Nellie. Tom 2. Zauroczenie - Sylvie Payette - ebook

Nellie. Tom 2. Zauroczenie ebook

Sylvie Payette

4,3

Opis

Nellie to zwyczajna nastolatka, która podczas burzy wpada w rozdarcie czasoprzestrzenne i trafia do równoległej rzeczywistości – do miejsca, w którym panuje monarchia, a świat wygląda, jakby czas zatrzymał się kilka wieków temu. Aby przetrwać, musi przybrać arystokratyczne nazwisko i nauczyć się dworskich manier. Jednocześnie gorączkowo szuka drogi powrotnej do domu.

Sytuacja komplikuje się, kiedy pomiędzy Nellie a następcą tronu Armandem pojawia się uczucie, a fałszywe oskarżenie o spisek przeciwko monarchii sprawia, że dziewczyna jest ścigana przez króla. Musi schronić się w tajnej bazie opozycjonistów, którym przewodzi Henri – brat bliźniak Armanda. Szybko okazuje się, że nawet tam nie jest bezpieczna. Na szczęście inni przesłani o niej nie zapomnieli – Nellie nadal może liczyć na przyjaciół. Mimo zagrożenia postanawia kontynuować swoją misję…

Czy Nellie uda się odkryć sposób na powrót do domu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 204

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (56 ocen)
33
11
7
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Blisston

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo bardzo polecam
00

Popularność




Tytuł oryginału: Nellie. Tome 2: Protection

Tłumaczenie z języka francuskiego: Marzena Dupuis

Redakcja: Monika Pruska

Korekta: Angelika Ogrocka

Konwersja do ePub i mobi: mBOOKS. marcin siwiec

Opracowanie graficzne: Ryszard Bryzek

Opracowanie graficzne okładki: Maciej Pieda

Ilustracja na okładce: Anouk Noël

 

Redaktorka prowadząca: Agnieszka Pietrzak

 

WydanieI

Copyright © 2017, Editions Quebec Amerique inc.

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała 2020

 

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

 

 

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. Barlickiego 7

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

 

ISBN 978-83-8172-446-3

 

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

 

Oddział

ul. Legionowa 2

01-343 Warszawa

 

Zapraszamy na zakupy na: www.troy.net.pl

Znajdź nas na: www.facebook.com/TROY.DYSTRYBUCJA

Świat jest niebezpiecznym miejscem nie z powodu tych, którzy czynią zło, ale przez tych, którzy patrzą na to i nic nie robią.

Albert Einstein

Zaczął się kolejny zwyczajny dzień w obozie i śniadanie jeszcze nie było gotowe, kiedy usłyszeliśmy pierwsze hałasy dochodzące z zewnątrz. Ktoś z naszych uruchomił alarm ostrzegający przed atakiem. Porzuciłam trzymany w ręku koszyk, żeby ruszyć za moimi towarzyszami, którzy wybiegli zobaczyć, co się tam dzieje.

Piraci i ich szef, Smok Morski, wpadli na dziedziniec, wyjąc ile sił w płucach, i zalali nas niczym tsunami. Nawet jeśli byliśmy przygotowani na stawianie czoła tego typu sytuacjom, nieprzyjaciele okazali się zbyt liczni, a zaskoczenie odebrało nam możliwość mobilizacji.

Przeciwnicy dzierżyli pistolety, podczas gdy nasi bronili się pikami i kijami. Najbardziej zaprawieni w walce i lepiej wyszkoleni wykorzystywali swoją znajomość sztuk walki.

Bez wypowiadania jakiegokolwiek słowa, jedynie za pomocą spojrzenia rzuconego ponad kotłującym się tłumem Henri nakazał mi uciekać bez ociągania. Z lekkiego ruchu jego głowy wyczytałam obietnicę, że do mnie dołączy.

Skierowałam się ku drzwiom ukrytym za wielkim dębem. Było to sekretne przejście, którego istnienie wyjawił mi nasz przywódca. Po drodze natknęłam się na skuloną pod drzewem Mireille. Chwyciłam ją za nadgarstek i zmusiłam do pójścia ze mną. Nie ma mowy, żebym zostawiła tutaj małą służącą z pałacu, którą wzięłam pod swoje skrzydła.

Wsunęłam klucz do zamka i drzwi otworzyły się bez problemu. Za nimi zaczynała się droga biegnąca za stodołą. Nie zastanawiając się wiele, ruszyłam w kierunku lasu. Usłyszałam mężczyznę krzyczącego z daleka: „Nie pozwólcie jej uciec, złapcie ją!”. Zdałam sobie sprawę z tego, że nieprzyjaciele depczą nam po piętach.

Trzymałam drżącą rękę Mireille, żeby pomóc jej biec przez las i nie upaść. Ile już czasu nas ścigano? Kłucie w boku zginało mnie wpół, a płuca paliły przy każdym oddechu. Dziewczynka potykała się, płakała, jednak dzielnie parła naprzód.

Jedynym miejscem, gdzie mogłyśmy się schronić, był znajdujący się trzy kilometry od obozu dwór Bois-briand, w którym osiedli baron de Vimy oraz książę. Armand szybko zrozumie, że grozi nam niebezpieczeństwo, i udzieli nam schronienia.

– Nie poddawaj się, Mireille. Zaraz dotrzemy na miejsce.

Kiedy stanęłyśmy przed bramą dworu, usiłowałam ją otworzyć, ale była zamknięta na klucz. Na próżno ciągnęłam za dzwonek i potrząsałam bramą ze wszystkich sił, jakie mi jeszcze pozostały. Wewnątrz nie dostrzegłam najmniejszego ruchu. Budynek był opustoszały.

Czyżby jego mieszkańcy wyjechali, nie poinformowawszy nas o tym? Może oni także wyczuli niebezpieczeństwo.

Mireille była wykończona, więc przytuliłam się do niej, żeby ją uspokoić. Wydawała mi się taka krucha… Ta sytuacja to było zdecydowanie za wiele dla niej. Rozejrzałam się dokoła, ale nie dostrzegłam żadnego miejsca, gdzie mogłybyśmy się ukryć.

– Myślisz, że możesz jeszcze biec? – zapytałam.

– Nie dam rady, psze pani – udało jej się powiedzieć mimo braku tchu. – Proszę mnie tu zostawić.

– Ależ skąd, nie zamierzam cię zostawić. Poczekaj, mam pewien pomysł – rzuciłam, dostrzegając stos gałęzi z boku ogrodzenia. Zauważyłam miejsce za zagajnikiem, gdzie mogłybyśmy się schować, jeśli położymy się na ziemi.

