Nie umarłem w 27 urodziny - Stanisław Rohnka - ebook

Nie umarłem w 27 urodziny ebook

Stanisław Rohnka

4,3

Opis

Krótka powieść o życiu ludzi wchodzących w dorosłość. Prowadzona w pierwszej osobie opowieść o chłopaku, który na przestrzeni trzech dni w trakcie jednego roku spotyka zróżnicowane grono znajomych, mierzące się w tym czasie z problemami okresu uzyskiwania życiowej niezależności. Narrację budują tu liczne dialogi oraz wgląd w myśli protagonisty.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 248

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
2
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Awiola

Nie oderwiesz się od lektury

"Nie umarłem w 27 urodziny" to debiut literacki Stanisława Rohnki, który pod wieloma względami staje się debiutem świadomie traktującym o wolności w różnej postaci. Główny bohater, będąc bowiem aktywnym członkiem towarzyskich spotkań, wyrusza w swoistą podróż. Z jednej strony w tę znaną, do miasta, w którym na co dzień egzystuje, a z drugiej, w tę zupełnie nieodkrytą, bo kierującą do swojego jestestwa. Zarówno jedna, jak i druga, przynosi ze sobą frapujące wnioski, które pozwalają czytelnikowi poczuć własne lęki i pragnienia. Wszystko to zostaje okraszone pogłębioną warstwą psychologiczną z elementami filozofii. Stanisław Rohnka kreśli niejednorodny portret współczesnych młodych ludzi, którzy muszą mierzyć się z problemami dorosłości. Autor za pomocą bogatego słownictwa, funduje czytelnikowi książkę dosłownie naszpikowaną niebanalnymi dialogami, które poruszają szerokie spektrum zjawisk i mechanizmów budujących naszą teraźniejszość. Począwszy od tematu rozwoju sztucznej inteligencji i...
40

Popularność




Z Fabianem miałem spotkać się po drodze, ale nie dość, że nie stawił się na umówionym miejscu, to nie zdążył w ogóle wyjść z domu, zanim ja tam dotarłem, nie zastawszy go pod marketem. Nasza znajomość sięga jeszcze czasów podstawówki, więc jako tako wiedzieliśmy o sobie dość dużo. Co prawda dawno minął okres, gdy widywaliśmy się praktycznie codziennie, nadal byliśmy jednak dość blisko. W wieku późnonastoletnim próbowaliśmy nawet zorganizować razem zespół muzyczny, nie potrafiliśmy się jednak za bardzo zabrać za komponowanie, a w dodatku każdy zawsze chciał tylko grać na gitarze. Koniec końców zrezygnowałem z ćwiczeń, po części widząc niewspółmiernie lepsze postępy Fabiana. To ewidentnie on miał więcej zdolności w tym kierunku, ja zaś poszerzyłem w swoim terminarzu przestrzeń dla innych zainteresowań. Czy to przed próbą, czy normalnym spotkaniem, zwykle umawialiśmy się w taki sposób, byśmy idąc swoim tempem, doszli do sklepu idealnie w tym samym czasie. Tym razem wyszło inaczej, koleżka pokpił sprawę i należała mu się konkretna reprymenda. Na jego szczęście drzwi otworzyła mi jego babcia.

– Dzień dobry, jest Fabian?

– No jest, jest, wejdź – powiedziała, westchnąwszy. – Znowu będziecie chlać?

Lekko mnie zamurowało, odruchowo chciałem powiedzieć, że nie, ale właściwie to tak, dlatego przez chwilę wydawałem z siebie tylko zduszone jęki i zanim zdołałem sformułować odpowiedź, babcia dawno się odwróciła i wróciła do swoich spraw. Usiadłem na werandzie w starym fotelu i oglądałem wiekowe zaprawy na zimę. Po jednej przechadzał się mały pajęczak. Najpierw wszedł na górę, potem zawrócił. Będąc w połowie słoika znowu zmienił zdanie i wdrapał się na górę. Poszedł dwa kroki w lewo, potem trochę w prawo...

