Kto naprawi naszą miłość - Małgorzata Lis - ebook

Kto naprawi naszą miłość ebook

Lis Małgorzata

4,6

Opis

Tego, co się popsuło, nie trzeba wyrzucać!

Edyta na czterdzieste urodziny otrzymuje wygodny fotel oraz informację o zdradzie i odejściu męża, który niebawem przywita na świecie swoje nieślubne dziecko. W jednej chwili poukładany świat, który wraz z trójką dzieci budowali wspólnie w wymarzonym domu, rozsypuje się na drobne elementy. Niemal nikt już nie wierzy, że można je wszystkie ułożyć tak, by rodzinny mechanizm znowu zadziałał…

W swej kolejne powieści Małgorzata Lis mierzy się z kryzysem małżeństwa, które rozpada się po szesnastu latach wspólnego życia. Jej bohaterowie, poranieni nie tylko zdradą, lecz także rutyną, obojętnością i zniechęceniem, próbują ułożyć swój świat na nowo. Okazuje się jednak, że budowanie szczęścia na ruinach dotychczasowego życia wcale nie jest takie proste. Czy mimo przeciwności losu Edycie i Robertowi uda się w końcu odnaleźć odpowiedź na pytanie: “Kto naprawi ich miłość?”.

Małgorzata Lis - z wykształcenia nauczycielka historii i historyk sztuki, ale od kilku lat nie pracuje zawodowo, lecz prowadzi edukację domową. W wolnym czasie czyta i pisze książki. Jest autorką podręczników do nauki historii oraz opublikowanych przez Wydawnictwo eSPe powieści Kocham cię mimo wszystko, Przebaczam ci, Wybrać miłość, Miłość, pies i czekolada, Odzyskać nadzieję oraz Namaluj mi anioła. Mieszka pod Warszawą z mężem i siedmiorgiem dzieci

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 363

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (14 ocen)
10
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Martuska_777

Całkiem niezła

Edyta, główna bohaterka książki „Kto naprawi naszą miłość?” w swoje 40-ste urodziny otrzymuje niezapomniany prezent od męża – fotel oraz informację o tym, że mąż ją zdradza i odchodzi do kochanki, bo ta jest w ciąży... Powiem Wam, że jak na książkę obyczajową to było dobrze. Początkowo miałam wrażenie, że jest trochę monotonnie i będzie mało ekscytujących chwil, jednak z czasem pojawiło się sporo zwrotów i zaskoczeń. I jest to niewątpliwie duży plus tej historii. Głównym wątkiem jest zdrada i to wokół niej wszystko się kręci. Nie wszystkie zachowania postaci były dla mnie zrozumiałe, ale nie mi oceniać, czym się ludzie w życiu kierują. A mi przynajmniej nie zabrakło emocji 😉. Jedna rzecz, ku mojemu zaskoczeniu wywoływała we mnie irytację. Chodzi o kwestię wiarę i Boga, której tu było dla mnie trochę za dużo. Książkę czytało mi się całkiem dobrze, jednak do tych top na mojej liście jej nie zaliczam. Wiem, że na pewno znajdą się czytelnicy, którym książka bardziej przypadnie do gust...
00
do_przeczyt_Ania

Dobrze spędzony czas

„W życiu czasem coś się psuje, ale nie trzeba tego odrazu wyrzucać. Małżeństwo tez można naprawić. Chce być szczęśliwa z tobą albo wcale” • • • Edyta obchodzi swoje czterdzieste urodziny w rodzinnym gronie. W prezencie od ukochanego męża dostaje wygodny fotel i… wiadomość o jego zdradzie. Ich kryzys małżeński trwał już sporo czasu, a Robert wabiony przez kochankę sięgnął po zakazany owoc, którego konsekwencje przyjął z pełnią szczęścia. Robert postanawia zawalczyć o rozwód, bo u boku Izabeli nie brakuje mu przecież niczego… Edyta nie potrafi ruszyć dalej, gdyba nad tym co mogła robić lepiej, czego nie powinna robić wcale, ale na to jest już za późno. Robert zakłada nową rodzine. Między małżeństwem dochodziło do sprzeczności. Potrzeba bliskości, i pielęgnowanie uczuć zaślepiły im obowiązki. Opieka nad dziećmi i codzienne obowiązki domowe, rozmyły całą aurę miłości i namiętności. Na drodze Edyty, w końcu pojawia się, jej dawna miłość. Czy Igor będzie próbował naprawić błąd jaki po...
00
basia_col

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo lubię powieści Małgorzaty Lis. Tym razem również się nie zawiodłam, książka warta przeczytania i refleksji.
00

Popularność




Copyright © 2023 by Wydawnictwo eSPe

REDAKTOR PROWADZĄCY: Magdalena Kędzierska-Zaporowska

KOREKTA: Dorota Marcinkowska | Na Pomoc Tekstom

REDAKCJA TECHNICZNA: Paweł Kremer

PROJEKT OKŁADKI: Lena Wójcik

ZDJĘCIE NA OKŁADCE: anastas_ / adobe stock

Wydanie I | Kraków 2023

ISBN: 978-83-8201-275-0

Zamawiaj nasze książki przez internet:boskieksiążki.pl lub bezpośrednio w wydawnictwie: 603 957 111, [email protected]

Katalog w pliku pdf dostępny jest do pobrania na stronie boskieksiążki.pl.

Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

CZĘŚĆ I

EDYTA rozsiadła się wygodnie w fotelu. Delikatny zapach skóry, miękkie podłokietniki i zintegrowany podnóżek sprawiły, że przez chwilę zapomniała o zmęczeniu. Przymknęła oczy…

Nie sądziła, że jej czterdzieste urodziny będą dla niej takie trudne. Niby nic się nie zmieniło. Wyglądała tak samo jak wczoraj. Na twarzy delikatne zmarszczki, zwłaszcza przy oczach, brązowe oczy, piegi i pojedyncze siwe włosy. Do tego fałdki na brzuchu, których nijak nie potrafiła zgubić, i ta irytująca druga broda, psująca jej zdjęcia zrobione z profilu.

Wciąż była ta sama, a jednak inna. Świadomość przeżycia czterech dekad, zamiast dodawać jej skrzydeł, przytłaczała ją, choć w sumie nie wyglądała najgorzej. Niewielkie zmarszczki w tym wieku to żadna tragedia, ale to nie wygląd ją martwił.

Myślała teraz o karierze, której właściwie nie zrobiła. Dostała przecież propozycję doktoratu, ale musiała zrezygnować. Pierwsza ciąża nie była dobrym momentem na rozpoczęcie pracy naukowej, zwłaszcza że zaraz po niej pojawiła się druga. Edyta nie żałowała jednak tego, że miała dzieci. Gdyby mogła przenieść się w czasie, podjęłaby taką samą decyzję. Rodzina, dom, a potem praca. Edyta była tylko nauczycielką, ale to nie wywoływało u niej frustracji. Może tylko czasami, kiedy spotykała znajome równolatki: bezdzietne lub z jedynakiem, na stanowiskach, w eleganckich ciuchach, jeżdżące świetnymi samochodami. Była jednak pewna, że nigdy w życiu nie oddałaby dzieci za karierę.

