Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jedno wyjście do klubu z przyjaciółmi sprowadza niebezpieczeństwo na spokojną, wiodącą poukładane życie młodą kobietę. Czy dziewczyna zostanie sprzedana jak rzecz? Czy zostanie sama otoczona przez niebezpieczeństwo? Przyjaciele, rodzina i poznany przypadkiem mężczyzna nie zawsze będą u boku Elizy. A może nie powinno ich tam być? Komu można ufać w dzisiejszym świecie?
Tę historię czyta się jednym tchem. Jest nasycona emocjami, które sprawią, że serce czytelnika zabije szybciej.Wartka akcja i ciekawe, emocjonujące wątki oplatają Czytelnika, a w tle zmuszają do rozmyślań nad kondycją ludzkich relacji, zaufaniu, szczerości, rozczarowaniu, ale i miłości. Ta powieść jest nie tylko lekturą, ale również przestrogą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 218
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Marta Kotyza
NIC NAS
NIE
ZNISZCZY
© Prawa autorskie 2023 dla Marta KotyzaWszelkie prawa zastrzeżone.
Autor: Marta Kotyza
Tytuł: NIC NAS NIE ZNISZCZY
Wydanie I
ISBN 978-83-966863-0-5
Projekt okładki: Klaudia Chilkiewicz
Redakcja: Małgorzata Giełzakowska
Skład i łamanie: Piotr Holke | hp-graf.pl
Wydawca: Monika Holke | Wydawnictwo Zen
Niezgodne z prawem jest odtwarzanie, duplikowanie oraz przesyłanie dowolnej części tego dokumentu zarówno za pomocą środków elektronicznych, jak i w formacie drukowanym. Rejestracja tej publikacji jest ściśle zabroniona.
Książkę tę dedykuję osobie, która zaszczepiła we mnie
miłość do książek – mojej mamie
PODZIEKOWANIA
Pragnę podziękować Monice Holke i całej ekipie wydawniczej. Cieszę się, że po latach los skrzyżował nasze drogi ponownie.
Podziękowania należą się również Pani Małgorzacie Giełzakowskiej za jej wkład w pracę nad redakcją książki. Dzięki Pani powieść ma formę, którą można ukazać światu.
Bardzo dziękuję rodzicom. Za przeczytane w dzieciństwie setki książek, zarażenie mnie pasją do nich i za pomoc w realizacji mojego marzenia. Przede wszystkim jednak za to, że zawsze mogę na Was liczyć.
Dziękuję moim wspaniałym dzieciom: Liliannie, Michałowi i Marcinowi. To zaszczyt być Waszą mamą.
Dziękuję moim braciom Łukaszowi i Maciejowi oraz bratowej Beacie za wskazówki dotyczące postaci powieści, a także za cenne rady jak spróbować się przełamać i wyjść ze swojej strefy komfortu.
Wielkie podziękowania dla Koła Przyjaciółek za to, że po prostu są. Kasia, Ola, Maria, Żaneta, Justyna – Wasze wsparcie jest nieocenione.
Niezaprzeczalnie mam za co dziękować koleżankom z pracy: Asi, Karolinie P., Karolinie K., Małgosi i Klaudii. Wiecie za co. Bardzo, bardzo dziękuję.
Dziękuję Sylwii Szymańskiej za jej nieustający optymizm i ekscytację każdym etapem w procesie powstawania książki.
Zobowiązana jestem złożyć podziękowanie każdej osobie, która dołożyła choćby niewielką cegiełkę do tego, aby powstała ta książka. Żadne słowo nie wyrazi mojej wdzięczności za Wasze dobre serce.
Na koniec, z całego serca, dziękuję mojemu mężowi.Za wiarę, że mi się uda. Za to, że ani przez chwilę we mnie nie zwątpiłeś. Byłeś tą osobą, która mnie napędzała do działania w chwilach, kiedy myślałam, żeby zrezygnować z wydania tej powieści. Kocham Cię.
ROZDZIAŁ 1
ELIZA
– Gdzie jesteś, gnido jedna?! – krzyczę po raz kolejny, próbując znaleźć swój telefon.
Mieszkanie wygląda, jakby tajfun po nim przeszedł. Ja jestem cała spocona i w pośpiechu podrzucam wszystkie przedmioty walające się dookoła. Nie ma. Zapadł się pod ziemię, zginął, przepadł. Diabeł ogonem nakrył albo jeszcze inne cuda.
Nie lubię bałaganu, ale ku mojemu niezadowoleniu bałagan lubi mnie. Łatwo się więc domyślić, że szlag mnie trafia na widok tego, co się dookoła narobiło. Niby nie samo, niby miałam w tym swój udział, ale sytuacja mnie do tego zmusiła.
Nie lubię się też spieszyć. Jak się człowiek spieszy… i tak dalej. Różne niepożądane sytuacje mogą wtedy wyniknąć. Można na przykład zgubić telefon we własnym domu. WE WŁASNYM DOMU! Poziom nerwicy: plus sto. Wnioski: pośpiech negatywnie wpływa na zdrowie. A w tej chwili spieszę się jak cholera.
Nie ma dziada. Rezygnuję z dalszych poszukiwań z powodu braku czasu. Wkurza mnie to jeszcze bardziej. Nie znoszę, jak coś idzie nie tak, jak sobie zaplanowałam.
Moje życie od zawsze jest stabilne. Spokojne i poukładane jak książki w bibliotece. Niektórzy powiedzieliby, że nawet nudne. Nigdy mi to specjalnie nie przeszkadzało, ponieważ taka właśnie jestem. Nudna. Moja rodzina niczym się nie wyróżnia: mama, tata i ja nie tworzymy patologicznych relacji. Zawsze się dobrze uczyłam, co znaczy, że nie wybijałam się ponad średni poziom nauki ani też nie spadałam poniżej niego.
Mam pracę, która jest dla mnie interesująca, ale nie jest szczytem ambicji i marzeń.
Mój wygląd również nie jest na tyle onieśmielający, żeby faceci padali przede mną na kolana, ale też nie uciekają z krzykiem, gdy zjawię się w przestrzeni publicznej.
Od lat mam dwoje tych samych cudownych przyjaciół – Igę i Wiktora. Znamy się od podstawówki i są dla mnie jak rodzeństwo.
Uwielbiam spokojne wieczory z książką lub dobrym filmem. Gdy byłam młodsza, szaleństwem w moim wydaniu było spóźnienie się do domu na obiecaną godzinę lub wyjście od czasu do czasu z przyjaciółmi na imprezę.
Na taką właśnie imprezę w tej chwili się szykuję. Mamy iść do klubu „City” w Malborku. To miasto nie jest duże i wielkiego wyboru, jeśli chodzi o kluby, nie ma, ale jak to ja – nie narzekam. Została mi godzina na przygotowanie się i dotarcie na miejsce, więc stoję przed stertą ubrań i myślę, co na siebie włożyć. W końcu łapię beżową sukienkę przed kolano i idę z nią do łazienki.
Kąpiel, makijaż, układanie włosów (a właściwie ich prostowanie) i ubieranie zajmuje mi więcej czasu, niż przypuszczałam, lecz w końcu w kłębach pary wyłaniam się z łazienki niczym Afrodyta. No, może brzydsza siostra Afrodyty.