W pamięci miałam przerażonych ludzi biegających po dziedzińcu obozu, krzyczących i wzywających pomocy. Czułam wyrzuty sumienia, że ich tam zostawiłam, ale to Henri rozkazał mi uciekać. Przynajmniej ocaliłam Mireille, co i tak było wbrew przekazanym mi instrukcjom.

Usłyszałyśmy zbliżające się kroki. Nie zdążyłam jeszcze przykryć nas obu gałęziami. Tymczasem oni już tu byli, zaledwie kilka metrów od nas.

To mnie piraci chcieli dorwać. Musiałam chronić Mireille, żeby nie przypadł jej w udziale taki sam los, jaki szykowano dla mnie.

Chwyciłam dziewczynkę za talię i usadziłam ją za pagórkiem. Przykryta gałęziami i liśćmi była niewidoczna. Doskonale.

Tym razem chyba będę musiała się poddać. Stanowiłam łatwy cel. W okolicy nie było wystarczająco dużego pnia drzewa, żebym mogła się ukryć.

Nie było tam zupełnie niczego.

Usiadłam pośród kwitnącej koniczyny w pewnym oddaleniu od Mireille, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo, i zamknęłam oczy. Starałam się zachować spokój, choć wiedziałam, że zostanę poddana trudnej próbie, podczas której moją jedyną pociechą będą piękne wspomnienia przyjaciół i ukochanego księcia.

Rozdział 1

Nie wiedziałam, co obudziło mnie tak wcześnie. Być może to kogut, który zawsze piał o tej porze, albo promyk słońca łaskoczący mi policzek po tym, jak prześlizgnął się pomiędzy deszczułkami. Otworzyłam okiennice, żeby wyjrzeć na zewnątrz. Na dziedzińcu wciąż panował spokój, lecz już wkrótce rozpocznie się codzienna krzątanina.

Nie byłam już Nellie Aubert, młodą dziewczyną mieszkającą w Deux-Rives, uroczym małym miasteczku. Z dnia na dzień stałam się hrabiną Nellie d’Auber-ville, de Courneuve i de Novellis, arystokratką, która dorastała w mieście nazywającym się Mont-Réal.

Pojawiłam się w tym miejscu przez przypadek pewnego burzowego wieczoru. Mój młodszy brat Milo często opowiadał mi o teoriach dotyczących czasoprzestrzeni. Gdybym wiedziała, że mnie samej będą dotyczyły podróże tego typu, słuchałabym go z dużo większą uwagą.

Wracałam wtedy z imprezy, która zakończyła się przedwcześnie z powodu deszczu. Rozpętała się burza, a ja, chcąc wrócić do domu na skróty, przypadkiem dotknęłam metalowego ogrodzenia wokół domu sąsiadów. To wtedy worteks uniósł mnie w powietrze. Myślałam, że umieram, że już nigdy nie zobaczę mojej rodziny ani moich przyjaciół, kiedy nagle spadłam, cała i zdrowa, tyle że znacznie dalej, niż sądziłam.

Wylądowałam w jakimś lesie, blisko krzyża na Mont Royal, ale nie byłam już w moim świecie. Ten, do którego się przedostałam, rozwinął się równolegle do naszego, w innej odnodze czasoprzestrzeni. Nic o tym nie wiedząc, przeszłam przez membranę, cieniutką, elastyczną barierę dzielącą te dwa światy.

W tej rzeczywistości wydarzenia potoczyły się w zupełnie innym kierunku. Tutaj władzę dzierżył król, a jego pałac rozciągał się na całym zboczu góry. Musiałam szybko przystosować się do okoliczności i znaleźć sposób na przetrwanie.

I tak oto stałam się udawaną hrabiną, żeby mieć prawo mieszkać na tej wyspie zarezerwowanej dla arystokratów. Ludzie, którzy przyjęli mnie do siebie, także zostali tutaj przeniesieni. Mieszkaliśmy w budynku U-402, w komórce K-10.

Tutejsze społeczeństwo bardzo różniło się od tego, które znałam wcześniej. Ludzie za główne wartości uznawali przyrodę i ekologię, powszechnie wykorzystywali energię odnawialną, i ta zmiana była całkiem przyjemna. Niestety, ci sami ludzie stworzyli granice pomiędzy klasami społecznymi. Z jednej strony była arystokracja, a z drugiej – pracujące dla niej masy, często żyjące w trudnych warunkach.

Podczas pobytu w więzieniu dowiedziałam się, że wielu obywateli chciało zdetronizować króla i ustanowić republikę kierowaną przez prezydenta.

Kilka tygodni temu musiałam opuścić miasto i schronić się w obozie zwolenników tej nowej partii. I tak ja, która właściwie nigdy nie interesowała się polityką ani różnymi typami rządów, musiałam teraz podjąć próbę zrozumienia, jak funkcjonował tutejszy system polityczny.

Król tropił wszelakich przeciwników tego ustroju i kategorycznie odmawiał wprowadzenia jakiejkolwiek zmiany. Członkowie opozycji musieli się ukrywać i zakładali obozy przypominające duże gospodarstwa rolne, gdzie przyjmowali po około sto osób. Przyłączyłam się do jednej z takich grup, aby umknąć przed gniewem monarchy, który zdawał się brać mnie za szpiega albo przywódczynię rebelii, chociaż ja zupełnie nic z tego nie rozumiałam.

Mieliśmy w obozie zwierzęta hodowlane i warzywa, dzięki którym byliśmy samowystarczalni. Gospodarne zarządzanie tym, co wytwarzaliśmy, zapewniało nam przetrwanie. Wszystko to za sprawą naszego przywódcy, Henriego.

Moje myśli popłynęły w kierunku Armanda, mojego ukochanego – brata bliźniaka Henriego. Byli do siebie podobni fizycznie, lecz emanowała z nich diametralnie różna energia. Armand reprezentował radość, śmiech i emocje, podczas gdy Henri uosabiał siłę, stanowczość i surowość. Obaj byli książętami tego ogromnego kraju.

Armand urodził się kilka minut przed swoim bratem i automatycznie otrzymał tytuł dziedzica królestwa.

Choć mój ukochany miał być przyszłym królem, a Henri przewodził jednej z frakcji ruchu oporu prag-nącego znieść monarchię, szanowali się i pomagali sobie nawzajem. To właśnie do obozu Henriego przyprowadził mnie Armand, kiedy potrzebowałam schronienia.

Poczułam smutek, myśląc o tym, że jeden z braci będzie musiał przegrać w tej walce. Kochałam pierwszego, ale skłaniałam się ku przekonaniom drugiego.