Chrapnięcie Roberta wyrwało ją z zamyślenia. Spojrzała na męża. Spał, rozłożony na kanapie. Owłosiony brzuch wystawał mu spod koszulki, a z lekko rozchylonych ust pociekła strużka śliny.

– Fuj. – Odwróciła się z niesmakiem, ale zaraz pomyślała, że przecież prawie każdy, kiedy śpi, prezentuje się nie najlepiej. Chyba tylko małe dzieci wyglądają słodko, nawet gdy się ślinią i pomrukują przez sen.

Zastanowiło ją, dlaczego tak surowo oceniła Roberta i jak to możliwe, że była w nim kiedyś zakochana. Nie mogła pojąć, jak to się stało, że mężczyzna, przy którym motyle tańczyły jej w brzuchu i drżała na samą myśl o chwilach bliskości z nim, stał się dla niej niemal obcy. Starała się odpowiedzieć na pytanie, kiedy to nastąpiło: po pierwszym, drugim czy może trzecim dziecku, i kiedy ją przestały interesować jego sprawy, a jego – jej problemy.

Myślami wróciła do dzisiejszej imprezy urodzinowej. Robert przyniósł kwiaty, kupił prezent i to taki, o którym marzyła i na którym teraz wygodnie odpoczywała. Zamówił tort, co prawda, czekoladowy, choć ona wolałaby owocowy, ale to mogła przeboleć. Dzieci bardziej lubiły czekoladowy. Zaśpiewali jej Sto lat, były życzenia, pocałunek w usta, ale… No właśnie – „ale”. Uświadomiła sobie, że z tych „ale” składało się ostatnio całe jej życie. I to nie dlatego, że ona miała jakieś pretensje, wygórowane oczekiwania. Po prostu ciągle coś było nie tak, jak trzeba. Nie tak, jak dawniej…

Westchnęła. W tym samym momencie Robert znowu chrapnął i obrócił się na drugi bok. Edyta wstała i przykryła go kocem.

– Mamo, jestem głodny – usłyszała za sobą jęk Franka, jej najmłodszego synka.

– Głodny? – spytała, zdziwiona. Zgasiła światło w pokoju i poszła za Frankiem do kuchni. – Już dziewiąta. O tej porze się nie je. Poza tym tortem się nie najadłeś? – Popatrzyła na niego z uśmiechem i pod wpływem jego błagalnego spojrzenia wyjęła z chlebaka bułkę.

– Jest wędlina, jajko na twardo, ogórek… – wbrew temu, co przed chwilą powiedziała, zaproponowała synowi kolację.

– Suchą zjem – przerwał jej Franek i porwał kajzerkę z rąk mamy.

– Zaczekaj! – zawołała za nim. Zatrzymał się w pół kroku i odwrócił w jej stronę. Wyglądał rozkosznie z pełną buzią i zmierzwioną blond czupryną.

„Mój słodki, mały syneczek”, pomyślała. Nieważne, że miał już osiem lat. Był najmłodszy i czasem celowo go rozpieszczała. W końcu wobec starszej dwójki trzeba było trzymać dyscyplinę, by jej nie weszli na głowę. Musiała sama sobie radzić, bo Robert cały dzień siedział w pracy, żeby starczyło na życie i na opłaty.

Franek urodził się już w nowym domu. Kredyt za ten luksus będą, co prawda, spłacać jeszcze przez ponad dwadzieścia lat, ale lubili nazywać go własnym. Ten dom był marzeniem, okupionym ciężką pracą ich obojga oraz oddaniem Marcelka do żłobka, bo przecież nie mogła pozwolić sobie na wychowawczy. Kiedy więc urodził się Franio, została z nim dłużej, a potem wybrała pracę w szkole. Pieniądze może nie najlepsze, robota po godzinach, ogromna odpowiedzialność, ale za to mało godzin spędzonych poza domem, wakacje i ferie świąteczne. Wreszcie mogła smakować macierzyństwo.

Teraz jej „maleństwo” stało przed nią, czekając na sygnał do odejścia. W końcu przyszedł na dół tylko po jedzenie.

– Dokąd pędzisz? – zapytała i uśmiechnęła się do niego. Nie lubiła, kiedy dzieci wynosiły z kuchni jedzenie, ale Frankowi gotowa była teraz wybaczyć. Zwłaszcza że dzisiaj były jej urodziny.

– Oglądam, jak Marcel gra w fifę – powiedział z pełnymi ustami. – Mogę iść?

Kiwnęła głową. Chłopiec popędził po schodach na górę do pokoju, który dzielił z bratem. Sześć lat od niego starszy Marcel odgrodził się od Franka meblami, a w przejściu do swojej części pokoju powiesił szarfę, na której przyczepił obrazek z trupią czaszką i ostrzeżeniem, że przekroczenie tej linii grozi śmiercią. Mimo to Franek uwielbiał stawać tuż przy przeszkodzie i wpatrywać się godzinami w ekran komputera, podczas gdy jego starszy brat rozgrywał mecze w wirtualnym świecie.

„Za dużo grają – pomyślała Edyta, ale nie miała teraz ochoty im przerywać. – A Zuzka pewnie oglądała jakiś serial. – Westchnęła zrezygnowana. – A niech sobie ogląda. Odkąd chodzi do liceum, cały tydzień się uczy, to jeden dzień odpoczynku jej nie zaszkodzi”.

Wstawiła wodę na herbatę i usiadła na taborecie. Szumiała zmywarka, dzieci na górze zajęły się sobą w ciszy, Robert spał w najlepsze na kanapie. W tym momencie Edyta poczuła się ogromnie samotna. Tak bardzo samotna, że doświadczyła fizycznego bólu tej samotności, a po jej policzku potoczyły się łzy.

ROBERT otworzył oczy i z żalem doszedł do wniosku, że zamiast w wygodnym łóżku i ciepłej pościeli śpi na kanapie pod kocem. W pokoju panował mrok, rozjaśniony tylko delikatną poświatą z kuchni, częściowo otwartej na salon. Wiedział, że to Edyta zostawiła włączoną lampkę nad zlewem. Nie pierwszy raz zasnął na kanapie. Jego żona dobrze wiedziała, że zwlecze się z sofy w środku nocy i światło będzie mu potrzebne. On jednak nie poczuł wdzięczności. Wydawało mu się to oczywiste.

Usiadł i się przeciągnął. Spojrzał na zegarek. Druga dwadzieścia. Zaklął pod nosem i wstał z niemałym trudem.

„Starość nie radość”, pomyślał i podparł dłońmi lędźwie. Od dwóch miesięcy chodził na siłownię i na basen, ale, jak widać, lata zaniedbań zrobiły swoje. Zaniedbań i ciężkiej pracy przy komputerze. Przecież się non stop nie obijał i nie objadał.

Miał żal do żony, że tego nie doceniała, i do dzieci, które tylko się śmiały, że mu brzuch wystaje. A Edyta wiecznie narzekała, że go nie ma w domu, że jej nie pomaga. On jednak nie wiedział, w czym miałby jej pomagać. Sprawdzać te idiotyczne klasówki? Uważał, że mogłaby ich nie robić aż tyle i wówczas nie musiałaby ich poprawiać. Proste. A może powinien po długim dniu pracy wstawiać pranie i gotować obiad na następny dzień? Edyta wracała wcześniej, to miała na to czas. On nie.

