Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
351 osób interesuje się tą książką
Trevor Lewis jest jednym z założycieli W&L&C Media, firmy, która z impetem wkroczyła na rynek dziennikarski. Jako dyrektor finansowy, Lewis zdobywa najbardziej pożądanych sponsorów, jednocześnie korzystając z licznych przywilejów oferowanych przez świat biznesu. Jego arogancja, bezpośredniość i nieprzewidywalność sprawiają, że nawet najwięksi gracze na rynku czują się niepewnie w jego obecności. Trevor chętnie reprezentuje firmę na różnego rodzaju eventach, ciesząc się swoją sławą.
Choć jego życie jest pełne pracy, pieniędzy i sławy, jego przeszłość wciąż ma wpływ na jego decyzje. Traumy z dzieciństwa kształtują jego brak empatii i trudności w wyrażaniu uczuć. W jego życiu brakuje miejsca na miłość, współczucie czy litość. Jedynym wyjątkiem była odważna dziewczynka z jego przeszłości, która przywróciła mu wiarę w siebie, którą pielęgnuje do dziś.
Mia Green to młoda, szczęśliwa psycholog, która z dumą realizuje swoją ścieżkę kariery. Jej profesjonalizm oraz ciepłe i empatyczne podejście do pacjentów dają im nadzieję na lepsze jutro. Wychowywana przez samotną matkę, Mia wie, jak ważna jest niezależność, dlatego twardo stąpa po ziemi, starając się nie zboczyć z obranej drogi. Mimo sukcesów zawodowych brakuje jej miłości. Ma nadzieję, że pewnego dnia spotka kogoś, kto zapewni jej uczucie bezpieczeństwa i miłości.
Los stawia na jej drodze Trevora Lewisa. Od początku Mia nie darzy go sympatią, dając jasno do zrozumienia, że nie może liczyć na jej przychylność. Jednak Lewis nie jest typem, który unika wyzwań. Czy podejmie rękawicę rzuconą przez Mię?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 580
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ 1
TREVOR
Obserwuję z okna mojego gabinetu pęd miasta, które za każdym razem wzbudza we mnie te same emocje. Stojąc w najwyższym punkcie naszego biurowca, patrzę na wszystko z góry. Potęga, władza i pieniądze unoszą się z każdego pierdolonego kąta tego budynku. W&L&C Media to moje dziecko, chociaż nie tylko moje, bo Matt i Michael również włożyli w nie całą swoją energię. Jako udziałowcy działaliśmy razem i zawsze patrzyliśmy w jednym kierunku. Dobro firmy jest stawiane ponad wszystko. Nie ma nic cenniejszego niż pozycja na rynku, szczególnie, że latami ciężko pracowaliśmy, aby osiągnąć szczyt.
Mają nas respektować, bać się każdego materiału, który wychodzi na światło dzienne. Słowo to władza, a ja uwielbiam się nią upajać, kiedy po raz kolejny Matt obnaża następną kurwę z kolorowego światka. Moralność jest ostatnią rzeczą, jaką można odnaleźć w tym celebryckim burdelu. Wielu błagało, abyśmy nie tworzyli o nich materiału. Straszyli prawnikami, sądami, a jednak prawda zawsze się obroni. Niezależnie, ile spadnie na nas krytyki, zawsze idziemy do przodu, a odwracamy się tylko wtedy, kiedy nie mamy pewności, że dobiliśmy szkodnika.
Matt jest dziennikarzem mającym siódmy zmysł. Jest idealny do tej roboty i bezwzględny w swoich opiniach. To jego materiały budzą najwięcej kontrowersji i przynoszą nam rozgłos. Stał się tym, którego boją się wszystkie kurwy ze świata biznesu czy rozrywki. Nikt bowiem nie chce trafić na tapetę Walkera, bo kiedy zwrócisz jego uwagę, możesz być pewny, że nie wyjdziesz cało z tego pojedynku.
Michael jest najbardziej doświadczonym biznesmenem w zarządzie. Jego pokerowa twarz i chłodne obycie zawsze dają nam przewagę w negocjacjach. Wielu myśli, że skoro nie pokazuje się na ściankach, to zapewne ma w dupie to, co dzieje się w firmie. Ale to sterta bzdur. Oboje z Mattem traktujemy go jak kogoś, kto potrafi pomóc nam ocenić sytuacje, które są dla nas niejasne. Umówmy się – kiedy my studiowaliśmy i stawialiśmy pierwsze kroki w biznesie, Michael zjadł już połowę tego światka, i to na przystawkę. Wiem jednak, że wiele poświęcił dla firmy i swojej pozycji. Jego małżeństwo nie wytrzymało próby czasu i dzisiaj skupiony jest tylko na firmie.
Ja z kolei zajmuję się sprawami finansowymi, czyli pozyskuję od grubych ryb miliony dolarów, które zapewniają rozgłos W&L&C Media przy naszym minimalnym wkładzie. Jaki to problem puścić na kilka sekund reklamę jakiegoś gówna? Dla nas to nic, a pieniądze spływają na konto i dają nam niezłe pole do popisu. Oprócz generowania własnych zysków, dostajemy dodatkową gotówkę, którą prężnie inwestujemy w firmę. Jestem również tym, który uwielbia blask fleszy, i chętnie reprezentuję nas na różnego rodzaju eventach.
Kurwa, kocham to.
Czasem wyjdzie jakaś drama, jeśli kogoś celowo sprowokuję, ale zazwyczaj obraca się to na naszą korzyść. Zresztą każdy pierdolony kutas w Nowym Jorku może pocałować mnie w dupę. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wchodzi mi w drogę, bo wie, że to jak spotkanie roweru z cholerną ciężarówką.
Gówno mnie obchodzą ludzkie uczucia. Nie mam w zwyczaju gryźć się w język, udawać kogoś, kim nie jestem, albo co gorsza, przymilać się, aby coś osiągnąć. I tak biorę co chcę. Bez zbędnego pierdolenia, bo biznes lubi konkrety. Trzeba mieć twardą dupę, jeśli chce się coś osiągnąć, szczególnie w branży opierającej się na Internecie i kanale na YouTube. Nikt nie będzie się pytać o twoją drogę, a o efekt końcowy. Dlatego od początku twardo stąpam po ścieżce, którą sam wytyczyłem.
Wiem, co piszą o mnie media, co sądzą kobiety i co rozprawia konkurencja. Ci pierwsi uważają mnie za Boga, ubranego w najlepszy garnitur od Brioni, z rolexem na nadgarstku i o hollywoodzkim uśmiechu. Trudno temu zaprzeczyć, skoro dbam o to, aby wyglądać jak najlepiej. Ćwiczę, dobrze się odżywiam i nie żałuję na siebie pieniędzy.
Kobiety z kolei widzą we mnie ucieleśnienie ich najbardziej wyuzdanych fantazji, które potem daję im w łóżku. Pieprzę je, jak chcę, a one jęczą moje imię tak długo, aż nie padną wykończone na poduszkę. Wszystko się zgadza do momentu, aż żegnam się z nimi na drugi dzień, nie podając im swojego numeru. Wtedy jestem najgorszym chujem, który je wykorzystał. Zapominają, że gdyby mogły, obciągnęłyby mi przy tłumie ludzi, aby tylko zdobyć moją uwagę. Nigdy zresztą nie narzekałem na brak powodzenia u kobiet, jednak zawsze wiedziałem, czego od nich oczekuję. A one i tak się łudziły, że któraś mnie złamie. Nic z tych rzeczy, bo osobą, która cokolwiek im łamie, jestem ja. Ich nadzieje palę za każdym razem, kiedy opuszczają moje mieszkanie.
Z kolei konkurencja wie, że uwielbiam zabawę… przede wszystkim wtedy, kiedy w grę wchodzą grube miliony dolarów. Przy stole negocjacyjnym rozgrywam swoją własną partią szachów, opartą na moich regułach. Moją inspiracją są słowa Pablo Picasso, które brzmią: „Naucz się zasad jak profesjonalista, by móc je potem łamać jak artysta”.
W pierwszej kolejności opanowałem wszystkie możliwe struktury piramidy finansowej, zasady panujące na rynku, a także umiejętność odpowiedniego odczytywania poszczególnych graczy. Dzięki tej wiedzy nauczyłem się swobodnie manipulować faktami, dając innym złudne wrażenie wygranej, aby potem zniszczyć ich w najbardziej podły sposób. Nikt ze mną jeszcze nie wygrał. Nikt nie sprawił, że choć przez moment poczułem się zagrożony z jakiejkolwiek strony. Siła moich argumentów zawsze przewyższała każdego najbardziej doświadczonego i zapalonego biznesmena, który stawał na mojej drodze. On traktował mnie jak przeszkodę, a ja traktowałem go jak… robaka, którego trzeba wgnieść w ziemię, aby nigdy więcej mnie już nie wkurwiał.
Poprawiam swoją czarną koszulę, a następnie słyszę głośne pukanie do drzwi. Kręcę głową, bo wiem, kto za nimi stoi. Tylko Matt potrafi w nie tak napierdalać, że w sąsiednim budynku idą sprawdzać, kto puka.
– Wejść.
Po chwili moim oczom ukazuje się Walker, szczerzący się od ucha do ucha. Jego usposobienie zmieniło się, odkąd wyciągnął głowę z dupy i po wielu próbach związał się z gówniarą Thomson. Chyba wszyscy w firmie mogli teraz swobodniej oddychać, bo były chwile, w których nie dało się z nim wytrzymać.
– Jak zawsze w szampańskim nastroju. – Podchodzi i siada w fotelu naprzeciwko mojego biurka. – Chcę cię poinformować, że wyjeżdżam na wakacje.
– A obchodzi mnie to, bo…?
Matt posyła mi chory uśmiech, który serwuje przy każdej naszej potyczce słownej. Mimo że czasami się kłócimy, to nadal jest jedną z nielicznych osób, którym ufam.
– Bo jesteś fiutem, a jednocześnie moim przyjacielem, co czyni cię osobą upoważnioną do takiej informacji.
Siadam na fotelu i opieram się wygodnie o zagłówek.
– Gdzie?
– Lecimy do Hiszpanii. Ivy bardzo chciała tam polecieć. – Wystarczy wspomnienie jej imienia, aby głos Matta momentalnie stał się delikatniejszy. – Już zaczęła wykupywać wejściówki do muzeów, abyśmy mogli jak najwięcej zwiedzić.
Parskam śmiechem.
– Trochę jej współczuję.
Mężczyzna marszczy brwi, zakładając nogę za nogę.
– A to niby dlaczego?
– Bo jedyne, co będziesz zwiedzać, to jej cipkę w różnych konfiguracjach.
Matt bez zastanowienia rzuca we mnie butelką wody, która stoi na biurku. Rzut jednak jest na tyle niecelny, że spada za moim fotelem.
– Jeszcze słowo o…
– Jej cipce? – Przerywam, mając niezły ubaw z miny przyjaciela. – Daj spokój, Walker. Znam cię nie od dziś. Jedziesz tam dla niej, ale również dla siebie. Nadrabiasz pięć lat stary i to nic złego. Używaj sobie do woli, tylko proszę, niech ona wróci do Nowego Jorku o własnych siłach.
