Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy marzenia się nie spełniają, zmień marzenia!
Pięć koleżanek wpadło na niesamowity pomysł. Zorganizowały upragniony urlop w Portugalii - bez mężów, dzieci i domowych obowiązków. Niestety awaryjne lądowanie w Monachium pokrzyżowało ich wielkie plany ucieczki. Choć nie do końca… Kto powiedział, że w Bawarii nad urokliwym jeziorem Chiemsee i wśród przepięknych alpejskich widoków nie można uciec od rzeczywistości?
To nietuzinkowo zabawna, lekka i zaskakująca opowieść o dojrzałych kobietach, które zmuszone przez niespodziewane okoliczności odważają się na odrobinę szaleństwa. A nawet więcej niż odrobinę, bo wymuszona zmiana wakacyjnych planów to jeszcze nie koniec ich przygód.
Do Niemiec bowiem niespodziewanie przybywają także ich mężowie, którzy korzystając z nieobecności swoich drugich połówek, postanowili wybrać się na wielki mecz Bayernu…
Czy w tej całej opowieści brakuje wam już tylko zbuntowanego i zakochanego nastolatka, który w obronie planety postanowił przykleić się do asfaltu? Będzie i o nim. Przecież jak się choć na chwilę spuszcza rodzinę z oka, wszystko jest możliwe!
Małgorzata Lis - z wykształcenia nauczycielka historii i historyk sztuki, ale od kilku lat nie pracuje zawodowo, lecz prowadzi edukację domową. W wolnym czasie czyta i pisze książki. Jest autorką podręczników do nauki historii oraz kilkunastu powieści. Mieszka pod Warszawą z mężem i siedmiorgiem dzieci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 274
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2025 by IWR WE sp. z o.o.
Copyright © 2025 by Małgorzata Lis
Redaktor prowadzący: Magdalena Kędzierska-Zaporowska
Adiustacja językowo-stylistyczna: Katarzyna Machowska
Korekta: Dorota Marcinkowska | Na Pomoc Tekstom
Redakcja techniczna: Paweł Kremer
Projekt okładki: Lena Wójcik
Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly
Wydanie I | Kraków 2025
ISBN ebook: 978-83-8404-047-8
Emocje Plus Minus, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków
Dział sprzedaży: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Mojej Córce Dorocie
Występują:
Monika – artystka graficzka, zagorzała singielka, mieszka z kotem Sashą
Marcelina – matka piątki dzieci, żona Krystiana
Klara – nauczycielka i czytelniczka kryminałów, od niedawna żona Bonifacego
Blanka – matka dwójki dzieci, instagramerka
Łucja – mama Juliana, od niedawna żona Aleksandra
Bonifacy – mąż Klary
Krystian – mąż Marceliny
Mateusz – mąż Blanki
Aleksander – mąż Łucji
Oliwier – podróżnik, zakochany w Monice
Julian – syn Łucji, lat 17, nałogowy gracz w Fortnite’a
Lukas, Steffie, Laura, Robert i inni…
grudzień, dwadzieścia miesięcy wcześniej
Przez chwilę znów jechali w milczeniu. Mateusz podgłośnił radio, w którym jak wcześniej leciały christmas songi.
– A wiecie co? – spytała nagle Monika. – To najdziwniejsze przedświęta, jakie w życiu przeżyłam. I jeszcze wiecie co? Dziękuję wam za to. Naprawdę.
– Teraz dziękujesz, ale założę się o dwie stówy, że nie chciałabyś tego powtórzyć. – Klara zachichotała jak pensjonarka.
– Czemu nie? – Monika wzruszyła ramionami. – Ale nie w tej chacie. Wszędzie, byle nie tu. I najlepiej na ciepłej plaży. Jestem za stara na palenie w piecu.
– Dobra. Niech będzie. Tylko nie chcę czekać kolejnych dwudziestu lat. Wtedy to na plażę może być za późno.
– Za późno? Kochana! – prychnęła Monika. – Palenie w piecu to jednak inna broszka. Nie chcę, nie lubię, nie planuję. Ale plaża? Tropiki? Ty sobie nawet nie wyobrażasz, jakie mam plany do realizacji po pięćdziesiątce, ale niech ci będzie. Spotkajmy się wcześniej. Może być za… dwadzieścia miesięcy.
– Stoi. Ciepła plaża w sierpniu za rok. Piszę do pozostałych. Mateusz!
– Tak?
– Puścisz Blankę na ciepłą plażę w przyszłym roku?
– Żebym tylko nie musiał do więzienia trafić w jakimś Meksyku czy gdzieś.
– Do więzienia? No coś ty! Nic takiego się nie wydarzy. Przecież to będzie tylko krótki babski wypad.