Co prawda, wieczorami ona siedziała nad klasówkami, a on przed telewizorem, ale przecież klasówki miała na własne życzenie. Mogła odpoczywać jak on, ale nie chciała. Trudno. Jego zdaniem sama była sobie winna.

Wzruszył ramionami i niechętnie poczłapał do łazienki. Wziął szybki prysznic, który na dobre go rozbudził. Martwił się, jak teraz zaśnie, a przecież rano będzie musiał wstać. W tym momencie przypomniał sobie, że nie powiedział Edycie, że wziął urlop na jutro. Ona tego dnia nie miała lekcji. Planował więc odwieźć chłopaków do szkoły, a Zuzkę podrzucić na przystanek. Kupić świeże pieczywo, zrobić śniadanie, zaparzyć kawę. Musiał być miły. Wiedział, że kobiety lubią taki sztafaż. Bez niego nie potrafiły przyjąć komplementu, a co dopiero nie najlepszych wieści.

Kiedy wszedł do sypialni, Edyta poruszyła się niespokojnie. Położył się ostrożnie obok niej i nakrył brzegiem kołdry. Już dawno oduczył się bliskości. Właściwie to Edyta go oduczyła, bo za każdym razem, kiedy chciał się przytulić, odtrącała go. A to miał zbyt zimne stopy, a to się nie ogolił, a to było za późno lub, jak to tłumaczyła, w ciągu dnia nie zrobił klimatu. Jego zdaniem zachowywała się jak królewna. Może miał zapalić świece i włączyć muzyczkę? Albo obsypać ją kwiatami? Zrobiłby to, gdyby wiedział, że ona podchwyci jego inicjatywę. Obawiał się jednak, że Edyta raczej stwierdzi, że kwiaty nie są odpowiednie, muzyka za mało nastrojowa, a świece niebezpieczne.

– Jesteś już? – wymamrotała, odwracając się w jego stronę. – Która godzina?

– Dochodzi trzecia – odpowiedział cicho. Nie wiedział, czy jest świadoma czy może mówi przez sen. – Śpij. Zawiozę jutro dzieci. Mam wolne.

– Super – mruknęła i zawinęła się w kołdrę. – Dzięki.

Robert sięgnął po telefon żony i wyłączył w nim alarm. Wolał, żeby się wyspała. Z wypoczętą powinno się dużo lepiej rozmawiać.

EDYTĘ obudziły promienie słońca, wpadające do sypialni przez szpary w rozszczelnionej rolecie. Zmrużyła oczy i przez chwilę zastanawiała się, która może być godzina i dlaczego w domu jest tak cicho. W końcu sobie przypomniała, że Robert coś w nocy do niej mówił. Miał wziąć wolne i zawieźć dzieci do szkoły. Aż dziwne, że się nie obudziła, kiedy się zbierali.

Spojrzała na zegarek. Minęła ósma, więc Robert powinien niedługo wrócić. Cały czas się zastanawiała, dlaczego wziął urlop. Czyżby zaplanował coś tylko dla nich? Aż zadrżała z podekscytowania. Nie pamiętała, kiedy wybrali się gdzieś razem tylko we dwoje. Najpierw dzieci były małe, a później chyba zabrakło inicjatywy z obu stron. Edyta uważała nawet, że to dziwaczne tak randkować w tym wieku.

Otrząsnęła się z tych myśli, wstała, zaścieliła łóżko i otworzyła okno. Miała wrażenie, jakby do pokoju wpadła wiosna. Nie mogła tego inaczej nazwać. Świeże powietrze, świergot ptaków, a do tego ten zapach! Ucieszyła się, że pod oknami sypialni zasadziła kilka lat temu krzak forsycji. Przez cały rok nie prezentował się jakoś szczególnie, ale wynagradzał to wiosną, obsypując się żółtymi kwiatkami, tak kontrastującymi z łysymi gałęziami okolicznych drzew i krzewów. Edyta wciągnęła z przyjemnością haust wiosennego powietrza.

„To będzie dobry dzień”, pomyślała. Przymknęła okno, bo poranek, choć słoneczny, nie był jeszcze zbyt ciepły. Ubrała się i wyszła z sypialni. Usłyszała, jak otwierają się drzwi wejściowe. Weszła szybko do wiatrołapu.

– Cześć, kochanie! – mruknęła i wtuliła się w ramiona męża.

Ku jej zaskoczeniu nie odwzajemnił tej czułości, tylko gwałtownie zesztywniał i odsunął ją od siebie.

– Cześć – odpowiedział i uśmiechnął się trochę sztucznie. – Kupiłem bułki. – Podniósł w górę reklamówkę z pieczywem na dowód, że mówi prawdę.

Nie czekając na jej odpowiedź, wszedł do kuchni i zaczął szykować śniadanie. Edyta podeszła do niego i pogłaskała go po plecach. Nie zareagował. Z zapałem smarował masłem pieczywo. Zdziwiła się. Rzadko okazywali sobie czułości, ale Robert nigdy nie był aż tak powściągliwy. Wolała nie myśleć dlaczego. Postanowiła o nic nie pytać, tylko zaparzyć kawę.

– Zawiozłeś dzieci? – zapytała trochę bez sensu, ale nie mogła znieść panującej w kuchni ciszy. W połączeniu z dziwnym zachowaniem jej męża budziła niepokój.

– Tak – mruknął. – Franek zapomniał stroju na wuef – dodał. – Wolisz z pomidorem czy z ogórkiem? – zapytał, jakby tamta wiadomość była według niego bez znaczenia.

– Z pomidorem. I jak będzie ćwiczyć? – wróciła do tematu syna. Poczuła się winna, że nie wstała rano i nie dopilnowała wszystkiego. Robert, jak się okazało, nie do końca sobie radził.

– Franek? – zapytał, zdziwiony. – Najwyżej nie będzie ćwiczyć. – Wzruszył ramionami.

– Płakał?

– Owszem. Rozbeczał się, ale ja nie będę się nad nim rozczulał. Zapomniał, więc musi ponieść konsekwencje. Moim zdaniem za bardzo go rozpieszczasz. Wyrośnie na pierdołę – mruknął, po czym zaniósł do salonu talerze z kanapkami.

Edyta bezwiednie nalała kawę do kubków i poszła za mężem. Wiedziała, że miał trochę racji. Faktycznie rozpieszczała najmłodszego, ale czy to było naprawdę aż takie złe? Robiła, co mogła, żeby dobrze wychować dzieci. Żałowała, że starszym nie dała tyle ciepła i czułości, więc może Franio rzeczywiście otrzymywał za dużo jej uwagi. Ale czy to mu zaszkodzi? Jej zdaniem wcale nie był pierdołą, jak to określił Robert. Dyskusja na ten temat nie miała jednak żadnego sensu.