Matt piorunuje mnie wzrokiem, ale doskonale zdaje sobie sprawę, że celowo go prowokuję. To jedna z moich cech charakteru. Uwielbiam wyprowadzać ludzi z równowagi, bo wtedy stają się łatwiejsi do ogrania. W przypadku przyjaciela jest to jednak tylko i wyłącznie droczenie się, i on o tym wie.
– Planuję się jej oświadczyć – mówi szeptem.
Tym razem to ja zastygam w miejscu. Kurwa, tego się nie spodziewałem. Chociaż w sumie mogłem to przewidzieć, ale nie przypuszczałem, że Walker będzie chciał zrobić to tak szybko.
– Wow.
Wpatrujemy się w siebie jak debile, bo w sumie nie mam pojęcia, co mu odpowiedzieć. Zawsze uważałem małżeństwo za coś, co zostało stworzone tylko po to, aby dawać ludziom złudną nadzieję, że miłość jest trwałym i pięknym uczuciem, które wszystko przetrwa. Pierdolone brednie.
– Nie chcę czekać – stwierdza po chwili ciszy. – Straciliśmy zbyt wiele czasu i go już nie odzyskamy.
Odchrząkuję.
– Nie musisz brać ślubu, aby w pełni wykorzystać czas, który macie. Kochacie się i chyba to jest najważniejsze. Budujecie wspólną przyszłość, więc co ci w tym przeszkadza?
Wypowiadając słowo „kochacie się”, dostaję mdłości. Jednak wiem, że Matt to beznadziejny przypadek, a mała Ivy naprawdę owinęła go sobie wokół palca. W ich przypadku miłość jest nieodłącznym elementem. Walker prostuje się i zerka na mnie poważnym wzrokiem.
– Przeszkadza mi jej nazwisko – cedzi przez zęby. – Zdecydowanie wolałbym nazywać ją Ivy Walker.
Biorę głęboki oddech, po czym uśmiecham się do niego delikatnie. Rzadko to robię, jednak to mój przyjaciel. Znamy się jak łyse konie. Byliśmy razem w różnych pojebanych sytuacjach, więc on jedyny mógł zobaczyć nieco prawdziwego mnie.
– A więc powodzenia – odpowiadam spokojnie. – Mam nadzieję, że powie „tak” i nie będę musiał potem pocieszać twojego skretyniałego tyłka.
– O to możesz być spokojny.
Jedyne, co mogę teraz robić, to cieszyć się jego szczęściem. W końcu to ja kazałem mu przejrzeć na oczy, kiedy jak debil uporczywie trzymał się przeszłości.
– Michael wie?
Matt kiwa głową.
– Powiedziałem mu dzisiaj. Dacie sobie radę beze mnie przez dwa tygodnie. Harmonogram programów jest ustalony. Materiały przygotowane i ludzie dobrani w odpowiednich konfiguracjach. Wystarczy, że będziesz miał na nich oko.
– Jasne. – Przejeżdżam dłonią po zaroście. – W końcu każdy chce być przeze mnie zaopiekowany.
Walker posyła mi wątpliwe spojrzenie.
– Raczej każdy spierdala, kiedy cię widzi, bo nigdy nie wiadomo, jaki masz humor.
– Fantastycznie. – Odsłaniam zęby w idealnym uśmiechu. – Tak ma pozostać. A więc baw się dobrze i wracaj bezpiecznie.
Matt wstaje i posyła mi delikatny uśmiech. Wie doskonale, że firma nie upadnie, kiedy go nie będzie, choć podejrzewam, że i tak będzie wszystko monitorować. To nie byłby Matt Walker, gdyby nie był maniakiem kontroli. Tak jak cała nasza trójka. Mężczyzna rusza do wyjścia i już ma nacisnąć na klamkę, kiedy odwraca się w moją stronę.
– Prawie zapomniałem! Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę.
Wstaję z fotela, wkładam ręce do kieszeni i idę w jego kierunku. Przystaję na środku mojego biura.
– Matthias chce wziąć pożyczkę, aby móc włożyć swoje pieniądze w warsztat.
Wyczuwam po jego tonie, że nie jest tym zachwycony, jednak postanawiam mu nie przerywać.
– Obiecałem mu, że jeśli zgodzi się otworzyć ze mną interes, będzie mógł zainwestować kasę, choć wcale nie musi wiązać się kredytem, bo mam fundusz na cały warsztat. Od pół roku funkcjonujemy na rynku i całkiem dobrze nam to wychodzi, ale Matthias jest pamiętliwy. – Wzdycha bezradnie i opiera ręce na biodrach. – Chce udowodnić mi, że też jest w stanie zapracować i dołożyć się do firmy. Nie jestem zwolennikiem pożyczek, dlatego jeśli miałbyś chwilę, podjedź i pogadaj z nim o tym. Być może ciebie posłucha, bo ja i Ivy nie mamy na niego wpływu.
– A ja będę jakiś miał?
Walker przewraca oczami.
– Jesteś finansistą i znasz każdy rynek, w którym obraca się pieniędzmi. Powiedz mu, jak to wygląda, przedstaw argumenty, a być może zrezygnuje z tego chorego pomysłu.
Przecieram twarz dłonią.
– Postaram się.
– Dzięki, Trev.
Mężczyzna znika za drzwiami, a ja unoszę oczy ku górze. Ja pierdolę, znam Matthiasa i wiem, że rozmowa z nim to będzie nie lada przeprawa. Jest równie uparty jak jego brat, więc moja misja może okazać się niewypałem, jednak i tak spróbuję. Może troszkę go postraszę, aby ten pomysł wyleciał mu z głowy szybciej, niż na niego wpadł.
Podchodzę do biurka i otwieram laptopa. Od razu wchodzę na skrzynkę pocztową, na której roi się od wiadomości. Jeszcze dzień bez asystentki i osobiście dostanę pierdolca. Kiedy Grace powiedziała mi, że odchodzi z firmy z powodu ciąży, myślałem, że mnie rozniesie ze złości. Była moją nieocenioną pomocą i to, co różni ją od innych kobiet, to fakt, że nigdy się nie pieprzyliśmy. Jest porządna i ma męża, choć w sumie i tak by mi to nie przeszkadzało. Jednak z jakiegoś powodu bardzo ją lubiłem. Znała mnie, moje przyzwyczajenia, styl pracy. Nie zadawała bezsensownych pytań, tylko działała. Być może dlatego zyskała mój szacunek, a teraz kiedy jej nie ma, mam ochotę wypieprzyć laptopa przez okno. Nic się nie układa. Kandydatek wciąż przybywa, jednak jak wybrać taką, która nie spieprzy wszystkiego na starcie?
Wzdycham, po czym dzwonię do działu kadr. Ella odbiera po pierwszym sygnale.
– Tak, panie Lewis?
Jej głos jest tak słodki i mdły, że mam ochotę powiedzieć jej, żeby przestała gadać do mnie jak do dziecka, jednak się powstrzymuję.
– Masz jakąś dziewczynę? – warczę wkurwiony. – Sprawy się piętrzą, a ja nie jestem w stanie ogarnąć wszystkiego i być w pięciu miejscach naraz.
Kobieta odchrząkuje.
– Oczywiście, znalazłam kogoś na miejsce Grace. Zacznę ją wdrażać, aby mogła zacząć najszybciej, jak to możliwe.
– Świetnie. Kiedy zaczyna?
– Myślałam o przyszłym tygodniu, aby…
O czym ona pieprzy? Mam zostać jeszcze tydzień bez asystentki? Czy naprawdę w dzisiejszych czasach trudno jest znaleźć osobę, która będzie ogarniać mój grafik i dopasowywać go pode mnie?
– Wykluczone. – Zerkam na zegarek, dostrzegając, że została mi godzina do spotkania z firmą PowerSip. – Za chwilę wyjeżdżam na spotkanie. Kiedy wrócę, moja asystentka ma siedzieć przy pieprzonym biurku i wykonywać swoje obowiązki. Ani dnia dłużej. Ma cztery godziny, aby zapoznać się ze wszystkim, czego od niej oczekuję.
– Tylko, że… – duka w słuchawkę, a ja zaciskam coraz mocniej na niej dłoń. – To moja siostrzenica i…
– I jeśli nawali, wylecicie obie, rozumiesz? – Wychodzę z gabinetu, kierując się do windy. – Lepiej dobrze ją przygotuj, bo będzie miała nie lada przeprawę.
Rozłączam się i kręcę głową. To jest, kurwa, nie do pomyślenia, aby nie potrafić zapamiętać kilku podstawowych kwestii związanych ze swoim stanowiskiem pracy. Czy naprawdę wymagam wiele? Grace miała przy mnie chrzest bojowy, ale była bystra i pojętna. Szybko nauczyła się działać i teraz wiem, jak bardzo mi jej brakuje. Muszę dorzucić jej jakąś premię, bo naprawdę na to zasłużyła.
Drzwi windy otwierają się, a ja pewnym krokiem wychodzę na główny hol naszej firmy. Każdy, kto mnie mija, albo patrzy ze strachem, albo z podziwem. Przyzwyczaiłem się do tego. Bywam wybuchowy i nie raz dałem temu pokaz. Nigdy nie wiadomo, jaki mam akurat humor, więc każdy woli trzymać się ode mnie z daleka. Dzięki temu przychodzą do mnie pracownicy z konkretami, a nie z pierdołami.
Rześkie powietrze uderza moją twarz, a ja od razu kieruję się do samochodu. Audi Q8 jest moim nowym nabytkiem i zdecydowanie najbardziej je uwielbiam. Duży samochód, skórzane wyposażanie i czarny kolor lakieru. To prawdziwa bestia, którą kocham prowadzić. Wsiadam za kierownicę i wyjeżdżam spod firmy, kierując się do siedziby PowerSip, która produkuje napoje izotoniczne dla sportowców. Nasz kanał opiera się na opisywaniu wydarzeń sportowych, a także na wywiadach ze sportowcami, więc skoro chcą zostać naszymi sponsorami, to dlaczego tego nie wykorzystać? Matt popiera mój pomysł, a Michael daje mi wolną ręką, bo wie, że wyciągnę od nich tyle, ile chcę, a przy okazji dowiem się, co ciekawego słychać u naszej konkurencji.
Po czterdziestu minutach jestem na miejscu. Zerkam na przeciętnej wielkości budynek, w którym mieści się siedziba PowerSip. Dostrzegam parking wyznaczony zapewne dla zarządu firmy, więc bez większego zastanowienia podjeżdżam i parkuję na jednym z miejsc. Gaszę silnik, zgarniam marynarkę i wychodzę z samochodu, a w moją stronę biegnie jakiś mężczyzna w pomarańczowej koszuli.
– Przepraszam bardzo…
– Nic się nie stało.
Przerywam jego jazgot i ruszam do wejścia, zarzucając marynarkę na jedno ramię. Facet patrzy na mnie, jakbym zwariował.
– To miejsce dla prezesów!
Odwracam się do niego i uśmiecham bezczelnie.
– W takim razie świetnie się składa, bo jestem jednym z nich.