– Trzymam was za słowo – powiedział Mateusz i po raz pierwszy się roześmiał.
teraz, sierpień
– Czy ja wiecznie muszę czegoś szukać? – jęknęła Marcelina i wyrzuciła całą zawartość szuflady na podłogę. – O! Jest! – Z triumfującym okrzykiem ze stosu splątanych ze sobą rajstop, skarpetek i biustonoszy wyciągnęła kostium kąpielowy. – Pozostaje pytanie, czy się w niego zmieszczę.
– Zmieścisz się na pewno – mruknął Krystian, nawet się nie wychyliwszy zza laptopa. – Kostiumy się rozciągają.
– Ożeż ty, Brutusie, i ty przeciwko mnie?
– Twój ruch – mruknął jej mąż i tym razem już się wychylił. – Mówiłaś coś?
– Nie – westchnęła i wrzuciła z powrotem kłębowisko bielizny do szuflady. – Posprzątam tu, kiedy wrócę z Portugalii.
Poszła do łazienki przymierzyć kostium. Z zadowoleniem uznała, że nie jest z nią tak źle, jak myślała. Kostium pięknie się rozciągnął, a na dodatek zgrabnie opinał jej talię, podkreślając wcięcie, którego nie straciła mimo pięciu ciąż. Jedynie brzuch mogłaby mieć mniejszy, ale to się zrzuci. Co prawda, tak mówiła po każdej ciąży i po każdej przybywały kolejne centymetry, ale może hurtowe zrzucenie będzie łatwiejsze niż ciągła zmiana rozmiaru wte i wewte. Zresztą to grubnięcie to jakaś cena za macierzyństwo, które – z wyjątkiem sprezentowanych w gratisie dodatkowych kilogramów – uważała za największe szczęście swojego życia. Nawet dzieci wiedziały, że mama może być gruba. Kiedyś podsłuchała rozmowę swoich synów, którzy z mądrością Sokratesa perorowali:
– Bo nasza mama to jest gruba – powiedział siedmiolatek, przeżuwając kanapkę.
– Jest gruba od rodzenia dzieci – wyjaśnił dziewięciolatek. – Grubnie w ciąży, potem się odchudza, a potem znowu jest w ciąży i znowu grubnie.
– I tak bez końca?
– Może tak być. – Filozoficznie zakończył starszy z chłopców.
Cóż, Marcelina jednak wolałaby, żeby jakiś koniec nastąpił, tym bardziej że miała już pięcioro dzieci i trzydzieści osiem lat na karku. Mąż był do rany przyłóż i na co dzień nie brakowało im niczego, ale mimo to czuła się zmęczona. Zwłaszcza ostatnią ciążą i karmieniem Franusia. Wyjątkowo wcześnie odstawiła go od piersi. Czuła się fatalnie, niewyspana, bez sił, nawet wyniki krwi miała nie najlepsze.
„Ten wyjazd do Portugalii jest w samą porę”, pomyślała, przyglądając się sobie w lustrze. Wyszła z łazienki i stanęła na środku salonu.
– I jak wyglądam? – zapytała męża.
– Jak zwykle idealnie – mruknął Krystian.
– Nawet nie popatrzyłeś…
– Bo wiem po prostu.
Podniósł głowę i uśmiechnął się, po czym wstał, podszedł do żony, przytulił ją i pocałował.
– Umrę z tęsknoty, kiedy wyjedziesz.
– Nie żartuj. To tylko trzy dni – odpowiedziała, po czym wysmyknęła się z jego ramion i poszła do łazienki zdjąć kostium. – Nawet nie zauważysz, że mnie nie ma! – krzyknęła.
– A w ogóle po co tam jedziesz? – zapytał, kiedy Marcelina wróciła i przysiadła na krześle przy stole.
– Co robisz? – opowiedziała pytaniem i w dodatku nie na temat.
– Gram z chłopakami. Nie odpowiedziałaś mi.
– No widzisz. Ty grasz z chłopakami, ja jadę z dziewczynami.
– Przecież ty się z nimi nie widziałaś od waszego pamiętnego wyjazdu przedświątecznego – mruknął z przekąsem. Z wiadomych względów wolał nie wspominać tej wyprawy.
Marcelina wzruszyła ramionami. Rzeczywiście. Wyjazd, który miał być wypełnieniem postanowienia sprzed lat i sprawić, by drogi pięciu byłych przyjaciółek na powrót się zeszły, nie odniósł tego skutku. Było fajnie i ciekawie, aż za bardzo, ale się skończyło. Pozostało postanowienie, by powtórzyć wyprawę po dwudziestu miesiącach. Czyli już za trzy dni.