Na własne oczy widziałam cierpiących ludzi i ogromną przepaść dzielącą zwykły świat od tego arystokratycznego. Było dla mnie jasne, że system polityczny musi się zmienić.

Czy Armand jako król będzie potrafił tego dokonać, czy raczej będzie musiał ustąpić miejsca Henriemu, który stworzy nowe społeczeństwo?

Pewnego dnia rozwścieczony lud zażąda zmian i doprowadzi do wybuchu.

– Arystokraci uciekli ze swojej ojczyzny po Wielkiej Rewolucji Francuskiej i przenieśli tutaj swój system władzy. Nasi przodkowie powinni byli im w tym przeszkodzić – skarżyli się moi towarzysze.

– Czy oni zdają sobie sprawę z tego, że przenieśli tutaj niesprawiedliwość panującą w ich kraju? Teraz mamy tu te same warunki, które doprowadziły do rewolucji we Francji – opowiadała mi Angèle, którą poprosiłam o wyjaśnienie mi sytuacji.

Obecna wersja mojego kraju przeszła inną ewolucję niż ta, z której pochodziłam. Francuzi wygrali bitwę na Równinie Abrahama, co pognębiło i zrujnowało Anglików. Ci ostatni całkowicie się wycofali, pozostawiając to miejsce w naszych rękach.

Co mogło zdarzyć się w moim wymiarze od chwili, kiedy zjawiłam się w tym świecie? Nie wiem. Czy kiedykolwiek spotkam ponownie moich bliskich? Na to pytanie również nie znałam odpowiedzi.

Czasem miałam wrażenie, że straciłam panowanie nad swoim losem; że jakiś szalony żeglarz uchwycił jego stery, a ja musiałam próbować to przetrwać pomimo trudów.

W tym obozie, który nazywał się Mishkumi, co w języku Inuitów oznacza „lód”, czułam się dobrze. Byłam przydatna, zajęta i nie miałam zbyt wiele czasu na rozmyślania. Życie tu było prostsze, a układy pomiędzy ludźmi mniej skomplikowane, co pozwalało mi być sobą.

Jaki spokój panował tego ranka na dziedzińcu! A przecież za kilka minut wszyscy rozpoczną swoje prace. Da się słyszeć śmiech, śpiew i kłótnie. Za chwilę ponad tymi zapracowanymi głowami popłyną rozkazy.

Na razie jednak rozkoszowałam się tą chwilą szczęścia. Była ładna pogoda, światło słoneczne zalewało dziedziniec, ćwierkały ptaki, a świerszcze zapowiadały upał. Ta sielskość niemalże sprawiła, że zapomniałam o moim pochodzeniu, przeszłości i całej tej dziwnej przygodzie.

W tym miejscu było wszystko, co potrzebne do prowadzenia spokojnej i miłej egzystencji. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że mieszkaliśmy w bogatym gospodarstwie rolnym z dziewiętnastego wieku; mieliśmy jednak do dyspozycji zupełnie współczesne wygody.

Do oświetlenia wykorzystywaliśmy energię słoneczną i wiatrową, a ta ostatnia napędzała także młyn. Było tu jednocześnie jak za dawnych czasów, ale i ultranowocześnie. Mieliśmy bieżącą wodę. Deszczówka gromadziła się w zbiornikach i w sposób naturalny się ogrzewała, dzięki czemu mogliśmy wziąć prysznic.

Ktoś wyszedł z sąsiedniego budynku. Natychmiast rozpoznałam tego młodego mężczyznę z długimi czarnymi włosami.

– Urielu, Urielu! – zawołałam. – Co tam robisz?

Chłopak szybko odwrócił się w moim kierunku.

– Idę rozpalić pod kuchnią – odpowiedział.

– Już biegnę! Zaczekaj na mnie.

Mieliśmy z Urielem taką zabawę: trzeba było stawić się jako pierwszy w kuchni i rozpocząć przygotowanie śniadania dla wszystkich.

Byłam zadowolona z tego, że mam takiego przyjaciela. Zawsze miał dla mnie niewyczerpaną cierpliwość. Nauczył mnie doić krowy, a także uspokajać kury, żeby móc wyjąć spod nich jajka.

Mieszkałam w tym obozie zaledwie od miesiąca, ale dzięki Urielowi czułam się już prawie jak u siebie.

Rozdział 2

Musiałam szybko umyć się i ubrać. W obozie Mish-kumi przynajmniej nie byłyśmy zmuszone nosić tego okropnego gorsetu, który co prawda sprawiał, że miałyśmy talię osy i iście królewską postawę, ale za to dusił przy każdym kroku.

Pospiesznie posłałam łóżko. Chciałam jak najszybciej dołączyć do Uriela i włączyć się w przygotowanie posiłku dla wszystkich.

Pędziłam jak wiatr, ślizgając się na kamiennych płytach i wybuchając śmiechem, bo co rano ślizgałam się dokładnie w tych samych miejscach.

– Hej, dokąd tak gnasz? – zapytała Angèle, która właśnie wyszła ze swojego pokoju.

– Chcę zdążyć zebrać jajka przed Urielem – odpowiedziałam, zbiegając po schodach i jednocześnie zaplatając włosy w warkocz.

– Wiesz, że on to robi specjalnie?

– Tak, wiem.

Oczywiście zdawałam sobie z tego sprawę, ale lubiłam ścigać się z nim i śmiać się, zapominając o wszystkim innym.

W kuchni mój przyjaciel już rozpalał ogień. Dwie duże kuchnie opalane drewnem, każda z sześcioma otworami do grzania, były wyposażone w specjalne filtry, żeby nie zanieczyszczać powietrza. Trzecia kuchnia działała na gaz. Zagotujemy wodę, a potem mleko i przyrządzimy buchającą parą owsiankę. Przypieczemy na grillu chleb, którego smakowity zapach wyciąg-nie z łóżek nawet najbardziej opieszałych. Usmażę świeże jajka, a z drugiej strony będzie się smażył boczek, aż zrobi się chrupki.

Na środku każdego stołu stał koszyk z owocami, a w nim pierwsze jabłka, gruszki i dużo borówek.

Śniadanie było bardzo ważnym posiłkiem, dawało wszystkim energię niezbędną do pracy w ciągu dnia. Każdy bez szemrania pomagał w jego przygotowaniu.

Kucharze mieli za zadanie upiec chleb, lecz skoro robili go w nocy, nad ranem my przejmowaliśmy pałeczkę, a oni wracali na posterunek dopiero przed obiadem.

Chwyciłam wiklinowy koszyk stojący na blacie w kuchni i ruszyłam biegiem ku kurnikowi. Tego ranka byłam szybsza od Uriela.