Biorę torebkę, zakładam buty na koturnie i wychodząc z domu, słyszę dzwonek telefonu. W torebce. W cholernej torebce! Której kobiecie nie przyszłoby do głowy, żeby sprawdzić torebkę w poszukiwaniu telefonu? Mi. Elizie. Na bank jestem jedyna na świecie.
Jedną ręką zamykam kluczem drzwi, drugą odbieram połączenie.
– No co tam? – pytam, widząc imię mojej przyjaciółki na wyświetlaczu.
– Elizka, ja wiem, że ty się zawsze spóźniasz, ale my już jesteśmy na miejscu, a jestem pewna, że ty nawet jeszcze nie wyszłaś z domu. Mam rację?
– Nie masz. Właśnie zamknęłam drzwi i schodzę po schodach. Zaraz będę, nie denerwujcie się.
– Ja już się przyzwyczaiłam, ale Wiktor znowu nerwowo przestępuje z nogi na nogę, a minę ma taką, jakby chciał cię zamordować gołymi rękami. Wiesz, że nie toleruje spóźnialstwa.
– Powiedz mu, że postawię mu drinka, i niech się nie dąsa. Już biegnę – mówię, po czym rozłączam się i szybkim marszem (przy biegu się poczochram) zmierzam w kierunku „City”.
Witam się z przyjaciółmi i wchodzę za nimi do klubu. Kolorowe światła i dudniąca muzyka sprawiają, że automatycznie się uśmiecham.
Kocham muzykę. Jest wieloaspektowa. Skomplikowana, a zarazem prosta. Sprawia, że świat jest piękniejszy, i wszystko wydaje się prostsze. Innym razem wprowadza w stan zadumy, melancholii i smutku. Jest seksowna i radosna, a przy innej okazji przerażająca i depresyjna. Często też łączy ze sobą wszystkie te emocje na raz.
Siadamy na miękkich sofach i zastanawiamy się, co wziąć do picia. W końcu decydujemy się na Malibu Sunrise. Po złożeniu zamówienia Wiktor odzywa się:
– Dziewczyny, laska przy oknie. Obczajcie.
Po jego słowach, jak na zawołanie, odwracamy z Igą głowy, żeby sprawdzić, która z obecnych kobiet zwróciła na siebie uwagę Wiktora, a on ze śmiechem chowa twarz w dłoniach.
– Ale nie tak ostentacyjnie – mówi zrezygnowany, nadal chichocząc.
– Nawet niezła. Ale jakaś taka… wredna z twarzy – podsumowuje Iga.
– Wredna to jesteś ty. Jak ktoś może być wredny z twarzy? – dziwi się Wiktor.
– No może, tak jak ta laska przy oknie.
W momencie gdy przyniesiono nasze drinki, jesteśmy już pogrążeni w rozmowie o pracy. Wiktor opowiada, jak wcisnął ostatnio klientom kredyt, Iga o słodkim maluchu przyjętym niedawno do żłobka, w którym pracuje, a ja opowiadam anegdoty na temat lekarzy i pacjentów, z którymi mam styczność jako rejestratorka medyczna w przychodni.
Dopijamy swoje drinki i zamawiamy następne. Po niedługim czasie nie mogę już usiedzieć na miejscu i rytmicznie podryguję na sofie w takt muzyki.
– Dziewczyny, jak chcecie, to idźcie tańczyć, ja i tak potrzebuję jeszcze trochę alkoholu na rozruch – proponuje Wiktor, widząc moje próby tańczenia na siedząco.
Mamy umowę, że tańczymy w parach. Jedna osoba zawsze zostaje przy stoliku i pilnuje, aby nikt nam nie dosypał czegoś podejrzanego do drinków. Tyle się teraz o tym słyszy…
– Ja chętnie skorzystam. Iga, idziemy?
– Mnie pytasz? Chodź!
Wychodzimy na środek sali, gdzie sporo osób już buja się, skacze, macha rękoma i nogami. Zanim konkretnie się wczuję w muzykę, widzę, jak Iga taksuje spojrzeniem wszystkich osobników płci męskiej znajdujących się na sali. Jak zwykle przyszła tu na łowy. Cała Iga. Uwielbia flirtować i jest strasznie łasa na komplementy. Każda kobieta jest, wiem. A Iga? Przyciąga facetów jak magnes i bawi się flirtem, ile wlezie.
Przestaję zawracać sobie głowę przyjaciółką i szaleńczo tańczę do jakiegoś techno. Szybko dostaję zadyszki i próbuję przekonać samą siebie, że muszę popracować nad kondycją. Ha –ha –ha. Dobrze wiem, że jestem na to za leniwa, i nie kiwnę palcem, aby moja kondycja się polepszyła. Ale jak tak sobie powiem, to już mi jakoś lepiej i raźniej, że chociaż postanowiłam.
Mniej więcej w połowie następnego utworu patrzę na Wiktora, który siedzi przy stoliku i zerka na Wredną. Ale go wzięło. No rusz tyłek i podejdź do niej. Siedzi bez ruchu i gapi się na dziewczynę jak sroka w gnat.
Po skończonej piosence wracamy na nasze miejsca, aby dotrzymać Wiktorowi towarzystwa. Rozmawiamy, śmiejemy sięi pijemy. Jest fajnie. Lubię te nasze spotkania.
Spoglądam w stronę laski z wredną twarzą i widzę obok niej cudo. Facet – na oko starszy ode mnie o kilka lat, z lekkim zarostem i modną, zaczesaną na bok, lekko do góry fryzurą. Po prostu boski. Rozmawia z Wredną i uśmiecha się do niej. Jest jakiś… Ciężko mi określić, ale można powiedzieć, że intrygujący. Tak! Intrygujący i zdecydowanie boski. Nie mogę oderwać od niego oczu, gdy nagle czuję, że ktoś mnie ciągnie za rękę.
– Teraz moja kolej tańczyć. Starczy tego picia – mówi Wiktor, wskazując głową na puste szklanki po drinkach. – Biorę cię ze sobą. – Wskazuje na mnie palcem, rytmicznie ruszając ramionami w zabawny sposób i podążając tyłem w stronę tańczącego tłumu.
Byliśmy tak pogrążeni w rozmowie, że nawet nie wiem, kiedy wypiliśmy po trzy pełne szklanki alkoholu. Czując, jak lekko kręci mi się w głowie, wstaję i idę z przyjacielem na środek sali. Leci wolny utwór, którego nie znam, więc delikatnie się kołyszę, dając się prowadzić przyjacielowi. Wiktor jest dobrym tancerzem i przyjemnie mi się z nim tańczy.
Tłum roztańczonych ludzi przystaje, gdy kończy się piosenka, i nagle słyszę znajome nuty. Benny Benassi – Every Single Day – jeden z tych radosnych utworów. Zamykam się w świecie muzyki, przymykam oczy i daję się porwać melodii. Daję z siebie wszystko, czując, jak krople potu zwilżają moje rozpalone czoło. W sali jest gorąco mimo włączonej klimatyzacji, a liczba osób stłoczonych w klubie powoduje odczuwalną duchotę.