– Z Monią się widziałam – odparła – i z Klarą…
– No właśnie. Na weselu Klary i Bonka.
– Bez przesady! Przez te półtora roku widziałyśmy się częściej niż przez cały czas od ukończenia szkoły do naszej wyprawy w góry – obruszyła się i splotła ramiona na piersi. – Klara z Moniką codziennie mijają się na klatce schodowej.
– I tak słabo. Klara i Monia są sąsiadkami, a założę się, że oprócz mijania się na klatce i drobnych uprzejmości typu: „Pożyczysz mi sól?”, „Czy masz odrobinę koperku?”, ich relacje są wyłącznie poprawne. My, faceci, spotykamy się co najmniej raz na dwa miesiące.
– I co to za spotkania? Gracie tylko w te swoje planszówki i nawet nie rozmawiacie ze sobą.
– Bo gramy. – Wzruszył ramionami. Znowu coś kliknął na laptopie. – Teraz na przykład mamy rozgrywkę online. Mateusz dobry jest, skubany…
– Ale co wy o sobie wiecie oprócz tego, że kupujecie od siebie cegły i słomę, pijecie jakieś eliksiry czy co tam jeszcze. Dolewam mikstury – przedrzeźniała charakterystyczny głos Bonifacego – wypijam i zdobywam moce.
– O nie. W miksturach nie zdobywało się mocy…
– Jakie to ma znaczenie?
– Ma. Trzeba grać zgodnie z instrukcją.
Marcelina westchnęła. „Czterdziestka na karku, a wciąż jak dzieci”. Pokręciła głową i zaczęła układać w walizce ubrania przygotowane na wyjazd. W tym momencie usłyszała kwilenie Frania. Znowu westchnęła i już miała wstać, by jakoś uspokoić synka, ale Krystian zerwał się pierwszy.
– Pakuj się spokojnie, ja go uśpię – powiedział ciepło i poczłapał po schodach na piętro. – I tak przegrałem – mruknął niezadowolony, ale Marcelina już tego nie słyszała.
Doceniała, że ma tak cudownego męża, który bez narzekania i tłumaczenia uczestniczy w ich życiu rodzinnym. Krystian jednak musiał pracować. To ona brała na siebie większość obowiązków domowych i pewnie dlatego czuła się tak zmęczona. Nawet nie tyle fizycznie, ile psychicznie. Bardzo potrzebowała tych trzech dni na portugalskiej plaży, w hotelu all inclusive, z dala od „mama, mama”, obiadków, góry prania i wiecznych negocjacji. Tylko trzy dni, a jak wiele dla jej udręczonej duszy.
Blanka usiadła na wieku ogromnej różowej walizki i z trudem je domknęła. Spojrzała zadowolona na swoje dzieło. Mateusz, który w tym czasie pisał coś na komputerze, oderwał wzrok od ekranu i rzucił okiem na imponujący bagaż żony.
– Wyjeżdżasz na miesiąc? – mruknął.
– Przecież ci mówiłam, na trzy dni jedziemy – odpowiedziała Blanka i ustawiła lampę, by nakręcić filmik o pakowaniu. – Ty nigdy nie pamiętasz – dodała z wyrzutem.
Mateusz zaśmiał się w duchu. Uwielbiał droczyć się z żoną. Że ciuchów ma tyle, że ubrałaby całe miasto, że niepotrzebnie się maluje, bo PESEL i tak nie kłamie, że po co jej te filmiki, Oscara i tak nie dostanie. Czasem sam siebie upominał. W końcu nie powinien niczego wyrzucać swojej kochanej Blance, matce ich dwojga cudownych dzieci, kobiecie rozbrajająco niefrasobliwej, ale zarazem niezastąpionej towarzyszce życia, w dodatku niezwykle atrakcyjnej fizycznie.
– Oczywiście, że pamiętam, kochanie.
– Moja mama przyjedzie.
– Nie ufasz mi?
– Ufam, ale zawsze jestem spokojniejsza, kiedy wiem, że dzieci są pod dobrą opieką.
– Powinienem się obrazić. – Udał focha i splótł ręce przed sobą.
– Och, Mati, sam wiesz, jak jest. Dzieci to odpowiedzialność, a ty masz przecież tyle na głowie. Klientów mam na myśli, bo włosy, to wiesz… – Zaśmiała się ze swojego żartu, który jednak nie rozbawił Mateusza. – Ale lepiej mieć klientów niż… Nieważne. – Machnęła ręką. – Sprzedajesz te domy, działki… – Odłożyła telefon, podeszła do męża. Oplotła mu szyję ramionami i cmoknęła go w policzek. – Mój ty kochany, zapracowany opiekunie ogniska domowego – powiedziała i spojrzała na ekran komputera. – O! Nawet zamki sprzedajesz? – zapytała rozentuzjazmowanym tonem i wróciła do montowania telefonu na stojaku.