Zostawiam mężczyznę w lekkim szoku i wchodzę do środka. Od razu uderza mnie nieprzyjemny zapach starych mebli. Ja pierdolę, czy tak trudno zainwestować w remont? Chcą przekazać pieniądze na reklamę, jednak ja nie widzę w tym sensu, skoro już na wejściu wali nudą. Biorę głęboki oddech, a potem pokonuję kolejne schody, aby dojść na odpowiednie piętro. Oczywiście nie ma tutaj windy, ale nie mam nic przeciwko takiej przebieżce.
Dopiero na trzecim piętrze czuć powiew świeżości. Ściany odmalowane są na szary kolor, przez co nie jest tutaj tak ponuro. Pod ścianą postawiona jest elegancka kanapa, a przed nią marmurowy stolik, na którym stoją karafka z wodą i miseczka z cukierkami.
– Panie Lewis! Witamy w siedzibie PowerSip. Cieszę się, że znalazł pan dla nas czas!
Z jednego z pomieszczeń wychodzi mężczyzna około pięćdziesiątki. Schludnie ubrany i uśmiechnięty od ucha do ucha. Podchodzi do mnie i wyciąga rękę.
– Elijah Brooks. – Przedstawia się. – To zaszczyt.
Witam się z nim uściskiem dłoni, nadal lustrując otoczenie.
– Wiem – mówię znudzony, a potem dodaję: – Widzę, że przechodzicie remont.
– Tak, tak! Inwestujemy teraz w ten budynek, bo nareszcie udało nam się go kupić. Możemy więc spokojnie wykładać pieniądze, nie martwiąc się, że ktoś nas wyrzuci. Wie pan, jak dzisiaj jest.
Przytakuję.
– Jedyne, czego tutaj trzeba, to kilku drobnych poprawek, i będzie to wyglądać idealnie.
Marszczę brwi. Jedyne, czego tu brakuje, to bomby atomowej, która sprzątnęłaby to gówno z powierzchni ziemi. Skoro dopiero teraz kupili budynek, to jak oni prosperują? Zdają sobie sprawę, kim jesteśmy? Mam nadzieję, że Walker nie wsadził mnie na minę, bo osobiście go zajebię.
– Zapraszam do środka. – Wskazuje dłonią na jedne z otwartych drzwi. – Czekamy na pana wraz z całym zarządem.
– Proszę prowadzić.
Mężczyzna rusza przodem, a ja idę za nim, modląc się w duchu, aby to spotkanie nie okazało się klapą. Kiedy wchodzę do środka, kilka osób patrzy w moją stronę, jakby doznało jakiegoś olśnienia. Przyzwyczaiłem się do tego, bo trudno nie wzbudzać podziwu, kiedy rozpisują się o tobie największe brukowce. Niemniej jednak i tak nie dbałem o to, kto i jak na mnie patrzy. Jedyne, czego oczekiwałem, to respektu i szacunku, a ten miałem podany na tacy.
Pan Brooks przedstawia mnie trzem członkom zarządu, którzy mam wrażenie, że zaraz się rozpłaczą, choć nawet jeszcze nie zacząłem mówić. Przypominają dzieciaki czekające na sprawdzian, który ma rozpierdolić ich życie. Na końcu przedstawia mi młodą kobietę o blond włosach i niebieskich oczach.
– A to moja córka, Scarlett – mówi z dumą. – Pracuje razem z nami i zajmuje się marketingiem.
A więc córeczka, która dostała posadę dzięki ojcu. Kurwa, jakie to powtarzalne. Niemniej jednak ściskam jej dłoń i patrzę prosto w jej oczy.
– Miło mi.
– Mnie również – odpowiada lekko zachrypniętym głosem.
Od razu rozpoznaję ten uwodzicielski ton, tak samo jak sarnie spojrzenie dziewczyny, kiedy lustruje moją twarz. Zbyt wiele kobiet przerobiłem, aby to przegapić. Nie umyka mi jednak drżenie jej ciała, ale nie zajmuję sobie tym głowy.
– Zaczynajmy!
Klaszcze w dłonie pan Brooks, a ja siadam na wyznaczonym miejscu.
– Nasza firma zajmuje się produkcją napojów izotonicznych oraz suplementów dla sportowców. Ze względu na to, że wasz kanał opiera się w znacznym stopniu na filmach opisujących wydarzenia sportowe i wywiady ze znanymi osobami z tego świata, można powiedzieć, że idealnie do siebie pasujemy. My mamy dobrej jakości produkty, a wy kreatywność i zasięgi, przez co nasza współpraca może być korzystna dla naszej jak i waszej firmy – przemawia jeden z mężczyzn, który co rusz zerka na kartkę. – Naszym celem jest przede wszystkim zmaksymalizowanie sprzedaży produktów, a także rozsławienie nazwy firmy. Dostaniecie od nas produkty zapakowane w ekskluzywne boxy, które będzie można otworzyć na wizji podczas transmisji na żywo, a także otrzymacie kupony rabatowe na cały asortyment w naszym sklepie. Za jeden film jesteśmy w stanie zapłacić wam piętnaście tysięcy dolarów, a pieniądze z rabatów idą w równym udziale. Dodatkowo wszyscy pracownicy zaangażowani w projekt otrzymają od nas prezent w postaci produktów do testowania oraz recenzowania.
Mężczyzna kończy swoją przemowę i zerka na mnie, próbując wybadać moją reakcję. Każdy próbuje, ale nikomu się to nie udaje. Nie pokazuję swoich emocji i trudno mnie rozszyfrować. To jedna z moich najlepszych cech jako negocjatora. Poprawiam spinkę w moim mankiecie, po czym skanuję wzrokiem wszystkich obecnych.
– W&L&C Media to firma, która ma na swoim kanale ponad dwieście milionów obserwujących. Przekłada się to na zaangażowanie naszych widzów, którzy zaufali nam w kwestii treści, jakie im wysyłamy – zaczynam stonowanym głosem. – Czy naprawdę pan myśli, że piętnaście tysięcy dolarów i kilka sztuk gówna z waszego sklepu sprawi, że będziemy dawać wam pole do promocji?
Po sali rozlega się szmer.
– Nasza firma to nie fundacja charytatywna, która promuje miernotę. Jeśli chcecie podjąć z nami współpracę, to z pewnością nie na takich warunkach.
Pan Brooks odchrząkuje.
– Z całym szacunkiem, panie Lewis, ale nasze produkty są dobrej jakości i…
– Nie przebijają się pośród innych, panie Brooks. – Przerywam mu, patrząc prosto w oczy. – Dobry produkt broni się sam. Nie potrzebuje wielkiej reklamy, aby klienci chcieli po niego sięgać. Za pana zgodą zerknąłem na raporty sprzedażowe, które wskazują jednoznacznie, że wasza sprzedaż leży. Wasz sklep ledwo wiąże koniec z końcem, media społecznościowe nie istnieją i aż się prosi, aby przejął je ktoś kompetentny.
Kiedy rozmawiałem z Mattem o tej firmie, wiedziałem, że nie mają się najlepiej, ale Walker namówił mnie, abym dał im szansę. Czasami naprawdę zdarzało się, że ktoś miał dobry produkt i wiernych klientów, ale brakowało mu tego wiatru w żagle. Brali więc pożyczki, aby móc nam zapłacić w zamian za reklamę. Efekt był taki, że już po miesiącu byli na plusie bardziej, niż mogli się tego spodziewać.
– Poza tym piętnaście tysięcy dolarów to za mała kwota – stwierdzam, bawiąc się długopisem. – Nasze stawki zaczynają się od stu tysięcy dolarów, jeśli ktoś chce zostać naszym sponsorem.
Wszyscy momentalnie robią się bladzi. Ja pierdolę, jeśli oni myśleli, że za piętnaście tysięcy dolarów zrobimy im reklamę życia i się jeszcze pod tym podpiszemy, to byli naprawdę w błędzie.
– Sto tysięcy dolarów? – szepcze jeden z mężczyzn, z tego co kojarzę gość od finansów. – To… – Odchrząkuje nerwowo. – Spora kwota.
Posyłam mu zirytowane spojrzenie.
– Brawo. Widzę, że jest pan na odpowiednim stanowisku, skoro potrafi pan to stwierdzić.
W jednym momencie twarz mojego rozmówcy pokrywa się soczystym rumieńcem.
– Niemniej jednak wpłacając tyle na nasze konto, macie pewność, że wasze produkty i firma zostaną dostrzeżone. W ciągu pierwszego miesiąca zarobicie więcej, niż sto tysięcy dolarów. Wiem, co mówię, bo każda firma, która podejmuje z nami współpracę, potrafi wygenerować takie zyski. Mając taką widownię jak my, praktycznie podsuwamy klientom pod nos wasz produkt. To opłacalna inwestycja.
Na sali zapada cisza. Praktycznie wszyscy patrzą po sobie, jakby któryś z nich miał nagle rzucić niesamowitym pomysłem, dzięki któremu zdecyduję się na wzięcie pod swoje skrzydła ich firmy.
– Czy w obecnej kondycji naszej firmy możemy liczyć na wasze wsparcie? – pyta Brooks niepewnym głosem.
Wzdycham.
– Nie sądzę, aby zarząd się zgodził. Nie macie nic wartościowego, co moglibyśmy zaoferować klientom. Wasz produkt jest słaby, niedopracowany, a firm z napojami izotonicznymi jest na rynku od groma. Ulepszcie produkt, ponownie zastanówcie się nad celem i misją waszej firmy. Zadbajcie o media społecznościowe, bo to dzisiaj największa dźwignia handlu, a potem ponówcie ofertę.
– A gdybyśmy wzięli pożyczkę? – pyta mężczyzna, z którym wcześniej toczyłem intensywną wymianę zdań. – Sto tysięcy, plus wszystkie dodatki, które wymieniłem.
W jego oczach widzę determinację, jednak nadal dla mnie to za mało. Nie potrafiłem wyobrazić sobie naszej współpracy, skoro ledwo wiązali koniec z końcem. Nawet jeśli jakiś bank udzieliłby im pożyczki, to nadal nie byliby klientami, których moglibyśmy pokazać. Oni ledwo zakupili budynek, który straszy swoim wyglądem, i kompletnie nie widzę polotu w tym, co pragną sprzedać.
– Nie jestem przekonany – stwierdzam po chwili. – Moja dobra rada brzmi: naprawcie firmę, dajcie jej nowe życie i bądźcie zaangażowani, a o konkretach pomówimy wtedy, kiedy będziecie na to gotowi. W&L&C Media nie uratuje waszego biznesu, skoro sami zaczynacie w niego wątpić. – Zerkam po twarzach reszty osób, które wbijają spojrzenia w stół. – Ta firma umiera i nawet reklama za milion tutaj nie pomoże. Współpracujemy z klientami, którzy żyją dla swojej firmy, oddychają nią i oddaliby ostatniego dolara, aby ją ulepszyć. Są pewni swojego produktu. A wy nie pokusiliście się nawet o zrobienie krótkiej prezentacji bądź przyniesienie kilku produktów do zwykłej degustacji. Ile macie smaków napojów?
Zerkam na jedyną kobietę na sali, a ona kuli się pod moim spojrzeniem, lecz po chwili odpowiada:
– Trzy.
Kręcę głową, zastanawiając się, kim jest ta banda idiotów.