Odśpiewuję razem z Dhany refren i czuję na sobie czyjś wzrok. Otwieram oczy, rozglądam się, nie przestając tańczyć. Widzę sporo osób tańczących podobnie jak ja – jakby nikogo dookoła nie było. Jest też grono tancerzy chcących zwrócić na siebie uwagę. Poznaję to po spojrzeniach, jakie rzucają osobom płci przeciwnej.
Nieopodal mnie w zabawny sposób tańczy Wiktor. Co chwilę podnosi ręce do góry, po czym opuszcza w dół. W jego przypadku tańczy nawet twarz.
Kiedy nie zauważam, żeby ktoś mi się przyglądał, znowu opuszczam powieki i jeszcze bardziej kołyszę biodrami. Uwielbiam to uczucie. Nic się wtedy dla mnie nie liczy poza muzyką. Tańcząc i śpiewając razem z wokalistką, bawię się do końca piosenki. Słysząc pierwsze nuty następnego utworu, patrzę na Igę, której oczy rozbłysły.
– Rihanna! – krzyknęła do mnie ze swojego miejsca na sofie.
Jest to ulubiona piosenkarka Igi, więc Wiktor wraca bez słowa do stolika, a moja przyjaciółka biegnie jak oparzona w moją stronę.
Podczas wygłupów na parkiecie patrzę, jak Wiktor siedzi na sofie, sączy kolejnego drinka i wpatruje się w coś intensywnie. Wtedy mój wzrok podąża za wzrokiem przyjaciela. Już wiem, że nie wpatruje się w coś, a w kogoś. Ponownie obserwuje dziewczynę, która mu się spodobała. Czuję współczucie na myśl, że mój kumpel ma takiego pecha do kobiet.
Wiktor jest bardzo przystojnym dwudziestopięcioletnim mężczyzną i nie może narzekać na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej. Mimo to do tej pory nie było mu dane stworzyć długotrwałego, stałego związku. Nie licząc kilku (a raczej kilkunastu) przelotnych romansów, miał dwie partnerki, z których pierwsza po kilku miesiącach znajomości stwierdziła, że Wiktor nie zarabia tyle, aby wystarczyło na zaspokojenie jej potrzeb, natomiast drugą przyłapał na zdradzie z instruktorem jazdy, gdy chciał jej zrobić niespodziankę i przyjechał po nią po skończonym kursie. Dla wszystkich było to ogromne zaskoczenie, gdyż po dwóch latach, jakie ze sobą spędzili, każdy myślał, że zbliża się wesele. Jak się później okazało, przyszła panna młoda postanowiła przyprawić rogi biednemu Wiktorowi.
Widząc, że przyjaciel, mimo sporych chęci, nie ma zamiaru poderwać kobiety, postanawiam go do tego namówić. Po skończonej piosence oddalamy się od tłumu w stronę siedzącego samotnie Wiktora.
– Podejdź do niej – mówię, siadając obok przyjaciela na sofie.
– Sam nie wiem. Ona chyba jest z tym kolesiem.
Patrzę we wskazanym kierunku i obserwuję, jak Boski Facet wstaje i wychodzi na zewnątrz.
– Wiesz, jak mówią. Nie ma takiego pociągu, od którego nie można odczepić wagonu. Poproś ją do tańca. W najgorszym wypadku odmówi.
Wiktor dopija swojego drinka i rusza w kierunku dziewczyny. Po chwili rozmowy już tańczą na środku sali. Nieskoordynowane ruchy chłopaka zdradzają, jak bardzo się denerwuje. Muszę zapamiętać, żeby mu później wytknąć tę nieporadność w tańcu. Przecież jemu się to nie zdarza.
Wtedy znów czuję, że ktoś mnie obserwuje. Wiecie, powietrze staje się gęstsze, coś się zmienia. Wrażenie, jakbyście stali na scenie i ktoś was obserwował. Na nowo się rozglądam i tym razem napotykam wzrok Boskiego. Mimo że stoi w sporej odległości ode mnie, tuż przy drzwiach wyjściowych, czuję, jak przeszywa mnie swoim spojrzeniem. Przez chwilę na siebie patrzymy i łapię taką zawiechę, że nie czuję, jak sofa obok mnie delikatnie się ugina. Odrywam wzrok od Boskiego i spoglądam na moją przyjaciółkę, która już siedzi tuż przy mnie.
– Widziałaś Wiktorka? – Iga kiwa z rezygnacją głową. – Znowu będzie nam płakał w rękaw, jak się okaże, że dziewczyna ma go w dupie. Chyba że ma to być kolejna przygoda na jedną noc.
– Myślę, że Wiktor skrycie marzy o czymś więcej niż jednorazowa przygoda. Jest jednak jeden problem.
– Jaki?
– Ona nie przyszła tu sama – oznajmiam, zerkając na śmiejących się do siebie w tańcu Wiktora i Wredną. – Jak się uśmiecha, wygląda na miłą.
– A z kim? – dziwi się Iga, nie reagując na moją sugestię, że Wredna może się okazać miłą osobą.
– Z tym tam. – Wskazuję wzrokiem w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą stał Boski, ale już go tam nie ma. Rozglądam się za nim, ale najwyraźniej znowu wyszedł. Może się wkurzył, że jego dziewczyna tańczy z Wiktorem, i po prostu opuścił lokal.
Przychodzi mi na myśl, że zamiast pomóc kumplowi, narobiłam mu kłopotów. Facet wyglądał na takiego, co nie da sobie w kaszę dmuchać.
– Nie ma go. Ale był tu taki przystojniak. Taki wiesz… Nie nasza liga.
– O, to jeszcze nasz Wiktorek może stracić zęby za taniec z jakąś laską. Chodźmy tańczyć.
Nasze szklanki są puste, więc bez słowa wstaję i ruszam za przyjaciółką w stronę szalejącego tłumu. Przeciskamy się między spoconymi ludźmi. Zapach perfum kłóci się z odorem potu. Mdli mnie od mieszaniny tych oparów. Na dodatek chce mi się siku. Nic dziwnego po tylu drinkach.
– Idę do kibelka – rzucam do Igi i opuszczam salę, wchodząc do korytarza, gdzie mieszczą się toalety.
Po umyciu rąk i poprawieniu ust różowym błyszczykiem chcę otworzyć drzwi, ale zacięły się. Świetnie. Zaczynam pchać je z całej siły i nerwowo szarpać klamkę. Nic to nie daje. Stoję przed drzwiami i nie wiem, co zrobić. Rozbawia mnie moje położenie. Dziewczyna w klubie, gdzie jest pełno ludzi, zamknięta w toalecie. Dopada mnie głupawka. Z mojego gardła wydobywa się pijacki, histeryczny śmiech. Jestem zamknięta w damskiej toalecie!
Zawsze na takich dyskotekach toalety są oblegane, zwłaszcza damskie, a akurat teraz nie ma w niej nikogo poza mną. No komu to się może przytrafić? No kto jak nie ja?