– Tak, kochanie. – Mateuszowi wrócił dobry humor. – Zamki króla Ludwika – wyjaśnił, niemal dusząc się ze śmiechu. Ta gra wyglądała bardzo realistycznie, ale to była tylko gra. Że też Blanka jest taka łatwowierna.
– Zaraz, zaraz… – Zatrzymała się w pół kroku. – W Polsce nie ma króla. Wkręcasz mnie. – Spojrzała na niego podejrzliwie.
– Król Ludwik był królem Bawarii. Taka kraina w Niemczech…
– Przecież wiem – przerwała mu. – Głupia nie jestem. W Niemczech też nie ma króla.
– Te zamki kiedyś należały do Ludwika zwanego Szalonym. Był nieco ekscentryczny, ale zamki budował piękne. Przeszedł do historii, a jego rezydencja Neuschwanstein jest znana na całym świecie. Zobacz. – Podsunął Blance ekran, na którym prezentowała się budowla jak z bajek o księżniczkach, zbudowana na wysokiej skale, z wieżyczkami i wszystkim tym, co się współcześnie kojarzy z zamkami.
– Nadia ma takie puzzle. Jeszcze ich nie ułożyłyśmy… – Westchnęła. – Nie wiedziałam, że zamek jest na sprzedaż.
– Może kupimy? – zażartował, choć wiedział, że jego żona traktuje tę rozmowę całkiem serio.
– Coś ty! Kto by chciał mieszkać na takiej górze? I to w Niemczech? Portugalia to właściwy kierunek.
– A co ty wiesz o Portugalii?
– Jest ciepło, jest ocean, dobre wino, leży na końcu Europy i stamtąd pochodzi Ronaldo – dokończyła z dumą. Uznała, że jej wiedza na temat Portugalii jest zupełnie wystarczająca.
– Vasco da Gama… – podpowiedział Mateusz, ale Blanka weszła mu w słowo:
– Oj tam, oj tam. Oni mają strasznie długie nazwiska. Niech ci będzie: Vasco da Gama Christiano Ronaldo. Kupię Boryskowi koszulkę.
– Nie pomyl z Nazáriem – westchnął. Jego żona była niereformowalna, ale przynajmniej dobrze się bawił. – Mój kumpel dostał od swojej żony koszulkę z brazylijskim Ronaldem. A on tak kocha Christiana. Ale w Portugalii raczej ci nie grozi taka pomyłka. Król jest tylko jeden. No i Nazário już nie gra…
– W Portugalii też nie ma króla – powiedziała niepewnie Blanka. – Znowu mnie wkręcasz. A tu chodzi o piękne widoczki, dobre wino, słońce i świetną zabawę.
– Tu masz rację. Portugalia jest republiką, ale i tak ma króla, którym jest Christiano. – Zaśmiał się. – I życzę ci, żeby wszystko poszło zgodnie z planem. – Wstał, podszedł do żony i objął ją czule. – Moja kochana Blanka, nie wpakuj się w jakąś aferę, dobrze?
– To nie ja siedziałam w więzieniu – mruknęła.
– Racja. Baw się dobrze – dodał, pocałował ją w usta i wrócił go gry. W końcu zamek, który budował, zapowiadał się wyjątkowy.
– Moi kochani, wyprawa się zbliża wielkimi krokami. Walizka spakowana. Jesteście ciekawi, co jest w środku? – Uśmiechnęła się tajemniczo w stronę kamery w telefonie. – Dowiecie się w Portugalii! Wielki unboxing już wkrótce! Pamiętajcie, hasztag ołszyn! – Pokazała w uśmiechu równe białe zęby, pomachała i wyłączyła nagrywanie.
Uśmiech jednak nie schodził jej z twarzy. Cieszyła się na samą myśl o wyjeździe, fantastycznych rolkach i nowych followersach, których zdobędzie dzięki fascynującym relacjom znad oceanu. „Oliwierowi oko zbieleje”, pomyślała nie bez satysfakcji.
Oliwier ostrożnie postawił na stole dwa kubki pełne gorącej herbaty. Nerwowo rozejrzał się, czy w pobliżu nie czai się Sasha – ruda kotka rasy maine coon, która z upodobaniem zrzucała ze stołu wszystko, co uznała za zbędne. Wrzątku raczej unikała, ale Oliwier wolał uważać. Kotka bywała wredna. „Jak jej pani”, pomyślał z przekąsem.
