głowy.

– Aua! Hej, bo ja zapusz­czam włosy, nie szarp! – zezło­ściła się dziew­czynka. – Wiesz, ile to trwa?!

Filip nie odpo­wie­dział od razu, ale po chwili posta­no­wił znowu spro­wo­ko­wać Zosię do myśle­nia.

– Widzisz, jak całe nasze życie zaklęte jest w cza­sie?

– Zaklęte…? – Zosi spodo­bało się to baj­kowe słowo.

– Gdyby nie upływ czasu, nie nade­szłaby jesień. Czy wtedy liście zaczę­łyby zmie­niać kolory i opa­dać? I bym cię w nie wrzu­cił?

Zosia mimo­wol­nie obej­rzała się za sie­bie w kie­runku jaworu, pod któ­rym wcze­śniej napso­cili z bra­tem.

– Gdyby nie upływ czasu, to moje włosy by nie odro­sły?! – zapy­tała z prze­ję­ciem, czu­jąc się tak, jakby te uko­chane włosy zje­żyły się jej jak kotu. – Oj, nie… nie chcia­ła­bym zatrzy­mać czasu i zostać w tej fry­zu­rze, znu­dziła mi się już.

– Nie chcia­ła­byś? A ja myśla­łem, że wła­śnie tego chcesz. Zatrzy­ma­nia czasu.

– Dla­czego?

– Bo zło­ścisz się na mój wyjazd.

– Na wyjazd, nie na czas…

– Nie­stety, nie da się oddzie­lić jed­nego od dru­giego. Nowy rok aka­de­micki musi nadejść w paź­dzier­niku, tak jak waka­cje musiały minąć. Twój nowy rok szkolny już zaczął się we wrze­śniu. Mój egza­min popraw­kowy nadej­dzie w ponie­dzia­łek. Mogę cie­szyć się wrzu­ca­niem cię w liście teraz, ale ta chwila minie i docze­kam się tego ponie­działku, czy tego chcę, czy nie.

Zosia zamy­śliła się, a Filip na­dal tłu­ma­czył:

– Wiesz, jak to jest cze­kać na coś, co cię cie­szy? Jak twoje uro­dziny?

– Wiem, ale ty chyba nie, bo się jakoś nie cie­szysz ze swo­ich uro­dzin.

– No wła­śnie. Ty co roku wier­cisz się i wariu­jesz: nie mogę się docze­kać! – prze­drzeź­niał chło­pak, a Zosia spoj­rzała na niego krzywo, ale mu nie prze­rwała. – Prze­cież te uro­dziny też są czymś, co nastąpi. Tu też działa reguła, dzięki któ­rej czas się nie zatrzy­muje! Nie da się tego przy­spie­szyć, ale to się prze­cież sta­nie, a wy, dzie­ciaki…

– Już wiem! – prze­rwała bratu nagle Zosia, która nie zauwa­żyła jego zło­śli­wej uwagi. – Trzeba było nie wyjeż­dżać na stu­dia w ogóle! – zawy­ro­ko­wała. – Gdy­byś tu cią­gle miesz­kał, to czas może sobie pły­nąć, pro­szę bar­dzo.

– Dobrze. W takim razie zostaję, na­dal miesz­kam u rodzi­ców, i ty też. I co dalej?

– Jest cudow­nie! Nic się nie zmieni!

– Ty też?

– Ja?

– Tak, czy ty nie zmie­nisz się z upły­wem czasu? Nie doj­rze­jesz, nie skoń­czysz trze­ciej klasy, szkoły pod­sta­wo­wej, póź­niej śred­niej?

– Skoń­czę…

– A potem? Co będzie za… dzie­sięć lat? Zosta­niesz tą samą małą dziew­czynką, która ma star­szego brata Filipa? Czy ten Filip na­dal będzie miał dwa­dzie­ścia lat?

– Masz jesz­cze dzie­więt­na­ście…

– Jesz­cze. Zaraz już nie będę miał. Potem nie będę miał już nawet dwu­dzie­stu, tylko coraz wię­cej. A ty doj­rze­jesz i będziesz mieć inne cele w życiu niż zabawa, spa­cery… Może zapra­gniesz zostać lekarką, malarką albo w ogóle wyje­chać na inny kon­ty­nent?

– Ale prze­cież wciąż będę sobą!

– Sobą, ale inną: bogat­szą o mnó­stwo nowych doświad­czeń i prze­my­śleń. Wszystko, co prze­ży­wasz, jak ta goni­twa przed chwilą albo roz­mowa teraz, jak obser­wo­wa­nie nieba i jedze­nie gru­szek, buduje cie­bie. Przy­szłą cie­bie.

– Przy­szłą mnie?

– Tak, cie­bie z przy­szło­ści. Póź­niej­szą cie­bie, cho­ciaż tą samą. – Filip się uśmiech­nął. – Nasze doświad­cze­nia two­rzą naszą oso­bo­wość. A to odbywa się w cza­sie, musi trwać, nie może nastą­pić w jed­nej chwili.