– Cześć! – zawołała Kiara, młodsza o dwa lata siostra Fabiana, nieomal wywołując u mnie zawał serca.

– Siema – przywitałem się jak trzeba. – Co tam?

– No nic – westchnęła. – A u ciebie?

– W zasadzie w porządku.

– Aha – powiedziała, opierając się jedną ręką o stół z ceratą w czerwoną kratę. Kilka sekund trwaliśmy w ciszy, podczas której dziewczyna obserwowała mnie, okręcając pukiel pofalowanych ciemnobrązowych włosów wokół palca. Fabian to mój kumpel z bardzo dawnych czasów, ale z Kiarą raczej nie zdarzały nam się dotąd pogawędki w cztery oczy.

– Słyszałem, że zapisałaś się do jakiejś fundacji – rzuciłem na zapoczątkowanie dialogu.

– Nom – odpowiedziała, trzepocząc rzęsami.

– Czyli będziesz pomagać ludziom. To fajnie, że poświęcisz na to swój czas – brnąłem w kreowanie tej rozmowy z niczego, w czym zawsze prezentowałem raczej żałosne umiejętności. Odpowiadałem tonem tak neutralnym, że aż chyba zdradzającym moją obojętność.

– Tak – przestąpiła z nogi na nogę i przestała się sztywno opierać o stół. Choć nosiła wyraźnie domowy strój (luźne spodnie i prostą bluzkę na ramiączkach), wyglądała całkiem szykownie. – Każdy powinien pomagać.

– Byłoby dobrze.

– Ale nikt tego nie robi. Znaczy się... mało kto to robi – mówiąc to, usiadła na krześle bokiem do stołu, obracając się do niego tułowiem, podczas gdy ja siedziałem po drugiej stronie.

– No tak, to prawda – odpowiedziałem nieco zmieszany, bo spodziewałem się nadchodzącej nieuchronnie jak grzmot po błyskawicy kwestii.

– Ty też nie pomagasz.

– Prawda, że to nie za wiele, ale wysyłam co miesiąc dolara na chore dzieci w Erytrei – powiedziałem w napięciu, bacznie badając jej reakcję. Mogło wyjść zabawnie albo dramatycznie.

Kiara założyła nogę na nogę, zerwała kontakt wzrokowy i spojrzała na wprost, przez otwarte drzwi w głąb domu.

– Uważam, że każdy powinien mieć... że każdy ma obowiązek pomagania. Moralny obowiązek – wyznała chłodnym tonem.

– To możliwe – ratowałem twarz. – No w zasadzie dlaczego nie? Ale wiesz, prawnego obowiązku nie ma. – Wymsknęło mi się niepotrzebnie, zanim zdążyłem ugryźć się w jęzor.

– A powinien być! – powiedziała z ogniem w oczach, energicznie odwracając się do mnie, aż oblał mnie zimny pot.

– Jak to widzisz? – zapytałem pokojowym tonem.

– Ja nijak tego nie widzę – Jej zapał uleciał tak nagle, jak się pojawił i dziewczyna ponownie skierowała twarz w stronę ziejącego pustką korytarza. – Nie znam się na polityce i tych sprawach i nie mam zamiaru. Tylko pomyśl, gdy zauważysz kogoś, kto leży i potrzebuje pomocy, to nie powinieneś mu pomóc? To, że odwrócisz wzrok, nic nie zmieni. Ile razy mogłeś kogoś wesprzeć, ale nie było ci to po drodze? Jak często cię to dręczy? Innych możesz oszukać, ale siebie nie i prawda jest taka sama: że wiedziałeś o tym. To skoro wiesz, a przecież każdy wie, że ludzie stale potrzebują pomocy w szpitalach, hospicjach, domach opieki... – zaczęła wyliczać na palcach.

– No dobrze, rozumiem cię – przerwałem – ale nie jestem pewien. To na pewno szlachetne i dobre...

