Naturalna odporność. Radzi Matka Aptekarka - Krysiewicz Ana - ebook

Naturalna odporność. Radzi Matka Aptekarka ebook

Krysiewicz Ana

4,4
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 244

Data ważności licencji: 7/17/2026

Oceny
4,4 (70 ocen)
37
23
9
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karolinagrzelak

Nie oderwiesz się od lektury

🍃ʀᴇᴄᴇɴᴢᴊᴀ 🍃 Dobry wieczór w pierwszy dzień jesieni! 🍁🍂 Jak tam Wasze nastroje na tę porę roku? Ja ją uwielbiam i naprawdę jedynym minusem tego zmiennego czasu i pogody jest prawdopodobieństwo chorowania. 🤒 Dlatego sięgnęłam po książkę Any Krysiewicz, która na codzień prowadzi bloga @matkaaptekarka i, chociaż już wiem, że na dbanie od dzisiaj o naturalną odporność jest za późno, to czuję się o wiele mądrzejsza na przyszłość. 😄 Książka jest niby dedykowana rodzicom, dotyczy w dużej mierze zdrowia dzieci, ale nie tylko! Ja, jako bezdzietna lambadziara 😂, chciałam ją ocenić z punktu widzenia dorosłej osoby. I zapewniam, że dowiedziałam się naprawdę wiele i nie musicie mieć pociech, aby skorzystać z porad Matki Aptekarki. ☺️ Cała książka to skarbnica wiedzy, taka trochę biblia jesieni i pogromca mitów, a także demaskator wszelkich reklam i, przede wszystkim, ogromne źródło motywacji! 😃 Jest bardzo dobrze usystematyzowana i przejrzysta. Autorka zaczyna od tematów ogólnych, defi...
10
zksiazkaprzykawie
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

😊 Jestem właśnie po lekturze "NATURALNA ODPORNOŚĆ" i muszę powiedzieć, że to bardzo ciekawy poradnik. Dzięki wskazówką, możemy się między innymi dowiedzieć jak wzmocnić odporności swoich dzieci i nas samych, oraz jakie domowe sposoby są dobre na przeziębienie i nie tylko... Mi osobiście ten poradnik bardzo się spodobał i mam zamiar wykorzystać porady Pani Any Krysiewicz, a już nie wspomnę o przepisach na syrop cebulowy czy też na syrop z owoców czarnego bzu, na pewno przepisy wykorzystam, tym bardziej, że właśnie zaczyna się okres jesienno-zimowy... Co mi się bardzo podobało, to, to że autorka wszytko jasno opisuje i w razie potrzeby, możemy skorzystać ze spisu treści, tam wszytko pięknie i jasno widać gdzie dany rozdział znajdziemy, który nas interesuję. Ponadto autorka jako farmaceutka z doświadczeniem wieloletnim wspomina nam historie zdrowotne ze swojego życia osobistego i zawodowego, dzięki temu czasem miałam wrażenie jak by to mi osobiście odpowiadała na pytanie, które narodziły...
10
kattymarie

Dobrze spędzony czas

Duża dawka wiedzy.
00
PaulinaPS

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka dla rodziców i nie tylko. Teraz już nie panikuje przy katarze i nie wykupuje przy każdej okazji pół apteki. Zaczynamy proces budowania odporności. Polecam serdecznie
00
jusche

Dobrze spędzony czas

Książka dała mi do myślenia, gdyż chyba jak większość rodziców myślałam, że jest jakiś cudowny syrop na odporność. Wiedza jaką otrzymałam po jej przeczytaniu pomogła mi w próbach budowania odporności u moich dzieci. Polecam
00


Podobne


Projekt okładki

Katarzyna Konior/studio.bluemango.pl

Redaktor prowadzący

Barbara Czechowska

Redakcja

Maria Śleszyńska

Redakcja techniczna

Andrzej Sobkowski

Skład wersji elektronicznej

Robert Fritzkowski

Korekta

Renata Kuk, Barbara Milanowska/Lingventa

Ilustracja na okładce

© Nadezda Barkova/Shutterstock

© by Ana Krysiewicz/Matka Aptekarka

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021

ISBN 978-83-287-1822-7

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

Wszystkie łąki i pastwiska, wszystkie góry i pagórki są aptekami.

Paracelsus

I. WPROWADZENIE

Zdrowe, cieszące się dobrą odpornością dziecko to marzenie każdego rodzica. Spotykam na swojej drodze zawodowej setki, a może nawet tysiące mam. Mimo że zgłaszają się do mnie z różnymi problemami, to wszystkie łączy ta sama troska – aby ich dzieci były zdrowe i prawidłowo się rozwijały.

Nazywam się Ana Krysiewicz, jestem farmaceutką i od trzynastu lat pracuję w zawodzie, który jest zarazem moją pasją. Jestem szczęściarą, że mogę na co dzień robić to, co kocham. Przez dekadę apteka była moim głównym miejscem pracy. Oprócz farmacji uwielbiam dzieci (wcześniej przez kilka ładnych lat byłam nianią), dlatego zawsze starałam się zatrudniać w takich aptekach, w których to właśnie rodzice maluchów stanowili lwią część pacjentów; nazywam je „dzieciowymi”. W tematyce dziecięcej czuję się jak ryba w wodzie: leki, suplementy, kosmetyki oraz produkty dla kobiet w ciąży, mam karmiących piersią i małych dzieci (w wieku 0–6 lat) nie mają dla mnie tajemnic.

Prywatnie jestem szczęśliwą żoną i mamą dwóch córeczek: pięcioipółletniej Tosi i dwuipółletniej Miśki. Jeszcze będąc w pierwszej ciąży, zaczęłam myśleć o założeniu bloga. Co prawda, zrealizowanie tego pomysłu zajęło mi niemal dwa lata, w końcu jednak zachęcona przez klientów apteki, znajomych i rodzinę postanowiłam wyjść ze strefy komfortu i zacząć edukować w sieci. W ten sposób cztery lata temu narodziła się Matka Aptekarka, a wraz z nią blog matkaaptekarka.pl oraz profile w mediach społecznościowych.