– I naprawdę nie wpadliście na to, aby przygotować dla mnie coś, co sam będę mógł ocenić? – Zerkam na mądralę, który wcześniej prezentował mi opis produktu. – Pan przeczytał mi coś z kartki i liczył na to, że jak użyje słów „piętnaście tysięcy” i „kody rabatowe”, to zesram się ze szczęścia, ale wiecie co?
Lustruję każdego obecnego na spotkaniu.
– Z takim podejściem nie zbudujecie potęgi. Nie, kiedy sami nie wierzycie w sukces.
Pan Brooks przeciera czoło z potu, zapewne w tym momencie żałując, że mnie zaprosili. Przysięgam, że wbiję Walkerowi mikrofon w dupę, jak przyleci z wakacji.
– Czy moglibyśmy przedyskutować ofertę w gronie zarządu? – pyta cichym głosem. – Proszę tylko o pięć minut.
Wzruszam ramionami. Decyzja została już podjęta, jednak z jakiegoś powodu postanawiam dać im szansę.
– Gdzie jest toaleta?
Wstaję i zerkam na pana Brooksa, któremu zmarszczka pojawia się na czole. Zapewne zastanawia się, co zrobić, aby przekonać mnie do swojego planu, jednak po chwili otrząsa się i mówi:
– Główny korytarz, pierwsze drzwi po lewej.
Pewnym krokiem wychodzę z sali i kieruję się do łazienki. O dziwo wnętrze nie jest tak beznadziejne jak w całej reszcie budynku. Czyste białe płytki, umywalka i toaleta. Odkręcam kran i myję dłonie, biorąc głęboki oddech. Nienawidzę takich spotkań. Jestem wkurwiony, że Walker wprowadził mnie na taką minę, i zastanawiam się, co oni musieli mu zrobić, żeby Matt podsunął mi właśnie ich. Może to ktoś, kogo zna? Kręcę głową na ten niedorzeczny pomysł. Walker nigdy nie dałby nikomu forów.
Wycieram dłonie ręcznikiem papierowym, a kiedy mam już wychodzić, w drzwiach staje Scarlett. Uśmiecha się z napięciem, a następnie robi odważny krok do przodu, przez co ponownie znajdujemy się w łazience. Wzrokiem skanuje moją twarz, zjeżdżając na moją klatkę piersiową, a potem zerka wprost w moje oczy.
– Pomyślałam, że zajmę panu czas.
Jej głos brzmi seksownie, jednak ciało drży, i to nie z podniecenia. Ona się mnie, kurwa, boi.
– Widziałam, jak pan na mnie patrzy. – Kontynuuje swój teatrzyk, tym razem opierając dłoń na moim torsie. – Podobam się panu, prawda?
Lustruję ją z góry do dołu i choć jest naprawdę ładną dziewczyną, to nie mam ochoty na komplikacje. Poza tym ile ona ma lat? Dwadzieścia? Nie, dziękuję. Scarlett ewidentnie jest zmieszana moim brakiem reakcji, ponieważ nie odezwałem się do niej ani słowem. Jedyne, co robię, to obserwuję ją dokładnie, a wnioski, które mi się nasuwają, tworzą niepokojący obraz. Po chwili kobieta zjeżdża dłońmi do mojego rozporka, próbując złapać przez spodnie mojego kutasa, ale zanim to zrobi, łapię ją za rękę i przyciągam do siebie.
– Możesz mi powiedzieć, co ty odpierdalasz, dziewczyno? – pytam surowym głosem.
Oczy Scarlett robią się wielkie jak spodki i tym razem całe jej ciało drży z napięcia.
– Ja tylko… pomyślałam… – duka trzy po trzy. – Myślałam, że się panu podobam.
Parskam śmiechem. Jeśli myśli, że może sobie ze mną pogrywać, to naprawdę nie wie, kim jestem.
– Posłuchaj… – zaczynam, zbliżając się do niej. – Masz dwa wyjścia. Pierwsze z nich to wyśpiewanie mi całej prawdy, co tu, do chuja, robisz, a drugie zakłada, że puszczam z dymem waszą firmę, zanim twój tata zdąży przeliterować moje nazwisko.
Jej oczy, choć z początku niewzruszone moimi słowami, po chwili zalewają się łzami. Szloch wypada z jej ust, a ja w tym momencie puszczam jej rękę. Dziewczyna opiera się o ścianę i chowa twarz w dłoniach.
– On ma rację… – szepcze przez łzy. – Jestem do niczego. Niczego nie potrafię.
Marszczę brwi.
– Patrz mi w oczy, jak ze mną rozmawiasz. – Żądam, a jej oczy ponownie odnajdują moje. – Powiedz mi prawdę. Tylko to może cię uratować. Trzeci raz nie zadam tego pytania.
Kobieta bierze głęboki oddech, zaczynając nerwowo wykręcać palce.
– Ja… – Przełyka głośno ślinę. – Miałam pana uwieść…
W tym momencie adrenalina ścina moje żyły.
– Co takiego?
– Miałam sprawić, żeby przyjął pan naszą ofertę. – Ponownie dławi się łzami. – Nie chciałam tego robić, ale mój tata…
Biorę głęboki oddech, aby uspokoić szalejący we mnie ogień. To jest, kurwa, coś, czego się nie spodziewałem.
– Twój ojciec kazał ci mnie uwieść?
Jeden ruch głową. Potwierdzenie. Przymykam na moment oczy. Brooks wydawał się być normalnym gościem, może nieco cipowatym. Jednak teraz wiem, że dotknąłem prawdziwego gówna.
– Tak bardzo przepraszam… Nie chciałam tego robić.
Zerkam na nią i w tym jednym pierdolonym momencie dostrzegam kogoś, kto nie został ochroniony, tak jak ja kiedyś. Kogoś, kto został sam i nie mógł sobie poradzić. Jakim trzeba być ojcem, aby kazać córce rzucić dupą w zamian za jebaną reklamę? Stary skurwiel naprawdę nie wie, na kogo trafił.
– Posłuchaj mnie – warczę. – Nie mam pojęcia, jakie masz relacje z ojcem, ale w tym momencie daję ci szansę.
Kobieta otwiera szeroko oczy, tak, jakby nie spodziewała się moich słów.
– Zostaniesz moją asystentką. Będziesz dostosowywać się do moich zasad, a ja nauczę cię, jak nie być podnóżkiem, a królem w tym świecie. Pokażę ci, jak zostać człowiekiem sukcesu, i dam ci szansę na zbudowanie swojego wizerunku.
Trudno odczytać mi jej reakcję. Stoi w miejscu i gapi się na mnie, jakbym proponował jej orgię.
– Chyba że wolisz zostać z ojcem, który zapewne sprzeda cię jak kurwę na kolejnym spotkaniu z innym typem, ale pamiętaj, on może się nie zatrzymać.
Scarlett otrząsa się z amoku i krzyżuje dłonie na swoich piersiach.
– Nie chcę być popychadłem – mówi nieco pewnym głosem. – Ale jeśli się mu sprzeciwię, odbierze mi pieniądze i wyrzuci z domu. Wyrzeknie się mnie i jeśli pan mnie również wyrzuci, będę nikim.
– Więc się będziesz starać, abym cię nie wyrzucił. Całą swoją energię poświęcisz na naukę i zrozumienie naszej firmy. Postaram ci się pokazać jak najwięcej, a i pracownicy w naszym wydziale z pewnością wdrożą cię w plany.
Choć nie wiem, co strzeliło mi do łba, aby jej to zaproponować, to z jakichś nieznanych sobie pobudek chcę jej pomóc.
– Zaryzykuję… i dziękuję za szansę.
Wkładam rękę do kieszeni, wyciągając jedną ze swoich wizytówek, po czym podaję ją dziewczynie. Odbiera ją ode mnie, a jej dłoń nadal drży.
– Jeśli dzisiaj się wyprowadzisz, możesz zamieszkać w moim mieszkaniu. I tak miałem szukać najemcy. W poniedziałek dostaniesz kartę naszej firmy, na którą zostaną przelane pieniądze na poczet twojej pracy. Będziesz mogła kupić, co potrzebujesz.
– Naprawdę? – pyta, jakby niedowierzała. – A czynsz? Nie chcę mieszkać za darmo i być dla pana ciężarem.
– Kiedy zaczniesz pracować, odbiję sobie to od twojej wypłaty, a teraz… – Ruchem dłoni każę się jej odsunąć, abym mógł wyjść z łazienki. – Pozwól, że ostatni raz porozmawiam z twoim ojcem.
Dziewczyna kiwa głową, jednak strach w jej oczach jest niemal namacalny. Pewnym krokiem wychodzę i w kilka chwil pokonuję cały korytarz. Przy stole siedzą już wszyscy i zerkają na mnie z zaciekawieniem, jednak moje oczy szukają kogoś innego. Pan Brooks uśmiecha się, jakby wygrał jakiś los na loterii.
Oddał swoją córkę jak bydło.
Nie ochronił jej.
Ojciec nie ochronił własnego dziecka.
Zanim gniew do reszty pochłania mój umysł, uśmiecham się w najbardziej przerażający sposób i podchodzę do niego spokojnym krokiem. Nie siadam na krześle, tylko opieram dłonie o blat stołu, nachylam się i szepczę:
– Za ten numer twojej firmy już nie ma.
Twarz mężczyzny momentalnie blednie, a ja patrzę na niego z największą pogardą. Prostuję się i wychodzę, zostawiając całą tę bandę idiotów za sobą. Na korytarzu mijam przerażoną Scarlett.
– Masz mój numer. Jak coś to dzwoń lub napisz sms.
Dziewczyna przytakuje, a ja ruszam pewnym krokiem, aby jak najszybciej opuścić to miejsce.
– Panie Lewis! Proszę zaczekać!
Brooks próbuje mnie zatrzymać, jednak ja nie mam zamiaru poświęcić ani minuty tej starej kurwie. W akompaniamencie jego krzyków opuszczam tę ruderę, ciesząc się, że zdobyłem dobry temat na naprawdę ciekawy materiał. Mam nadzieję, że firma PowerSip zgaśnie tak szybko, jak jedna ze zdmuchniętych świeczek w moje urodziny.
Wychodzę na zewnątrz, a adrenalina nadal we mnie buzuje. Choć jestem daleki od okazywania emocji, to ta sytuacja wyprowadziła mnie z równowagi. Idę do samochodu, wsiadam do niego, a kiedy zamykam drzwi, opieram się o zagłówek i zamykam oczy. Prawą ręką dotykam lewego nadgarstka, wyczuwając delikatne zgrubienie pod materiałem koszuli. Mój talizman i gwarancja przypływu spokoju. Biorę głęboki oddech, a następnie odpalam auto i ruszam do siedziby firmy.
Ruch na drodze jest dość płynny. Cieszę się, bo gdybym miał stać w korkach, to miałbym o wiele więcej czasu na rozmyślania o całej tej chorej sytuacji, której byłem świadkiem. Kurwa, co za ojciec robi takie rzeczy? Obrzydzenie to minimum, które do niego w tym momencie czuję. Kiedy dostrzegam dumny szyld naszej firmy, oddycham z ulgą.
Nareszcie w domu.