– To nie jest szlachetne ani dobre! – znowu się podpaliła. – To jest po prostu normalne!

– Intuicja podpowiada mi, że nie można do tego zmuszać ludzi.

– Bo nikt nie chce tego robić, więc niby kto ma kogo zmuszać – odparła tonem przesyconym goryczą.

Wtedy na werandę wstąpił jedzący coś Fabian. Był w kapciach i jakichś domowych rzeczach. Wyglądało na dość oczywiste, że tego dnia nie ruszał się jeszcze nigdzie. Stanął w drzwiach, żując, i patrzył na nas w milczeniu. Z zastanego widoku łatwo mógł rozeznać się w sytuacji, ale prawdopodobnie słyszał też koniec naszego dialogu. Na kilka sekund zapadła cisza, aż Fabian przełknął pożywienie i przemówił z właściwą sobie dozą sarkazmu.

– Do czego chcecie znowu zmuszać?

– Tej, a ty się chyba nigdzie nie śpieszysz? – przerwałem z cieniem pretensji w głosie, wskazując na niego otwartą dłonią. Fabian zbył mnie machnięciem ręki i spojrzał pytająco na siostrę.

– Mówiłam, że ludzie powinni mieć w obowiązku pomaganie innym – nie bez żenady streściła temat bratu, który wybił ją z rytmu. Jednocześnie przewróciła oczami, jakby odpowiadając z wyprzedzeniem na jego przyszłe argumenty.

– Dlaczego? – Fabian metodycznie podszedł do dyskusji, nadal mieląc kanapkę.

– Bo to twój moralny obowiązek – odpowiadała Kiara cierpliwie. – Wiesz o ich problemach, jesteś ich świadomy.

– No i co? Niech sobie radzą – ugryzł kolejny kęs kanapki – każdy odpowiada za siebie.

– A wyobrażasz sobie, żebyś minął kogoś, kto potrzebuje pomocy?

– Nie, ale tylko dlatego, że jestem dobrym człowiekiem – odpowiedział, żując. Nie cierpię tego nawyku, nie potrafię znieść mówienia w trakcie jedzenia. Ale jakoś zniosłem. – Zresztą jest prawny obowiązek pomóc ofierze wypadku, więc powinnaś być usatysfakcjonowana.

– Tak, ale są też inni potrzebujący.

– To co innego.

– W tym nie ma różnicy!

– Jest. – Fabian odpowiadał błyskawicznie z lekceważącym spokojem, podczas gdy Kiara była coraz bliższa pasji. – Jak kogoś mijasz, to jesteś już na miejscu zdarzenia, a żeby pomagać dobroczynnie, musisz tam specjalnie iść. – Zapadła chwila milczenia. Fabian wykorzystał ją na przeżucie reszty kanapki. – Nie można żądać od wszystkich, żeby poświęcali swój czas i pieniądze na pomaganie. Wspólnie opłacamy przecież wiele zawodów od pomagania potrzebującym: straż, lekarzy...

Zarumieniona na policzkach Kiara siedziała w tym momencie bez ruchu z głową opartą na dłoniach. Włosy opadły jej nieco do przodu, częściowo zasłaniając twarz, za to odkrywając cienką, bladą szyję. Zbierała myśli, by sformułować jakieś argumenty, co naprawdę ciężko robi się na bieżąco. Przynajmniej ja tak mam.

– Nie rozumiesz, to nie robi różnicy. Jeżeli jesteś osobą moralną, masz obowiązek pomagać innym – odpowiedziała, podnosząc wzrok.

– Nie. Jeżeli jesteś moralna, nie możesz odbierać innym wolności do samostanowienia. – Fabian w końcu usiadł i zaczął zakładać buty.

– No dobrze, a co z pieniędzmi? Z dotowaniem chorych dzieci w em... w Afryce – spojrzała na mnie i przez moment wskazała palcem. Pokiwałem ręką. – Pójdziesz sobie kupić piwo, a nie musisz. Możesz komuś uratować za to życie.

– To moje pieniądze i moja decyzja.

– Ale czy nie widzisz, że tak nakazuje moralność? Możesz pomóc, to pomóż! Wszystkie pieniądze, które nie są ci niezbędne, powinieneś oddać na cele charytatywne.

– Nie zagłosowałbym na ciebie – odpowiedział z wlepionymi w siostrę oczyma Fabian, wiążąc drugi but.

– Nie wiem, czym jest twoja moralność – oburzyła się Kiara.

– Słuchajcie, chyba znalazłem konsensus – wychyliłem się w chęci zażegnania sporu, z którego na szczęście wyrugował mnie Fabian. – Znalazłem w necie, że „moralność” to zbiór zasad, które określają, co jest dobre, a co złe. No więc oczywiście dobre jest pomaganie, a nie niepomaganie.

– No ni...

– Cicho bądź – nie dałem dojść do słowa Fabianowi. – Oprócz moralności mamy jednak jeszcze prawa, które trzymają ten świat w kupie, na przykład prawo do własności prywatnej, do wolności. Według tego musimy żyć, musimy tworzyć kompromisy między podstawowymi prawami a chęcią pomagania. Dlatego z jednej strony musimy zajmować się rannymi, których przypadkowo znajdziemy, ale też nie jesteśmy zobligowani żyć za absolutne minimum, żeby resztę pieniędzy wysyłać do biedniejszych krajów.

Fabian spojrzał z uśmiechem na zachmurzoną siostrę. Uznałem to za aprobatę.

– I co, twoja wolność gwarantuje ci prawo do przeżycia szczęśliwego życia w swoim apartamencie, podczas gdy na parkingu ktoś żebrze o byle resztki? – Nie dawała za wygraną.

– Dokładnie tak – zmienił mnie znowu Fabian. – Ja to zarobiłem, więc ja decyduję.

– Ale zarobiłeś więcej, bo państwo opłaciło ci edukację – walczyła dalej. – Rodzice kupili ci komputer, zabierali cię do lekarza. Nie każdy miał takie same szanse.

– Zwracam to w podatkach – odpowiedział, rozkładając ręce.

– Tylko tyle, żeby system dalej działał, ale nie obejmuje on wszystkich. Nie naprawiasz w ten sposób świata, a przecież mógłbyś dorzucić swoje trzy grosze.

– Skoro już wiemy, że jestem taką inwestycją systemu, to skąd wiesz, że moja kasa nieoddana na akcje charytatywne nie pomoże mi zdobyć więcej pieniędzy w przyszłości? Może je zaoszczędzę, zainwestuję i będę w stanie oddać znacznie więcej?

– Hm, nie wiem – zastanawiała się dziewczyna. – Ale ty też tego nie wiesz. Na razie masz to, co masz.

– Może pieniądze zainwestowane w piwo pozwolą mi utrzymać stan psychiczny, którego potrzebuję do dalszej pracy? Może nie powinienem w końcu pomagać twojemu poszkodowanemu, bo pobrudzi mi tapicerkę w aucie i straci ono na wartości, a mógłbym je sprzedać i uratować za tę kasę piątkę dzieci z Afryki? Tutaj jeden gość, tutaj cała piątka – w tym momencie Fabian nie był już tak wyrachowany, opowiadał w pewnym stopniu wzburzenia.

– W takim razie – westchnęła Kiara. – Może trzeba tu ustalić jakieś priorytety. Najpierw pomagasz tym, co są obok, raczej wesprzesz też rodzinę niż kogoś obcego.

– Nie masz też za bardzo pewności, jak wygląda sytuacja na drugim końcu świata i co konkretnie sprawią twoje pieniądze – dodałem. – A krwawiącego gościa na poboczu po prostu widzisz.

Gdy wszyscy umilkli, mogliśmy z Fabianem ewakuować się z werandy zanim doszło do rękoczynów. Dlaczego każdy dzień musi się zaczynać w tak trudny sposób?