Na co dzień w swojej pracy doradzam przyszłym mamom, jak powinny o siebie dbać w ciąży i podczas karmienia piersią, jakie produkty wybierać, a czego unikać. Wyjaśniam też rodzicom, jak poprawnie stosować i podawać dzieciom najbardziej popularne leki, suplementy i inne farmaceutyki. Z rozmów w aptece wiem, że pacjenci często czują się zagubieni w gąszczu porad i mitów związanych ze zdrowiem. Staram się tę wiedzę porządkować. Poza tym pomagam dobrać kosmetyki, które będą służyły skórze dzieci, a także podpowiadam, jak skompletować wyprawkę dla nowo narodzonego maluszka i dla mamy do szpitala. Szczerze mówię, co trzeba mieć w domu, a jakie gadżety to zbędny wydatek. Zestawienia i rankingi kosmetyków dla dzieci, które tworzę, cieszą się ogromnym zainteresowaniem moich czytelniczek. Analizuję składy, wskazuję dobroczynne składniki oraz te, których należy unikać. Mamy polegają na moich rekomendacjach, a ja cieszę się, że mogą decydować świadomie.

Gdy rozmawiam z mamami, są zwykle zaskoczone, gdy mówię im, że to rodzice najczęściej odpowiadają za fakt pojawienia się infekcji w ich w domu. Mocne, ale prawdziwe. W pierwszym odruchu moje rozmówczynie się oburzają, że jak mogę tak mówić. Na koniec rozmowy jednak przyznają mi rację. I nie jest to zarzut, chęć podważenia rodzicielskich kompetencji czy dokuczenia mamie albo tacie. Po prostu to my, rodzice, mamy największy wpływ na swoje dziecko, na to:

w jakich warunkach jest wychowywane,

co je,

jak dużo się rusza,

czy jest zestresowane,

jakich nawyków jest nauczone.

To wszystko (i jeszcze wiele innych czynników i uwarunkowań, ale o nich napiszę w dalszej części tej książki) sprawia, że dzieci albo są chorowite, albo cieszą się dobrym zdrowiem. Dlaczego o tym wspominam? Bo chciałabym uświadomić ci kilka naprawdę istotnych rzeczy. Jeśli mi zaufasz, przeczytasz tę książkę do końca i stopniowo zaczniesz wprowadzać moje sugestie i propozycje do waszego życia, szybko zaobserwujesz ich korzystny wpływ na dobrostan nie tylko twojego dziecka, ale i całej rodziny. W końcu kiedy choruje maluch, to cały dom jest postawiony na nogi. I jeszcze jedna rzecz: niestety nie da się być ciągle zdrowym, ale można spróbować zawalczyć o to, żeby infekcje występowały jak najrzadziej i przebiegały jak najłagodniej. To jest nasz cel.

Zdrowe dziecko, czyli jakie?

Zgodnie z definicją zdrowe dziecko to takie, które choruje średnio od ośmiu do dwunastu razy w roku (niektóre źródła podają zakres od dziesięciu do dwunastu), głównie na choroby dróg oddechowych. Zdecydowana większość zachorowań przypada na okres jesienno-zimowy, który trwa w Polsce około sześciu miesięcy, co oznacza, że na jeden miesiąc średnio przypadają jedna–dwie choroby. I to jest norma, zdrowa norma dla dzieci poniżej szóstego, siódmego roku życia, czyli żłobkowo-przedszkolnych. Jeżeli są to lekkie infekcje objawiające się katarem, krótkotrwałą gorączką, kaszlem czy chrypą, przy których nie trzeba podawać silniejszych leków, m.in. antybiotyków czy sterydów, to nie musisz się martwić. Pozwól jedynie dziecku zostać kilka dni w domu, żeby organizm mógł w spokoju zwalczyć chorobę i doszedł do siebie. Większość dzieci w tym wieku tak ma i dlatego mówimy, że jest to zdrowa norma. Jeżeli jednak maluch zaczyna zapadać na poważniejsze infekcje, takie jak zapalenie uszu, krtani, oskrzeli, płuc czy zatok i one niestety nawracają, to należy się zastanowić, co może być tego przyczyną.

Jak działa układ immunologiczny?

Sprawnie działający układ odpornościowy, zwany też immunologicznym, ma ogromne znaczenie dla każdego człowieka. Dzięki jego prawidłowej pracy patogeny (tj. wirusy, bakterie, grzyby i alergeny) zwykle nie wyrządzają nam poważniejszej krzywdy, nie mają większego wpływu na zdrowie naszych dzieci i nas samych. No dobrze, ale czym w ogóle jest ta odporność? Definicja mówi, że odporność to utrzymywanie stanu równowagi organizmu między sprawnymi mechanizmami biologicznej obrony przed zakażeniem i stanami chorobowymi a utrzymywaniem stanu tolerancji, która zapobiega alergiom i chorobom autoimmunologicznym. Wiem, że zabrzmiało to dość skomplikowanie, dlatego postaram się ująć to prościej. Nasz organizm dba o to, aby układ odpornościowy:

przez całą dobę był w gotowości, a w razie pojawienia się patogenów szybko reagował i w sposób kontrolowany nas bronił,

nie odpowiadał nadmiernie na alergeny (m.in. pokarmowe czy wziewne), które powszechnie nas otaczają, powodując choroby alergiczne i autoimmunologiczne.

Uwierz, że nie jest to prosta sprawa, ponieważ granica pomiędzy zbyt słabą reakcją obronną organizmu na patogen a zbyt gwałtowną jest naprawdę cienka. Utrzymanie równowagi pomiędzy tymi dwoma stanami to jest właśnie ta prawidłowa naturalna odporność, do której dążymy.

Czy teraz rozumiecie? Jeśli nie, spróbuję ująć to jeszcze prościej, bardziej obrazowo. Otóż odporność jest jak najedzone dziecko. Jeśli nie najadło się do syta, będzie głodne, marudne i niezadowolone. Przejedzone z kolei zacznie narzekać, że boli je brzuch, a w konsekwencji też zacznie marudzić i będzie niezadowolone. Tylko dziec­ko, które zjadło dokładnie tyle, ile potrzebowało, będzie szczęśliwe i gotowe do zabawy. I jako mama wiem, że czasami między stanem, gdy dziecko nie dojadło, a momentem, gdy zjadło za dużo, również jest cienka granica, tu jednak na szczęście jest łatwiej, bo jak dziecko pokazuje lub mówi, że już nie chce, to znaczy, że osiągnęło stan „najedzone i szczęśliwe”. Nie należy wtedy biegać z łyżeczką za dzieckiem i „dopychać kolanem”, tylko dlatego, że zostawiło ostatnie trzy łyżki zupy. Pamiętajcie, że to dziecko decyduje, ile zje. Rodzice odpowiadają jedynie za to, co i kiedy będzie jadło.

Co się wydarzy, jeśli zaczniemy nadmiernie stymulować układ immunologiczny?

Zbyt intensywnie pobudzając pracę układu odpornościowego, na przykład poprzez stosowanie nadmiaru suplementów, możemy spowodować, że organizm zacznie nieadekwatnie i nadmiernie reagować na pewne substancje czy czynniki w naszym otoczeniu – na przykład pyłki traw, jakiś rodzaj pokarmu czy składnik kosmetyku. Może się tak zdarzyć, że jakaś tego typu substancja „nie spodoba” się komórkom naszego układu immunologicznego i zostanie uznana za obcą, potencjalnie niebezpieczną, po czym ruszy machina, zwana kaskadą reakcji odpornościowych. Możemy w ten sposób doprowadzić do powstania alergii, astmy czy innych chorób o podłożu zapalnym. Oczywiście wystąpienie astmy czy alergii nie zawsze jest naszą „winą”. Może być uwarunkowana genetycznie, jednak niestety coraz więcej przypadków wystąpienia astmy jest spowodowanych czynnikami środowiskowymi, m.in.:

dymem papierosowym,

zanieczyszczeniem powietrza (dym, spaliny),

zbyt dużą wilgocią w domu,

jedzeniem,

pyłkami roślin,

sierścią zwierząt,

substancjami chemicznymi,

lekami.

Podsumowując, nadmierne stymulowanie odporności może sprawić, że organizm włączy tryb „reakcje prozapalne”, a wtedy zacznie się „jazda bez trzymanki”. W tej sferze zdecydowanie mniej znaczy więcej.

Co się wydarzy, jeśli układ immunologiczny będzie reagował zbyt wolno?

Będzie problem, i to duży. Zbyt słaba odpowiedź immunologiczna może spowodować, że w momencie kontaktu z patogenem organizm nie zareaguje na czas i zanim się obejrzymy, infekcja rozhula się na dobre. Komórki układu odpornościowego można porównać do armii. Jeśli żołnierzy będzie mało, będą zaspani, niewytrenowani i nieprzygotowani, to w sytuacji, gdy przyjdzie im się zmierzyć z wirusem czy bakterią, która zawita do błon śluzowych np. nosa, minie dużo czasu, zanim zaczną bronić organizmu.

Rozwój układu odpornościowego

Nie wiem, czy wiesz, ale rozwój układu odpornościowego dziecka to proces, który trwa kilka lat. Dlaczego tak długo? W tym czasie organizm musi nauczyć się stopniowo rozwijać swoje umiejętności obronne. Każdy kontakt z patogenami, czy to wirusami, bakteriami czy grzybami, powoduje, że układ immunologiczny otrzymuje kolejną lekcję i koduje: „Aha, następnym razem już będę wiedział, jak sobie poradzić z tym drobnoustrojem i nie wywoła on w organizmie choroby”. A ponieważ patogenów jest całe mnóstwo, nauka trwa długo. Cały ten proces zaczyna się już na etapie życia płodowego, gdy organizm dziecka otrzymuje od mamy składniki odżywcze oraz obronne, by móc prawidłowo i bezpiecznie rozwijać się i rosnąć. W brzuchu mamy jest bezpiecznie, bo ona zapewnia maleństwu ochronę, jest niczym tarcza. Dziecko przychodzi na świat z niedojrzałym układem immunologicznym. Co prawda, ma już przeciwciała z życia płodowego (jest to tzw. wrodzona odporność, nieswoista), ale ponieważ nie miało jeszcze kontaktu z żadnym patogenem, nie jest w stanie skutecznie z nim walczyć.

Najlepszym i najbardziej naturalnym sposobem na wspieranie odporności malucha jest karmienie go piersią. Mleko mamy zawiera substancje czynne i przeciwciała, które chronią organizm noworodka, niemowlęcia i małego dziecka. Jedną z nich jest laktoferyna, która ma silne właściwości przeciwbakteryjne, przeciwwirusowe i przeciwzapalne, wpływa korzystnie na dojrzewanie układu odpornościowego. To dlatego WHO zaleca karmienie dziecka piersią przez dwa lata (i dłużej): przez pierwsze pół roku życia niemowlę powinno być karmione wyłącznie mlekiem matki, a następnie do jego diety należy zacząć dodatkowo wprowadzać pokarmy uzupełniające.

Jeśli więc jesteś jeszcze przed porodem, to zachęcam cię do karmienia piersią. Jeżeli jednak z różnych powodów nie mogłaś lub nie chciałaś karmić piersią i teraz przeraziła cię myśl, że twoje dziecko będzie miało przez to słabą odporność, to chciałam cię uspokoić: jest jeszcze kilka innych spraw, o które możesz zadbać, a które pozwolą twojemu dziecku zdrowo rosnąć. Przekonasz się o tym z dalszej części tej książki. Pamiętaj, że przeszłości nie zmienisz, jednak masz wpływ na to, co wydarzy się w przyszłości.

Podsumowując – dziecko rodzi się z wrodzoną odpornością i warto jej przede wszystkim nie rujnować oraz skupić się na budowaniu jego odporności nabytej (swoistej), na którą, jak już wcześniej wspominałam, my jako rodzice mamy ogromny wpływ.

Dlaczego nasze dzieci chorują?

To pytanie słyszę bardzo często. Wielu rodziców zastanawia się, dlaczego w ogóle chorujemy. Skoro dziecko czasem łapie infekcje, czy oznacza to, że ma obniżoną odporność? Oczywiście, że nie. Odporność nie oznacza permanentnego zdrowia, bo chorowanie jest składową jej budowania. Warto to wiedzieć i pamiętać, że przeziębienie, katar czy gorączka są okej, o ile nie przechodzą w poważniejsze choroby. Niestety wielu rodziców bardzo cierpi podczas nawet lekkiej infekcji dziecka. Mam tu na myśli zarówno sferę fizyczną – zmęczenie, niedobór snu – jak i psychiczną. Wiem to z rozmów, czy to w aptece przy okienku, czy podczas konsultacji. Rodzice zastanawiają się, co zrobili źle i zwykle obwiniają siebie. Dociekają, dlaczego ich maluch złapał katar – może nie powinni byli wychodzić na dwór, bo kropił deszcz, albo zbyt lekko ubrali dziecko? A może wzięli zbyt cienki kocyk? I tak dalej, i tak dalej. Obwiniają siebie, bo nikt im nie powiedział, że infekcje są czymś normalnym. Że dzięki nim młody układ immunologiczny uczy się, jak w przyszłości zapewnić organizmowi ochronę. Panuje przekonanie, że chorowanie jest złe, że liczy się tylko pełnia zdrowia. Tymczasem jedno ma wpływ na drugie. Jedno bez drugiego nie może istnieć.

Kiedy dzieci chorują najwięcej?

Noworodki, niemowlęta i małe dzieci, które są z mamą w domu i mają ograniczony kontakt z patogenami, mogą nie chorować w tym okresie wcale. Dopiero gdy dochodzi do kontaktu z obcą florą bakteryjną, zaczynają się infekcje. Jeśli maluszek ma starsze rodzeństwo, prawdopodobnie już w najwcześniejszych miesiącach życia zacznie przechodzić pierwsze choroby. Jest to powszechne i całkowicie normalne. Jednak tak naprawdę dopiero wkroczenie w okres żłobkowo-przedszkolny zaczyna intensywnie oddziaływać na układ immunologiczny dziecka.

Uważam, że natura całkiem dobrze to sobie wymyśliła. Dziecko w wieku 1–6 lat, które zaczyna przygodę ze żłobkiem lub przedszkolem, uczy się funkcjonowania w grupie rówieśników, adaptuje się do nowego miejsca i nowych zasad, uczy się odpowiedniego zachowania, oswaja z nowymi osobami, rozwija nowe umiejętności, przyzwyczaja się do życia poza domem rodzinnym. Dokładnie tak samo jest z układem odpornościowym malucha. Rodzice, których dzieci chodzą do żłobka, przedszkola lub szkoły, wiedzą już, że początki zwykle bywają trudne. W zdecydowanej większości przypadków dzieci początkowo płaczą, stresują się, potrzebują czasu na oswojenie się z nowymi osobami i miejscem. Z każdym mijającym dniem jednak jest coraz lepiej, a po kilku tygodniach czy miesiącach (to zależy od dziecka) jest już całkiem dobrze. Powtórzę się: dokładnie tak samo jest z układem odpornościowym malucha.

Gdy dziecko idzie do szkoły, po pierwsze nabyło już nieco umiejętności społecznych, po drugie już tak często nie choruje, gdyż miało już styczność z wieloma patogenami we wcześniejszych latach i organizm zdążył się uodpornić. I znowu chciałam podkreślić, że według mnie natura to bardzo dobrze wymyśliła, bo w szkole dziecko ma się skupić na nauce, a nie na chorowaniu. W ten sposób im jesteśmy starsi, im więcej lekcji „odrobił” nasz układ odpornościowy, tym mniej z wiekiem chorujemy. Przyjmuje się, że zdrowi dorośli chorują już tylko od jednego do czterech razy w roku.

A co, jeśli dziecko nie chodzi do żłobka ani do przedszkola? Część rodziców nie posyła swoich pociech do tych placówek, obawiając się, że będą łapać infekcje od innych dzieci. Myślą, że może będzie dla niej/dla niego lepiej, jeśli nie pójdzie ani do żłobka, ani do przedszkola. Niektórzy rozważają nawet bardziej kategoryczne ograniczenie kontaktów dziecka z innymi osobami i w konsekwencji dzieci przestają wychodzić na podwórko, plac zabaw czy do parku. I rzeczywiście, taka postawa może zmniejszyć prawdopodobieństwo zachorowania, ale nie tędy droga. Od razu powiem, że to zdecydowanie nie jest dobry pomysł. Jeśli dziecko nie zacznie się stykać z drobno­ustrojami w pierwszych latach życia, stanie się to później. Jednak w tym przypadku im później, tym gorzej. Niestety istnieje duże ryzyko, że im później układ immunologiczny zacznie swój „trening”, tym ciężej organizm może przechodzić wirusówki. Nawet takie, które u trzylatków powodują jedynie katar. Zaznaczę jeszcze i powtórzę, że mówiąc, iż dziecko musi „przechorować” swoje, mam na myśli lekkie infekcje, katary, kaszle i krótkotrwałe gorączki, czyli sytuacje niewymagające podawania silniejszych leków.

Jak postępować, gdy dziecko dopadła infekcja?