Siadam na podłodze, ocierając łzy wywołane śmiechem. Wołam o pomoc, ale muzyka zagłusza mój krzyk. Wyjmuję więc z torebki telefon z zamiarem skontaktowania się z Igą lub Wiktorem. Żadne z moich przyjaciół nie odbiera. Najprawdopodobniej nie słyszą dzwonka w tym hałasie. Postanawiam spróbować jeszcze raz i z rozbiegu uderzam ramieniem w drzwi, jednocześnie naciskając klamkę. W końcu udało się, a drzwi szybko i z impetem otwierają się, uderzając kogoś, kto przechodził akurat obok.
– Kurwa – syczy Boski, łapiąc się za ramię i patrząc na mnie lodowatym wzrokiem.
– Przepraszam – szepczę sparaliżowana jego spojrzeniem. – Drzwi się zacięły.
Bez słowa wszedł do męskiej toalety. Co za buc, myślę i oddycham głęboko, gdy zdaję sobie sprawę ze wstrzymywanego oddechu. Zamykam felerne drzwi, masując ramię. Bolało.
Kieruję kroki w stronę tańczącego tłumu. Nigdzie nie widzę moich przyjaciół, więc zaczynam przeczesywać tłum wzrokiem. Zauważam, że siedzą na sofie pogrążeni w rozmowie z nową znajomą i sączą kolejne drinki. Po krótkim namyśle stwierdzam, że nie mam już ochoty na alkohol. Wiem, że rano będę sobie dziękować za odpuszczenie tych kilku kolejek. Idę tańczyć.
Leci zmiksowany kawałek Beyonce, przy którym ponownie przymykam powieki i odpływam. Zamykam się w świecie tańca i muzyki. Każdy bit czuję wewnątrz ciała, zapominam o tych wszystkich ludziach szalejących dookoła mnie. Jestem tylko ja i te cudowne dźwięki, dzięki którym trwam w moim błogostanie.
Czuję, jak ktoś delikatnie, ledwie wyczuwalnie, chwyta mnie za biodra, ale muzyka tętni mi nie tylko w uszach, ale i w każdej komórce mojego ciała, więc jedynie uśmiecham się i tańczę dalej. Jestem wstawiona, więc nie przeszkadza mi to. Jak się bawić, to się bawić, myślę i czuję, jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie – jak na teledyskach. W klipie dziewczyna tańczy do jakiegoś utworu, kręcąc biodrami, jej włosy falują, ma lekko rozchylone usta i jest bardzo seksowna. Wtedy dołącza do niej najprzystojniejszy facet ze wszystkich obecnych i odstawiają taniec, którego nie powstydziłyby się króliczki Playboya z samym Robertem Kochankiem. A to wszystko w zwolnionym tempie. Żałosne, ale wczuwam się w tę rolę. Czuję ciepły oddech na szyi. Owiewa mnie jak aksamitny szal. Wtedy budzę się z letargu z myślą, że zachowuję się jak idiotka. Przecież nawet nie wiem, kto za mną stoi i mnie obłapia. Już chcę odskoczyć, kiedy słyszę męski głos zniżony do szeptu:
– Pilnuj swojego kumpla.
Odwracam się i patrzę prosto w ciemne oczy Boskiego. Ma ściągnięte brwi i zaciętą minę. Dociera do mnie, że w sumie nie znamy się, a facet jak gdyby nigdy nic podszedł do obcej dziewczyny i tańczy z nią jak z własną. Zaskoczona jego zuchwalstwem błądzę wzrokiem po twarzy mężczyzny. Ostre rysy, prosty nos, pełne usta i lekki zarost sprawiają, że robi mi się gorąco, jednak poprzez ton jego głosu i spojrzenie, jakim mnie obdarzył, odnoszę wrażenie, że ten koleś, chociaż mnie nie zna, już mnie nie lubi.
– Nie wiem, o co ci chodzi – wypalam, ruszając w stronę sofy.
Podchodzę do przyjaciół, wyciągając rękę do Wrednej. Trochę na złość Boskiemu.
– Eliza jestem. Mam nadzieję, że dobrze się bawisz z moimi przyjaciółmi – mówię, uśmiechając się uprzejmie.
– Kamila. Tak naprawdę rozmowa zeszła na tematy zawodowe. Nawet nie wiem kiedy. – Śmieje się. – Wiktor pracuje w banku, a ja planuję w niedalekiej przyszłości wziąć mały kredyt, więc mamy temat do obgadania.
Po krótkiej rozmowie z Kamilą stwierdzam, że wcale nie jest wredna. Wręcz przeciwnie – jest otwartą, szczerą i pozytywnie nastawioną do życia osobą – tak jak podpowiadała mi intuicja.
Po wypiciu kolejnego drinka, na którego jednak dałam się namówić na prośby Kamili („Musimy uczcić nową znajomość”), czuję, że jestem już dość mocno wstawiona. Bełkoczę do Igi, że wracam do domu.
– Dasz radę dojść sama? Ja bym chętnie jeszcze została, bo ten blondyn zerka na mnie co chwilę. Jest szansa, że dzisiejszą noc spędzę z facetem, a wiesz, że od trzech tygodni nikogo nie miałam. Usycham.
Nie słucham, co mówi dalej, tylko macham do niej ręką i kiwam głową, kierując się ku wyjściu.
– Daj znać, jak dotrzesz do domu! – woła jeszcze za mną przyjaciółka.
Gdy wychodzę na świeże powietrze, biorę głęboki oddech i powoli idę w stronę Starego Miasta. Jest ciepła noc i przyjemnie mi się spaceruje. Myślę o Wiktorze i Kamili. W uszach nadal tętni mi muzyka klubowa i bezwiednie uśmiecham się. Unoszę ręce do góry, wydając z siebie przeciągłe „Łuuuuuuuu”, jakby impreza szła razem ze mną. After party. Eliza, uspokój się.
W pewnym momencie w basy, które nadal słyszę, wdzierają się jakieś zakłócenia. Początkowo nie mogę ich rozpoznać, ponieważ przypominają rytmiczne uderzenia bitów. Za chwilę jednak już wiem, co to za odgłosy. Kroki. Ktoś za mną idzie. Coraz bliżej i coraz głośniej. Biegnie? Jak mnie zaatakuje, będę krzyczeć, ale czy to coś da? Pod klubem było sporo palaczy, ale tu, gdzie teraz jestem, nie ma żywego ducha. W ułamku sekundy wpadam na pomysł. Kucam, udając, że zapinam rozpiętego buta, a tak naprawdę sięgam po kamień leżący obok mojej stopy. Nie jest to może najlepsze narzędzie zbrodni, ale nic lepszego nie mam. Odwracam się i zamachuję kamieniem, gdy kroki są tuż za mną, i widzę Wiktora. Zdziwiona opuszczam rękę, a on zauważa w niej kamień i moją minę.
– Tym chciałaś obezwładnić napastnika? – śmieje się, ukazując urocze dołeczki.
– Wiktorku – mówię z nieskrywaną ulgą – czemu mnie śledzisz?
– Nie śledzę, tylko odprowadzam. Samemu strach iść po nocy, tyle razy ci mówiłem. – Razem ruszamy przed siebie.