Parkuję samochód i idę do wejścia, chcąc jak najszybciej znaleźć się w środku. Muszę zająć głowę pracą, bo inaczej oszaleję. Mike, nasz ochroniarz, stoi obok recepcjonistki, uśmiechając się do niej lubieżnie. Odkąd Nicole odeszła, musieliśmy znaleźć na jej miejsce kogoś równie dobrego i dzięki Bogu, że zajął się tym Michael.
– Panie Lewis.
Kiwa głową, a ja odpowiadam tym samym gestem i ruszam do wind. Wbijam numer odpowiedniego piętra i czekam cierpliwie, aż znajdę się w moim gabinecie. Nie wiem, czego oczekiwałem po tym spotkaniu, ale zdecydowanie nie takiego scenariusza się spodziewałem. Mam ochotę napisać do Matta, żeby się jebał ze swoimi pomysłami, ale wiem, że teraz zapewne pakuje się na wakacje życia, dlatego nie mam zamiaru psuć mu humoru.
Zepsuję mu go, kiedy wróci.
Dźwięk windy przywołuje mnie na ziemię. Kiedy się otwiera, pewnym krokiem wychodzę na korytarz, dostrzegając, że przy biurku mojej asystentki siedzi młoda dziewczyna. Ciemne włosy upięte ma w gustownego koka, jej elegancka sukienka opina smukłe ciało. Kiedy mnie dostrzega, od razu wstaje, niczym dobrze wytresowany żołnierz. Najwyraźniej Ella lubi ryzykowną zabawę, skoro jej siostrzenica siedzi przy biurku mojej asystentki.
– Dzień dobry – duka przerażona.
Wkładam ręce do kieszeni i wzdycham, kierując się do biura. W ostatniej chwili rzucam przez ramię:
– Kawa za dwie minuty.
Wchodzę do środka i zamykam drzwi. Wyciągam z kieszeni telefon, sprawdzając, czy Scarlett nie napisała, jednak nie mam żadnych wiadomości. Ciekawe, czy przyjmie moją ofertę, czy zostanie przekabacona przez swojego durnego ojca. Zerkam na zegarek, a potem staję przed wielkim panoramicznym oknem. Dzisiaj mam jeszcze sporo obowiązków, a dopiero od poniedziałku zacznie się jazda bez trzymanki. Choć Matt wszystko zorganizował na czas swojej nieobecności, to i tak zawsze coś się wydarzy, dlatego muszę mieć rękę na pulsie. Michael i tak ma swoich spotkań od zajebania, a poza tym zawsze wymienialiśmy się działaniami wzajemnie z Walkerem, kiedy akurat nie było jednego z nas.
Pukanie do drzwi wyrywa mnie z rozmyślań.
– Wejść.
Odwracam się i siadam za biurkiem, obserwując, jak dziewczyna, która ubiega się o pracę w moim dziale, idzie z filiżanką. Robi to dość niepewnie, gdyż ma na sobie pokaźnej wysokości szpilki. Stawia ją obok mnie i posyła mi zdenerwowany uśmiech.
– Kawa czarna z dwiema kostkami cukru.
Posyłam jej szelmowski uśmiech, a potem odsuwam od siebie filiżankę z napojem. Dziewczyna momentalnie robi się blada jak ściana, a ja wstaję i góruję nad nią.
– Nie słodzę – szepczę przerażającym głosem, a potem dodaję: – Możesz się pakować.
W jej oczach dostrzegam błysk łez, a jej oddech przyśpiesza. Ja pierdolę, niech się jeszcze tutaj rozpłacze. Na dzisiaj wykorzystałem limit płaczących kobiet. Dziewczyna stawia niepewne kroki w kierunku wyjścia, a jej plecy drżą, zapewne od powstrzymywania wybuchu płaczu.
– Zaczekaj!
Zaciska rękę na klamce i odwraca się do mnie, a w jej oczach na nowo rozkwita nadzieja.
– Po drodze zgarnij swoją ciocię.
– Ale…
Posyłam jej ostre spojrzenie, po którym tym razem kobieta wybiega z płaczem z gabinetu. Opadam na fotel, prosząc Boga, aby Scarlett okazała się na tyle bystra, by pomóc mi ogarnąć ten burdel. Odwracam się na fotelu i napawam widokiem, który mam z biura. Za każdym razem, gdy go podziwiam, przypominam sobie swoją drogę, jaką przeszedłem, aby móc tutaj być.
Wiem, kim jestem i jak się tutaj znalazłem.
Wiem, że większość ma mnie za skurwysyna, który nie ma uczuć.
I to dlatego jestem najlepszy.
ROZDZIAŁ 2
MIA
Ludzki umysł wzbudzał mój podziw, odkąd tylko pamiętam. Na lekcjach biologii fascynowała mnie jego budowa, kształt, każda najmniejsza rysa na idealnych półkulach. Neurony, komórki glejowe, istota szara, istota biała to jedynie kilka podstawowych komórek oraz struktur mózgu. Nie mogłam pojąć, jak wszystkie uczucia i emocje mogą się w nim pomieścić, dlatego to układ limbiczny interesował mnie najbardziej. Amygdala czyli ciało migdałowate jest kluczowe w odczuwaniu takich emocji jak strach czy agresja. Hipokamp jest bardzo ważny dla tworzenia wspomnień emocjonalnych, a podwzgórze reguluje odpowiedzi fizjologiczne związane z emocjami. Z kolei kora przedczołowa zaangażowana jest w regulację emocji i podejmowanie decyzji, a kora zakrętu obręczy pozwala na rozpoznanie emocji i zarządzaniu reakcjami emocjonalnymi.
Ciekawość świata, którą miałam od dziecka, pielęgnowałam każdego dnia. Wiedza, którą nabywałam w szkole, zawsze dawała mi ogrom satysfakcji. Uwielbiałam znać ciekawostki, zagadnienia i wszystko to, czym mogłam potencjalnie zabłysnąć w towarzystwie. Wiedza to władza, a ja uwielbiałam ją posiadać. Nie dlatego, aby coś komuś udowadniać, ale po to, aby czuć się komfortowo, zdając sobie sprawę, że nikt nie może mnie zagiąć. Poza tym kiedy przynosiłam do domu bardzo dobre stopnie, wszyscy się cieszyli i byli ze mnie dumni. Nawet kiedy… mój ojciec nas porzucił, zawsze sprawiałam tym radość mamie.
Jestem wychowana przez kobietę, która pomimo tego, co przeżyła, nigdy nie zboczyła z obranej przez siebie drogi. Jako pielęgniarka na co dzień pomaga ludziom i jest w tym najlepsza. Moja mama, Valentina – ma piękne brązowe włosy i zielone oczy. Dobroć bije od niej każdego dnia. Nie raz zdarzyło się już, że pacjenci, którymi się zajmowała, zawitali w progi naszego domu. Uwielbiają ją.
Mój ojciec z kolei… jest człowiekiem, który widzi jedynie czubek własnego nosa. Wysoki blondyn o niebieskich oczach oraz szarmanckim usposobieniu, na którego lecą wszystkie kobiety. I tak pewnego razu… zdradził mamę. Czy to był pierwszy raz? Podejrzewam, że nie. Od zawsze miał powodzenie u płci pięknej, choć dla mnie to moja mama zawsze stanowiła ikonę piękna. Byłam zbyt mała, żeby cokolwiek zrozumieć, ale do dziś pamiętam jej słowa, kiedy odchodził.
Czy ja ci nie wystarczam?
To pytanie utkwiło w mojej pamięci, a wyraz jej twarzy – tak bezbronny i zraniony – będzie prześladował mnie do końca życia. Na początku mama tłumaczyła, że pokłócili się z tatą, ale zapewniała o jego miłości do mnie. Tej, której nigdy nie otrzymałam, bo ojciec nie chciał się ze mną widywać. Zostawił nas bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia, zaczynając budować rodzinę z zupełnie inną kobietą. Gdy dorastałam, bardzo mi go brakowało. Przypominałam sobie chwile, kiedy byliśmy razem. Jego ciepłe spojrzenie, kiedy czytał mi bajkę na dobranoc oraz wygłupy na placu zabaw. A potem byłam coraz starsza i zrozumiałam, co się naprawdę wydarzyło. A na taką wiedzę żadne dziecko nie może być przygotowane.
Emocje, które mi wtedy towarzyszyły, były destrukcyjne. Nienawidziłam go za to, co zrobił. Gardziłam nim za to, że zostawił mamę, choć ona robiła dla niego wszystko i nawet po tym, co się wydarzyło, mówiła o nim dobrze. Wszystko kumulowało się w mojej głowie niczym ciemne chmury, które przyćmiewały mój umysł. Czułam się przez to mniej sobą, ponieważ skupiałam się na negatywnych uczuciach. Zaczęło mnie to przytłaczać, dlatego poprosiłam mamę o pomoc. Ze względu na to, że pracowała w szpitalu, umówiła mnie na wizytę do pani psycholog. Na początku peszyła mnie wizja, że będę opowiadać o swoich traumach obcej osobie, jednak w jej obecności poczułam się bezpiecznie i komfortowo.
Otworzyłam się przed nią i opowiedziałam o wszystkim, co czułam. Począwszy od tego, jak ciężko mi pogodzić się z myślą, że ojciec nas nie wybrał, kończąc na tym, że poczułam się winna rozpadowi ich małżeństwa. W końcu tata nie chciał mnie widywać, prawda? Łatwo było mi wtedy pomyśleć, że to moja wina. Pani psycholog jednak pomogła mi zrozumieć, że to nie ja jestem winna, a rodzice mnie kochają i będą chcieli dla mnie jak najlepiej. Gdy odpowiedziałam, że ojciec nie chce się ze mną spotykać, coś w jej masce pękło i to był jedyny moment, kiedy dostrzegłam w niej emocje.
Rozmawiałyśmy jeszcze przez długi czas i ta rozmowa stała się dla mnie… oczyszczeniem. Potrzebowałam jej i dzięki temu uwolniłam się z łańcuchów, które sama na siebie założyłam. Nie byłam w stanie zmienić przeszłości. Nie mogłam przenieść się w czasie i zatrzymać ojca. To było bolesne doświadczenie, ale potrzebne, bo po wyjściu z gabinetu wzięłam głęboki oddech, a wszystko nagle zaczęło się układać. Złość i nienawiść, które plątały się we mnie, ustały, a w ich miejsce pojawiły inne, lepsze uczucia.
Twoja mama cię kocha i nigdy cię nie zostawi.
Jesteś dla niej najważniejsza i zawsze będzie cię chronić.
Jest z ciebie dumna i zawsze będzie dla ciebie wsparciem.
Kocha cię tak ogromną miłością, która zastąpi ci tatę.
Te słowa pani psycholog pozwoliły mi ruszyć do przodu. Coś, co nie dawało mi spokoju, odeszło w zapomnienie, a ja poczułam się wyzwolona. W tym dokładnie dniu, zerkając na tabliczkę z imieniem i nazwiskiem pani doktor, postanowiłam, że to właśnie chcę robić w przyszłości. Pomagać ludziom opanowywać ich chaos. Dawać im nadzieję nawet wtedy, kiedy będzie źle, oraz wskazywać drogę, na którą powinni wejść.