– Dzień dobry, drogie markizy i księżne! – rzuciłam, wchodząc. – Czy dobrze wam się spało? Proszę się nie niepokoić, przyszłam tylko zebrać jajka, nie wyrządzę wam żadnej krzywdy. Nie ma potrzeby się podnosić, wślizgnę tylko rękę… a potem… O, proszę, mam jedno! Dziękuję, Wasza Wysokość.

Jeśli kogut był królem kurnika, moje kury były damami dworu.

– Och, dwa jajka? Jakaż pani dziś łaskawa, droga księżno Opierzyńska.

– Masz nadzieję, że ci odpowiedzą, pani?

Podskoczyłam, gdy usłyszałam głos mężczyzny, który właśnie wszedł. Odwróciłam się na pięcie i, pomimo że stał pod światło, rozpoznałam Henriego. Oparł ręce po obu stronach futryny drzwi.

Miał na sobie płaszcz, który sięgał mu prawie do kostek, a pod spodem bardzo proste ubrania: bawełnianą koszulę, tylko częściowo zapiętą na guziki, robocze spodnie wsunięte w wysokie skórzane buty. Jego włosy były teraz dłuższe niż włosy Armanda i – w przeciwieństwie do brata – nosił je rozpuszczone na ramionach. Od kiedy się pojawiłam, nie golił się i miał wciąż trochę rzadką brodę, która jednak przydawała mu swoistego uroku.

– Ach, dzień dobry. Kury nie odpowiadają mi słowami, ale akceptują moją obecność w ich domu. Powiedzmy, że staram się je trochę uspokoić, rozmawiając z nimi.

– Czy tak bardzo tęsknisz, pani, za królewskim dworem, że stworzyłaś go sobie tutaj? Nie możesz się bez niego obyć?

– Ja? – Wybuchnęłam śmiechem. – Słabo mnie znasz, panie.

Gdyby tylko wiedział, jak bardzo nie czułam się hrabiną!

– To moja rozrywka – dodałam. – Uważam, że te kury są bardzo dostojne. I mają takie piękne pióra! Przypominają mi dziewczęta, które spotkałam na Balu Kwiatów. – Wykonałam ukłon w kierunku ptactwa. – Drogie panie, hmm… a raczej Wasze Wielmożności, dziękuję za tak dobry zbiór jajek.

Chciałam wyjść z kurnika, ale Henri blokował przejście.

– Przyszedłem zapytać, czy dobrze się czujesz, pani, w obozie i czy masz wszystkie potrzebne wygody.

– Od kiedy tu jestem, to chyba najdłuższe zdanie, jakie do mnie wypowiedziałeś, panie. Rozgadałeś się? – dodałam z prześmiewczą miną. – Czy powinno mnie to martwić? Dobrze się czujesz, panie?

– Nie wyśmiewaj się ze mnie, proszę. Każdego przyjmuję w ten sam sposób. Na początku zawsze muszę się upewnić, że ktoś, kogo poznaję, nie jest szpiegiem.

– Ja? Szpiegiem? Och… Uwaga, moje panie – rzuciłam rozbawiona w kierunku kur. – Nasza podziemna siatka właśnie została rozpracowana.

– Nie wolno mi traktować cię inaczej, pani, tylko dlatego, że przyprowadził cię tu książę. A może nawet wręcz odwrotnie – w tych okolicznościach powinienem podchodzić do ciebie z większą nieufnością.

– Czyżbyś przepraszał, panie, za chłód, z jakim mnie powitałeś? Czy mogę spodziewać się odmiany w twoim zachowaniu?

– Musisz, pani, zrozumieć sytuację. Kiedy zgodziłem się chronić cię, naraziłem wszystkich tutaj na niebezpieczeństwo. Obiecałem zająć się tobą i słowa dotrzymam. Jesteś jednak, pani, w pewnym sensie… zarezerwowana dla księcia. I muszę cię za taką uważać. Prawo jest w tej kwestii bardzo jasne. Każdy kontakt między nami mógłby zostać uznany za zdradę stanu i skazano by mnie na dożywotnie więzienie za usiłowanie zmiany pani uczuć wobec księcia.

– Jeśli dobrze rozumiem… możesz, panie, pracować na rzecz budowania partii politycznej, która chce zniesienia monarchii, ale nie możesz traktować mnie uprzejmie? To chyba dziwne, nieprawdaż? Która z tych zdrad byłaby gorsza?

– Masz, pani, absolutną rację, oba te czyny zostałyby uznane za zdradę, ale powiedzmy, że ta wobec mojego brata stawiałaby mnie w trudniejszej sytuacji. Do tej pory akceptował moje przekonania polityczne, wątpię jednak, żeby był pobłażliwy, gdybyśmy zbyt mocno się zaprzyjaźnili. A wtedy wystarczyłby jeden jego rozkaz i wszystko, co udało mi się stworzyć, zostałoby zniszczone.

– Krótko mówiąc, panie, obawiasz się zazdrości swojego brata? – dopytywałam, wciąż rozbawiona.

Uśmiechnął się i po raz pierwszy rozpoznałam w nim młodzieńca, który bez słowa wyciągnął do mnie rękę na balu. To on był moim pierwszym tancerzem. Taktownym, z subtelnym urokiem, który objawił mi jego powściągliwy uśmiech.

– Jest, jak mówisz, pani – przyznał.

– Skoro wszyscy tutaj mówią do siebie na ty, moglibyśmy przynajmniej zachowywać się jak reszta, czyż nie?

Wciągnął głęboko powietrze, wpatrując się we mnie. Zastanawiał się, co ta zmiana mogła za sobą pociągnąć. Zauważyłam, że często daje sobie czas do namysłu, zanim coś powie.

– Świetnie, Nellie, możesz mówić do mnie na ty…

Zadowolona skinęłam głową i pokazałam mu gestem, że trzydzieści zebranych przeze mnie jaj było potrzebne w kuchni. Henri odsunął się, żeby mnie przepuścić.

Czułam się lekko na duszy po tym przełamaniu lodów między nami. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że właśnie przerzuciłam most ponad przepaścią, którą usiłował stworzyć między sobą a mną.

Po powrocie do kuchni natknęłam się na Cécile, która kroiła pomidory, a następnie starannie układała je na dużym talerzu.

– Dzień dobry, jak się masz? – zapytałam, przygotowując jajka.

– Dobrze, dziękuję – odpowiedziała nieśmiało.