Usiadła do stołu. Kanapki wyglądały smakowicie, ale nie czuła ich smaku. Jadła, a właściwie przeżuwała, czekając, aż Robert wyjaśni jej powód tego wspólnego śniadania. Już wiedziała, że żadnej randki nie będzie. Spodziewała się najgorszego. Choroby. Jej mąż ostatnio był mocno przewrażliwiony i dziwnie się zachowywał. Kładł się wieczorami na kanapie i zasypiał niemal od razu. Wyjaśniał to tym, że ma mnóstwo nadgodzin. Edyta zadrżała na myśl, że może po prostu tylko tak mówił, podczas gdy chodził po lekarzach. Żołądek zacisnął się jej ze stresu. Odłożyła niedojedzoną kanapkę na talerz i popiła kawą, choć i ta wydała jej się jakaś inna niż zazwyczaj.

Spojrzała pytającym wzrokiem na Roberta. On zdążył już zjeść i wypić. Siedział, wpatrzony w okno, i bawił się pustym kubkiem po kawie. Kiedy się zorientował, że Edyta się w niego wpatruje, odłożył naczynie i spojrzał na nią uważnie.

– To nie ma sensu – oznajmił i zamilkł.

– Co? – spytała, lekko zdezorientowana.

– Nasze małżeństwo – wyjaśnił krótko.

Edyta wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Nie rozumiała, o co mu chodziło. Fakt, nie działo się u nich dobrze, ale nie było awantur, przemocy, cichych dni i wiecznych kłótni. Może nie stanowili idealnej pary, ale jej zdaniem ich małżeństwo jak najbardziej miało sens. A już na pewno miałaby sens chęć naprawy tego, co z czasem się popsuło.

– Co proponujesz? – zapytała ostrożnie. Miała nadzieję, że dojdą wspólnie do jakichś budujących wniosków.

– Nie ma sensu tego dalej ciągnąć – mruknął.

– Jak to nie ma sensu?! – zapytała, a raczej krzyknęła, zaskoczona jego sugestią. – Poza tym tu nie ma opcji: ciągnąć czy nie. Raczej musimy to ciągnąć, pozostaje jednak pytanie jak i ja się zgadzam, że…

– Dlaczego niby musimy? – przerwał jej obcesowo.

– Bo jesteśmy małżeństwem? – odpowiedziała, ale zabrzmiało to jak pytanie. – Bo braliśmy ślub w kościele, ślubowaliśmy przed Bogiem… – coraz rozpaczliwiej wymieniała argumenty, których zawsze się trzymała, ale które, jak widziała, nie trafiały teraz do Roberta.

– Edyta, posłuchaj. – Znowu mówił spokojnie i łagodnie. Jakby omawiał plan wyjazdu wakacyjnego. – Przysięgaliśmy i wtedy się kochaliśmy. Mówiłem prawdę. Kochałem cię. Ale miłość, jak widać, nie trwa wiecznie. Ty też mnie już nie kochasz – dodał.

Edyta już otwierała usta, żeby zaprzeczyć, ale się powstrzymała. Jeszcze wczoraj patrzyła na niego z obrzydzeniem. Każdego dnia miała do niego mnóstwo pretensji o wszystko i choć ich nie wypowiadała, drążyły jej serce jak robak. Teraz miała wrażenie, że siedzi przed nią obcy facet. Patrzyła na jego zmierzwione, wiecznie nieuczesane blond włosy. Powiększające się zakola przypominały jej, że nie mają już po dwadzieścia lat. Przyszło jej do głowy, że ich miłość zestarzała się razem z nimi. A może już umarła? Przyjrzała się niebieskim oczom Roberta, które kiedyś tak ją hipnotyzowały, a teraz wydały jej się bezbarwne i nieszczere. Spojrzała na usta pamiętające ich namiętne pocałunki, a teraz niewywołujące w niej żadnej ekscytacji, i na lekki zarost, który kiedyś nawet lubiła. Teraz nie znosiła, kiedy drapał ją nieogolonym podbródkiem. Przełknęła ślinę. Czy mogła powiedzieć, że go nadal kocha?

– Milczysz? – zapytał, a ona usłyszała w tym pytaniu ironię. Spuściła wzrok. – Edyta, tu nie ma co ratować. Nie rozumiem, dlaczego Kościół zmusza młodych do wypowiadania tej przysięgi bez pokrycia. Kto z ludzi może przysiąc, że coś nigdy albo zawsze? Nikt nie jest tak mocny, by tego dotrzymać, a już na pewno nie dwoje młodych, zakochanych ludzi. Chcesz, byśmy byli razem mimo tego, że nic oprócz dzieci i domu nas już nie łączy? – podniósł głos, ale zaraz się zmitygował. – Przecież to bez sensu.

Edyta siedziała nieruchomo i nie wiedziała, co powiedzieć. Musiała się zgodzić z Robertem. Ich miłość mocno podupadła i teraz potrzebowała czasu i wysiłku, by zakwitnąć na nowo. Niektórzy uważali, że pomocne może też być tymczasowe rozstanie. Edyta w to wątpiła, ale kto wie… Mogła się przecież mylić.

– Myślisz, że rozłąka nam pomoże? – zapytała, choć nie bardzo wierzyła w te wszystkie teorie. Nie rozumiała, jak można bardziej pokochać kogoś, kogo się nie ma obok siebie.

– Pomoże? – zapytał, zdziwiony. – Edyta, nam już nic nie pomoże.

– Jak to? A sakrament? Przecież sam mi powtarzałeś, że ślub kościelny to coś więcej niż tylko jakaś umowa – skomentowała kpiącym tonem.

– Może i mówiłem… – uniósł głos, ale od razu zszedł z tonu. Edyta zauważyła, że bardzo się starał spokojnie przeprowadzić tę rozmowę. – Dobrze wiesz, że ślub to nie magiczne zaklęcie. Widocznie jak człowiek sam nie zadba o małżeństwo, to nic z tego nie będzie, a my… Sama wiesz, jak to ostatnio wygląda. Może u takich, co to się codziennie wspólnie modlą i chodzą razem do kościoła, to się sprawdza, choć ja, prawdę mówiąc, nie wierzę już w te bajki opowiadane z ambony. Zresztą, jak tu ufać księżom w takich sprawach…

– Przestań! – teraz to ona wybuchła. Nie znosiła takich argumentów. Dla niej wiara wciąż była ważna, nawet pomimo tego, że docierały do niej różne informacje o skandalach z udziałem księży, a nawet biskupów. Wierzyła przecież w Boga, a nie w duchownych. – Po to wzięliśmy ślub w kościele, żeby mieć dodatkowe wsparcie. Ja wierzę, że to działa, tylko trzeba się postarać. Nie mówię od razu o tym, że mamy się razem modlić czy jechać na pielgrzymkę, ale moglibyśmy na przykład iść na terapię małżeńską…

– Już ci mówiłem, że to bez sensu! – Znowu mimo woli podniósł głos. – Trupa się nie reanimuje – dodał cicho, z wyczuwalną rezygnacją w głosie.

– Ale… – Przez moment nie wiedziała, co powiedzieć. – A co z dziećmi? – jęknęła wreszcie, chwytając się ostatniej deski ratunku.