– Przecież ty byś mrówki nie skrzywdził. Przed bandytą uciekłbyś, aż by się kurzyło, ale dziękuję za ochronę. Poza tym już jestem prawie na miejscu.
– Nie bądź tego taka pewna. Poza tym nudziłem się. Kamila też już się zawinęła do domu, a Iga flirtuje z blondasem.
– A co z tym facetem Kamili ? Chyba był zazdrosny.
– Nie rozmawialiśmy o nim, ale dała mi swój numer, więc chyba słaby ten ich związek. – Wiktor szczerzy zęby w uśmiechu.
– Uważaj! On wygląda na takiego, co nie poddaje się tak łatwo, i wydaje się nie mieć skrupułów, żeby na przykład złamać ci nos za odbicie dziewczyny.
Gdy stanęliśmy przed klatką mojego mieszkania, Wiktor pocałował mnie w policzek i z uśmiechem na twarzy odparł, żebym się nie zamartwiała głupotami. Następnie odwrócił się i odszedł w kierunku swojego domu.
ROZDZIAŁ 2
ELIZA
Budzę się z lekkim bólem głowy i przemożnym poczuciem, że o czymś zapomniałam. Odtwarzam w pamięci wydarzenia ostatniej nocy.
Pamiętam cudowne uczucie, jakie wywołała we mnie muzyka, i to, jak dobrze się bawiłam. Pamiętam Kamilę, która tańczyła z Wiktorem, i jego oczarowanie jej osobą. Pamiętam magnetyzujące spojrzenie lodowatych oczu, które wwiercało się we mnie, jakbym ich właścicielowi wymordowała co najmniej połowę rodziny. Jakie te oczy były piękne i straszne zarazem. Pamiętam gęsią skórkę, jaką wywołał na mnie jego ciepły oddech, i te wielkie dłonie delikatnie dotykające moich bioder. Pamiętam, że gdy świat zaczął mi dość mocno wirować, poszłam do domu. Nagle doznaję olśnienia. Iga! Miałam napisać do niej SMS, gdy wrócę do domu.
Wstaję zdecydowanie zbyt gwałtownie i łapiąc się za głowę, wyjmuję z szuflady stolika przy łóżku dwie tabletki Apapu, które połykam, popijając szklanką wody. Ruszam na poszukiwania mojej torebki. Na szczęście nie trwa to długo, bo po chwili znajduję ją na podłodze pod sukienką. Wygrzebuję z jej wnętrza telefon. Patrząc na ekran, odkrywam z przerażeniem dziewięć nieodebranych połączeń i siedem wiadomości. Wszystkie są od mojej przyjaciółki. Z jękiem wybieram numer Igi i czekam na połączenie.
Po trzecim sygnale słyszę jej zaspany głos:
– Skoro żyjesz, to po co mnie budzisz?
– Przecież miałam dać znać, jak dojdę do domu. Zwyczajnie zapomniałam i przed chwilą zobaczyłam, ile razy próbowałaś się ze mną skontaktować, to dzwonię, żebyś się nie martwiła.
– Wiem, że nic ci nie jest, bo dzwoniłam do Wiktora. A teraz pozwól, że pójdę dalej spać. Wykończył mnie ten seksowny blondyn – mówi, po czym przerywa połączenie.
Iga lubi przygody na jedną noc. Lubi seks bez zobowiązań i nie widzi w tym nic złego. Zawsze się dziwi, kiedy jej mówię, że takie coś nie jest dla mnie. Uważa, że to niezdrowe, aby dwudziestopięcioletnia kobieta, którą jestem, nie uprawiała seksu przynajmniej raz w miesiącu w przypadku singli, a raz na tydzień, jeśli jest w związku. Sądzi, że jest to absolutne minimum, aby jako tako zachować równowagę psychiczną.
Zdecydowanie się z nią nie zgadzam. Nie miałam partnera od roku, kiedy to cudowny facet o jakże rzadkim, bajkowym imieniu Eryk stwierdził, że nie zaspokajam jego potrzeb łóżkowych po tym, jak odmówiłam mu udziału jego koleżanki z pracy w naszych miłosnych ekscesach. Był to mój jedyny, jak do tej pory, partner seksualny i życiowy. I jakoś żyję, nie zwariowałam, mam się dobrze, więc nie widzę związku między jednym a drugim.
Po doprowadzeniu się do porządku, zjedzeniu śniadania i przespaniu kolejnych dwóch godzin zwlekam się z łóżka, pamiętając, że dziś niedziela, a co za tym idzie, cotygodniowy obiad u rodziców. Robię delikatny makijaż, czeszę włosy w kitkę i wychodzę na zalany słońcem chodnik.
Mieszkam na uboczu, gdzie jest zawsze spokój, pod moim blokiem nie ma żadnej ruchliwej ulicy, a jedynie uliczka prowadząca do stojących w rzędzie bloków i parking dla mieszkańców. Zawsze stoją tu te same samochody, nie licząc aut gości przyjeżdżających od czasu do czasu do mieszkańców osiedla.
Wkładam na nos okulary przeciwsłoneczne i idę w lewo, kierując się do śródmieścia. Po przejściu trzech kroków odczuwam znajome mi już wrażenie, że ktoś na mnie patrzy. Przystaję, odwracam głowę w prawo i widzę faceta z klubu. Oparty o maskę czarnego BMW, z założonymi na piersi rękoma, patrzy wprost na mnie. Nie widzę jego oczu, gdyż podobnie jak ja schował je pod ciemnymi okularami. Mimo to wiem, że jego wzrok jest skupiony na mnie. Ubrany jest w dżinsowe spodenki i biały podkoszulek. Widzę jego muskularne barki i przedramiona. Ten koleś na pewno dużo czasu spędza na siłowni. Na ustach igra mu lekki uśmiech, a sylwetka sprawia wrażenie wyluzowanej. Jezu Chryste, jaki on piękny! Staję jak wryta, zaskoczona jego obecnością w tym miejscu. Co on może tu robić? Czeka na jakiegoś znajomego, zepsuło mu się auto albo… się zgubił? Żaden inny powód nie przychodzi mi do głowy. Ruszam dalej przed siebie.
– Podwieźć cię gdzieś? – Boski zdejmuje okulary, rzuca je na siedzenie pasażera przez otwartą szybę w aucie i opuszcza ręce wzdłuż ciała.
– Dziękuję, przejdę się. Świeże powietrze dobrze mi zrobi. Poza tym nie znam cię i nie jestem taka naiwna, żeby wsiąść do twojego samochodu – odpowiadam kpiąco, starając się ukryć podenerwowanie. Już mam iść dalej, kiedy słyszę:
– Mam coś, co do ciebie należy. – Jest strasznie pewny siebie i czuję nieodpartą pokusę, żeby mu tę pewność ukrócić.
– Niby co takiego?