Cécile brakowało wiary w siebie i chciałam pomóc jej poczuć się nieco pewniej. Była śliczna i miała włosy niemal tak samo rude jak ja, ale wiązała je w prosty kok. Nigdy nikomu nie patrzyła w oczy.

– Jak ty to ładnie robisz – powiedziałam.

– Jesteś bardzo miła.

Od razu odstawiła talerz z pomidorami na blat kuchenny. Zauważyłam, że za każdym razem, kiedy powiedziało się jej komplement, zachodziła w niej subtelna zmiana. I tym razem odeszła, trzymając głowę nieco wyżej.

Henri usiadł u szczytu jednego z długich stołów. W jego spojrzeniu nie było już tego samego chłodu. Zapytałam, czy chce jajek, a on przystał na to chętnie i mi podziękował, powiedział też, że – jak na hrabinę – bardzo mi się udały. Wywołało to salwę śmiechu.

– Jajka hrabiny są pyszne, tak jak jej oczy są czarowne… – zawołał Uriel, naśladując poetów.

Ludzie bili mu brawo i śmiali się na całe gardło. Usiadłam przy Angèle, która postawiła przede mną kubek. Nalała mi kawy, do której dodała trochę gorącego mleka.

Przy tym stole panowało braterstwo, jakiego nigdy wcześniej nie zaznałam, i nagle zdałam sobie sprawę, że pomimo wszystko czuję się szczęśliwa. Uriel zachowywał się trochę jak mój młodszy brat. Choć był o rok ode mnie starszy, emanowała z niego dziecięca niefrasobliwość. Do moich przyjaciół mogłam zaliczać również Angèle oraz Cécile.

Pragnęłam, żeby ten spokój trwał tak długo, aż uda mi się znaleźć drogę do domu. Tylko że to było bardzo naiwne z mojej strony wyobrażać sobie, że ten stan może się utrzymać.

Rozdział 3

Kiedy skończyliśmy posiłek, wszyscy ruszyli do swoich zajęć. Niektórzy pracowali w polu, inni mielili ziarna albo podlewali grządki warzyw. W ocienionym zakątku jakaś starsza pani zajmowała się leczniczymi ziołami. Kilka osób rąbało drewno na opał, a inna grupa ćwiczyła sztuki walki.

Nasz obóz był skrzyżowaniem gospodarstwa rolnego z bazą wojskową. Nazwy związane z naturą identyfikowały poszczególne frakcje.

Od czasu do czasu przychodzili po nas trenerzy, żeby zrobić nam szkolenie. Krążyli po różnych obozach i sprawdzali, czy wszyscy są w stanie gotowości. Nie zamierzaliśmy nikogo atakować, ale trzeba było potrafić się obronić, gdyby któregoś dnia pojawił się nieprzyjaciel. Nikt nigdy nie określił, kim miałby być nasz wróg. Musieliśmy jednak przygotować się na jego odparcie.

Po tym, jak pomogłam Urielowi wyprowadzić krowy na łąkę, zobaczyłam, że przyjechał posłaniec z listami z miasta. Poszłam za nim w nadziei, że dostanę list od Armanda lub od Logana. Przyszła jednak tylko poczta dla Henriego, którego oczy zasnuwały się cieniem, w miarę jak czytał otrzymane dokumenty.

Pomiędzy dwoma listami zobaczył, że go dyskretnie obserwuję przez niedomknięte drzwi jego biura. Zachęcił mnie gestem do wejścia.

– Nellie, czy ty umiesz prowadzić?

– Prowadzić co?

– Motocykl oczywiście! Taki, jak te na dziedzińcu. Wiesz, jak one działają?

– Nie miałam dotąd okazji się nauczyć.

– Chodź, pokażę ci.

Henri zebrał liczne listy i zrobił z nich stosik, który wsunął do jednej z szuflad. Gestem ręki nakazał mi pójść za nim w kierunku parkingu. Pojazdy zdawały się na nas czekać, wybrał więc jeden z nich. Wzięłam kask, który podał mi Henri. Schował pod nim mój warkocz i przywiązał go skórzaną tasiemką, a potem pomógł mi wsiąść na siodełko.

– Posuń się trochę.

Zajęłam pozycję, o jaką mnie prosił. Henri wsiadł za mną. Przełożył swoje ramiona obok moich i położył moje dłonie na kierownicy tak, żebym trzymała się pewnie. Następnie chwycił rączki kierownicy i powoli ruszyliśmy.

– Przyglądaj się wszystkiemu, co robię – szepnął mi do ucha.

Widziałam, jak jego kciuki operowały na pulpitach wtopionych w rączki. Dwie tarcze były wyposażone we wskazówki, a cztery ekrany pokazywały wartości cyfrowe. Nic nie przypominało tego, co do tej pory widziałam. Henri opisywał mi każdą z uruchamianych funkcji. Biegi, hamulec, jazda po mieście, jazda wolniejsza oraz szybsza, która pozwalała osiągać prędkość do stu dwudziestu pięciu kilometrów na godzinę.

Byliśmy na pustej przestrzeni, kiedy położył moje dłonie na rączkach w miejscu, gdzie wcześniej były jego ręce i pozwolił mi poprowadzić motocykl. Odkrywałam nieznane drogi; jechaliśmy nawet wzdłuż jakiejś rzeki. Byłam z siebie dumna. Szybko udało mi się przyswoić nową umiejętność. Podobał mi się powiew wiatru na twarzy i wrażenie wolności, które mnie ogarnęło.

Było prawie południe, gdy zatrzymaliśmy się na jakiejś zacienionej polanie.

– Szybko się uczysz – pochwalił mnie Henri, zsiadając z motoru. Rozprostował zdrętwiałe nogi. – Zsiądź, odpoczniemy trochę.

– Te motocykle są super. Bardzo dobrze się nimi jeździ.

– Niedługo pokażę ci funkcję „duża prędkość”. Potrzeba więcej doświadczenia, żeby zacząć się nią posługiwać – trzeba wszystko dobrze przyswoić, aby móc jeździć z prędkością dwustu kilometrów na godzinę.

Zerwałam naręcza kwiatów, żeby zrobić dekoracje na stoły.

– Nellie, przywiozłem cię tu nie tylko po to, żeby nauczyć cię prowadzić motocykl. Teraz wiesz, jak sobie poradzić, jeśli będzie trzeba opuścić obóz. – Wyjął z kieszeni kluczyk i mi go podał. – Proszę cię, żebyś cały czas miała go przy sobie. Pozwoli ci otworzyć ukryte drzwi w kamiennym murze za dużym dębem w głębi dziedzińca. Wiesz, o jakim drzewie mówię?

– Tak, wiem doskonale. Nigdy nie widziałam tam żadnego wyjścia.