– Nie przestanę być ich ojcem. Będę ich odwiedzał, płacił na ich utrzymanie – zapewnił. – To z tobą chcę się rozwieść, a nie z dziećmi.

– Rozwieść? – Edyta czuła się jak w jakimś matriksie. Jakby oglądała film, który choć nieprawdopodobny i przerażający, to przecież zaraz się skończy. Nie wierzyła, że Robert właśnie zaproponował jej rozwód.

– Tak. – Skinął głową. – Rozwieść – powtórzył. Sprawiał wrażenie, że coraz trudniej jest mu utrzymać nerwy na wodzy. Pewnie liczył na większe zrozumienie ze strony żony. – Cywilizowani ludzie, kiedy nie chcą już być razem, się rozwodzą – kontynuował zniecierpliwionym tonem. – Robią to kulturalnie, szybko, za porozumieniem stron. Liczę na twoją współpracę w tej kwestii.

– Nie – wydusiła z siebie i spojrzała bojowo na Roberta. – Nie zgadzam się.

– Żartujesz – odparł, zdumiony jej reakcją.

– Nie. Jesteśmy małżeństwem na całe życie, czy tego chcesz czy nie – powiedziała hardo, choć głos jej zadrżał, jakby zaraz miała się rozpłakać.

Robert westchnął przeciągle i pokręcił głową z politowaniem.

– Nie rozumiem, dlaczego się stawiasz. Skoro jednak nie chcesz rozwodu, to tym bardziej będę mógł odwiedzać dzieci, kiedy chcę, prawda? Myślałem, że to jakoś uporządkujemy, ale jeśli masz inny pomysł, to słucham.

– Nie wyprowadzaj się – powiedziała cicho i bez przekonania.

Robert się roześmiał. I nie był to bynajmniej śmiech pełen radości.

– Nie chcę z tobą mieszkać. Nasze małżeństwo to farsa i to nie od dziś – spróbował jeszcze raz wyjaśnić jej swoje racje. – Dzieci to wyczują, o ile już wcześniej się nie zorientowały. Po co udawać? A poza tym… Czy warto zamykać sobie drogę do szczęścia?

– Do szczęścia? Co ty pieprzysz, za przeproszeniem? – Edycie wrócił bojowy nastrój. – W życiu czasem coś się psuje, ale nie trzeba od razu tego wyrzucać. Małżeństwo też można naprawić. Chcę być szczęśliwa z tobą albo wcale.

– Edyta, proszę, nie utrudniaj…

– Ja utrudniam? Ja? To nie ja wzięłam urlop, by gadać głupoty o rozwodzie!

– Okej. Dobra. Chciałaś? Masz. Wyprowadzam się do Izy. Będziemy mieli dziecko – powiedział, po czym, nie czekając na reakcję żony, wstał i poszedł do ich sypialni.

Edyta znieruchomiała. Przez moment miała nadzieję, że to wszystko jej się śni, a ona zaraz się obudzi z tego koszmaru. Poczuła w sercu tak wielki ciężar, że aż zabrakło jej tchu. Puls przyspieszył, a w gardle ze stresu zaczęła rosnąć jej wielka gula. Czuła, że rozpada się na kawałki. Gdyby teraz zadrżała ziemia i ją pochłonęła, nie zdziwiłaby się, a nawet byłaby jej za to wdzięczna.

Po chwili to wszystko, co powiedział Robert, zaczęło do niej docierać. Już wiedziała, że nie śni. Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Przygryzła wargę aż do krwi, ale tym nie zdołała pohamować płaczu. Zaczęła szlochać tak rozpaczliwie, że umarły by się wzruszył, ale Robert nie wracał.

– Robert, dlaczego?! – wykrzyczała w stronę sypialni. – Dlaczego nam to zrobiłeś?! – dodała i zaniosła się płaczem.

On nadal nie przychodził. Bardzo szybko rozpacz zaczęła przeradzać się w jej sercu w złość.

– Ty świnio! Zdrajco! – krzyczała, nie ruszając się z miejsca. – W czym ta pinda jest lepsza ode mnie?!

W tym momencie Robert wyszedł z sypialni, ciągnąc za sobą dwie ogromne walizki.

– Nie nazywaj jej tak! – rzucił w stronę Edyty. – Wiesz, w czym jest lepsza? Wiesz? – zapytał, mrużąc gniewnie oczy. – Jest czuła i zwraca na mnie uwagę. Dba o mnie, kocha mnie i to okazuje. A zresztą, po co ci to mówię. I tak nie zrozumiesz. – Machnął ręką i wyszedł na zewnątrz.

Edyta miała ochotę pobiec za nim, krzyczeć i okładać go pięściami. Powstrzymała się jednak. Nie chciała robić scen na dworze. Musiała sama uporać się z problemem, który urósł teraz do rozmiarów Mount Everestu. Równocześnie nie mogła pojąć, że jakaś zdzira zrobiła słodką minkę, a jej mąż poleciał na to jak pszczoła do miodu. Uznała za prawdopodobne, że Iza nadskakiwała Robertowi, bo pewnie nie miała na głowie tyle co ona. Wiedziała też, że jest młodsza i ładniejsza od niej, o ile chodziło o Izę – koleżankę Roberta z pracy. Edyta uchwyciła się myśli, że ta kobieta nie ma po swojej stronie argumentu w postaci wspólnych szesnastu lat i trójki dzieci, szybko jednak uświadomiła sobie przykry fakt, że przecież będzie matką dziecka Roberta. A właściwie już nią jest.

Na samą myśl o tym usiadła na fotelu w salonie, na tym samym, który dostała wczoraj z okazji urodzin od Roberta, i znowu zaczęła szlochać. To, czego się dziś dowiedziała, zupełnie ją załamało. Świadomość, że Robert ją zdradzał, że sypiał z inną i miał z nią dziecko, była okropna. A jeszcze bardziej przygnębiło ją to, że zdecydował się porzucić ją – swoją żonę, i trójkę ich dzieci, bo nagle jakaś inna kobieta i inne dziecko stali się ważniejsi. Na dodatek jeszcze wczoraj życzył jej szczęścia, a dziś… Nie mieściło jej się to w głowie. Wolała nawet nie myśleć, jak wytłumaczy to dzieciom.

– Edyta, przepraszam – usłyszała. Podniosła wzrok. Robert wrócił tak cicho, że go nawet nie zauważyła, pogrążona w rozmyślaniach. Przysiadł na brzegu kanapy i popatrzył na żonę z politowaniem, ale chyba też i odrobiną współczucia. – Nie tak miało być. Ale serce nie sługa. Zakochałem się z wzajemnością. Dlaczego nie chcesz pozwolić mi na szczęście? Ty też możesz zbudować sobie życie na nowo.

– To, że mnie porzucasz, jeszcze bym jakoś zniosła, ale że dzieci? – Zignorowała jego łaskawą propozycję, by i ona sobie znalazła kogoś nowego. – W czym jest lepsze tamto dziecko od Zuzi, Marcela i Frania? No, w czym? – zapytała i podniosła na niego zapłakane oczy.