Podchodzi do mnie nieśpiesznie z tym swoim uśmieszkiem i przez sekundę myślę, żeby uciec. Ciekawość jednak bierze górę i stoję, czekając na jego ruch. Kiedy jest już blisko, mniej więcej na wyciągnięcie ręki, zaczynam iść do tyłu. Schodzę powoli z chodnika na trawnik pod blokiem, a Boski bez najmniejszego skrępowania podąża za mną. Wiem, że zaraz nie będę miała gdzie się cofnąć, że za chwilę dotknę plecami muru, ale nie bardzo wiem, co innego mogłabym zrobić. Cofam się, aż przez cienki materiał bluzki czuję chropowatą fakturę ściany budynku. Wtedy wypalam:
– Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?
Boski nadal do mnie podchodzi i kiedy jest na tyle blisko, żebym słyszała jego szept, wyjmuje z tylnej kieszeni spodni jakiś plastik albo kartonik. Nie jestem pewna, bo hipnotyzuje mnie jego spojrzenie. Roztapiam się pod nim jak lody w pełnym słońcu.
– Bo tu jest adres – szepcze, machając mi tym czymś przed nosem.
Spoglądam na kawałek plastiku, który okazuje się moim dowodem osobistym!
– Skąd to masz? – pytam z szalenie bijącym sercem.
– Zgubiłaś wczoraj w klubie.
– Musiał mi wypaść, kiedy płaciłam za drinki – stwierdzam, sięgając po dowód, ale Boski podnosi rękę z dokumentem do góry tak, że nie mogę go dosięgnąć. – O co ci chodzi? Oddaj mi go.
Patrzy na mnie bez słowa przez kilka sekund, po czym chowa moją własność z powrotem do kieszeni.
– Oddam ci, jak coś dla mnie zrobisz, Elizo – mówi, pochylając się nade mną. Opiera prawą dłoń o ścianę za mną, a lewą łapie mnie za brodę i unosi do góry, patrząc na moje usta.
Zdejmuję okulary, aby mu pokazać, że nie mam zamiaru się za nimi chować. Wytrzymuję jego wzrok, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałam.
– Po pierwsze, jeśli myślisz, że mnie tkniesz w zamian za dowód osobisty, to albo jesteś głupi, albo zdesperowany. Po drugie, nie to nie. Dowód sobie wyrobię. – Wzruszam ramionami. – Po trzecie, jeśli zaraz nie zabierzesz ręki z mojej twarzy, zacznę krzyczeć.
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, Boski zbliża twarz do mojej jeszcze bardziej, niemal stykając ze sobą nasze nosy, i szepcze mi prosto w usta tak, że ledwo go słyszę:
– Po pierwsze, już cię dotykam, a dowód nadal mam ja. Po drugie, możesz sobie wyrobić drugi dokument, ale pamiętaj, że mam twoje dane, zdjęcie i mogę z nimi zrobić, co zechcę. Po trzecie, niejedna już dzięki mnie krzyczała i zapewniam cię, że żadna się nie skarżyła.
To powiedziawszy, prostuje się i dodaje:
– Ty nie wyglądasz na taką, co lubi sobie pokrzyczeć. – Po czym puszcza moją brodę i powoli odchodzi w stronę swojego auta. Otwiera drzwi po stronie pasażera, podnosi z siedzenia okulary i spogląda na mnie.
– Chodzi o twojego kumpla. Ma kłopoty.
Słysząc to, serce szybciej mi bije i krew szumi w uszach.
– Co mu zrobiłeś? – Marszczę brwi, patrząc na Boskiego. – Czego od nas chcesz?!
Unosi ręce w geście poddania.
– To nie ja. Gdybym coś chciał wam zrobić, nie uprzedzałbym cię o tym, nie sądzisz? Chodź, podwiozę cię.
Jest w tym jakaś logika. Muszę pomóc Wiktorowi. Tylko czy mogę ufać temu mężczyźnie? Skąd wiadomo, że komuś można zaufać?
Patrzę mu głęboko w oczy, obserwuję mowę ciała. Wydaje się być lekko spięty. Nie. Nie powinnam wsiadać do jego auta.
– Mowy nie ma.
– Dobra, wiesz co? Właściwie nie powinno mnie to obchodzić. Sami się pchacie w kłopoty.
Siada za kierownicą i zatrzaskuje drzwi. Obserwuję, jak powoli opuszcza się szyba po jego stronie.
– Tylko potem nie mów, że nie uprzedzałem.
I co ja mam robić? Mijają sekundy, szyba się zamyka, serce pompuje moją krew trzy razy szybciej. Szybko analizuję sytuację.
Jest biały dzień, a on chce tylko pomóc. W sumie dlaczego miałabym go nie wysłuchać?
Podchodzę do auta, otwieram drzwi i wsiadam do środka.
– Mów, o co chodzi.
– Twój kolega zainteresował się wczoraj w klubie pewną kobietą.
Słowa wypowiada powoli, jakby chciał się zsynchronizować z wolnym poruszaniem się auta. Wyjeżdżamy z osiedla.
– Twoją kobietą? A co ja mam z tym wspólnego? Wyjaśnijcie sobie sami swoje sprawy. – Co on sobie do cholery myślał?
– Moją siostrą.
A więc to jego siostra.
– I w czym widzisz problem? Daj siostrze żyć.
– Zamknij się na chwilę i daj mi wyjaśnić – warczy przez zaciśnięte zęby. – Jak będziesz mi przerywać, to się niczego nie dowiesz.
Zakładam ręce na piersi, pokazując ostentacyjnie, że nie podoba mi się jego ton, ale już nic nie mówię.
– Moja siostra nie jest odpowiednią osobą dla twojego kolegi. Tego od ciebie chcę. Uświadom mu, że jeśli nie chce wpakować się w niezłe gówno, to niech lepiej sobie odpuści i poszuka grzecznej dziewczynki, z którą będzie mógł chodzić za rączkę do kina. Takiej jak ty.
Gdy kończy wypowiadać te słowa, stajemy na skrzyżowaniu, czekając na zielone światło, a Boski dokładnie lustruje mnie wzrokiem.
– To już koniec kazania czy będzie coś jeszcze? – pytam.
– Dodam tylko, żebyś pominęła moją osobę w rozmowie ze swoim koleżką.
Ze zdziwieniem otwieram usta, żeby zaoponować, ale mężczyzna mnie ubiega.
– Tyle ci musi wystarczyć.
Po kilku chwilach ciszy orientuję się, że nie wiem, dokąd jedziemy, i wpadam w lekką panikę. Wsiadłam do samochodu obcego faceta o obłędnym zapachu perfum i wyglądzie jak z okładki. Do tego ten facet ma złowieszcze spojrzenie i sprawia wrażenie niebezpiecznego. Jak mogłam być taka głupia?
– Dokąd jedziemy? – pytam, starając się ukryć w moim głosie strach i wycierając spocone dłonie o krótkie spodenki.
– Nie wiem. Miałem cię podwieźć, ale nie podałaś adresu. – Gdy ruszamy dalej, zauważa chyba, jaka jestem spięta, bo dodaje ze śmiechem:– Hej, nie bój się. Nie zabiję cię. Z mojej strony to ci nie grozi. – Ostatnie zdanie wymawia już zupełnie poważnie.
Udając, że wszystko jest w porządku, podaję Boskiemu adres moich rodziców. Nic nie jest w porządku. Nadal nie wiem, o co chodzi. Dlaczego Wiktor nie może spotykać się z Kamilą i czemu to ja mam go o tym poinformować?