– Dziwne słowo: oso­bo­wość. Nie sły­sza­łam go wcze­śniej. – Zosia nagle wpa­dła w gor­szy nastrój i usi­ło­wała skoń­czyć roz­mowę. Ruszyła szyb­szym kro­kiem w kie­runku domu, ocze­ku­jąc, że Filip pój­dzie za nią. – Wra­cajmy już. To smutne, że było tak faj­nie, ale minęło. Już nie wróci dokład­nie ta sama chwila – roz­my­ślała gło­śno.

Dogo­nił ją, sta­wia­jąc duże kroki. Przez chwilę szli w mil­cze­niu. Filip widział, że Zosia jest zamy­ślona, i cze­kał, aż sama podzieli się reflek­sjami.

Zgod­nie z ocze­ki­wa­niami chło­paka Zosia ode­zwała się pierw­sza. Drep­tała szybko, sta­ra­jąc się jak zwy­kle nadą­żyć za bra­tem.

– Też tak masz, że cza­sem bawisz się faj­nie w jakąś zabawę, no nie wiem… na przy­kład w jazdę na obro­to­wym krze­śle na kory­ta­rzu w aka­de­miku, widzia­łam fil­mik – zna­cząco spoj­rzała na brata – i zapa­mię­tu­jesz to, ale gdy pró­bu­jesz się bawić w to samo drugi raz i chcesz, by znów było tak super, jak za pierw­szym razem, to już nie jest?

– Tak, odkry­łem to, gdy byłem w twoim wieku – zapew­nił Filip. – Ale cią­gle pró­bo­wa­łem powta­rzać pewne chwile. Na przy­kład skoki ze stogu siana to była jazda! Raz, gdy cie­bie jesz­cze nie było na świe­cie, urzą­dzi­li­śmy u wujka taką zabawę, że nie umiem tego opi­sać… Nie wiem, co było tak cudowne i śmieszne tego dnia, bo bar­dzo chcia­łem prze­żyć to jesz­cze raz, były ze mną te same osoby i niby robi­li­śmy te same rze­czy, ale już nie było tak faj­nie jak wtedy. Pró­bo­wa­łem zro­zu­mieć, co zro­bić, by powtó­rzyć tam­ten dzień, szu­ka­łem spo­sobu…

– Naprawdę? Też tak cza­sem mam z dziew­czy­nami! – gorącz­ko­wała się Zosia i bar­dzo chciała opo­wie­dzieć o jed­nej z ulu­bio­nych przy­gód, ale Filip ją powstrzy­mał, by za bar­dzo nie odbie­gać od tematu.

– Teraz już rozu­miem, że to nie ma sensu – wyznał.

– Ach, dla­czego?

– Panta rhei – zuchwale wypo­wie­dział się stu­dent.

– Och, to nie jest dobry moment na wymą­drza­nie się i wku­rza­nie mnie!

– Wszystko pły­nie.

– Pły­nie? Jak woda czy jak czas?

– Wła­śnie, to cie­kawe, co mówisz… Woda. Czas pły­nie i rzeka też. Idź nad rzekę, może być ta w parku, za pla­cem zabaw. Spójrz na nią. Potem wróć do niej następ­nego dnia. Będzie taka sama?

– No… tak, o ile w nocy nie będzie burzy i nie zwali się na nią gałąź urwana przez pio­run – wykom­bi­no­wała Zosia – i nie zrobi mostku przez rzeczkę – dodała wesoło.

– To teraz uważ­nie posłu­chaj. Nawet jeśli nie wpad­nie w jej nurt żaden przed­miot, to nie będzie taka sama. Wiesz dla­czego?

Zosia przy­sta­nęła i spoj­rzała na brata wycze­ku­jąco.

– Już cał­kiem inne kro­ple będą prze­pły­wać przed two­imi oczami, nie te same. Te kro­ple wody, które obser­wo­wa­łaś dzień wcze­śniej, odpłyną już daleko.

– Nie­sa­mo­wite. – Zosia pró­bo­wała sobie wyobra­zić taką poje­dyn­czą podró­żu­jącą kro­plę. – Te kro­ple już mogą nawet wypa­ro­wać i stać się chmu­rami, prawda?

– Tak, bo wokół nas nie­ustan­nie wszystko się zmie­nia, pły­nie.

– Świat jest jak rzeka – roz­ma­rzyła się Zosia.

– Jakaś ty roman­tyczna – prze­ko­ma­rzał się Filip, a Zosia pró­bo­wała go szturch­nąć, ale zro­bił unik i dziew­czynka pra­wie się prze­wró­ciła.

– A gdyby zbu­do­wać tamę i zatrzy­mać rzekę? Lub zebrać wodę do wia­derka i zosta­wić w spo­koju… – Zosia wpa­dła nagle na pomysł.

– To ta woda i tak będzie się zmie­niać. Wypa­ruje, odfru­nie, przy­leci inna chmura, znowu spad­nie deszcz… I różne małe żyjątka w tej wodzie będą robić swoje, one też zmie­nią tę wodę. Tama może zatrzy­mać bieg rzeki, ale nie da się zatrzy­mać całego świata.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki