Nie przejdziemy do historii - Maciej Frączyk - ebook + książka

Nie przejdziemy do historii ebook

Maciej Frączyk

3,3

Opis

Kontynuacja bestsellerowej książki Macieja Frączyka, czyli Niekrytego Krytyka – polskiego władcy YouTube, krytyka filmów, seriali, gier, książek i reklam, a także internetowych celebrytów.

Nie przejdziemy do historii to druga część Zeznań Niekrytego Krytyka, w której autor w satyryczno-żartobliwy, charakterystyczny dla siebie sposób mierzy się z tematami ważnymi, takimi jak: sens i cel istnienia, religia, polityka, sztuka. To pierwsza na polskim rynku publikacja literacka oparta na formule show typu „stand up”.

Nowatorski koncept, rzeczywistość opisana językiem w stylu „pulp”, zaskakujące spojrzenie na dokonania ludzkości od zarania dziejów po XXI wiek i potężna dawka humoru czynią z książki eklektyczną bombę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 113

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (22 oceny)
8
3
4
1
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Twórczość Celine Dion w kontekście obtłukujących się homo sapiens

1

RTS miał studniówkę w Biedronce, a ŁKS macza herbatniki w nocniku.

z łódzkich murów

W naszym kraju kibicuje się dwóm grupom sportowców – tym, którzy odnoszą sukcesy, i piłkarzom, bo piłka nożna. Dzięki dosłownie kilku osobom ludzie w tym kraju zaczęli skakać z drewnianymi listwami przymocowanymi do stóp, próbują jak najdalej rzucić kulą, a nawet wiedzą, o co chodzi w piłce ręcznej. I że motylek to nie tylko taki mały owad albo kosa. Prawdziwym hitem stały się jednak sporty, w których celem nadrzędnym jest obijanie sobie nawzajem gęby.

Jako fan Karola Darwina uważam, że męski przedstawiciel gatunku ludzkiego powinien czasem, a czasem często, wyładować emocje. Zaszaleć. Wcisnąć gaz do dechy w swoim seicento. Ponosić trochę ciężarów w miejscu, gdzie samce spotykają się, aby nosić ciężary. Pomachać czymś dużym i ciężkim. Zniszczyć coś. Cokolwiek. Wiecie, kiedyś funkcja samca polegała przede wszystkim na zdobywaniu pożywienia i ochronie dobytku, a że restauracje z dowozem i firmy ochroniarskie jeszcze nie istniały, trzeba było o wszystko zadbać samemu. Cały dzień napieprzać mamuta dzidami, potem go pokroić, wybrać zjadliwe fragmenty („Córuś, chodź no do taty, sprawdzimy, czy ten zielony kawałek zgniłego mięsa nadaje się do jedzenia, jesteśmy pierwszymi ludźmi, nikt za nas tego nie zrobi, a tatę brzuch boli, bo te czerwone grzyby to chyba jednak był zły po… <odgłos upadającego na ziemię ciała, płacz>”) i zatachać to wszystko do domoskini*.

___________________________________

* Domoskinia – prehistoryczne połączenie domu i jaskini; słowo używane w czasach, kiedy człowiek pierwszy raz zaadaptował naturalne schronienie jako własne, stawiając tam telewizor, legowisko, obrazki bliskich i lampkę z Ikei. Językoznawcy nie są w stanie potwierdzić tego wyrazu, ale na logikę – prehistoryczny człowiek poznaje prehistoryczną kobietę z warkoczami pod pachami i po randce mówi do niej: „Asapojad opasjd ajasff saodjsad?” (w wolnym tłumaczeniu: „Masz bardzo męską szczękę, chciałabyś jechać ze mną do mojej jaskini?”). Jaka laska jeździ z kolesiem do jaskini? Wtedy nie było chloroformu i niepozornych samochodów dostawczych! Gdyby takie sytuacje miały miejsce, ludzie nie rozmnażaliby się, co tylko potwierdza moją naukową teorię słowotwórczą i chciałbym, żeby pan Chomsky mi to oficjalnie poświadczył (poszło pismo, Noam, ogarnij).

___________________________________

Wymagało to pewnego wysiłku, dzięki czemu nazbyt nabuzowany testosteronem osobnik nie wyżywał się w domu na żonie i dzieciach albo zaczepiając przypadkowych ludzi na ulicy, tylko grzecznie szedł spać, bo był zmęczony. Dlatego uważam, że sporty wyładowujące męską, naturalną, biologiczną agresję są jak najbardziej w porządku, tym bardziej że mnie samego bardzo raduje patrzenie na dwóch wytatuowanych łaciną, a czasem po prostu fajnymi szlaczkami, bydlaków w jednoznacznej sytuacji. To nie jest dyskurs w pubie („Zalałeś mi, skurwiii… synu, buta!”), gdzie nie wiesz, czy będą się tłuc, czy może ochrona zdąży ich wypierdzielić. To jest legalna ustawka, która zakończy się  wtedy, kiedy jeden z nich nie będzie już w stanie kontaktować. Czujecie? Jeden facet za chwilę spierze drugiego faceta tak mocno, że tamten zacznie zamiast jednego przeciwnika widzieć trzech. „Zaczęliśmy walkę jeden na jednego, a teraz zawołał swoich braci bliźniaków? Cholera, lepiej się poddam, przecież trzem nie dojebię” – pomyślał leżący na deskach wojownik, a w tle jakiś koleżka popisywał się, że umie odliczać od dziesięciu w dół*.

___________________________________

* Ten sam facet odlicza w dół, kiedy NASA podbija kosmos. Podobno jest taki dobry w tym odliczaniu, że ekspansja kosmosu jest uzależniona od jego kalendarza. Swoją drogą, ciekawa praca, jeździsz po świecie i odliczasz od dziesięciu w dół. Wystarczy, że będziesz w miarę trzeźwy i się nie pogubisz. Jednego dnia pijesz kawę w Houston i odliczasz do startu promu kosmicznego, innego dnia stoisz na ringu i odliczasz półprzytomnemu bydlakowi z fragmentem Iliady na plecach, a jeszcze innego prowadzisz Noc sylwestrową w Polsacie i robisz dokładnie to samo, tylko obok śpiewa Piasek. Praca życia. No, chyba że ktoś wcześniej był drwalem i nie potrafi odliczać bez użycia dłoni, wówczas znacznie łatwiej o pomyłkę.

___________________________________

Jest w tych wszystkich sportach mordoklepanych jeden motyw, który lubię najbardziej. Początek.

Wiecie co? Każdy z nas powinien móc odpalić na full swój ulubiony kawałek w momencie wchodzenia do szkoły albo do pracy. Wyobraźcie sobie, jak wiele do morale mógłby dodać We will rock you Queen włączony dokładnie w chwili, kiedy przemierzacie odcinek między wejściem na uczelnię a aulą, gdzie za chwilę klepiecie egzamin. Pewnie dacie dupy, nieuki (ja zawsze dawałem, ale ja nie jestem lekarzem, więc weźcie się łaskawie do roboty), ale co za energia! Jak pozytywnie zmotywowany musiałby się czuć uliczny złodziej, gdyby tuż przed wyrwaniem starszej pani torebki mógł posłuchać na cały regulator Born to run Bruce’a Springsteena? Jak cudowny musiałby być dzień szambonurka, gdyby tuż przed zanurzeniem mógł raczyć swoje uszy  Back in Black AC/DC? Albo zawodowy ksiądz lecący Livin on a Prayer na kościelnych organach tuż przed rozpoczęciem mszy?

Dlaczego swoich ulubionych kawałków przed rozpoczęciem pracy mają słuchać tylko fighterzy? Trzeba się od razu lać po gębach, żeby z pozytywnym nastawieniem rozpoczynać dzień pracy? Nie sądzę, że zawodnicy mają aż tak sprane mózgi, że muszą usłyszeć kilka razy: „Nie poddawaj się, idź przed siebie, zajeb gnoja!”, żeby wiedzieć, co zrobić po wejściu na ring. Chociaż, kto wie, może gdyby słuchali przed walką Celine Dion, to rozpoczynaliby napieprzankę od podarowania przeciwnikowi bukietu róż i czułego przytulenia? Zauważyłem, że im dłużej walczą, tym częściej się do siebie tulą, więc może rzeczywiście coś w tym jest – oni po prostu zapominają, po co tam weszli, i im się Celine Dion w głowie odpala aż do gongu. To dlatego trener w przerwie tak głośno się drze do półprzytomnego zawodnika:

– Masz go zajebać, zajebać, rozumiesz? Lewy sierpowy, odskok i żadnych, kurwa, przytulasów! I żadnych tulipanów! Zajebać masz go! Jesteś maszyną do zajebywania i masz go, kurwa, zajebać! Żadnych tulipanów!

– Ale trenerze, gdzie my jesteśmy?

– Jak to gdzie, na gali boksu, walczysz o tytuł mistrza świata! Cały świat patrzy! Ile palców widzisz?

– U którego z was?

– Na miłość boską, to twoja szansa życia, jak się nie weźmiesz w garść, to cała praca pójdzie na marne!

– Ale trenerze, ja tylko chciałem dać mu laurkę z okazji imienin i się na chwilę przytulić…

– Jesteśmy w finale, miliony przed telewizorami, Olivier Janiak na widowni, weź ty się chłopie w garść! Zajebać masz go, jesteś bokserem! Dawać mi tu empetrójkę i jakieś bojowe kawałki o honorze i odwadze!

– <zza kadru> Ale trenerze, zgraliśmy tylko Celine Dion na podróż.

– Aaaaaa! Kuuuurr… Dobra, zmieniamy taktykę. Słuchaj, musisz wrzucić go do lodowatego oceanu, a sam dryfować na drzwiach, rozumiesz?! To nasza jedyna szansa!

– Ale trenerze, jak mam znaleźć ocean, skoro jesteśmy na gali boksu?

– Oj tam, jesteśmy na gali boksu, ale wewnątrz książki, ogranicza nas tylko wyobraźnia! Myślisz, że dlaczego masz różowe kalosze i uszy jak Myszka Miki?

– Trenerze, ja przed chwilą przyjąłem na gębę tyle ciosów, że będę musiał odpowiadać na pytania, gdzie pierwszy raz spotkałem swoją żonę, żeby mnie rozpoznała i wpuściła do domu, a trener mi tu miesza!

– Nie miesza, tylko patrz tam, gdzie przed chwilą siedział Olivier Janiak – teraz jest tam lodowaty ocean, drzwi i rekin.

– A po co rekin?

– A co miałem z Olivierem zrobić?

– Dobra, trener mi odpali My Heart will go on na głośnikach i lecę skurwysyna! I tak się nie przyłożyłem do tej laurki i użyłem maks trzech kolorów świecówek.

– Pamiętaj, on do lodowatej wody, a ty na drzwi i płaczesz, nie na odwrót. To będzie finał stulecia!

<dźwięk gongu>

– Okej, zapamiętam, bułka z masłem, ja do wody, on na drzwi i wracamy z tytułem!

– <zza kadru> My nigdy nie zdobędziemy tego szerokiego paska z dużą klamerką, co nie, szefie? Już nie wiem, ile mam czekać, aż wreszcie założę te moje spodnie z gigantycznymi szlufkami…

Kurtyna.

Zniesmaczona widowiskiem publika opuściła galę, bo to, co zobaczyli, zgwałciło ich poczucie estetyki. Przyszli kulturalnie oglądać pranie po mordach, a dostali różowe kalosze i Oliviera Janiaka. Sacré bleu!

„Na polityka”, czyli ulubione pozycje mości nami rządzących

2

Polityka jest dla obywatela jak więzienie, chociaż powinna być jak burdel.

cytat własny

Dawno, dawno temu, kiedy dorośli ludzie wołali swoje dzieci na obiad wyrazem dźwiękonaśladowczym, a jedyną rozrywką było mazanie zwęglonym patykiem po ścianie (taka wczesna wersja tablicy facebookowej) i bawienie się własnym siusiakiem*, narodziła się polityka. Tak mi się przynajmniej wydaje, tak to sobie wyobrażam. Pierwszy raz w historii człowieka, który zszedł z drzewa i się wyprostował (niektórzy się nie wyprostowali, bo schodząc z drzewa, zgubili szkła kontaktowe i do końca swoich dni chodzili na czworaka, co potwierdza niepotwierdzoną do tej chwili tezę, że szkła kontaktowe skutecznie wstrzymały ewolucję na dwa, może nawet trzy zachody Słońca; to było właśnie brakujące ogniwo Darwina – homo nakolanus szkłozgubios), pojawiła się potrzeba zarządzania ludźmi. Ich prawami, dobytkiem, a nawet moralnością i sumieniem. Aby rządzić, trzeba dla nieskończenie różnorodnych ludzi stworzyć określoną liczbę zasad i zmusić ich do przestrzegania tychże.

___________________________________

* Jeśli już przy tym jesteśmy, to o co chodzi z tą silniejszą od nas potrzebą wepchnięcia sobie siusiaka  „do środka”, kiedy jesteśmy mali? Freud napisał chyba o wszystkim, tylko nie o najważniejszym! Spać nie daje mi jeszcze jedno – skoro chłopcy robią coś takiego, to co robią dziewczynki? Zawsze jestem o krok od odpowiedzi – mam już dziewczynę na widelcu, kino srino, kolacje sracje, wszystko zmierza w dobrą stronę, wtedy pytam, niby od niechcenia: „To był superwieczór, chyba nawet nie było momentów, kiedy tylko udawałem, że cię słucham… A skoro tak ciekawie opowiadasz… co robiłaś ze swoimi narządami płciowymi, kiedy chodziłaś do przedszkola?”, i wtedy randka nagle się kończy. Rozumiem bez seksu. Rozumiem bez hendzika. Ale po raz kolejny bez odpowiedzi? Czy życie musi być aż tak okrutne?!

___________________________________

Tychże? Kto mówi tychże? Ten wyraz brzmi jak fragment zaklęcia z  Necronomicon ex Mortis albo jakieś staronordyjskie imię dla dziewczyny.

– Tychże, przynieś mi piwo i jakiś zajebisty miecz – powiedział Thorgautr, rzucając rękawicę przed Hundolfrem w śmierdzącej piwskiem karczmie, na której miejscu kilkaset lat później jebną Tesco.

– Dobrze – odparła i posłusznie przyniosła, bo dopiero w XXI wieku w  Grze o tron dziewczęta o staronordyjskim imieniu szły po piwo i wracały z trzema obciętymi głowami.

Nieważne, o polityce zaczęliśmy, a wy już seriale chcecie i odniesienia do popkultury, żeby przez te moje uzewnętrznienia przetrwać do końca się udało i bez poczucia straconego czasu spać poszło.

Mistrzu Yoda, zamknij się!

Rzecz w tym*, że kto nie będzie chciał przeżyć swojego życia jak posłuszna cegiełka w pinkflojdowym murku, zostanie ukarany. Kto spróbuje zakwestionować zasady stworzone przez jednego przedstawiciela gatunku ludzkiego drugiemu przedstawicielowi gatunku ludzkiego, bo tak!, zostanie ukarany. Ludzie muszą mieć o sobie spore mniemanie, skoro kiedyś tam wpadli na pomysł, żeby indoktrynować innych, najlepiej masowo. Indoktrynować, wpajać, definiować za nich totalnie indywidualne potrzeby i poczucie szczęścia. 200 tysięcy lat od pierwszego człowieka, który nie żarł własnej kupy (w sensie myślący, chociaż powstanie internetu i filmu Two Girls One Cup może podważać teorię ewolucji; przeciwnicy darwinizmu powinni się tym zainteresować), doszliśmy do momentu, gdzie w takich na przykład Chinach masowo produkuje się… Chińczyków. Mają się urodzić w takiej i takiej ilości, przeżyć tyle i tyle czasu, zarobić tyle i tyle pieniędzy, wydać je na to i na to, uszyć w swoim życiu tyle i tyle par adasiów, a potem umrzeć, i jeszcze mieć poczucie wyjątkowości swojej egzystencji, bo może LeBron w nich skakał w finałach. Człowiek obok człowieka jak słoik obok słoika. Wklęsłe wieczko świadczy o świeżości? Dupa tam. O świeżości świadczy smak, zapach i że się nie ma po tym srania. Zagubiony w meandrach własnej metafory młody pisarz wrócił do wątku, a Eddie Vedder leciał w tle dalej z  Society.

___________________________________