W liceum miałam wysokie stopnie. Chciałam dostać się na uczelnię, która oferuje dobry program nauczania, a także stypendium. Uczyłam się dniami i nocami, ponieważ miałam jasno obrany cel. Nie chciałam wyjeżdżać daleko od domu, bo martwiłabym się wtedy o mamę, dlatego zdecydowałam się na Seattle University, który oferował studia w zakresie psychologii oraz masę szkoleń, potencjalnie mających pomóc mi w znalezieniu pracy po studiach. Pierwszego dnia na zajęciach poznałam Isabellę – dziewczynę o pięknych ciemnobrązowych włosach i niebieskich jak ocean oczach oraz usposobieniu tak pozytywnym, że od razu nawiązałyśmy więź. Obie miałyśmy podobny cel, choć Isa mierzyła się z czymś gorszym. Pochowała swoją mamę i to był dla niej ogromny cios. Zresztą ja również tak się czułam. Ojciec nie był obecny w moim życiu, więc odczuwałam to tak, jakby umarł. Jakbym zakopała go w ciemnym grobie.
Przez cały okres studiów wspierałyśmy się, a nasza przyjaźń stawała się coraz mocniejsza. Znałyśmy się jak łyse konie i kochałyśmy spędzać razem czas. Nawet jej tata oraz jego nowa partnerka i moja mama lubili przebywać w swoim towarzystwie. Często wyjeżdżaliśmy na wspólne weekendowe wypady. Byliśmy wielką rodziną, która się kochała i nadrabiała wszelkie braki, jakie kiedykolwiek powstały. Przy pomocy naszych rodziców wspólnie z Isą otworzyłyśmy poradnię psychologiczną. Naszym głównym celem stała się pomoc wszystkim, którzy pogubili się w swoim życiu albo stracili jego sens. Chcemy pomagać i staramy się robić to najlepiej, jak potrafimy.
Dzisiaj w Seattle jest piękny, słoneczny dzień. Po ogarnięciu dokumentacji – to jest coś, czego nienawidzę – dochodzą do mnie śmiechy z gabinetu naprzeciwko. Przewracam oczami, bo doskonale wiem, kto przyszedł do Isy.
– Czy możecie choć na chwilę udawać, że wasz związek nie jest pełny rozkwitu, miłości, kwiatków i czułości?!
Krzyczę, a po chwili śmiechy ustają, a dźwięk otwieranych drzwi sprawia jedynie, że mam ochotę się roześmiać. Następnie do mojego gabinetu wchodzi mężczyzna, trzymając w ręku żółte tulipany. Za nim idzie Isabella, której prawie nie widać przez ogromny bukiet czerwonych róż.
– Pomyślałem, że będą pasowały ci do wystroju gabinetu.
Damon posyła mi swój przyjazny uśmiech, a potem wręcza mi tulipany. Parskam śmiechem i wstaję, a potem podchodzę i odbieram od niego kwiaty. Są śliczne. Przytulam go serdecznie, bo jest jednym z tych mężczyzn, którym można zaufać. Uwielbiam go pod każdym względem, ale najbardziej za to, w jaki sposób kocha i szanuje Isę. Patrzy na nią jak na siódmy cud świata i choć dzieli ich piętnaście lat różnicy, to tworzą idealny związek.
– Zobacz na moje – mówi z zachwytem Isa, wystawiając głowę zza bukietu. – Piękne, prawda?
– Cudowne.
Zerkam na jej kwiaty, są naprawdę cudowne. Jednak to fakt, od kogo je dostała, wzbudza w niej najwięcej miłości. Miłe jest to, że Damon zawsze o mnie pamięta. Traktuje mnie jak młodszą siostrę, a ja jego jak starszego brata. Szczerze mówiąc, nigdy nie wyobrażałabym sobie takiego związku, bo dla mnie piętnaście lat to za dużo, ale w przypadku Isy i Damona tego nie widać. Oni po prostu się kochają i można dostrzec gołym okiem, jak bardzo są szczęśliwi. W sumie miłość nie ma żadnych barier, prawda?
– Dziękuję za tulipany. – Zwracam się do mężczyzny. – Podejrzewam, że z moim dystansem do facetów to będą jedyne kwiaty, jakie będę dostawać.
Damon przewraca oczami, zaciskając usta w wąską linię.
– Nie gadaj głupot! Jesteś piękna i młoda. Po prostu… – Zatrzymuje się, jakby analizował dalsze słowa. – Jeszcze nie trafiłaś na kogoś, kto potrafi pokochać tak niezależną kobietę, jak ty. Panowie po prostu obawiają się tego, że zdominujesz ich w związku.
Zaczynam się śmiać i kręcę głową. Tylko on potrafi mnie w ten sposób rozbawić. Chociaż nie uważam, że mogłabym kogokolwiek zdominować. Mam swoje zdanie i twardo stąpam po ziemi, jednak jak każda kobieta marzę o bezpiecznych męskich ramionach, w które będę mogła się wtulić po pracy.
– Nie mogę się doczekać urlopu!
Przyjaciółka ściąga mnie na ziemię, a ja dostrzegam, że Damona nie ma z nami, jednak słyszę, że rozmawia z kimś na korytarzu przez telefon.
– Macie jakieś konkretne plany? – pytam, a następnie zaczynam szukać wazonu. – Ciepłe kraje czy coś innego?
Kuźwa, nie mam nic odpowiedniego. Zerkam na Isę, która przygryza wargę z rozbawieniem, a potem udaje się do swojego gabinetu i przynosi mi niewielki flakonik. Już od tygodnia przyjaciółka mówi o urlopie, a ja nie mam nic przeciwko. Pracujemy praktycznie non stop, więc przyda się jej chwila oddechu.
– Dziękuję. – Odbieram od niej szklane cudo. – To jak z tym urlopem?
– Nie chcemy jechać nigdzie daleko. Może zrobimy sobie jakiś wypad, ale to na weekend. Chcemy posiedzieć w domu i nacieszyć się swoją obecnością.
Wkładam kwiaty do wazonu, po czym kładę je na biurku. Odwracam się do Isy i opieram o blat biurka.
– Czasami takie chwile są warte więcej niż niejedne wakacje w ciepłych krajach.
Przyjaciółka przytakuje, a potem krzyżuje ręce na piersi.
– A ty? Wybierasz się gdzieś?
Wzruszam ramionami.
– Nie mam pojęcia, jeszcze o tym nie myślałam. Z pewnością będę chciała wyciągnąć gdzieś mamę.
Moja rodzicielka przez ostatni czas bierze coraz więcej zmian, aby być blisko ze swoimi pacjentami. Wiem, że ma teraz wiele ciężkich przypadków, co oczywiście przekłada się na to, że chce być blisko nich. Zawsze tak robi. Oddaje swoje serce w stu procentach.
– Jak na razie nie myślę o planach urlopowych, ale ty możesz szaleć. Masz z kim, więc powinnaś korzystać! – Uśmiecham się do niej z rozbawieniem. – Dam sobie radę z poradnią.
Kobieta przewraca oczami.
– Wiem, że dasz. Ogarniamy to wszystko same i jeszcze nie upadłyśmy, więc chyba dobrze wykonujemy swoją robotę.
Śmiejemy się, a po chwili dołącza do nas Damon. Jego ponura mina nie zwiastuje niczego dobrego.
– Co tam? – pytam, patrząc wprost na niego. – Masz taką minę, jakby się coś stało.
– Luke znowu się rozchorował. Jak tak dalej pójdzie, będę siedział w warsztacie od rana do wieczora. – Zerka ze smutkiem na swoją ukochaną. – Nie wiem, czy nie będziemy musieli przełożyć naszych planów.
Isa patrzy na niego ze zrozumieniem. Podchodzi bliżej i wtula się w jego bok, a ten obejmuje ją w pasie.
– Za dużo bierzecie sobie na głowę. Ochłońcie trochę albo zatrudnijcie kogoś do pomocy. We dwójkę nie zbawicie świata, tylko właśnie skończycie z bolącymi kręgosłupami i chorobami co tydzień – stwierdzam poważnym tonem. – Nie ma nic złego w braniu mniejszej ilości zleceń, Damon.
– Mia ma rację. – Potwierdza moja przyjaciółka. – Powinniście się zastanowić nad zatrudnieniem kogoś do pomocy.
Mężczyzna bierze głęboki oddech, jednak w żaden sposób nie odpowiada na nasze słowa. To jest ten typ człowieka, który musi wszystko sam przeanalizować i podjąć ostateczną decyzję. Rozmawiamy jeszcze przez dziesięć minut, a potem zakochani opuszczają moje biuro. Ja mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, dlatego siadam do laptopa. Włączam Worda i nanoszę ostatnie poprawki do opinii sądowej, którą muszę wykonać do dość ciężkiej sprawy rozwodowej. Rodzice nie potrafią się porozumieć w kwestii opieki nad pięcioletnim synem, a najgorsze jest to, iż pałają do siebie tak ogromną nienawiścią, że przyćmiewa to ich miłość do dziecka. Tak więc ostatni raz rzucam okiem na sporządzoną opinię sądową, mając nadzieję, że chłopczyk trafi w dobre ręce.
Kiedy przeprowadzałam z nim wywiad, moje serce boleśnie zaciskało się na myśl, co musi przeżywać. Utożsamiałam się z jego bólem, choć… on sam jeszcze nie do końca rozumiał, co się dzieje. Widać było, jak bardzo jest zagubiony, a przede wszystkim jak pragnie tego, aby mama z tatą znowu byli szczęśliwi. Powtórzył to kilka razy podczas naszego spotkania.
Kiedy ostatecznie kończę sprawę, klikam „drukuj”, a potem przybijam pieczątkę przychodni w odpowiednim miejscu i składam podpis. Wkładam kartki do koperty, a potem adresuję je i od razu pakuję do torebki, aby nie zapomnieć zostawić listu na poczcie. Dźwięk powiadomienia w laptopie od razu zawraca moją uwagę. Kiedy tylko otwieram e-mail dostrzegam wiadomość od American Psychological Assocation. Klikam w nią, a przede mną ukazuje się treść zaproszenia.
Szanowni Państwo,
Mamy zaszczyt i przyjemność zaprosić Państwa na Międzynarodową Konferencję Psychologiczną organizowaną przez American Psychological Assocation, która odbędzie się dwudziestego lipca w Seattle Convention Center.
W tym roku tematem konferencji będzie: Rola mediów społecznościowych i ich wpływ na życie młodego pokolenia. Każdego roku wydarzenie to przyciąga wielu ekspertów w tej dziedzinie, a także badaczy i osoby, które rozpoczynają swoją przygodę z psychologią. Dzięki temu możemy wspólnie wymieniać się spostrzeżeniami i poszerzać swoją wiedzę w zakresie postępów naukowych w dziedzinie psychologii.
Program obejmuje:
wykłady prowadzone przez wybitnych naukowców;warsztaty oraz szkolenia pod czujnym okiem znakomitych specjalistów;panel dyskusyjny z przedstawicielami największych mediów w Stanach Zjednoczonych;prezentacje naukowe przygotowane przez studentów;spotkanie towarzyskie/integracyjne gości.Celem konferencji jest przede wszystkim międzynarodowa wymiana wiedzy i doświadczeń. Miejsce to jest idealne, aby móc nawiązać współpracę oraz otworzyć się na nowe nurty naukowe. Wierzymy, że i w tym roku konferencja okaże się bogata w wiedzę oraz inspiracje, jakie możemy czerpać z najnowszych trendów w psychologii.