Kiedy jesteśmy na miejscu, szybko otwieram drzwi i wychodzę z samochodu, zmierzając ku klatce schodowej. Nie oglądam się za siebie, ale nie słyszę odjeżdżającego auta. Po co on wciąż tu stoi? Wchodzę na klatkę i opieram się plecami o ścianę, uspokajając szybkie bicie serca. Słyszę, jak Boski odjeżdża, i po kilku sekundach uzmysławiam sobie, że nawet nie wiem, jak ma na imię, a do tego nie oddał mi dowodu osobistego.
– Niech to szlag! – syczę przez zaciśnięte zęby i wybiegam szybko na dwór. Niestety, nie widzę już czarnego BMW.
Bardzo lubię niedzielne spotkania z rodzicami. Za każdym razem jest tak swobodnie, radośnie i miło. Wszystko robimy bez pośpiechu, bez spięć. Zawsze miałam dobry kontakt z rodzicami. Wiem, że w każdej sytuacji chcą dla mnie jak najlepiej. Jestem ich oczkiem w głowie, jedyną córką i jedynym dzieckiem.
Jestem im wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobili i czego nie zrobili. Dzięki nim jestem tym, kim jestem – co mi bardzo odpowiada. Jednakże mimo tak dobrej relacji między nami wolę nie wspominać o ostatnich wydarzeniach, aby nie przysparzać im zmartwień. To przecież jakieś zwykłe nieporozumienie. Błahostka, która zapewne niedługo się wyjaśni, a fakt posiadania mojego dowodu przez obcego mężczyznę i ostrzeżenia przed nowo poznaną kobietą wzbudziłyby u moich rodziców niepotrzebny stres. Sama to załatwię.
Dorastałam w domu, w którym czułam się bezpiecznie, ale to nie znaczy, że nie zostawiałam najbardziej skrytych myśli czy niektórych przeżyć wyłącznie dla siebie. W głównej mierze zawsze chciałam zaoszczędzić rodzicom trosk.
Wyjątkowo w tej chwili siedząc z mamą i tatą na kanapie, nie potrafię się zrelaksować, mimo usilnych starań. Rozmawiam z mamą o ostatnio przeczytanych książkach i wypytuję tatę o nową wędkę, którą kupił kilka dni temu, udając, że mnie to interesuje. Powstrzymuję ziewnięcie i proponuję mamie, żebyśmy poszły już do kuchni nałożyć obiad. Nie chcę, aby wyczuła, że jestem podenerwowana, i najchętniej poszłabym do siebie.
Gdy siedzimy przy stole, konsumując posiłek, mama opowiada, jak moja kuzynka złamała stopę.
– Wyobraź sobie, że Dominika, wracając z pracy, zeskoczyła z dwóch stopni i tak niefortunnie stanęła, że złamała stopę.
– Coś takiego. Z dwóch stopni? I złamała? – dziwię się.
– Tak. Ale jeszcze nie wiedziała, że złamała.
– Jak to?
– Po prostu trochę ją bolała. Cały dzień z tą bolącą nogą chodziła, a późnym popołudniem jeszcze na basen poszła. – Śmieje się mama.
– Dopiero wieczorem pojechała na pogotowie, zrobili jej prześwietlenie i masz! Złamana – wtrąca się tata, wtórując mamie śmiechem.
Dominika to córka siostry mojej mamy. Jest młodsza ode mnie o cztery lata, i zawsze miałyśmy wspaniały kontakt. No, nie licząc kilku kłótni w dzieciństwie. Mieszka w Elblągu, więc nie mamy do siebie daleko. Często spędzałyśmy razem weekendy. Gdy byłyśmy małe, uwielbiałyśmy kolorować. Potrafiłyśmy dziennie zakolorować po trzy kolorowanki, a kredki musiały być temperowane niemal codziennie.
Najwięcej czasu razem spędzałyśmy w wakacje. Ja przyjeżdżałam do Domi na tydzień, potem ona do mnie. Lubiłyśmy też oglądać filmy, a naszą ukochaną bajkę Król Lew włączałyśmy po kilka razy dziennie. Wszystkie utwory muzyczne z tej kreskówki i każdy tekst znałyśmy na pamięć. W sumie do tej pory znamy.
– Później do niej zadzwonię. Dziwne, że jeszcze mnie nie poinformowała o tym, co się stało. Muszę się do niej wybrać. Może na weekend.
– Ciocia Dorota powiedziała, że to się stało wczoraj. Późno wrócili z pogotowia, a Dominika jak to Dominika. Złamana noga jej nie przeszkodzi i już dziś od rana podobno poszła na zajęcia muzyczne.
Moja kuzynka jest bardzo upartą osobą, ale ma piękny głos. Zawsze rewelacyjnie śpiewała. Potrafi cudownie modulować głos. Czasami, w tych momentach, kiedy dźwięki wydobywają się z jej gardła gładko i czysto, brzmi jak anioł, natomiast kiedy da z siebie wszystko i wydobędzie z siebie chrypkę, przez którą zawsze mam ciarki – jak diablica. Obie kochamy muzykę, jednak ja nie zostałam obdarzona przez Stwórcę pięknym głosem. Zawsze jej tego skrycie zazdrościłam.
Gdy miałam dwanaście lat, a Domi osiem wpadłyśmy na pomysł, aby pobawić się w kręcenie teledysku. Trwał drugi tydzień wakacji, który spędzałyśmy wspólnie u mojej kuzynki. Ustawiłyśmy stary aparat fotograficzny firmy Kodak, który wujek Jurek kupił kilka miesięcy wcześniej. To była nasza kamera. Przed wszystkowidzącym okiem „kamery” Dominika śpiewała, a ja wykonywałam strasznie trudny – jak mi się wówczas wydawało – układ choreograficzny. Już nawet nie pamiętam, jaka to była piosenka, ale dałabym sobie rękę uciąć, że było to coś z disco polo. Uśmiecham się na wspomnienie tamtych czasów.
Zauważam, że po rozmowie z rodzicami trochę opadły ze mnie emocje i właściwie można uznać, że zapomniałam o Boskim, dowodzie osobistym i problemach Wiktora. Cieszy mnie to i uradowana delektuję się czasem spędzanym z mamą i tatą.
Po skończonym obiedzie pomagam mamie zbierać brudne naczynia i znosić je do kuchni. Tata stoi już przy zmywarce i wkłada do niej talerze, które stawiamy na blat. Rodzice zawsze obowiązki domowe wykonywali razem. Nie było tak, jak w niektórych rodzinach, że ojciec nie sprząta, bo uważa, że to zajęcie dla kobiety. Zawsze go za to szanowałam. Kocha mamę – widać to gołym okiem – i nie potrafiłby siedzieć na kanapie z pilotem w ręku, patrząc, jak mama sprząta.
Robię dla naszej trójki kawę, a mama kroi niedzielne ciasto. Od kiedy pamiętam, zawsze na niedzielę ma upieczone ciasto. To taki jej rytuał. Zawsze z uśmiechem mówi: „Nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie odwiedzi nas w niedzielę. A jeśli nie, cóż, nic straconego – więcej dla nas”. Tym razem jest to zwykłe ciasto czekoladowe, ale moja rodzicielka ze „zwykłego” ciasta stwarza kunszt cukierniczy.
Siadamy do stołu i delektując się wypiekiem, dalej rozmawiamy o błahostkach. Jednak znowu nachodzą mnie myśli o bezczelnym brunecie i jego siostrze.
Wydaje się to jakieś naciągane, ale sama do końca nie wiem, co mi nie pasuje w tej całej sprawie. Nie mam pojęcia, jaki związek ma z tym Wiktor, i czemu Boskiemu przeszkadza to, że jego siostra i mój przyjaciel wpadli sobie w oko.
I cała ta akcja z dowodem… Czemu nie oddał mi go od razu, gdy go znalazł? Jeszcze w klubie? A tak w ogóle… O Święta Rito! Przecież w dowodzie nie ma adresu!
Świetnie. Facet wciska mi kit, a ja łykam wszystko jak młody pelikan.
Skąd, na Boga, wiedział, gdzie mieszkam?
– Wydajesz mi się jakaś spięta i zamyślona. – Głos mamy, która zawsze wszystko dojrzy, sprowadza mnie na ziemię.
Ona ma taki dar, że nawet jak rozmawiam z nią przez telefon i z całych sił staram się ukryć przed nią moje niepowodzenia czy inne smutki, to ona zazwyczaj i tak się domyśli. Nawet nie musi mnie widzieć. To jest jakaś niewidzialna, magiczna więź rodzica z dzieckiem, której nie da się przeciąć jak pępowiny. Ona łączy rodziców z potomstwem na zawsze.
Dla jednych najważniejsza w owej więzi jest troska, dla innych poświęcenie, a dla jeszcze innych miłość. Osobiście sądzę, że gdyby wszystkie te składniki wrzucić do jednej miski, zamieszać, dodać odrobinę przypraw, takich jak buziaki, przytulasy i łaskotki, to powstanie magia zwana „więzią”.
Samo słowo „więź” kojarzyć się może z więzieniem. Chyba nie przypadkowo, skoro rodzice często ograniczają swoje dzieci w korzystaniu z życia pełnymi garściami. Ale jak mieć im to za złe, skoro po prostu się o nie martwią?
– Jestem tylko zmęczona, mamo. Późno wróciłam z dyskoteki. Potrzebuję snu, to wszystko – kłamię, bo nie chcę rodziców denerwować i, jak już wspominałam, dodawać im zmartwień.
A może wcale nie kłamię? W sumie to mówię prawdę, tylko niepełną. Przecież jestem niewyspana, więc snu potrzebuję. Jak najbardziej. Może właśnie gdy się wyśpię, okaże się, że cały ten galimatias nie jest taki zawiły. Jakimś cudem daje mi się uśpić czujność mamy.
Jednak żegnając się z nimi, wydaje mi się, że przytula mnie nieco dłużej i mocniej niż zazwyczaj.
Późnym wieczorem leżąc w swoim łóżku i przeskakując kanały w telewizji, postanawiam nie odwlekać tego, co nieuniknione, i telefonuję do Wiktora.
– Cześć, Eliza. Stało się coś? – pyta zdziwiony, a ja uświadamiam sobie, która jest godzina, i od razu żałuję swojej decyzji.
– Nie, nic się nie stało, ale chciałam podpytać cię o Kamilę. Jak się sprawy mają? Będzie romantic love?
– Eliza, a co mam ci powiedzieć? Jeszcze jej nie zdążyłem poznać, ale wydaje się interesującą osobą. Byliśmy dzisiaj na kawie i fajnie mi się z nią gada. Intryguje mnie. Chętnie poznam ją bliżej, ale nie oczekuj, że będę już rzucał wyznania, jak to ją kocham. Podoba mi się wizualnie i z tego, co zauważyłem, jest inteligentną kobietą. Lubi podróżować i zwiedziła mnóstwo ciekawych miejsc na świecie.
Aż jęknęłam zrezygnowana.
– Coś się stało, ale nie chcesz mi powiedzieć.
Jaki on domyślny.
– Bo wiesz… Ona jakaś taka…
– Wredna z twarzy? – mówi ze śmiechem.
– Nie o to chodzi. Wydaje mi się, że nie pasujecie do siebie. Kamila miała drogie, markowe ubrania. Widać, że jest kobietą konkretną, lubiącą luksusy i wie, czego chce. Ma ciekawe życie i pieniądze na podróże, więc pewnie sporo zarabia. To inny świat. My do niego nie pasujemy, Wiktor. Jesteśmy nudni.
– Chyba ty. Przecież sama mnie zachęcałaś, żebym do niej zagadał, a poza tym, Eliza, pozwól, że sam będę sobie wybierał partnerki. A teraz wybacz, ale rano muszę wstać do pracy. Dobranoc.
Obraził się. O byle co potrafi się obrazić. Jak wtedy, gdy mieliśmy po dwanaście lat i kilka razy wygrałam z nim w „Monopol”. Albo kiedy nie było w sklepie jego ulubionych lodów i był zmuszony wybrać inne. No obraza na cały świat.
Dlatego nawet mnie nie dziwi jego reakcja na moje słowa. Trudno. Starałam się. Zwróciłam mu uwagę. Jeśli mnie nie posłucha i będzie miał kłopoty z Boskim, to nie moja wina. Zrobiłam to, o co mnie prosił.
Jednak w głębi serca martwię się całą tą dziwną sytuacją. Na pewno nie jest normalne, żeby obcy koleś ostrzegał mnie przed obcą kobietą. Bo przecież jej też nie znamy. Mózg mi paruje od tych rozmyślań.
Nakrywam się kołdrą i daję odpocząć myślom.
ROZDZIAŁ 3
MAKS
Jestem w czarnej dupie. Ta dziewczyna, jej niewinne oczy i ufne, niemal naiwne spojrzenie. Coś sprawiło, że mam ogromną potrzebę chronienia jej.
Wiem o niej już sporo. Mam swoje kontakty, więc wiem, gdzie mieszka, gdzie pracuje, kim są jej rodzice. Uśmiecham się na myśl, jak bardzo byłaby oburzona na wiadomość, że mam takie informacje. Pomyślałaby pewnie, że ją stalkuję.
Kolejny raz odtwarzam w pamięci jej widok przypartej do muru pod blokiem. Jaka była bezbronna mimo swojej zadziorności. Jej twarz tak blisko mojej, różowe, kuszące usta i ten delikatny zapach. Ledwo się oparłem, żeby nie posmakować jej ust.
Ona nie może być celem Kamili. Nie mogę na to pozwolić. Sam jestem zdziwiony, skąd to się u mnie bierze. Czemu Eliza siedzi mi w głowie i nie daje spokoju.
Powinienem skupić się na robocie. Mam cel i do niego dążę. Nic, kompletnie nic, nie powinno mnie rozproszyć i sprawić, abym zawalił misję. Powtarzam to sobie za każdym razem, gdy mam nowe zadanie do wykonania.