Ważna informacja: choroby wieku dziecięcego w zdecydowanej większości wywoływane są przez wirusy. Lekarze szacują, że około 80–90% infekcji u młodszych dzieci spowodowanych jest wirusami. Najczęstszy rodzaj infekcji atakuje górne drogi oddechowe i może objawiać się katarem, kaszlem, krótkotrwałą gorączką, bólem gardła czy chrypą. Taką wirusówkę potocznie nazywamy przeziębieniem. Wyróżniamy również inne wirusówki, np. trzydniówkę (rumień nagły), zapalenie błon śluzowych nosa, zatok czy gardła, biegunkę rotawirusową, zapalenie ucha czy oskrzeli. Dużo rzadsze, ale i poważniejsze choroby wywoływane przez wirusy, na które może zapaść dziecko, to: grypa, ospa wietrzna, różyczka, bostonka, odra, opryszczka, mononukleoza, cytomegalia, świnka, rumień zakaźny. Wszystkie wyżej wymienione infekcje łączy jedno – leczy się je objawowo. To znaczy, jeśli pojawi się gorączka (>38,5°C), staramy się ją obniżyć, jeśli dziecko ma katar, systematycznie oczyszczamy mu nos za pomocą soli fizjologicznej, sprayu z solą morską lub inhalacji. Jednak tak naprawdę najważniejszym lekarstwem w trakcie infekcji wirusowej jest CZAS na regenerację. Dzięki niemu układ odpornościowy dziecka może się zmobilizować i jest w stanie pokonać chorobę. Tym, czego na pewno nie ma sensu podawać podczas infekcji wirusowych, są antybiotyki, które nie działają przeciwwirusowo, tylko przeciwbakteryjnie.

Zdecydowanie rzadziej zdarzają się u dzieci choroby o podłożu bakteryjnym, np. szkarlatyna (płonica, paciorkowce), angina, krztusiec, zakażenie pneumokokowe, liszajec zakaźny (gronkowiec). Te infekcje z kolei wymagają leczenia antybiotykami.

Należy pamiętać, że zapalenie gardła, oskrzeli czy płuc może mieć zarówno podłoże wirusowe, jak i bakteryjne, dlatego lekarz czasem przepisuje dziecku steryd do inhalacji, a czasem antybiotyk. Biorąc to pod uwagę, pamiętajcie, że nie należy leczyć siebie ani swoich dzieci samemu. Jeśli twoje dziecko pięć tygodni temu bardzo kaszlało, miało zapalenie oskrzeli i dostało leki sterydowe do nebulizacji, to gdy kaszel wrócił, nie próbujcie sami go leczyć i podawać tych samych leków, co ostatnio. Nawet jeśli wydaje ci się, że kaszel brzmi tak samo. Jeśli męczy dziecko od kilku dni i nie słabnie, a wręcz się nasila, należy pójść do lekarza, żeby malucha zbadał i zdecydował, jak leczyć obecną infekcję.

Skoro jesteśmy przy antybiotykach, chciałabym napisać kilka słów na ich temat.

Antybiotyki

Ogólnie mówiąc, antybiotyki są to substancje stosowane w leczeniu wszelkiego rodzaju zakażeń bakteryjnych. Mechanizm ich działania jest „prosty” ;). Polega na:

działaniu bakteriobójczym – uśmiercaniu komórek bakterii,

działaniu bakteriostatycznym – ograniczaniu możliwości namnażania się bakterii, np. poprzez wpływanie na metabolizm ich komórek.

Żeby antybiotyki działały zgodnie ze swoim przeznaczeniem, należy stosować je prawidłowo. Prawidłowo, czyli jak?

Ważne jest regularne przyjmowanie – antybiotyki przepisuje się w dawkach zażywanych od jednego do czterech razy na dobę.

Należy przestrzegać odstępów pomiędzy dawkami. Jeśli lekarz zalecił dwie dawki na dobę, koniecznie trzeba je przyjmować co dwanaście godzin, jeśli trzy – co osiem godzin. Chodzi o to, żeby intensywność działań leku we krwi utrzymywała się na stałym poziomie.

Jedyna różnica jest taka, że pierwszą dawkę należy przyjąć jak najszybciej po wykupieniu leku w aptece, nawet jeśli odstęp do następnej, wieczornej dawki będzie mniejszy niż zalecany. Od drugiej dawki trzeba utrzymywać równe odstępy.

Trzeba przyjąć pełną kurację leku. Antybiotyki stosuje się zwykle od trzech do czternastu dni, w zależności od jednostki chorobowej, pacjenta i jego stanu zdrowia.

Pamiętaj o właściwym przechowywaniu leku. Zwłaszcza te w postaci pediatrycznej, czyli w zawiesinach – poza pewnymi wyjątkami (np. Clarithromycinum) – należy po rozrobieniu z wodą przechowywać w lodówce. Dlatego kupując antybiotyk w aptece, najlepiej zapytać farmaceutę, jak prawidłowo przechowywać dany lek. Możesz także przeczytać tę informację w ulotce albo na moim blogu w zakładce „Antybiotyki”.

Poniżej opisałam kilka problematycznych kwestii związanych ze stosowaniem antybiotyków, które zaobserwowałam podczas pracy w aptece.

Pacjenci zbyt szybko przerywają leczenie. Zamiast stosować antybiotyk na przykład siedem dni, zgodnie z tym, co zalecił lekarz, kończą w trzecim albo czwartym, gdyż poczuli się już lepiej. Na tym etapie choroba nie została jeszcze wyleczona, a jedynie zaleczona. Może się zdarzyć, że na skutek przedwczesnego odstawienia antybiotyku bakterie uodpornią się na daną substancję leczniczą i wytworzą oporność. W przyszłości, gdy zajdzie potrzeba ponownie przyjąć ten antybiotyk, może on nie zadziałać, gdyż te szczepy bakterii będą już odporne na działanie leku.

Są pacjenci, którzy, gdy tylko poczują się gorzej, sięgają po antybiotyk, który pozostał im w domowej apteczce po poprzedniej chorobie. Robią to, nie skonsultowawszy się z lekarzem, bez żadnych badań, po prostu na własną rękę. Co gorsza, rodzice postępują tak również w przypadku swoich dzieci. Jest to wielki błąd, gdyż nie powinniśmy sami decydować o wzięciu leku przeciwbakteryjnego, a poza tym te kilka tabletek nie starczy na całą kurację, więc oporność kolejnej bakterii na lek gotowa!

Niestety wciąż zdarza się, że lekarze zbyt pochopnie przepisują antybiotyki, np. w przypadku przeziębienia, grypy czy opryszczki, które są chorobami wirusowymi. Antybiotyki działają przecież przeciwbakteryjnie, a nie przeciwwirusowo! Nie ma sensu więc zażywanie ich w wyżej wymienionych chorobach. Obecnie, w trakcie pandemii, kiedy pierwszy kontakt z lekarzem często odbywa się w formie teleporady, słyszałam wiele historii mam, które dzwoniły w sprawie zakatarzonego i kaszlącego dziec­ka, a pediatra zamiast zaprosić na wizytę w przychodni, żeby je zbadać, od razu przepisywał anty­biotyk. W takich sytuacjach zalecam ostrożność i konsultację wraz z badaniem fizykalnym u innego lekarza.

Zdarza się także, że to sami pacjenci (w przypadku dzieci ich rodzice) wymuszają na lekarzach wypisanie recepty na antybiotyk. Dlaczego tak robią? Wynika to oczywiście z niewiedzy i przewrażliwienia na punkcie zdrowia dzieci. Rodzice dmuchają na nie i chuchają. Na każdy katar od razu dawaliby antybiotyk. Ich dzieci nawet w upalny dzień biegają w czapkach i swetrach, a to nie pozwala dziecku zbudować własnej naturalnej odporności.

Do apteki przychodzą też osoby z równie skrajnym, choć przeciwnym do opisanego wyżej podejściem. Są to rodzice, którzy leczą swoje dzieci wyłącznie metodami naturalnymi, nie wykupują przepisanych antybiotyków, np. na zapalenie płuc czy ucha. Dziwią się innym rodzicom, którzy podają te „pełne chemii świństwa” swoim pociechom. Oni wierzą, że organizm dziecka sam zwalczy każdą chorobę, nawet tę z czterdziestostopniową gorączką. Moim zdaniem narażają w ten sposób zdrowie i życie własnego dziecka.

Warto pamiętać o trzech kwestiach:

Antybiotyki nie działają przeciwkaszlowo ani przeciwgorączkowo, nie leczą kataru. Jeśli piątego dnia podawania leku dziecko dalej kaszle lub ma katar, nie oznacza to, że antybiotyk nie zadziałał. Je­dy­ne, co powinno cię zaniepokoić, to utrzymująca się gorączka, która maksymalnie trzeciego dnia przyjmowania antybiotyku powinna się obniżyć. Jeśli tak się nie stanie, skontaktuj się ponownie z lekarzem.

Bezsensowne, niepotrzebne stosowanie antybiotyków osłabia odporność, wyniszczając florę bakteryjną w jelitach. Doustny antybiotyk wpływa na każdy układ organizmu, lecząc z chorobotwórczej bakterii (jeśli takową organizm jest zakażony), ale i powodując również różne skutki uboczne.

Jednym z częstszych błędów w trakcie i po antybiotykoterapii jest niestosowanie probiotyków. Antybiotyki zaburzają fizjologiczną florę bakteryjną. Zwalczając bakterie, które wywołały chorobę, zabijają również niezbędną do właściwego funkcjonowania organizmu florę fizjologiczną. Zadaniem probiotyków jest odbudowywanie flory jelitowej oraz zapobieganie rozwojowi grzybicy, np. jamy ustnej czy pochwy.

Od czasu wynalezienia w 1940 roku pierwszego antybiotyku – penicyliny – naukowcy opracowali już ponad sto pięćdziesiąt różnych substancji zwalczających bakterie, które uratowały życie setkom milionów ludzi oraz zminimalizowały liczbę zgonów na skutek zapalenia płuc, jelit, biegunek i innych infekcji. Świadczy to o tym, że antybiotyki są niezwykle istotne we współczesnej medycynie. Ale! Jeśli nie będą one prawidłowo stosowane, wcześniej czy później obróci się to przeciwko nam. Antybiotyki, zamiast stać na straży naszej odporności, przez ludzką niewiedzę i nieodpowiedzialność przestaną być skuteczne i będą niebezpieczne dla zdrowia.

Puzzle naturalnej odporności

Z budowaniem odporności jest jak z układaniem puzzli. To proces, który trwa. Jeśli po kolei, systematycznie i sumiennie wdrażasz kolejne działanie, dokładasz kolejny puzzel do układanki, to odporność dziecka wchodzi na coraz wyższy poziom i z czasem zaczyna tworzyć jedną całość. Jednak zdarza się też tak, że nie wiemy, jak ułożyć te puzzle. Mamy różne kawałki, wiemy, że powinno się robić to czy tamto, próbujemy, ale nie wychodzi. W takiej sytuacji układanka nie stworzy całości. Podobnie jest z odpornością. Jeśli jakiś element jest na niewłaściwym miejscu, będzie przeszkadzał w uzyskaniu efektu końcowego.

Oto przykład:

Mama bardzo dba o dietę dziecka oraz o zapewnienie mu odpowiedniej ilości ruchu. Wydawałoby się, że postępuje idealnie. Ale! Dieta i ruch to jedynie dwa puzzle. Poza nimi jest jeszcze kilka elementów układanki, na które także trzeba zwrócić uwagę, m.in.:

Jaka temperatura i wilgotność panują w mieszkaniu?

A zdrowy sen, odpoczynek i regeneracja? Czy są zapewnione dziecku?

Czy dziecko nie jest zestresowane?