Od spotkania z Moniką w chatce w górach minęło ponad półtora roku, a on mimo starań nie zdołał przebić pancerza, którym osłoniła swoje serce. Nie chciał jednak stracić tej kobiety po raz drugi. Wierzył, że w końcu uda mu się odzyskać stracone zaufanie.
– Zrobiłem ci herbatę! – zawołał w stronę pracowni Moniki.
Drzwi były zamknięte z uwagi na Sashę, dla której pracownia stanowiła istny raj dla psot. Farby, pędzle, drewniane klocki, dłuta, kartki, piórka, ołówki – to wszystko aż się prosiło, by wylądować na podłodze za sprawą łapy rudej kotki. Monika nie usłyszała wołania albo po prostu nie chciała przyjść. Oliwier westchnął. Wiedział, że się narzuca, ale lepszej strategii nie wymyślił. Na razie Monia go nie wyrzuciła na zbity pysk, więc mógł to uznać za coś w rodzaju sukcesu.
– Sasha! – jęknął, bo chwila zamyślenia sprawiła, że kotka zrzuciła ze stołu cukiernicę.
Zwierzak zwiał, a Oliwier zaklął niewybrednie, kiedy zobaczył pozostawione przez Sashę pobojowisko – cukier pomieszany z kawałkami porcelany. Cóż, odkupi, a teraz musi posprzątać.
– Co się stało? – Monika weszła do pokoju w momencie, kiedy Oliwier, schylony, próbował pozamiatać rozsypane kryształki. – Plecy ci pękły – rzuciła obojętnym tonem na widok odsłoniętych lędźwi Oliwiera. Mężczyzna poczerwieniał ze wstydu, wstał i podciągnął dżinsowe szorty.
– Cukier mi spadł – mruknął. Wolał nie zwalać winy na kotkę, bo to Monikę zawsze denerwowało.
– Masz cukrzycę? – spytała, zaskoczona i zmartwiona równocześnie.
Oliwier uśmiechnął się szeroko. Dla tej troski na twarzy Moni mógłby mieć i cukrzycę.
– Nie, to tylko cukierniczka. Herbatę ci zrobiłem – dodał i znowu się schylił, tym razem uważając, by spodnie nie zsunęły mu się z tyłka.
– Przecież nie słodzę. Wiesz dobrze – powiedziała i usiadła przy stole.
„I bez tego jesteś słodka”, pomyślał, bo mimo szorstkości i niemałej złośliwości z jej strony Monika wciąż mu się podobała. Każdego dnia coraz bardziej. Nie wiedział, czy to jakieś osobliwe uzależnienie, czy nie, ale mógłby znosić fochy tej kobiety do końca świata i jeszcze dłużej, byle tylko mógł być przy niej. Zgarnął więc bez słowa cukier z podłogi, pozbierał skorupy cukiernicy i poszedł do kuchni, by wyrzucić śmieci.
– Wiem, że nie słodzisz – powiedział, kiedy już usiadł na krześle obok Moniki. – Ale ja muszę sobie nieco osładzać życie.
– Nie przesadzaj. Masz u mnie jak u Pana Boga za piecem, a cukier sprawia, że brzuch ci rośnie. – Poklepała Oliwiera po lekko wystającym brzuchu. – Twój sześciopak obrasta.
Mężczyzna łypnął w stronę Moniki. Nie mógł zaprzeczyć. Zapuścił się ostatnio. Za to ona – wciąż piękna. Nawet dziś, w zwyczajnych szortach i rozciągniętym T-shircie, wyglądała uroczo. Włosy, tym razem kruczoczarne i długie do ramion, ciasno związała gumką, a dla ujarzmienia pojedynczych kosmyków, które nie dały się okiełznać, założyła szeroką opaskę. Na twarzy miała kilka smug ciemnej farby. Oliwier się uśmiechnął.
– Obiecuję, że się poprawię. A na razie jadę z tobą do Portugalii. Nie ma dwóch zdań. Nie wytrzymam tych trzech dni bez ciebie.
– Zwariowałeś? – Monika zaśmiała się lekko. – To babski wyjazd. Chyba że ja o czymś nie wiem? – Uniosła zabawnie brwi.
– Jestem stuprocentowym mężczyzną – zapewnił żarliwie. – Ale jechać powinienem, bo wy, baby, to potraficie tylko kłopoty na siebie ściągnąć. Będę waszym bodyguardem, a przy okazji zrobię fajny materiał.
– Serio? – spytała przeciągle. – Nie wiem, co decyduje, że przyznałeś sobie sto procent, bo jeśli bebzonek, to pełna zgoda, ale pozwolę sobie przypomnieć, kto podczas tamtego wyjazdu popadł w większe tarapaty…
Oliwier musiał przyznać jej rację. To nie kobiety się pobiły przy studni, to nie one wplątały się w aferę kryminalną.