Imienne zaproszenia znajdują się w załączniku. Liczymy na Państwa obecność.
Z wyrazami szacunku,
Harper Davis
Organizator Konferencji APA
Czytam wiadomość kilka razy, zanim dochodzi do mnie, co właśnie otrzymałyśmy. APA jest jedną z konferencji na którą każdy może przyjść, jednak my pierwszy raz otrzymałyśmy imienne zaproszenia. Oznacza to, że będziemy mogły wziąć udział w zamkniętych spotkaniach z naukowcami z dziedziny psychologii z całego świata. Ogarnia mnie wzruszenie, bo to jedynie świadczy o tym, że nasza praca zostaje doceniona. Bardzo często publikuję w sieci artykuły, w których podchodzę naukowo do omawianego tematu, i dzielę się swoimi przemyśleniami z dziedziny psychologii. Temat, który w tym roku będzie przewodni, jest dla mnie podwójnie niesamowity. Media społecznościowe oraz całkowity brak reguł w Internecie zbierają coraz większe żniwa wśród młodych osób. Hejt wylewa się z każdego miejsca i doprowadza młodzież na skraj wytrzymałości. Cieszę się, że choć przez jeden weekend będziemy mogli poruszyć ten temat, wymienić się poglądami, a przede wszystkim spróbować znaleźć rozwiązanie tego problemu.
Z uśmiechem drukuję swoje zaproszenie i wkładam je do notesu. Wyłączam wszystkie sprzęty, zgarniam torebkę i wychodzę z gabinetu. Dochodzi siedemnasta, więc bez zastanowienia wsiadam do samochodu i kieruję się do apteki. Wiedziałam, że Luke jest chory. Już od wczoraj narzekał na ból gardła i ogólnie złe samopoczucie, jednak nie chciał martwić Damona. Sama zresztą go dzisiaj nie wsypałam. Podejrzewając kiepską zawartość apteczki chłopaka, wolę od razu kupić mu różne przeciwbólowe lekarstwa, niż potem wracać się w to miejsce. I tak wstąpię do niego po drodze, co zdarza mi się dość często.
Polubiłam go i jego poczucie humoru, którym rozbraja mnie na każdym kroku. Można powiedzieć, że choć nie znamy się długo, to czujemy, jakbyśmy znali się od zawsze. Nigdy jednak nie doszło między nami do jakiejś intymnej sytuacji, ponieważ uwielbiamy naszą znajomość. Żadne z nas nie wychodzi poza strefę przyjacielską i dzięki temu oboje czujemy się ze sobą komfortowo. Chyba zastępujemy sobie rodzeństwo, którego nigdy nie mieliśmy.
On opiekuje się mną i moim samochodem, a ja robię mu pranie mózgu, kiedy kolejna dziewczyna wypada z płaczem z jego mieszkania. Czasem szkoda mi tych kobiet, jednak wiedzą, na co się piszą. Luke nie kryje swojej niechęci do związków, jednak zdecydowanie wykorzystuje fakt, że jest przystojny. Moim zdaniem i tak jest bardziej honorowy niż niejeden facet w związku, zdradzający swoją partnerkę.
Zahaczam o aptekę, w której kupuję proszki przeciwbólowe, kilka witamin i tabletki do ssania na ból gardła, po czym udaję się prosto do jego mieszkania. Luke mieszka piętnaście minut ode mnie, więc mam go po drodze do domu. Kiedy parkuję pod jego blokiem, widzę, że świeci się światło w jednym z jego okien. Zgarniam reklamówkę z lekami, po czym kieruję się do środka. Szybkim krokiem pokonuję dwa piętra, aż staję przed odpowiednimi drzwiami. Pukam kilka razy, a po chwili otwierają się i dostrzegam w nich zaspanego i ledwo żywego Luke’a.
– Boże, jak ty wyglądasz! – krzyczę przerażona, wchodząc do środka. – Czy ty zażywałeś jakieś leki od wczoraj?
Luke owija się ciaśniej kocem, przez co wygląda jak naleśnik. Dość zabawne określenie, jednak z tym właśnie mi się skojarzył. Jest blady, a włosy ma w totalnym nieładzie.
– Ciii… – mamrocze pod nosem. – Nie krzycz, bo głowa mi eksploduje.
Biorę głęboki, uspokajający oddech. Tylko spokój może mnie uratować. Kręcę głową, bo nie chcę robić mu jazdy, kiedy ledwo stoi na nogach.
– Idź do sypialni, zaraz ci wszystko przyniosę.
Mężczyzna bez słowa sprzeciwu udaje się do pokoju, a ja w tym czasie kładę leki na komodzie i zdejmuję marynarkę. Odwieszam ją i idę do kuchni, gdzie wstawiam wodę na herbatę, a następnie wyciągam zakupione przeze mnie lekarstwa. Rozpuszczam witaminy, wyciskam dwie tabletki, po czym idę do sypialni.
Luke leży zawinięty na materacu, jednak kiedy mnie słyszy, otwiera oczy i uśmiecha się niewyraźnie.
– Proszę.
Podaję mu szklankę z żółtym płynem i tabletki. Od razu zażywa wszystko, a potem odkłada szkło na półeczkę przy łóżku. Opiera się wygodnie o poduszkę.
– Wiesz… żadna kobieta, oprócz mojej mamy, nie widziała mnie w takim stanie – chrypi. – To totalna porażka i plama na moim honorze.
Parskam śmiechem.
– Nie przejmuj się. Nie powiem żadnej z twoich potencjalnych seks – kandydatek, że leżysz naszpikowany lekami, ledwo żywy w swoim królestwie rozpusty. O to możesz być spokojny.
Luke posyła mi zdegustowane spojrzenie, a ja mimowolnie przygryzam wargę rozbawiona jego reakcją. Jego pokój jest urządzony w typowo męskim stylu. Dużo czerni i szarości. Zero kolorowych rzeczy, a na ścianie wisi jedynie odznaczenie, które dostał po swojej ostatniej misji w Afganistanie, oraz flaga naszego kraju, która dumnie prezentuje się na jednej ze ścian.
– Dziękuję, że tutaj jesteś.
Jego delikatny dotyk na mojej dłoni, sprawia, że zerkam na niego łagodnym spojrzeniem.
– Dlaczego nie powiesz Damonowi, że nie wyrabiasz? To niezdrowe i dobrze o tym wiesz, Luke.
Mężczyzna wzdycha.
– Wiesz, jak jest. Odkąd zaczęło układać mu się z Isą, chce spędzać z nią czas, a ja nie mam serca go odciągać. Kurwa, pierwszy raz widzę, aby mój przyjaciel żył pełnią życia i uśmiechał się bez przymusu. Nie chcę ponownie wpędzić go w ten stan, kiedy żył w swojej ciemni.
– Ale robisz to kosztem swojego zdrowia. – Zauważam. – To niepoważne.
Luke patrzy na mnie z lekko przymkniętymi powiekami. Dostrzegam, że leki zaczynają na niego działać, więc mówię:
– Śpij spokojnie. Będę tutaj.
On posyła mi słaby uśmiech i zasypia. Wychodzę z sypialni, wyciągając z kieszeni telefon. Zerkam w wiadomości, a jedna z nich jest od mamy.
Od Mamuś:
Zostaję na noc w szpitalu. Syn koleżanki się pochorował i zamieniłam się z nią dyżurami. Nie czekaj na mnie. Kocham cię.
Do Mamuś:
Ja jestem u Luke’a, bo coś złapał. Będę z nim do rana, więc nie przeraź się, że nie będzie mnie w łóżku, kiedy wrócisz. Kocham cię.
Od Mamuś:
W takim razie dbaj o niego. Podawaj mu dużo płynów. Panuje grypa, więc sama coś zażyj, żebyś nic nie złapała.
Do Mamuś:
Tak jest!❤️
Od Mamuś:
❤️
Uśmiecham się do telefonu, a potem wygaszam ekran i wchodzę do kuchni. Ewidentnie widać, że Luke od wczoraj nie sprzątał, więc zabieram się za ogarnięcie mieszkania. Myję naczynia, które pozostały w zlewie, a potem wycieram je i odkładam na półki. Parzę dwie herbaty i jedną zanoszę do sypialni mężczyzny. Stawiam ją na półeczce, a następnie ręką dotykam jego czoła. Nie jest już tak rozpalony jak wcześniej, co jest dobrym znakiem. Leki zaczynają działać.
Podchodzę do szafek i wyciągam t-shirt, a następnie idę do łazienki. Muszę wziąć prysznic, bo po całym dniu w pracy nie czuję się zbyt świeżo. Zamykam drzwi i od razu rozglądam się za czystymi ręcznikami. Znajduję je na półce, więc wyciągam jeden i kładę go na pralce. Pod prysznicem dostrzegam tylko męski żel do mycia, którego używa Luke. Poza kilkoma perfumami i dezodorantami nie ma nic innego. Tak więc biorę szybki prysznic, korzystając z żelu przyjaciela i starając sobie wyobrażać, że ma on lawendowy, a nie ostry, typowo męski zapach.
Nie myję włosów, bo to równałoby się z jeszcze większą katastrofą. Szybko wycieram swoje ciało, zakładam koszulkę i czystą, awaryjną bieliznę, którą noszę w torebce, i wychodzę z łazienki. Idę prosto do salonu, w którym znajduje się kanapa oraz telewizor, a także niewielki regał z książkami, głównie wojennymi.
Rozkładam koc, który leży zwinięty w kącie kanapy, a potem zgarniam małą poduszkę z fotela i kładę się do spania. Choć mogłabym położyć się z Lukiem w jednym łóżku, to chcę, aby wypocił swoją chorobę. Potencjalnie mógłby mnie zarazić swoimi bakteriami, więc lepiej nie ryzykować. Włączam telewizor i na początku szukam odpowiedniego filmu, jednak oczy zaczynają mi się kleić. Ostatecznie puszczam coś spokojnego i nawet nie wiem, kiedy zasypiam.
***
Budzi mnie zapach świeżo parzonej kawy. Otwieram oczy i przecieram je, próbując złapać ostrość przez promienie słońca, które wpadają do pokoju. Na początku staram się zorientować, gdzie się znajduję, bo jednak jestem przyzwyczajona do swojej sypialni, układu poduszek i kołdry, a nawet misia z dzieciństwa, który jest w rogu łóżka.
Po chwili przypominam sobie, co się wczoraj wydarzyło, a następnie siadam i ziewam przeciągle. Rozprostowuję kości, aż nagle słyszę ciche kroki za sobą.
– Dzień dobry, księżniczko. Jak się spało?
Luke zerka na mnie rozbawiony. Wygląda zdecydowanie lepiej niż wczoraj, a jego mokre włosy opadają delikatnie na czoło. Oczywiście ubrany jest w same spodnie dresowe, bo musi eksponować swoje ciężko wyrobione mięśnie.