– I dobrze. Trzeba uważnie patrzeć, żeby je dostrzec. Drzwi funkcjonują dzięki specjalnemu mechanizmowi. Dopiero kiedy włożysz klucz do zamka, zobaczysz, jak zarysowuje się futryna, nie wcześniej. Tylko trzy osoby wiedzą o ich istnieniu: Angèle, ty i ja.

– Martwisz się o mnie?

– Takie jest moje zadanie. Wystarczyłoby pstryknięcie palcami, żeby w obozie pojawiła się armia. Jak na razie mój brat nas toleruje, a mój ojciec nic o nas nie wie. Tylko jak długo to potrwa?

– A twoja matka?

– Moja matka? Ona jest zbyt zajęta tym, co się dzieje na dworze. – Machnął ręką. – Nie wiem jeszcze, jak wygląda sytuacja w pałacu i dlaczego nikt nie reaguje na niebezpieczeństwo. Dowiedziałem się jednak, że jest coraz więcej starć w okolicznych miasteczkach. Przedtem jedynie armia niepokoiła republikanów, ale teraz ten sam wróg napada na obozy i na miasteczka. Przyjechałem tutaj zbadać sytuację. Okolice zdają się spokojne, lecz informacje przekazane mi dzisiaj rano są alarmujące.

– A kto odpowiada za te ataki?

– Złodzieje i bandyci. Podpalają domy, ograbiają mieszkańców ze wszystkiego, ale przede wszystkim sieją strach. Udało im się nawet wedrzeć do więzienia.

– Musisz jednak mieć jakiś pomysł na to, kto za tym stoi – nalegałam.

– Marynarze bez zajęcia.

– Chcesz powiedzieć: dawni piraci?

– Tak. Od jakiegoś czasu przeczuwaliśmy, że nastąpi taki kryzys. Rozmawialiśmy o tym na ostatnim zebraniu przywódców obozów. Piraci wprowadzili nawet nielegalny podatek w porcie, a władze nic z tym nie robią. Król i jego doradcy przyglądają się bezczynnie, jak korsarze zyskują na sile, a przecież powinni natychmiast interweniować. Byli marynarze tworzą bandy i zajmują towary importowane. Jeśli jakiś kapitan chce wyładować swój towar ze statku, musi im słono zapłacić, żeby mieć spokój.

– A dlaczego atakują miasteczka? Przecież lud nie ma żadnego związku z polityką – rzuciłam bardzo zdziwiona.

– Wszystko może mieć wymiar polityczny, kiedy atmosfera w kraju jest niestabilna – odpowiedział Henri.

Usłyszałam skrzypienie żwiru i odwróciłam się gwałtownie, żeby zobaczyć, kto się zbliża.

– Nie bój się, to zaplanowane spotkanie.

Ujrzałam szybko zbliżający się pojazd, który zatrzymał się w jednej chwili. Motocyklista zdjął kask i rozpoznałam Armanda z jego szerokim uśmiechem, błyszczącymi oczami i starannie uczesanymi, ściągniętymi w kucyk włosami. Podbiegłam do niego, a on chwycił mnie w ramiona, gdy tylko postawił stopy na ziemi.

Czułam się nieco niezręcznie, obecność Henriego mnie onieśmielała. Wolałabym zostać z Armandem sama. Tak naprawdę nigdy nie było nam to dane.

Dwaj książęta wyznaczyli sobie w tym miejscu spotkanie, żeby porozmawiać o sytuacji w pałacu. Armand chciał skorzystać z tej okazji, żeby mnie zobaczyć. Rzucał mi niecierpliwe spojrzenia.

Stojąc w pewnym oddaleniu, przysłuchiwałam się rozmowie.

Armand miał nadzieję, że brat pokaże mu wreszcie te słynne dowody, które miał zamiar wykraść podczas balu. Henri tłumaczył mu, że znalazł jedynie kilka dokumentów i że najwyraźniej nie był pierwszą osobą, która przeszukała biuro. Ktoś był tam przed nim, żeby wykraść najważniejsze papiery.

– Kto by chciał zabierać te archiwalia? – zapytał Armand.

– Na przykład ty – odpowiedział Henri.

– Ja ich nie wziąłem. Po co miałbym grzebać w starych sprawach?

– Żeby zapewnić sobie tron – zasugerował Henri. – Gdybyś pozbył się tych dokumentów, mógłbyś nosić koronę i nikt nie miałby prawa cię niepokoić.

– Już ci powiedziałem: przynieś mi dowód, że nasza rodzina nie objęła tronu w sposób zgodny z prawem, a ja dostosuję się do tego. Mówię szczerze, znasz mnie lepiej niż ktokolwiek.

– Odnajdę te dokumenty. Jeśli ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby je pozyskać, to oznacza, że rzeczywiście zawierają ważne informacje, z których inne osoby chciałyby zrobić użytek.

– Wpadłeś na te pisma już dość dawno temu. Być może źle je wtedy zrozumiałeś? – zasugerował łagodnie Armand.

– Nie, miałem czas dobrze je przestudiować.

Nie śmiałam mieszać się do ich rozmowy. Usiłowałam zrozumieć, czego dotyczyła. Wcześniej słyszałam już plotki na temat rodziny królewskiej; niektórzy w obozie twierdzili, że bezprawnie przywłaszczyła sobie tron podczas ustanawiania monarchii.

– Co uprawnia cię do myślenia, że zasługujesz na miano księcia i ewentualnie króla? – zapytał Henri. – Masz jakiś program dla swoich poddanych? Propozycje mogące poprawić ich los?

– Jestem dziedzicem tronu na mocy boskiego prawa. Jestem pierworodnym – oświadczył Armand.

– I szczerze w to wierzysz? – odparł Henri. – Boskie prawo? Serio? Sam fakt twoich narodzin miałby dać ci władzę nad mieszkańcami Kébecu?

Nastała długa chwila ciszy.

– Czy ktokolwiek może być pewien czegokolwiek? – odpowiedział Armand. – A ty, Henri, naprawdę myślisz, że masz najlepsze rozwiązanie?

– Wierzę, że jest ono krokiem w kierunku sprawiedliwszego społeczeństwa. Czy jest ono najlepsze? Tego w tej chwili nie jestem w stanie powiedzieć.

I znowu zapadła cisza. Zdałam sobie sprawę z tego, że ci dwaj mężczyźni musieli mi ufać, skoro prowadzili tę rozmowę przy mnie.

– Przynieś mi dowód, Henri… a wtedy zobaczymy.

Armand skierował się ku mnie z uśmiechem. Henri uniósł połę długiego płaszcza, żeby wsiąść na motocykl.