– No i żadnego materiału nie zrobisz, bo Blanka tym razem ci nie pozwoli – dodała. – Ma nowy hasztag i w ogóle bogate plany medialne, więc…
– Nie chcesz mnie. – Udał żałosne westchnienie. – Porzucasz dla gorących plaż i zostawiasz samego.
– Nie samego. – Wzruszyła ramionami. – Z Sashą. Nie pamiętasz? Miałeś się nią zaopiekować.
– Miałem, ale pomyślałem…
– Oli, obiecuję, że pojadę z tobą na jakąś szaloną wyprawę. Ale nie teraz. Mam robotę z tymi ilustracjami, no i ten wyjazd… – Skrzywiła się, jakby jadła cytrynę.
– Sama tego chciałaś – mruknął i upił łyk herbaty.
Mimo ciepłego lata lubił ten ich rytuał. Przychodził niemal codziennie do Moniki i przesiadywał do wieczora. Najczęściej każde z nich robiło coś innego i czasem tylko ta herbata pozwalała im pobyć razem, ale Oliwierowi to nie przeszkadzało. Każda chwila z tą kobietą była dla niego jak uchylenie bram raju.
– Wiesz, jak jest. – Monika westchnęła i wyjęła z kubka torebkę z herbatą. – Człowiek się do czegoś zapali, a potem żałuje. Tylko że odwrotu już nie ma.
– Mogłabyś powiedzieć, że wolisz weekend z gorącym Oliwierem.
– Chyba z gorącą herbatą – prychnęła. – Co z pomysł, by latem pić wrzątek.
– Myślałem, że lubisz – mruknął z miną zbitego psa.
– Co? Gorącą herbatę?
– Mnie…
– Lubię cię, Oli. Bardzo, bardzo, bardzo – zapewniła, a on wyraźnie się rozpromienił. – I może nawet troszkę zatęsknię.
– Dozgonna wdzięczność, kochana. – Spojrzał na nią z czułością. – Już się nie mogę doczekać twojego powrotu.
– Przywiozę ci pamiątkę z Portugalii. Czy jest coś, czego sobie życzysz? – zapytała kurtuazyjnie.
– Przywieź mi swoje zdjęcie na tle oceanu. W bikini. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Monika z trudem ukryła rozbawienie. Niełatwo jej było zmusić się do ściągnięcia brwi i spojrzenia z udawanym gniewem na Oliwiera.
– A ty tylko o jednym – mruknęła. – Żadnego zdjęcia ci nie przyślę. Nawet esemeska nie dostaniesz. Będę milczeć jak grób, a ty poczekasz cierpliwie na mój powrót.
– Ja wciąż czekam cierpliwie – powiedział jakby do siebie i sięgnął po herbatę.
Monika udała, że nie słyszy. Dobrze wiedziała, co czuł do niej ten mężczyzna. Ona chyba też czuła to samo. No, może nie była napalona na zdjęcia z plaży. Co prawda, Oliwier był przystojny, jednak ostatnio stracił rzeźbę modela, a wiek również nie działał na jego korzyść, ale Monice to nie przeszkadzało. Tylko czy chciała oddać swoją niezależność za cenę tego uczucia? Musiała to przemyśleć. Trzy dni to niedużo, ale może gdy oderwie się od codzienności, to spojrzy inaczej na swoje życie?
Klara nie znosiła się pakować. O ile same wyjazdy sprawiały jej przyjemność, o tyle ładowanie rzeczy do walizki, a przede wszystkim podejmowanie tak trudnych decyzji, jak: T-shirt biały z nadrukiem czy szary bez, klapki zwykłe czy japonki, która szczoteczka i ile par majtek – te sprawy doprowadzały ją do rozpaczy.
„Motyla noga, jak ja nie znoszę pakowania”, mruknęła, ale jej mąż nawet tego nie usłyszał. Siedział na wersalce, laptop trzymał na kolanach i bębnił w klawiaturę, aż Klara zaczęła się obawiać, czy komputer to wytrzyma. Mieszkali w kawalerce, więc musiała przywyknąć do tego stukania. Bonifacy pisał czasem całymi dniami, a bywało, że do późna w nocy. Kiedy wena się kończyła, potrafił godzinami rozmyślać. Wychodził wtedy z psem na spacer i szukał natchnienia oraz pomysłów na łonie przyrody.
Klara pracowała w szkole i też często korzystała z laptopa, ale nie pisała z takim zapałem jak Bonek. Poza tym kładła się wcześniej, więc dużo czasu zajęło jej przyzwyczajenie się do spania przy świetle i stukaniu. Teraz potrafiła zasnąć przy zapalonej lampce, nie przeszkadzał jej piszący mąż, ale marzyła o co najmniej dwóch pokojach.