– Wiesz… jak ktoś jest chory, to raczej się ubiera – mówię zaspanym głosem. – A poza tym nie ma za co, seksiaku.
Podchodzi do mnie i siada na skraju łóżka.
– Jesteś jedyną osobą, która bezinteresownie potrafi wparować do mojego mieszkania z lekami i ustawić mnie do pionu.
Przewracam oczami, ale na ustach błąka mi się nieśmiały uśmieszek.
– Tak robią przyjaciele.
– Tak – odpowiada zamyślony. – Ja to mam szczęście, że mam ciebie.
Mężczyzna przytula się do mnie, a ja obejmuję go delikatnie.
– Możesz za to zrobić mi śniadanie – burczę w jego ramię, na co on zaczyna się śmiać. – To będzie wyjątkowo hojna zapłata.
Odsuwa się ode mnie i patrzy z podejrzeniem.
– A naprawa samochodu?
Pstrykam mu w nos.
– To jest twój obowiązek, odkąd pierwszy raz otworzyłeś maskę mojego BMW.
Mężczyzna zaczyna się śmiać, po czym wstaje i rusza do kuchni. Ja w tym czasie zwlekam się z kanapy i idę do łazienki. Uśmiecham się, kiedy widzę przygotowaną nową szczoteczkę do zębów, a także grzebyk, żebym mogła jakkolwiek poprawić swoje włosy. Ogarniam się w ekspresowym tempie, zakładając ubrania z poprzedniego dnia. Wychodzę i kieruję się do kuchni, gdzie Luke siedzi już przy niewielkim stoliku. Zerka na mnie i marszczy brwi, patrząc na przygotowane przez siebie śniadanie.
– Wiesz, to zazwyczaj nie tak się odbywa. – Krzywi się, kiedy siadam obok niego. – Nie przygotowuję nikomu słodkich śniadanek po nocy spędzonej ze mną.
Parskam śmiechem, nalewając sobie kawy.
– Uwierz mi, że wiem. Pamiętasz, jak przyjechałam oddać ci klucze od samochodu zastępczego?
– Pamiętam.
Unoszę wysoko brwi, dostrzegając jego rozbawiony wyraz twarzy.
– Gdybym nie była psychologiem, potrzebowałabym pomocy specjalisty, wiesz?
Luke wybucha śmiechem.
– Nie moja wina, że przyjechałaś akurat wtedy, kiedy dobrze bawiliśmy się z Charlotte w korytarzu. – Unosi ręce w geście poddania. – Poza tym twoja mina była godna niejednej nagrody filmowej.
– Miała na sobie skąpy lateksowy kostium Batwomen! A ty gadałeś jej o jakichś super mocach, których na niej użyjesz!
Przyjaciel wzrusza ramionami.
– Czasami lubię takie zabawy.
Kręcę głową i upijam łyk kawy, po czym zabieram się za owsiankę. Kiedy tylko do moich ust trafia pierwsza łyżka, jęk zachwytu wyrywa się spomiędzy moich warg. Boże, ale to dobre!
– Smakuje? – pyta Luke, a ja uśmiecham się do niego z wdzięcznością. – Wszystko przygotowałem zgodnie z tym, co możesz jeść. Nie ma tutaj nic, co może ci zaszkodzić.
Za każdym razem, kiedy ktoś robi w moim kierunku takie małe gesty, czuję się niezwykle szczęśliwa. Kiedy byłam nastolatką, lekarze wykryli u mnie cukrzycę typu drugiego. Miałam wtedy o wiele więcej kilogramów i tamten moment był dla mnie przełomowy w kwestii zmiany nawyków żywieniowych oraz trybu życia.
Zaczęłam dbać o siebie, ćwiczyć, a co najważniejsze – wypracowałam sobie harmonię, w której dzielę swój dzień na pracę i czas dla siebie. Jako osoba chorująca na cukrzycę muszę kontrolować, co jem i piję. Dla mnie puszka coli czy garść chipsów nie jest wskazana, a wręcz unikam tego typu przekąsek. Oprócz tego wybieram produkty o niskim indeksie glikemicznym, aby kontrolować wzrost poziomu cukru we krwi. Staram się jeść o regularnych porach, ale wiadomo, że czasami życie nie wygląda tak idealnie. Niemniej jednak sam fakt, że ćwiczę oraz kontroluję to, co jem, daje świetnie wyniki. Mój lekarz jest zachwycony, a ja sama jestem wdzięczna za to, że potrafię się ograniczać, choć wcale nie jest mi łatwo przechodzić obok tylu cudownych słodkości.
– Jesteś najlepszy – mówię, kiedy kończę owsiankę. – Gdybyś robił kobietom takie śniadania, z pewnością chciałyby do ciebie wracać.
– Ale ja nie chcę, żeby wracały. Kocham swoją wolność – stwierdza, kończąc swojego omleta. – Jeśli za dziesięć lat nadal będziemy samotni, to się hajtniemy. Jesteś jedną z nielicznych kobiet, z którymi potrafię wytrzymać dłużej niż kilka godzin. A to już sukces.
Kładę dłoń na swojej piersi, gdzie wyczuwam bicie serca, i patrzę na niego z udawanym wzruszeniem.
– Czy ty mi się oświadczasz?
– Tak, ale wykonanie nastąpi dopiero za dziesięć lat.
Jego twarz wykrzywia się w grymasie, a ja zaczynam się śmiać. Tylko Luke potrafi wpaść na taki pomysł. Jednak jest jednym z tych mężczyzn, z którymi czuję się bezpiecznie. Nigdy nie chciał ode mnie nic poza przyjaźnią. Nie jest interesowny i zawsze stara się mi pomóc. Kiedy dowiedział się o mojej chorobie, od razu stanął na wysokości zadania. Już pierwszego wieczoru, kiedy zrobiliśmy sobie wieczór filmowy, otrzymałam honorową półkę w lodówce, gdzie są produkty idealne dla kogoś, kto musi trzymać się diety diabetyków.
– Jak się czujesz? Wczoraj nie wyglądałeś najlepiej.
Mężczyzna przeciera twarz, zerkając przez okno.
– I tak się czułem. Nie najlepiej. – Jego wzrok pada na mnie. – Ale po tym, jak podałaś mi leki, zasnąłem jak dziecko i wypociłem się za wszystkie czasy. Obudziłem się nad ranem i poczułem się jak nowo narodzony.
Cieszę się, że mogłam mu pomóc. Kiedy dowiedziałam się, że jest chory, od razu zaświeciła mi się czerwona lampka. Luke – jak każdy facet – zgrywa twardziela, któremu wszystko przejdzie samoistnie, ale potem wychodzi jak wychodzi.
– Zażywaj jeszcze witaminy przez jakiś czas. Musisz wzmocnić swoją odporność, a przede wszystkim zacząć szukać nowego pracownika do warsztatu.
– Obiecuję, że wykonam wszystkie zadania. – Salutuje z precyzją. – Jeszcze dzisiaj zadzwonię do Damona.
Rozmawiamy jeszcze przez godzinę, a następnie zbieram się do domu. Wiem, że mama przyjechała rano ze szpitala i teraz odsypia zmianę, ale ja mogę w tym czasie posprzątać mieszkanie i zrobić zakupy, dzięki czemu całe popołudnie będziemy miały dla siebie. Dobrze, że jest weekend. Nie trzeba nigdzie się spieszyć. Żegnam się z Lukiem, zgarniam swoje rzeczy i wychodzę z mieszkania.
Drogę do domu pokonuję szybko, ponieważ ruch na drodze nie jest wielki. Chwała Bogu, że wszyscy jeszcze śpią albo poprzedniego dnia wyjechali z miasta, aby odpoczywać z dala od Seattle. Przez całą drogę myślę o zaproszeniu, jakie dostałyśmy z Isabellą. Jestem podekscytowana i już nie mogę się doczekać, aż poznam wszystkich profesorów, których dzieła czytałam na studiach. Liczę, że oprócz nauki będziemy się dobrze bawić, bo prawdę mówiąc, nie pamiętam, kiedy wspólnie gdzieś wyszłyśmy.
Odkąd Isabella zaczęła spotykać się z Damonem, jej życie zmieniło się, z czego bardzo się cieszę. Poradnia coraz lepiej prosperuje, a pacjentów stale przybywa. Każda z nas ma swoją rodzinę i zajęcia, ale poranna kawa i przerwa na lunch są naszym rytuałem. Nawet Damon zaakceptował ten fakt i nie stara się w tym czasie nigdzie jej porywać.
Kiedy parkuję pod naszym domem, uśmiecham się na widok znajomego niewielkiego budynku, gdzie wspólnie z mamą budujemy nasz mały, szczęśliwy świat. Pamiętam, jak jeszcze tata dbał o trawnik i każdego lata wyciągał mi mój plac zabaw na zewnątrz. Teraz zostały jedynie wspomnienia z tego szczęśliwego okresu, bo zjeżdżalnię i piaskownicę oddałam swoim sąsiadom, którzy mieli dzieci. Nasz dom jest niewielki, ale wystraczający dla naszej dwójki. Jednopoziomowy z dwiema sypialniami, salonem, łazienką i kuchnią jest w sam raz dla dwóch kobiet, które i tak spędzają większość czasu w pracy.
Jasnoniebieskie panele obijające dom nadają mu niezwykłego uroku, a dwa klony z czerwonymi liśćmi z przodu podwórka dopełniają całość. Uwielbiam to miejsce, bo za każdym razem czuję tutaj spokój i szczęście.
Wychodzę z samochodu i zgarniam torebkę, po czym ruszam do wejścia. Otwieram drzwi kluczem i po cichutku wsuwam się na korytarz. W domu panuje spokój, a więc mama z pewnością śpi. Ściągam buty i idę w kierunku jej sypialni. Uchylam delikatnie drzwi, dostrzegając śpiącą mamę. Uśmiecham się na ten widok, a następnie kieruję się do kuchni, gdzie zauważam na blacie odręcznie napisaną karteczkę.
Kawa i ciasteczko? Wspólna randka po tym, jak wrócę do świata żywych?
Uśmiecham się delikatnie, a następnie odsuwam kartkę i zgarniam butelkę z wodą. Upijam solidny łyk, ciesząc się, że mama nie idzie dzisiaj do pracy. Uwielbiamy spędzać razem czas, a nasze wspólne randki to rytuał, który pielęgnujemy od lat. Idziemy do kina czy na spacer albo na wspólne zakupy, a kiedy nam się nie chce, to zostajemy w domu i gotujemy coś wspólnie, nadrabiając zaległości z całego tygodnia. Jesteśmy razem szczęśliwe i od lat niezmiennie tworzymy zgrany duet.
Jeśli wychowuje cię silna kobieta, sama się nią stajesz. Unosisz głowę wysoko do góry i nie pozwalasz nikomu sobą pomiatać. A jeśli się schylasz, to tylko po to, aby podnieść kogoś, kto potrzebuje pomocy. W żadnej innej sytuacji nie klękasz, nie uginasz karku tylko dlatego, że ktoś wydaje się silniejszy. Walczysz słowem, nie siłą. Jesteś odważna i uśmiechasz się do świata, bo tylko wtedy wraca do ciebie samo dobro.