– Kiedy się urodzi, będzie bardziej potrzebowało ojca niż starsi. Poza tym już ci mówiłem, że dzieci nie zostawiam. Będę je odwiedzać tak często, jak to tylko będzie możliwe. Chciałem to z tobą omówić, ale się nie da, jak widzę.

Edyta milczała, wciąż wpatrując się w niego niewidzącym spojrzeniem.

– Jesteś podły. Nie spodziewałam się tego po tobie. – Pokręciła głową z rezygnacją. – Chciałabym móc ci wybaczyć, ale nie potrafię. Zapamiętaj sobie jednak, że nigdy, przenigdy nie dam ci rozwodu. A z dziećmi będziesz się spotykał pod warunkiem, że one tego będą chciały.

– Nie zbuntujesz ich przeciwko mnie – wtrącił z obawą w głosie.

– Nie zamierzam – odpowiedziała chłodno. – Same podejmą decyzję. A teraz żegnam. Miłego dnia, panie mężu – dodała, ironicznie wypowiadając ostatnie słowo.

Wstała i ostentacyjnie wyszła do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Po chwili usłyszała podobny trzask. Robert ostatecznie opuścił ich dom. Świat zawirował jej przed oczami. Nie miała siły stać ani myśleć o czymkolwiek. Padła na łóżko jak kłoda i zastygła w bezruchu.

IZA przykryła folią aluminiową potrawę gotową do zapieczenia. Spojrzała na zegarek. Było jeszcze wcześnie, ale ona z nerwów nie mogła spać. Wstała o szóstej i zabrała się do przygotowywania obiadu. Dziś wyjątkowo nie męczyły jej żadne mdłości. Miała nadzieję, że tak już zostanie, choć nawet jeśli przestanie spędzać godziny w toalecie, to i tak cała ta ciąża była jej wyjątkowo nie na rękę.

Co prawda, znała się z Robertem już ponad dwa lata, ale przecież na początku byli tylko znajomymi z pracy. Dopiero na wyjeździe integracyjnym, we wrześniu, coś między nimi drgnęło. Iza zauważyła, że już wcześniej Robert częściej jej się przyglądał. Poczuła się wyróżniona, bo choć kierownik działu nie był jakimś megaprzystojniakiem, to miał w sobie coś, co go wyróżniało spośród innych mężczyzn. Ona zwróciła na niego uwagę już pierwszego dnia w pracy. Spokój, opanowanie, a przy tym zdecydowanie i umiejętność radzenia sobie w sytuacjach stresowych. Izabela wiedziała, że Robert ma żonę i troje dzieci, ale to jej nie przeszkadzało w adorowaniu go. Wręcz przeciwnie. Sprawiało, że jeszcze bardziej ją pociągał.

– Masz słabość do żonatych i to się jeszcze na tobie zemści – ostrzegała ją jej najlepsza koleżanka Klaudia, ale ona nie chciała jej słuchać.

Robert wyglądał na dobrego ojca, ale nie słyszała, by mówił cokolwiek o żonie. Nie miał jej zdjęcia na biurku, nie nosił nawet obrączki, choć to akurat tłumaczył tym, że ją po prostu gdzieś zgubił. Kiedy więc na pamiętnym wyjeździe firmowym wyznał, a właściwie wyżalił się jej po kilku drinkach, że żona go nie kocha i że czuje się uwiązany jak pies przy budzie, Iza uznała, że ma zielone światło do zawarcia bliższej znajomości.

Poszło łatwo. Robert był chyba spragniony czułości, zainteresowania i komplementów. Wspólna przedpołudniowa kawa w pracy stała się wręcz ich rytuałem. A potem wynajął jej mieszkanie. Nieduże. Dwa pokoje, parter, okna wychodzące z jednej strony na ciemne podwórze, przygnębiające kraty. Wymagało remontu, ale nie wybrzydzała. Wiedziała, że odziedziczył je po ciotce i trzyma dla swoich dzieci. Pieniądze, jakie od niej chciał za wynajem, nie były wielkie, a okazja do kolejnych spotkań bez wścibskich spojrzeń współpracowników – ogromna. Wynajęła i nie żałowała.

Robert odprowadzał ją często po pracy i zostawał na chwilę na herbatę. Na początku to rzeczywiście była tylko herbata, przy której rozmawiali lub milczeli, w zależności od nastroju. Iza jednak czuła, że to nie jest zwykła znajomość. Coraz bardziej zakochiwała się w tym mężczyźnie. W tej sytuacji ostrzeżenia koleżanki, że związek z żonatym się na niej zemści, nie traktowała poważnie. Tym bardziej że żona Roberta nic o nich nie wiedziała. On klasycznie tłumaczył się zleceniami w pracy, wyjazdami służbowymi, szkoleniami po godzinach, a ona to wszystko łykała jak pelikan. Żadnych podejrzeń. Aż Izie czasem było jej żal, że jest taka głupia i naiwna.

Robert zresztą też taki był. Te pierwsze jej komplementy skierowane do niego były przecież naciągane, a on w nie uwierzył. Nie domyślił się też, że wchodząc w związek z nim, jeszcze kończyła poprzedni z Darkiem, jej dawną szkolną miłością. Darek był już po dwóch rozwodach i zjawiał się w życiu Izy na jakiś czas, by potem znowu zniknąć, bo żona, bo dzieci, bo… Zawsze miał milion wymówek. Przez jakiś czas Iza kokietowała Roberta, starając się równocześnie utrzymać związek z Darkiem. Ostatecznie jednak musiała odpuścić tę starą relację. Darek odszedł na dobre, a ona zaangażowała się w kolejny związek.

– Iza? – w przedpokoju zabrzmiał znajomy głos. Obróciła się i zobaczyła Roberta. Tak się zamyśliła, że nawet nie usłyszała, jak wszedł do mieszkania.

– Witaj, kochanie – powiedziała czule. Zarzuciła mu ręce na ramiona i cmoknęła w usta. – Co tak wcześnie? Nie byłeś w pracy?

Robert uśmiechnął się tajemniczo.

– Zgaduj, zgadula – powiedział. Stał dalej przed nią w kurtce i w butach. Nie wiedziała, czy wychodzi czy zostanie na dłużej.

– No, nie trzymaj mnie w niepewności, bo stres nam szkodzi. – Wzięła go pod włos.

Robert otworzył drzwi do mieszkania i wciągnął do środka dwie ogromne walizki. W oczach Izy pojawiła się radość, połączona z niedowierzaniem.

– Wprowadzasz się? – zapytała ostrożnie.

– A mogę? – Przechylił przekornie głowę. Odwiesił kurtkę na wieszak, zdjął buty i podszedł do Izy. Objął ją w pasie. Skinęła głową, rozpromieniona. – Jeśli tak, to z miłą chęcią zostanę – dodał i czule ją pocałował.

– Rozmawiałeś z Edytą? – zapytała, kiedy już wyswobodziła się z jego ramion. Weszła do kuchni, która mieściła się tuż przy wejściu, i wstawiła wodę na kawę. Było jeszcze za wcześnie na obiad.

Robert stanął w drzwiach i się zamyślił. Iza spojrzała na niego uważnie.

– Nie najlepiej wam poszło, jak widzę – rzuciła. – Napijesz się czegoś? – zmieniła temat. Kwestia Edyty i ewentualnego rozwodu bardzo jej leżała na sercu, a z miny Roberta wnioskowała, że rozmowa z żoną nie przebiegła dobrze.

– Kawę poproszę – westchnął. Usiadł na taborecie przy niewielkim stole i zwiesił głowę, zrezygnowany.

– Powiedziała, że nigdy mi nie da rozwodu – wydusił z siebie i podniósł wzrok na Izę.

Zamarła z kubkiem w jednej i pojemnikiem z kawą w drugiej ręce.

– Jak to nigdy? – zapytała.

Obawiała się, że jego żona tak łatwo nie odpuści, ale mimo to zrobiło jej się przykro. Pomyślała, że z tej Edyty to taki pies ogrodnika. Przecież Robert i tak od niej odszedł, więc co ona ma z tego, że związuje mu ręce małżeństwem, które istnieje już tylko na papierze?

– Powiedziała: nigdy, przenigdy, więc chyba słaba perspektywa. – Wzruszył ramionami, po czym wstał i odebrał kubek oraz pojemnik z rąk Izy. – Idź do pokoju. Przyniosę kawę.

– Dzięki – mruknęła i wyszła z kuchni.

Padła zmęczona na fotel. Z jednej strony poczuła się spokojniejsza, kiedy zobaczyła Roberta u siebie i dowiedziała się, że zostaje, ale z drugiej strony nie opuszczał jej niepokój o przyszłość. Położyła ręce na brzuchu. Na początku rzeczywiście nie chciała tego dziecka. Nie mogła sobie wybaczyć, że okazała się aż tak głupia i poszła do łóżka bez zabezpieczenia. A przecież była dorosłą kobietą i uważała się za rozsądną. Tę ciążę uznała za kłopotliwą wpadkę i poważnie rozważała zabieg. Kiedy jednak Robert zapewnił ją, że wszystko będzie dobrze, i kiedy zobaczyła na ekranie monitora bijące serduszko swojego dziecka, wstąpiła w nią nadzieja. Momentami nawet się cieszyła z powodu tego swojego nieplanowanego macierzyństwa.

– Zmęczona? – Poczuła na swojej szyi delikatny pocałunek. Odwróciła się i uśmiechnęła do Roberta.

– Troszkę – powiedziała, odbierając z jego rąk kubek z kawą. – Dziękuję – szepnęła i upiła łyk. Na szczęście w ciąży mogła pić swój ulubiony napój.

Robert usiadł na drugim fotelu. Upił parę łyków i odstawił kubek na podłogę. Iza wiedziała, że Edyta wciąż robiła mu o to awantury. Ona nic nie mówiła. W ogóle nie robiła mu żadnych wymówek, by mógł przy niej czuć się swobodnie. By został i zaopiekował się nią i dzieckiem. Teraz opierał łokcie na kolanach i splótł przed sobą dłonie. Patrzył na nią z uśmiechem. Lubiła to spojrzenie jego niebieskich oczu.

– Nie martw się Edytą – powiedział pewnym tonem.

Iza od razu poczuła się trochę lepiej.

– Ona zmięknie. Na razie jest w szoku, bo przecież nic o nas nie wiedziała. – Uśmiechnął się z zażenowaniem. – Powiedziałem jej dopiero dziś.

– Rozumiem… – Westchnęła. – A co z twoimi dziećmi?

– Nie wiedzą. – Pokręcił bezradnie głową. – I jeśli mam być szczery, najbardziej boję się ich reakcji. Nie wiem, jak ich Edyta nastawi. Może im powiedzieć wszystko.

– Czy nie powinieneś sam z nimi porozmawiać? – zaproponowała. – Może byś mnie z nimi poznał? – dodała, choć bez szczególnego entuzjazmu.

– Chciałbym. Uwierz, że bym chciał, ale obawiam się, że to nie takie proste. Edyta na pewno się nie zgodzi na ich kontakt z tobą.

– Daj jej czas. – Iza odstawiła kubek na stolik, podeszła do Roberta i usiadła mu na kolanach. On objął ją ramieniem i przytulił. – Trochę ją rozumiem. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś ode mnie odszedł – powiedziała, kładąc głowę na jego piersi.

– Nie odejdę – zapewnił. – Kocham cię – szepnął jej jeszcze do ucha, po czym namiętnie ją pocałował.

EDYTA dłuższą chwilę leżała nieruchomo i wpatrywała się w sufit. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Już nie płakała, ale żal i poczucie klęski jej nie opuszczały. Do tego dochodził wstyd. Bo chociaż to nie było najważniejsze, bała się, co ludzie powiedzą. Co prawda, nigdy nie oszukiwała innych, nie rozpowiadała, że są z Robertem supermałżeństwem, niemniej myśl o przyznaniu się do porażki – a całą tę sytuację tak właśnie odbierała – napełniała ją dodatkowym bólem.

Spojrzała na zegarek. Dochodziło południe. Musiała jeszcze ugotować obiad i pojechać po dzieci. Kiedy tylko o nich pomyślała, ścisnęło jej się serce, a w głowie pojawiło się mnóstwo pytań, na które nie znała odpowiedzi. Co im powie? Jak wytłumaczy zniknięcie taty? Czy może to przed nimi ukryć? Jak długo? Czy Robert pochwali się, że będą mieć przyrodnie rodzeństwo? Znowu zakłuło ją w sercu. Zazdrość i żal, nienawiść i rozpacz. Wszystkie te uczucia kotłowały się w niej, nie znajdując już ujścia we łzach. Wypłakała chyba wszystkie.

Wstała i wtedy jej wzrok powędrował w stronę krzyża. Poczuła złość i rozczarowanie. Nie rozumiała, dlaczego mimo tego, co im wpajano w kościele, Bóg nie ochronił ich małżeństwa. Dlaczego musiała teraz przez to wszystko przechodzić? Wzięła ślub kościelny, chodziła co niedzielę na mszę i starała się porządnie wychowywać dzieci. Zrobiła wszystko, jak należy, a mimo to jej małżeństwo się rozpadło. Odwróciła wzrok od krzyża.

Przygotowała obiad i pojechała po dzieci.

– Dlaczego nie tata? – zapytał rozczarowany jej widokiem Franek.

Edyta nie była zaskoczona reakcją syna. Rano odwiózł go Robert, więc pewnie oczekiwał, że zobaczy tatę po południu. Ona niemal codziennie odbierała dzieci. Robert był w szkole niecodziennym gościem, bo przyjeżdżał po Frania nadzwyczaj rzadko. Teraz pewnie już nigdy tego nie zrobi. Westchnęła i zmierzwiła synowi włosy.

– Tata wyjechał – powiedziała, wkładając mnóstwo wysiłku w to, by zabrzmiało to wiarygodnie.

Na szczęście nie musiała się za bardzo starać. Robert często wyjeżdżał. Ostatnio nawet bardzo często. Teraz przyszło jej do głowy, że może to nie były wyjazdy służbowe. Prawdopodobnie spędzał czas z kochanką. Że też nie wzbudziło to jej podejrzeń… Ufała mu, a on to perfidnie wykorzystywał. Znowu coś ją ścisnęło w dołku, a oczy jej zwilgotniały.

– Kiedy wróci? – zapytał Franek, nie zwracając na szczęście uwagi na dziwny nastrój mamy.

– W czwartek – rzuciła krótko. Sama się zdziwiła, że kłamstwo tak łatwo przeszło jej przez gardło.

Franek zbiegł beztrosko po schodach do szatni. Kiedy wrócił, Edyta zdołała przykleić sobie na twarz uśmiech. Miała czas do czwartku, by wytłumaczyć dziecku to, czego sama nie rozumiała.

ZUZA wsiadła do autobusu i z powodu braku miejsc siedzących chwyciła się poręczy. W samą porę, bo pojazd nagle szarpnął i ostro ruszył z przystanku. Rzuciła w myślach jakieś przekleństwo, ale szybko wróciła do rozpamiętywania dzisiejszej kłótni z Majką. Jej najlepsza koleżanka znowu nie mogła zrozumieć, że odpisywanie zadań i ściąganie podczas sprawdzianu jest po prostu oszustwem. A przecież Zuza mogła jej wszystko wytłumaczyć. Poza tym znały się nie od dziś i Majka świetnie wiedziała, jakie ona ma zasady. Mimo to za każdym razem brała od niej zeszyty, by przepisać pracę domową albo, co gorsza, spisywała od niej na sprawdzianie. Jak dzisiaj na matmie. Aż Dębniakowa zwróciła im uwagę. I to nie raz. A za trzecim razem zabrała kartki i im obu postawiła po jedynce oraz wpisała uwagę.

„Życie jest niesprawiedliwe”. Zuza westchnęła i zapatrzyła się na świat, ledwo widoczny za brudną szybą autobusu. Mieszkała na przedmieściach, w jednym z licznych domków jednorodzinnych, było tu więc sporo zieleni, która o tej porze roku właśnie budziła się do życia. Gdzieniegdzie żółte kępy forsycji lub kwitnące na różowo drzewka ożywiały monotonny szarobury krajobraz. Przy ogrodzeniach kwitły tulipany.

Zuza uśmiechnęła się na myśl o wiośnie. O lżejszych ciuchach, łażeniu po południu po mieście i o lodach. Gdzieś tam, głęboko w sercu, zatliła jej się nadzieja, że może w końcu Krzysiek ją zaprosi… Westchnęła. Obawiała się, że raczej nigdy to nie nastąpi, choć ona o niczym innym nie marzyła. Krzysiek i tak był zapatrzony w Majkę, jak wszyscy, a Zuza czuła się niczym dodatek do towarzystwa. „Mam to gdzieś”, pomyślała, choć to nie była prawda.

Autobus zatrzymał się na jej przystanku. Wysiadła i z przyjemnością odetchnęła świeżym wiosennym powietrzem. Zaraz jednak pomyślała, że będzie musiała powiedzieć w domu o jedynce, którą jej wstawiła Dębniakowa. I o uwadze. Niczego i tak nie ukryje. Ojciec wyjątkowo regularnie zaglądał do dziennika elektronicznego. Była pewna, że zrobi jej awanturę i jak zwykle zapyta, czy chce w przyszłości zamiatać ulice. Zuza miała czasem ochotę odpowiedzieć, że tak, że o niczym innym nie marzy i że właśnie dlatego zbiera te jedynki.

Ale oczywiście nigdy by tak nie powiedziała. Tata ostatnio bywał nerwowy i potrafił zrobić awanturę o nic. Nigdy nie wiedziała, jaki ma humor, i to było chyba najgorsze. Ta niepewność. Bo przecież bywały i dobre chwile. Wyprawy na rower, szachy, kino… Zdarzało się nawet, że wszyscy razem, całą rodziną, szli na spacer do lasu albo grali w planszówkę. Rzadko, ale się zdarzało.

Majka nie miała taty. To znaczy miała, ale nie mieszkał z nimi. Jej rodzice rozwiedli się, kiedy dziewczyny były w czwartej klasie. Dawno. Teraz ojciec Mai miał nową żonę, a Maja – nową siostrę, za którą zresztą nie przepadała. Zuza jej trochę współczuła, choć jej koleżanka uważała, że jest ok, bo rodzice przestali się kłócić, a nowy partner mamy zawsze jej dawał kasę „na lody”. Mimo wszystko Zuza by tak nie chciała.

– Hejka! – zawołała, stojąc już pod furtką. Franek szalał właśnie na desce na podjeździe. – Marcel ci pozwolił? – zapytała.

– Hej! Nie obchodzi mnie to. – Chłopiec wzruszył ramionami, po czym zeskoczył z deski i nacisnąwszy butem na jej brzeg, postawił ją pionowo. Z dumną miną wziął ją do ręki i odstawił na ganek. Wszedł do domu i domofonem otworzył siostrze furtkę.

Zuza weszła do środka.

– Dzięki – rzuciła w stronę brata, który minął ją w progu, znowu wychodząc na dwór. Zrzuciła buty, niedbale odwiesiła kurtkę na wieszak i poszła od razu do swojego pokoju. Chciała jak najbardziej odwlec w czasie rozmowę z ojcem o matematyce.

– Zuzia? – usłyszała po chwili głos mamy.

Odwróciła się gwałtownie w stronę drzwi. Mama nie wyglądała dobrze, ale może te urodziny tak ją przytłoczyły. W końcu czterdzieści lat to zdaniem Zuzy całkiem sporo.

– Cześć! – rzuciła, siląc się na swobodny ton. – Co tam?

Mama uśmiechnęła się blado.

– Chciałam spytać o to samo. Jak sprawdzian z matematyki?

– Maja znowu ode mnie ściągała. – Zuza wzruszyła ramionami, by zbagatelizować problem. – Dostałam uwagę i… jedynkę – dodała cicho.

– Oj, Zuziu. – Mama czule ją przytuliła. Na szczęście nic nie powiedziała. Zuza miała dość dobrych rad. Wiedziała, że nie powinna siadać z Majką, ale nie chciała zrażać do siebie koleżanki. Taka cena za przyjaźń nie była przecież zbyt wysoka.

– Tata się wścieknie – jęknęła i wyswobodziła się z ramion mamy.

– Na razie mu nie powiemy – odpowiedziała Edyta teatralnym szeptem.

Zuza znowu wzruszyła ramionami. Dobrze wiedziała, że tata sam sobie sprawdzi, a może już to zrobił. Ale chociaż tyle dobrego, że mamę miała po swojej stronie.

– A właściwie, to gdzie on jest? Miał dziś urlop…

– Wyjechał – ucięła mama i gwałtownie poderwała się z miejsca. – Zjesz obiad? – szybko zmieniła temat.

– Pewnie – mruknęła, zaskoczona reakcją mamy. Wolała już nie pytać, co to za wyjazd. Najważniejsze, że tata zniknął na jakiś czas i że nie zrobi jej sceny z powodu tej jedynki.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

CZĘŚĆ II

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ III

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ IV

Dostępne w wersji pełnej