– Co tam mieszkanie, Klarciu! Napiszę bestseller, zarobię tyle, że zbudujemy cały dom – zapewniał ją mąż, ale jakoś od pomysłu do realizacji wiodła długa droga.
Od pamiętnego kryminału, który ukończył po powrocie z pełnej przygód wyprawy w góry, minęło już półtora roku, a w tym czasie ukazało się pięć jego powieści. Żadna jednak nie podbiła rynku na tyle, żeby móc kupić dom z ogrodem.
– Klarciu, kochanie – tłumaczył raz Bonek. – Wiesz, ile kosztuje dom?
– Milion.
– No właśnie. Jeśli dostałbym za książkę trzy złote, a to całkiem przyzwoita kwota, to ile sztuk musiałbym sprzedać, by zarobić na dom?
– Trzysta trzydzieści trzy tysiące trzysta trzydzieści trzy i trzy w okresie – odpowiedziała bezbłędnie Klara, nie skorzystawszy z kalkulatora.
– Dużo – westchnął Bonifacy – ale do zrobienia – dodał pełen nadziei. – Zobacz… Maturzystów jest co roku około ćwierć miliona. Gdyby tak raz każdy kupił moją książkę, to…
– Ale nie kupi. Poza tym i tak nie wystarczy.
– Nie psuj moich marzeń.
Klara się uśmiechnęła. Bonifacy był marzycielem, ona twardo stąpała po ziemi, a mimo to, a może dzięki temu stanowili dobraną parę. Od ponad roku byli małżeństwem i mieli wrażenie, jakby każdego dnia kochali się coraz bardziej i rozdzielili się tylko raz, kiedy Klara pojechała na wycieczkę szkolną. Ten wyjazd do Portugalii będzie ich drugim rozstaniem.
Spojrzała na męża i pomyślała, że chyba umrze z tęsknoty. Usiadła obok niego i się przytuliła. Bonek objął ją ramieniem. Od kilku minut już nie pisał, tylko coś czytał. Najprawdopodobniej sprawdzał, jak zabić, by nie zostawić śladów, albo ile arszeniku potrzeba, by otruć kobietę drobnej postury. Klara miała niewielkie gabaryty, ale ufała, że nie o nią chodzi. Ostatnio w wyszukiwarce znalazła pytanie, jak się rozwieść z orzeczeniem winy współmałżonka. To też, miała nadzieję, nie o niej. Przywykła już do tej dziwnej profesji swojego męża.
– Czego szukasz? – zapytała.
Bonek popatrzył na Klarę nieprzytomnym wzrokiem. Odłożył laptop, zdjął okulary i przetarł twarz.
– Czytam o tej katastrofie lotniczej, kiedy to pilot samobójca dosłownie wleciał w Alpy i oczywiście zabił nie tylko siebie…
Klarą aż wstrząsnął dreszcz. Rzadko latała, ale nie bała się samolotów. Zawsze tłumaczyła to sobie tym, że statystycznie ten środek transportu jest najbezpieczniejszy. Teraz zwątpiła.
– Może o tym nie rozmawiajmy – przerwała mu łagodnie.
– Pytałaś…
– W kontekście moich planów ta historia nie brzmi najlepiej. Za to zastanawiam się, gdzie jest nasz plażowy ręcznik – dodała, bo nagle przypomniała sobie, że nie spakowała tego, bez czego właściwie nie było sensu wybierać się nad morze. – Ten z naszymi imionami – drążyła, nie zwracając uwagi na to, że Bonek znowu wziął laptopa na kolana. – Mieliśmy go w naszej podróży poślubnej do Grecji. Dostaliśmy go od wujka Romana…
– Podobno miał symptomy wskazujące na psychotyczny epizod depresyjny i zgodnie z zaleceniem lekarza powinien był się zgłosić do szpitala psychiatrycznego.
– Wujek Roman? A może ręcznik? – spytała z przekąsem. Znowu jej nie słuchał, tylko myślał o swojej robocie.
– Jaki wujek? Jaki ręcznik? Cały czas mówię o tym pilocie. On to wszystko zaplanował.
– Już wiem! – zawołała nagle Klara. – Schowałam go w wersalce!
– Pilota? Ale wiesz… To nawet dobry pomysł, by tak powstrzymać zabójcę.
– Zabójcę? – odpowiedziała z przekąsem. – O ręczniku mówię.
– Jakim ręczniku?
– Plażowym.
– Po co ci ręcznik plażowy?