Co z higieną? Czy nie jest ona zbyt rygorystyczna?

Jaki jest stan zębów dziecka? Czy nie ma próchnicy?

Czy dziecko nie jest narażone na kontakt z dymem papierosowym? Czy osoby sprawujące opiekę nad dzieckiem są palaczami?

Czy układ immunologiczny dziecka jest poddawany hartowaniu?

Czy rodzice nie przesadzają ze zbyt dużą ilością suplementów „na odporność”?

Jak widać, jest całkiem sporo czynników, które mają wpływ na naturalną odporność dziecka. Mimo że te sprawy wydają się oczywiste i większość rodziców jest ich świadoma, niestety nie wszyscy wprowadzają je w życie. Powiem więcej: zdarzają się rodzice, którzy przychodzą do apteki i proszą o syrop, który szybko wzmocni odporność dziecka. Gdy słyszę te słowa, zawsze podejmuję próbę rozmowy przed wydaniem produktu. Zaczynam od pytania, czy rodzice starali się wdrożyć w życie wspomniane wyżej naturalne sposoby na zbudowanie odporności. Czy może napotkali jakąś trudność, z którą sobie ostatecznie nie poradzili. Informuję, że budowanie odporności to jest proces, który trwa i… i tu na ogół mama bądź tata przerywa mi słowami: „Tak, tak, wszystko to robimy, ale te sposoby nie działają”, że im się spieszy i że jednak poproszą o jakiś najlepszy suplement. Tylko taki, który pomoże. Niestety, cokolwiek bym temu rodzicowi wydała, to jeśli nie zadba o te podstawowe sprawy, nie ma szans na sukces. W budowaniu odporności nie ma żadnej magii, dróg na skróty czy przypadku. Żaden altmed, znachorzy. Nic z tego. Przykro mi. Jedynie jeśli wiesz, co robić, masz plan, masz wszystkie puzzle i systematycznie krok po kroku je układasz, to jest szansa na sukces, na to, że układ odpornościowy twojego dziecka będzie silny, zwarty i gotowy, a poważniejsze infekcje będą rzadkimi epizodami dzieciństwa twojego malucha.

Co się dzieje w aptece, gdy nadchodzi jesień?

Mimo że mamy coraz większą wiedzę na temat tego, jak działa układ odpornościowy i jak należy o niego dbać, ludzie co roku popełniają te same błędy. Zamiast troszczyć się o sprawnie działający układ immunologiczny dziecka przez cały rok, rodzice budzą się w drugim tygodniu września – a czasem już pod koniec pierwszego – i z lamentem zjawiają się w aptece. Niestety tak to właśnie wygląda. Gdy dziecko zaczyna kaszleć, ma katar, pojawia się gorączka, to wraca także odwieczne pytanie: „Co robić, żeby to się nie rozwinęło w poważne choróbsko? I jak szybko wzmocnić odporność?”. Moja odpowiedź w takiej sytuacji jest zawsze jedna i ta sama: teraz leczyć objawowo, dać organizmowi dziecka czas na walkę z infekcją, a później na regenerację. Dopiero po przezwyciężeniu choroby można zacząć myśleć o zadbaniu o naturalną odporność. Tak to już jest, że zainfekowany organizm nie ma siły się wzmacniać. Chore dziecko walczy o jak najszybsze wyzdrowienie. O to, co jest tu i teraz. Chce pozbyć się wydzieliny zalegającej w drogach oddechowych, kataru, bólu gardła czy gorączki. Można powiedzieć, że walczy o przetrwanie i nie myśli o tym, co będzie za kilka tygodni czy miesięcy.

Nie zrażajcie się, że nie udało się uniknąć infekcji. Trudno, stało się. Ważne, żeby po powrocie dziecka do zdrowia wziąć się za układanie puzzli. Nie ma na co czekać; im szybciej zaczniecie, tym lepiej. Pamiętajcie tylko, że proces budowania naturalnej odporności trwa minimum kilka miesięcy, niektórzy specjaliści twierdzą nawet, że blisko rok. Dlatego bądźcie wytrwali i nie rezygnujcie nawet wtedy, gdy w obecnym sezonie infekcyjnym, czyli jesienno-zimowym, dziecko będzie wciąż chorowało. Tak może być – a nawet na pewno będzie. Pomyślcie jednak o tym, że w przyszłym roku będzie dużo lepiej. Powiecie sobie wtedy, że to dlatego, iż rok temu zaczęliście układać puzzle i jesteście już na finiszu albo nawet widzicie przed sobą całą ułożoną układankę. Wtedy pozostanie wam tylko kontynuować to, co wypracowaliście przez ostatni rok, i cieszyć się zdrowiem, które, jak każdy wie, jest najważniejsze.

II. JAK ZBUDOWAĆ ODPORNOŚĆ PRZED SEZONEM INFEKCYJNYM?

Budowanie odporności to proces. Wiem, że powtarzam to już któryś raz, ale warto to podkreślić. Mówiąc „proces”, mam na myśli nie tylko wprowadzanie zmian, tj. nowych nawyków, akceptacji pewnych zachowań, większej ilości ruchu czy warzyw i owoców w diecie. Te rzeczy można by nazwać takimi namacalnymi, zauważalnymi, jednak istotne jest jeszcze coś innego, coś, czego nie widać gołym okiem. Otóż jest to także proces, który zachodzi w głowach rodziców. Jeśli czegoś nowego nie ułożymy sobie w głowie, nie zrozumiemy, nie przyzwyczaimy się do zmian i ich nie zaakceptujemy, to to się po prostu nie uda. Przełom musi najpierw zajść w nas, opiekunach, a dopiero później zmiany trzeba zacząć wprowadzać w życie.

Sama jako matka musiałam niejedną decyzję najpierw przetrawić i ułożyć sobie w głowie, żeby móc pójść dalej. To jest trudne – zwłaszcza wtedy, gdy przez dłuższy czas robiliśmy coś, co teraz trzeba totalnie zmienić. Podam wam swój własny przykład dotyczący mojej pięcioletniej córeczki Antosi. Jak wiecie, dieta jest bardzo ważną składową budowania odporności, to jeden z większych puzzli w naszej układance. Każdy rodzic stara się, aby dieta jego dziecka była zbilansowana. Dbamy o to, aby dostarczyć małemu organizmowi wszystkie niezbędne wartości odżywcze, witaminy i minerały. Gdy dziecko zjada posiłki, które mu przygotowujemy, lubi większość warzyw i owoców, jesteśmy szczęśliwi i spokojni. Wyobraźcie sobie, że nagle okazuje się, iż u waszej pociechy wykryto chorobę przewlekłą i że ta diagnoza zmieni całe wasze życie. Wszystko, co było do tej pory, trzeba zmodyfikować. Tak było w przypadku mojej Tosi, u której jesienią w badaniach z krwi wyszło uczulenie na gluten. Zimą, po gastroskopii, potwierdzono diagnozę. Tosia ma celiakię, która zostanie z nią do końca życia.

Dla mnie jako mamy był to dramat. Znam swoje dziecko i wiem, że Tosia nie lubi zmian (ma to zresztą po mnie). Dlatego nie powiedziałam jej od razu, co ją czeka. Musiałam najpierw sama to przemyśleć, zaakceptować, pogodzić się z tym. Wszystko po to, by Tosia, gdy jej o tym powiem, czuła ode mnie spokój, wsparcie i miała poczucie bezpieczeństwa. Zajęło mi to dobre dwa tygodnie od ostatecznej diagnozy w lutym tego roku. Wcześniej miałam nadzieję, że to błąd laboratoryjny, że może jednak to pomyłka. Niestety diagnoza pozostała niezmienna. Całą sytuację pogarszał fakt, że Tosia ze względu na alergię na białka mleka krowiego (ABMK) od trzeciego miesiąca życia była już na diecie bezmlecznej, nie je też jajek. Déjà vu; już raz przechodziłam ten ból w związku z dietą swojej córeczki. Wtedy to była szybka akcja. Szpital, badania, diagnoza. Tosia była taka maleńka, niczego nie rozumiała. Wówczas daliśmy jakoś radę, a po kilku miesiącach nauczyliśmy się żyć w nowych realiach. Ja wciąż czasem się martwiłam, ale przynajmniej Tosia nie widziała problemu, ponieważ „od zawsze” nie mogła jeść pewnych produktów. Nigdy zresztą nie jadła czekolady, batonów, jajek z niespodzianką, wielu różnych ciast, jogurtu czy zwykłego mleka, więc za nimi nie tęskniła.

Obecna sytuacja jest dużo gorsza. Jako pięciolatka Tosia ma już swoje ulubione potrawy, jedne jedyne ciasteczka czekoladowe, które lubiła i mogła jeść, suszone jabłka czy popcorn. To wszystko niestety zawiera gluten i musiałam jej to zabrać. Teraz szukamy produktów bezmlecznych i bezglutenowych jednocześnie. Jak na to wszystko zareagowała Tosia? Powiem, że moja pozytywna postawa i słowa, że pomimo czekających nas ogromnych zmian damy radę, że na tej diecie będę z nią razem, że znajdziemy dla siebie pyszne makarony, ciasteczka, przekąski i pizzę, bardzo pomogły Tosi przetrwać te pierwsze tygodnie rewolucji jedzeniowej. Do dziś potrafi być czasem smutna i płakać, że wolała jakiś produkt w starej wersji, np. domowe naleśniki czy gofry albo sorbet truskawkowy w wafelku, a nie w kubeczku, ale wspieramy ją i daje radę. Tosia to bardzo mądra i rozsądna dziewczynka. Dlaczego piszę to wszystko? Bo chcę pokazać, że zmiany muszą najpierw zajść w głowie rodzica. Gdybym ja sama nie przetrawiła choroby Antosi, moje dziecko również by się z nią nie pogodziło.

W dalszej części tego rozdziału opowiem, jak ważny dla budowania odporności jest sen, odpoczynek i regeneracja, brak stresu, prawidłowa higiena, komfort termiczny i zdrowe jelita. Chcę jednak, abyście pamiętali o tym, że zmiany zaczynamy od siebie, a dopiero później z entuzjazmem i pozytywnym myśleniem wprowadzamy je wszystkim domownikom.

Odpoczynek i regeneracja

W budowaniu odporności ogromną rolę odgrywają regeneracja, zdrowy sen i odpoczynek. Wiem, że wiele osób nawet nie pomyślałoby, że należy na to zwrócić uwagę. A dlaczego? Ponieważ zdaniem wielu rodziców dziecko praktycznie cały czas odpoczywa. Przecież wciąż się bawi, robi, co chce i kiedy chce, śpi po dziesięć–dwanaście godzin na dobę, jedzenie ma podstawiane pod nos, no więc o co chodzi? Wynika to niestety z faktu, że my dorośli patrzymy na dzieci ze swojej perspektywy. Mamy i ojcowie zwykle mówią, że to im by się przydało odpocząć, zregenerować i koniecznie porządnie wyspać. Jednak nie mogą sobie na to pozwolić, bo ledwo wyrabiają się z pracą, obowiązkami domowymi, zakupami, ogarnięciem dzieci itd. Wszystko w pośpiechu i niedoczasie. Znam to, jestem mamą pracującą, więc w pełni rozumiem. Dlatego zachęcam rodziców, żeby gdy tylko znajdą wolną chwilę, usiedli z kawą na kanapie i odpoczęli, poczytali książkę albo wyszli pobiegać, na siłownię czy na rower. I żeby później pełni wyrzutów sumienia nie mówili, że: „O, mogłam/mogłem nie leżeć, bo w tym czasie bym starła kurze albo umył naczynia”. Nie. Odpoczynek należy się każdemu z nas. A bałagan można ogarnąć później.