– Odwieziesz Nellie czy ja mam się tym zająć? – zapytał.

– Macie tylko jeden motocykl? – zdziwił się Armand.

– Uczyłem ją prowadzić. Chcesz kontynuować lekcję? – zwrócił się do mnie.

Dostrzegłam cień popłochu w oczach ukochanego. Czyżby rzeczywiście był zazdrosny?

– Mówicie do siebie na ty! – stwierdził zaskoczony.

Wyjaśniłam Armandowi, że taki jest zwyczaj w obozie i lepiej będzie zachowywać się tak jak wszyscy. Henri miał rację: jego bratu nie podobała się myśl, że możemy się do siebie zbliżyć. Armand zdecydował, że to on mnie odwiezie, i pozwolił Henriemu odjechać.

Objął mnie delikatnie w talii i poprowadził do swojego pojazdu. Następnie pomógł mi usadowić się za nim.

Miałam wrażenie, że coś mi umknęło. Armand zdawał się szczęśliwy, że mnie widzi, zachowywał się jednak mniej serdecznie. Jakby nie do końca był tu razem ze mną i jakby myślał o czymś innym.

Rozdział 4

Nie wróciliśmy prosto do obozu. Armand zabrał mnie na przejażdżkę w rejon, o którym wiedział, że jest bezpieczny. Krajobrazy wokół były wspaniałe i zachwycałam się nimi, ściskając go w pasie. Armand zatrzymał motocykl na skraju zacienionej drogi.

– Chcesz od razu wracać do obozu czy mam cię zawieźć do przyjaciół u hrabiego Davydova?

– A to jest niedaleko stąd? – zapytałam z entuzjazmem.

– Pięć minut drogi. Nie musisz mówić nic więcej, twoje oczy mi odpowiedziały.

Miałam ochotę spędzić więcej czasu z Armandem, żeby lepiej go poznać, ale bardzo chciałam ponownie zobaczyć przyjaciół. Często o nich myślałam i spieszno mi było dowiedzieć się, jak się mają i gdzie teraz mieszkają. Gdyby cierpieli jakieś niewygody, mogłabym poprosić Henriego, żeby przyjął ich w Mishkumi.

Czekała mnie niespodzianka. Mieszkali w pięknym budynku na końcu wysadzanej drzewami alei. Przejechaliśmy bez problemu przez sterowaną elektronicznie bramę i w głębi zobaczyliśmy dwupiętrową willę z niebieskoszarymi okiennicami, będącą zupełnym przeciwieństwem wiejskiego domu, jaki sobie wyobrażałam. Sądziłam, że to będzie zwykła chata, drewniana chałupa albo coś jeszcze pospolitszego, a tymczasem stałam przed wspaniałą rezydencją. Przed nią rozciągał się ogród z wielobarwnymi kwiatami; całość prezentowała się urzekająco.

Dróżka wysypana żwirem doprowadziła nas do wąskiego kamiennego tarasu otaczającego cały budynek.

Dom bardzo mi się podobał. Na werandzie przystrojonej donicami kwiatów, pod osłoną dachu, stała drewniana huśtawka ogrodowa. Słychać było rzekę płynącą gdzieś na tyłach domu. Nieopodal budynku znajdowała się stara studnia spowita bluszczem. Wolno stojący garaż musiał służyć do parkowania motocykli. Nie wiedziałam, w którą stronę mam patrzeć, wszystko wydawało mi się takie piękne.

Kim wyszła jako pierwsza, krzycząc z radości, i chwyciła mnie w objęcia. Byłam przeszczęśliwa, że znów ją widzę. Tak bardzo za nią tęskniłam. Margot, która pojawiła się kilka sekund później, zupełnie zdyszana, ucałowała mnie w oba policzki.

– Nellie, Nellie, to naprawdę ty? – powtórzyła wielokrotnie.

– Wszystko u ciebie w porządku? – zapytała Kim.

– Opowiadaj… Dobrze się odżywiasz? – zaniepokoiła się Margot.

– Powiedz coś… – nalegała Kim.

– Wszystko dobrze – uspokoiłam je, pozwalając im się obejrzeć od stóp do głów.

– Bardzo dużo o tobie myślałyśmy – powiedziała Kim.

– Ale co ty masz na sobie? – rzuciła Margot z przyganą. – Mamy tu wszystko, czego ci potrzeba, skompletujemy ci nową garderobę.

– Nie, mieszkam w gospodarstwie rolnym, tak jest mi po prostu wygodniej – wyjaśniłam.

– Jak to „w gospodarstwie rolnym”? Tragedia! – wykrzyknęła Margot.

Wszystkie mówiłyśmy naraz, takie byłyśmy uszczęśliwione tym spotkaniem. Margot i Kim przyciskały mnie do siebie. Porwane radością aż podskakiwałyśmy.

Pociągnęły mnie do środka, podczas gdy Logan poszedł powitać Armanda. Moje przyjaciółki kompletnie zapomniały o księciu, ale on zdawał się nie mieć tego nikomu za złe.

Dziewczyny zaciągnęły mnie do jakiejś sypialni. Widok na rzekę był niezwykle piękny, ale nie miałam czasu oglądać posiadłości ani zachwycać się otoczeniem, ponieważ Kim i Margot zalały mnie tysiącem pytań.

Opowiedziałam im o Mishkumi, o miejscu, w którym żyłam, o ludziach, z którymi mieszkałam. Zwierzyłam im się także z tego, jak trudno mi było widywać się z Armandem, podczas gdy przebywałam w obozie republikanów, i że mnie to czasami smuciło. Kim była pod wrażeniem, gdy zrozumiała, że spotkałam obu książąt i że zamienili się ubraniami, z czego nikt nie zdawał sobie sprawy.

Opowiedziałam im, jak udało mi się wydostać z pałacu dzięki Armandowi, bo ukrył mnie w swoich komnatach. Margot przyznała, że była bardzo zaskoczona, kiedy się dowiedziała, że ów Henri, którego tak bardzo chciałam ponownie spotkać od czasu balu, to był w rzeczywistości książę Armand.

Wyglądała, jakby miała za chwilę ugotować się z wrażenia. Już na samą myśl o tym, że udało mi się zauroczyć księcia, dostawała wypieków. Twierdziła, że to najromantyczniejsza rzecz na świecie.

Kiedy już im opowiedziałam wszystko, co wiedziałam, chciałam dowiedzieć się czegoś na temat postępów badań prowadzonych przez naszą drużynę. Czy odnaleźli barona de Vimy? Czy wkrótce będziemy w stanie wrócić do naszego świata?

– Na razie nic nowego – odpowiedziała Kim. – Tim i Dimitri instalują tu komputery. Na szczęście mieli czas przenieść cały sprzęt.

– Logan i Lulu czytają wszelkie dokumenty na ten temat. My też… A Stelan zajmuje się zaopatrywaniem nas w prowiant, żeby niczego nam nie brakowało – ciąg-nęła Margot – A ty? Może ty masz jakieś informacje na temat barona?

– Ja też nic nie mam. Nie mogę nikomu wyjawić, kim jestem. Dla moich towarzyszy z obozu jestem ukrywającą się przed władcą hrabiną.

Logan wszedł i usiadł w fotelu stojącym przy łóżku, na którym jak na grzędzie były usadowione moje przyjaciółki.

– Twój książę zwiedza park ze Stelanem. Nie możemy go wprowadzić do domu, bo przecież mamy zakazany sprzęt.

– Oczywiście – powiedziałam. – Rozumiem.

– Dlatego właśnie nie będziecie mogli zostać tu zbyt długo. Słuchaj, nie wiem, co sobie wyobrażasz… ale nie zapominaj, że nie jesteś Nellie D’Auberville. Jesteś po prostu Nellie Aubert, dziewczyną z innego świata. Książę się myli – tak jak wszyscy inni w tym świecie – wierząc, że jesteś hrabiną. Naprawdę jesteś w nim zakochana?

– Dlaczego ją o to pytasz? – oburzyła się Margot.

– Ponieważ chodzi o przyszłego króla, a ja jakoś nie mogę sobie wyobrazić, jak ta miłość mogłaby zaistnieć, nie przysparzając wszystkim zainteresowanym ogromnych problemów – odpowiedział zimno Logan.

– Przecież jeszcze nie wychodzi za mąż – przypomniała Kim i wzięła mnie za rękę. – Niech robi, co podpowiada jej serce. Zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie.

– Oczywiście to ona decyduje, ale chciałem ją przestrzec, że ta historia może się bardzo skomplikować. A tak w ogóle… to czy można zakochać się po jednym wieczorze?

– Wiem, że masz rację. Często sama o tym myślę – wyszeptałam zasmucona.

– Ależ nie, przestań przejmować się takimi szczegółami!… – zawołała Margot.

– Szczegółami?! – wykrzyknął Logan.

– W każdym razie to może być dla nas przydatne – dodała Kim. – Nellie, może znajdziesz sposób, żeby zapytać księcia Armanda, gdzie rezyduje uczony? Bardzo by nam pomogło, gdybyśmy się dowiedzieli, gdzie umieścił swoje laboratorium.

– Postaram się poruszyć z nim ten temat. Mogę to obiecać.

Zrelacjonowałam Loganowi rozmowę dwóch książąt, której byłam niedawno świadkiem. Co chciał udowodnić Henri? I dlaczego?

Logan słyszał wcześniej plotki na temat tronu, powiedział jednak, że woli w nie ślepo nie wierzyć.

Podniósł się, tłumacząc, że musi nadzorować wizytę księcia, i obiecał, że w ciągu najbliższych dni przyjedzie do mnie z wizytą. Margot zaproponowała, że przygotuje mi ubrania, które Logan będzie mógł przywieźć.

Gdy tylko Logan zniknął za drzwiami, Kim pochyliła się ku mnie.

– To, co bierzesz za zwykłą zazdrość Armanda, jest czymś znacznie ważniejszym, niż ci się wydaje. Pamiętasz, jak opowiadałam ci o kwiatach z balu? Kiedyś od momentu, gdy ogłoszono nazwiska dziewcząt zaproszonych na bal, żaden mężczyzna nie miał prawa się do nich zbliżać. Jeszcze dzisiaj ludzie mówią o tym z lękiem. Dawniej te dziewczęta były zarezerwowane dla króla aż do końca balu.

– Bardzo dobrze pamiętam, co mi o tym opowiadałaś, ale obecnie król nie ma przecież faworyt.

– Zgadza się, jeśli jednak książę wybrał sobie towarzyszkę spośród kwiatów, nikt nie może jej dotknąć… A zwłaszcza jego własny brat. Takie jest prawo. Stałaś się niedotykalna od chwili, gdy Armand okazał ci swoje zainteresowanie. Jak na razie ten związek nie jest oficjalny, ale Henri wie o nim i nie może brać na siebie takiego ryzyka… Rozumiesz? Nie może cię dotknąć, a tym bardziej próbować cię zauroczyć. Zostałby oskarżony o zdradę stanu.

– Hmm… Chcesz powiedzieć, że Henri rzeczywiście wystawia się na niebezpieczeństwo? Co za absurd!

– Tak już po prostu jest – kontynuowała Margot. – Kim ma rację. Jeśli Armand poczuje zazdrość o brata, nie zawaha się wydać nakazu jego aresztowania.

Aresztowania? Dopiero teraz docierało do mnie, jak poważne było ryzyko, które podjął Henri. Obiecałam sobie, że postaram się dowiedzieć o tym czegoś więcej, wypytam szczegółowo Angèle. Powinna znać to bezdennie głupie prawo.

Wyszłyśmy z budynku, bo był już czas, żebym wróciła do księcia.

Logan właśnie pytał Armanda, czy nie byłabym bezpieczniejsza, mieszkając z nimi.

– Obóz republikanów był dobrym pomysłem na początek, ale teraz, skoro my również tu dotarliśmy, może warto by było, żeby Nellie się do nas przeniosła?

– Nie sądzę.

– Nie wydaje mi się, żeby obóz opozycji był dla Nellie najpewniejszym schronieniem. Ona zupełnie nie zna się na polityce. Jeśli zjawi się tam wojsko króla…

– Mój brat ją ochroni, obiecał mi to – uciął Armand. – Znajduje się w najbezpieczniejszym dla niej miejscu.

– Jak sobie Wasza Wysokość życzy – odpowiedział Logan, kłaniając się.

Odjeżdżałam od przyjaciół, machając im na do widzenia. Miałam ochotę zostać dłużej, ale Armand zarządził wyjazd i nie mogliśmy dyskutować z następcą tronu.

Siedząc za nim na motocyklu, uśmiechałam się na wspomnienie poczucia wolności, które ogarnęło mnie, gdy sama niedawno prowadziłam taki pojazd.

Zacieśniłam uścisk wokół ukochanego, upojona jego zapachem. Nawet jeśli nie wiedziałam, dokąd zaprowadzi mnie ta historia, zamierzałam przeżywać ją całą sobą, przynajmniej tak długo, jak się da.