– Żeby zawinąć weń psychopatycznego pilota zabójcę, a potem zamknąć w wersalce – warknęła poirytowana. „Albo niekumatego pisarza”, dodała w myślach.
– Nie najgorsze rozwiązanie. A tak serio?
– Na wyjazd. Chcę spakować ten nieszczęsny ręcznik na wyjazd. – Spojrzała wymownie na rozbebeszoną walizkę leżącą na środku pokoju. W pokrywie położył się pies Maurycy.
– Dokądś jedziemy?
– Nie my, tylko ja. Do Portugalii.
– Jakiej Portugalii?
– O ja cię nie mogę! Republiki Portugalskiej – mruknęła i przewróciła oczami. – To takie państwo europejskie położone na południowym zachodzie Półwyspu Iberyjskiego, nad Oceanem Atlantyckim. Stolicą jest…
– Przecież wiem, co to jest Portugalia – odparł i również przewrócił oczami. – Ale pierwsze słyszę, że tam jedziesz.
Klara spokojnie przypomniała mężowi wyjazd w góry i postanowienie podjęte w drodze powrotnej, że za dwadzieścia miesięcy pięć kobiet wybierze się na słoneczną plażę, do hotelu, by odpocząć i posmażyć w gorącym słońcu południa swoje blisko czterdziestoletnie ciała.
– I to już w ten piątek?
– Z samego rana.
– Rozumiem, że mam was, czyli ciebie i Monikę, odwieźć na lotnisko?
– Bardzo dobrze rozumiesz, ale teraz wstań, proszę, bo muszę wyjąć ręcznik ze skrzyni wersalki.
Bonifacy podniósł się posłusznie, co Moris zrozumiał jednoznacznie. Zerwał się z miejsca i pobiegł do przedpokoju po smycz. Jego pan, chcąc nie chcąc, podjął wyzwanie i wyszedł z psem na spacer, a Klara wróciła do pakowania. Jakoś nie miała ochoty na ten wyjazd, ale nie mogła się teraz wycofać. „One sobie beze mnie nie poradzą”, stwierdziła i wyjęła ręcznik z wersalki. Po chwili dorzuciła do bagażu rozmówki polsko-portugalskie. Doskonale wiedziała, że teraz wszystko jest w internecie, ale wiedziona doświadczeniem wolała zadbać o niezależność od zdobyczy cywilizacji.
Aleksander siedział przed obrazem opartym o sztalugę i miął w ustach końcówkę pędzla. Co jakiś czas przekrzywiał głowę, kciukiem sprawdzał proporcje i mruczał coś pod nosem.
– Co malujesz? – zapytała Łucja, która nagle weszła do pokoju, szumnie nazywanego pracownią. W gruncie rzeczy było to malutka graciarnia, bardzo nieustawna, w której właściciele mieszkania trzymali swoje rzeczy i pozwolili Aleksandrowi tam tworzyć w zamian za jakiś pejzaż lub portret od czasu do czasu. – Znowu coś dla Walshów? Mogliby sobie dać spokój. Za pracę w tej klitce powinni ci dopłacać, a nie ściągać haracz w postaci obrazów. Gdybym ja…
– Maluję dla twoich rodziców – przerwał jej słowotok. – A ty chyba nie powinnaś tu wchodzić. Zresztą już niedługo poszukamy lepszego lokum i Walshowie będą musieli zapomnieć o darowiznach, a moje obrazy po prostu kupią po uczciwej cenie, o ile w ogóle zechcą. Ale chyba ich nie potrzebują, bo ostatnio widziałem jeden z nich na aukcji. Wyobrażasz sobie? Dałem im obraz, a oni go sprzedali.
– Ty powinieneś sprzedawać – mruknęła i przycupnęła na krześle. Zapach farb nie był tak nieznośny, zresztą okno było otwarte i świeży powiew wilgotnego irlandzkiego lata wpadał do środka. – Wynajmij coś od razu z pracownią, rzuć tę firmę transportową i twórz!
– Tak, tak… – bąknął Aleksander i zamaszystym ruchem pędzla wprowadził jakiś element do kompozycji. – Już nie jestem niebieskim ptakiem, odgrywam najważniejsze na świecie role męża i ojca i nie mogę sobie pozwolić na nieregularne dochody, kochanie. A tak zmieniając temat, co powiedział lekarz?
– Że bez problemu mogę lecieć. Zastanawiałam się tylko, czy nie ograniczyć tych samolotów i nie wybrać się od razu do Portugalii, ale wolę polecieć z wami do Polski i dołączyć do dziewczyn od początku wyprawy. Boję się, że one się w ostatnim roku zgrały, a ja jak ten odludek będę na doczepkę.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej